Pałac Hrabiego[Posiadłość] Wróg u bram

Zespół pałacowo-parkowy należący do rodu Ascant-Flove - obecnie w posiadaniu dhampira Vincenta. Poza reprezentacyjnym budynkiem głównym obejmuje także park krajobrazowy oraz zabudowania mieszkalne i gospodarcze.
Awatar użytkownika
Ogana
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Ogana »

        Kochany Jorge - tak łatwo było odczytać jego emocje, a gdy się ożywiał, od razu udzielało się to innym. Anastasia w jego towarzystwie uśmiechała się czarownie i niewymuszenie, lecz jednocześnie nie w sposób, który w kimkolwiek mógłby wywołać zazdrość - jej spojrzenie było czyste i niewinne, w nawet najmniejszym stopniu nie zalotne. Czuła się słuchana i doceniona za to co mówi - czy można chcieć czegoś więcej? Gdy zaś to on opowiadał, również potrafił przykuć jej uwagę. Pannie Vantanello oczywiście dobre wychowanie nie pozwoliłoby, aby jawnie okazać brak zainteresowania rozmówcą, ale w tym przypadku nawet nie musiała udawać. Otrzymywała komplementy, a Jorge opowiadał o tematach, które były jej bliskie i miłe.
        - Och, naturalnie! - wyraziła szczerą chęć pomocy, gdy on zapewnił, że chętnie by takową przyjął. - Zawsze z radością omówię z tobą podobne tematy. Gdy tylko nadarzy się okazja pokażesz mi te pokoje, na pewno coś razem wymyślimy - zapewniła z entuzjazmem, nie pytając nawet jakie to pomieszczenia, gdyż uznała, że i tak za wiele by nie powiedziała, bo cóż jej po wiedzy, że to będzie, dajmy na to, salonik, skoro nie wiedziałaby kto ma w nim zasiadać, jakiej aktywności ma służyć, jaką ma ekspozycję? Z pewnością wrócą do tego w stosownej chwili.

        Gdy zapytała go o Vincenta, nie spodziewała się, że Jorge aż tak się rozkręci podczas odpowiedzi, lecz tym lepiej dla niej - słuchała pilnie i starała się jak najwięcej zapamiętać na temat tej nowej persony w towarzystwie. I jednocześnie nie spoglądać w stronę hrabiego zbyt często by nie zorientował się, że jest - cóż - obgadywany. Choć tak naprawdę po tych słowach mogłoby mu się zrobić jedynie miło - jego kuzyn wyrażał się na jego temat w samych superlatywach. Jorge darzył go sympatią, doceniał jego umiejętności, intelekt, wprost mówił, że kogoś takiego tu potrzebowali, ani słowem nie zająknął się na temat jego negatywnych cech… Aż podejrzane. Oczywiście Anastasia wiedziała, że Jorge to miły i wyrozumiały chłopak (niestety nie mężczyzna w jej oczach), którego zdanie może się różnić od zdania innych, lecz on nie był pierwszym, który starał się, by ona miała dobre zdanie o aktualnym hrabim Ascant-Flove - wcześniej tak samo o wyrozumiałość względem niego i nie skreślanie go prosił Mikael… I w sumie też jej ojciec. Bastien jednak miał ku temu swoje powody, a tymczasem mieszkańcy dworu działali chyba z czystej sympatii i chęci pomocy Vincentowi, który pochodził z zupełnie innego świata. Prawda?
        - Och tak, mieliśmy okazję przez chwilę rozmawiać, zauważyłam, że gdy temat przypadnie mu do gustu, potrafi na jego temat bardzo długo rozprawiać - Anastasia przytaknęło sławionej przez Jorge’a elokwencji Vincenta, zachowując dla siebie uwagę, że odpowiedni temat jednak trudno znaleźć w takim do bólu typowym dla niej towarzystwie… Ale być może jeszcze będzie miała okazję, by poznać jego koniki.
        Pośredniego zdyskredytowania Davida panna Vantanello zaś udawała, że nie zauważyła. Znała swojego przyjaciela z dzieciństwa i musiała przyznać, że miał on swoje wady (jak również wiele zalet), a że o zmarłych źle się nie mówi, lepiej było zrobić to, do czego posunął się Jorge - tym wyraźniej chwalić Vincenta.
        - Och, naturalnie, możesz być pewny, że nie będę robiła scen o jakieś towarzyskie potknięcia - zapewniła z uśmiechem, gdy została poproszona o wyrozumiałość. - Powiedz jednak, nie sądzisz, że to mimo wszystko powinno działać właśnie w tę stronę? To on jest nową osobą, fakt, od razu ustawioną wysoko w hierarchii, ale jednak to my stanowimy ogół. Nawet jeśli rodzina i jego przyjaciele będą mu pobłażać, dalecy znajomi mogą nie mieć dla niego takiej taryfy ulgowej. Nie twierdzę, że ma się od razu wbić w sztywne ramy etykiety, ale jednak… Z czasem będzie musiał krakać tak jak my - podsumowała, posiłkując się znanym przysłowiem, by trochę rozluźnić atmosferę i żeby Jorge nie poczuł, że ona próbuje atakować jego albo Vincenta.
        - Powiem ci jednak szczerze, że w mojej ocenie zachowanie naszego hrabiego nie jest wcale karygodne. Jest troszkę małomówny, troszkę wycofany, ale nie grubiański. Wiesz… - Anastasia zbliżyła się trochę i zniżyła głos. - Znasz mojego papę, jak podczas bankietu po polowaniu robi się zbyt wesoło…
        Przy nim mogła sobie pozwolić na tego typu uwagę, była o tym przekonana - byli wszak dla siebie prawie jak daleka rodzina i Jorge na pewno był świadomy tego jak Bastien miewał problemy z etykietą, gdy ta przeszkadzała mu w dobrej zabawie.
        - Wnioskuję jednak z tego co mówisz, że rodzina ma problem z akceptacją Vincenta? Często dochodzi do zgrzytów? - dopytywała, szczerze tym przejęta, bo nie ma wszak nic gorszego niż niechęć najbliższych do swojej skromnej osoby.
Awatar użytkownika
Vinny
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Dhampir
Profesje: Badacz , Mag , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Vinny »

        W oczach błysnęły mu wesołe iskry, gdy tylko wspomniała o rozmowie z Vincentem - rozgadywanie się prakuzyna, kiedy już trafiło się na coś z jego dziedziny, było dla chłopaka zarówno ożywcze jak imponujące, a także troszeczkę go jednak bawiło. Nie w złym sensie oczywiście! Ale zbyt kontrastowało ze zwykłą Vincenta małomównością i stanowiło dosyć uroczą oznakę zainteresowania, by ot tak to przegapić. Zwłaszcza, że kiedy poznawał hrabiego obawiał się go nieco i wyczuwał to chłodne zdystansowanie - pewien był, że mający tyle lat na karku dhampir, naukowiec, patrzy na niego z góry. Tak bardzo, że nie ma ochoty na żadne spoufalanie się. Wystarczyło jednak tylko wspomnieć o jednej ze starych encyklopedii i wyrazić zainteresowanie wypowiedzianymi na jej temat ciekawostkami, a hrabia ożywiał się jak chłopaczek czekający na wyjęcie słoja z ciasteczkami. Jorge, jako bardzo często zachowujący się podobnie osobnik, a także młodszy kuzyn i nie-hrabia nie powinien myśleć w ten sposób o dumnym krwiopijcy… ale w jego oczach absolutnie to Vincentowi nie ujmowało. W zasadzie to za to bardzo go lubił. Byli do siebie minimalnie - ale jednak - podobni. Sympatyzował z nim więc, nawet do przesady.
        Ta sama empatia zgasiła wesołość w jego spojrzeniu wraz z kolejnymi słowami Anastasii. Tak… niestety były mądre. Miała rację. Ale to nie było do końca sprawiedliwe. Bolało go to, bo czuł, że choć świat tak działa, nie jest to w porządku wobec Vincenta… a jednocześnie żaden z nich nic z tym nie zrobi. Tak zakładał. Kuzyn niemal nigdy się nie bronił. Był mądry, miał doświadczenie - więc pewnie tak należało. Dostosowywać się. Ale jak na kogoś kto wyznawał taką zasadę nie był zbyt elastyczny. Z całym do niego szacunkiem.
        - Tak, masz rację… pewnie byłoby mile widziane, gdyby przyjął w końcu nasze zasady i już się… no, nie wyróżniał - przyznał cicho, nie chcąc dyskutować i rozwlekać się na tematy zbyt obszerne, by zdążyć je omówić podczas jednego tańca. Dał się łatwo ugłaskać Anastasii i uśmiechnął się delikatnie, a tak szczerze jak tylko młodzieńcy jego pokroju potrafią. Cieszył się, że Vincent nie zrobił na niej złego wrażenia i potrafiła do niego podejść z tak słuszną dozą zrozumienia.
        Potem zawahał się na moment i otworzył usta, by zamknąć je i odchrząknąć.
        Niewinna, a tak łatwo trafiła w punkt!
        - Cóż… myślę, że mogłoby być lepiej - odparł ostrożnie. - Dużo się u nas działo przez ostatnie miesiące. Przeprowadzki, zajęcia… wszyscy byli nieco zagubieni i poddenerwowani. Mój kuzyn jest też nowym elementem tutaj, w dodatku panem… wiesz jak to jest, gdy nagle ktoś nowy może uprzykrzyć ci życie. Nawet jeśli nie ma zamiaru tego robić! Sam fakt, że może, budzi w niektórych niechęć. Poza tym… ciotka Edyner jest jednak perfekcjonistką, a Vincent nie spełnia wszystkich jej oczekiwań. Ma własne nawyki, zajęcia… więc pojawiają się spory - przyznał z lekko zażenowanym uśmiechem. Nigdy nie lubił rozpowiadać o konfliktach w rodzinie. Przy Anastasii pozwolił sobie, bo jednak była im bliska. Prędzej czy później i tak sporo by się dowiedziała… od Miry chociażby. Ta mała jednak uwielbiała paplać.
        - Powiedziałbym, że cenię Vincenta za to, że choć mógłby poprosić wszystkich o opuszczenie pałacu, nie zrobi tego, nieważne jak próbują skorygować jego upodobania. Ja na jego miejscu… gdybym miał tyle lat co on i był na swoim… szczerze mówiąc nie znalazłbym w sobie chyba dość cierpliwości - wymamrotał, choć doprawdy trudno było go sobie wyobrazić mówiącego choćby bardziej stanowczym tonem. Jednak za kilka lat… kto wie co zastąpi jego chłopięcą grzeczność.
        - I masz rację, pewnie będzie musiał w końcu zachowywać się zgodnie z naszymi normami… mam tylko nadzieję, że nie zniechęci go to i nie postanowi nas w końcu opuścić. Naprawdę bym tego nie chciał - dodał cicho, a jego słowa zlały się z ostatnimi nutami szybkiego walca.

