Fiołkowa PolanaNatura miłości.

Polana usłana kwieciem, fiołkami, niezapominajkami i wrzosami. Położona na południe od Kryształowego Królestwa, gdzieś pod wzgórzami Thenderionu. Zamieszkana przez dwie lisołaczki. Siostry: Amertin i Farico. Wcześniej zamieszkiwali ją ich rodzice: Tenor i Arya.
Awatar użytkownika
Squamea
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: mieszaniec, syn eugony i czarodz
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Squamea »

"Obrońca uciśnionych kobiet" - tak właśnie nazwał go minotaur, będąc wcale nie tak daleko od prawdy. Wszak Snifee raczej była uciśnioną, a już z pewnością kobietą. Uzdrowicielowi zależało tak naprawdę po prostu na jej uczuciach, a w tym momencie to co zrobił było jego najlepszym pomysłem na temat tego jak o nie zawalczyć. I choć naturianin mówił te słowa z wyraźną pogardą, potrząsając ogromnym łbem, to Squamea nie tylko ani trochę się tym nie przejął, a wręcz poczuł się zadowolony z tego że wywarł takie wrażenie. Ponadto driada, od której odwrócił uwagę minotaura, zdołała wreszcie wstać, choć trudno mu było powiedzieć jak zareagowała, bo akurat nie widział jej twarzy.
- A jednak nie jest to aż tak trudno zauważyć... - mruknął w odpowiedzi, jakby od niechcenia, w sumie nie zwracając uwagi jaką reakcję to wywrze na sporym naturianinie. Bardziej interesowało go to, jak na to zareaguje Snifee, która wreszcie obróciła twarz w ich stronę. Zamiast jednak postawić sprawę jasno, deklarując co tak naprawdę miała na myśli, machnęła po prostu ręką i oświadczyła, że nic jej nie jest. Squamea był pewien że co najmniej trochę rozzłościła się ba byka za to, że ośmieszył ją w oczach nieznajomego. Dla niego jednak nie było absolutnie nic śmiesznego w szarganiu honorem kobiety. Mimo to jednak nie chciała niczego pokazać. Może to dlatego że znała minotaura i wiedziała już że go to rozzłości? Mogła po prostu chcieć zaczekać na lepszy moment żeby wyrazić swoje zdanie... Czy też mu podziękować.
Sam "Pyszczek" natomiast, jak go Snifee z jakiegoś powodu nazywała, zdecydowanie był już dostatecznie rozzłoszczony. W sumie chyba nie trzeba było wiele by rzucił się na niego, próbując go rozszarpać. I choć on sam nie bał się za bardzo minotaura, to obawiał się co pomyślałaby o nim driada gdyby wywiązała się między nimi potyczka. Tamten jednak mógł nie mieć już aż takich skrupułów, co wiązałoby się z tym że musiałby się bronić. Oczywistym było że w takiej sytuacji musiałby się przemienić, ale z racji tego jak blisko minotaura się znajdował to nie byłoby możliwe. Musiałby użyć swojej magii, zużywając duże ilości mocy żeby zapaść się pod ziemię i tam bezpiecznie przybrać naturalną postać. Potem, po wynurzeniu się i tak byłby na przegranej pozycji, bo wątpił by w górnej części ciała miał dość siły by móc stanąć do walki z olbrzymem. Na szczęście istniał też inny sposób by się z nim zetrzeć, taki który węże wymyśliły już na samym początku swego istnienia. Gdyby tylko udało mu się owinąć dookoła oponenta swoim ogonem, nie powinien mieć większych problemów z obezwładnieniem tamtego. Nawet zwykły wąż o jego długości w ten sposób byłby w stanie wytworzyć ogromną siłę nacisku, porównywalną z położeniem na kimś dwóch dorodnych wołów. On był dużo masywniejszy i silniejszy od zwykłych węży. To, czy naturianin wytrzymałby nacisk dziesięciu wołów na swoich płucach było kwestią sporną, ale Squamea był przekonany że oznaczałoby to koniec starcia.
Na szczęście jednak dla jego relacji z Snifee do starcia nie doszło. Minotaur, pomimo swego gniewu i ogólnej grubiańskości jakby stracił nim zainteresowanie. Po tym, jak rzucił coś do wróżki, która akurat zajęta była trajkotaniem czegoś do Rygla (o dziwo tamten jakby jej słuchał i to z własnej woli, co wydawało się być nie do końca możliwe), a także po tym, kiedy zupełnie nic jego słowa nie zmieniły, tak jak stał położył się na murawie, najwyraźniej mając w planach robić zupełnie nic. Uzdrowicielowi nawet to odpowiadało, gdyż wreszcie udało mu się stanąć obok Snifee bez zagrożenia że zaraz hybryda byka i człowieka zdzieli go w łeb.
- Spokojnie, jakoś się dogadaliśmy. - powiedział Squamea w stronę Snifee, w sumie nawet nie dlatego by coś powiedzieć, ale by zapewnić ją że nie będzie próbował walczyć z jej towarzyszem. Nie dlatego że ona bała się o "Pyszczka", a na wypadek gdyby obawiała się o niego. Driada jakby skinęła głową na jego słowa, co raczej znaczyło, że się zgadza, lecz chwilę potem zwróciła swoją uwagę ku wróżce i chochlikowi, którzy dalej zawzięcie dyskutowali (a w zasadzie to Rygiel wciąż słuchał, lecz i tak naprawdę zaczynało się to robić dziwne). Uzdrowiciel, chcąc nie chcąc wsłuchał się w tyradę wróżki, znajdując się mniej więcej w jej środku i próbował doszukać się sensu, gdyż Snifee zaczęła wtrącać się gdzieś pomiędzy. Znaczyło to mniej więcej tyle że chciał jakoś wejść w konwersację z dziewczyną, lecz żeby to zrobić musiał wpierw zrozumieć o co tak właściwie chodzi. Jak się wkrótce okazało, odgadnięcie o co tak naprawdę poszło, okazało się być jeszcze większą zagadką niż zmienne nastroje minotaura.

Kiedy okazało się że jego plan na zirytowanie bykoludzia spalił na panewce z tego prostego powodu, że jego przeciąganie zostało zwyczajnie zignorowane, tak jakby nie miało to żadnego znaczenia. Tamten być może o tym nie wiedział, ale Rygiel naprawdę się tym raze zirytował. Już po raz kolejny poczuł się wręcz obrażony, że jego próby zepsucia mu nastroju wogóle się nie udawały. Nie wiedział jak bykoludź to robił, ale sprawiał samą swoją osobą, że chochlik naprawdę pragnął zepsuć mu dzień. Nie wiedział jeszcze jak zamierzał to zrobić, jednak musiało to być coś naprawdę perfidnego, coś co nie tylko go połaskocze po tej jego twardej skórze. Musiał jednak się nad tym dłużej zastanowić, nie chciał żeby tamten znowu po prostu machnął na to ręką.
Z tego co udało mu się zrozumieć, Groszek zaczęła opowiadać o tym że jakiś gaj zachorował i że zamierzała mu pomóc. W sumie to nie miał pojęcia skąd właściwie doszła do czegoś takiego, lecz przypuszczał że wzięło się to od tego Siłownika, czy jak to tam było. Teraz w sumie już mniej interesował się całą tą historią, w sumie to tylko chciał wkurzyć bykoludzia, a kiedy tamten go zignorował, konwersacja znacząco straciła dla niego na znaczeniu. Mniej więcej wciąż jej słuchał, przynajmniej na tyle by wyłapać coś o tym, że wróżka mówiła że takie jak ona rodzą się z uśmiechów. Rygiel, usłyszawszy to, dość poważnie się zdziwił, gdyż do tej pory uważał Groszek za dorosłą wróżkę, teraz jednak nabrał co do tego wątpliwości.
- Jesteś pewna? – spytał Rygiel, takim głosem że od razu było wiadomo że nie oczekiwał odpowiedzi na to pytanie. On sam był przekonany że wróżki pochodziły od krótkich związków chochlików z wróżkami właśnie. Sam wprawdzie nie mógł o tym zaświadczyć, ale w przeszłości znał co najmniej kilka chochlików które chwaliły się swoimi osiągnięciami w tej dziedzinie.
Młoda wróżka najwyraźniej nieszczególnie się tym przejęła i kontynuowała swoją przemowę, tym razem napominając o Nireth. Mówiła coś że ona dołączy później, a potem też że zabierze ze sobą ślub w plecaku. Rygiel akurat wiedział co ślub oznacza, w przeciwieństwie do Groszek, ale zamiast próbować to jej wytłumaczyć tylko zaczął się śmiać. Bez najmniejszych problemów wyobraził sobie przenoszoną plecaku salę weselną zapełnioną przez wróżki i chochliki. Potem, kiedy zaczął się zastanawiać po co w ogóle ślub do leczenia gaju wyobraził sobie jak osa Nireth rzuca przenośną salą ślubną w drzewo i zaczyna tańczyć taniec rytualny i zaczął się śmiać jeszcze bardziej, prawie zwijając się ze śmiechu. Dopiero pytanie o węża, zadane przez Groszek jakoś pozwoliło mu się opanować i trochę ochłonąć.
- Ja? Uratowałem mu życie, a potem on postanowił sobie za mną chodzić, coś jak długo wdzięczności. – powiedział z dumą Rygiel, wciąż okazjonalnie wybuchając śmiechem którego nie do końca zdążył powstrzymać. Prawda oczywiście prezentowała się inaczej, właściwie to dokładnie na odwrót, ale Groszek nie musiała o tym wiedzieć. – Bo widzisz, ja jestem czarodziejem! – Pochwalił się Rygiel, nieświadomie myląc czarodzieja i czarownika. Postanowił jednak pokazać jej dowód na swoje słowa, a w jego łapkach pojawiła się niemała kula wirującej energii o najróżniejszych kolorach, która kłębiła się niczym dym. Rygiel w sumie nie wiedział jeszcze co chciał z nią zrobić, ale doszedł do wniosku że kolejna próba w rzucaniu magią w bykoludzia nie skończy się zbyt efektownie, więc na swój cel obrał dopiero co nabazgrany patykiem rysunek na ziemi.
Skupisko magii poszybowało w wyznaczonym przez niego kierunku, po czym zrobiło to, co magią chaosu robi najlepiej. Ziemia dookoła rysunku nagle zaczęła zmieniać kolor ze zwykłego brązu na bardziej interesujący, co w tym wypadku było brudnym fioletem. Tam jednak gdzie dotknął wcześniej patyk Groszek, kolor zmienił się na bardziej żółty. Potem, jak się okazało, żółty kolor został zamieniony w piasek, a fioletowa ziemia obrosła czymś mokrym wilgotnym i zdecydowanie fluorescencyjnym. Rygiel niechcący wsadził w to coś łapę, co poskutkowało tym że fioletowa roślina przykleiła się do niej o wiele bardziej niż mógłby się tego spodziewać. Najgorsze jednak okazało się to, że już po chwili po oderwaniu jej od reszty zaczęła twardnieć, jednocześnie świecąc jeszcze mocniej. Rygiel na szczęście zdążył znaleźć jakiś pobliski kamień o który roztłukł twardniejącą powłokę, ale jego lewa łapa zachowała na sobie pobłyskujący ciemnofioletowym światłem kolor.
- Ble... – poskarżył się Rygiel, wyraźnie sugerując, że lepiej tego nie ruszać. Właściwie to sam nie był do końca pewien co takiego właśnie stworzył, ale wyglądało mu to na jakiś rodzaj grzyba. I... Jakby bulgotało pod spodem, a na jego powierzchni zaczęły się pojawiać fale, które bez najmniejszych problemów zalały teraz już piaskowy rysunek. Rygiel miał już powiedzieć coś w stylu „Jakie to ochydne”, lecz zanim zdążył, bulgoczący twór zaczął rosnąć do góry. Kiedy Rygiel zobaczył dwa małe otwory w jego powierzchni i jeden sporo większy, mógłby wręcz przysiąc że jego kreacja właśnie ożyła.
Agelatus
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca

Post autor: Agelatus »

        Trudno opisać jak bardzo zaskoczyło go, że Groszek pierwszy raz od początku ich znajomości powiedziała coś sensownego. „Dzięki Agelatusowi jest na świecie o jedną wróżkę mniej! I to tylko dlatego, że barbarzyńca jest jaki jest!”. Tak, to było wielkie odkrycie. Półbyk nigdy nie wątpił w wszechwiedzę swej Bogini, ale nie spodziewał się, że jego zbawczy wpływ na Alaranię był dopracowany nawet aż do najdrobniejszych szczegółów. Bardzo mu to zaimponowało, iż Matka Natura zadbała także o to, by jej uniżony sługa nie przyczynił się do powstania kolejnej szalejącej po świecie stukniętej siewczyni zamieszania, która z furkotem skrzydeł i jazgotem niezamykającej się gęby będzie denerwować wszystko i wszystkich. No, przynajmniej to wszystko i tych wszystkich, którzy są w jakikolwiek sposób ważni i potrzebni. Groszek sama siebie przecież nie irytowała, chochlika i Sinfee w sumie też nie, a pozostali osobnicy na polanie byli do tego stopnia nieistotni, że nie warto było o nich nawet wspominać. Zatem można w zasadzie powiedzieć, iż w najbliższej okolicy Bzyczek wkurzała tylko rogatego szamana. Widocznie tylko on tutaj miał w życiu jakiś wyższy cel. Parsknął zadowolony, a choć zupełnie nie było tego widać po ponurym pysku, to i tak druid bardzo rozradował się w duchu, że jednak przyczynił się do „nieistnienia” jakiejś, chociażby jednej wróżki.
        Popatrzył z byka na małą blond siostrzyczkę, która z jakiegoś powodu postanowiła powołać minotaura na rozjemcę w jej durnych sporach ze Skrzydlatą. Driada jednak była już przyzwyczajona do jego ciężkiego spojrzenia, które jak dotychczas zawsze skutecznie płoszyło natrętnych nieznajomych i zniechęcało do dalszego domagania się odpowiedzi, której Agelatusowi zwyczajnie nie chciało się udzielać. Ona jednak znała go już na tyle, że była pewna, iż wielki brat akurat jej nie zrobi żadnej krzywdy. Nie dała się zatem zbić z pantałyku, tylko patrzyła prosto w jego zwierzęce źrenice wyczekująco, w milczeniu domagając się od rogatego mężczyzny jakiegoś werdyktu. Chcąc nie chcąc musiał pochylić się nad jej „problemem”. Druid zadumał się na chwilę, marnując tym samym dużo więcej czasu niż sprawa tego wymagała. Ale i tak przecież nie miał nic do roboty, a i wiedział, że Sinfee mu nie odpuści. Swoje zdanie miał ugruntowane: drzewa nie potrzebowały ochrony, wystarczyło ich nie ograniczać w rozwoju poprzez wsadzanie na ich korony jakiś przytułków dla elfów, rojowisk dla wróżek czy melin dla innego tchórzliwego albo słabowitego pieroństwa. Wolał jednakże oszczędzić blondyneczce tak brutalnego obiektywizmu. Mogło sprawić jej to przykrość, a mimo całej swojej gruboskórności olbrzym polubił małą niezdarę. Miał zatem ciężki orzech do zgryzienia. Przecież porównywać zasługi driad i wróżek w ochronie ekosystemu to jakby starać się ustalić co ma większą wartość: „nic” czy „zero”. Oczywiście mógł też podejść do zagadnienia trochę bardziej filozoficznie, pytanie bowiem postawione zostało tak, że dawało ogromne pole do poprowadzenia przemądrzałego wywodu, z którego nic zupełnie nie będzie wynikało. Ale na szczęście minotaur nie był gadułą. Mając zatem do wyboru Skrzydlatą i Liściastą rozstrzygnięcie mogło być tylko jedno. Wiadomo przecież, że Groszek nie nadawała się do niczego.
- Driady – zawyrokował, ale nie jakoś dobitnie. Prychnął po prostu cicho, niezbyt wyraźnie i od niechcenia, tak, żeby Sinfee pomimo korzystnej dla niej decyzji była świadoma jak bardzo głęboko w nosie barbarzyńca ma to wszystko.
        Magiczny kostur delikatnie zajarzył się zielonkawą poświatą. Używanie magii chaosu w sąsiedztwie Strażnika Harmonii było zaiste sportem ekstremalnym. Szaman kolejny raz był zaskoczony jak bardzo głupie jest towarzystwo, które zbiera się w okolicach łąki zasłanej fiołkowym kobiercem pośrodku głuszy.
- „To niemożliwe! Tu musi być jakaś żyła wodna albo czakram, albo w każdym razie coś, co odbiera tym istotom rozum. No bo jak inaczej wytłumaczyć to, że w tym miejscu chyba wszyscy powariowali? A może urządzili sobie tu jakieś zawody? Ścigają się, którego z nich jako pierwszego ukatrupię?” - zastanawiał się. W swoich rozważaniach doszedł wreszcie do wniosku, że kolejny raz potwierdza się postawiona już jakiś czas temu teza: Szepczący Las po prostu rodzi debili.
        Przyjrzał się dokładnie latającemu brzydalowi i ożywionej fioletowej grzybni. Śmierdziało od nich obu bezhołowiem na całe staje. Bycze nozdrza aż rozszerzyły się od tego paskudnego odoru, a grzywa na szerokich plecach zjeżyła z nienawiści. Jednego szaman był jednak pewien. Żadne z tych dwojga nie było przyczyną, dla której Matka go tu przysłała. Nikt normalny nie używałby przecież artylerii do walki z karakanami. Co prawda jego Pani była prawdziwą kobietą, więc jej myślenie wcale nie musiało mieć wiele wspólnego z żelazną logiką, ale na pewno nie była głupia. Przeciwnie, każdy rozkaz jego bogini był aż do bólu przemyślany i mądry.
        Zdołał się jakoś opanować. Usiadł i poprawił sobie pędzelkowaty ogon, żeby nie uwierał go w wielki bydlęcy zad, ale poza tym nie zrobił nic więcej. Czekał i tylko obserwował rozwój wypadków. Dał szansę wykazać się towarzyszom. Ciekawe jak z rozrastającą się zgnilizną poradzą sobie „Strażniczka Polany!”, „Obrońca Kobiet!”, panna „na niczym się nie znam, ale za to najwięcej gadam!” z czapką z żołędzia na głowie, oraz zmutowane potomstwo szczura i papugi, które swoimi sztuczkami przywołało z domeny chaosu to galaretowate coś.
Zablokowany

Wróć do „Fiołkowa Polana”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość