Góry Druidów ⇒ Listy pisane piórem i atramentem.
- Kavika
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 114
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje:
- Kontakt:
Kavika mocniej zacisnęła usta, gdy Yastre odpowiedział na jej słowa. Wiedziała, że sobie poradzi, tak jak zapowiedział. Tak jak zresztą zawsze. To niestety mocniej wbiło nóż w serce uczonej, bo wydawało się, że radził sobie znacznie lepiej niż ona to przewidywała. Ale to nie tak, że życzyła mu źle! Liczyła, że ich kolejne spotkanie ułoży się zupełnie inaczej i z tego powodu było jej też wstyd, gdy w końcu usiadła na krześle. Wbiła pełen niezadowolenia wzrok w blat stołu, a potem jeszcze piórkiem niemalże zrobiła dziurę w liście uczestników.
Przyszedł jednak czas rozpocząć konkurencję, która... Mogłaby zwalić Kavikę z nóg gdyby już wcześniej nie siedziała. Wryło ją w siedzisko, tępo patrzyła jak pantera ogrywa wszystkich swoją zwinnością. Nie bała się. Nie mogła tylko uwierzyć jak bezmyślny potrafi być Yastre! Gdy kocur zeskoczył na ziemię, wówczas dotarło do uczonej jak duża część widowni jest wręcz przerażona obecnością dzikiego zwierzęcia. Elfki stały niewzruszone, właściwie Hannie klaskała z zadowoleniem w dłonie, ale prócz ich i bandy jaka przybyła z panterołakiem, można było śmiało orzec, że tłum był oszołomiony, skonsternowany, ale i do szpiku kości wystraszony. Niektórych jeszcze trawiła ciekawość i fascynacja, gdy kocur przez pierwsze minuty na nikogo się nie rzucił, ale nadal brakowało śmiałka, który by zbliżył się do zwierzęcia. Germund z pewnością rzuciłby się na panterę by pokazać swoją siłę, ale nadal znajdował się na drzewie. Odpowiedzialność spadła na wodzireja. Romuald z lejącym się na twarzy potem zbliżył się do bestii i chyba w myślach powtarzał, że jeszcze przed chwilą rozmawiał z panterą w cztery oczy oraz żartował więc nic mu nie groziło... prawda?
Kavika także chciała podjąć się jakiegoś działania, jeszcze zanim Romuald zdecydował się wyjść przed szereg, ale żaden z mężczyzn nie wyobrażał sobie czegoś podobnego. Gdyby akurat Kavice coś się stało to z pewnością festiwal skończyłby się w przeciągu jednej sekundy. I chociaż ona sprzeciwiała się tym absurdalnym argumentom to tak pilnowano jej by siedziała razem z sędziami, że nie mogła ruszyć się choćby o włos. Wówczas sytuację zdecydował się załagodzić sam Romuald.
Organizatorka z prychnięciem odsunęła się od tego zadania i skrzyżowała ręce na wysokości piersi, ale już niedługo przyszło się jej śmiać, gdy Yastre zadzierał łeb i jeszcze mruknął by nastraszyć biedaka. I może jeszcze udałoby się odratować sytuację, gdyby nie fakt, że zaraz po tych kocich zabawach zmiennokształtny przybrał swoją BARDZO NATURALNĄ formę.
Hannie była zaskoczona, ale już po chwili uśmiechnęła się prowokacyjnie do swojego partnera na festynie, gdy część pań za jej plecami piszczała wzburzona, a ojcowie zakrywali córkom oczy. Jedynie mieszkańcy wioski mieli ogółem wszystko w czterech literach i zaczęli się śmiać, choć ci mający jeszcze nieletnie niewiasty swoim grubiańskimi żarcikami onieśmielali je.
Kavice przypadło spojrzeć na ciało swego dawnego kochanka od innej strony... Jego plecy, nawet w luźnej postawie, nadal pozostały rozbudowane i silne. Szerokie, aczkolwiek proporcjonalne barki współgrały z zawężającą się talią. Nie pamiętała by miał tak zgrabne pośladki. Po tej myśli zalała się rumieńcem i wsparła czoło na rozłożonej dłoni zaklinając po wsze czasy tego nierozgarniętego kocura. Oczami swojej wyobraźni już widziała lejące się na nią skargi. Już po prostu pozwoliła sytuacji rozwinąć się samej, bo mógłby czasem pomyśleć!
I oczywiście Kavika spędziła sporo czasu w namiocie na wysłuchiwaniu spanikowanego i rozsierdzonego sołtysa. Starała się zrozumieć te wszystkie moralne pretensje, ale świat byłby o wiele zdrowszy, gdyby ludzie tak nie moralizowali ciała, bo czy taka nie byłaby prawda? Ludzie ukrywali się z tym co ludzkie, a potem dziwili się, że młode panienki zachodzą w ciążę. Zarówno ciekawość jak i niewiedza prowadziły do takich zdarzeń. Zdarzeń, których tak czy siak nie dało się uniknąć. Na całe szczęście do namiotu wpadło kilku innych pracowników, dzięki czemu uczona zdołała wyjść niezauważona.
- O matko, ale zamieszanie – westchnęła. - Co za głupek!
- Gdzie on jest?!
Uzdrowicielka obejrzała się za siebie słysząc znajomy głos.
- Andrew, uspokój się – powiedział Braun trzymając mężczyznę za ramię.
- Nie uspokoję się! Złapię tego łachudrę i mu powyrywam futro!
- Jakie futro? - zdziwił się Braun.
- Bo ten dziki kot rzucił się z drzewa!
- Kot?
- A potem machał fujarą przed tłumem, przed moją córką!
Gęste brwi Brauna zmarszczyły się na tyle mocno, że niemalże całkowicie przysłoniły jego wąskie oczy.
- Co ty pieprzysz, Andrew?
- Puszczaj mnie, Braun, bo nie ręczę za siebie! Zmiennokształtny tu jest!
- Że co? Oni nie istnieją...
- Jeden dowód lata tu po festynie! Rzucił się z drzewa, a potem goły uśmiechał się do panienek! A gdyby tak rzucił się na Kavikę?!
- Co? Kavika? Gdzie ona...
- Dajcie sobie z nim spokój – do rozmowy wtrąciła się uczona.
- Kwiatuszku, nic ci nie jest? - Braun od razu pogłaskał Kavkę po dłoni w czułym geście.
- Nie, nic mi nie jest i nic nikomu się nie stało. Po prostu gość się zapomniał i tyle – stwierdziła uzdrowicielka.
- I tyle? - zakpił Andrew. - I TYLE?! Masz już swoje lata, ale moja córka jest nieletnia i nie pozwolę by ktoś machał przed nią swoim przyrodzeniem! Niech trzyma swój ogon w spodniach!
- Andrew!!! - krzyknęła Kavka wraz z Braunem.
- Choćbym go miał zdzielić patelnią! - krzyknął rozjuszony do czerwoności Andrew.
Przyszedł jednak czas rozpocząć konkurencję, która... Mogłaby zwalić Kavikę z nóg gdyby już wcześniej nie siedziała. Wryło ją w siedzisko, tępo patrzyła jak pantera ogrywa wszystkich swoją zwinnością. Nie bała się. Nie mogła tylko uwierzyć jak bezmyślny potrafi być Yastre! Gdy kocur zeskoczył na ziemię, wówczas dotarło do uczonej jak duża część widowni jest wręcz przerażona obecnością dzikiego zwierzęcia. Elfki stały niewzruszone, właściwie Hannie klaskała z zadowoleniem w dłonie, ale prócz ich i bandy jaka przybyła z panterołakiem, można było śmiało orzec, że tłum był oszołomiony, skonsternowany, ale i do szpiku kości wystraszony. Niektórych jeszcze trawiła ciekawość i fascynacja, gdy kocur przez pierwsze minuty na nikogo się nie rzucił, ale nadal brakowało śmiałka, który by zbliżył się do zwierzęcia. Germund z pewnością rzuciłby się na panterę by pokazać swoją siłę, ale nadal znajdował się na drzewie. Odpowiedzialność spadła na wodzireja. Romuald z lejącym się na twarzy potem zbliżył się do bestii i chyba w myślach powtarzał, że jeszcze przed chwilą rozmawiał z panterą w cztery oczy oraz żartował więc nic mu nie groziło... prawda?
Kavika także chciała podjąć się jakiegoś działania, jeszcze zanim Romuald zdecydował się wyjść przed szereg, ale żaden z mężczyzn nie wyobrażał sobie czegoś podobnego. Gdyby akurat Kavice coś się stało to z pewnością festiwal skończyłby się w przeciągu jednej sekundy. I chociaż ona sprzeciwiała się tym absurdalnym argumentom to tak pilnowano jej by siedziała razem z sędziami, że nie mogła ruszyć się choćby o włos. Wówczas sytuację zdecydował się załagodzić sam Romuald.
Organizatorka z prychnięciem odsunęła się od tego zadania i skrzyżowała ręce na wysokości piersi, ale już niedługo przyszło się jej śmiać, gdy Yastre zadzierał łeb i jeszcze mruknął by nastraszyć biedaka. I może jeszcze udałoby się odratować sytuację, gdyby nie fakt, że zaraz po tych kocich zabawach zmiennokształtny przybrał swoją BARDZO NATURALNĄ formę.
Hannie była zaskoczona, ale już po chwili uśmiechnęła się prowokacyjnie do swojego partnera na festynie, gdy część pań za jej plecami piszczała wzburzona, a ojcowie zakrywali córkom oczy. Jedynie mieszkańcy wioski mieli ogółem wszystko w czterech literach i zaczęli się śmiać, choć ci mający jeszcze nieletnie niewiasty swoim grubiańskimi żarcikami onieśmielali je.
Kavice przypadło spojrzeć na ciało swego dawnego kochanka od innej strony... Jego plecy, nawet w luźnej postawie, nadal pozostały rozbudowane i silne. Szerokie, aczkolwiek proporcjonalne barki współgrały z zawężającą się talią. Nie pamiętała by miał tak zgrabne pośladki. Po tej myśli zalała się rumieńcem i wsparła czoło na rozłożonej dłoni zaklinając po wsze czasy tego nierozgarniętego kocura. Oczami swojej wyobraźni już widziała lejące się na nią skargi. Już po prostu pozwoliła sytuacji rozwinąć się samej, bo mógłby czasem pomyśleć!
I oczywiście Kavika spędziła sporo czasu w namiocie na wysłuchiwaniu spanikowanego i rozsierdzonego sołtysa. Starała się zrozumieć te wszystkie moralne pretensje, ale świat byłby o wiele zdrowszy, gdyby ludzie tak nie moralizowali ciała, bo czy taka nie byłaby prawda? Ludzie ukrywali się z tym co ludzkie, a potem dziwili się, że młode panienki zachodzą w ciążę. Zarówno ciekawość jak i niewiedza prowadziły do takich zdarzeń. Zdarzeń, których tak czy siak nie dało się uniknąć. Na całe szczęście do namiotu wpadło kilku innych pracowników, dzięki czemu uczona zdołała wyjść niezauważona.
- O matko, ale zamieszanie – westchnęła. - Co za głupek!
- Gdzie on jest?!
Uzdrowicielka obejrzała się za siebie słysząc znajomy głos.
- Andrew, uspokój się – powiedział Braun trzymając mężczyznę za ramię.
- Nie uspokoję się! Złapię tego łachudrę i mu powyrywam futro!
- Jakie futro? - zdziwił się Braun.
- Bo ten dziki kot rzucił się z drzewa!
- Kot?
- A potem machał fujarą przed tłumem, przed moją córką!
Gęste brwi Brauna zmarszczyły się na tyle mocno, że niemalże całkowicie przysłoniły jego wąskie oczy.
- Co ty pieprzysz, Andrew?
- Puszczaj mnie, Braun, bo nie ręczę za siebie! Zmiennokształtny tu jest!
- Że co? Oni nie istnieją...
- Jeden dowód lata tu po festynie! Rzucił się z drzewa, a potem goły uśmiechał się do panienek! A gdyby tak rzucił się na Kavikę?!
- Co? Kavika? Gdzie ona...
- Dajcie sobie z nim spokój – do rozmowy wtrąciła się uczona.
- Kwiatuszku, nic ci nie jest? - Braun od razu pogłaskał Kavkę po dłoni w czułym geście.
- Nie, nic mi nie jest i nic nikomu się nie stało. Po prostu gość się zapomniał i tyle – stwierdziła uzdrowicielka.
- I tyle? - zakpił Andrew. - I TYLE?! Masz już swoje lata, ale moja córka jest nieletnia i nie pozwolę by ktoś machał przed nią swoim przyrodzeniem! Niech trzyma swój ogon w spodniach!
- Andrew!!! - krzyknęła Kavka wraz z Braunem.
- Choćbym go miał zdzielić patelnią! - krzyknął rozjuszony do czerwoności Andrew.
- Yastre
- Kroczący w Snach
- Posty: 212
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Panterołak
- Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
- Kontakt:
Yastre nie był typem, który byłby w stanie złościć się czy boczyć przez dłuższy czas - życie było zbyt piękne, a wokół działo się zbyt wiele, by marnować je na takie negatywne emocje. Teraz zresztą miał wokół siebie rzeszę osób, które pomagały mu przezwyciężyć ten stan. Oczywiście najlepiej w tym zadaniu sprawdzała się Hannie, która przytulała panterołaka i głaskała zapewniając, że był najlepszy nawet jeśli sędziowie się na nim nie poznali. Tego samego zdania byli jego kumple, ale oni darowali sobie fizyczne czułości - on nie był w ich typie, no niestety.
Festyn nie zamierzał zresztą czekać aż bohater nowego skandalu odzyska humor i zechce łaskawie dołączyć. Zawody trwały, kolejne konkurencje były w trakcie. Teraz akurat jedna z tych, w których nikt z bandy zbirów nie brał udziału - piłowanie pnia w parach. Było to jednak na tyle spektakularne, że zgromadziło wokół sceny zmagań tłumy, a przy straganach zrobiło się w końcu trochę lżej. Ktoś więc przytomnie poszedł i przyniósł kotu jakąś przekąskę, a to skutecznie odgoniło jego smutki.
- Ej, a poszedłby który sprawdzić czy jestem na liście do kolejnych zawodów? - upewnił się panterołak.
- A sam nie możesz?
- Nie, bo czytać nie umiem! - odparł Yastre bez cienia zażenowania. No co, nie każdy był idealny, a on nie miał problemów by przyznać się do swoich braków. O ile nie było przy nim dziewczyny, na której chciał zrobić wrażenie, ale Hannie akurat się nie liczyła, bo ona o jego analfabetyzmie wiedziała. I… być może i tak w głębi serca zmiennokształtnemu nie zależało na jej zdaniu, bo to kto inny liczył się bardziej. O wiele, wiele bardziej.
Yastre na liście był, a to okazało się być wystarczająco dobrym powodem, by pójść się napić. Tak na przyszłość, na dobrą wróżbę, by tym razem nikt nie wpadł na pomysł, by go zdyskwalifikować i by zmiennokształtny dostał nagrodę, na którą zasłużył.
Bandyci pili bardzo kulturalnie piwo, bo jednak pić się chciało, a wódeczką - nawet taką najlepszą - pragnienia się nie zaspokoi. Przy stołach nie było jednak dość miejsca, by wszyscy mogli usiąść, więc zgarnęli swoje kufle i obsiedli trawnik nieopodal. Nawet jeśli komuś się to nie podobało, nikt nie śmiał ich pogonić, bawili się więc w najlepsze, śmiejąc się i żartując. Nagle jednak Yastre wyprostował się i poruszył uszami - coś słyszał! Coś, co bardzo zwróciło jego uwagę.
- Jaki wyleniały pchlarz, co?! Jaki pchlarz?! - oburzył się głośno, oddając swój kufel Hannie i wstając z trawy.
Nieopodal przechodził jakiś typek w średnim wieku, który bardzo przeżywał to, że jego córka była deprawowana przez - no właśnie - wyleniałego pchlarza świecącego gołym tyłkiem przed porządnymi obywatelami (było jeszcze coś o genitaliach, ale to dla panterołaka za trudne słowo, więc w ogóle go nie zapamiętał). Takiej obrazy nie można było puścić płazem… A i oburzony jegomość wyglądał na takiego, który nie rzucał słów na wiatr i nie zamierzał odpuścić. Spojrzeli po sobie jak najgorsi wrogowie.
- Jak twoja córka taka delikatniusia to trzymaj ją dalej w domu, może jakiś rycerzyk na białym koniu sobie w końcu o niej przypomni - prychnął panterołak.
- Nie obrażał mojej córki, zboczeńcu!
- A co, swojemu koniowi też byś gacie założył, panie porządny?!
- Zwierzaka da się wychować w przeciwieństwie do takich głupich chłopów jak ty!
- Patrz, swój swojego zawsze pozna!
Jak na komendę obaj wyrwali ku sobie, by zacząć się bić i jak na komendę obaj zostali powstrzymani - obrońca moralności przez swojego rozmówcę sprzed chwili, a Yastre przez jak zawsze przytomnego Górala. Kota trzeba było jednak aż z ziemi podnieść, bo wywijał łapami i nogami, że mógłby się wywinąć przypadkiem.
- Puść mnie do niego! - zawołał zmiennokształtny.
- Wei, psiakrew, nie rób nam kłopotów!
- Nie zrobię, tak mu gębę otłukę, że będzie nieprzytomny do końca festynu!
Góralowi nie do końca o to chodziło, ale trudno było rozmawiać ze złym jak osa panterołakiem. On zawsze kierował się inną logiką niż inni, a teraz okazywał to bardziej dobitnie niż zwykle.
- Ej, może puśćmy ich i zostawmy by się pozabijali? Że niby my nic nie widzieliśmy - zaproponował jeden z bandytów stojących z boku. - Wiecie jaka będzie atrakcja? Nawet goły zadek Weia tego nie przebije.
Festyn nie zamierzał zresztą czekać aż bohater nowego skandalu odzyska humor i zechce łaskawie dołączyć. Zawody trwały, kolejne konkurencje były w trakcie. Teraz akurat jedna z tych, w których nikt z bandy zbirów nie brał udziału - piłowanie pnia w parach. Było to jednak na tyle spektakularne, że zgromadziło wokół sceny zmagań tłumy, a przy straganach zrobiło się w końcu trochę lżej. Ktoś więc przytomnie poszedł i przyniósł kotu jakąś przekąskę, a to skutecznie odgoniło jego smutki.
- Ej, a poszedłby który sprawdzić czy jestem na liście do kolejnych zawodów? - upewnił się panterołak.
- A sam nie możesz?
- Nie, bo czytać nie umiem! - odparł Yastre bez cienia zażenowania. No co, nie każdy był idealny, a on nie miał problemów by przyznać się do swoich braków. O ile nie było przy nim dziewczyny, na której chciał zrobić wrażenie, ale Hannie akurat się nie liczyła, bo ona o jego analfabetyzmie wiedziała. I… być może i tak w głębi serca zmiennokształtnemu nie zależało na jej zdaniu, bo to kto inny liczył się bardziej. O wiele, wiele bardziej.
Yastre na liście był, a to okazało się być wystarczająco dobrym powodem, by pójść się napić. Tak na przyszłość, na dobrą wróżbę, by tym razem nikt nie wpadł na pomysł, by go zdyskwalifikować i by zmiennokształtny dostał nagrodę, na którą zasłużył.
Bandyci pili bardzo kulturalnie piwo, bo jednak pić się chciało, a wódeczką - nawet taką najlepszą - pragnienia się nie zaspokoi. Przy stołach nie było jednak dość miejsca, by wszyscy mogli usiąść, więc zgarnęli swoje kufle i obsiedli trawnik nieopodal. Nawet jeśli komuś się to nie podobało, nikt nie śmiał ich pogonić, bawili się więc w najlepsze, śmiejąc się i żartując. Nagle jednak Yastre wyprostował się i poruszył uszami - coś słyszał! Coś, co bardzo zwróciło jego uwagę.
- Jaki wyleniały pchlarz, co?! Jaki pchlarz?! - oburzył się głośno, oddając swój kufel Hannie i wstając z trawy.
Nieopodal przechodził jakiś typek w średnim wieku, który bardzo przeżywał to, że jego córka była deprawowana przez - no właśnie - wyleniałego pchlarza świecącego gołym tyłkiem przed porządnymi obywatelami (było jeszcze coś o genitaliach, ale to dla panterołaka za trudne słowo, więc w ogóle go nie zapamiętał). Takiej obrazy nie można było puścić płazem… A i oburzony jegomość wyglądał na takiego, który nie rzucał słów na wiatr i nie zamierzał odpuścić. Spojrzeli po sobie jak najgorsi wrogowie.
- Jak twoja córka taka delikatniusia to trzymaj ją dalej w domu, może jakiś rycerzyk na białym koniu sobie w końcu o niej przypomni - prychnął panterołak.
- Nie obrażał mojej córki, zboczeńcu!
- A co, swojemu koniowi też byś gacie założył, panie porządny?!
- Zwierzaka da się wychować w przeciwieństwie do takich głupich chłopów jak ty!
- Patrz, swój swojego zawsze pozna!
Jak na komendę obaj wyrwali ku sobie, by zacząć się bić i jak na komendę obaj zostali powstrzymani - obrońca moralności przez swojego rozmówcę sprzed chwili, a Yastre przez jak zawsze przytomnego Górala. Kota trzeba było jednak aż z ziemi podnieść, bo wywijał łapami i nogami, że mógłby się wywinąć przypadkiem.
- Puść mnie do niego! - zawołał zmiennokształtny.
- Wei, psiakrew, nie rób nam kłopotów!
- Nie zrobię, tak mu gębę otłukę, że będzie nieprzytomny do końca festynu!
Góralowi nie do końca o to chodziło, ale trudno było rozmawiać ze złym jak osa panterołakiem. On zawsze kierował się inną logiką niż inni, a teraz okazywał to bardziej dobitnie niż zwykle.
- Ej, może puśćmy ich i zostawmy by się pozabijali? Że niby my nic nie widzieliśmy - zaproponował jeden z bandytów stojących z boku. - Wiecie jaka będzie atrakcja? Nawet goły zadek Weia tego nie przebije.
- Kavika
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 114
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje:
- Kontakt:
- Braun, musimy coś zrobić! Powstrzymaj go!
Mężczyzna nie potrzebował polecenia by spróbować zatrzymać Andrew. Prychnął jednak iście niezadowolony z faktu, że pozbawiono go możliwości zrozumienia sytuacji, ale na to nie było teraz czasu. Najpierw musiał powstrzymać jednego gościa przed jatką!
Braun z impetem ruszył w stronę niezadowolonego ojca niepełnoletniej córki, a Kavika splotła dłonie na piersi wypuszczając pełen niepokoju wydech, po czym postarała się dogonić dwójkę.
Startowa kłótnia przeciwników była krótka, jakby więcej obu mężczyznom do bitki nie trzeba było. Na całe szczęście Brauna wykazywał więcej krzepy niż wydawałoby się na pierwszy rzut oka i jego mocne łapska w ostatniej chwili pochwyciły za ramiona zaskoczonego Andrew.
- Puść mnie, jak obiję mu mordę to nauczy się myśleć łbem a nie kroczem! Trochę krwi mu ubędzie to i też nie spłynie gdzie nie trzeba!
Braun jakby nie bardzo kodował słowa rozjuszonego mężczyzny, ale z mocnym zaciskiem na ramionach kompana zadziwiał się kocim uszom i ogonowi jego przeciwnika. Ocknął się jednak, gdy Andrew niemal wyślizgnął mu się z rąk, a potem karczmarz skarcił spojrzeniem bandytę, który zaproponował inne wyjście z sytuacji. W ogóle dopiero teraz zaczął rozumieć złość swego towarzysza. Grupa najemników, niczym zbuntowani nastolatkowie, balowali na uboczu festynu na własnych regułach i może nie byłby tym faktem aż tak zniesmaczonym, gdyby nie powód, przez który się tu znaleźli. Nie musiał zresztą nic mówić by jasno zrozumieli zdanie jakie już sobie wyrobił na ich temat - najzwyczajniej w świecie nie czuł potrzeby dzielenia się w tym w głos, a tym bardziej nie miał zamiaru pozwolić Andrew wmieszać się w jakieś dziecinne potyczki.
Wówczas do towarzystwa dołączyła Kavka wypluwająca niemalże płuca. Dziewczyna aż pochyliła się by złapać kilka wdechów dukając prosty nakaz „Andrew, przestań”. Wszyscy grzecznie czekali aż organizatorka wyrówna swój oddech i się wyprostuje. Przez to wtrącenie się blondynki do sprawy entuzjazm bandyty popierającego bitkę zdecydowanie osłabł kwitując sprawę „i po ptakach”.
- Nie ma żadnego obijania sobie mordy na moim festynie – stwierdziła hardo wciąż ciężko dysząc i mierząc wszystkich wzrokiem.
Andrew na te słowa zareagował z niezadowoleniem, wręcz złość gromiła jego oczy niczym rozszalała burza.
- W takim razie ich wyproś – stwierdził.
- Wyproszę. Każdego kto teraz podniesie na siebie rękę – powiedziała wolniej i jeszcze ostrzej niż uprzednio.
- Jesteś niepoważna. Czy ty słyszałaś jak obraził moją córkę?!
- To niech ona mu da w twarz.
- Będę bronić jej honoru!
- Agrr! DOSYĆ! - wrzasnęła uczona na tyle głośno, że spłoszyła pobliskie ptaki z drzew. Uniesiona chmara przysłoniła towarzystwo cieniem i zagłuszyła ciszę jaka zapadła w okolicy. - To mój pierwszy festyn. MÓJ. Jeżeli mogę powstrzymać bijatykę to to zrobię. Szkoda mi na was bandaży i ziół leczniczych, sami sobie będziecie musieli poradzić jeżeli dacie sobie w pysk. Andrew, jeżeli chcesz pomagać mi w kuchni to proszę tam wróć i rób to, co od lat robisz najlepiej. Poza tym, pomyśl czy Brigit nie będzie z powodu tej bijatyki wstyd za ciebie. Ty zaś – i tu uzdrowicielka zwróciła się ku panterołakowi. - Pilnuj byś gacie miał na odpowiednim miejscu. Ludzie nie przywykli do panter ani golasów w tłumie.
Andrew był cały czerwony na twarzy i wydawało się, że zaraz wybuchnie. Ciężka ręka Brauna spoczęła na jego ramieniu, przez co mężczyzna przeniósł spojrzenie na dawnego wojaka. Wzrok Andrew jasno tłumaczył podejście do sprawy, a tym bardziej wyrażał niepochlebną opinię na temat zachowania uczonej. Nikt jednak nie śmiał odezwać się słowem w tej pełnej napięcia atmosferze, jakby wystarczyła rysa by rozsypała się cienka ściana szkła.
Andrew odszedł, a Braun wbił wzrok w oczy Kaviki. Ta przez dłuższy czas się nie odzywała, jakby teraz ta dwójka porozumiewała się spojrzeniami i próbowali wyjaśnić sobie to i owo. W spojrzeniu Brauna widać było przychylność i zrozumienie. Do momentu.
Do momentu, w którym nie zjawił się pewien długouchy, urokliwy gość.
- Uwaga! - krzyknął najemnik i zaraz po tym uczona poczuła jak niewielka beczka z alkoholem tknęła ją w łydki. Dziewczyna odskoczyła w przestrachu nie spodziewając się akurat tego teraz i tutaj. To Leima cały czas nie było?
- Leim, uważaj!
- Wybacz. – Uśmiechnął się, jak zawsze zawadiacko bandyta.
- Ty go znasz? - Głos Brauna zrujnował jeszcze niedawno odświeżającą się atmosferze. Jego spojrzenie nagle straciło całą wyrozumiałość i akceptację, a Kavika nie polepszyła swej sytuacji w pierwszych sekundach odpowiadając wystarczająco jasnym milczeniem.
- Pomagali mi w kuchni – próbowała wyjaśnić.
- W naszej... kuchni?
Leim przystanął i czuł, że skłania się ku odruchowi nagłego rozpłynięcia się w powietrzu, jakby teraz to on i nie tylko on został złapany na pieszczotliwym momencie urozmaicania wieczora córki jakiegoś znaczącego arystokraty.
- Owszem, pomogli mi załadować beczki, bo Pan Pinkers przestraszył się węża, a osioł nie pomoże mi załadować towaru, który zleciał z wozu – mówiła nieco pretensjonalnie uzdrowicielka, ale to najwidoczniej nie wystarczało Braunowi.
- Hannie pięknie ozdobiła tort...
- Nie interesują mnie znajomości naszych sąsiadek – skwitował mężczyzna, po czym pękatym paluchem pogroził grupce zasiadającej obalone drzewo. - Niech ktoś spróbuje komuś dać klapsa a nie odpuszczę. Macie przestrzegać regulaminu jaki określiła ta dama.
„A z tobą porozmawiam sobie później”, wydawało się, że te słowa zawisły w powietrzu i spięte ramiona uzdrowicielki opadły dopiero, gdy wydawało się jej, że Braun nie usłyszy dalszej rozmowy. A Kavika była zła. Leim do teraz cicho stąpał by dołączyć niesłyszalnie do drużyny, a potem dowiedzieć się co w tym czasie się stało.
- Wystarczyło, żebyś miał dobrze umocowane portki – mruknęła z pretensją rzucając przez ramię pełne złości spojrzenie na Yastre.
- Wypraszam sobie – wtrąciła się Hannie odważnie wstając i gestykulując odpowiednio dłońmi. - To wyście sobie ubzdurali własną kulturą, że coś co jest naturalne jest zbereźne. Elfy nigdy by się pod czymś takim nie podpisały!
- Ale to wy jesteście w gościach, a nie gościa u was.
- Phi! Mówi to ta, która wykonuje badania lecznicze i sportowe na tak zwanych golasach!
Uczona skrzywiła usta - nie poczuła się zraniona czy zaskoczona. Chciała być neutralna, ale tyle rzeczy ją denerwowało! I ten Yastre z tą Hannie...
- Powinnaś się cieszyć, że twój partner ma cały nos. A spodnie to niech zdejmuje w bardziej ustronnych miejscach.
- Dziewczęta! - Leim podsunął nogą niedawno toczoną beczkę. - Może zamiast złości i zmarszczek to trochę piwa na zgodę? - Elf nieudolnie starał się ratować sytuację, ale bardziej chciało mu się pić niż zależało mu na pogodzeniu skłóconych pań.
Mężczyzna nie potrzebował polecenia by spróbować zatrzymać Andrew. Prychnął jednak iście niezadowolony z faktu, że pozbawiono go możliwości zrozumienia sytuacji, ale na to nie było teraz czasu. Najpierw musiał powstrzymać jednego gościa przed jatką!
Braun z impetem ruszył w stronę niezadowolonego ojca niepełnoletniej córki, a Kavika splotła dłonie na piersi wypuszczając pełen niepokoju wydech, po czym postarała się dogonić dwójkę.
Startowa kłótnia przeciwników była krótka, jakby więcej obu mężczyznom do bitki nie trzeba było. Na całe szczęście Brauna wykazywał więcej krzepy niż wydawałoby się na pierwszy rzut oka i jego mocne łapska w ostatniej chwili pochwyciły za ramiona zaskoczonego Andrew.
- Puść mnie, jak obiję mu mordę to nauczy się myśleć łbem a nie kroczem! Trochę krwi mu ubędzie to i też nie spłynie gdzie nie trzeba!
Braun jakby nie bardzo kodował słowa rozjuszonego mężczyzny, ale z mocnym zaciskiem na ramionach kompana zadziwiał się kocim uszom i ogonowi jego przeciwnika. Ocknął się jednak, gdy Andrew niemal wyślizgnął mu się z rąk, a potem karczmarz skarcił spojrzeniem bandytę, który zaproponował inne wyjście z sytuacji. W ogóle dopiero teraz zaczął rozumieć złość swego towarzysza. Grupa najemników, niczym zbuntowani nastolatkowie, balowali na uboczu festynu na własnych regułach i może nie byłby tym faktem aż tak zniesmaczonym, gdyby nie powód, przez który się tu znaleźli. Nie musiał zresztą nic mówić by jasno zrozumieli zdanie jakie już sobie wyrobił na ich temat - najzwyczajniej w świecie nie czuł potrzeby dzielenia się w tym w głos, a tym bardziej nie miał zamiaru pozwolić Andrew wmieszać się w jakieś dziecinne potyczki.
Wówczas do towarzystwa dołączyła Kavka wypluwająca niemalże płuca. Dziewczyna aż pochyliła się by złapać kilka wdechów dukając prosty nakaz „Andrew, przestań”. Wszyscy grzecznie czekali aż organizatorka wyrówna swój oddech i się wyprostuje. Przez to wtrącenie się blondynki do sprawy entuzjazm bandyty popierającego bitkę zdecydowanie osłabł kwitując sprawę „i po ptakach”.
- Nie ma żadnego obijania sobie mordy na moim festynie – stwierdziła hardo wciąż ciężko dysząc i mierząc wszystkich wzrokiem.
Andrew na te słowa zareagował z niezadowoleniem, wręcz złość gromiła jego oczy niczym rozszalała burza.
- W takim razie ich wyproś – stwierdził.
- Wyproszę. Każdego kto teraz podniesie na siebie rękę – powiedziała wolniej i jeszcze ostrzej niż uprzednio.
- Jesteś niepoważna. Czy ty słyszałaś jak obraził moją córkę?!
- To niech ona mu da w twarz.
- Będę bronić jej honoru!
- Agrr! DOSYĆ! - wrzasnęła uczona na tyle głośno, że spłoszyła pobliskie ptaki z drzew. Uniesiona chmara przysłoniła towarzystwo cieniem i zagłuszyła ciszę jaka zapadła w okolicy. - To mój pierwszy festyn. MÓJ. Jeżeli mogę powstrzymać bijatykę to to zrobię. Szkoda mi na was bandaży i ziół leczniczych, sami sobie będziecie musieli poradzić jeżeli dacie sobie w pysk. Andrew, jeżeli chcesz pomagać mi w kuchni to proszę tam wróć i rób to, co od lat robisz najlepiej. Poza tym, pomyśl czy Brigit nie będzie z powodu tej bijatyki wstyd za ciebie. Ty zaś – i tu uzdrowicielka zwróciła się ku panterołakowi. - Pilnuj byś gacie miał na odpowiednim miejscu. Ludzie nie przywykli do panter ani golasów w tłumie.
Andrew był cały czerwony na twarzy i wydawało się, że zaraz wybuchnie. Ciężka ręka Brauna spoczęła na jego ramieniu, przez co mężczyzna przeniósł spojrzenie na dawnego wojaka. Wzrok Andrew jasno tłumaczył podejście do sprawy, a tym bardziej wyrażał niepochlebną opinię na temat zachowania uczonej. Nikt jednak nie śmiał odezwać się słowem w tej pełnej napięcia atmosferze, jakby wystarczyła rysa by rozsypała się cienka ściana szkła.
Andrew odszedł, a Braun wbił wzrok w oczy Kaviki. Ta przez dłuższy czas się nie odzywała, jakby teraz ta dwójka porozumiewała się spojrzeniami i próbowali wyjaśnić sobie to i owo. W spojrzeniu Brauna widać było przychylność i zrozumienie. Do momentu.
Do momentu, w którym nie zjawił się pewien długouchy, urokliwy gość.
- Uwaga! - krzyknął najemnik i zaraz po tym uczona poczuła jak niewielka beczka z alkoholem tknęła ją w łydki. Dziewczyna odskoczyła w przestrachu nie spodziewając się akurat tego teraz i tutaj. To Leima cały czas nie było?
- Leim, uważaj!
- Wybacz. – Uśmiechnął się, jak zawsze zawadiacko bandyta.
- Ty go znasz? - Głos Brauna zrujnował jeszcze niedawno odświeżającą się atmosferze. Jego spojrzenie nagle straciło całą wyrozumiałość i akceptację, a Kavika nie polepszyła swej sytuacji w pierwszych sekundach odpowiadając wystarczająco jasnym milczeniem.
- Pomagali mi w kuchni – próbowała wyjaśnić.
- W naszej... kuchni?
Leim przystanął i czuł, że skłania się ku odruchowi nagłego rozpłynięcia się w powietrzu, jakby teraz to on i nie tylko on został złapany na pieszczotliwym momencie urozmaicania wieczora córki jakiegoś znaczącego arystokraty.
- Owszem, pomogli mi załadować beczki, bo Pan Pinkers przestraszył się węża, a osioł nie pomoże mi załadować towaru, który zleciał z wozu – mówiła nieco pretensjonalnie uzdrowicielka, ale to najwidoczniej nie wystarczało Braunowi.
- Hannie pięknie ozdobiła tort...
- Nie interesują mnie znajomości naszych sąsiadek – skwitował mężczyzna, po czym pękatym paluchem pogroził grupce zasiadającej obalone drzewo. - Niech ktoś spróbuje komuś dać klapsa a nie odpuszczę. Macie przestrzegać regulaminu jaki określiła ta dama.
„A z tobą porozmawiam sobie później”, wydawało się, że te słowa zawisły w powietrzu i spięte ramiona uzdrowicielki opadły dopiero, gdy wydawało się jej, że Braun nie usłyszy dalszej rozmowy. A Kavika była zła. Leim do teraz cicho stąpał by dołączyć niesłyszalnie do drużyny, a potem dowiedzieć się co w tym czasie się stało.
- Wystarczyło, żebyś miał dobrze umocowane portki – mruknęła z pretensją rzucając przez ramię pełne złości spojrzenie na Yastre.
- Wypraszam sobie – wtrąciła się Hannie odważnie wstając i gestykulując odpowiednio dłońmi. - To wyście sobie ubzdurali własną kulturą, że coś co jest naturalne jest zbereźne. Elfy nigdy by się pod czymś takim nie podpisały!
- Ale to wy jesteście w gościach, a nie gościa u was.
- Phi! Mówi to ta, która wykonuje badania lecznicze i sportowe na tak zwanych golasach!
Uczona skrzywiła usta - nie poczuła się zraniona czy zaskoczona. Chciała być neutralna, ale tyle rzeczy ją denerwowało! I ten Yastre z tą Hannie...
- Powinnaś się cieszyć, że twój partner ma cały nos. A spodnie to niech zdejmuje w bardziej ustronnych miejscach.
- Dziewczęta! - Leim podsunął nogą niedawno toczoną beczkę. - Może zamiast złości i zmarszczek to trochę piwa na zgodę? - Elf nieudolnie starał się ratować sytuację, ale bardziej chciało mu się pić niż zależało mu na pogodzeniu skłóconych pań.
- Yastre
- Kroczący w Snach
- Posty: 212
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Panterołak
- Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
- Kontakt:
- Wei! Wei, kur…, ogarnij się! - syknął na niego Góral, próbując swoją potężną sylwetką zatarasować wyrywającemu się do bitki zmiennokształtnemu drogę, ale ten był tak zwinny i tak zdeterminowany, że właśnie prawie wlazł swojemu nieformalnemu przywódcy na ramię i przelazł na drugą stronę. Wielki bandyta zareagował jednak błyskawicznie i złapał Yastre, gdy ten akurat był w połowie drogi - przytrzymał go sobie na ramieniu jak worek ziemniaków… Po czym równie subtelnie rąbnął nim o ziemię. Panterołak był jednak zwinny i - cóż - był kotem na tyle, aby spaść i się nie potłuc. Może nie spadł na cztery łapy, ale i tak momentalnie był w stanie się pozbierać.
- Nie bądź głupszy niż jesteś - warknął ponownie Góral, a inny z bandytów spróbował od tyłu przytrzymać Yastre za ramiona, lecz on się mu wywinął.
- Dam mu raz w ryj i będzie po wszystkim, puść mnie do niego! - negocjował zmiennokształtny.
Kto wie czy dałoby się go utrzymać, bo był bardzo zdeterminowany, by z brodaczem obić sobie gęby, ale na scenę wkroczyła osoba, której panterołak słuchał… Nawet jeśli bardzo tego nie chciał. Kavika. Choć dawała mu przez cały festyn do zrozumienia, że nic już dla siebie nie znaczą - albo nawet gorzej niż nic - to on nie pozostawał na nią obojętny. No i trzeba było przyznać, że w gruncie rzeczy był grzecznym kotem, o ile polecenia wydawał mu ktoś, kto miał u niego autorytet. Bez urazy, ale bandyci to jego kumple, kto by ich tam słuchał w innych chwilach, niż wtedy, gdy trzeba coś nawywijać? Rzadko kiedy stanowili głos rozsądku. Uczona zaś to coś zupełnie innego. Yastre momentalnie przestał się wyrywać, schował pazury, a włosy na jego karku odrobinę oklapły. Słuchał wymiany zdań między swoim niedoszłym przeciwnikiem a Kaviką patrząc na oboje nadal nieco z byka. Czasami drżała mu górna warga, jakby ledwie powstrzymywał się przed szczerzeniem kłów. Spotulniał jednak na wieść, że mogą ich wyrzucić z festynu. Nie to, by zależało mu nie wiadomo jak bardzo na tej zabawie, ale nie chciał, by reszta przez niego cierpiała. Oni chcieli się rozerwać, brać udział w zabawach, zawodach. Pewnie nie miałby łatwego życia, gdyby to wszystko przez niego stracili… Albo co gorsza mogłoby dojść do tego, że wściekli bandyci chcieliby wziąć odwet na tych, którzy na festynie zostali - mogliby zdemolować to miejsce, doprowadzić do naprawdę ostrej bójki albo napadać tych, którzy by z festynu wracali… Nie, panterołak nie mógł do tego dopuścić. Był jednym z nich i był nieokrzesany, ale miał w gruncie rzeczy dobre serce, gdy więc widział, że może zapobiec czyjejś krzywdzie, właśnie tak postępował.
- Ta, jasne, jakbyś nie widziała jak wygląda przemiana - prychnął mimo wszystko, gdy Kavika mu wypomniała, że powinien pilnować, aby mu gacie nie spadały. To było niemożliwe, a uczona była chyba na tyle mądra, by to zrozumieć? W końcu przez to była uczoną!
I w końcu Yastre jakoś wytrzymał do końca - do momentu, gdy tamten krzykacz sobie poszedł i kryzys zdawał się być zażegnany. Poczuł prawie fizycznie, że atmosfera zaczyna się poprawiać - brakowało tylko jednego gestu dobrej woli z jego strony.
- Kavika, prze…
Chciał przeprosić. Serio chciał, no bo faktycznie ta awantura była jakaś głupia, ale… Przecież nie zrobił tego specjalnie. Ten gość i tak by go pewnie zdybał, co do tego Yastre nie miał wątpliwości. Głupio wyszło, bo panterołak był rozochocony przez towarzystwo swojego “stada” i popisywanie się przed “samiczkami”. Powinien nad sobą zapanować, ale tego nie zrobił, dlatego teraz chciał przeprosić. Tylko wtrąciła się Hannie. A elfka i uczona skakał na siebie jak dwie wściekłe kotki, tylko czyhając, aż druga popełni błąd i będzie można jej go wytknąć. I to ponoć on był niemądry? Naprawdę nie pojmował tej trwającej od samego początku niechęci.
- Nie rozbiłby mi nosa.
Tak, Yastre nie był dość zdecydowany, aby wtrącać się w kłótnię między nimi, ale swojego zamierzał bronić bez względu na okoliczności. Przecież, że tamten typ by go nie uszkodził, ej no bez przesady. Panterołak był za silny, za zwinny i za bardzo doświadczony. Na pewno był też starszy od tego krzykacza, choć wyglądał, jakby miał połowę jego lat. Na pewno by wygrał tę potyczkę i to bez większego szwanku.
- Ech, cholera, masz rację Leim - westchnął panterołak, machając na to wszystko ręką. - Dawaj, odbijamy tę beczkę, bo się wygazuje.
Yastre podszedł do elfa i razem z nim postawił beczkę na koźle, aby wygodniej było nalewać. Gdy jednak reszta zaangażowała się w nabicie kranu, on skorzystał z chwili i podszedł do Kaviki. Stanął przed nią wsparty pod boki, ale wcale nie po to, by się popisywać, bo wyglądał raczej na zrezygnowanego. Minę miał poważną.
- Mam opuścić ten festyn? - zapytał najzupełniej serio. - Chodzisz wściekła i wiecznie wkoło mnie fukasz. Nie zależy mi by tu być tobie na złość.
- No co ty, Wei, oczadziałeś? - wtrącił się ten, który wcześniej chciał dopuścić do bójki. - Daj spokój, nie będziesz jak pantoflarz uciekał teraz z podkulonym ogonem. Chodź, pijemy, bo się wygazuje - powtórzył jego słowa, po czym zarzucił Yastre rękę na ramię i pociągnął go w stronę beczki, przerywając w ten sposób rozmowę między byłymi kochankami. Panterołak zerknął jeszcze przez ramię na uczoną, ale nie wrócił do niej. Może faktycznie powinien przestać się nią przejmować. Ech, gdyby to było takie proste... Wiecznie się na nią tu nacinał, cały czas gdzieś się kręciła w zasięgu jego wzroku, boleśnie rozgrzebując dawne rany, a potem jeszcze metaforycznie posypując je solą każdą nową kłótnią. Ciekawe czemu była na niego tak wściekła, skoro przecież on jej nic nie zrobił, nie był dla niej niedobry ani niemiły. To prędzej on powinien na nią fukać za to jak go wtedy okropnie porzuciła... Może wcale nie była szczęśliwa ze swoim mężem i na nim to sobie teraz odbijała? Ale co on był temu winien? Naprawdę nie rozumiał kobiet...
- Nie bądź głupszy niż jesteś - warknął ponownie Góral, a inny z bandytów spróbował od tyłu przytrzymać Yastre za ramiona, lecz on się mu wywinął.
- Dam mu raz w ryj i będzie po wszystkim, puść mnie do niego! - negocjował zmiennokształtny.
Kto wie czy dałoby się go utrzymać, bo był bardzo zdeterminowany, by z brodaczem obić sobie gęby, ale na scenę wkroczyła osoba, której panterołak słuchał… Nawet jeśli bardzo tego nie chciał. Kavika. Choć dawała mu przez cały festyn do zrozumienia, że nic już dla siebie nie znaczą - albo nawet gorzej niż nic - to on nie pozostawał na nią obojętny. No i trzeba było przyznać, że w gruncie rzeczy był grzecznym kotem, o ile polecenia wydawał mu ktoś, kto miał u niego autorytet. Bez urazy, ale bandyci to jego kumple, kto by ich tam słuchał w innych chwilach, niż wtedy, gdy trzeba coś nawywijać? Rzadko kiedy stanowili głos rozsądku. Uczona zaś to coś zupełnie innego. Yastre momentalnie przestał się wyrywać, schował pazury, a włosy na jego karku odrobinę oklapły. Słuchał wymiany zdań między swoim niedoszłym przeciwnikiem a Kaviką patrząc na oboje nadal nieco z byka. Czasami drżała mu górna warga, jakby ledwie powstrzymywał się przed szczerzeniem kłów. Spotulniał jednak na wieść, że mogą ich wyrzucić z festynu. Nie to, by zależało mu nie wiadomo jak bardzo na tej zabawie, ale nie chciał, by reszta przez niego cierpiała. Oni chcieli się rozerwać, brać udział w zabawach, zawodach. Pewnie nie miałby łatwego życia, gdyby to wszystko przez niego stracili… Albo co gorsza mogłoby dojść do tego, że wściekli bandyci chcieliby wziąć odwet na tych, którzy na festynie zostali - mogliby zdemolować to miejsce, doprowadzić do naprawdę ostrej bójki albo napadać tych, którzy by z festynu wracali… Nie, panterołak nie mógł do tego dopuścić. Był jednym z nich i był nieokrzesany, ale miał w gruncie rzeczy dobre serce, gdy więc widział, że może zapobiec czyjejś krzywdzie, właśnie tak postępował.
- Ta, jasne, jakbyś nie widziała jak wygląda przemiana - prychnął mimo wszystko, gdy Kavika mu wypomniała, że powinien pilnować, aby mu gacie nie spadały. To było niemożliwe, a uczona była chyba na tyle mądra, by to zrozumieć? W końcu przez to była uczoną!
I w końcu Yastre jakoś wytrzymał do końca - do momentu, gdy tamten krzykacz sobie poszedł i kryzys zdawał się być zażegnany. Poczuł prawie fizycznie, że atmosfera zaczyna się poprawiać - brakowało tylko jednego gestu dobrej woli z jego strony.
- Kavika, prze…
Chciał przeprosić. Serio chciał, no bo faktycznie ta awantura była jakaś głupia, ale… Przecież nie zrobił tego specjalnie. Ten gość i tak by go pewnie zdybał, co do tego Yastre nie miał wątpliwości. Głupio wyszło, bo panterołak był rozochocony przez towarzystwo swojego “stada” i popisywanie się przed “samiczkami”. Powinien nad sobą zapanować, ale tego nie zrobił, dlatego teraz chciał przeprosić. Tylko wtrąciła się Hannie. A elfka i uczona skakał na siebie jak dwie wściekłe kotki, tylko czyhając, aż druga popełni błąd i będzie można jej go wytknąć. I to ponoć on był niemądry? Naprawdę nie pojmował tej trwającej od samego początku niechęci.
- Nie rozbiłby mi nosa.
Tak, Yastre nie był dość zdecydowany, aby wtrącać się w kłótnię między nimi, ale swojego zamierzał bronić bez względu na okoliczności. Przecież, że tamten typ by go nie uszkodził, ej no bez przesady. Panterołak był za silny, za zwinny i za bardzo doświadczony. Na pewno był też starszy od tego krzykacza, choć wyglądał, jakby miał połowę jego lat. Na pewno by wygrał tę potyczkę i to bez większego szwanku.
- Ech, cholera, masz rację Leim - westchnął panterołak, machając na to wszystko ręką. - Dawaj, odbijamy tę beczkę, bo się wygazuje.
Yastre podszedł do elfa i razem z nim postawił beczkę na koźle, aby wygodniej było nalewać. Gdy jednak reszta zaangażowała się w nabicie kranu, on skorzystał z chwili i podszedł do Kaviki. Stanął przed nią wsparty pod boki, ale wcale nie po to, by się popisywać, bo wyglądał raczej na zrezygnowanego. Minę miał poważną.
- Mam opuścić ten festyn? - zapytał najzupełniej serio. - Chodzisz wściekła i wiecznie wkoło mnie fukasz. Nie zależy mi by tu być tobie na złość.
- No co ty, Wei, oczadziałeś? - wtrącił się ten, który wcześniej chciał dopuścić do bójki. - Daj spokój, nie będziesz jak pantoflarz uciekał teraz z podkulonym ogonem. Chodź, pijemy, bo się wygazuje - powtórzył jego słowa, po czym zarzucił Yastre rękę na ramię i pociągnął go w stronę beczki, przerywając w ten sposób rozmowę między byłymi kochankami. Panterołak zerknął jeszcze przez ramię na uczoną, ale nie wrócił do niej. Może faktycznie powinien przestać się nią przejmować. Ech, gdyby to było takie proste... Wiecznie się na nią tu nacinał, cały czas gdzieś się kręciła w zasięgu jego wzroku, boleśnie rozgrzebując dawne rany, a potem jeszcze metaforycznie posypując je solą każdą nową kłótnią. Ciekawe czemu była na niego tak wściekła, skoro przecież on jej nic nie zrobił, nie był dla niej niedobry ani niemiły. To prędzej on powinien na nią fukać za to jak go wtedy okropnie porzuciła... Może wcale nie była szczęśliwa ze swoim mężem i na nim to sobie teraz odbijała? Ale co on był temu winien? Naprawdę nie rozumiał kobiet...
- Kavika
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 114
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje:
- Kontakt:
Ależ ją ta Hannie denerwowała! Była mała, zgrabniutka i w dodatku niegłupia, a ta ostatnia cecha najwidoczniej bardzo pociągała Yastre. On lubił opiekować się stadem, trzymać rękę na pulsie i byłby w stanie skoczyć w ogień za tych, których niebywale sobie cenił, ale też szanował zdanie mądrych kobiet i im ulegał w wierze, że przecież nikt inteligentniejszy od niego nie może przecież podejmować głupich decyzji, a choć Hannie była elfką o stereotypowo łagodnym usposobieniu do świata, to w postrzeżeniach Kaviki nie nadawała się jako odpowiednia partnerka dla zamiennokształtnego.
Problem był jednak taki, że to nie ona mogła decydować o związkach panterołaka, choć jak już ma się z kimś umawiać to mógłby wybrać bardziej odpowiednią osobę! Z pewnością nie należała do tego grona Hannie skłonna do manipulacji!
Iskierki niemalże były fizycznie widocznie, gdy dziewczyny mierzyły się spojrzeniami. Żadna nie chciała ustąpić ani żadna nie chciała przestać się przekomarzać, dopiero Leim swoim wtrąceniem sprawił, że i inne osoby wystąpiły z jakiegoś niemego letargu i odważyły się poruszać w przestrzeni. Sharon ujęła pod ramię swoją elfią siostrę, po czym z drobną siłą zwróciła ją do towarzystwa. Na całe szczęście, bo kto wie ile czasu potrzebowały rywalki by rzucić się na siebie i zacząć szarpać. Uczona nie miała zielonego pojęcia ile w niej determinacji do tak haniebnych czynów, ale szlag ją trafiał, gdy uszata obdarowywała zmiennokształtnego czułościami. Jak na przykład teraz, gdy musnęła go przepraszająco po dłoni.
Kavika fuknęła spoglądając na organizujące się towarzystwo, które uparcie dążyło do zabawy. I w sumie dobrze, bo przecież o to de facto w festynie chodziło. Pomyślała, że powinna ich opuścić bez słowa, wszak kryzys został zażegnany a oni dobrze czuli się wśród swoich, wtedy jednak podszedł do niej panterołak, co zdziwiło organizatorkę. Kavika, nieco skrępowana, ujęła się pod biodrem zamykając tym samym swoją postawę, ale nie patrzyła na Yastre ze złością, a raczej ze wstydem za swoje zachowanie. Może trochę za bardzo się w to wszystko zaczęła wtrącać, ale... no nie mógł stłuc Andrew! Nie, Andrew!
- Co? - zająknęła się słysząc pytanie mężczyzny. Była nim zaskoczona, wręcz zszokowana, a kolejne słowa sprawiły, że tym bardziej chciała się skulić i schować albo najlepiej zapaść pod ziemię i zniknąć mu z oczu.
Usta uczonej były lekko rozchylone, jakby chciały powiedzieć coś na swoją obronę, pospiesznie i bez namysłu, ale kompletnie nic nie wpadło jej do głowy, a już za chwilę on oddalił się od niej bez otrzymanej odpowiedzi. Nagle to ona poczuła się winna całej sytuacji, nawet za to, że głupek nie pomyślał o tym, że zabraknie mu gaci po powrocie do ludzkiej postaci. Oczywiście, że ona o tym wiedziała, ale on ani trochę nie poruszył szarymi komórkami! A mimo wszystko to ona, jako organizatorka, nie zadbała o dobre samopoczucie swoich gości. Nieważne kim by nie byli, póki nie złamali prawa to nie mogła ich wypędzić i ani o ty myślała. Przecież to był Yastre i jego znajomi, on nie zadawałby się ze skrajnie złymi bandytami... prawda?
Poczuła się bardzo źle sama ze sobą, a w dodatku malowniczy obrazek polany pośród drzew zakrapiał dodatkowy obraz przepraszającej za swe zachowanie Hannie, która czule muskała policzek swego nowego ukochanego. Kavka westchnęła - znowu wszystko psuje, a Yastre wydaje się szczęśliwy, gdy nie ma jej w otoczeniu. Przecież on o niczym nie wie...
Uczona zbliżyła się do balującej grupki, po raz kolejny zbierając w sobie odwagę, na którą tak często nie było jej stać.
- Hej, czyli jednak się pokusisz? - spytał ze złotym uśmiechem Leim.
- Ehm, nie - odpowiedziała uczona marszcząc brwi. - Obowiązki - dodała po chwili. - Jednak śmiało, wykonaj ten ruch za mnie.
- To po co tu przyszłaś? Znowu naskoczyć na Weia? - prychnęła wciąż wzburzona Hannie, na co od Sharon otrzymała kuksańca. - No co? - prychnęła dziewczyna do swej opiekunki.
- Nie, przyszłam powiedzieć, że jesteście tu nadal mile widziani mimo niesprzyjających okoliczności. Sama nie spodziewałam się tak... zróżnicowanej kultury na festynie, stąd wynikają niejasności. Tutaj nie przyjeżdża nawet cyrk więc panterołak na festynie wzbudza wiele emocji. Nie chcę jednak by było to przyczyną niezgody. Jeżeli ktokolwiek by wam jeszcze sprawił przykrość to proszę o taką informację, z pewnością zażegnamy ten kryzys w odpowiedni sposób, ale i też proszę o dostosowanie się do panującego tu klimatu. Nikt nie chce kłótni, tylko miło spędzić czas. Nadal jest tu wiele atrakcji godnych waszej uwagi i... przepraszam za całą tą sytuację - powiedziała na koniec miękko, lekko się uśmiechając.
Ukradkiem spojrzała na Yastre. Miała ochotę go porwać i z nim porozmawiać, ale już nie chciała niczego psuć. Poza tym jej słowa nie mogły wnieść nic dobrego, czasem niewiedza jest lepsza od jej posiadania, a on z tym brakiem był zdecydowanie szczęśliwszy. Musiała... zaakceptować sytuację, czy tego chciała czy też nie.
- Kavika... znaczy, droga organizatorko! - Leim wstał obejmując pojednawczo ramię uczonej. - Nikt nie jest zły, to tylko testosteron namieszał facetom w głowach, czy tego chcą czy też nie, i tyle! Zabawa trwa dalej, prawda panie i panowie? Hah! Więc głowa i kufle do góry!
- Tak... dziękuję. - Uzdrowicielka spojrzała na elfa, a jej wzrok wydał się spokojniejszy. Takiego kojarzyła go z listów: zabawowy, uśmiechnięty, pewny siebie, ale nosił w sobie jakąś nutę romantyczności oraz energię pojednania. - Bawcie się dobrze i korzystajcie z uroków tego festynu. - Uśmiechnęła się już bardziej pogodnie Kavka, po czym odeszła od grupy.
Potem długo już się nie widzieli, a przynajmniej o nieuwagę z pełnych sił starała się Kavika. Niemniej niemal cały czas razem kręcił się koło niej cały wianek mężczyzn, jakby nie potrafiła się od nich odgonić. Czasem trzymała kwiaty, innym razem czekoladki, a wyraźnie udręczona tłumem uczona kryła się w namiocie by choć na chwilę odetchnąć pełną piersią. Przyszedł w końcu czas, gdy konkursy przeminęły, a pora na zabawę dopiero się zaczynała. Tym razem to widownia była zdana na własną wyobraźnię i uczestnicy podzielili się na grupki, zdecydowanie każda we własnym charakterze. Kawa kasztanowa towarzyszyła malowniczemu zachodowi słońca. Pochodnie i lampiony ozdabiały okolicę, a w samym centrum zgromadzenia paliło się ognisko, przy którym to grała muzyka. Wirtuoz skrzypiec wydawał się porwać fanów skocznej melodii, a ku równemu zaskoczeniu uległa Kavka, która poczuła jak ktoś gwałtownie łapie ją od tyłu.
- Leim! - krzyknęła rozbawiona, gdy elf starał się złapać równowagę.
- Oj - mruknął, a dziewczyna z żartem klepnęła go w klatkę piersiową, jakby próbowała go odgonić.
- Gratulację, trzymasz się na nogach - powiedziała zerkając na tych zajętych tańcem.
- I ile jeszcze sił mam!
- Nawet nie próbuj mnie namówić. Słyszałam, że Hannie wygrała konkurs?
- Uech... - westchnął Leim rozdrażniony. - Cały czas tylko on i ona, co? Przestań w końcu pracować głową. Kiedy ona odpoczywa? - jęknął pretensjonalnie mężczyzna.
Za to niezadowolona obrotem rozmowy Kavka skrzyżowała ręce.
- Pytałam z grzeczności.
- To przestań być grzeczna - mruknął najemnik, a swoje dłonie przeciągnął wzdłuż rąk uczonej by delikatnie pociągnąć ją do siebie, a zarazem chcąc zaprosić dziewczynę do zabawy.
- Nie, nie, nie, nie! Nie lubię tańczyć!
- Kaaażdy luuubi!
- Jak zatańczę z tobą to już każdy będzie chciał - szepnęła konspiracyjnie Kavka, ale ten tylko zaśmiał się beztrosko, przekonując uczoną do udziału w zabawie.
Rozchichotana uzdrowicielka w pierwszych krokach tak naprawdę niezbyt odważnie podejmowała się tańca, ale Leim był taki... przekonujący i zdecydowany! Jakby tańczył cale życie! Bez przeszkód przyjął nieśmiałe ruchy Kavki zagadując ją na tyle, by zapomniała o tym, gdzie obecnie się znajduje, a potem jakoś tak zainicjował odważniejszy pląs, aż w końcu uległa mu całkowicie. Pozwalała się prowadzić, bo czuła, że z nim nie spotka ją nic złego, że on nie popełni żadnego błędu więc śmiała się, czasem nieco za głośno więc albo skrywała usta za dłonią albo chowała blond loki w jego ramieniu.
Problem był jednak taki, że to nie ona mogła decydować o związkach panterołaka, choć jak już ma się z kimś umawiać to mógłby wybrać bardziej odpowiednią osobę! Z pewnością nie należała do tego grona Hannie skłonna do manipulacji!
Iskierki niemalże były fizycznie widocznie, gdy dziewczyny mierzyły się spojrzeniami. Żadna nie chciała ustąpić ani żadna nie chciała przestać się przekomarzać, dopiero Leim swoim wtrąceniem sprawił, że i inne osoby wystąpiły z jakiegoś niemego letargu i odważyły się poruszać w przestrzeni. Sharon ujęła pod ramię swoją elfią siostrę, po czym z drobną siłą zwróciła ją do towarzystwa. Na całe szczęście, bo kto wie ile czasu potrzebowały rywalki by rzucić się na siebie i zacząć szarpać. Uczona nie miała zielonego pojęcia ile w niej determinacji do tak haniebnych czynów, ale szlag ją trafiał, gdy uszata obdarowywała zmiennokształtnego czułościami. Jak na przykład teraz, gdy musnęła go przepraszająco po dłoni.
Kavika fuknęła spoglądając na organizujące się towarzystwo, które uparcie dążyło do zabawy. I w sumie dobrze, bo przecież o to de facto w festynie chodziło. Pomyślała, że powinna ich opuścić bez słowa, wszak kryzys został zażegnany a oni dobrze czuli się wśród swoich, wtedy jednak podszedł do niej panterołak, co zdziwiło organizatorkę. Kavika, nieco skrępowana, ujęła się pod biodrem zamykając tym samym swoją postawę, ale nie patrzyła na Yastre ze złością, a raczej ze wstydem za swoje zachowanie. Może trochę za bardzo się w to wszystko zaczęła wtrącać, ale... no nie mógł stłuc Andrew! Nie, Andrew!
- Co? - zająknęła się słysząc pytanie mężczyzny. Była nim zaskoczona, wręcz zszokowana, a kolejne słowa sprawiły, że tym bardziej chciała się skulić i schować albo najlepiej zapaść pod ziemię i zniknąć mu z oczu.
Usta uczonej były lekko rozchylone, jakby chciały powiedzieć coś na swoją obronę, pospiesznie i bez namysłu, ale kompletnie nic nie wpadło jej do głowy, a już za chwilę on oddalił się od niej bez otrzymanej odpowiedzi. Nagle to ona poczuła się winna całej sytuacji, nawet za to, że głupek nie pomyślał o tym, że zabraknie mu gaci po powrocie do ludzkiej postaci. Oczywiście, że ona o tym wiedziała, ale on ani trochę nie poruszył szarymi komórkami! A mimo wszystko to ona, jako organizatorka, nie zadbała o dobre samopoczucie swoich gości. Nieważne kim by nie byli, póki nie złamali prawa to nie mogła ich wypędzić i ani o ty myślała. Przecież to był Yastre i jego znajomi, on nie zadawałby się ze skrajnie złymi bandytami... prawda?
Poczuła się bardzo źle sama ze sobą, a w dodatku malowniczy obrazek polany pośród drzew zakrapiał dodatkowy obraz przepraszającej za swe zachowanie Hannie, która czule muskała policzek swego nowego ukochanego. Kavka westchnęła - znowu wszystko psuje, a Yastre wydaje się szczęśliwy, gdy nie ma jej w otoczeniu. Przecież on o niczym nie wie...
Uczona zbliżyła się do balującej grupki, po raz kolejny zbierając w sobie odwagę, na którą tak często nie było jej stać.
- Hej, czyli jednak się pokusisz? - spytał ze złotym uśmiechem Leim.
- Ehm, nie - odpowiedziała uczona marszcząc brwi. - Obowiązki - dodała po chwili. - Jednak śmiało, wykonaj ten ruch za mnie.
- To po co tu przyszłaś? Znowu naskoczyć na Weia? - prychnęła wciąż wzburzona Hannie, na co od Sharon otrzymała kuksańca. - No co? - prychnęła dziewczyna do swej opiekunki.
- Nie, przyszłam powiedzieć, że jesteście tu nadal mile widziani mimo niesprzyjających okoliczności. Sama nie spodziewałam się tak... zróżnicowanej kultury na festynie, stąd wynikają niejasności. Tutaj nie przyjeżdża nawet cyrk więc panterołak na festynie wzbudza wiele emocji. Nie chcę jednak by było to przyczyną niezgody. Jeżeli ktokolwiek by wam jeszcze sprawił przykrość to proszę o taką informację, z pewnością zażegnamy ten kryzys w odpowiedni sposób, ale i też proszę o dostosowanie się do panującego tu klimatu. Nikt nie chce kłótni, tylko miło spędzić czas. Nadal jest tu wiele atrakcji godnych waszej uwagi i... przepraszam za całą tą sytuację - powiedziała na koniec miękko, lekko się uśmiechając.
Ukradkiem spojrzała na Yastre. Miała ochotę go porwać i z nim porozmawiać, ale już nie chciała niczego psuć. Poza tym jej słowa nie mogły wnieść nic dobrego, czasem niewiedza jest lepsza od jej posiadania, a on z tym brakiem był zdecydowanie szczęśliwszy. Musiała... zaakceptować sytuację, czy tego chciała czy też nie.
- Kavika... znaczy, droga organizatorko! - Leim wstał obejmując pojednawczo ramię uczonej. - Nikt nie jest zły, to tylko testosteron namieszał facetom w głowach, czy tego chcą czy też nie, i tyle! Zabawa trwa dalej, prawda panie i panowie? Hah! Więc głowa i kufle do góry!
- Tak... dziękuję. - Uzdrowicielka spojrzała na elfa, a jej wzrok wydał się spokojniejszy. Takiego kojarzyła go z listów: zabawowy, uśmiechnięty, pewny siebie, ale nosił w sobie jakąś nutę romantyczności oraz energię pojednania. - Bawcie się dobrze i korzystajcie z uroków tego festynu. - Uśmiechnęła się już bardziej pogodnie Kavka, po czym odeszła od grupy.
Potem długo już się nie widzieli, a przynajmniej o nieuwagę z pełnych sił starała się Kavika. Niemniej niemal cały czas razem kręcił się koło niej cały wianek mężczyzn, jakby nie potrafiła się od nich odgonić. Czasem trzymała kwiaty, innym razem czekoladki, a wyraźnie udręczona tłumem uczona kryła się w namiocie by choć na chwilę odetchnąć pełną piersią. Przyszedł w końcu czas, gdy konkursy przeminęły, a pora na zabawę dopiero się zaczynała. Tym razem to widownia była zdana na własną wyobraźnię i uczestnicy podzielili się na grupki, zdecydowanie każda we własnym charakterze. Kawa kasztanowa towarzyszyła malowniczemu zachodowi słońca. Pochodnie i lampiony ozdabiały okolicę, a w samym centrum zgromadzenia paliło się ognisko, przy którym to grała muzyka. Wirtuoz skrzypiec wydawał się porwać fanów skocznej melodii, a ku równemu zaskoczeniu uległa Kavka, która poczuła jak ktoś gwałtownie łapie ją od tyłu.
- Leim! - krzyknęła rozbawiona, gdy elf starał się złapać równowagę.
- Oj - mruknął, a dziewczyna z żartem klepnęła go w klatkę piersiową, jakby próbowała go odgonić.
- Gratulację, trzymasz się na nogach - powiedziała zerkając na tych zajętych tańcem.
- I ile jeszcze sił mam!
- Nawet nie próbuj mnie namówić. Słyszałam, że Hannie wygrała konkurs?
- Uech... - westchnął Leim rozdrażniony. - Cały czas tylko on i ona, co? Przestań w końcu pracować głową. Kiedy ona odpoczywa? - jęknął pretensjonalnie mężczyzna.
Za to niezadowolona obrotem rozmowy Kavka skrzyżowała ręce.
- Pytałam z grzeczności.
- To przestań być grzeczna - mruknął najemnik, a swoje dłonie przeciągnął wzdłuż rąk uczonej by delikatnie pociągnąć ją do siebie, a zarazem chcąc zaprosić dziewczynę do zabawy.
- Nie, nie, nie, nie! Nie lubię tańczyć!
- Kaaażdy luuubi!
- Jak zatańczę z tobą to już każdy będzie chciał - szepnęła konspiracyjnie Kavka, ale ten tylko zaśmiał się beztrosko, przekonując uczoną do udziału w zabawie.
Rozchichotana uzdrowicielka w pierwszych krokach tak naprawdę niezbyt odważnie podejmowała się tańca, ale Leim był taki... przekonujący i zdecydowany! Jakby tańczył cale życie! Bez przeszkód przyjął nieśmiałe ruchy Kavki zagadując ją na tyle, by zapomniała o tym, gdzie obecnie się znajduje, a potem jakoś tak zainicjował odważniejszy pląs, aż w końcu uległa mu całkowicie. Pozwalała się prowadzić, bo czuła, że z nim nie spotka ją nic złego, że on nie popełni żadnego błędu więc śmiała się, czasem nieco za głośno więc albo skrywała usta za dłonią albo chowała blond loki w jego ramieniu.
- Yastre
- Kroczący w Snach
- Posty: 212
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Panterołak
- Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
- Kontakt:
Yastre nie do końca dobrze odczytywał mowę ciała Kaviki - był zbyt rozkojarzony czy też raczej skupiony na jednej interpretacji, by zwracać uwagę na subtelności. Nie chciał by była zła, nie chciał, by wszyscy wokół mieli problemy, bo on tu był i robił kłopoty. No fakt, sam się prosił i sam się pchał, ale też sam mógł to rozwiązać. Nie wiedział tylko, że niewiele dzieliło go od skucia gęby komuś bardzo ważnemu, że to wcale nie był taki przypadkowy gość - ani w kategoriach festynu, ani w kategoriach znajomości z Kaviką. Ale wracając do niej: panterołak naprawdę starał się dla niej jak tylko mógł. Tylko ona za każdym razem go atakowała i była niemiła, więc tyle było z jego starań. Posunął się więc do ostateczności… Ale i tym razem pudło! Jeny, z tymi babami!
- Ej, no weź! - zirytował się panterołak, gdy został odciągnięty od Kaviki. Oni rozmawiali! I on nadal nie wiedział jaka była odpowiedź, bo “co?” to nie odpowiedź! On nie był znawcą literatury, by umieć interpretować takie rzeczy, jemu trzeba było jak krowie na rowie “tak” albo “nie”. Ale głupio było w sumie w tym momencie zawrócić, więc jeśli Kavika go nie wywali to chyba może zostać. Co nie?
- Och, Wei, przepraszam, nie musiałeś naprawdę iść jej za mnie przepraszać, jesteś taki dobry…
To Hannie. Gdy tylko Yaster wrócił do grupy, ona poczuła się w obowiązku, by poprawić mu humor, bo był tak markotny, że aż ogon zwiesił. No a gdy otrzymał trochę czułości i uwagi, samopoczucie mu się poprawił i nawet był w stanie to okazać mową kociego ciała. Nie był rozradowanym kociakiem, ale zza burzowych chmur wyjrzało słońce. Przyjął kufel, który ktoś mu wcisnął w rękę i mógł zająć się biesiadowaniem z kamratami, udając, że nie dostrzega uczonej, choć bardzo chciałby z nią jeszcze chwilę szczerze porozmawiać.
Nie spodziewał się, że ona jeszcze tu była. Szczerze to wręcz był przekonany, że po tym, jak jego zabrali do zabawy, ona po prostu poszła do swoich obowiązków, bo co tam miała się nim przejmować, skoro był teraz tylko jednym z wielu uczestników tego festynu? A jednak podeszła, by jeszcze coś powiedzieć. Większość bandytów poświęciła jej pełnię uwagi, niektórzy tylko część i tylko panterołak udawał, że jej nie widzi ani nie słyszy. Był bardzo skupiony na własnym piwie…
- Zostaw - mruknął do Hannie, delikatnie łapiąc ją za przedramię w uspokajającym geście. Sprawiał wrażenie, jakby sam miał obecność Kaviki w nosie… Ale słyszał wszystko co mówiła. Tylko problem polegał na tym, że on nie był specjalnie bystry i wolał nie dać się ponieść własnym nadziejom i domysłom, bo to z reguły źle się dla niego kończyło… Wydawało mu się jednak, że ona przepraszała wszystko, ale tak naprawdę chodziło jej o niego. Bo mówiła o panterołakach. Tylko równie dobrze to mógł być przykład, wygodny, bo pod ręką. No ale chłopaki mogli zostać na festynie, więc dobrze. Yastre walczył ze sobą, by spojrzeć jednak na uczoną, ale udawanie obojętnego ułatwił mu Leim, który z entuzjazmem rzucił się zapewniać, że wszystko w porządku. Dupek. Głupi elf z jego gładkimi słówkami. No ale jego bajery działały - Yastre słyszał to w głosie Kaviki. Dosłownie słyszał jak się uśmiechała! Przez niego! Nie - dzięki niemu. Jeszcze gorzej! Czemu ze wszystkich osób na tym świecie to on musiał być taki urokliwy i mieć na nią taki dobry wpływ? To był dupek! Panterołak był pewny, że gdyby mógł, to by Kavikę chronił przed takim towarzystwem. No ale ona miała męża, sama powinna się pilnować skoro go kochała, no i poza tym od czego był szanowny małżonek? Co to w ogóle miało znaczyć, że tak ją tu zostawił samą? Tak się nie robi!
- Ech, do chrzanu - mruknął zmiennokształtny bandyta i korzystając z radosnej atmosfery, sam osuszył swój kufel za jednym przechyleniem. Wywołał tym aplauz pozostałych bandytów, przez to wydawało się, że w tej grupce było bardzo wesoło… No i w sumie było, poza jednym wyjątkiem, który zresztą całkiem dobrze się krył za swoim piwem.
Całe popołudnie Yastre starał się po prostu nikomu nie wchodzić w drogę. Do swojej następnej konkurencji się nie zgłosił - reszcie bandy oświadczył, że ma w du… szy taką zabawę, a zresztą jak ma wygrać tylko głupi medal to niech sobie go sami wezmą i powieszą komu chcą na szyi. Nikt go nie namawiał i nie miał do niego żalu, wielu wręcz gratulowało mu, że nie zamierzał dostosować się do głupich wymogów. Za to podczas pozostałych konkurencji dzielnie kibicował swoim kamratom, gwiżdżąc, krzycząc i klaskając. Za każdym razem gdy wokół robiło się zbyt tłoczno, brał Hannie na ramiona, by ta lepiej widziała. Reszta bandytów od razu to podchwyciła i na zmianę oferowali podobną pomoc Sharon albo innym ładnym dziewczynom, które akurat stały w pobliżu, choć ze strony tych ostatnich z reguły spotykali się z oburzeniem i odmową.
No a gdy to ich znajoma elfka ruszyła w bój, miała najzagorzalszych, najgłośniejszych i najwierniejszych fanów na całym festynie. Bandyci mogli się wspierać wzajemnie, ale za nią byli gotowi wręcz walczyć - w końcu była jednym z ich dwóch “kwiatuszków”, które zdobiły grupę. Gdyby Sharon również zdecydowała się wziąć udział w jakiejś konkurencji, mogłaby liczyć na równie gorliwy aplauz, ale ją chyba takie zabawy po prostu nie interesowały - była zbyt spokojnego charakteru. Ale to nic, i tak się dobrze bawiła spacerując między straganami i rozmawiając z mieszkańcami, podziwiając występy i popisy.
A Yastre? Jemu jakoś czas leciał. Całkiem szybko i całkiem miło, choć już nie było tak przyjemnie jak wcześniej. Sytuacja z Kaviką stanowiła dla niego bolesną zadrę w boku, której nie umiał się pozbyć - czasami dawała o sobie zapomnieć, ale wystarczyło, że źle się poruszył i znowu kuła. Na przykład wtedy, gdy dostrzegał ją w tłumie, znowu z jakimś absztyfikantem przy boku. Dlaczego jak inni byli dla niej mili, to ona się uśmiechała, a on na samym wstępie był gaszony raniącymi słowami? Ech, do chrzanu.
W końcu nadszedł wieczór, no i oczywiście obowiązkowe tańce - nie ma festynu bez tańców, to po prostu niemożliwe. Yastre podchodził do tego typu zabaw całkiem entuzjastycznie i tylko czekał, aż będzie okazja, by wyrwał Hannie na parkiet. Jednak - o ironio - spóźnił się. Tylko na chwilę obrócił się do Rudego, który coś tam do niego powiedział, i wtedy Góral sprzątnął mu śliczną elfkę sprzed nosa.
- Ej no! - obruszył się nieskutecznie panterołak. - To był specjalnie, wyście to zaplanowali - wyrzucił drugiemu bandycie, a ten zarechotał.
- Ja, ja, te, synek, ty se tak nie dodawoj, Górol chcioł, to wykorzystoł okazje - wyjaśnił mu, klepiąc go polubownie po ramieniu. No nic, Yastre przyszło poczekać. Nie wyrywał się do proszenia do tańca kobiet z wioski, bo one patrzyły na niego jakoś tak dziwnie po incydencie na konkursie. Część ze wstrętem, a część jakby coś sobie sprośnego na jego temat myślała. To on wolał ograniczyć się do tych panien, które znał.
- Zdurniałeś do reszty, daj mi choć ręce umyć, dziadzie…!
- Ej tam, nie mogę, bo się rozmyślisz. Jeden taniec, obiecałaś mi, pączuszku!
Wichura. I jego krewka kucharka, która tak wpadła mu w oko. Kobieta próbowała się opierać końskim zalotom bandyty, ale widać było, że to tylko tak na pokaz, bo gdyby naprawdę nie chciała, to on nie miałby absolutnie nic do gadania. Teraz jednak dała się wyciągnąć na parkiet… I tuż koło niej do tańca wyskoczyła Kavika. W ramionach Leima! Co za uszata cholera, on to robił specjalnie! Yastre nie mógł na nich patrzeć - wyglądali razem na takich zadowolonych. Uczona śmiała się i przytulała do niego (tylko się pochylała, ale bandyta był w nastroju do dramatyzowania). To… niech to, bolało bardziej, niż zmiennokształtny by przypuszczał. Miał ochotę wstać, wyjść tam na parkiet i odbić ją kumplowi, ale wiedział, że z tego będzie scena. Zresztą ona już raz go odrzuciła - raz a skutecznie. Nie powinien odgrywać teatrzyku, bo ona była tu ważna i na pewno by jej namieszał swoim zachowaniem.
- Ej, Wej, a ty co tak stoisz?
- A bo nie wiem czy bardziej chce mi się jeść czy sikać - odparł bez namysłu panterołak, by nie przyznawać się do swoich rozterek. - Ale nie, chyba jednak idę się wylać. A potem po szamę, póki kolejek nie ma.
I to powiedziawszy czmychnął od parkietu, by nie musieć patrzeć na Kavikę w ramionach innego. Czarna ściana lasu za zabudowaniami kusiła go w tym momencie o wiele bardziej niż kiedykolwiek przez ostatnie tygodnie. A może tak po prostu pobiec przed siebie i nie wrócić? To do tej pory było zawsze skutecznym sposobem na rozwiązywanie problemów… Ale został. Bo wydawało mu się, że jest to komuś winny. Nie miał już jednak zupełnie apetytu, więc tylko włóczył się między straganami udając, że nie umie się zdecydować.
- Ej, no weź! - zirytował się panterołak, gdy został odciągnięty od Kaviki. Oni rozmawiali! I on nadal nie wiedział jaka była odpowiedź, bo “co?” to nie odpowiedź! On nie był znawcą literatury, by umieć interpretować takie rzeczy, jemu trzeba było jak krowie na rowie “tak” albo “nie”. Ale głupio było w sumie w tym momencie zawrócić, więc jeśli Kavika go nie wywali to chyba może zostać. Co nie?
- Och, Wei, przepraszam, nie musiałeś naprawdę iść jej za mnie przepraszać, jesteś taki dobry…
To Hannie. Gdy tylko Yaster wrócił do grupy, ona poczuła się w obowiązku, by poprawić mu humor, bo był tak markotny, że aż ogon zwiesił. No a gdy otrzymał trochę czułości i uwagi, samopoczucie mu się poprawił i nawet był w stanie to okazać mową kociego ciała. Nie był rozradowanym kociakiem, ale zza burzowych chmur wyjrzało słońce. Przyjął kufel, który ktoś mu wcisnął w rękę i mógł zająć się biesiadowaniem z kamratami, udając, że nie dostrzega uczonej, choć bardzo chciałby z nią jeszcze chwilę szczerze porozmawiać.
Nie spodziewał się, że ona jeszcze tu była. Szczerze to wręcz był przekonany, że po tym, jak jego zabrali do zabawy, ona po prostu poszła do swoich obowiązków, bo co tam miała się nim przejmować, skoro był teraz tylko jednym z wielu uczestników tego festynu? A jednak podeszła, by jeszcze coś powiedzieć. Większość bandytów poświęciła jej pełnię uwagi, niektórzy tylko część i tylko panterołak udawał, że jej nie widzi ani nie słyszy. Był bardzo skupiony na własnym piwie…
- Zostaw - mruknął do Hannie, delikatnie łapiąc ją za przedramię w uspokajającym geście. Sprawiał wrażenie, jakby sam miał obecność Kaviki w nosie… Ale słyszał wszystko co mówiła. Tylko problem polegał na tym, że on nie był specjalnie bystry i wolał nie dać się ponieść własnym nadziejom i domysłom, bo to z reguły źle się dla niego kończyło… Wydawało mu się jednak, że ona przepraszała wszystko, ale tak naprawdę chodziło jej o niego. Bo mówiła o panterołakach. Tylko równie dobrze to mógł być przykład, wygodny, bo pod ręką. No ale chłopaki mogli zostać na festynie, więc dobrze. Yastre walczył ze sobą, by spojrzeć jednak na uczoną, ale udawanie obojętnego ułatwił mu Leim, który z entuzjazmem rzucił się zapewniać, że wszystko w porządku. Dupek. Głupi elf z jego gładkimi słówkami. No ale jego bajery działały - Yastre słyszał to w głosie Kaviki. Dosłownie słyszał jak się uśmiechała! Przez niego! Nie - dzięki niemu. Jeszcze gorzej! Czemu ze wszystkich osób na tym świecie to on musiał być taki urokliwy i mieć na nią taki dobry wpływ? To był dupek! Panterołak był pewny, że gdyby mógł, to by Kavikę chronił przed takim towarzystwem. No ale ona miała męża, sama powinna się pilnować skoro go kochała, no i poza tym od czego był szanowny małżonek? Co to w ogóle miało znaczyć, że tak ją tu zostawił samą? Tak się nie robi!
- Ech, do chrzanu - mruknął zmiennokształtny bandyta i korzystając z radosnej atmosfery, sam osuszył swój kufel za jednym przechyleniem. Wywołał tym aplauz pozostałych bandytów, przez to wydawało się, że w tej grupce było bardzo wesoło… No i w sumie było, poza jednym wyjątkiem, który zresztą całkiem dobrze się krył za swoim piwem.
Całe popołudnie Yastre starał się po prostu nikomu nie wchodzić w drogę. Do swojej następnej konkurencji się nie zgłosił - reszcie bandy oświadczył, że ma w du… szy taką zabawę, a zresztą jak ma wygrać tylko głupi medal to niech sobie go sami wezmą i powieszą komu chcą na szyi. Nikt go nie namawiał i nie miał do niego żalu, wielu wręcz gratulowało mu, że nie zamierzał dostosować się do głupich wymogów. Za to podczas pozostałych konkurencji dzielnie kibicował swoim kamratom, gwiżdżąc, krzycząc i klaskając. Za każdym razem gdy wokół robiło się zbyt tłoczno, brał Hannie na ramiona, by ta lepiej widziała. Reszta bandytów od razu to podchwyciła i na zmianę oferowali podobną pomoc Sharon albo innym ładnym dziewczynom, które akurat stały w pobliżu, choć ze strony tych ostatnich z reguły spotykali się z oburzeniem i odmową.
No a gdy to ich znajoma elfka ruszyła w bój, miała najzagorzalszych, najgłośniejszych i najwierniejszych fanów na całym festynie. Bandyci mogli się wspierać wzajemnie, ale za nią byli gotowi wręcz walczyć - w końcu była jednym z ich dwóch “kwiatuszków”, które zdobiły grupę. Gdyby Sharon również zdecydowała się wziąć udział w jakiejś konkurencji, mogłaby liczyć na równie gorliwy aplauz, ale ją chyba takie zabawy po prostu nie interesowały - była zbyt spokojnego charakteru. Ale to nic, i tak się dobrze bawiła spacerując między straganami i rozmawiając z mieszkańcami, podziwiając występy i popisy.
A Yastre? Jemu jakoś czas leciał. Całkiem szybko i całkiem miło, choć już nie było tak przyjemnie jak wcześniej. Sytuacja z Kaviką stanowiła dla niego bolesną zadrę w boku, której nie umiał się pozbyć - czasami dawała o sobie zapomnieć, ale wystarczyło, że źle się poruszył i znowu kuła. Na przykład wtedy, gdy dostrzegał ją w tłumie, znowu z jakimś absztyfikantem przy boku. Dlaczego jak inni byli dla niej mili, to ona się uśmiechała, a on na samym wstępie był gaszony raniącymi słowami? Ech, do chrzanu.
W końcu nadszedł wieczór, no i oczywiście obowiązkowe tańce - nie ma festynu bez tańców, to po prostu niemożliwe. Yastre podchodził do tego typu zabaw całkiem entuzjastycznie i tylko czekał, aż będzie okazja, by wyrwał Hannie na parkiet. Jednak - o ironio - spóźnił się. Tylko na chwilę obrócił się do Rudego, który coś tam do niego powiedział, i wtedy Góral sprzątnął mu śliczną elfkę sprzed nosa.
- Ej no! - obruszył się nieskutecznie panterołak. - To był specjalnie, wyście to zaplanowali - wyrzucił drugiemu bandycie, a ten zarechotał.
- Ja, ja, te, synek, ty se tak nie dodawoj, Górol chcioł, to wykorzystoł okazje - wyjaśnił mu, klepiąc go polubownie po ramieniu. No nic, Yastre przyszło poczekać. Nie wyrywał się do proszenia do tańca kobiet z wioski, bo one patrzyły na niego jakoś tak dziwnie po incydencie na konkursie. Część ze wstrętem, a część jakby coś sobie sprośnego na jego temat myślała. To on wolał ograniczyć się do tych panien, które znał.
- Zdurniałeś do reszty, daj mi choć ręce umyć, dziadzie…!
- Ej tam, nie mogę, bo się rozmyślisz. Jeden taniec, obiecałaś mi, pączuszku!
Wichura. I jego krewka kucharka, która tak wpadła mu w oko. Kobieta próbowała się opierać końskim zalotom bandyty, ale widać było, że to tylko tak na pokaz, bo gdyby naprawdę nie chciała, to on nie miałby absolutnie nic do gadania. Teraz jednak dała się wyciągnąć na parkiet… I tuż koło niej do tańca wyskoczyła Kavika. W ramionach Leima! Co za uszata cholera, on to robił specjalnie! Yastre nie mógł na nich patrzeć - wyglądali razem na takich zadowolonych. Uczona śmiała się i przytulała do niego (tylko się pochylała, ale bandyta był w nastroju do dramatyzowania). To… niech to, bolało bardziej, niż zmiennokształtny by przypuszczał. Miał ochotę wstać, wyjść tam na parkiet i odbić ją kumplowi, ale wiedział, że z tego będzie scena. Zresztą ona już raz go odrzuciła - raz a skutecznie. Nie powinien odgrywać teatrzyku, bo ona była tu ważna i na pewno by jej namieszał swoim zachowaniem.
- Ej, Wej, a ty co tak stoisz?
- A bo nie wiem czy bardziej chce mi się jeść czy sikać - odparł bez namysłu panterołak, by nie przyznawać się do swoich rozterek. - Ale nie, chyba jednak idę się wylać. A potem po szamę, póki kolejek nie ma.
I to powiedziawszy czmychnął od parkietu, by nie musieć patrzeć na Kavikę w ramionach innego. Czarna ściana lasu za zabudowaniami kusiła go w tym momencie o wiele bardziej niż kiedykolwiek przez ostatnie tygodnie. A może tak po prostu pobiec przed siebie i nie wrócić? To do tej pory było zawsze skutecznym sposobem na rozwiązywanie problemów… Ale został. Bo wydawało mu się, że jest to komuś winny. Nie miał już jednak zupełnie apetytu, więc tylko włóczył się między straganami udając, że nie umie się zdecydować.
- Kavika
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 114
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje:
- Kontakt:
Muzyka dudniła, a rytmiczne kroki sprawiały, że ziemia drżała. W tanecznym zawirowaniu Kavika poczuła mały przypływ śmiałości, ale nie na tyle intensywnej by wykonać jakiś odważny ruch. Jednak trochę mniej zaczęła się wstydzić, a przyjemne szepty Leima nieco podbijały jej ego, choć do zadufanych kobiet zdecydowanie nie należała. Odnalazła tylko małe źródło pewności siebie, z którego chełpliwa piła. Był niczym oaza na środku pustyni, jak słodka woda w słonym oceanie – smakował, choć nie wiadomo czy naprawdę istniał i na ile starczał. Jakkolwiek by go nie odbierała, jemu to najwidoczniej nie przeszkadzało. Ba! Nawet, gdy ktoś chciał odbić mu partnerkę wymyślał co rusz jakąś sztuczkę by zatrzymać ją na dłużej przy sobie.
A tymczasem, na obrzeżach tłumu i w wieczornym świetle lampionów, spacerowała jeszcze jedna duszyczka. Dziewczyna złożyła koronkową parasolkę i elegancko ucisnęła ją pod ręką, w roześmianym amoku uczestników festynu nie wyglądała na zagubioną. Wręcz przeciwnie, zgrabnie usunęła się z naturalnego obiegu by wreszcie wydostać się na zewnątrz, niczym kometa zbaczająca z wyznaczonej dla siebie orbity. Słomiane, zakręcone włosy sprężyście podskoczyły na bufiastych rękawkach młodziutkiej damy, która z irytacją nastolatki szarpnęła spódnicę, gdy ta zaczepiła się o gałązkę. Jej rozdrażnienie wynikało z innych przyczyn, ale kto by słuchał jeszcze niepełnoletniej dziewuszki?
Drepczące kroki zwiększyły swój zasięg, ale zarazem stały się spokojniejsze. Naprawdę odetchnęła. Wydawało się, że nawet przymknęła na moment oczy, jakby wyobrażała sobie zupełnie inne miejsce, aż nagle jej brewka drgnęła. Młoda dama wyłapała szelest deptanych liści, przez co lekko skierowała głowę w bok, a bystre spojrzenie szybko wyłapało znajomego gościa, choć... bardziej zapamiętała inne aspekty jego wyglądu.
- O – powiedziała lekko zaskoczona. - To ty.
Głos dziewczyny nie brzmiał krytycznie, ale też nie był nazbyt entuzjastyczny. Nieco powściągliwy, ale już po pierwszym niesmaku widać było, jak spojrzenie młodziutkiej się pobudziło.
- Powiedziałabym, że zepsułeś mi zabawę... ale i tak pewnie żaden facet nie nadawałby się dla mnie do tańca. Nieważne czy byłbyś goły czy nie! - obruszyła się, choć tę złość kierowała raczej ku nieobecnemu ojcu niż na panterołaka.
- Więc właściwie sprawiłeś, że ten dzień był nieco bardziej... atrakcyjny. Bardzo mi miło! - Blondynka podeszła do Yastre wyciągając ku niemu rękę, lecz nie oczekiwała pocałunków. Wręcz przeciwnie, była gotowa uścisnąć mu łapę!
- Brigit Woolf! Czy jak uścisnęłam ci rękę to teraz przemienię się w to co ty? Ludzie opowiadają takie niewyobrażalne historie! Same plotki chodzą na temat istoty... człowieka zmieszanego ze zwierzęciem. Napadasz w nocy jak wampiry? Drapiesz w szale? Musisz pewnie uważać, gdy sen otula niemalże całe społeczeństwo. Niemalże! Zapewne znaleźli się śmiałkowie, którzy nieraz zechcieli cię w nocy postrzelić albo złapać w sidła! A teraz, gdy rozgniewałeś cały tłum to bałabym się spać na twoim miejscu! Tak sobie tylko myślę, to nie jest niegrzeczne, choć pewnie tak brzmi – powiedziała z pełną szczerością.
Niebiesko biała sukienka była ustrojona w falbanki, a kilka kosmyków gęstych włosów wiązała błękitna wstążka. Łatwo było dostrzec po buzi dziewczęcia, że do dojrzałości jeszcze kilku lat jej brakuje. Zdrowo rumiane policzki, okrągłe, jasne oczy błyszczały inteligencją, ale też żywotnością. Przy panterołaku poczuła się nieco luźniej, choć jeszcze stała ze sztywnym kręgosłupem oraz złożonymi grzecznie dłońmi na spódnicy. Patrzyła na Yastre wprost, jakby nie wyobrażała sobie teraz nie uzyskać odpowiedzi na nurtujące ją pytania, i mimo względnej surowości kącik jej ust unosił się lekko z powodu ekscytacji.
- Proszę tylko nie trzymać mnie w niepewności! Nie po tym czego ehm... Pan dokonał, nie uwierzę, że brakuje tu śmiałości!
A tymczasem, na obrzeżach tłumu i w wieczornym świetle lampionów, spacerowała jeszcze jedna duszyczka. Dziewczyna złożyła koronkową parasolkę i elegancko ucisnęła ją pod ręką, w roześmianym amoku uczestników festynu nie wyglądała na zagubioną. Wręcz przeciwnie, zgrabnie usunęła się z naturalnego obiegu by wreszcie wydostać się na zewnątrz, niczym kometa zbaczająca z wyznaczonej dla siebie orbity. Słomiane, zakręcone włosy sprężyście podskoczyły na bufiastych rękawkach młodziutkiej damy, która z irytacją nastolatki szarpnęła spódnicę, gdy ta zaczepiła się o gałązkę. Jej rozdrażnienie wynikało z innych przyczyn, ale kto by słuchał jeszcze niepełnoletniej dziewuszki?
Drepczące kroki zwiększyły swój zasięg, ale zarazem stały się spokojniejsze. Naprawdę odetchnęła. Wydawało się, że nawet przymknęła na moment oczy, jakby wyobrażała sobie zupełnie inne miejsce, aż nagle jej brewka drgnęła. Młoda dama wyłapała szelest deptanych liści, przez co lekko skierowała głowę w bok, a bystre spojrzenie szybko wyłapało znajomego gościa, choć... bardziej zapamiętała inne aspekty jego wyglądu.
- O – powiedziała lekko zaskoczona. - To ty.
Głos dziewczyny nie brzmiał krytycznie, ale też nie był nazbyt entuzjastyczny. Nieco powściągliwy, ale już po pierwszym niesmaku widać było, jak spojrzenie młodziutkiej się pobudziło.
- Powiedziałabym, że zepsułeś mi zabawę... ale i tak pewnie żaden facet nie nadawałby się dla mnie do tańca. Nieważne czy byłbyś goły czy nie! - obruszyła się, choć tę złość kierowała raczej ku nieobecnemu ojcu niż na panterołaka.
- Więc właściwie sprawiłeś, że ten dzień był nieco bardziej... atrakcyjny. Bardzo mi miło! - Blondynka podeszła do Yastre wyciągając ku niemu rękę, lecz nie oczekiwała pocałunków. Wręcz przeciwnie, była gotowa uścisnąć mu łapę!
- Brigit Woolf! Czy jak uścisnęłam ci rękę to teraz przemienię się w to co ty? Ludzie opowiadają takie niewyobrażalne historie! Same plotki chodzą na temat istoty... człowieka zmieszanego ze zwierzęciem. Napadasz w nocy jak wampiry? Drapiesz w szale? Musisz pewnie uważać, gdy sen otula niemalże całe społeczeństwo. Niemalże! Zapewne znaleźli się śmiałkowie, którzy nieraz zechcieli cię w nocy postrzelić albo złapać w sidła! A teraz, gdy rozgniewałeś cały tłum to bałabym się spać na twoim miejscu! Tak sobie tylko myślę, to nie jest niegrzeczne, choć pewnie tak brzmi – powiedziała z pełną szczerością.
Niebiesko biała sukienka była ustrojona w falbanki, a kilka kosmyków gęstych włosów wiązała błękitna wstążka. Łatwo było dostrzec po buzi dziewczęcia, że do dojrzałości jeszcze kilku lat jej brakuje. Zdrowo rumiane policzki, okrągłe, jasne oczy błyszczały inteligencją, ale też żywotnością. Przy panterołaku poczuła się nieco luźniej, choć jeszcze stała ze sztywnym kręgosłupem oraz złożonymi grzecznie dłońmi na spódnicy. Patrzyła na Yastre wprost, jakby nie wyobrażała sobie teraz nie uzyskać odpowiedzi na nurtujące ją pytania, i mimo względnej surowości kącik jej ust unosił się lekko z powodu ekscytacji.
- Proszę tylko nie trzymać mnie w niepewności! Nie po tym czego ehm... Pan dokonał, nie uwierzę, że brakuje tu śmiałości!
- Yastre
- Kroczący w Snach
- Posty: 212
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Panterołak
- Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
- Kontakt:
Yastre całkiem dobrze uspokoił się bez towarzystwa swojej bandy, Hannie, Kaviki i całej reszty. Ignorował pojedyncze ciekawskie spojrzenia. I tak nie gapili się na niego jakoś wybitnie, bo wszyscy mieli już wcześniej okazję na niego popatrzeć, gdy tak niefortunnie się popisał podczas zawodów. A poza tym był już wieczór, większość była na lekkim gazie i przestali przez to zwracać uwagę na jego ogon. Błogosławione upojenie alkoholowe.
Yastre kupił sobie małe kulki drożdżowego ciasta smażone na głębokim oleju i obtoczone w pokruszonych orzechach i cukrze. Słodka przekąska poprawiła mu humor - on zawsze miał lepszy nastrój, gdy zjadł sobie coś dobrego. Na zabawę jednak nie chciał jeszcze wracać. By urwać sobie trochę czasu świętego spokoju, przemknął między namiotami i zaczął włóczyć się pod ścianą lasu. Myślał, że był sam… I bardzo, bardzo się pomylił.
Dziewczynkę jak z jakiejś innej bajki dojrzał chwilę przed tym, jak się odezwała. Zamarł gapiąc się na nią, a w ustach trzymał palec, który właśnie oblizywał ze słodkiej posypki. Po chwili go wyjął i z zaintrygowaniem pokiwał ogonem. Ona go kojarzyła, a on ją nie, więc o co chodziło? Niestety wkrótce się przekonał, a jego ogon momentalnie oklapł. Już prawie się wycofywał, ale dziewczynka nie zamierzała mu odpuścić. Faktycznie była smarkata i wyglądała wypisz wymaluj jak córeczka tatusia. Jeny, oby tatusia nie było nigdzie w pobliżu, bo tym razem na pewno by się pobili - ten głupi wąsacz wymyśliłby, że to panterołak zaciągnął jego nieletni skarb w ustronne miejsce, nęcąc ją pączkami… O jeny.
- Ten, no… Wei - przedstawił się, przekładając tutkę z łakociami do drugiej ręki i witając się tą czystą, która się nie lepiła. Cha, dobrze wychowany kot!
A ta młoda była za to przerażająca. Panterołak nie wiedział czy ma się cieszyć z otrzymanej od niej uwagi, czy martwić tym co mówiła, bo to wcale nie było miłe. Poczuł się jak bestia, a wcale taką nie był - tyle osób mogło o tym poświadczyć! No ale z drugiej strony wszyscy tak myśleli, więc pewnie ona usłyszała takie okropne historie na temat zmiennokształtnych od dorosłych.
Po namyśle Yastre stwierdził, że Brigit może i nie jest miła, ale jest niegroźna. I w sumie nie zaszkodzi z nią pogadać - przynajmniej odwlecze moment powrotu na festyn. Westchnął więc sobie lekko, przysiadł na jakiejś pobliskiej beczce i poczęstował ją pączkami, podając jej nawet twardą słomkę, by mogła je sobie nabijać i nie pobrudzić rąk, bo szkoda by było, aby taka malutka dama miała plamy tłuszczu na sukience.
- Tym się nie da zarazić - wyjaśnił jej. - No, przynajmniej panterołaki nie zarażają, bo wilkołaki już chyba tak. Ale ja tam nie wiem do końca, nigdy żadnego nie spotkałem. Z mojej strony nic ci nie grozi, no. Ja jestem w porządku. I nie napadam ludzi po nocach, po co w ogóle miałbym to robić? Ano chyba, żeby buchnąć sakiewkę… - mruknął, kiwając do siebie głową, jakby to faktycznie miało sens. Zaraz jednak wrócił do meritum sprawy.
- No sama widziałaś - zauważył. - Niespecjalnie mnie tu lubią. Ale to nic, wszędzie tak jest. Wszyscy myślą, że jestem krwiożerczą bestią… No ale na ciebie się nie rzuciłem, nie? W ogóle ja to jestem łagodny i przyjazny gość, ale gdy ja mówię “cześć” to zawsze mi odpowiadają “wara od mojej córki” czy coś, jeeeeny… Mówisz, że tu będą chcieli nadziać mnie na widły? - upewnił się i zaraz zmarszczył brwi i zrobił śmieszną minę głębokiego namysłu. - Do chrzanu… No ale na drzewie mnie nie sięgną - uznał zaraz i było po problemie. W nagrodę zjadł sobie dwa pączki na raz. Chwilę przeżuwał w ciszy, a gdy przeżuł, kontynuował.
- Nie będziesz miała kłopotów, że ze mną gadasz? - upewnił się, częstując dziewczynkę kolejnym pączkiem. - Wiesz, twój tatusiek za mną nie przepada. Ach, mało powiedziane. Wiesz, żeby ci jakiegoś szlabanu nie wlepił albo coś, co tam robią nadgorliwi tatusiowie swoim ukochanym córeczkom.
Yastre kupił sobie małe kulki drożdżowego ciasta smażone na głębokim oleju i obtoczone w pokruszonych orzechach i cukrze. Słodka przekąska poprawiła mu humor - on zawsze miał lepszy nastrój, gdy zjadł sobie coś dobrego. Na zabawę jednak nie chciał jeszcze wracać. By urwać sobie trochę czasu świętego spokoju, przemknął między namiotami i zaczął włóczyć się pod ścianą lasu. Myślał, że był sam… I bardzo, bardzo się pomylił.
Dziewczynkę jak z jakiejś innej bajki dojrzał chwilę przed tym, jak się odezwała. Zamarł gapiąc się na nią, a w ustach trzymał palec, który właśnie oblizywał ze słodkiej posypki. Po chwili go wyjął i z zaintrygowaniem pokiwał ogonem. Ona go kojarzyła, a on ją nie, więc o co chodziło? Niestety wkrótce się przekonał, a jego ogon momentalnie oklapł. Już prawie się wycofywał, ale dziewczynka nie zamierzała mu odpuścić. Faktycznie była smarkata i wyglądała wypisz wymaluj jak córeczka tatusia. Jeny, oby tatusia nie było nigdzie w pobliżu, bo tym razem na pewno by się pobili - ten głupi wąsacz wymyśliłby, że to panterołak zaciągnął jego nieletni skarb w ustronne miejsce, nęcąc ją pączkami… O jeny.
- Ten, no… Wei - przedstawił się, przekładając tutkę z łakociami do drugiej ręki i witając się tą czystą, która się nie lepiła. Cha, dobrze wychowany kot!
A ta młoda była za to przerażająca. Panterołak nie wiedział czy ma się cieszyć z otrzymanej od niej uwagi, czy martwić tym co mówiła, bo to wcale nie było miłe. Poczuł się jak bestia, a wcale taką nie był - tyle osób mogło o tym poświadczyć! No ale z drugiej strony wszyscy tak myśleli, więc pewnie ona usłyszała takie okropne historie na temat zmiennokształtnych od dorosłych.
Po namyśle Yastre stwierdził, że Brigit może i nie jest miła, ale jest niegroźna. I w sumie nie zaszkodzi z nią pogadać - przynajmniej odwlecze moment powrotu na festyn. Westchnął więc sobie lekko, przysiadł na jakiejś pobliskiej beczce i poczęstował ją pączkami, podając jej nawet twardą słomkę, by mogła je sobie nabijać i nie pobrudzić rąk, bo szkoda by było, aby taka malutka dama miała plamy tłuszczu na sukience.
- Tym się nie da zarazić - wyjaśnił jej. - No, przynajmniej panterołaki nie zarażają, bo wilkołaki już chyba tak. Ale ja tam nie wiem do końca, nigdy żadnego nie spotkałem. Z mojej strony nic ci nie grozi, no. Ja jestem w porządku. I nie napadam ludzi po nocach, po co w ogóle miałbym to robić? Ano chyba, żeby buchnąć sakiewkę… - mruknął, kiwając do siebie głową, jakby to faktycznie miało sens. Zaraz jednak wrócił do meritum sprawy.
- No sama widziałaś - zauważył. - Niespecjalnie mnie tu lubią. Ale to nic, wszędzie tak jest. Wszyscy myślą, że jestem krwiożerczą bestią… No ale na ciebie się nie rzuciłem, nie? W ogóle ja to jestem łagodny i przyjazny gość, ale gdy ja mówię “cześć” to zawsze mi odpowiadają “wara od mojej córki” czy coś, jeeeeny… Mówisz, że tu będą chcieli nadziać mnie na widły? - upewnił się i zaraz zmarszczył brwi i zrobił śmieszną minę głębokiego namysłu. - Do chrzanu… No ale na drzewie mnie nie sięgną - uznał zaraz i było po problemie. W nagrodę zjadł sobie dwa pączki na raz. Chwilę przeżuwał w ciszy, a gdy przeżuł, kontynuował.
- Nie będziesz miała kłopotów, że ze mną gadasz? - upewnił się, częstując dziewczynkę kolejnym pączkiem. - Wiesz, twój tatusiek za mną nie przepada. Ach, mało powiedziane. Wiesz, żeby ci jakiegoś szlabanu nie wlepił albo coś, co tam robią nadgorliwi tatusiowie swoim ukochanym córeczkom.
- Kavika
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 114
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje:
- Kontakt:
Westchnięcie panterołaka brzmiało jak zmęczenie, ale też jak zgoda na pogadankę, co niesamowicie ucieszyło dziewczynę. Jej entuzjazm był na tyle wielki, że niemalże klasnęła w dłonie, jednak powstrzymała się, po czym chrząknęła w ramach upomnienia samej siebie. Zaraz też, niemalże w podskokach, dołączyła do towarzystwa zmiennokształtnego, który przysiadł na beczce. Brigit rozejrzała się za jakimś dogodnym miejscem do siedzenia, ale wszystko wokół mogło sprawić, że błękitna sukienka zostałaby poplamiona. Nie obraziła się jednak za to, nawet i bez pączków mogła postać, ale propozycja zjedzenia czegoś tak tłustego, a i dobrego, sprawiła, że ślina zebrała się w ustach młodej. Pośpiesznie zdjęła rękawiczki i zarzuciła je przez ramię by sięgnąć po słodkość. Jej błękitnie oczy błyskały radością, w pełni planowała cieszyć się tą drobną przyjemnością tego dnia.
- Och, dziękuję! - powiedziała niemalże tracąc dech w piersi. Najwidoczniej w ciągu dnia nie mogła pozwolić sobie na podobne posiłki.
Brigit zajadała się pączkiem, ale słuchała swojego rozmówcy. Walczyła o jak największe zatarcie śladów swojego niegodnego zachowania, przytrzymywała pączek nie tylko słomką, lecz i paznokciami tworząc dla siebie bezpieczną konstrukcję.
- Naprawdę? Nie wiedziałam – wyznała. - Zawsze każą mi się trzymać z daleka od tego co „nieludzkie”. Tatko to czasem ma problem nawet z elfami, ale nie dlatego, że jest rasistą. Ma po prostu swoje preferencje, a „nadmierna emocjonalność” nie należy do jego ulubionych cech – zakpiła lekko dziewczyna.
- Ale ty to nawet słodki jesteś. Śmiesznie tą szyszkę trzymałeś! Ci wszyscy faceci wokół były obsrani ze strachu! Ups! Wybacz, nie to chciałam powiedzieć! - Brigit przysłoniła usta, jakby chciała ukryć zarówno nieładny wyraz jak i przeżuwany pączek.
- Jeżeli jest tu dużo miłośników literatury wzniosłej, to znaczy bogatej w głupie historie o wampirach, albo wieśniacy, to chyba tak. Myślę, że jak przeżyjesz północ to do rana tym bardziej dasz radę! - rzuciła, bo choć sama pozostawała neutralna względem rasy swego rozmówcy, tak zdawała sobie sprawę do czego są zdolni przestraszeni ludzie.
- Jednak ja się nie boję! - dumnie przyznała, nieco zadzierając nos. - Skoro Kavika nie zaczęła wrzeszczeć to chyba nie jest tak źle. Znacie się, prawda? - rzuciła mimochodem, niekoniecznie oczekując jakiejkolwiek odpowiedzi, gdyż uważała, że wie swoje. Może nie wiedziała jakie dokładnie relacje łączą tę dwójkę, ale bystre oczy damy najwidoczniej trudno było oszukać.
Panna Woolf dojadała pączka pozwalając ciszy swawolnie zagości między nimi. Dziewczyna nie odczuwała skrępowania, wręcz przeciwnie. Otrzymała właśnie namiastkę wolności, a jej szybkie tempo mówienia to zdradzało, jakby chciała powiedzieć jak najwięcej słów, wyrzucić z siebie myśli, by w kolejnych nudnych rozmowach z mężczyznami nie pozwalano jej wyrazić własnej opinii. Przy Yastre od razu wiedziała, że nie musi się tak ograniczać... W końcu gość stanął przed nią i tłumem na golasa. Zakładała, że tematy tabu są dla niego równie odległe co dla niej płonące za dnia oko Prasmoka.
- Zapewne tak – odpowiedziała obojętnie sięgając po kolejnego pączka. - On za nikim nie przepada! - poskarżyła się choć już po chwili chuchnęła uspokajająco.
- Jak już wiesz, on ma swoje preferencje i boi się, że głupia nastolatka zakocha się w byle czym, a potem tak zostanie. A ja nie jestem głupia! Na koniec tej jesieni założę swój pierwszy dorosły gorset, będę mieć szesnaście lat! Wiem, nie wyglądam. Nie w tej sukience jak dla lalki – westchnęła.
- Pewnie jakby nas tu zobaczył to tobie powyrywa nogi, a nie mnie. Mnie co najwyżej, faktycznie, da szlaban, ale to nie nowość. – Wzruszyła ramionami. - Poza tym, nie mam zamiaru doprowadzać do tego by wiedział o naszej rozmowie więc nie widzę problemu. – Uśmiechnęła się pogodnie do panterołaka.
- Pytanie raczej brzmi, czy tobie opłaca się ze mną rozmawiać? - dodała po chwili, mimo że policzki miała zapchane jedzeniem.
- Takie małe tajemnice jeszcze nikomu nie zaszkodziły. A ja jestem ciekawa! Jak to jest być kimś innym, takim jak ty! Albo elfem z dzikiego lasu! Porozmawiać o czymś innym niż o pogodzie, podyskutować zamiast przytakiwać! Poznać prawdę oraz inną kulturę, bo choć się w niej nie odnajdę to jestem po prostu... ciekawa! Zaraz i tak wrócę za wygodne mury naszego dworku więc ten szlaban doprawdy nie zrobi mi różnicy, jakbym tam nie siedziała całymi dniami! Dlatego korzystam z okazji i postanowiłam cie zaczepić. Nie zrozum mnie źle, cudownie jest mieszkać w posiadłości z wygodnym łóżkiem, ale przy mężu pewnie nie będzie mi już wolno mieć takich fanaberii. I ta dziewczyna co z tobą przyszła, jest taka niezwykła! Czy mam czuć się winna temu, że chcę poznać innych? Nie tylko ludzi! Że mam w sobie ciekawość do świata? Ach, żyć na tak różnorodnej łusce, mieć tak mało lat do przeżycia w porównaniu do pradawnych i nijak z tego skorzystać? Nie potrafię! - dziewczyna opowiadała o tym wszystkim z takim zapałem, że aż policzki lekko zaczerwieniły się jej z podniecenia. Była gotów rzucić się w podróż, bez namysłu. impulsywnie. W tej jednej chwili świat należał do niej i wcale się tego nie wstydziła. Swój mały wywód zakończyła lekkim rozmarzeniem nad wielowymiarową przyszłością, a na jej twarzy pojawił się delikatny i radosny uśmiech.
- Och, dziękuję! - powiedziała niemalże tracąc dech w piersi. Najwidoczniej w ciągu dnia nie mogła pozwolić sobie na podobne posiłki.
Brigit zajadała się pączkiem, ale słuchała swojego rozmówcy. Walczyła o jak największe zatarcie śladów swojego niegodnego zachowania, przytrzymywała pączek nie tylko słomką, lecz i paznokciami tworząc dla siebie bezpieczną konstrukcję.
- Naprawdę? Nie wiedziałam – wyznała. - Zawsze każą mi się trzymać z daleka od tego co „nieludzkie”. Tatko to czasem ma problem nawet z elfami, ale nie dlatego, że jest rasistą. Ma po prostu swoje preferencje, a „nadmierna emocjonalność” nie należy do jego ulubionych cech – zakpiła lekko dziewczyna.
- Ale ty to nawet słodki jesteś. Śmiesznie tą szyszkę trzymałeś! Ci wszyscy faceci wokół były obsrani ze strachu! Ups! Wybacz, nie to chciałam powiedzieć! - Brigit przysłoniła usta, jakby chciała ukryć zarówno nieładny wyraz jak i przeżuwany pączek.
- Jeżeli jest tu dużo miłośników literatury wzniosłej, to znaczy bogatej w głupie historie o wampirach, albo wieśniacy, to chyba tak. Myślę, że jak przeżyjesz północ to do rana tym bardziej dasz radę! - rzuciła, bo choć sama pozostawała neutralna względem rasy swego rozmówcy, tak zdawała sobie sprawę do czego są zdolni przestraszeni ludzie.
- Jednak ja się nie boję! - dumnie przyznała, nieco zadzierając nos. - Skoro Kavika nie zaczęła wrzeszczeć to chyba nie jest tak źle. Znacie się, prawda? - rzuciła mimochodem, niekoniecznie oczekując jakiejkolwiek odpowiedzi, gdyż uważała, że wie swoje. Może nie wiedziała jakie dokładnie relacje łączą tę dwójkę, ale bystre oczy damy najwidoczniej trudno było oszukać.
Panna Woolf dojadała pączka pozwalając ciszy swawolnie zagości między nimi. Dziewczyna nie odczuwała skrępowania, wręcz przeciwnie. Otrzymała właśnie namiastkę wolności, a jej szybkie tempo mówienia to zdradzało, jakby chciała powiedzieć jak najwięcej słów, wyrzucić z siebie myśli, by w kolejnych nudnych rozmowach z mężczyznami nie pozwalano jej wyrazić własnej opinii. Przy Yastre od razu wiedziała, że nie musi się tak ograniczać... W końcu gość stanął przed nią i tłumem na golasa. Zakładała, że tematy tabu są dla niego równie odległe co dla niej płonące za dnia oko Prasmoka.
- Zapewne tak – odpowiedziała obojętnie sięgając po kolejnego pączka. - On za nikim nie przepada! - poskarżyła się choć już po chwili chuchnęła uspokajająco.
- Jak już wiesz, on ma swoje preferencje i boi się, że głupia nastolatka zakocha się w byle czym, a potem tak zostanie. A ja nie jestem głupia! Na koniec tej jesieni założę swój pierwszy dorosły gorset, będę mieć szesnaście lat! Wiem, nie wyglądam. Nie w tej sukience jak dla lalki – westchnęła.
- Pewnie jakby nas tu zobaczył to tobie powyrywa nogi, a nie mnie. Mnie co najwyżej, faktycznie, da szlaban, ale to nie nowość. – Wzruszyła ramionami. - Poza tym, nie mam zamiaru doprowadzać do tego by wiedział o naszej rozmowie więc nie widzę problemu. – Uśmiechnęła się pogodnie do panterołaka.
- Pytanie raczej brzmi, czy tobie opłaca się ze mną rozmawiać? - dodała po chwili, mimo że policzki miała zapchane jedzeniem.
- Takie małe tajemnice jeszcze nikomu nie zaszkodziły. A ja jestem ciekawa! Jak to jest być kimś innym, takim jak ty! Albo elfem z dzikiego lasu! Porozmawiać o czymś innym niż o pogodzie, podyskutować zamiast przytakiwać! Poznać prawdę oraz inną kulturę, bo choć się w niej nie odnajdę to jestem po prostu... ciekawa! Zaraz i tak wrócę za wygodne mury naszego dworku więc ten szlaban doprawdy nie zrobi mi różnicy, jakbym tam nie siedziała całymi dniami! Dlatego korzystam z okazji i postanowiłam cie zaczepić. Nie zrozum mnie źle, cudownie jest mieszkać w posiadłości z wygodnym łóżkiem, ale przy mężu pewnie nie będzie mi już wolno mieć takich fanaberii. I ta dziewczyna co z tobą przyszła, jest taka niezwykła! Czy mam czuć się winna temu, że chcę poznać innych? Nie tylko ludzi! Że mam w sobie ciekawość do świata? Ach, żyć na tak różnorodnej łusce, mieć tak mało lat do przeżycia w porównaniu do pradawnych i nijak z tego skorzystać? Nie potrafię! - dziewczyna opowiadała o tym wszystkim z takim zapałem, że aż policzki lekko zaczerwieniły się jej z podniecenia. Była gotów rzucić się w podróż, bez namysłu. impulsywnie. W tej jednej chwili świat należał do niej i wcale się tego nie wstydziła. Swój mały wywód zakończyła lekkim rozmarzeniem nad wielowymiarową przyszłością, a na jej twarzy pojawił się delikatny i radosny uśmiech.
- Yastre
- Kroczący w Snach
- Posty: 212
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Panterołak
- Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
- Kontakt:
Yastre czasami nie łapał subtelności, ale tego w jaki sposób rozglądała się Brigit nie można było nazwać subtelnym. Panterołak od razu zorientował się, że szukała miejsca by usiąść i nie ubrudzić sobie przy tym swojej wyjściowej sukienki. A że on był dobrze wychowanym kotem, wnet pospieszył jej z pomocą. Rozejrzał się, wycierając otłuszczoną pączkami rękę o spodnie i zaraz miał gotowe rozwiązanie w głowie. Odłożył tutkę ze słodkościami na beczkę tak, by nic się nie wysypało, po czym otrzepał dłonie i złapał za jedną z ażurowych skrzyń pełnych marchwi. Nie przejmując się przyszłymi konsekwencjami, wysypał warzywa na ziemię i obrócił pudło do góry dnem, po czym położył je na stosie innych - tak, aby wygodnie się na tym siedziało. Co więcej zwrócił też uwagę na to, że nieoheblowane deski mogłyby zniszczyć sukienkę dziewczyny, więc i na to znalazł rozwiązanie w postaci czystego worka, których stosy leżały nieopodal. Rozścielił go na prowizorycznym krześle ze skrzynek, wygładził dłonią i zaprosił rozmówczynię, by sobie usiadła. Czuł dumę, gdy mu podziękowała - miło zostać docenionym, nawet jeśli to co się zrobiło, było drobiazgiem, a podziękowania wypowiadała nastolatka, a nie dorosła kobieta, do której mógłby robić maślane oczy. Może to nawet lepiej, przynajmniej nie przysparzał swojemu sercu dodatkowych problemów.
- Czyli… Twój tatko to sztywniak - ocenił Yastre. Trochę niemądrze, bo Brigit mogła się obrazić za takie nazywanie jej ojca, ale on po prostu był szczery. No bo jak inaczej nazwać kogoś, kto nie lubi odmienności i ekspresyjności? Oczywiście można “bucem”, ale tego to już bandyta na pewno wiedział, że nie wypada. Nie chciał też robić przykrości pierwszej osobie na tym festynie, która była dla niego tak po prostu miła. Banda się nie liczyła, bo oni przyjechali z nim, a Hannie… A Hannie to skomplikowany temat.
Yastre głośno zarechotał - podobało mu się to jak Brigit wypsnęło się mało cenzuralne słowo.
- Ej, nie przepraszaj, to świadczy o szczerości - zapewnił ją, powstrzymując już swoją radość, aby jej nie urazić. Spoważniał już całkiem, gdy doszło do tematu zagrożenia, jakie na niego czyhało, choć nadal nie wyglądał na specjalnie tym przejętego.
- No wieśniaków tu jest sporo, fakt... Tych lubiących książki pewnie też trochę jest, ale no... Przecież oni nie wiedzą za którą stronę wideł złapać, nie? Tych mądral to ja się nie boję. A przed resztą się obronię, spokojna głowa - oświadczył lekko, wzruszając nawet ramionami. - Ale nikomu nie zrobię krzywdy! Ja jestem porządnym kotem - dodał, by sobie nie pomyślała, że groźny panterołak dokona rzezi na festynie.
- Nooo... - mruknął przeciągle na wzmiankę o jego znajomości z Kaviką. Nie wiedział co mógłby więcej powiedzieć, bo nie chciał z jednej strony kłamać, a z drugiej nie chciał plotek na temat uczonej. Miała w końcu reputację do stracenia, jej mąż mógłby się gniewać, a poza tym była organizatorką tego festynu i wszyscy zwracali na nią szczególną uwagę. Ale całe szczęście Brigit nie przywiązywała uwagi do tej kwestii i paplała dalej, najwyraźniej niezainteresowana związkiem między nimi. Całe szczęście!
Yastre wepchnął sobie kolejnego pączka całego do ust. O jak mu się dobrze robiło od takiej ilości słodyczy! Już nawet znacznie lepiej przyjmował to co działo się na festynie i przez co opuścił swoją bandę. Może jak doje tę paczkę to będzie w stanie tam wrócić… Albo posiedzi jeszcze z Brigit, by pogadać sobie bez żadnych trosk. Brigit była naprawdę sympatyczna.
- Co ma się opłacać w rozmowie? - zapytał ją zdumiony. - Nikt przecież za to nie płaci. A ja nie jestem miły, bo coś chcę tylko przez to, że ty też jesteś dla mnie miła. Jak mnie twój stary pogoni... No to zwieję i tyle. Serio, nie przejmuj się, ja jestem za prosty facet by myśleć o tym, by mi się opłacało. Kombinowanie sprawia, że ludzie są nieszczęśliwi.
Kot wiedział co mówi - już nieraz jakieś skomplikowane plany sprawiały, że ludzie się kłócili albo nie mówili sobie co czują. Tak było choćby z nim i Kaviką - uczona była za mądra, za dużo myślała i to za każdym razie prowadziło do problemów. Choć ostatecznie to ona miała męża, a on nadal był sam, więc komu się to bardziej nie opłacało?
- O! Mówisz o Hannie? - upewnił się słuchając o jakiejś niezwykłej dziewczynie, która mu towarzyszy. - Ona jest bardzo miła! I robi pyszne ciacha, o jeny, ona ratowała ten tort co go ta sierota Leim rozwalił... A chcesz ją poznać? Mogę ją przyprowadzić, na pewno się ucieszy! Trzymaj, ostatni dla ciebie, bo kto zjada ostatki, jest piękny i gładki. Znaczy ten, u ciebie nic poprawiać nie trzeba, ale z pączkiem każdy czuje się lepiej! Zaraz wracam!
I to powiedziawszy Yastre zostawił dziewczynie tutkę z ostatnią słodką przekąską i pobiegł w stronę drewnianego podestu dla tańczących.
- Hannie, chodź!
- Wei, gdzie ty… Gdzie idziemy?! - zapytała gwałtownie, gdy panterołak zza pleców swoich kumpli złapał ją za rękę i wyciągnął z tłumu.
- Chodź, poznasz kogoś miłego - zachęcił ją, udając się zaraz za namioty i za nic mając sobie tych, którzy widząc chłopaka i dziewczynę odchodzących w ciemność coś sobie pomyśleli. A niech sobie myślą… Zboczuchy.
- Kogo?
- Taką fajną dziołszkę - odparł panterołak, nieświadomie używając słowa z repertuaru Rudego. - Jest sympatyczna, zobaczysz, a powiedziała, że ty też wyglądasz na kogoś fajnego, to pomyślałem, że może sobie pogadacie. O, tam jest! Hej, Brigit, to jest Hannie! Hannie, to jest Brigit. To za nią ten tatusiek chciał mi gębę skuć, ale spokojnie, ona jest w porządku.
- Czyli… Twój tatko to sztywniak - ocenił Yastre. Trochę niemądrze, bo Brigit mogła się obrazić za takie nazywanie jej ojca, ale on po prostu był szczery. No bo jak inaczej nazwać kogoś, kto nie lubi odmienności i ekspresyjności? Oczywiście można “bucem”, ale tego to już bandyta na pewno wiedział, że nie wypada. Nie chciał też robić przykrości pierwszej osobie na tym festynie, która była dla niego tak po prostu miła. Banda się nie liczyła, bo oni przyjechali z nim, a Hannie… A Hannie to skomplikowany temat.
Yastre głośno zarechotał - podobało mu się to jak Brigit wypsnęło się mało cenzuralne słowo.
- Ej, nie przepraszaj, to świadczy o szczerości - zapewnił ją, powstrzymując już swoją radość, aby jej nie urazić. Spoważniał już całkiem, gdy doszło do tematu zagrożenia, jakie na niego czyhało, choć nadal nie wyglądał na specjalnie tym przejętego.
- No wieśniaków tu jest sporo, fakt... Tych lubiących książki pewnie też trochę jest, ale no... Przecież oni nie wiedzą za którą stronę wideł złapać, nie? Tych mądral to ja się nie boję. A przed resztą się obronię, spokojna głowa - oświadczył lekko, wzruszając nawet ramionami. - Ale nikomu nie zrobię krzywdy! Ja jestem porządnym kotem - dodał, by sobie nie pomyślała, że groźny panterołak dokona rzezi na festynie.
- Nooo... - mruknął przeciągle na wzmiankę o jego znajomości z Kaviką. Nie wiedział co mógłby więcej powiedzieć, bo nie chciał z jednej strony kłamać, a z drugiej nie chciał plotek na temat uczonej. Miała w końcu reputację do stracenia, jej mąż mógłby się gniewać, a poza tym była organizatorką tego festynu i wszyscy zwracali na nią szczególną uwagę. Ale całe szczęście Brigit nie przywiązywała uwagi do tej kwestii i paplała dalej, najwyraźniej niezainteresowana związkiem między nimi. Całe szczęście!
Yastre wepchnął sobie kolejnego pączka całego do ust. O jak mu się dobrze robiło od takiej ilości słodyczy! Już nawet znacznie lepiej przyjmował to co działo się na festynie i przez co opuścił swoją bandę. Może jak doje tę paczkę to będzie w stanie tam wrócić… Albo posiedzi jeszcze z Brigit, by pogadać sobie bez żadnych trosk. Brigit była naprawdę sympatyczna.
- Co ma się opłacać w rozmowie? - zapytał ją zdumiony. - Nikt przecież za to nie płaci. A ja nie jestem miły, bo coś chcę tylko przez to, że ty też jesteś dla mnie miła. Jak mnie twój stary pogoni... No to zwieję i tyle. Serio, nie przejmuj się, ja jestem za prosty facet by myśleć o tym, by mi się opłacało. Kombinowanie sprawia, że ludzie są nieszczęśliwi.
Kot wiedział co mówi - już nieraz jakieś skomplikowane plany sprawiały, że ludzie się kłócili albo nie mówili sobie co czują. Tak było choćby z nim i Kaviką - uczona była za mądra, za dużo myślała i to za każdym razie prowadziło do problemów. Choć ostatecznie to ona miała męża, a on nadal był sam, więc komu się to bardziej nie opłacało?
- O! Mówisz o Hannie? - upewnił się słuchając o jakiejś niezwykłej dziewczynie, która mu towarzyszy. - Ona jest bardzo miła! I robi pyszne ciacha, o jeny, ona ratowała ten tort co go ta sierota Leim rozwalił... A chcesz ją poznać? Mogę ją przyprowadzić, na pewno się ucieszy! Trzymaj, ostatni dla ciebie, bo kto zjada ostatki, jest piękny i gładki. Znaczy ten, u ciebie nic poprawiać nie trzeba, ale z pączkiem każdy czuje się lepiej! Zaraz wracam!
I to powiedziawszy Yastre zostawił dziewczynie tutkę z ostatnią słodką przekąską i pobiegł w stronę drewnianego podestu dla tańczących.
- Hannie, chodź!
- Wei, gdzie ty… Gdzie idziemy?! - zapytała gwałtownie, gdy panterołak zza pleców swoich kumpli złapał ją za rękę i wyciągnął z tłumu.
- Chodź, poznasz kogoś miłego - zachęcił ją, udając się zaraz za namioty i za nic mając sobie tych, którzy widząc chłopaka i dziewczynę odchodzących w ciemność coś sobie pomyśleli. A niech sobie myślą… Zboczuchy.
- Kogo?
- Taką fajną dziołszkę - odparł panterołak, nieświadomie używając słowa z repertuaru Rudego. - Jest sympatyczna, zobaczysz, a powiedziała, że ty też wyglądasz na kogoś fajnego, to pomyślałem, że może sobie pogadacie. O, tam jest! Hej, Brigit, to jest Hannie! Hannie, to jest Brigit. To za nią ten tatusiek chciał mi gębę skuć, ale spokojnie, ona jest w porządku.
- Kavika
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 114
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje:
- Kontakt:
Birigit ze zdumieniem, oraz pączkiem w ustach, przyglądała się jak panterołak wykorzystuje swoją kreatywność tylko po to, by usiadła. To było bardzo miłe! Niestandardowe, może nie tak wygodne jak krzesła jadalniane, aczkolwiek nie miała oporów by usiąść i dzięki temu poczuć odrobinę wiejsko-leśnego klimatu. Bardzo się jej to spodobało i z promiennym uśmiechem na twarzy podziękowała mężczyźnie. A za ocenę tatka zła nie była, sama określiłaby go nieco innym mianem – wymagający - choć sztywniak też pasował. Zależy z jakiej perspektywy na niego spojrzeć, jednak czy to sprawiało, że nienawidziła swego ojca? Nie, nie mogła tak powiedzieć. Najzwyczajniej w świecie mijali się sąsiednimi ścieżkami, które dzieliło hałaśliwe koryto wody. Burzliwe, pełne wściekłej piany, ale bez odpowiedniego nawodnienia nie da się żyć. Poza tym, Brigit była nastolatką a ten okres nie jest łaskawy ani dla dorastającego dziecka, ani dla rodzica.
Dziewczyna cicho zachichotała, gdy tak jawnie pozwolono jej brzydko się wyrazić. Mały grzeszek zdecydowanie poprawił dziewczynie humor, a niekoniecznie przejmujący się tym zachowaniem bandyta sprawił, że ta czynność była jeszcze fajniejsza. Jednak poziom skrupułów nastolatki był raczej... wątpliwy, choćby zważając na odwagę, której się podjęła. Bezczelne, jak na pierwszą rozmowę, pytania były jedynie namiastką możliwości młodej damy, ale o tym... kiedy indziej.
- Gdybym miała taką siłę i możliwości, to znalazłabym ci posłanie w „Żyle złota”, ale tam już dawno opchano wszystkie miejsca. Zapyziała miejscowość, a ludność niebywale zdeterminowana. Drwale zdecydowali się zbudować taki długi budynek, szereg noclegów, gdy zapowiadający się goście piętrzyli się z każdym dniem. Stoi, o, w tamtych stronach! Niemalże ośrodek wypoczynkowy! Na jeden sezon. Tam będzie nocował pan Rotoker, hihi! - plotkowała chętnie nastolatka.
- A jak nie chcesz spać na gałęzi to przejezdni handlarze „wynajmują” swoje prycze albo powozy do spania. Możesz podpytać! Nie sądzę by ktoś szukał pantery w obozowisku festiwalowiczów! - zaproponowała śmiało dziewczyna.
- Przeczucie mi podpowiada, że o ciebie bać się nie muszę, choć od mojego tatka trzymaj się z daleka! - Pogroziła palcem, ale zaraz potem zaśmiała się zdradzając swój żart.
Dalsze słowa panterołaka sprawiły, że Brigit zamilkła pogrążona we własnych myślach. O ironio! Nie potrafiła jednak się nie zgodzić z opinią rozmówcy - jeżeli on żył tak prostym układem to naprawdę była gotowa mu pozazdrościć. Jednak tylko przez chwilę. Brigit w swych rozterkach wcale tak dużo nie analizowała. Była to osobą podejmująca szybkie i skuteczne działania, wiedziała czego chce i była cwana, Kavika zaś... za dużo myślała o wszystkim. Zastanawiała się nad każdym drobiazgiem i ważyła każde słowo rozmyślając nad konsekwencjami jakie mogą nadejść z danego czynu, a gdy działała pochopnie, nieprzemyślanie, to zawsze kończyło się to źle. Uczona najzwyczajniej w świecie nie miała tak dobrej intuicji jak Yastre czy Brigit, nie potrafiła żyć sekundą a minutą i ta cecha sprawiła, że między kochankami rysowała się gruba linia różnicy. Czy jednak oznaczała ona, że do siebie nie pasują?
- To miłe, co powiedziałeś – przyznała po dłuższym okresie namysłu Brigit, po czym lekko się uśmiechnęła.
Po tym zaś rozmowa między dwojgiem nabrała niebywałego tempa! Panna Woolf nigdy by nie przypuszczała, że ktoś tak chętnie podchwyci jej zapał. Nie zdążyła nic odpowiedzieć mężczyźnie, ale nie była też zakłopotana. Wręcz przeciwnie! Brigit zacisnęła z podniecenia zęby i delikatnie zgniotła opakowanie, w jakim znajdował się pączek. O matko, zaraz pozna przepiękną elfkę!
Zdezorientowana Hannie dała pociągnąć się Yastre w ustronne miejsce. Może nawet w jej głowie pojawiła się cicha nadzieja, że ten gwałtowny gest zakończy się czymś przyjemnym dla obojga, ale to co zobaczyła wcale nie napawało jej entuzjazmem.
- Eeee... - zacięła się zdziwiona widokiem ślicznej, pstrokatej w błękit blondyneczki.
- O na Prasmoka! - pisnęła Brigit przytykając dłonie do ust. - Mogę uścisnąć ci dłoń?!
Panna Woolf wcale nie czekała na odpowiedź i wykonała ten gest, przez co jej pytanie brzmiało bardziej jak stwierdzenie. Hannie nie uciekła dłonią, ale z jej twarzy dało się odczytać niezrozumienie.
- Byłeś z nią tu.... sam na sam? - zagaiła jakoś nieufnie, ale Brigit szybko miała zasklepić niesnaski.
- Przepraszam, to tak głupio wygląda! A ja mam usta w lukrze! Zostawiłam ci ostatniego pączka! Wei był tak miły i się podzielił, a myślę, że zdajesz sobie sprawę jakie katusze przechodzę w tej kiecce! Nie da się w tym porządnie zjeść! Choć ten pączek pewnie nijak ma się do twoich wypieków, już zdążyłam się czegoś od pana Weia dowiedzieć na pani temat!
Elfka patrzyła na dwójkę podejrzliwie, jednak słowa Brigit sprawiły, że Hannie uniosła lekko brewkę, a potem widocznie chełpiła się komplementami. Jeszcze bardziej napawała się tym, że Yastre o niej mówił i to pozytywnie!
- Och, naprawdę, misiu? - uszata pieszczotliwie zwróciła się do zmiennokształtnego ściskając jego policzek.
- Oooo! To takie słodkie! Elfik i kotek razem! Jak się poznaliście? I gdzie nauczyłaś się gotować? I jak to robisz, że masz takie gładkie dłonie? Elfy tak mają z natury? A ty, Wei, czym się zajmujesz? Mam tyle pytań!
Dziewczyna cicho zachichotała, gdy tak jawnie pozwolono jej brzydko się wyrazić. Mały grzeszek zdecydowanie poprawił dziewczynie humor, a niekoniecznie przejmujący się tym zachowaniem bandyta sprawił, że ta czynność była jeszcze fajniejsza. Jednak poziom skrupułów nastolatki był raczej... wątpliwy, choćby zważając na odwagę, której się podjęła. Bezczelne, jak na pierwszą rozmowę, pytania były jedynie namiastką możliwości młodej damy, ale o tym... kiedy indziej.
- Gdybym miała taką siłę i możliwości, to znalazłabym ci posłanie w „Żyle złota”, ale tam już dawno opchano wszystkie miejsca. Zapyziała miejscowość, a ludność niebywale zdeterminowana. Drwale zdecydowali się zbudować taki długi budynek, szereg noclegów, gdy zapowiadający się goście piętrzyli się z każdym dniem. Stoi, o, w tamtych stronach! Niemalże ośrodek wypoczynkowy! Na jeden sezon. Tam będzie nocował pan Rotoker, hihi! - plotkowała chętnie nastolatka.
- A jak nie chcesz spać na gałęzi to przejezdni handlarze „wynajmują” swoje prycze albo powozy do spania. Możesz podpytać! Nie sądzę by ktoś szukał pantery w obozowisku festiwalowiczów! - zaproponowała śmiało dziewczyna.
- Przeczucie mi podpowiada, że o ciebie bać się nie muszę, choć od mojego tatka trzymaj się z daleka! - Pogroziła palcem, ale zaraz potem zaśmiała się zdradzając swój żart.
Dalsze słowa panterołaka sprawiły, że Brigit zamilkła pogrążona we własnych myślach. O ironio! Nie potrafiła jednak się nie zgodzić z opinią rozmówcy - jeżeli on żył tak prostym układem to naprawdę była gotowa mu pozazdrościć. Jednak tylko przez chwilę. Brigit w swych rozterkach wcale tak dużo nie analizowała. Była to osobą podejmująca szybkie i skuteczne działania, wiedziała czego chce i była cwana, Kavika zaś... za dużo myślała o wszystkim. Zastanawiała się nad każdym drobiazgiem i ważyła każde słowo rozmyślając nad konsekwencjami jakie mogą nadejść z danego czynu, a gdy działała pochopnie, nieprzemyślanie, to zawsze kończyło się to źle. Uczona najzwyczajniej w świecie nie miała tak dobrej intuicji jak Yastre czy Brigit, nie potrafiła żyć sekundą a minutą i ta cecha sprawiła, że między kochankami rysowała się gruba linia różnicy. Czy jednak oznaczała ona, że do siebie nie pasują?
- To miłe, co powiedziałeś – przyznała po dłuższym okresie namysłu Brigit, po czym lekko się uśmiechnęła.
Po tym zaś rozmowa między dwojgiem nabrała niebywałego tempa! Panna Woolf nigdy by nie przypuszczała, że ktoś tak chętnie podchwyci jej zapał. Nie zdążyła nic odpowiedzieć mężczyźnie, ale nie była też zakłopotana. Wręcz przeciwnie! Brigit zacisnęła z podniecenia zęby i delikatnie zgniotła opakowanie, w jakim znajdował się pączek. O matko, zaraz pozna przepiękną elfkę!
Zdezorientowana Hannie dała pociągnąć się Yastre w ustronne miejsce. Może nawet w jej głowie pojawiła się cicha nadzieja, że ten gwałtowny gest zakończy się czymś przyjemnym dla obojga, ale to co zobaczyła wcale nie napawało jej entuzjazmem.
- Eeee... - zacięła się zdziwiona widokiem ślicznej, pstrokatej w błękit blondyneczki.
- O na Prasmoka! - pisnęła Brigit przytykając dłonie do ust. - Mogę uścisnąć ci dłoń?!
Panna Woolf wcale nie czekała na odpowiedź i wykonała ten gest, przez co jej pytanie brzmiało bardziej jak stwierdzenie. Hannie nie uciekła dłonią, ale z jej twarzy dało się odczytać niezrozumienie.
- Byłeś z nią tu.... sam na sam? - zagaiła jakoś nieufnie, ale Brigit szybko miała zasklepić niesnaski.
- Przepraszam, to tak głupio wygląda! A ja mam usta w lukrze! Zostawiłam ci ostatniego pączka! Wei był tak miły i się podzielił, a myślę, że zdajesz sobie sprawę jakie katusze przechodzę w tej kiecce! Nie da się w tym porządnie zjeść! Choć ten pączek pewnie nijak ma się do twoich wypieków, już zdążyłam się czegoś od pana Weia dowiedzieć na pani temat!
Elfka patrzyła na dwójkę podejrzliwie, jednak słowa Brigit sprawiły, że Hannie uniosła lekko brewkę, a potem widocznie chełpiła się komplementami. Jeszcze bardziej napawała się tym, że Yastre o niej mówił i to pozytywnie!
- Och, naprawdę, misiu? - uszata pieszczotliwie zwróciła się do zmiennokształtnego ściskając jego policzek.
- Oooo! To takie słodkie! Elfik i kotek razem! Jak się poznaliście? I gdzie nauczyłaś się gotować? I jak to robisz, że masz takie gładkie dłonie? Elfy tak mają z natury? A ty, Wei, czym się zajmujesz? Mam tyle pytań!
- Yastre
- Kroczący w Snach
- Posty: 212
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Panterołak
- Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
- Kontakt:
Yastre lubił robić dobre wrażenie i sprawiać radość innym, więc przy Brigit czuł się doskonale - ona się tak szczerze cieszyła, tak okazywała to jak radowały ją zwykłe gesty serdeczności z jego strony. On naprawdę nie robił tego by zdobyć poklask czy coś, jemu chodziło tylko o to, aby jej było wygodnie. I by mogła zjeść z nim coś słodkiego, bo on zawsze jak miał to się dzielił. No chyba, że kogoś nie lubił, ale na to to trzeba było sobie zasłużyć! Jak Heban, brrr…
- E tam, nie przejmuj się moim spaniem, co ty! - Bandyta machnął na temat lekceważąco ręką. - Znaczy to bardzo miłe z twoje strony i w ogóle, nie? Ale ja to najlepiej się na gałęzi wysypiam. Tam to się z nikim nie muszę dzielić miejscem, jest bezpiecznie i mogę spać jak suseł! Ja tak spałem już więcej nocy niż ty w ogóle żyjesz, mała, nie przejmuj się mną. Ale z tymi wozami to świetny pomysł miałaś, sprzedam go kumplom… O ile mogę, nie? - upewnił się, bo może to była oferta przeznaczona tylko dla niego. Nie chciał sprawić Brigit żadnej przykrości, a jak chłopakom trochę na trawie tyłki zmarzną to też nic im się od tego nie stanie. Aby to pierwszy raz nie spali pod dachem…
- Nie no, jasna sprawa, od tatka z daleka - zapewnił. Później zastanowił się o kogo Brigit mogła martwić się bardziej: o ojca czy o niego, ale było już za późno, aby pytać, przyjął więc wersję dla siebie bardziej korzystną… No co, można!
Oj kot był z siebie dumny, taki dumny! Zdawało mu się, że Hannie niekoniecznie była zadowolona, gdy dowiedziała się, że panterołak chce ją z kimś poznać, ale ostatecznie wyszło na jego i zrobiło się przyjemnie! Dziewczyny zaraz się zakumplowały, a Yastre pomyślał, że to miłe, bo są w sumie sąsiadkami i może będą mogły się odwiedzać.
- No - odpowiedział jakże elokwentnie na pytanie o okoliczności jego spotkania z Brigit. - Ale hej, ty sobie nie myśl nic złego, nic nie zaszło! Żeśmy się na siebie natknęli, a ona nie dość, że nie uciekła z wrzaskiem, to jeszcze miała ochotę pogadać. I okazało się, że lubi pączki - dodał, jakby to była bardzo ważna cecha charakteru, prawie jak honor dla rycerzy. Cóż, zważywszy, że zmiennokształtny bandyta uwielbiał kobiety i słodycze, to można uznać, że Brigit łączyła dwie jego ulubione rzeczy, więc może coś w tym było.
- Ej no… - burknął Yastre z lekkim fochem, gdy Hannie tarmosiła mu policzki. - Nie misiu, kociaku…
No tak, kocia duma - nie chciał być nazywany nazwą innego zwierzaka, skoro przecież wszyscy na festynie już wiedzieli, że był panterą. Niedźwiedzie były duże, toporne i leniwe, nie to co koty, które słynęły z gracji, elegancji i charakteru… No dobra, to ostatnie może nie każdemu imponowało, ale na pewno było bardzo rozpoznawalną cechą gatunku!
Potok pytań, który opuścił usta Brigit, sprawił, że bandyta utkwił w niej spojrzenie, w którym było widać, że gorączkowo starał się za wszystkim nadążyć. Całe szczęście część pytań była do niego, a część do Hannie, więc on musiał zapamiętać tylko te “swoje”. I na dodatek nie były trudne, nie musiał nad niczym kombinować! Zasiadł sobie więc z zadowoleniem na swoim starym miejscu, szeroko rozstawiając nogi i odwodząc jedną rękę, by elfka mogła mu usiąść na udzie. No co, przecież już nieraz siedziała mu na kolanach, nie musiał dla niej robić kolejnego prowizorycznego siedziska!
- W sumie to moja banda nocowała w ich zakonie… Tak wy to nazywacie? - upewnił się, bo dla niego to było dziwne, że one mówiły o zakonie, a na zakonnice nie wyglądały. Nie miały tych śmiesznych czapek!
- A ja, ten… Ja to w sumie się obijam - oświadczył z rozbrajającą szczerością. - Robię różne rzeczy, no… Szlajam się po świecie, gdzieś coś tam sprzedam, gdzieś tam coś zdobędę i tak to leci, nie? Czasami się jakaś fucha trafi. Tacy jak ja to za długo nie zagrzeją nigdzie miejsca, bo ludzie to się jednak boją. No ale jak się silny chłop trafia, to żal nie wykorzystać, nie? To czasami dostanę jakąś robotę, taką prostą, fizyczną. Nic ciekawszego, no bo to bym musiał gdzieś mieszkać i być swój… A zresztą ja to zawsze się ładuję w kłopoty. Nie jest tak, że ja to tak chcę, to się samo dzieje! Ja gdybym mógł to bym wolał siedzieć gdzieś na tyłku i robić te wszystkie nudne rzeczy wkoło domu. Ej, naprawdę! - oburzył się, bo obie dziewczyny patrzyły na niego jakby je oszukiwał. - To, że mi nie wychodzi to nie znaczy, że się nie staram. Hannie, to teraz ty coś opowiedz - zmienił szybko temat, bo wiedział, że nie wygra. One miały przewagę liczebną.
- E tam, nie przejmuj się moim spaniem, co ty! - Bandyta machnął na temat lekceważąco ręką. - Znaczy to bardzo miłe z twoje strony i w ogóle, nie? Ale ja to najlepiej się na gałęzi wysypiam. Tam to się z nikim nie muszę dzielić miejscem, jest bezpiecznie i mogę spać jak suseł! Ja tak spałem już więcej nocy niż ty w ogóle żyjesz, mała, nie przejmuj się mną. Ale z tymi wozami to świetny pomysł miałaś, sprzedam go kumplom… O ile mogę, nie? - upewnił się, bo może to była oferta przeznaczona tylko dla niego. Nie chciał sprawić Brigit żadnej przykrości, a jak chłopakom trochę na trawie tyłki zmarzną to też nic im się od tego nie stanie. Aby to pierwszy raz nie spali pod dachem…
- Nie no, jasna sprawa, od tatka z daleka - zapewnił. Później zastanowił się o kogo Brigit mogła martwić się bardziej: o ojca czy o niego, ale było już za późno, aby pytać, przyjął więc wersję dla siebie bardziej korzystną… No co, można!
Oj kot był z siebie dumny, taki dumny! Zdawało mu się, że Hannie niekoniecznie była zadowolona, gdy dowiedziała się, że panterołak chce ją z kimś poznać, ale ostatecznie wyszło na jego i zrobiło się przyjemnie! Dziewczyny zaraz się zakumplowały, a Yastre pomyślał, że to miłe, bo są w sumie sąsiadkami i może będą mogły się odwiedzać.
- No - odpowiedział jakże elokwentnie na pytanie o okoliczności jego spotkania z Brigit. - Ale hej, ty sobie nie myśl nic złego, nic nie zaszło! Żeśmy się na siebie natknęli, a ona nie dość, że nie uciekła z wrzaskiem, to jeszcze miała ochotę pogadać. I okazało się, że lubi pączki - dodał, jakby to była bardzo ważna cecha charakteru, prawie jak honor dla rycerzy. Cóż, zważywszy, że zmiennokształtny bandyta uwielbiał kobiety i słodycze, to można uznać, że Brigit łączyła dwie jego ulubione rzeczy, więc może coś w tym było.
- Ej no… - burknął Yastre z lekkim fochem, gdy Hannie tarmosiła mu policzki. - Nie misiu, kociaku…
No tak, kocia duma - nie chciał być nazywany nazwą innego zwierzaka, skoro przecież wszyscy na festynie już wiedzieli, że był panterą. Niedźwiedzie były duże, toporne i leniwe, nie to co koty, które słynęły z gracji, elegancji i charakteru… No dobra, to ostatnie może nie każdemu imponowało, ale na pewno było bardzo rozpoznawalną cechą gatunku!
Potok pytań, który opuścił usta Brigit, sprawił, że bandyta utkwił w niej spojrzenie, w którym było widać, że gorączkowo starał się za wszystkim nadążyć. Całe szczęście część pytań była do niego, a część do Hannie, więc on musiał zapamiętać tylko te “swoje”. I na dodatek nie były trudne, nie musiał nad niczym kombinować! Zasiadł sobie więc z zadowoleniem na swoim starym miejscu, szeroko rozstawiając nogi i odwodząc jedną rękę, by elfka mogła mu usiąść na udzie. No co, przecież już nieraz siedziała mu na kolanach, nie musiał dla niej robić kolejnego prowizorycznego siedziska!
- W sumie to moja banda nocowała w ich zakonie… Tak wy to nazywacie? - upewnił się, bo dla niego to było dziwne, że one mówiły o zakonie, a na zakonnice nie wyglądały. Nie miały tych śmiesznych czapek!
- A ja, ten… Ja to w sumie się obijam - oświadczył z rozbrajającą szczerością. - Robię różne rzeczy, no… Szlajam się po świecie, gdzieś coś tam sprzedam, gdzieś tam coś zdobędę i tak to leci, nie? Czasami się jakaś fucha trafi. Tacy jak ja to za długo nie zagrzeją nigdzie miejsca, bo ludzie to się jednak boją. No ale jak się silny chłop trafia, to żal nie wykorzystać, nie? To czasami dostanę jakąś robotę, taką prostą, fizyczną. Nic ciekawszego, no bo to bym musiał gdzieś mieszkać i być swój… A zresztą ja to zawsze się ładuję w kłopoty. Nie jest tak, że ja to tak chcę, to się samo dzieje! Ja gdybym mógł to bym wolał siedzieć gdzieś na tyłku i robić te wszystkie nudne rzeczy wkoło domu. Ej, naprawdę! - oburzył się, bo obie dziewczyny patrzyły na niego jakby je oszukiwał. - To, że mi nie wychodzi to nie znaczy, że się nie staram. Hannie, to teraz ty coś opowiedz - zmienił szybko temat, bo wiedział, że nie wygra. One miały przewagę liczebną.
- Kavika
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 114
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje:
- Kontakt:
Pierwsze nieufne spojrzenia Hannie łagodził tok rozmowy i fakt, że panterołak pozwolił jej usiąść na kolanie. Zrobiła to z przyjemnością, jakby chciała zaznaczyć, że tylko ona ma do tego prawo i żadna inna! Brigit nijak nie zależało na podrywie zmiennokształtnego więc i też ignorowała to zachowanie, choć mocno rzucało się w oczy. Młoda panienka miała masę ważnych pytań i korzystała z chwil wolności, a to oznaczało, że na odbijanie chłopa ani ochoty, ani czasu nie miała. Za to z wielką uwagą przysłuchiwała się obojgu, podparła brodę na piąstkach i z pasją małego dziecka wpatrywała się w parę, jakby zaraz miała odkryć największe tajemnice świata.
- Ach, tak, tak, znam chyba kilka twoich sióstr – przytaknęła na wieść o zakonie, choć ona tam nie za bardzo pamiętała, która to która i jak już wiadomo, elfki były przeciw drwalom więc i nie było sensu zacieśniać więzów między wioskami. Wystarczy, że się akceptowały.
Stylem życia Weia panna Woolf nie była zaskoczona. Przecież, że mogła spodziewać się po bandycie dorywczych prac, ale to ją fascynowało. Nagle bohater niejednej książki stanął tuż przed nią i był dowodem na to, że tak da się żyć naprawdę. Aż trudno uwierzyć, ale jak widać, takie rzeczy się zdarzały. Jednak na stwierdzenie iż ów gość wolałby siedzieć w domu... wybuchła śmiechem, choć szybciutko przysłoniła usta, po czym pomachała z pobłażliwością dłonią, aby przytaknąć zmiennokształtnemu. „Tak, tak”, myślała. Brigit uważała, że pewnie po dwóch tygodniach, maksymalnie po miesiącu, znudziłby mu się taki tryb życia, Hannie zaś, choć śmiała się równie głośno to w jej sercu zagościła nadzieja na stały związek. Istniała szansa, że panterołak pozostanie z nią w zakonie więc dziewczyna z czułością spojrzała na mężczyznę i kciukiem pogłaskała go po brodzie.
- Ja? - odparła elfka i przez chwilę kręciła nosem, jakby brakowało jej zachęty do opowiastek.
- No nie wiem czy jest co opowiadać. Nauczyłam się piec, bo kiedyś jeszcze wierzyłam, że przebywanie wśród ludzi i w mieście to miejsce idealne dla mnie. Wszak urodziłam się w wielkim królestwie. Wywalczyłam sobie praktyki w najlepszej cukierni w Menaos! - powiedziała dumnie. - Ale... różniłam się. Nie tylko od ludzi, ale i od elfów mieszkających tam... Długo myślałam, że to ze mną jest coś nie tak, że moje uczucia są całkowicie odmienne, że ten świat, cała ta Łuska nie jest dla mnie. Trudno mi było tam żyć. Nie lubiłam siebie, jednak gdy trafiłam tutaj, do zakonu, moje siostry nauczyły mnie kochać siebie samą równie mocno co las i łąki. I oto jestem!
- Och, dramatyczno-piękna historia!
- Och, tak! I to jak bardzo! A co do dłoni...
Dziewczęta rozpoczęły pogawędkę o kosmetykach. Świergotały wesoło, czasem obie zaczepiały Yastre, który szybko gubił się w babskich rozmowach więc znowu przeszły na tematy bardziej spójne. Rozmowa była przyjemna i mogłaby trwać całą noc...
Kavika wykorzystała chwilę nieuwagi mężczyzn, którzy to chcieli ją sobie odbić do tańca. Wywiązała się krótka sprzeczka, zbawienna dla uzdrowicielki. Leim długo walczył o zatrzymanie partnerki, ale w końcu musiał ustąpić. Nie byle komu, bo jakiemuś tam ważnemu uczonemu, a Kavka nie chciała narobić sobie wrogów akurat w tym kręgu znajomych i z zakłopotanym uśmiechem niemo poprosiła bandytę o zwolnienie. Cóż, musiał ustąpić, ale gdy już raz się zmieniło partnera to potem trudno już było się uwolnić od reszty chętnych. Zdyszana i czerwona na twarzy schowała się za jakiś namiot obiecując sobie już nigdy więcej nie zgodzić się na podobną propozycję. Ona sama nie uważała by tańczyła dobrze, Leim był wyśmienitym tancerzem, który wiedział co robi, z pozostałymi było już gorzej. Miała podeptane, obolałe stopy. Jedynie Germund na chwilę odciążył ją od tych boleści, ale za to rozmowa jak zawsze była nieciekawa i miała drugie dno, a Kavce nie chciało się myśleć. A już z pewnością nie na tematy, o których wspominał bogacz.
Uciekła więc wyjątkowo niezauważalnie i próbowała złapać oddech, a gdy stał się spokojniejszy, zaciągnęła kilka niesfornych kosmyków za ucho i postanowiła wrócić do papierów, bo te okazywały się być tą najlepszą, najspokojniejsza i satysfakcjonującą ostoją. Jednak i tym razem coś miało jej przeszkodzić.
Uczona usłyszała znajomy sobie głos i śmiech, przez co lekko zmarszczyła brwi. Z utrzymującym się ciężkim oddechem, rozejrzała się dookoła. Brigit szybko ucichła, jakby zorientowała się, że zachowuje się nieco za głośno i jej rozmówcy również obniżyli ton, dlatego też Kavika wyjrzała nieco dalej, za namioty i jakąś stertę skrzyń dostrzegając zarówno młodą dziewczynę, jak i pozostała dwójkę. Uczona fuknęła czując ukłucie zazdrości, a zaraz potem była wściekła za zachowanie Brigit. Nastolatka igrała z ogniem, całkowicie świadoma tego do jak ogromnej furii może doprowadzić ojca. Uzdrowicielka cofnęła się i zacisnęła pięści, tak była rozzłoszczona! Ale chwilę potem niemalże podskoczyła, gdy ktoś gwałtownie chwycił ją za bark. Kavika wolno spojrzała przez ramię i z wielkimi oczami głośno powiedziała:
- Andrew!
Panna Woolf usłyszała wywołane imię i spięła się momentalnie. Rozejrzała się dookoła, ze stresu nawet spociła się na twarzy. W pośpiechu zaczęła szukać rękawiczek oraz parasolki aby jak najprędzej uciec!
- A co ty tutaj robisz? - podjęła się rozmowy uczona, wyjątkowo wolno wypowiadając słowa, jak na nią nazbyt podejrzanie.
- Widziałaś Brigit? - spytał zmartwiony ojciec obejmując drugi bark Kavki.
- Nie, nie widziałam – skłamała, po czym uśmiechnęła się sztucznie.
- Na pewno? - Andrew wydawał się nie dostrzec kłamstwa. - Pamela mówi, że zniknęła już dawno! Kazałem jej pilnować młodszą siostrę! Ona wie, jaka Brigit potrafi byś sprytna, a mimo to dała jej się tak ulotnić! - poskarżył się Andrew, po czym uniósł głowę by rozejrzeć się także i w tej okolicy.
Kavika próbowała powstrzymać mężczyznę, zatrzymując go na chwilę w miejscu dłonią.
- Tu będziesz jej szukał? - dopytywała nachalnie.
- Może poszła gdzieś z tymi zbirami!
- Ze zbirami? Oszalałeś? Sądzisz, że byłaby w stanie narazić się tobie aż tak bardzo? - odpowiedziała pretensjonalnie uczona, choć wiedziała, że owszem. Brigit jest w stanie zrobić wszystko.
- Nie wiem, ostatnio jej odbija! - Zmartwiony Andrew wyczuł w końcu podstęp, a może też był tak zdesperowany poszukiwaniem córki? Niemniej jednak, tym razem Kavika nie zdołała zatrzymać mężczyzny, który stanął w tym samym miejscu, co ostatnio uczona i spojrzał w kierunku niedawno rozmawiającej trójki. Zlana potem uzdrowicielka doskoczyła do Andrew mając jeszcze nadzieję, że powstrzyma go przed poszukiwaniami akurat w tamtym kierunku, ale gdy spojrzała w stronę Hannie i Yastre dostrzegła coś czego zobaczyć zdecydowanie nie chciała...
- Tutaj, tutaj! - Hannie pogoniła młodą Brigit, która w panice szukała jednej z rękawiczek. Była już gotowa uciec z miejsca wydarzenia, ale w ostatniej chwili jedna z falbanek zaczepiła o skrzynię. Hannie zeskoczyła z kolan Yastre i pośpiesznie starała się odczepić spódnicę, ale tak żeby nie uszkodzić materiału. Wszystko było przeciwko nim!
Gdy elfka zerknęła w kierunku, z którego dobiegały ją głosy, także spanikowała, no bo co miała zrobić? Kopnęła skrzynię, a tym samym Brigit runęła do przodu chowając się za namiot, a piękna uszata skierowała się ku panterołakowi. To było krótkie, intensywne spojrzenie, po którym Hannie dosłownie rzuciła się na Weia obejmując go w szyi, zarzucając jedną nogę na biodro i namiętnie pocałowała.
Właśnie taki widok zastała Kavika z Andrew.
- Ach, no tak. O matko, widziałem jak ją ten zboczeniec tutaj zaciągnął! Może faktycznie niepotrzebnie się martwię o Brigit... - mruknął Andrew i zrezygnowany odszedł by szukać córki w innych zakamarkach festynu.
Uczona zaś chwilę stała z rozchylonymi ustami wpatrując się w obrazek przed nią. Hannie oderwała usta od mężczyzny, jej oczy nabrały zupełnie innego wyrazu. Pragnęła jeszcze więcej takich pocałunków i spełnienia w tej małej ucieczce. Brigit zdołała już uciec, a Kavika stała jak słup soli. Gdy zorientowała się, że zbyt długo im się przygląda zaraz kucnęła znikając parze z oczu. Miała nadzieję, że jej nie widzieli! Niech myślą, że odeszła razem z Andrew!
- Ach, tak, tak, znam chyba kilka twoich sióstr – przytaknęła na wieść o zakonie, choć ona tam nie za bardzo pamiętała, która to która i jak już wiadomo, elfki były przeciw drwalom więc i nie było sensu zacieśniać więzów między wioskami. Wystarczy, że się akceptowały.
Stylem życia Weia panna Woolf nie była zaskoczona. Przecież, że mogła spodziewać się po bandycie dorywczych prac, ale to ją fascynowało. Nagle bohater niejednej książki stanął tuż przed nią i był dowodem na to, że tak da się żyć naprawdę. Aż trudno uwierzyć, ale jak widać, takie rzeczy się zdarzały. Jednak na stwierdzenie iż ów gość wolałby siedzieć w domu... wybuchła śmiechem, choć szybciutko przysłoniła usta, po czym pomachała z pobłażliwością dłonią, aby przytaknąć zmiennokształtnemu. „Tak, tak”, myślała. Brigit uważała, że pewnie po dwóch tygodniach, maksymalnie po miesiącu, znudziłby mu się taki tryb życia, Hannie zaś, choć śmiała się równie głośno to w jej sercu zagościła nadzieja na stały związek. Istniała szansa, że panterołak pozostanie z nią w zakonie więc dziewczyna z czułością spojrzała na mężczyznę i kciukiem pogłaskała go po brodzie.
- Ja? - odparła elfka i przez chwilę kręciła nosem, jakby brakowało jej zachęty do opowiastek.
- No nie wiem czy jest co opowiadać. Nauczyłam się piec, bo kiedyś jeszcze wierzyłam, że przebywanie wśród ludzi i w mieście to miejsce idealne dla mnie. Wszak urodziłam się w wielkim królestwie. Wywalczyłam sobie praktyki w najlepszej cukierni w Menaos! - powiedziała dumnie. - Ale... różniłam się. Nie tylko od ludzi, ale i od elfów mieszkających tam... Długo myślałam, że to ze mną jest coś nie tak, że moje uczucia są całkowicie odmienne, że ten świat, cała ta Łuska nie jest dla mnie. Trudno mi było tam żyć. Nie lubiłam siebie, jednak gdy trafiłam tutaj, do zakonu, moje siostry nauczyły mnie kochać siebie samą równie mocno co las i łąki. I oto jestem!
- Och, dramatyczno-piękna historia!
- Och, tak! I to jak bardzo! A co do dłoni...
Dziewczęta rozpoczęły pogawędkę o kosmetykach. Świergotały wesoło, czasem obie zaczepiały Yastre, który szybko gubił się w babskich rozmowach więc znowu przeszły na tematy bardziej spójne. Rozmowa była przyjemna i mogłaby trwać całą noc...
Kavika wykorzystała chwilę nieuwagi mężczyzn, którzy to chcieli ją sobie odbić do tańca. Wywiązała się krótka sprzeczka, zbawienna dla uzdrowicielki. Leim długo walczył o zatrzymanie partnerki, ale w końcu musiał ustąpić. Nie byle komu, bo jakiemuś tam ważnemu uczonemu, a Kavka nie chciała narobić sobie wrogów akurat w tym kręgu znajomych i z zakłopotanym uśmiechem niemo poprosiła bandytę o zwolnienie. Cóż, musiał ustąpić, ale gdy już raz się zmieniło partnera to potem trudno już było się uwolnić od reszty chętnych. Zdyszana i czerwona na twarzy schowała się za jakiś namiot obiecując sobie już nigdy więcej nie zgodzić się na podobną propozycję. Ona sama nie uważała by tańczyła dobrze, Leim był wyśmienitym tancerzem, który wiedział co robi, z pozostałymi było już gorzej. Miała podeptane, obolałe stopy. Jedynie Germund na chwilę odciążył ją od tych boleści, ale za to rozmowa jak zawsze była nieciekawa i miała drugie dno, a Kavce nie chciało się myśleć. A już z pewnością nie na tematy, o których wspominał bogacz.
Uciekła więc wyjątkowo niezauważalnie i próbowała złapać oddech, a gdy stał się spokojniejszy, zaciągnęła kilka niesfornych kosmyków za ucho i postanowiła wrócić do papierów, bo te okazywały się być tą najlepszą, najspokojniejsza i satysfakcjonującą ostoją. Jednak i tym razem coś miało jej przeszkodzić.
Uczona usłyszała znajomy sobie głos i śmiech, przez co lekko zmarszczyła brwi. Z utrzymującym się ciężkim oddechem, rozejrzała się dookoła. Brigit szybko ucichła, jakby zorientowała się, że zachowuje się nieco za głośno i jej rozmówcy również obniżyli ton, dlatego też Kavika wyjrzała nieco dalej, za namioty i jakąś stertę skrzyń dostrzegając zarówno młodą dziewczynę, jak i pozostała dwójkę. Uczona fuknęła czując ukłucie zazdrości, a zaraz potem była wściekła za zachowanie Brigit. Nastolatka igrała z ogniem, całkowicie świadoma tego do jak ogromnej furii może doprowadzić ojca. Uzdrowicielka cofnęła się i zacisnęła pięści, tak była rozzłoszczona! Ale chwilę potem niemalże podskoczyła, gdy ktoś gwałtownie chwycił ją za bark. Kavika wolno spojrzała przez ramię i z wielkimi oczami głośno powiedziała:
- Andrew!
Panna Woolf usłyszała wywołane imię i spięła się momentalnie. Rozejrzała się dookoła, ze stresu nawet spociła się na twarzy. W pośpiechu zaczęła szukać rękawiczek oraz parasolki aby jak najprędzej uciec!
- A co ty tutaj robisz? - podjęła się rozmowy uczona, wyjątkowo wolno wypowiadając słowa, jak na nią nazbyt podejrzanie.
- Widziałaś Brigit? - spytał zmartwiony ojciec obejmując drugi bark Kavki.
- Nie, nie widziałam – skłamała, po czym uśmiechnęła się sztucznie.
- Na pewno? - Andrew wydawał się nie dostrzec kłamstwa. - Pamela mówi, że zniknęła już dawno! Kazałem jej pilnować młodszą siostrę! Ona wie, jaka Brigit potrafi byś sprytna, a mimo to dała jej się tak ulotnić! - poskarżył się Andrew, po czym uniósł głowę by rozejrzeć się także i w tej okolicy.
Kavika próbowała powstrzymać mężczyznę, zatrzymując go na chwilę w miejscu dłonią.
- Tu będziesz jej szukał? - dopytywała nachalnie.
- Może poszła gdzieś z tymi zbirami!
- Ze zbirami? Oszalałeś? Sądzisz, że byłaby w stanie narazić się tobie aż tak bardzo? - odpowiedziała pretensjonalnie uczona, choć wiedziała, że owszem. Brigit jest w stanie zrobić wszystko.
- Nie wiem, ostatnio jej odbija! - Zmartwiony Andrew wyczuł w końcu podstęp, a może też był tak zdesperowany poszukiwaniem córki? Niemniej jednak, tym razem Kavika nie zdołała zatrzymać mężczyzny, który stanął w tym samym miejscu, co ostatnio uczona i spojrzał w kierunku niedawno rozmawiającej trójki. Zlana potem uzdrowicielka doskoczyła do Andrew mając jeszcze nadzieję, że powstrzyma go przed poszukiwaniami akurat w tamtym kierunku, ale gdy spojrzała w stronę Hannie i Yastre dostrzegła coś czego zobaczyć zdecydowanie nie chciała...
- Tutaj, tutaj! - Hannie pogoniła młodą Brigit, która w panice szukała jednej z rękawiczek. Była już gotowa uciec z miejsca wydarzenia, ale w ostatniej chwili jedna z falbanek zaczepiła o skrzynię. Hannie zeskoczyła z kolan Yastre i pośpiesznie starała się odczepić spódnicę, ale tak żeby nie uszkodzić materiału. Wszystko było przeciwko nim!
Gdy elfka zerknęła w kierunku, z którego dobiegały ją głosy, także spanikowała, no bo co miała zrobić? Kopnęła skrzynię, a tym samym Brigit runęła do przodu chowając się za namiot, a piękna uszata skierowała się ku panterołakowi. To było krótkie, intensywne spojrzenie, po którym Hannie dosłownie rzuciła się na Weia obejmując go w szyi, zarzucając jedną nogę na biodro i namiętnie pocałowała.
Właśnie taki widok zastała Kavika z Andrew.
- Ach, no tak. O matko, widziałem jak ją ten zboczeniec tutaj zaciągnął! Może faktycznie niepotrzebnie się martwię o Brigit... - mruknął Andrew i zrezygnowany odszedł by szukać córki w innych zakamarkach festynu.
Uczona zaś chwilę stała z rozchylonymi ustami wpatrując się w obrazek przed nią. Hannie oderwała usta od mężczyzny, jej oczy nabrały zupełnie innego wyrazu. Pragnęła jeszcze więcej takich pocałunków i spełnienia w tej małej ucieczce. Brigit zdołała już uciec, a Kavika stała jak słup soli. Gdy zorientowała się, że zbyt długo im się przygląda zaraz kucnęła znikając parze z oczu. Miała nadzieję, że jej nie widzieli! Niech myślą, że odeszła razem z Andrew!
- Yastre
- Kroczący w Snach
- Posty: 212
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Panterołak
- Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
- Kontakt:
Yastre było bardzo dobrze - lubił takie chwile jak ta. Nie potrzebował wiele do szczęścia. Swobodna rozmowa w miłym towarzystwie, możliwość bezkarnego przytulenia się do kogoś przyjemnego. Zapomniał momentalnie o wszystkich kwasach, które do tej pory wypłynęły, o tym jak traktowała go Kavika i reszta gości tego festynu. Z wielkim zainteresowaniem widocznym w jego spojrzeniu słuchał Hannie, gdy opowiadała o swojej przeszłości i o tym, jak została cukiernikiem. Trochę rozumiał co ona czuła - on nigdy nie pasował tam, gdzie akurat był, o ile nie włóczył się z bandytami albo inną bandą dzikusów. W cywilizacji prędzej czy później go przeganiano, bo… nie pasował, ogólnie mówiąc. Nie myślał jednak długo nad swoim losem - zamiast tego cieszył się tym, co miała Hannie. Skoro była szczęśliwa wśród swoich sióstr to idealnie - o to w końcu chodziło. Pewnie nawet w takiej dziczy mogła się realizować jako cukiernik, bo każdy miał czasem ochotę na coś słodkiego. Może miała mniej składników i narzędzi, ale pewnie i tak przygotowywała pyszności na podwieczorki… Aż się normalnie rozmarzył.
Nawet jeśli późniejszy tok rozmowy nie do końca obejmował to, na czym panterołak się znał i był w stanie w jakikolwiek sposób się wypowiedzieć, to i tak mu to nie przeszkadzało. Gdy nie miał nic do dodania, słuchał, a gdy pytano go o zdanie: odpowiadał. I nie przeszkadzało mu to, że czasami musiał się przyznać, że zwyczajnie pojęcia przez nie używane nic mu nie mówią, że nie wie czym są te wszystkie kosmetyki, jakieś maseczki, kremy i okłady. Twardo utrzymywał, że ładnemu we wszystkim ładnie, a takich nieładnych dziewczyn było naprawdę niewiele i im już nic nie mogło pomóc… Oczywiście od razu musiał zastrzec, że ma za towarzystwo dwie naturalne piękności, by przypadkiem nie pomyślały, że zaliczył je do drugiej grupy. Co to to nie!
Ktoś jednak znowu musiał zepsuć ten wieczór, który w końcu zaczął robić się przyjemny. Nadgorliwy tatuś! Niech to drzwi ścisną, ale by Yastre mu nagadał co sądzi o takim wychowywaniu córki i jeszcze takim traktowaniu obcych, którzy przecież niczym nie zawinili. No dobra, latał z gołym tyłkiem, ale przecież to nie była AŻ TAKA zbrodnia, a on go traktował jakby całą wioskę bez litości kapciem zabił. Jednak dobra, nie było teraz miejsca na rozmowy o wychowaniu, należało zaradzić jakoś tej sytuacji. Panterołak poderwał się razem z dziewczynami.
- Tędy, chodźcie - zwrócił się do nich, cicho, bo wiedział, że jego głos był aż nadto donośny. Postąpił jednak ledwie krok we wskazanym kierunku, gdy pojawiła się pierwsza trudność: zgubiona rękawiczka. Niby nic, ale przecież gdyby tatusiek znalazł tu własność swojej córci to najpierw rozszarpałby panterołaka gołymi rękami na strzępy, a później ją zamknął w najwyższej komnacie w najwyższej wieży, aby żaden mężczyzna nie mógł na nią nawet spojrzeć. Yastre wiedział więc, że sprawa jest poważna i zaangażował się w poszukiwania. A później ta heca z sukienką! Panterołak w ostatnim bohatersko-rozpaczliwym zrywie postanowił wyjść ojcu Brigit naprzeciw i być może zaczepiając go kupić dziewczynom więcej czasu, ale Hannie miała zupełnie inny pomysł. Taki, który zmiennokształtnemu bandycie nigdy by do głowy nie przyszedł.
Yastre się rozpuścił. Tak to w każdym razie wyglądało z boku, bo gdy elfka dopadła go w namiętnym pocałunku, on ledwie na chwilę spiął się w zaskoczeniu, a później na jego twarzy pojawiła się błogość, mięśnie się rozluźniły, uszy i postawiony na baczność ogon oklapły. Z przyjemnością objął Hannie i zaangażował się w ten pocałunek tak, jak tylko on potrafił się zaangażować - całym sobą, bez żadnego pójścia na skróty. Oj to było przyjemne. On tak bardzo lubił się całować, lubił takie czułości. Może nie do końca spodziewał się, że coś takiego może go spotkać z Hannie, ale nie zamierzał narzekać… Nie teraz. Za chwilkę będzie się tym przejmował, a niech ta konkretna chwila trwa jeszcze troszeczkę…
- Ej, widzisz? - Góral wyglądał na wyraźnie poirytowanego. - Ci się znowu naszego kota czepili.
- Te, no… Oni to coś pod deklem majo…
- Idziemy - herszt grupy ostro przerwał Rudemu, który chciał się podzielić jakimś swoim ludowym porzekadełkiem. We czwórkę, biorąc jeszcze dwóch kumpli dla polepszenia siły autorytetu, poszli w miejsce, z którego niedawno zniknął Andrew i gdzie została sama Kavika.
- Te, paniusiu! - odezwał się do niej ostro. - Można wiedzieć, czemu wiecznie próbujesz naszego kolegę na czymś przyłapać, hę?
- Rasizm? - podrzucił chętnie jeden z bandytów o lekko szczurzej twarzy.
- No tak to wygląda… - przyznał surowo Góral, zaplatając ręce na piersi.
- Ej, chłopaki, nie róbcie wsi!
Yastre od razu dostrzegł, że kroi się coś niedobrego. Znał swoich kumpli i gdy tylko znad ramienia Hannie dojrzał, że ci się zbliżają, wiedział, że może się zrobić niemiło.
- To pewnie przypadek… nie? - upewnił się, zerkając na Kavikę, by potwierdziła jego wersję wydarzeń.
- Szukała cię razem z tym co mu prawie bęcki spuściłeś - wyjaśnił myszowaty bandyta.
- No i? Jestem grzeczny. Niech sobie łazi za mna jak długo chce, nic na mnie nie znajdzie - oświadczył butnie Yastre, zerkając przy tym na uczoną z najlepszym wyrazem wyższości, jaki udało mu się z siebie wykrzesać. - Chodźcie - zwrócił się zaraz do bandytów. - Jak jej sie chce marnować czas to jej sprawa, głupio jej się zrobi, jak mnie przyłapie gdy się pójdę odlać.
Bandyci zarechotali, jeden poklepał zachowującego się tak swobodnie panterołaka po ramieniu. Cała piątka odeszła, a Yastre bardzo dobrze szło udawania, że wszystko jest w porządku, choć wcale nie było. Kavika naprawdę za nim łaziła? By go przyłapać? Ale… na czym? Pewnie na tym, co robili z Hannie… Kolejny problem. Niech to, czemu ten festyn musiał być tak strasznie wymagający!
Nawet jeśli późniejszy tok rozmowy nie do końca obejmował to, na czym panterołak się znał i był w stanie w jakikolwiek sposób się wypowiedzieć, to i tak mu to nie przeszkadzało. Gdy nie miał nic do dodania, słuchał, a gdy pytano go o zdanie: odpowiadał. I nie przeszkadzało mu to, że czasami musiał się przyznać, że zwyczajnie pojęcia przez nie używane nic mu nie mówią, że nie wie czym są te wszystkie kosmetyki, jakieś maseczki, kremy i okłady. Twardo utrzymywał, że ładnemu we wszystkim ładnie, a takich nieładnych dziewczyn było naprawdę niewiele i im już nic nie mogło pomóc… Oczywiście od razu musiał zastrzec, że ma za towarzystwo dwie naturalne piękności, by przypadkiem nie pomyślały, że zaliczył je do drugiej grupy. Co to to nie!
Ktoś jednak znowu musiał zepsuć ten wieczór, który w końcu zaczął robić się przyjemny. Nadgorliwy tatuś! Niech to drzwi ścisną, ale by Yastre mu nagadał co sądzi o takim wychowywaniu córki i jeszcze takim traktowaniu obcych, którzy przecież niczym nie zawinili. No dobra, latał z gołym tyłkiem, ale przecież to nie była AŻ TAKA zbrodnia, a on go traktował jakby całą wioskę bez litości kapciem zabił. Jednak dobra, nie było teraz miejsca na rozmowy o wychowaniu, należało zaradzić jakoś tej sytuacji. Panterołak poderwał się razem z dziewczynami.
- Tędy, chodźcie - zwrócił się do nich, cicho, bo wiedział, że jego głos był aż nadto donośny. Postąpił jednak ledwie krok we wskazanym kierunku, gdy pojawiła się pierwsza trudność: zgubiona rękawiczka. Niby nic, ale przecież gdyby tatusiek znalazł tu własność swojej córci to najpierw rozszarpałby panterołaka gołymi rękami na strzępy, a później ją zamknął w najwyższej komnacie w najwyższej wieży, aby żaden mężczyzna nie mógł na nią nawet spojrzeć. Yastre wiedział więc, że sprawa jest poważna i zaangażował się w poszukiwania. A później ta heca z sukienką! Panterołak w ostatnim bohatersko-rozpaczliwym zrywie postanowił wyjść ojcu Brigit naprzeciw i być może zaczepiając go kupić dziewczynom więcej czasu, ale Hannie miała zupełnie inny pomysł. Taki, który zmiennokształtnemu bandycie nigdy by do głowy nie przyszedł.
Yastre się rozpuścił. Tak to w każdym razie wyglądało z boku, bo gdy elfka dopadła go w namiętnym pocałunku, on ledwie na chwilę spiął się w zaskoczeniu, a później na jego twarzy pojawiła się błogość, mięśnie się rozluźniły, uszy i postawiony na baczność ogon oklapły. Z przyjemnością objął Hannie i zaangażował się w ten pocałunek tak, jak tylko on potrafił się zaangażować - całym sobą, bez żadnego pójścia na skróty. Oj to było przyjemne. On tak bardzo lubił się całować, lubił takie czułości. Może nie do końca spodziewał się, że coś takiego może go spotkać z Hannie, ale nie zamierzał narzekać… Nie teraz. Za chwilkę będzie się tym przejmował, a niech ta konkretna chwila trwa jeszcze troszeczkę…
- Ej, widzisz? - Góral wyglądał na wyraźnie poirytowanego. - Ci się znowu naszego kota czepili.
- Te, no… Oni to coś pod deklem majo…
- Idziemy - herszt grupy ostro przerwał Rudemu, który chciał się podzielić jakimś swoim ludowym porzekadełkiem. We czwórkę, biorąc jeszcze dwóch kumpli dla polepszenia siły autorytetu, poszli w miejsce, z którego niedawno zniknął Andrew i gdzie została sama Kavika.
- Te, paniusiu! - odezwał się do niej ostro. - Można wiedzieć, czemu wiecznie próbujesz naszego kolegę na czymś przyłapać, hę?
- Rasizm? - podrzucił chętnie jeden z bandytów o lekko szczurzej twarzy.
- No tak to wygląda… - przyznał surowo Góral, zaplatając ręce na piersi.
- Ej, chłopaki, nie róbcie wsi!
Yastre od razu dostrzegł, że kroi się coś niedobrego. Znał swoich kumpli i gdy tylko znad ramienia Hannie dojrzał, że ci się zbliżają, wiedział, że może się zrobić niemiło.
- To pewnie przypadek… nie? - upewnił się, zerkając na Kavikę, by potwierdziła jego wersję wydarzeń.
- Szukała cię razem z tym co mu prawie bęcki spuściłeś - wyjaśnił myszowaty bandyta.
- No i? Jestem grzeczny. Niech sobie łazi za mna jak długo chce, nic na mnie nie znajdzie - oświadczył butnie Yastre, zerkając przy tym na uczoną z najlepszym wyrazem wyższości, jaki udało mu się z siebie wykrzesać. - Chodźcie - zwrócił się zaraz do bandytów. - Jak jej sie chce marnować czas to jej sprawa, głupio jej się zrobi, jak mnie przyłapie gdy się pójdę odlać.
Bandyci zarechotali, jeden poklepał zachowującego się tak swobodnie panterołaka po ramieniu. Cała piątka odeszła, a Yastre bardzo dobrze szło udawania, że wszystko jest w porządku, choć wcale nie było. Kavika naprawdę za nim łaziła? By go przyłapać? Ale… na czym? Pewnie na tym, co robili z Hannie… Kolejny problem. Niech to, czemu ten festyn musiał być tak strasznie wymagający!
- Kavika
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 114
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje:
- Kontakt:
Gdy Kavika usłyszała „Te, paniusiu!” to padł na nią blady strach. Serce podskoczyło jej do gardła, bo choć głosy były znajome, tak wydźwięk rzuconych słów był mało przyjazny. Kobieta spojrzała na znajomych panterołaka z przerażeniem, jednak mimo to szybko wstała zaciskając pięści, jakby tym gestem próbowała dodać sobie odrobinę odwagi. Przełknęła ślinę i w pierwszej chwili nie zrozumiała do czego piją. Byli bardzo negatywnie nastawieni, a ona zdecydowanie zbyt słaba na ostre konfrontacje.
- Rasizm? - spytała cicho i wyraźnie zdezorientowana marszcząc przy tym delikatnie brwi.
- Nie...! - uczona uniosła się nieznacznie. Zrozumiała, że ta rozmowa obiera naprawdę zły tor. Bardzo, bardzo zły. Szczególnie, że ona nie miała nic podobnego na myśli! Próbowała się bronić, coś zrobić, ale zamilkła gdy w zasięgu wzroku pojawił się Yastre.
Kavika spuściła wzrok uciekając od próby kontaktu ze zmiennokształtnym. Och, jak bardzo chciała się teraz zapaść pod ziemię. Nie umiała mu nawet odpowiedzieć, po prostu bała się. Nie Yastre, ale jego znajomych. Była też całkowicie sama, a ich było trzech plus jeszcze Hannie. Zrobiło się jej jeszcze gorzej na myśl, że Wei wielokrotnie odczuł coś podobnego. To było okropne, w dodatku ta sytuacja została odebrana zupełnie inaczej niż mogłaby się spodziewać. Uczona podniosła szeroko otwarte oczy - zszokowały ją podejrzenia jakie na nią skierowano. Nie mogła uwierzyć w to co słyszy! Przecież ona robiła to w jego obronie! Właściwie to wylądowała tu z czystego przypadku, nie chciała nikogo podsłuchiwać, chociaż już donośny głos po spotkaniu Andrew miał pomóc mu oraz Brigitt!
- Co...?! - spytała zaskoczona nie mogąc pozbierać szczęki z ziemi.
Naprawdę?! Naprawdę tak myślał?! On i jego drużyna?! Dotknęły ją ostatnie, niegrzeczne słowa bandyty, ale to jakby była jedynie kropla w morzu. Czy chciała na niego naskoczyć w tej chwili? I to jak bardzo! Ale zapanowała nad emocjami. Twarz miała czerwoną, ale bardziej ze wstydu i poczucia upokorzenia niż złości. Jakże kiepsko prezentowała się w oczach całej bandy, jak ze złej strony pokazała się Yastre, a przecież... nie chciała nic złego. Odwróciła głowę by nie patrzeć na grupę. Chciała jak najszybciej wrócić do karczmy i się tam zamknąć już na zawsze.
Sama nie wiedziała co też za bardzo zrobić. Zupełnie jakby sam Prasmok odebrał jej głos. Nie zatrzymała odchodzących mężczyzn, jedynie czuła niepochlebne spojrzenie Hannie, która wtuliła się w ramię panterołaka. Potem prędko skierowała się ku karczmie, nie myślała nawet o tym, że w drodze do oberży towarzyszyć będzie jej wyłącznie ciemność. Nie myślała o strachu, a tylko o tym by dotrzeć do celu i zaszyć się w pokoju w stosie papierów.
Gdy dotarła do drzwi zaplecza i otworzyła je, wyglądała jak mrok wkradający się na świetlista salę.
- Och, witaj, tak prędko? - Kavika usłyszała przyjazny głos, ale z niezwykłym wymuszeniem dźwignęła powieki by spojrzeć na młodzieńca przed nią. Ten zaś przeraził się stanem uzdrowicielki, przyszła tak bezsilna i zmarnowana, jakby demoniczna moc wyssała z niej całej życie.
- Co się stało?! - spytał, lecz nim ujął dłoń Kavki, dobiegły ich dźwięki fortepianu oraz wesołego śpiewu.
Uczona wyprostowała się, momentalnie wstąpiła w nią złość, a Petro wiedział, że nie ma żadnej siły by powstrzymać kobietę, która w mgnieniu oka przedarła się przez pomieszczenia by wtargnąć na salę oberży. Spiorunowała wzrokiem Brigitt. Nastolatka śpiewała i klaskała porywając tłum mężczyzn, a przy fortepianie siedział nieźle podpity... Leim. Kiedy on się tu znalazł?! Bezczelnie wtrącał zaczepne zwrotki zerkając co jakiś czas na partnerkę do śpiewu, a Kavika ani myślała by na taka zabawę pozwolić nastolatce.
Szybkim i mocnym krokiem podeszła do dziewczyny, której najchętniej urządziłaby awanturę życia, ale przełknęła tą chęć cicho szepcząc do Brigitt:
- Wracaj do domu.
Jednak jej nie podobała się ta scena. Poczuła się ośmieszona przed grupą przystojnym chłopców i mężczyzn! Przed zawadiackim Leimem, który jednak szybko uznał, że nie warto wtrącać się do rozmowy.
- Ależ dlaczego? Chyba wszystkim podoba się taka zabawa? - spytała donośnie dziewczyna, a w odpowiedzi słychać było głosy uznania i zachwytu.
- Im może. Andrew jednak nie będzie szczęśliwy takim zachowaniem córki – powiedziała już głośniej uczona.
- Hah! Jakim?!
Nim Kavika odpowiedziała, pozwoliła ciszy podsunąć własne interpretacje.
- Niestosownym. Wracasz do domu – powiedziała ostro uzdrowicielka, ale mimo złości nie chwyciła nastolatki, nie zaciągnęła dziewczyny siłą na zaplecze. Pozwoliła wściec się Brigitt, pozwoliła jej prychnąć, syknąć i ze wściekłością samej dojść do części domowej karczmy. Kavika zbeształa spojrzeniem pijanego Leima, choć wątpiła by cokolwiek do niego dotarło. Po prostu musiała się wyżyć, a potem także ona zniknęła za materiałem oddzielającym salę od reszty pomieszczeń.
Cisza krótko zagościła na sali, młodzieniec za barem podratował sytuację, a pijani mężczyźni szybko podchwycili klimat nie przejmując się sytuacją jaka jeszcze chwilę temu miała miejsce. Leim zaśpiewał, ktoś się dołączył, a za ścianą...
Brigitt była gotowa rozbijać talerze o ścianę.
- Ośmieszyłaś mnie! - uniosła się nastolatka.
- Raczej po raz kolejny uratowałam twoje cztery litery! Jeszcze chwilę temu rozmawiałaś z bandytą!
- Śledziłaś mnie?!
- Co?! Nie! Nie obchodzą mnie twoje schadzki, ale dobrze, że przypadkiem tam trafiłam! Andrew by się wściekł!
- Już się tak nie broń moim ojcem! Jesteś zazdrosna!
- Zazdrosna? - spytała zdziwiona Kavka.
- Tak, bo byś chciała mieć każdego dla siebie! A nikomu nie dasz mnie! Egoistka! Myślisz, że jesteś lepsza? Wszystkie gadają, że robisz to specjalnie! Po prostu uwielbiasz być w centrum uwagi więc ściągnęłaś tu tych wszystkich gości by się nad tobą spuszczali, obsypywali kwiatami, a ty ich wodzisz za nos! JESTEŚ OKROPNA!
Rozwścieczona Brigitt trzasnęła drzwiami na tyle mocno, że naczynia w pobliskiej komódce się zatrzęsły, a Kavika stała osłupiała kolejnymi, nieprawdziwymi oskarżeniami. Jednak o nich doskonale wiedziała, tylko trudno było usłyszeć takie słowa od Birgitt.
Uczona cofnęła się o kilka kroków, a potem opadła na stary fotel. Mebel miał swoje lata, był poobdzierany, jego marną kondycję kryła żółta kapa, jednak mimo wieku był niezwykle wygodny. Kavka wręcz utonęła w miękkich ramionach siedziska, po czym wsparła czoło na ręce. W tym czasie do pomieszczenia wkradł się barman. Najwidoczniej usłyszał całą kłótnię, lecz nie pojawił się przy uczonej z powodu plotek, a znalazł się u jej boku z czystej troski.
- Przykro mi, że czegoś takiego musisz słuchać... - mruknął, jednak Kavika wciąż milczała. Ręka uczonej opadła na ramię fotelu. Wydawało się, że pozbierała rozterki, zapakowała je w skrzynię i schowała gdzieś głęboko w świadomości, ale zaraz po tym rozpłakała się.
- Przepraszam... - wyszeptała pośpiesznie ocierając łzy, a barman spojrzał na nią z czułością.
- W porządku – powiedział.
- Czasem zastanawiam się... - Kavika podniosła głowę wyłapując w stercie brudnych naczyń jakiś nieokreślony punkt. - Co poradziłaby mi mama.
- Rozumiem... - odparł równie smutno Petro, który pojawił się u boku uzdrowicielki i pogłaskał ją po dłoni.
Petro... On był w stanie zrozumieć obecny stan swojej szefowej. Doskonale wiedział jakie myśli burzliwie przemieszczają się jej po głowie, starają ściągnąć ją na dno, bo sam wychowywał się pod skrzydłem zastępczych rodziców. W takich chwilach Kavice było głupio, bo przecież Petro miał gorzej, ale on nigdy jej nie potępił. Rozumiał sytuację i trudności, a także cenił sobie szczerość uzdrowicielki, która nieczęsto przyznawała się do takich uczuć. Był małą grupą wsparcia, której brakowało Kavice na co dzień, ale tym razem jakby nic nie było jej w stanie pomóc.
- Zrobię herbatę... - zaproponował barman.
- Uhm... - stęknęła Kavka, ale gdy Petro wrócił z kubkiem świeżo zapalonej melisy, uczona zdołała już zasnąć. Grymas na jej twarzy był pełen bólu i zniecierpliwienia, lecz złagodniał gdy Petro przykrył dziewczynę przyjemnym, ciepłym i miękkim kocem.
- Rasizm? - spytała cicho i wyraźnie zdezorientowana marszcząc przy tym delikatnie brwi.
- Nie...! - uczona uniosła się nieznacznie. Zrozumiała, że ta rozmowa obiera naprawdę zły tor. Bardzo, bardzo zły. Szczególnie, że ona nie miała nic podobnego na myśli! Próbowała się bronić, coś zrobić, ale zamilkła gdy w zasięgu wzroku pojawił się Yastre.
Kavika spuściła wzrok uciekając od próby kontaktu ze zmiennokształtnym. Och, jak bardzo chciała się teraz zapaść pod ziemię. Nie umiała mu nawet odpowiedzieć, po prostu bała się. Nie Yastre, ale jego znajomych. Była też całkowicie sama, a ich było trzech plus jeszcze Hannie. Zrobiło się jej jeszcze gorzej na myśl, że Wei wielokrotnie odczuł coś podobnego. To było okropne, w dodatku ta sytuacja została odebrana zupełnie inaczej niż mogłaby się spodziewać. Uczona podniosła szeroko otwarte oczy - zszokowały ją podejrzenia jakie na nią skierowano. Nie mogła uwierzyć w to co słyszy! Przecież ona robiła to w jego obronie! Właściwie to wylądowała tu z czystego przypadku, nie chciała nikogo podsłuchiwać, chociaż już donośny głos po spotkaniu Andrew miał pomóc mu oraz Brigitt!
- Co...?! - spytała zaskoczona nie mogąc pozbierać szczęki z ziemi.
Naprawdę?! Naprawdę tak myślał?! On i jego drużyna?! Dotknęły ją ostatnie, niegrzeczne słowa bandyty, ale to jakby była jedynie kropla w morzu. Czy chciała na niego naskoczyć w tej chwili? I to jak bardzo! Ale zapanowała nad emocjami. Twarz miała czerwoną, ale bardziej ze wstydu i poczucia upokorzenia niż złości. Jakże kiepsko prezentowała się w oczach całej bandy, jak ze złej strony pokazała się Yastre, a przecież... nie chciała nic złego. Odwróciła głowę by nie patrzeć na grupę. Chciała jak najszybciej wrócić do karczmy i się tam zamknąć już na zawsze.
Sama nie wiedziała co też za bardzo zrobić. Zupełnie jakby sam Prasmok odebrał jej głos. Nie zatrzymała odchodzących mężczyzn, jedynie czuła niepochlebne spojrzenie Hannie, która wtuliła się w ramię panterołaka. Potem prędko skierowała się ku karczmie, nie myślała nawet o tym, że w drodze do oberży towarzyszyć będzie jej wyłącznie ciemność. Nie myślała o strachu, a tylko o tym by dotrzeć do celu i zaszyć się w pokoju w stosie papierów.
Gdy dotarła do drzwi zaplecza i otworzyła je, wyglądała jak mrok wkradający się na świetlista salę.
- Och, witaj, tak prędko? - Kavika usłyszała przyjazny głos, ale z niezwykłym wymuszeniem dźwignęła powieki by spojrzeć na młodzieńca przed nią. Ten zaś przeraził się stanem uzdrowicielki, przyszła tak bezsilna i zmarnowana, jakby demoniczna moc wyssała z niej całej życie.
- Co się stało?! - spytał, lecz nim ujął dłoń Kavki, dobiegły ich dźwięki fortepianu oraz wesołego śpiewu.
Uczona wyprostowała się, momentalnie wstąpiła w nią złość, a Petro wiedział, że nie ma żadnej siły by powstrzymać kobietę, która w mgnieniu oka przedarła się przez pomieszczenia by wtargnąć na salę oberży. Spiorunowała wzrokiem Brigitt. Nastolatka śpiewała i klaskała porywając tłum mężczyzn, a przy fortepianie siedział nieźle podpity... Leim. Kiedy on się tu znalazł?! Bezczelnie wtrącał zaczepne zwrotki zerkając co jakiś czas na partnerkę do śpiewu, a Kavika ani myślała by na taka zabawę pozwolić nastolatce.
Szybkim i mocnym krokiem podeszła do dziewczyny, której najchętniej urządziłaby awanturę życia, ale przełknęła tą chęć cicho szepcząc do Brigitt:
- Wracaj do domu.
Jednak jej nie podobała się ta scena. Poczuła się ośmieszona przed grupą przystojnym chłopców i mężczyzn! Przed zawadiackim Leimem, który jednak szybko uznał, że nie warto wtrącać się do rozmowy.
- Ależ dlaczego? Chyba wszystkim podoba się taka zabawa? - spytała donośnie dziewczyna, a w odpowiedzi słychać było głosy uznania i zachwytu.
- Im może. Andrew jednak nie będzie szczęśliwy takim zachowaniem córki – powiedziała już głośniej uczona.
- Hah! Jakim?!
Nim Kavika odpowiedziała, pozwoliła ciszy podsunąć własne interpretacje.
- Niestosownym. Wracasz do domu – powiedziała ostro uzdrowicielka, ale mimo złości nie chwyciła nastolatki, nie zaciągnęła dziewczyny siłą na zaplecze. Pozwoliła wściec się Brigitt, pozwoliła jej prychnąć, syknąć i ze wściekłością samej dojść do części domowej karczmy. Kavika zbeształa spojrzeniem pijanego Leima, choć wątpiła by cokolwiek do niego dotarło. Po prostu musiała się wyżyć, a potem także ona zniknęła za materiałem oddzielającym salę od reszty pomieszczeń.
Cisza krótko zagościła na sali, młodzieniec za barem podratował sytuację, a pijani mężczyźni szybko podchwycili klimat nie przejmując się sytuacją jaka jeszcze chwilę temu miała miejsce. Leim zaśpiewał, ktoś się dołączył, a za ścianą...
Brigitt była gotowa rozbijać talerze o ścianę.
- Ośmieszyłaś mnie! - uniosła się nastolatka.
- Raczej po raz kolejny uratowałam twoje cztery litery! Jeszcze chwilę temu rozmawiałaś z bandytą!
- Śledziłaś mnie?!
- Co?! Nie! Nie obchodzą mnie twoje schadzki, ale dobrze, że przypadkiem tam trafiłam! Andrew by się wściekł!
- Już się tak nie broń moim ojcem! Jesteś zazdrosna!
- Zazdrosna? - spytała zdziwiona Kavka.
- Tak, bo byś chciała mieć każdego dla siebie! A nikomu nie dasz mnie! Egoistka! Myślisz, że jesteś lepsza? Wszystkie gadają, że robisz to specjalnie! Po prostu uwielbiasz być w centrum uwagi więc ściągnęłaś tu tych wszystkich gości by się nad tobą spuszczali, obsypywali kwiatami, a ty ich wodzisz za nos! JESTEŚ OKROPNA!
Rozwścieczona Brigitt trzasnęła drzwiami na tyle mocno, że naczynia w pobliskiej komódce się zatrzęsły, a Kavika stała osłupiała kolejnymi, nieprawdziwymi oskarżeniami. Jednak o nich doskonale wiedziała, tylko trudno było usłyszeć takie słowa od Birgitt.
Uczona cofnęła się o kilka kroków, a potem opadła na stary fotel. Mebel miał swoje lata, był poobdzierany, jego marną kondycję kryła żółta kapa, jednak mimo wieku był niezwykle wygodny. Kavka wręcz utonęła w miękkich ramionach siedziska, po czym wsparła czoło na ręce. W tym czasie do pomieszczenia wkradł się barman. Najwidoczniej usłyszał całą kłótnię, lecz nie pojawił się przy uczonej z powodu plotek, a znalazł się u jej boku z czystej troski.
- Przykro mi, że czegoś takiego musisz słuchać... - mruknął, jednak Kavika wciąż milczała. Ręka uczonej opadła na ramię fotelu. Wydawało się, że pozbierała rozterki, zapakowała je w skrzynię i schowała gdzieś głęboko w świadomości, ale zaraz po tym rozpłakała się.
- Przepraszam... - wyszeptała pośpiesznie ocierając łzy, a barman spojrzał na nią z czułością.
- W porządku – powiedział.
- Czasem zastanawiam się... - Kavika podniosła głowę wyłapując w stercie brudnych naczyń jakiś nieokreślony punkt. - Co poradziłaby mi mama.
- Rozumiem... - odparł równie smutno Petro, który pojawił się u boku uzdrowicielki i pogłaskał ją po dłoni.
Petro... On był w stanie zrozumieć obecny stan swojej szefowej. Doskonale wiedział jakie myśli burzliwie przemieszczają się jej po głowie, starają ściągnąć ją na dno, bo sam wychowywał się pod skrzydłem zastępczych rodziców. W takich chwilach Kavice było głupio, bo przecież Petro miał gorzej, ale on nigdy jej nie potępił. Rozumiał sytuację i trudności, a także cenił sobie szczerość uzdrowicielki, która nieczęsto przyznawała się do takich uczuć. Był małą grupą wsparcia, której brakowało Kavice na co dzień, ale tym razem jakby nic nie było jej w stanie pomóc.
- Zrobię herbatę... - zaproponował barman.
- Uhm... - stęknęła Kavka, ale gdy Petro wrócił z kubkiem świeżo zapalonej melisy, uczona zdołała już zasnąć. Grymas na jej twarzy był pełen bólu i zniecierpliwienia, lecz złagodniał gdy Petro przykrył dziewczynę przyjemnym, ciepłym i miękkim kocem.
- Yastre
- Kroczący w Snach
- Posty: 212
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Panterołak
- Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
- Kontakt:
Yastre nie chciał być ani niemiły, ani też tak brutalny. Z natury taki nie był… Ale teraz musiał. Bo reszta bandytów musiała skupić się na nim i na tym jak bardzo ma gdzieś całą tę sytuację, a nie na Kavice, której mogliby nawet zrobić krzywdę w imię obrony swojego kolegi. I to nawet nie taką fizyczną, bo tego to by się chyba nie ośmielili, a już na pewno on by na to nie pozwolił, ale mogli być bardzo, bardzo niemili i może wręcz doprowadzić uczoną do płaczu. Tymczasem panterołak bardzo tego nie chciał, dlatego wybrał mniejsze zło - sam wziął na siebie rolę kata. Nigdy nie chciałby być tak wredny dla Kaviki, ale przynajmniej nie pastwiła się nad nią reszta…
Nie wiedział, czy nie przesadził swoim pogardliwym stwierdzeniem o sikaniu. Na pewno efekt osiągnął dobry o tyle, że reszta bandy zupełnie odpuściła, ale może wystarczyło powiedzieć, że ma to w duszy. Jego złotowłosa uczona wyglądała jednak, jakby dostała w twarz. Do chrzanu! Tak bardzo chciałby z nią pogadać i sobie to wyjaśnić, ale… Raz, że ona była wiecznie zajęta, a dwa, to ona chyba nawet nie chciała z nim gadać, skoro wiecznie na niego fukała jak wściekła kotka.
- Ej, Wei, coś ty taki burzowo nastrojony? - zapytał go Góral. - Nie przejmuj się tą dziewką.
- A, idź - zbył go zmiennokształtny.
- Jak, skoro masz minę, jakbyś kogoś chciał zabić?
- Poważnie? - Yastre był zaskoczony, że można go było posądzić o takie zamiary. Choć może to i lepiej, że nie wyglądał jak kupa nieszczęścia, bo by się musiał tłumaczyć.
- Poważnie - przytaknął mu Góral. - Weź uspokój się, zabawa ma się ku końcowi, nie będziemy już widzieć tej pindy.
- A weź…
- Jakoś strasznie cię ona rusza.
- Weź nie gadaj o nie już bo mnie żołądek rozboli tuż przed snem!
- Jasne, jasne - odparł z rozbawieniem Góral. Wszystkich w bandzie bawiło to jak wysoko na liście priorytetów ich zmiennokształtnego kamrata znajdowało się jedzenie, Yastre więc swoim tekstem nieświadomie rozładował atmosferę. I dobrze, bo jeszcze by zaczęli coś podejrzewać…
Od tamtej pory panterołak już się wcale dobrze nie bawił. Było mu przykro, że musiał być tak niemiły dla Kaviki… I jednocześnie gryzło go co też mogła ona od niego chcieć, że tak wiecznie za nich chodziła. Mała część jego serduszka nieśmiało podpowiadała, że może ona nadal go lubi i chciałaby tak po prostu pogadać, ale zraniony już wielokrotnie Yastre odrzucał tę myśl - po tym jak brutalnie go porzuciła ten rok temu teraz nagle miałaby chcieć miło spędzać z nim czas? Niby po co. I… On może mądry nie był i nie skończył żadnych studiów, ale to brzmiało nielogicznie. Albo też zbyt skomplikowanie jak na jego mały rozum. Nie wyobrażał sobie jednak, by Kavika mogła się na niego faktycznie zawziąć i łazić za nim, by przyłapać go na czymś, za co będzie mogła go wyrzucić z festynu. To do niej nie pasowało. Więc o co do jasnej ciasnej chodziło?!
Sfrustrowany zmiennokształtny spróbował się obrócić, ale zapomniał, że leżał na gałęzi. Całe szczęście nie zleciał. Zgodnie z tym, co mówił wcześniej Brigitt, on spał na drzewie poza wioską. Wcześniej jego banda szukała miejsca na nocleg, ale nigdzie nie zostali przyjęci w całości - trudno się dziwić. Yastre więc uniósł się honorem i wepchnął Hannie w najlepsze z możliwych miejsc, które w międzyczasie znaleźli, a sam udał się w dzicz, pewny, że elfka sobie poradzi bez niego i jest bezpieczna. A jemu było dobrze tu, gdzie był. Poza tym, że czarne myśli coraz bardziej skłaniały go ku temu, by rano po prostu zwiać. Tak, wyspać się i iść w diabły, nie zostawać dłużej na tym festynie. To był jego sposób radzenia sobie z problemami - jeśli nie dało się go zjeść, kopnąć albo przeczekać, należało po prostu zostawić go i odejść. Do tej pory to rozwiązanie sprawdzało się wprost wyśmienicie… Jednak teraz trudno było mu podjąć taką decyzję. Był pewny, że Hannie i chłopaki będą się o niego martwić i być może zaczną go szukać. Wtedy pewnie podejrzenia padną na Kavikę…
Dlaczego on się wiecznie o nią martwił?! Powinna przestać go obchodzić. Zraniła go i była dla niego niemiła od momentu, gdy się znowu spotkali. Nie przyszedł tu za nią, trafili na siebie przypadkiem, mogła dać mu spokój. Chyba, że miała w tym jakiś cel…
Jak dobrze, że ten dzień był na tyle intensywny, że w końcu zmęczenie wygrało z gonitwą myśli i panterołak w końcu zasnął - w przeciwnym razie nie rozbolałbym go jedynie brzuch, ale jeszcze głowa…
Rano Yastre obudził typowy gwar budzącego się obozowiska. Nie głośne życie codzienne, ale dopiero ten moment, gdy wszyscy wstają, witają się, zaczyna się wyciągać garnki do przygotowania śniadania i co niektórzy idą zająć się zwierzętami. Czyli generalnie akurat. Zmiennokształtny chwilę jeszcze leżał i gnił na swojej gałęzi, po czym przeciągnął się w sposób tak zuchwały, jak może to zrobić jedynie były akrobata - każda normalna osoba spadłaby z gałęzi w połowie tej sekwencji kocich ruchów. A on jeszcze zdołał się po tyłku podrapać nim w końcu sam elegancko zeskoczył. Już na ziemi rozciągnął nogi, po czym dziarsko, z ogonem do góry, udał się w stronę obozu, by zebrać chłopaków i zarządzić szukanie śniadania. Był głodny jak wilk! A zły humor z poprzedniego dnia już mu przeszedł. Choć pewnie tylko do momentu, gdy zobaczy Kavikę…
Nie wiedział, czy nie przesadził swoim pogardliwym stwierdzeniem o sikaniu. Na pewno efekt osiągnął dobry o tyle, że reszta bandy zupełnie odpuściła, ale może wystarczyło powiedzieć, że ma to w duszy. Jego złotowłosa uczona wyglądała jednak, jakby dostała w twarz. Do chrzanu! Tak bardzo chciałby z nią pogadać i sobie to wyjaśnić, ale… Raz, że ona była wiecznie zajęta, a dwa, to ona chyba nawet nie chciała z nim gadać, skoro wiecznie na niego fukała jak wściekła kotka.
- Ej, Wei, coś ty taki burzowo nastrojony? - zapytał go Góral. - Nie przejmuj się tą dziewką.
- A, idź - zbył go zmiennokształtny.
- Jak, skoro masz minę, jakbyś kogoś chciał zabić?
- Poważnie? - Yastre był zaskoczony, że można go było posądzić o takie zamiary. Choć może to i lepiej, że nie wyglądał jak kupa nieszczęścia, bo by się musiał tłumaczyć.
- Poważnie - przytaknął mu Góral. - Weź uspokój się, zabawa ma się ku końcowi, nie będziemy już widzieć tej pindy.
- A weź…
- Jakoś strasznie cię ona rusza.
- Weź nie gadaj o nie już bo mnie żołądek rozboli tuż przed snem!
- Jasne, jasne - odparł z rozbawieniem Góral. Wszystkich w bandzie bawiło to jak wysoko na liście priorytetów ich zmiennokształtnego kamrata znajdowało się jedzenie, Yastre więc swoim tekstem nieświadomie rozładował atmosferę. I dobrze, bo jeszcze by zaczęli coś podejrzewać…
Od tamtej pory panterołak już się wcale dobrze nie bawił. Było mu przykro, że musiał być tak niemiły dla Kaviki… I jednocześnie gryzło go co też mogła ona od niego chcieć, że tak wiecznie za nich chodziła. Mała część jego serduszka nieśmiało podpowiadała, że może ona nadal go lubi i chciałaby tak po prostu pogadać, ale zraniony już wielokrotnie Yastre odrzucał tę myśl - po tym jak brutalnie go porzuciła ten rok temu teraz nagle miałaby chcieć miło spędzać z nim czas? Niby po co. I… On może mądry nie był i nie skończył żadnych studiów, ale to brzmiało nielogicznie. Albo też zbyt skomplikowanie jak na jego mały rozum. Nie wyobrażał sobie jednak, by Kavika mogła się na niego faktycznie zawziąć i łazić za nim, by przyłapać go na czymś, za co będzie mogła go wyrzucić z festynu. To do niej nie pasowało. Więc o co do jasnej ciasnej chodziło?!
Sfrustrowany zmiennokształtny spróbował się obrócić, ale zapomniał, że leżał na gałęzi. Całe szczęście nie zleciał. Zgodnie z tym, co mówił wcześniej Brigitt, on spał na drzewie poza wioską. Wcześniej jego banda szukała miejsca na nocleg, ale nigdzie nie zostali przyjęci w całości - trudno się dziwić. Yastre więc uniósł się honorem i wepchnął Hannie w najlepsze z możliwych miejsc, które w międzyczasie znaleźli, a sam udał się w dzicz, pewny, że elfka sobie poradzi bez niego i jest bezpieczna. A jemu było dobrze tu, gdzie był. Poza tym, że czarne myśli coraz bardziej skłaniały go ku temu, by rano po prostu zwiać. Tak, wyspać się i iść w diabły, nie zostawać dłużej na tym festynie. To był jego sposób radzenia sobie z problemami - jeśli nie dało się go zjeść, kopnąć albo przeczekać, należało po prostu zostawić go i odejść. Do tej pory to rozwiązanie sprawdzało się wprost wyśmienicie… Jednak teraz trudno było mu podjąć taką decyzję. Był pewny, że Hannie i chłopaki będą się o niego martwić i być może zaczną go szukać. Wtedy pewnie podejrzenia padną na Kavikę…
Dlaczego on się wiecznie o nią martwił?! Powinna przestać go obchodzić. Zraniła go i była dla niego niemiła od momentu, gdy się znowu spotkali. Nie przyszedł tu za nią, trafili na siebie przypadkiem, mogła dać mu spokój. Chyba, że miała w tym jakiś cel…
Jak dobrze, że ten dzień był na tyle intensywny, że w końcu zmęczenie wygrało z gonitwą myśli i panterołak w końcu zasnął - w przeciwnym razie nie rozbolałbym go jedynie brzuch, ale jeszcze głowa…
Rano Yastre obudził typowy gwar budzącego się obozowiska. Nie głośne życie codzienne, ale dopiero ten moment, gdy wszyscy wstają, witają się, zaczyna się wyciągać garnki do przygotowania śniadania i co niektórzy idą zająć się zwierzętami. Czyli generalnie akurat. Zmiennokształtny chwilę jeszcze leżał i gnił na swojej gałęzi, po czym przeciągnął się w sposób tak zuchwały, jak może to zrobić jedynie były akrobata - każda normalna osoba spadłaby z gałęzi w połowie tej sekwencji kocich ruchów. A on jeszcze zdołał się po tyłku podrapać nim w końcu sam elegancko zeskoczył. Już na ziemi rozciągnął nogi, po czym dziarsko, z ogonem do góry, udał się w stronę obozu, by zebrać chłopaków i zarządzić szukanie śniadania. Był głodny jak wilk! A zły humor z poprzedniego dnia już mu przeszedł. Choć pewnie tylko do momentu, gdy zobaczy Kavikę…
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości