- Zaraz nie zdążymy… co sobie pomyślą! To niewybaczalne… niewybaczalne…
Elliot w tym czasie podszedł do ściany i przyjrzał się oknu. Było przymatowione, ale bez krat. Uchylił je, nasłuchiwał. Cisza. Pod tą ścianą budynku nic się chyba nie działo. Idealnie.
- … a kiedy mnie oddelegują z powrotem, hańba padnie na całą rodzinę…
- Ej, Rim.
Wampir, słysząc taki skrót, spojrzał na niego zszokowany i umilkł. Kto wie, czy gdyby nie sytuacja nie obruszyłby się wielce, ale teraz po prostu odzyskał rozsądek. Jego część przynajmniej.
- Jest przyblokowane, ale… - Elliot pociągnął, pociągnął mocniej i urwał. - …to nie taki problem.
Wampir niemal podskoczył.
- Coś ty uczynił!? Pokaż to! - W mgnieniu oka znalazł się przy nim i z pewnym obrzydzeniem próbował zarówno dotknąć wyłamanego okna jak i unikać kontaktu z tą nieczystością, a przy okazji sprawdzić stan skobelka, czy czegokolwiek co trzymało wcześniej okno przy ścianie. Tylko ugh, nie znał się na tym.
- Odpowiadamy za zniszczenie mienia! - stwierdził za to z przejęciem. Bardzo pomocnie.
Elliot wzruszył ramionami.
- Ale się nie spóźnimy. Potem przeproszę… chociaż mają tyle osób z magią, które mogą to naprawić, że powinni podziękować za możliwość treningu. - I to stwierdziwszy, wszedł na parapet.
Teraz dla Rimuala stało się zbyt jasne, co smok planował. Tylko nadal nie za bardzo w to wierzył.
- Przecież nie wyskoczymy przez…! - zaoponował, a Elliot właśnie skoczył. Wampir wychylił się za nim gwałtownie, by zobaczyć, jak ten sprawnie ląduje na ziemi. No tak, pierwsze piętro… to takie trochę nic.
Sam jednak przed skokiem rozejrzał się niepewnie. Nie chciał być widziany, jak wychodzi z tego pomieszczenia, nie tylko bez mycia rąk, nie tylko w niewłaściwy sposób, ale w ogóle. To było za bardzo… za bardzo!
Spięty, z miną uciekiniera-męczennika wszedł na parapet i zeskoczył śladem kolegi. Wylądował bez wysiłku, ciszej, i zaraz podbiegł, by się ze smokiem zrównać. Wyglądał przy tym na pohańbionego i winnego zarazem.
- Na pewno możemy to tak zostawić? - obejrzał się niespokojnie na otwarte okno, dowód strasznego przestępstwa, a Elliot odwrócił się w marszu, machnął ręką i zamknął je z trzaskiem.
Spieszyli się.
Obeszli jedną trzecią budynku, by dotrzeć na miejsce zbiórki - czekały tam już gawędzące ze sobą grupy magów wszelkich dziedzin, wszyscy względnie młodzi, choć ze zdecydowanie większą rozbieżnością w temacie niż wśród młodszych roczników. Od czasu do czasu trafiał się wykładowca czy inny mistrz, którego pozdrawiali oddani uczniowie.
Na pierwszy rzut oka zdawała się panować tu skrajna dezorganizacja, szybko jednak pojęli, że większość osób po prostu zna swoje miejsce i wykrzykiwanie na głos poleceń jest zwyczajnie zbędne. Być może byli jednymi z niewielu jak nie jedynymi adeptami, którzy dopiero dołączyli i nie przeszli swoich letnich szkoleń pod okiem profesorów, wokół których powoli zaczęły gromadzić się odpowiednie osoby. Dlatego w zasadzie tylko oni byli tak zdezorientowani i stali w miejscu, podczas gdy tłum dookoła płynął w swoich kierunkach. Czasami ktoś na nich zerknął, ale bez uwagi, bo tutaj ich aury nie robiły aż takiego wrażenia jak na korytarzu, gdzie nie zlewały się w jedną głośną, kolorową masę wraz z dziesiątkami innych, nachodzących na siebie emanacji. Tutaj też nie wydawały się takie silne. Jedynie aury mistrzów naprawdę przebijały się przez kakofonię dźwięków i zapachów, przez krzyki barw i giętkości smaków. Może nutka krwi i ciężka smocza woń były czymś dość unikatowym, ale zaaferowani zdający mieli ważniejsze rzeczy na głowie niż prowadzić dwóch dziwaków za rączkę i pokazywać im, co mają robić.
Gdyby byli sprytni dowiedzieliby się sami wcześniej.
- Wydaje mi się, że… - Rimual niemal stanął na palcach, próbując znaleźć osobę, z którą o tym mówił. Miała być jego egzaminatorką. Srebrnowłosa, wysoka… ludzie ustawili się już odpowiednio i tylko każdy z osobna wymijał ich, jakby byli przeklęci. W końcu ktoś zaaferowany ulitował się i dał im jakiś znak, którego nie zrozumieli, po czym poszedł dalej. Zaczęły się prezentacje.
Kiedy symultanicznie na wielkim dziedzińcu występowało kilku adeptów, zdaje się z różnych kręgów, Elliot i Rimual przechodzili za plecami reszty, próbując zorientować się w sytuacji i znaleźć choćby jednego znajomego nauczyciela. W końcu wypatrzyli, każdy swojego, ale zajęci oni byli ocenianiem wysiłków na placu - nawet Elliot nie był w stanie przeparadować teraz przez środek, by się do nich dostać. Stanął więc obok kogoś zdaniem Rimuala wyglądającego ,,delikwencko” i widząc w nim niemal bratnią duszę spytał.
- Hej. Jak przebiegają te testy? Jest jakaś kolejka?
Blondyn odwrócił się naprawdę zaskoczony, obdarował ich spojrzeniem jakie daje się przybłędom w klubie, ale po chwili zreflektował się i odpowiedział.
- Nie za bardzo. Wszyscy się znają… Prawie. Prezentujecie, co przygotowaliście przed radą oceniającą (swoją drogą są dwie, widzicie?) i ten no… oceniają. Jeśli pytacie to musicie być nowi.
- Jesteśmy.
- Hmm… nikt wam nic nie powiedział? To źle. Znaczy… na pewno powinniście tu być?
Elliot uniósł ramiona.
- Daxton tak twierdził.
- Hmm… A ty?
Rimual był zbyt zawstydzony, by nie wyglądać skrajnie dumnie i nie odpowiedzieć.
- On też chętnie posłucha. - Elliot wyjątkowo podratował rozmowę - Więc… gdzie możemy się wepchnąć? Wydawaliście się podzieleni na kręgi, ale teraz…
- Przemieszani jesteśmy, wiem. To dlatego, że często pomagamy sobie w prezentacjach. W sensie prezentujesz coś z ognia, to przy okazji może podczepić się ktoś z porządku. I tak dalej. Niektóre rzeczy tylko grupowo idą. I ten… zwykle idziemy do tej rady, w której znajduje się prowadzący nas psor, ale różnie bywa, skoro sobie pomagamy. Nie wiem co wy macie zrobić.
- W porządku, dzięki.
- To naprawdę dość? - Rimual nie wydawał się przekonany i dopytał przenikliwym szeptem. - Ja już wiem gdzie iść, ale… nie miałem pojęcia, że można robić coś wspólnie.
- Można, ale nie trzeba. Grunt byś pokazał co umiesz. - Delikwencki blondyn uśmiechnął się krótko, a Rimual zamilkł. Czuł się już wybitnie nie na miejscu, a teraz było tylko gorzej. Wyprostował się więc i prychnął, ukazując kły. Blondyn skupił się na Elliocie.
- A ty? Jaka dziedzina?
- Powietrze. Tylko nie byłem do nikogo przydzielony… ale chyba wiem, do kogo pójdę.
- Och, czekaj, czekaj. Jak powietrze to możesz do Tremenzzosa. To ten w śmiesznej czapce.
- Znam go.
- O! To… cóż, dobrze. Ale ej, nie gwarantuję, że możesz, nie? Mogą się wkurzyć, jeśli coś nie tak zrobicie.
Elliot wydawał się nieprzejęty.
- Dogadam się. Co ty pokazujesz? Ogień?
- Zdradziłem się przykładem? Niech mnie. No, ale tak.
- Chętnie zobaczę. - Smok wydał się nawet zainteresowany i spojrzał na niego zaczepnie. W końcu ten żywioł nie był smokom obcy. Ciekawe, ile ten cwaniak potrafi…
Gawędzili sobie w najlepsze, od czasu do czasu komentując, co się dzieje na ,,arenie”, a Rimual poprawiał po raz n-ty bufiaste rękawy koszuli. Wycofał się i stał nieco z tyłu, ale nie przeszkadzało mu to aż tak. Był wysoki, przyglądał się więc bez większych problemów zmaganiom uczniów i coraz lepiej rozumiał, co będzie musiał zrobić. Po pewnym czasie, kiedy Elliot ustalił już co chciał z nowym znajomym, odciągnął go na bok i poprosił o małą pomoc.
Smok tylko się uśmiechnął.
- Chyba ich widzę?… Nie, to nie oni. Niech to, a normalnie tak ciężko ich przegapić. O, są! A nie, nie, fałszywy alarm… Chcecie zobaczyć? Wybacz Astrid, ciebie tylko przepuszczę, bo zza Tisy sam nie zobaczę. Niech to, palec wzrostu więcej, naprawdę nie mogłem tyle dostać?! Pewnie nie, nieważne. O, o, tam są! - Podekscytowany Rafael pokazał kierunek, gdzie zdawało mu się, że widzi zaginionych. Zapoznawszy się z Tisą stał się chyba jeszcze bardziej gadatliwy niż zwykle - nim zaległ przy oknie walcząc dla całej trójki o względne miejsce opowiedział kogo będą oglądać, kim jest Elliot, że Rimuala o dziwnie trudnym nazwisku poznali na stołówce, że nie ma współlokatora (on sam, nie Rimual, bo jego współlokatorem jest Elliot), ale jest wampirem (znaczy Rimual, nie on) i ogólnie zaplątał się parę razy nim udało się ustalić kto jest kim w tej całej gromadce, która w jego opowieści zdawała się gwarna, barwna i nieogarnięta. Naturalnie zapytał też Astrid o Nyxa, pamiętając o nim głównie przez rankę na placu i kojarząc go ze stałym zainteresowaniem rudzielca, o którego w sumie się rozchodziło. Chociaż gdy tak patrzył na niektóre występy mógłby o nim zapomnieć.
Doprawdy, czego to tam nie było - część rzeczy była mała lub zbyt subtelna, by dostrzec kunszt z okna, ale adepci to niewątpliwie była zupełnie inna liga. Żadnych wycieńczających, nieudanych zaklęć - wszystko przemyślane, na miarę możliwości, w wypracowanym już stylu. Nie było też walki, jak z profesorem Daxtonem. Jedna dziewczyna widocznie przejęła kontrolę nad emocjami trójki wykładowców, bo poruszeni zaczęli płakać, po czym skłoniła się pokornie, a oni wręcz zaklaskali. Widać było po nich dumę, nie złość.
Rafael westchnął do tego, marząc tylko kiedy on stanie się na tyle dobrym magiem, o ile w ogóle, że będzie mógł być na takiej stopie z mistrzami magii. Jak to on ze wszystkimi chciał po przyjacielsku. Ale jeszcze trochę minie nim będzie mógł sobie na to pozwolić…
Nie wszyscy jednak mieli aż takie kontakty jak sobie to wyobrażał. Wszyscy natomiast wiedzieli co robią i zdecydowana większość miała jakiś plan. Zamrażanie wody, latające sople, rozbijanie ich na kawałeczki, składanie jednym ruchem dłoni, jazda na ożywionym krześle, śmiechy, wiry powietrzne, a nawet pozorowana walka energetyczna. Przy tym wszystkim oni zdawali się bardzo… niedoświadczeni.
W końcu przyszedł czas na Rimuala. Ustawiony tak z boku placu jak mógł, choć nadal na środku, stał samotnie otaczając się dziwnie chłodną aurą. Minę miał poważną, dość smutną i zdaje się jego wrodzone rysy takiej sprzyjały. Jak to arystokrata, trzymał nawet jedną rękę zgiętą za nienaturalnie prostymi plecami. Na drugiej siedziały zaś trzy dziwnie spokojne sierpówki, które choć dzikie, nie odlatywały. Wampir pokazał je trzem oceniającym go magom i spojrzał w ptasie, czarne oczka. Wypuścił je. Parę szybkich trzepnięć i wzbiły się w górę, by zaraz, za krwawym rozkazem Rimuala upaść martwo na oziębły żwir. Czarodziejka jęknęła cicho. Chłopak nieporuszony użył drugiej magii. Poczekał, pomyślał… ptaszyny niemal równocześnie otworzyły puste ślepia, te same, w które patrzył przed chwilą, i po kilku uderzeniach martwego serca znowu zaczęły się ruszać, choć już inaczej, nie naturalnie, jak wcześniej. Trochę wysiłku i udało im się nawet podlecieć bliżej profesorów, gdzie usiadły, wyprostowały skrzydła i pokłoniły się wraz z Rimualem. On szybko zniknął ze sceny, a do sierpówek zaraz podleciała adeptka życia, by pomóc zarówno im, jak i pobladłej elfce.
- Czyli do tego ci były ci ptaki! Nieźle - pochwalił Elliot, odrywając się na chwilę od swojej nowej grupki. Rimual skinął mu głową, ale minął go szybko, mówiąc tylko, że spotkają się w środku. Smok nie oponował. Szykowały się ciekawe rzeczy. Musiał się rozgrzać i… no, głównie tyle. Obgadać może resztę planu.
Część jego nowych znajomków właśnie kończyła występ - magia ziemi i przestrzeni - niesamowite bryły i kształty z kamienia unoszące się nad głowami dwójki zdających. Świetnie się przy tym bawili, ale najciekawsze dopiero miało się zacząć. Dołączył do nich jeszcze jeden mag, także przestrzeni i zaraz po nim Elliot. Popatrzył po zgromadzonym tłumku z przyjemnością, uśmiechnął się do znajomych profesorów. Część jakby się go spodziewała, ale nie wszyscy. Koledzy zaczęli niecierpliwie zapraszać go dalej, ale jemu podobało się wolne wychodzenie na środek i łowienie zaskoczonych spojrzeń ludków, którzy go jeszcze nie znali. Nie znali, ale poznają!
Gość od ziemi właśnie szykował wielkie brunatne koło, nawet nie szkielet portalu, a gładką obręcz - pierwszy od przestrzeni uniósł ją, jak wcześniej inne kamienne cuda - ale teraz wraz z nią w powietrze wzbił się czerwono-złoty kształt i przeleciał przez nią wzbijając się w górę. Lśniące złotem skrzydła zostały rozpostarte i smok dmuchnął ku niebu lekkim ogniem, by zdobyć całą możliwą uwagę. Niewinna sztuczka. Lecz jakże skuteczna!
Rozochocony odchylił się do tyłu, lecz miast spaść wyprostował skrzydła i z magią powietrza wyrównał lot równo nad czuprynkami kolegów. Przeleciał przez obręcz ponownie, rozpędzając się jednak bardziej. W ruch poszły kolejne skaliste kształty trzymane przez dwóch już chłopaków. Zaczęło się przedstawienie.
Skały wzbijały się w górę, z początku powoli, jakby ci na dole sprawdzali umiejętności smoka, ale ten mijał je z łatwością, ruchami łba domagając się więcej. I dostał. Obręcze poczęły obracać się, a odłamki latać w coraz to szybszym tempie, że w końcu dla bezpieczeństwa zwołano jeszcze dwóch ludzi. Blondyn przyłączył się z ogniem, próbując dla pokazu trafić Elliota. Ten zaś mknął między zmieniającymi się przeszkodami, zaliczając każdą jedną obręcz i unikając tego co mogłoby go palnąć. Wyciągał szyję, składał to jedno, to drugie skrzydło, kierując własnym ciałem i ruchami powietrza. Z chwili na chwilę lepiej rozumiał czego spodziewać się może po tych na dole, a oni przestali martwić się o niego. Zwłaszcza, gdy od jednego głazu odbił się łapami, rzucając się na tłum, by ze smoczym, niesłyszalnym śmiechem unieść się i przelecieć wzdłuż okien. Spojrzał na paru świeżych uczniów swoim gadzim okiem i mrugnął by patrzyli dalej. Był prawdziwą gwiazdą.
Lekkość, z jaką wykonywał następne zwroty, niestety to potwierdzała. Nie był wielkim smokiem, ale przykuwał uwagę. Wijąc się w rytm instynktów, manewrując trzema parami kończyn, wyginając ogon i szyję, tańczył wręcz z wiatrem, który był teraz pod jego wyłączną kontrolą. Uważając, by nie wytrącić z równowagi trzymanych przez innych rekwizytów, spieszył pomiędzy skałami, czymś co tak dobrze znał, od czasu do czasu przechwytując barwne kule ognia i gasząc je wdzięcznie małymi wirami powietrza. Osób na dole pracowało więcej niż zapamiętał, wszyscy chyba z tej samej bandy, a on na tym korzystał. Korzystał z chęcią i bez skrępowania. Lecz nie przedłużał aż tak. Wykonawszy wystarczającą ilość manewrów, a i dostrzegając w końcu sygnały od blondyna, wyhamował w miejscu, skinął na radę i pomógł usadzić największą z kamiennych obręczy. Kolejne powoli upadły na grunt i zmieniły się w piasek. Wycieńczeni, zachwyceni, rozpaleni młodzi mężczyźni gratulowali sobie, śmiali się i szczerzyli do profesorów, dumni, że na ostatnią chwilę udało im się wynaleźć taki popis. Nie najgorzej na tym wyszli.
Elliot wylądował obok, ale raz zmieniwszy się w gada, nie chciał szybko wracać do ludzkiej postaci. Niech nacieszą oczy! Pozwolił za to łaskawie poklepać się po łuskach, choć nie każdy był chętny i dopiero na znak od Tremenzzosa wrócił do formy, gdzie mógł zostać obłapiony i wytarmoszony przez ‘starszych’ kolegów. To chyba była część rytuału pracy grupowej. Poddał się jej więc, zanim postanowił wrócić do środka i jeszcze coś przekąsić.
Niech rozstąpi się tłum!