"Sekret" Tak wiele chce powiedzieć ci
O mojej skrytej miłości
O płomieniach w moim sercu
Biegających w smutnym tańcu
Czuję ciągle twoje ciepło
Co się mną opiekowalo
I kiedy przybiegnę pędem
Uspokoisz mnie oddechem
Gdy zimno to ogrzejesz mnie
I nie odtrącisz wiem, że nie
Choć zima idzie, nie jest źle
Bo obok siebie ja mam cię
Lecz wiedz, że nie powiem ci nic
Ponad rumieńce moich lic
I te oczy roześmiane
Historie niepokazane
Usta w szerokim uśmiechu
Dłonie w twych włosów puchu
I gdy tylko jesteś blisko
Czuję, że potrafię wszystko
I to wszystko co się działo
Ale snem się wydawało
I pamiętam jak z wczoraj
Że to był mój prawdziwy raj
Gdyby to mogło być prawdą
A nie tylko marzeń krzywdą
Serca spragnionego tego
Samo nawet nie wie czego
Czego zaznało przy tobie.
Nigdy nie wybaczy sobie
Jeśli przejdę obojętnie
I zapomnę beznamiętnie.
Zapamiętam twój policzek
Jak to pod stosem poduszek
Jak płatek róży bez mrówki
Skarb z naszej wspólnej wędrówki
Brzoza trzęsie złotą peleryną
Zaraz ziemię pokryje pierzyną
Ścieżkę starą często uczęszczaną
Zasypie też skałę zapomnianą
Drzewo starutkie dzień ten pamięta
Spada kolejna gałąź uschnięta
Pieśń żałobną przekazują liście
Nim zima je uciszy srebrzyście
Biały puch otula chłodny kamień
Zapomniany przez słońca promień
Brzoza milknie, nikt już nie przychodzi
Nikt bólu rozłąki nie osłodzi
Choć noszą ozdoby kryształowe
Nisko spuszczoną trzymają głowę.
Włosy drzewa szybko zielenieją
Bardzo młode, nic nie rozumieją
Nie umieją jeszcze opowiadać
Ani pocałunków skale składać
Kamień zaś pokrywa się zarostem
Nieśmiałym ale czepliwym ostem
Brzoza czuje burzliwe łzy kwietnia
Gra w spazmach jak wstydliwa lutnia
Niebo znowu staje się lazurem
Czasem szarym chmurnym abażurem
Czerwiec zadurzony ćpuńskim makiem
Nie jest zdziwiony młodym chłopakiem
Bukiet róż dzierży owy młodzieniec
Na głowie z piór anielskich wieniec
Pierwsza kropla spadła na mogiłę
Bezwolna upada tracąc siłę
Uciekł szybko nie patrząc za siebie
Czyj wzrok zobaczył w skalnej szybie?
Czyje imię mantrą w jego głowie?
Czyje serce zranił w jednym słowie?
Lato przemija, jesień przychodzi
Owsem złocistym skałę odmłodzi
Uschnięty bukiet wciąż przypomina
Że już nie wróci młody chłopina.
Choć brzoza wraz z grobem do dziś stoi
Każdy w te strony podejść się boi...
Zawsze nade mną sprawowały pieczę
Dwa łudząco przypominały tęczę
Rozpostarte szeroko nad mą głową
Na wiedzę i wiarę bardzo jałową
Niczym śnieg białe, błyszczące jak słońce
Pachnące pięknie jak zioła na łące
Pozwalały przetrwać samotne noce
Gdy mnie opuszczały radości moce.
Wznosiły ponad ciemności rozpaczy
Kiedy już myślałem, że nikt nie patrzy
Kiedy ginąłem od ognia i lodu
I kiedy staczałem się bez powodu
Ogień mnie niszczył piekielnym pożarem
Lód nie zostawiał mnie nawet z żarem
Samotnie żyję mimo ludzi tłumu
Nie zaufam w pełni chyba nikomu
Tylko dotyk nieba żyć mi pozwala
Dech mi zapiera i stale zniewala
Spokój niesie dla ciemnego umysłu
Który zginie dla miłości pomysłu
Którego zatrzymać nic nie jest w stanie
Bo żyje w iluzji pustostanie.
Aniele niebosiężny, mój strażniku
Coś mnie przypadkiem spotkał na chodniku
Pod niebem błękitnym jak twoje oczy
Które wszystkie dusze żywe jednoczy
Przybądź do mnie kiedy cię potrzebuję
Obecność twoją w powietrzu wyczuję
Wysoki białoskrzydły wysłanniku
Dzięki ci, wspaniały powierniku
Pamiętać cię będę niczym sen słodki
Nawet gdy życie zbuduje mi schodki...
Spójrz głęboko w jego oczy
Powiedz coś co zauroczy
Spraw by poczuł twoją bliskość
By pokochał twą obecność
To modlitwa zranionego
Przez ciebie porzuconego
Kiedyś byłeś, przeminąłeś
Się na wieki usunąłeś
On też zniknął, wycofany
Zamilkł także, zapomniany
Korytarzem chodził senny
Był tak depresyjnie denny
Skończył śmiać się i radować
Wieki będzie pokutować
Się rozpada reszta wraku
Nikt nie widzi jego braku
Czy słyszysz bełkot zdradliwy?
Czy słyszysz śmiech przeraźliwy?
Szept enigmy, trans wariacki
Niewidzialne dziwne macki
Zapowiedziałeś koniec snu
Spłoszyłeś go jak małe gnu
Dla ciebie mógł na zawsze lśnić
Dziś w psychiatryku będzie gnić
Choć byłeś jego marzeniem
Zawsze będziesz już wspomnieniem
Światłem które z dna pochodzi
I naiwnych na dno wodzi
Zarośnięte, dzikie serce
Jest ściśnięte w wiecznej męce
Śmierć na zawsze go zabrała
W oceanie pochowała
Ty radośnie w barze tańczysz
Nie wiesz że go nie zobaczysz
Sine usta, blada skóra
Medycyna nic nie wskóra
Biała trumna, brzoza smukła
Ciszę nieprzerwaną stłukła
Lecz po śmierci brak mu ciebie
Pusty cmentarz na pogrzebie