⚜ ⚜ ⚜


        Gdyby to była prawda. Vincent jednak czuł się bardziej przygarnięty niż obarczony prawem decydowania. Z tego co wyłowił z niejasnych rozmów te miesiące temu fakt, że to jemu przypadł tytuł hrabiowski był swego rodzaju odstępstwem. Nie znał się na tym. Nie wchodził w szczegóły. Ale nie rozumiał czemu panem nie został Hieronim - starszy brat Francis i młodszy brat dziadka Davida, było nie było trzeciego hrabiego od końca licząc. Gdyby iść wstecz po linii dziedziczenia to tytuł przypadał Davidowi, jego ojcu i dziadkowi. Potem z kolei Hieronimowi jako młodszemu bratu hrabiego. Tak? Więc co on tutaj robił!? Z jego logiki wynikało, że mógłby zostać hrabią dopiero po śmierci Hieronima, z racji braku innych dziedziców. przodków etc. - i to zakładając, że naprawdę liczył się jako pełnoprawny dziedzic. Nie pamiętał, by ojciec kiedykolwiek zrobił go czymś takim. Ale wielu rzeczy tego typu nie pamiętał… Z rozmów z Hieronimem wynikało, że choć nie powinien zostawać hrabią, dało się to załatwić przez wzgląd na jakieś tam relacje, umowy i jego doświadczenie… po to by mógł ponaprawiać rzeczy w hrabstwie. Wiele więcej nie wyciągnął, ale miał podstawy sądzić, że jest tu bardziej gościem niż władcą. Rodzina korzystała z jego zdolności, a przynajmniej z faktu, że on - w przeciwieństwie do nestora rodu - często wychodził z pokoju. W końcu jednak uznają, że do tej roboty nadaje się o wiele lepiej wybrzydzający staruszek i poproszą Hieronima, by zajął należne mu miejsce. Vinny w zasadzie mógł iść się pakować.
        Nie chciał jednak poddawać się teraz, skoro już rodzina zaczęła na nim polegać. Minęło sto lat odkąd naprawdę go tutaj chciano. Rezygnacja z tego była skazywaniem się na samotność na kto wie ile kolejnych dekad. Przez sam ten fakt powinien postarać się robić dobre wrażenie - na rodzinie i na jej gościach.

        Gdy taniec się skończył podszedł do niego Mikael.

⚜ ⚜ ⚜


        Na to czekał. W końcu udało mu się dopchać do Anastasii i poprosić ją o następny taniec. No ileż można było!? Jako jej obecnie najwierniejszy przyjaciel powinien mieć pierwszeństwo - może niekoniecznie przed - yhhh - hrabim, ale przed każdym innym na pewno. Nie wypadało mu się jednak wykłócać i na pewno nie chciał wprawiać ją w zakłopotanie walcząc o jej uwagę. To przynajmniej mógł zrobić po cichu. Wystarczyło, że już raz został praktycznie wyproszony…
        Przysiągłby jednak, że to nie jego wina. Nie mógł znieść idiotycznego zachowania dhampira i jego prowokacji. Ale to się już nie powtórzy. O nie. Vincent może udawać ostatniego przygłupa czy cofniętego w rozwoju społecznym odszczepieńca - o ile udawał - ale nie rozwścieczy go już tym więcej. Zbyt podnosiło to jego pozycję i ukazywało zaletę spokojnego temperamentu. Jeżeli dało się go należycie zdyskredytować to należało inaczej do tego podejść. Metodycznie. W końcu ludzie muszą dostrzec, że ciemnoskóry blondyn nie tylko wygląda dziwnie, ale i zachowuje się karygodnie.

        Ale dość o nim! Nadal podjudzony Daniel pozwolił sobie spojrzeć na rozjaśnione oblicze Anastasii i wyciszył się nieco.

        To jego pięć minut, nie będzie ich przeznaczać na znienawidzonego kuzyna.
Awatar użytkownika
Ogana
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Ogana »

        Anastasia była świadoma tego, że trafiła w czuły punkt, ale nie zamierzała się wycofywać. Cóż, Jorge był wrażliwym chłopakiem i ewidentnie lubił Vincenta, więc mógł mieć jej za złe, że próbuje odkryć złe strony jego kuzyna… Ale miała w tym swój cel. Starała się zresztą być dyplomatyczna, bo gdyby była choćby tak bezpośrednia jak potrafił być jej papa, pewnie już dawno przyznałaby mu się do czego ta rozmowa zmierza i w jakim celu ich dwójka przyjechała do Ascant-Flove. W celach towarzyskich, oczywiście, ale jednak nie tylko o to im chodziło. Plan musiał co prawda ulec zmianie, ale nie został zaniechany… Niech to, aż jej głupio było, że najwyraźniej nikt z zebranych nie wiedział o ostatniej rozmowie jej ojca z Davidem.
        Na jej twarzy malował się jednak uśmiech i złe myśli nie szpeciły jej lica. Słuchała swojego partnera w tańcu z pochlebną uwagą i lekko przepraszającym spojrzeniem – w końcu sprowokowała go, by przyznał jej rację.
        - Pewna indywidualność nie jest zła, ale trzeba dobrze odmierzyć jej dawkę, by nie narobić sobie wrogów – oświadczyła nieco sentencjonalnie, uznając, że to całkiem niezły kompromis między oryginalnością Vincenta a zachowaniem pewnych niezbędnych konwenansów.
        Zaraz jednak uderzyła ponownie śmiałym pytaniem o relacje rodzinne. Widziała, że ten temat zabolał i prawie przeprosiła, że w ogóle o to zapytała… Ale chciała znać odpowiedź, więc milczała. Dała mu czas na zebranie myśli i trochę przydługi, choć może konieczny wstęp. Jorge miał wszak rację, że pewne okoliczności mogą przygotować zły grunt na nową znajomość i bez wątpienia to miało miejsce w tym przypadku. Biedny Vincent… Może miałby większe szanse na rozejm, gdyby poznali się w innych okolicznościach.
        - Oj tak – westchnęła, jakby sama była ofiarą wspomnianego perfekcjonizmu ciotki i doskonale wiedziała co jej partner ma na myśli. Choć nigdy jej się nie oberwało, bo była w tym dworze gościem i ciotka nie miała prawa jej upominać, dobrze znała jej surowe spojrzenie, którym obdarzała towarzyszy jej zabaw z dzieciństwa. Chłopców, którzy teraz byli dorosłymi mężczyznami i w wielu kwestiach mieli już większe prawa niż ciotka, która uprzykrzała im kiedyś beztroskie zabawy… Ta myśl sprawiła, że odruchowo jej wzrok uciekł w kierunku Daniela. Nie mogła poradzić nic na to, że choć Jorge’a znała dość dobrze, to jednak ten drugi był jej bliższym znajomym i teraz z pewnością był lepszym materiałem na lorda niż wrażliwy młodzieniec, z którym tańczyła. Tak, Daniel na pewno nie pozwalałby, by ciotka Edamer nim rządziła.
        Anastasia szybko musiała jednak wrócić myślami na ziemię, jeśli nie chciała być niemiła dla swojego rozmówcy. Nie straciła wiele z jego wypowiedzi.
        - Och, to faktycznie stawia go w dobrym świetle – przyznała bez cienia kpiny. – Jednak David był bardziej… gwałtowny – dokończyła niepewnie, jakby nie podobało jej się to słowo, ale nie umiała znaleźć lepszego.
        Taniec dobiegł jednak końca i po tym jak się sobie skłonili, Anastasia i Jorge nie kontynuowali rozmowy – każde oddaliło się w swoim kierunku, a panna Vantanello rozejrzała się jakby sprawdzała kto tym razem poprosi ją do tańca. W jej oczach czaiła się nadzieja, że tym razem będzie to ktoś odpowiedni… Nie by którykolwiek z kawalerów w tym pokoju był niegodny jej uwagi, ale byli też tacy, którzy byli znacznie jej milsi. Tym razem całe szczęście Prasmok był dla niej łaskawy.
        Anastasia rozpromieniła się w uśmiechu, gdy stanął przed nią Daniel. Aż trudno było stwierdzić czy najpierw to on poprosił ją do tańca, czy ona podała mu rękę – jakby zrobili to w tym samym momencie, nie mogąc się już tego doczekać, choć naturalnie nadal bacząc na konwenanse. Oczywiście, że cieszyła się, że w końcu to z nim przyjdzie jej tańczyć. Był najbliższą jej osobą w tym młodym towarzystwie, przyjacielem z dzieciństwa, prawie jak brat.
        - Nareszcie się spotykamy – zażartowała, nawiązując do znanej frazy z powieści, gdy już ruszyli w tan. – Miło mi, że cię znowu widzę – dodała zaraz, znacznie przyjaźniejszym tonem, nie szczędząc Danielowi subtelnych uśmiechów, takich, które wyrażały sympatię, ale nie wyglądały jeszcze na umizgi. Ujęła podaną jej dłoń, naturalnie ułożyła się pod dotykiem jego ręki na talii – tak jak to bywa, gdy ma się dobrze znanego partnera, z którym rozumie się bez słów.
        - Bardzo się cieszę, że możemy w końcu spędzić razem trochę czasu – zapewniła go, gdy już ruszyli w tany. Mówiła cicho, bo choć nie miała niczego złego na myśli, nie chciała, by ktoś z zewnątrz ją usłyszał i nie daj bóg opacznie zrozumiał. – Tego wieczoru jakoś nie było nam to dane… Babcia Francis mogła poczekać do jutra z tym oprowadzaniem – oświadczyła lekko nadąsana na nestorkę. – Ale cieszę się, że zdążyłeś na mój mały koncert. Opowiadaj, co się u ciebie działo przez ostatnie miesiące? - zachęciła go z podekscytowaniem, jakby to była ta historia, na którą cały wieczór czekała.
Awatar użytkownika
Vinny
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Dhampir
Profesje: Badacz , Mag , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Vinny »

        Oboje na to czekali. Na wspólny taniec. Odrobinę czasu dla siebie… Kiedy David żył, Daniel zawsze był na drugim miejscu - mniej kłopotliwy, następny w kolejce, reagujący. Wiecznie asystujący głośniejszemu, zadziorniejszemu, bogatszemu kuzynowi. Drugi po kłopoty, ale i drugi po każdą pochwałę, każdą nagrodę, każde jedno ciasteczko od niani. W dzieciństwie to po Davidzie dopraszał się o uwagę Anastasii. Znał swoje miejsce, lubił swoje miejsce - u boku kuzyna było mu wygodnie. Za wierne towarzystwo i popieranie go w każdej sprawie zapewniał przywileje, prestiż i kompanię. To był dobry układ. Gdzieś za nimi plątał się także Jorge, ale on nigdy na dobre się nie wpasował i jako młodzieniec niemal zupełnie wycofał się z kontaktów. Daniel zawsze uważał go za przegranego, mimo że sam był jedynie pion… przyjacielem hrabiego. Powściągał swoją porywczą naturę na rzecz akceptowania jego planów i opanował sztukę całkiem sprawnej względem niego dyplomacji. Lecz wraz z Danielem zniknęły zahamowania i ustalony porządek rzeczy. Cały spokój ducha i pewność co do statusu. Władzę przejęły agresja i buńczuczność podjudzane strachem o pozycję i wpływy. W zniknięciu kuzyna Daniel nie widział żadnych zalet.
        Teraz zobaczył - jedną.
        Przeszedł przez parkiet ku czekającej na niego Anastasii. Na niego. Nie było już nikogo z kim pragnęłaby porozmawiać bardziej, komu w tym gronie byłaby bliższa. Dezorientujące, niepewne i błogie uczucie zwycięstwa rozgrzewało młodzieńcze serce i oblicze, które z chmurnego stało się promienne. Nie ospałe jak kiedyś, bardziej zadziorne, ale i przyjazne. Teraz, gdy zmienił się hrabia, rudzielec musiał stanąć na własnych nogach. I zawalczyć o to co mu się należało. David nie przydzielał mu już słusznej części wpływów, znajomości i wygody - Vincent większość oddał ciotce Edyner i powiązanej z nią części rodziny, a Jorge i Mira nagle stali się faworytami młodszego pokolenia. Wszystko stanęło na głowie.
        I obecność jednej tylko Anastasii szeptała, że zmiana może mieć też swoje zalety…

        - Warto było czekać - odpowiedział z uśmiechem, również cicho, dostosowując się do przyjacielskiej, intymnej konspiracji. Z przyjemnością zbliżył się do partnerki i lekko wykonywał każdy gest, każdy jeden krok, z wyuczoną precyzją prowadząc ją po parkiecie. Nie był z natury tak dobrym tancerzem jak David, bo brakowało mu wrodzonej gracji, ale Anastasia znała go bardzo dobrze. Jej jednej mogło to nie przeszkadzać… a jeśli nawet to byłaby zbyt miła, by mu to wytknąć. Zbyt dobrze wychowana… zbyt delikatna. Dyskretnie przyjrzał jej się raz jeszcze, dokładniej - wydoroślała, musiała się nieco zmienić. Z roześmianej dziewczynki stała się prawdziwą damą i… czas jednak leciał zastraszająco szybko. Aż chciałoby się na chwilę wrócić do tych dawnych, naiwnych, jasnych lat.

        - Nie mógłbym przegapić twojego występu. Nigdy - zażartował, ukrywając zmieszanie. Zbyt mocno dotarło do niego, że lady Francis zawdzięcza niezrobienia z siebie ostatniego pajaca i został wyprowadzony jak dziecko, bo… zachował się tak. Mało godne. Choć zamiast wyciągnąć z tego lekcję jeszcze bardziej wściekł się na dhampira. Gdyby go tu nie było…
        Nie, nie, nie o nim miała być mowa!
        - Niedawno po raz wtóry przyjechałem z miasta. - W domyśle mówił o Fargoth. - Ale w najbliższym czasie oczywiście powrócę na uczelnię. Nie tak długo i będę mógł przejąć pieczę nad częścią naszych ziem i sprawami administracyjnymi… wybacz, wątpię by cię to interesowało. Nie dziwię się. - Uśmiechnął się lekko. - Większość czasu spędzam w mieście i ze względu na pewne… zawirowania rodzinne i Davida… najpewniej będę musiał zostać tam rok dłużej. Nie ułożyło mi się z jednym semestrem, a nie ma co robić tego po łebkach. Tak mawia ojciec. Jest w dobrym zdrowiu, więc pilnie nie muszę go zastępować. Nie za bardzo też chce się wracać… - przyznał wspominając oświetlone ulice, miejski zgiełk, kolegów i wypady do teatru. W stolicy wiele się działo, a tu, na wsi… dopiero teraz zaczął się sezon letnich zabaw, przyjęć i wycieczek po okolicy. Chociaż można było jeździć konno od rana do nocy. David nigdy nie umiał wytrzymać tak długo w siodle, za to Daniel to wielbił. Nieraz zarzucano mu, że nie mówi kiedy wróci i kilka razy zdarzyło mu się nie zdążyć na noc do domu jeżeli pogoda sprzyjała. Spanie pod gołym niebem miało dla niego nieodparty urok.
        - Też pewnie przywykłaś bardziej do miejskich rozrywek - dodał, choć brzmiała w tym pytająca nutka.- Gdzie to właściwie bywałaś? Architektura, moda, sklepy, sale ansamblowe! Tyle miejsc! Musisz powiedzieć co widziałaś, koniecznie. To wspaniałe, że możesz tyle podróżować… jeszcze trochę i będziesz najbardziej wyedukowaną kobietą w towarzystwie. Nie przeraża cię to? - Dodał żartem, choć nie bez empatii. Wiedział dość dobrze, że o ile bycie mądrym mężczyzną jest powszechnie aprobowane tak nie każdy łaskawie patrzył na edukację kobiet, które poświęcały na to przecież czas, który mogły przeznaczyć na śpiew, taniec i prace w ogrodzie. Ewentualnie rodzenie dzieci. Ale tego zdecydowanie nie chciał łączyć z młodą i bardzo panieńską w jego oczach Anastasią. Och, niech szybko nie nadejdzie dzień, w którym Bastien ją za kogoś wyda!
Awatar użytkownika
Ogana
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Ogana »

        Ależ Daniel się zmienił. I to nie tylko przez ten czas, gdy się nie widzieli – przede wszystkim przez ten krótki moment, gdy szli w swoją stronę. Gdy tak po prostu stał, z kimś konwersował, wyglądał całkowicie normalnie, nikt by nie podejrzewał go o jakieś szczególne odchylenia w nastroju. Ale gdy zwrócił się do przyjaciółki z dzieciństwa nagle jakby stracił nieco lat. Nie był znowu chłopcem, lecz nie sprawiał wrażenia już tak poważnego – znowu był jej towarzyszem zabaw, nawet jeśli oboje byli starsi i ich zabawy polegały na dworskich tańcach i przejażdżkach w parku a nie ganianiu z piłką. Nic dziwnego, że i Anastasia się rozpromieniła i wykrzesała z siebie takie ilości wdzięku, o jakie nawet by siebie nie podejrzewała. Jedyną osobą – poza Danielem rzecz jasna – która mogłaby odnotować tę zmianę, był Bastien, który zdecydowanie najlepiej z towarzystwa znał swoją córkę. To jednak nie wiązało się z tym, że rozumiał jej zachowania i potrafił wyciągać wnioski z tych subtelnych zmian, które zachodziły w jej wyglądzie. Nawet gdyby ją w tym momencie widział – a nie widział, bo zajęty był czym innym – uznałby, że to po prostu jej wrodzony wdzięk. Przecież sympatia do Daniela nie umywała się do tej, jaką czuła względem Davida.

        Uśmiech nie schodził jej z ust – raz był bardziej promienny, innym razem bardziej subtelny, ale nieustannie była radosna. I nic to, że rudy młodzieniec nie był wybitnym tancerzem i nawet tego wieczoru tańczyła z kimś bardziej utalentowanym (a przy tym, o ironio, znacznie gorzej postawionym) – to był jej przyjaciel, osoba dobrze jej znana, i dobrze jej było w jego ramionach. Znała jego nawyki i ruchy, nie deptali sobie po stopach, mogli swobodnie rozmawiać w trakcie tańca i to się liczyło najbardziej. Choć.. z początku oboje przez moment milczeli. Jakby poznawali się na nowo albo jakby po tak długiej rozłące aż nie wiedzieli od czego zacząć. Słowa jednak odnalazły się szybko i później już swobodnie płynęły.
        Jego słów słuchała z takim zaangażowaniem, jakby opowiadał nie o studiach, a o dalekiej, zamorskiej podróży. Pochlebiało jej to, że cały czas odnosił się do jej własnej podróży i na równi opowiadał o sobie jak i pytał co u niej, ale póki on mówił, ona mu nie przerywała – samymi spojrzeniami zachęcała, by kontynuował, by powiedział wszystko co chce. Sama miała w głowie mnóstwo pytań.
        Szczerze się zaśmiała, gdy Daniel zapytał czy nie przeraża ją perspektywa bycia zbyt wyedukowaną. Jej spontaniczna radość sprawiła, że Bastien zerknął w jej stronę. Pokiwał sam sobie głową – jakoś liczył, że jego córka tak dobrze bawi się w zupełnie innym towarzystwie, ale cóż, nie mógł jej odmówić tego, by troszkę pożartowała z dawnym przyjacielem. Uznał poza tym, że wcale śmiech nie był jedynym wyznacznikiem dobrych relacji i choć po raz pierwszy tego wieczora widział córkę tak radosną, nie wątpił, że resztę towarzystwa również zdołała oczarować. Na pewno – przecież nie było w tej posiadłości panny o zaletach mogących choćby dorównać, a co dopiero prześcignąć, walory Anastasii.

        - Nie, nie przeraża mnie to… Za bardzo – przyznała Vantanello, gdy opanowała wesołość. – Ale rozumiem co masz na myśli. Liczę jednak, że moje towarzystwo to doceni, ale gdybym za bardzo zadzierała nosa to wiesz, sprowadź mnie na ziemię. Ty na pewno będziesz wiedział kiedy i jak do mnie przemówić – zapewniła, wyrażając swoje zaufanie do przyjaciela.
        - Większość czasu byłam w Nandan-Ther, w drodze powrotnej zabawiłam w Efne i Elisii – odpowiedziała na ostatnie z jego pytań. – Przyznam, dobrze mi zrobiła ta podróż, miałam okazję zobaczyć naprawdę wiele ciekawych miejsc, tyle doświadczyć! Przyznam jednak, że było to też trochę męczące, chętnie wracam w rodzinne strony. Stęskniłam się za rodziną i przyjaciółmi – wyjaśniła, uśmiechając się do Daniela tak, by ten nie miał wątpliwości, że zaliczał się do jednej z tych dwóch grup. – Tobie jednak pobyt w Fargoth bardzo służy z tego co widzę. Jak tam jest, dobrze się tam czujesz? Jak twoje studia? Rozumiem, że ten ostatni semestr był dla ciebie trudny przez sytuację tu, w hrabstwie, ale jak sobie radzisz?
        Zainteresowanie i ogrom pytań wynikały ze szczerej sympatii względem rudego panicza. Anastasia już w duchu żałowała, że ten taniec tak szybko dobiegnie końca – mogłaby z nim rozmawiać godzinami! Tak dawno się nie widzieli, o zgrozo, nawet tak dawno do siebie nie pisali! Teraz, gdy o tym myślała, ogarniał ją ogromny wstyd – tak zaniedbać przyjaciół. Z drugiej jednak strony nie do końca wypadało, by utrzymywała taką korespondencyjną znajomość – ona była już na wydaniu, on również był gotowy do ożenku, jeszcze ktoś wyciągnąłby mylne wnioski. Tymczasem ona była obiecana innemu, nawet jeśli była to poufna umowa tylko między niedoszłym narzeczonym a jej ojcem, bez świadków. Co jednak teraz, gdy tak wiele się zmieniło?
Awatar użytkownika
Vinny
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Dhampir
Profesje: Badacz , Mag , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Vinny »

        Gdy pary do tańca się zmieniały, a Daniel w końcu mógł liczyć na uwagę Anastasii, Mikael musiał zająć się Vinnym. Jeśliby się zagadał zostawiłby jedną z dziewcząt bez partnera, zamierzał więc z hrabią załatwić sprawę szybko, o ile było to możliwe. Nie, by spieszyło mu się do następnego tańca z Anabelle lub Mirą (zwłaszcza z Mirą), ale musiał jakoś zatuszować fakt, że Vinc się nie udziela. Póki w tańcu i wymianie par była zachowana względna płynność tak długo nie było co narzekać i zwracać uwagi na tych, którzy nie tańczyli. Na szczęście Roze przy fortepianie i Vinny towarzyszący jej w wampirzej dostojności stanowili dość ładny ładny obrazek komponujący się w całość z tańczącą młodzieżą (nie każdy z owej młodzieży był tego świadom, ale oni właśnie byli najstarsi w całym pałacu). Wydawało się więc, że wszystko jest na miejscu.
        - Jesteś kontuzjowany. - Oznajmił cicho Mikael podchodząc do blondyna. Ten nawet się nie zdziwił, bo uznał, że znowu został wyzwany od głupków, ale kurtuazyjnie zapytał o co chodzi, by Mikael mógł rozwinąć swoją docinkę albo znudzić się i odejść.
        - Skręciłeś niedawno kostkę czy coś takiego. Jesteś rekonwalescentem więc nie tańczysz. Jeszcze. Masz może tydzień, góra dwa, żeby się douczyć, bo nie będą wiecznie łykać tej jednej wymówki.
        - Ach, o to chodzi! Dzięki.
        - Nie dziękuj. Zaczynamy ostry trening od zaraz. Nie śpisz i nie jesz tak długo aż w nocy o północy, z zamkniętymi oczami będzie cię można pchnąć na parkiet z największą lebiegą, a ty poprowadzisz ją jak królewicz!
        W oczach Vinca malowało się czyste przerażenie.
        Mikael mlasnął niecierpliwie.
        - Znaczy! Nie jestem aż tak naiwny. Będziemy cię ćwiczyć tak długo aż nie będziesz się potykać i gubić, a odpowiednio wyrozumiała partnerka nie rzuci cię w cholerę w połowie walca, a co najwyżej obgada za plecami. Może być?
        - Jest bardziej prawdopodobne.
        - Dobrze. I nie utykaj. Teraz jak usłyszałeś, będzie cię kusić, żeby utykać, ale nawet się nie waż. Dobrałem wymówkę do twojego obecnego stanu, nic nie rób poza tym co robiłeś dotychczas. Jasne?
        Musiał się upewnić, bo Vinc był tak nieogarniętym kłamcą, że samo zdradzenie mu małego oszustwa było wielkim ryzykiem. Spodziewał się po nim, że od tego momentu zaraz zacząłby paplać o swojej pseudozranionej kostce i opowiadać gdzie i kiedy, co mu się przytrafiło, a potem zmieniać wersję. Lub gorzej - powtarzać jedną do upadłego. Jak można było mieć ponad sto lat i nie umieć pojąć małego przekrętu!?
        - Nie będę. Ale… naprawdę wyglądam na rekonwalescenta?
        - Gorzej. Wyglądasz na kogoś kto kij połknął… ale to nawet dobrze na tę chwilę. Przynajmniej postawę masz jako taką. Trzeba będzie jednak coś z tym zrobić. Ale to później. Na razie stój tu i pamiętaj o nieutykaniu.
        - Dobrze, mogę nie utykać gdy stoję. O, a zanim pójdziesz, możesz mi dolać? - zapytał z nadzieją, ale Mikael tylko spławił go znudzonym spojrzeniem i poszedł odtańczyć swoje.
        Vincentowi pozostała pusta szklanka i milczące towarzystwo Roze.


⚜ ⚜ ⚜


        Daniel z wielką radością zapomniał o otaczającym ich towarzystwie i skupił się całkowicie na Anastasii, jej uśmiechu i dźwięcznym, kojącym głosie. Z nikim tutaj nie tańczyło mu się tak dobrze. Z Anabelle za sobą nie przepadali, Mira próbowała celowo deptać mu po nogach, a Roze… choć zjawiskowa i wyrafinowana - może właśnie aż do przesady - budziła w nim wątpliwości. Była w tańcu zbyt doskonała, w obejściu za mało… ludzka. Cieszył się więc, że została przy fortepianie, chociaż uwielbiał grę Anastasii i chętnie jej też by posłuchał. Przyznawał przed sobą jednak, że na tę chwilę woli mieć przyjaciółkę blisko, skupioną na nim, a nie na występie, uśmiechającą się do niego - a nie do nut. Kontynuował rozmowę dopytując o bale w Efne i o tamtejsze nietypowe towarzystwo, o to jakie nabyła pamiątki i gdzie po pobycie w domu się wybiera. Sam o Fargoth mógł powiedzieć tyle, że wciąż się rozrasta, odnowili jego ulubioną knajpkę, ale generalnie, choć je uwielbia nie wydaje mu się najciekawsze globalnie rzecz ujmując. Tym chętnie dopytywał o to jak wyglądają inne miasta, jakie mają dzielnice, budynki, jakie osobliwości można tam znaleźć. Sam nie był typem podróżnego - chyba, że chodziło o wycieczki po głuszy lub tak dalekie, że wszystko dookoła było już egzotyczne. Samo zwiedzanie miast nie było dla niego, ale nie był też ostatnim ignorantem - doceniał możliwość dowiedzenia się czegoś z pierwszej ręki, choć sam w czasie wolnym zgniłby chętniej w tej jednej knajpce wraz z kolegami niż wybrał się na bale do innego miasta. Kiedyś na takich bywał - jako towarzysz Davida. Bez niego… zwyczajnie mu się nie chciało tam fatygować. A może dotarło do niego, że nie było to do końca jego towarzystwo?
        Tyle się zmieniło…

        - Trzeba się przyzwyczaić - powiedział z bolesnym uśmiechem, gdy trafiła w punkt. To co się działo tutaj, w Ascant-Flove, w jego domu… nie chciał przyznawać się jak bardzo to na niego wpłynęło. Jak bardzo z tym sobie nie radził. Teraz… teraz było lepiej. Kiedy ją widział. Kiedy miał okazję pokazać się komuś od dobrej strony. Bez wyrobionej opinii agresora i histeryka, na którą sobie ostatnio zasłużył. Gdy rozmawiał tak z Anatstasią… było mu wstyd za jego zachowanie. To, którego nie była świadkiem, ale o którym mogła się dowiedzieć… to byłoby koszmarne. Tak bardzo musiał się poprawić jeżeli nie chciał by plotki… by opowieści o jego postawie nie zrujnowały go w oczach Anastasii. Do niedawna zdawało mu się, że wszystko stracił - wsparcie, pozycję, kompana i wygody. Nie dbał już więc o inne rzeczy. Zwłaszcza o zachowanie. Nagle zrozumiał jak wielki był to błąd. Ile naprawdę mógł stracić i ile może zyskać, jeśli nie da się złamać. Jeśli pogodzi się jakoś z obecnością Vincenta. Albo jakoś się go pozbędzie.
        Wszak bez Davida nadal istniał i musiał o siebie zadbać.
        I może nawet mógł dobrze na tym wyjść.
Awatar użytkownika
Ogana
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Ogana »

        Gdyby ktoś kazał Anastasii wybierać jak spędzi ten wieczór, mogłaby śmiało przegadać go z Danielem - tyle mieli sobie do powiedzenia, tyle historii i spostrzeżeń, którymi musieli się podzielić, tyle w ich życiach się zmieniło! Nowe towarzystwo jakoś niespecjalnie ją nęciło na ten moment. Hrabia Vincent sprawiał wrażenie ekscentrycznego, pan Michelotto był… cóż, bądźmy szczerzy, tylko doradcą. No a Roze - ją można było polubić, choć bardziej jak starszą niezamężną kuzynkę czy ciotkę, a nie przyjaciółkę. I wcale nie była to kwestia tego, że Anastasia wolała znane towarzystwo, bo kto widział ją na którymkolwiek balu ten wiedział, że doskonale sobie radziła w towarzystwie i nigdy nie podpierała ścian - gdyby więc nowe twarze były bardziej przystępne, na pewno nawiązałaby z nimi kontakt… Nic jednak straconego, bo przecież jeszcze nie wyjeżdżała - może w następnych dniach ta relacja zacznie lepiej rokować? Bardzo by chciała, aby tak było!
        Tymczasem taniec z Danielem niestety dobiegł końca, starzy przyjaciele rozstawiali się jednak bez większego żalu - Anastasia poczyniła uwagę, że jeszcze będą mieli okazję się nagadać, bo przecież zostanie na kilka dni, więc to nic straconego. Wieczorek zapoznawczy dobiegał zresztą końca - w precyzyjnie wybranym momencie, gdy wszyscy zebrani trochę bardziej się rozluźnili, samozwańcza pani domu zwróciła się do znajdującej się w pobliżu panny Vantanello z troskliwym pytaniem czy nie jest zmęczona, bo mimo tańców bardzo pobladła. W dość formalny sposób wyraziła troskę o jej samopoczucie i wskazała, że po takiej podróży na pewno jest zmęczona, z czym trudno było się nie zgodzić. Anastasia pożegnała się więc ze wszystkimi, a w jej ślady poszedł ojciec, wymawiając się, że latka już nie te i chyba również musi udać się na spoczynek. Ojciec z córką zamienili ze sobą jeszcze kilka słów w drodze do swoich komnat, uczynili to jednak bardzo dyskretnie, tak aby nikt ich nie słyszał ani nawet nie widział - jak spiskowcy.

        Chwilę po tym, gdy Anastasia przyłożyła głowę do poduszki, Ogana swoją z własnej poduszki podniosła. Nie od dziś wiadomo, że piekarze to osoby, które wstają przed wszystkimi, a ona była bardzo sumienna w wykonywaniu swojej pracy. Goniła ją poza tym świadomość, że tego dnia czeka ją znacznie więcej pracy, bo oczywiście dwór hrabiego złożył u niej pokaźne zamówienie - jak zawsze, gdy przybywali do nich goście, którym chciano się przypodobać albo po prostu przed nimi godnie zaprezentować. Gdy więc Pokusa zeszła do swojej piekarni, miała do przygotowania nie tylko typowe bułki, chleby, bajgle i bagietki, ale też całkiem sporo słodkich wypieków i delikatne pieczywo z najprzedniejszej mąki, której nie miała niestety za wiele i wiedziała, że przyjdzie jej złożyć bardzo pilne i bardzo kosztowne zamówienie. Szykując zaczyn drożdżowy już w głowie przygotowywała listę zakupów i zastanawiała się kiedy to wszystko zrobi…
        - Dzień dobry, pani Fjallid.
        - Dzień dobry, Yanek - odpowiedziała mu pogodnym tonem piekarka, zerkając na niego przez ramię. - Szybko się przebieraj, mamy dzisiaj bardzo dużo do zrobienia. Zaraz bierz się za kruche ciasto, póki masz zimne dłonie.

        Anastasia i Bastien wstali dużo, dużo później, a jeszcze więcej czasu pewnikiem zajęło im przygotowanie się na ten dzień. A w każdym razie na pewno pannie Vantanello, bo gdy się na nią patrzyło, nie można było się nadziwić jak pięknie i nienagannie się prezentuje. Włosy miała nienagannie wyszczotkowane i ułożone w niski koczek, zgodnie z najnowszą efneńską modą jej sukienka była dość prosta, z podniesioną talią i zwiewnymi rękawkami, tak jasno błękitna, że prawie biała. Promieniała, siedząc obok swojego ojca przy śniadaniowym stole, zastawionym najprzedniejszymi frykasami, w tym doskonałym lokalnym pieczywem.

        Chleb do posiadłości zaniósł Yanek - wyjątkowo, bo w drodze powrotnej Ogana kazała mu kupić mąkę, której sama nie byłaby w stanie przynieść. Młody pomocnik miał więc okazję samemu trochę rozejrzeć się po posiadłości i podpytać o gości.
        - A bułeczki z orzechami? I z kruszonką? - dopytywała zaniepokojona kucharka, widząc w zamówieniu pokaźne braki.
        - Pani Fjallid powiedziała, że część na piknik doniesie osobiście gdy przyjdzie czas - wyrecytował bez wahania młodzieniec, mimo wszystko trochę nerwowym gestem ocierając sobie pot z czoła.
        - No mam nadzieję, że zdąży… - mruknęła lekko sceptycznie kucharka, ale nie robiła o to sceny. Do tej pory współpraca z piekarnią układała się doskonale, więc nie było powodu sądzić, że tym razem cokolwiek może pójść nie tak.

        Ogana zaś została w piekarni i ani przez moment nie próżnowała. Gdy Yanek poszedł sklep jeszcze nie był otwarty dla klientów, więc pokusa szybko zagniotła kolejne bułeczki z zamówienia dla dworu. Gdy ciasto rosło, z pieca wyjęła brioszki i jeszcze ciepłe posmarowała roztopionym masłem - taki jej firmowy znak dbałości o klienta i jego doznania smakowe. W innej części pieca doszły w międzyczasie chleby - wyjęła je i zostawiła do ostygnięcia. Temperatura w piekarni wzrosła, o ile jeszcze było to możliwe - aż Ogana musiała otworzyć okna, przez które uciekło nie tylko gorące powietrze, ale też apetyczny zapach świeżego pieczywa. Zdający się na nos sąsiedzi już zaczęli ustawiać się w kolejce przed piekarnią i w końcu pokusa musiała otworzyć. I tak - bez pomocy Yanka - jednocześnie sprzedając i pilnując produkcji, która działa się na zapleczu trochę jakby bez jej udziału. Można by pomyśleć “jakim cudem?”, ale przecież to wszystko było do zrobienia - wymagało tylko trochę wprawy, sprytu i wdzięku, gdy przepraszało się klientów, by szybko pobiec na zaplecze i wyjąć kolejną partię bułek, by się nie spaliły. Zresztą, kto by narzekał słysząc, że zaraz dostanie świeżutkie, ciepłe pieczywo? No właśnie.
        Gdy Yanek wrócił jakiś czas później, wszystko stało się o wiele łatwiejsze. Pierwsza fala klientów minęła, a poza tym teraz mogli pracować we dwójkę, na zmianę piekąc i sprzedając. Gdy jednak pracowali razem, Ogana wolała zajmować się sklepem, z jednej prostej przyczyny, która pozostawała jednak jej małym sekretem - jej zawsze lepiej szła sprzedaż, bo nie wahała się odrobinę wykorzystywać swoje wdzięki pokusy. Czy jednak to był jakiś grzech, że jej trzepotanie rzęsami sprawiało, że sprzedała jedną drożdżówkę więcej? Przecież na pewno niektórzy wpadali głównie po to, by w jej towarzystwie na chwilę poczuć się wyjątkowo, nawet jeśli było to całkowicie podświadome. Dobrze wiedziała na ile sobie może pozwolić.
        - Pani Fjallid?
        - Słucham cię? - zagadnęła Ogana, wykładając na półkę bochenki, które uczeń przyniósł jej na długiej desce i teraz trzymał, by nie musiała za daleko trzymać.
        - Widziałem gości, którzy bawią w dworze - oświadczył z podekscytowaniem chłopak. - Lord Bastien Vantanello, pani może nie kojarzy, bo dawno go tu nie było, ja sam to tak ledwo ledwo, bo wtedy byłem smarkaczem… Ale! - wrócił szybko do meritum. - Tym drugim powozem, co zjawił się pod wieczór, przyjechała jego córka. Ależ piękność! - westchnął.
        - Yanek, nie zachwycaj się tak nad kobietą, która jest poza twoim zasięgiem - upomniała go Ogana matczynym tonem, zupełnie nieumyślnie odgarniając przy tym kilka pasm włosów, które zsunęły się z ramienia na jej dekolt. Oczywiście, że wzrok Yanka umknął w tamtym kierunku. I oczywiście, że ona tego nie wykorzystała. Jej uczeń był jednym z niewielu mężczyzn, na których nie miała ochoty wykorzystywać swojego uroku. Był jej za bliski, prawie jak syn, to byłoby zbyt nieprzyzwoite nawet jak na piekielną.
        - Z daleka docenić mogę - oświadczył Yanek. - Przecież wiadomo, że ona to mnie pewnie nigdy nawet nie zauważy… Ale naprawdę, takiej damy dawno nie było w dworze! Wie pani jak to tam jest, wszystkie panie stare albo takie sztywne… A ta taka młodziutka, widać, że światowa, wszyscy panowie wokół niej jak pszczoły wokół miodu krążyli.
        - Doprawdy? - podłapała uprzejmie Ogana.
        - No i ponoć niezamężna.
        - I?
        - Może będziemy mieli nową panią na dworze?
        Piekarka nie powstrzymała śmiechu. Nie by znała hrabiego Vincenta jakoś wybitnie, ale nie wyglądał na takiego, co by się szybko w mariaż pakował. Yanek wyglądał jednak na niezadowolonego z jej wybuchu wesołości. Niby nic nie powiedział, lecz mimo to Ogana postanowiła go udobruchać.
        - Hrabia jest przecież we dworze krócej niż ja w wiosce, pewnikiem dopiero wczoraj poznał i tę piękną pannę i jej ojca. Sądzisz, że ktokolwiek tak szybko decydowałby się na ślub, znając się ledwie dzień?
        - No…
        - Poza tym nie wiadomo, czy ona już komuś nie jest obiecana - ucięła spekulacje pokusa. - A teraz sio na zaplecze, kruszonkę mi zagnieciesz.
Awatar użytkownika
Vinny
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Dhampir
Profesje: Badacz , Mag , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Vinny »

        Nie stało mu się źle, a i z pewną obojętną przyjemnością słuchał fortepianowej gry Roze. Nie miał nic przeciwko obserwowaniu tańczących par, wolnemu podpijaniu tego co sobie sam przyniósł i zasadniczo uważał, że jeden wieczór spokojnie można tak spędzić, choć zwykle nie lubił marnowania czasu, kiedy nad głową wisiał mu kolejny alchemiczny projekcik. Uznawał jednak za ważne tradycje i przyjemności ludzkiej rodziny i nie chciał robić nic co by im mogło je zepsuć, poza przymusowym byciem na miejscu oczywiście. Niemniej z prawdziwą ulgą przyjął odesłanie gości do łóżek i zakończenie spotkania. Żegnał wyjątkowo miło wszystkich, którzy wychodzili, sam bowiem z wrodzoną powolnością dobrze czuł się zostając na miejscu i czekając aż ożywione dotychczas wnętrze stanie się ciche, spokojne i puste. Dzięki temu nie czuł też jakoby uciekał od krewnych i obowiązków, ale przepełniało go kojące wrażenie, że to wrzawa przegrała z jego flegmatyzmem i zwyczajnie poszła sobie dalej nie chcąc na niego czekać.
        Niestety… Mikael lub Paulia zaciągną go do niej na siłę ponownie, gdy tylko nadarzy się okazja - albo i bez niej. Brunet właśnie czaił się do skoku, tuż za jego plecami. Czy chciał naukę tańca zacząć od dzisiaj?

        Lecz nie, nie o to chodziło. Trzeba było zwołać radę mędrców i dobrze omówić to co dzisiaj ustalono. Paulia, teraz nie była aż pewna jak podejść do Mikaela, którego status na szybko podniosła. Mikael zachowywał się jak uhonorowany mieszczanin, wcale nie zdradzając się z tym, że jest arystokratą dłużej niż Vinny, choć doprawdy zachowywał się zbyt perfekcyjnie, aby czegoś nie podejrzewać. Vinny zaś zastanawiał się jak tej dwójce uciec i w myślach usilnie szukał sposobu na zamknięcie się w swoich komnatach. Nie miał jednak szans. Przetrzymali go z dobre pół godziny, nim mógł wreszcie odejść z nową dawką domysłów co do Bastiena i jego córki, a także dawką porad i instrukcji na rano. Czekało go kolejne wspólne śniadanie. Przytłoczony tą wizją, bez większych refleksji zostawił Michelotto i swoją kuzynkę samych.
        To nie było do końca zręczne spotkanie. Paulia od zawsze trzymała się zasad i umiała ich przestrzegać bez najmniejszego trudu - kiedy jednak pojawiał się taki element jak Mikael… Patrzył na nią wyniośle, miała wrażenie, że wręcz z rozbawieniem. Nie musiała zwracać na niego uwagi, gdy chodził jak cień za Vincentem albo układał im służbę - teraz jednak, skoro bankietowali przy jednym stole i wszedł w jej towarzystwo…
        - Myślę, że czas, aby zapytać kim jesteś i jakie relacje łączą cię z moim kuzynem - westchnęła sucho, gdy miała dość jego uśmieszku; lecz tylko go tym zwiększyła. - Bardzo dobrze znasz się na etykiecie… i na pewno muszę podziękować ci za współpracę. - Nie dała się sprowokować. - Ale skoro żyjemy pod jednym dachem i podlegać mamy tym samym prawom… - Zostawiła resztę dla jego domysłów.
        Skinął głową, chociaż nie zgadzał się z jej wnioskami. Sądziła, że musi jej teraz powiedzieć wszystko, dobrać sobie jeden z dostępnych statusów i od tej pory trzymać się go nie sprawiając problemów. Nie miał jednak zamiaru dawać sobą pomiatać tak łatwo jak Vinny. Jeżeli grał wcześniej sługę to tylko dlatego, że było mu to na rękę. Teraz sprawy wyglądały zupełnie inaczej. Chociaż jednej Paulii chciał uzmysłowić w jak wielkim jest błędzie nie tylko mając go za podwładnego, ale choćby zrównując go z sobą i swoją małą rodzinką.
        - Wy ludzie macie naprawdę ciasne umysły, nieprawdaż? A mówi się, że jesteście tak wszechstronną rasą! - zakpił na wstępie, bo już naprawdę drażniło go siedzenie wśród nich. - Paulio, pozwól, że wyjaśnię ci już teraz. Jestem tu dla Vinca, jakkolwiek groteskowo by to nie brzmiało, a nawet od niego nie przyjmuję rozkazów. Tym bardziej nie od ciebie. Widzisz… poza tym małym pałacykiem jest wiele królestw, akademii, magów, układów, mścicieli i tajemnej wiedzy i z dużą częścią z tych rzeczy nasz drogi hrabia ma wiele wspólnego. W tamtym świecie, ktoś bardzo potężny, kto mógłby zrównać twoje hrabstewko z ziemią poprosił mnie, żebym Vincenta chronił. Po to tu jestem. Wśród służby najłatwiej było mi kontrolować pewne rzeczy w imieniu hrabiego, ale tak naprawdę nie za bardzo obchodzą mnie wasze zasady, bo uwierz mi, jeżeli bym je złamał, konsekwencje raczej by mnie nie dosięgnęły. Vinca co najwyżej. - Gdy zobaczył, że poprzednią bladość zastąpiła czerwień oburzenia, zmienił ton na nieco mniej butny. Ostatecznie była tylko śmiertelną kobietą, nie miał po co jej dręczyć zbyt długo.
        - Twój światek ogranicza się do ludzi, bali, mody i konwenansów - wyjaśnił. - Mój też je zawiera, ale poza tym są w nim wcześniej wspomniani magowie, rasy; w tym oczywiście wampiry i im pokrewne dusze. I jak wiesz Vinc był ograniczony tylko do tamtych kategorii przez raczej długi czas. Mogę pomóc ci poszerzyć jego horyzonty, ale w zamian nie wchodź mi w drogę. Teraz to on jest tu hrabią. Mag, dhampir… licz się z tym, że będzie ich coraz więcej. Dziwnych dla ciebie zjawisk. Będę jednym z nich. Jeżeli wy, ludzie, chcecie mnie jakoś nazywać to proszę. Doradcą, przyjacielem Vincenta… cokolwiek wam pasuje. Ale nie będę się o to sam troszczył i będę robił to co dla mnie wygodne. Niech wystarczy, że staram się jak mogę, by zrobić z niego arystokratę. On do was przynależy i chce się dostosować. Ja - nie. Nie chcę tylko robić burd bez powodu. Więc korzystajmy na tej… nazwijmy to, współpracy. Ty, skoro tu mieszkasz i ja, skoro muszę Vincowi towarzyszyć. Nie czepiaj się mnie skoro cię nie prowokuję i pozwól robić to co uważam za słuszne. Wiem jak się zachować, by was nie przepłoszyć i nie będę zwracać na siebie uwagi. - Sama myśl widocznie go ubawiła. - Tylko ty możesz to teraz zepsuć. - Spoważniał. - Zostaw wszystko tak jak jest i wytłumacz sprytnie moją pozycję, nie wdając się w szczegóły. A ja to pociągnę i będę stał z boku, jak do tej pory. Och! I byłbym zapomniał - Roze to też dotyczy. - Uśmiechnął się dobitnie i spojrzał na zapowietrzoną, blednącą Paulię, by ocenić efekt swoich słów.
        Policzka za nic się w tej chwili by się nie spodziewał.
        - Zrozumiałam. - Kobieta, choć wyglądała jakby miała zemdleć uniosła głowę dumnie i rozruszała nadgarstek. - Tego spodziewałam się po krwiopijcach. Żyjecie tak długo, że uważacie, że macie świat u swoich stóp. Ale przypomnę ci, że to mój dom, a hrabia jest moim kuzynem. Nie ośmieliłbyś się mówić tak do mnie w jego obecności. I jak ukrywałeś się swoją pozycję i pychę nie bez powodu, tak sądzę, że będziesz ukrywać je nadal, najpewniej z tych samych przyczyn. Twoje działania miałyby konsekwencje. Ale dla naszego wspólnego spokoju nazwę tę sprawę porozumieniem i ten jeden raz kładę twoje karygodne słowa na karb rasy i zwykłej pomyłki w ocenie. Chociaż w jednym masz rację; mi też będzie wygodniej nie robić sobie z ciebie wroga. Tak długo jak będziesz pamiętać gdzie jesteś.
        Choć nie podniosła głosu ponad pewną dopuszczalną normę jej oczy skrzyły się dziko. Może bała się i stawiała wszystko na tę jedną kartę, a może było to jedynie uzasadnione wzburzenie i urażona duma. Tego Mikael nie był pewien. Patrzyła na niego ostro, ale nie z bezmyślną furią i zdawało mu się, że w tej krótkiej chwili jaką miała przeanalizowała więcej aspektów ich sytuacji niż on. Chociaż doprawdy, jakie miała o tym pojęcie? Nic jej jednak nie odparł i skoro dyskusja zakończyła się na jej słowie, wyszła energicznie zostawiając go samego z myślami.

⚜ ⚜ ⚜


        Słoneczny poranek zatuszował wszelkie nocne niepokoje, nastrajając większość bardzo pozytywnie do dnia, który dla służby trwał już od jakiegoś czasu. Mirabelle zerwała się wyjątkowo wcześnie pobudzona ruchem w pałacu i możliwymi problemami, które nieśli ze sobą goście. Podekscytowana dała garderobianej wybrać całkiem elegancką sukienkę, uczesać się staranniej niż zwykle i nawet poprawić gorsecik, ale później już musiała wybiec, by czatować na ludzi w pokojach. Ku swojemu radosnemu zdziwieniu w Małej Biblioteczce zastała Vincenta - przyzwyczaił ją już trochę, że można znaleźć go w różnych miejscach o dziwnych godzinach, ale dzisiaj była pewna, że będzie spał dłużej. Spojrzała na niego wyczekująco i oceniająco, choć na ten przymilny, dziewczęcy sposób. Imponował jej tym jaki był dziwny. Uwielbiała cienisty brązofiolet jego skóry i wampirze oczy. To, że ubierał się tak prosto i ziemiście jak tylko mógł przy swojej pozycji - w jej mniemaniu dodawało mu to klasy. Nienaganna koszula, kamizelka i lekka marynarka - co było złotymi nićmi szyte to już było, ale niewiele ten wujaszek hrabia różnił jej się od zagubionego wujaszka Vincenta, który przybył do nich parę miesięcy temu w mieszczańskich ubraniach, ze zdezorientowaną miną i pudłem książek.
        Zagadała go szczebiotliwie i aż do śniadania kręciła się wokół niego pytając co czyta, a o czym, czy zna podobne książki i czy wie skąd ta wzięła się w ich kolekcji, bo jak nie to ona mu chętnie opowie. I opowiadała cała w chochlikach. Nawet jej do przesady elegancka matka i siostra na wydaniu nie zepsuły jej humoru - jedna była nieco bardziej spięta niż zwykle, a więc i milcząca, a druga rozanielona bez chyba powodu. Mira korzystała na tym i trzymała się wujaszka, przy okazji przypominając mu, o której będą śniadać i że powinien jednak odłożyć to co czytał, a skupić się na jedzeniu i konwersacji.

        Dopiero przy stole, gdzie został przed przybyciem gości posadzony u szczytu (nie lubił tam siedzieć) zorientował się, że w pałacu nocowali Jorge, Ryszard i Daniel. Hieronim jak zwykle poprosił o śniadanie na górę, więc faktycznego nestora rodu znów mieli nie spotkać, choć rolę najstarszej chętnie przejmowała jego siostra, lady Francis, siedząca w towarzystwie coraz wierniejszej Roze. Mikael, elegancki jak zwykle, choć zdaje się nieco rozkojarzony, także wliczał się już w to grono. Szczęściem było to tylko śniadanie i problemu z usadzeniem całej trzynastki nie było - po prawej stronie Vincenta honorowo zasiąść miał Bastien, dalej jego córka i Daniel, by miała towarzystwo. Naprzeciwko Bastiena Ryszard, który na pewno bez problemu podtrzyma i przeciągnie każdą konwersację, przed Anastasią Jorge, vis-a-vis Daniela Mikael, dalej Edward i Roze. Paulia siedziała prosto u drugiego szczytu, jako opiekunka tego domu, a Mira z diabelskim uśmieszkiem zajęła miejsce obok Daniela. Co prawda ojciec patrzył na nią uważnie, ale nie zabroni jej przecież słyszeć tego co rudzielec i Anastasia mogą mieć sobie do powiedzenia… będzie zabawnie!

        Żeby ograniczyć możliwość popełnienia przez hrabiego karygodnych wpadek poproszono o dania wymagające jak najmniejszej ilości sztućców i znajomości pewnych finezyjnych zasad. Mikael był za daleko, żeby dhampira pilnować liczył więc na to, że upomnienia z wczoraj wystarczą mu do zachowania ogólnej poprawności. Vinc nie był troglodytą, może nie trzymać łokci na stole! Nie miał też żadnego artykułu do czytania, więc to była już połowa sukcesu. Wszyscy rozłożyli swoje serwetki i można było zacząć kolejny, społeczny dzień.
Awatar użytkownika
Ogana
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Ogana »

        Na śniadanie Anastasia i Bastien zeszli razem – ojciec poczekał na córkę przed jej sypialnią, by ją odprowadzić.
        - Bardzo ładnie wyglądasz, moja droga, wszyscy będą zachwyceni – skomplementował.
        - Dziękuję – odparła tak po prostu panna Vantanello, choć przy tym z uśmiechem pogładziła swoją kreację.
        - Nie widziałem cię w tym wcześniej – Bastien pozwolił sobie na tę uwagę, która nie była ani komplementem ani naganą, po prostu obserwacją.
        - Kupiłam w Efne – odpowiedziała Anastasia w tym samym tonie. – Zresztą miałam ją już na sobie, w Elisii poszłam w tym na kolację z Eryxami.
        - Ach, tak… przypominam sobie – przyznał Vantanello, choć oboje wiedzieli, że wcale tego nie pamiętał. Dla niego te wszystkie kiecki były takie same i najważniejsze było to, by jego droga jedynaczka ładnie się w tym prezentowała.

        Stół mimo bardzo restrykcyjnych wytycznych od Mikaela był zastawiony od brzegu do brzegu i to wcale nie przez generowanie zbyt dużej ilości dekoracji na talerzach i wokół nich. Ustawiono jednak paterę ze świeżymi owocami pokrojonymi w cząstki, wiele rodzajów pieczywa, do tego deska serów i wędlin, kryształowe miseczki z piklami. Zrezygnowano z dań na ciepło, co ograniczało mocno ilość zużywanych sztućców i możliwość pobrudzenia się przy śniadaniu. Niemniej gdyby panna Anastasia albo którykolwiek z gości zażyczył sobie owsiankę czy gotowane kiełbaski, na pewno by je przygotowano – nawet zostało to zaproponowane, jednak i ojciec i córka grzecznie odmówili, a ona pozwoliła sobie przy tym na uwagę, że przy takim bogactwie pyszności, jakie już przed nią stoją, proszenie o coś jeszcze byłoby z jej strony oznaką ogromnego łakomstwa. Nie szczędziła zresztą komplementów gospodarzom na żadnym kroku – przed Paulią wychwalała zastawę i pięknie wypolerowane sztućce, przed Vincentem zaś wystawną, ale pozostającą w dobrym smaku gościnę. Przy Danielu komplementowała każde ze skosztowanych dań, czasami cicho zachęcając go, by również się poczęstował. Szczególnie przypadły jej do gustu świeżutkie bajgle z miodem i delikatnym serem z owczego mleka. Pozwoliła sobie na komentarz, że na jesień doskonale będą do tego zestawu pasować figi albo orzechy.
        Można odnieść wrażenie, iż panna Vantanello nic tylko gadała i gadała, ale tak nie było – zachowywała rozsądny balans między mówieniem a jedzenie, by nie gadać z pełną buzią i dać też innym okazję do wypowiedzenia się. Nawet gdyby ktoś próbował znaleźć uchybienia w jej zachowaniu, miałby z tym trudności – była bardzo dobrze wychowana, a stosowanie się do zasad etykiety przychodziło jej bez wysiłku. Bastien aż się puszył z dumy, że ma tak dobrze wychowaną córkę, choć nie mówił tego na głos – to byłoby jak żebranie o komplementy, a tego nie potrzebował, bo był przekonany, że i bez tego wszyscy byli oczarowani Anastasią. Zerkał jednak od czasu do czasu na hrabiego, jakby to na jego opinii najbardziej mu zależało albo jakby najtrudniej było mu go przejrzeć.

        - Nie pamiętam byśmy kiedyś robili takie placki…
        - Z tobą takich nie robiłam…. – przyznała mu rację Ogana, pochylając się by zajrzeć do pieca i dużą drewnianą szuflą obrócić blachę, aby ciasto równo się rumieniło.
        - Ładnie pachną – komentował dalej Yanek.
        - Prawda? – ucieszyła się Pokusa. – Upiekłam jeden więcej, zjemy sobie na drugie śniadanie jak wrócę z dworu – oświadczyła.
        - A co to w ogóle jest?
        - Nie wiem w sumie jak to się nazywa – mruknęła. – Ja to nazywam południowym chlebem. To zwykłe drożdżowe ciasto, zarabiasz je dzień wcześniej i trzymasz w chłodnym przez całą noc. Albo i dzień.
        - To ciasto wyrośnie w takich warunkach?
        - Tak, ale wolniej. I dlatego będzie cudownie miękkie i lekkie – dodała z wyraźną przyjemnością, jak zawsze gdy chwaliła swoje wypieki. – To nie będzie taki puch jak normalne ciasto drożdżowe, będzie miało więcej dziurek. Oj, zobaczysz, nie pożałujesz.
        - A nauczy mnie pani takie robić? – podpytywał zaintrygowany Yanek.
        - Naturalnie – przytaknęła Ogana, w końcu przestając gapić się na ciasto w piecu i prostując się. – Kiedyś zostaniesz dłużej po pracy i wtedy je zarobimy. Może nawet jutro, zobaczymy jak tam dwór przyjmie moje nowości.

        Dwór sprawiał wrażenie jakby byli w stanie zjeść wszystko bez wahania. Pieczywo ze śniadaniowego stołu znikało w równym, dość szybkim tempie i główną kucharkę aż zaczęły nawiedzać obawy czy to zamówienie, które złożyła u Fjallid, zaspokoi apetyt gości. Szczególnie lorda Bastiena – ten to zawsze lubił zjeść, ale tego dnia przechodził samego siebie! Albo też odzwyczaiła się od jego apetytu… Panna Anastasia całe szczęście posilała się jak dama – z umiarem, choć próbowała jednocześnie po trochę wszystkiego. Na nią patrzyło się z przyjemnością. I tak przyjemnie sobie konwersowała z osobami przy stole.
        - Wygląda na to, że pogoda dzisiaj nam wybitnie dopisze - zagaiła gdzieś w połowie posiłku panna Vantanello, zerkając wymownie w stronę okna. - Słońce świeci od rana, a jakie powietrze rześkie! Dawno nie miała przyjemności obudzić się w tak spokojnej, wiejskiej okolicy, by przez okno widzieć drzewa a nie od razu dachy i fasady innych budynków. Tutaj aż się lepiej oddycha - podsumowała z szerokim uśmiechem.
        - O, jak wybierzemy się na przejażdżkę to dopiero będzie można odetchnąć. - Bastien aż zatarł ręce. - Vincencie, Ryszardzie, nie macie nic przeciwko by pokazać mi… obejście - zażartował, bo przecież ziemie należące do hrabiego to zdecydowanie coś więcej niż zwykła zagroda z paroma krowami. - Dzisiaj słyszałem, że młodzież już ułożyła plan dnia, niech więc będzie po ich myśli, wszak kto pierwszy ten lepszy, jutro jednak bawią się starsi i to tak jak za dawnych czasów… No dobrze, bez polowania - zastrzegł, widząc nieprzychylne spojrzenie Anastasii utkwione w swojej skromnej osobie. Córka jednak po tym zastrzeżeniu uśmiechnęła się i wróciła do skubania bułeczki z masłem. Zerknęła na Daniela i nieśmiało pochyliła głowę.
        - Mój papa jak kogoś polubi tak szybko się zapomina - usprawiedliwiła się cichutko. Rudy młodzieniec pewnie rozumiał, że dla damy, która zdobywała szlify w aż trzech wielkich miastach, trochę jowialne zachowanie ojca było nie na miejscu, nawet jeśli na ich ziemiach położonych w bardziej spokojnej okolicy - by nie rzec wiejskiej - było to coś całkowicie naturalnego. Zaskakujące było przy tym to, że przecież Bastien podróżował nawet więcej niż ona… jakim więc cudem pozostawał taki jaki był? Czyżby to ta legendarna bezczelna pewność siebie?

        Ostatecznie wizyta lorda Vantanello i jego córki nie potrwała długo - wyjechali następnego dnia, mętnie tłumacząc się obowiązkami pana domu, który musi wracać doglądać swoich włości i tak dalej... Z obu stron padły zapewnienia o tym, że było bardzo miło, szkoda, że nie mogą zostać dłużej, złożono propozycję rewizyty w nieokreślonej przyszłości, a Bastien został zaproszony na jesienne polowanie. Wszyscy rozstali się z uśmiechami na ustach i w miłej atmosferze, choć gdy tylko karety Vantanello zniknęły za zakrętem wszyscy - zarówno goście, jak i gospodarze - odetchnęli z ulgą. W dworze wszyscy cieszyli się, że nie doszło do żadnego skandalu z niekonwencjonalnym zachowaniem nowego hrabiego, a Anastasia cieszyła się, że nikt nie zdążył na głos powiedzieć, że tak naprawdę celem ich wizyty było wyswatanie jej z Vincentem, którego miała szczerze dość po spędzeniu z nim jednego dnia - okazał się strasznym nudziarzem.
        W hrabstwie jeszcze kilka dni plotkowano o gościach, którzy tak szybko odjechali, szeptano różne nieprawdopodobne historie, ale ostatecznie żadna nie stała się powszechnie przyjętą wersją wydarzeń, a miejscowi zapomnieli o całym incydencie, bardziej zainteresowani tym, co działo się tu i teraz - wielkimi krokami zbliżał się festyn z okazji pierwszych wiosennych zbiorów.

Ciąg dalszy: Ogana
Zablokowany

Wróć do „Pałac Hrabiego”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości