Szczyty FellarionuMiędzy Bogiem a miastem.

Pokryte śniegiem malownicze góry kryjące w sobie wiele tajemnic. Rozciągają się od granic Rododendronii aż po tereny hrabstw Wybrzeża Cienia. Dom Fellarian.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

Kavika zbliżyła się do strumienia i usiadła na jednym z pobliskich kamieni, nim jeszcze dołączyła do niej Fresia. Dopiero teraz zauważyła, że ma wciąż ogołocone stopy, a elfce przecież zależało na tym by przecierpiała noszenie butów.
Ukradkiem spojrzała w stronę dwóch uszatych, ale szybko powróciła wzrokiem na mknącą w strumieniu wodę. Tępo wpatrywała się w grę różnokolorowych światła na różnokolorowych kamieniach o równie bogatym zasobie wielkości. Zanurzyła stopy w chłodnej cieszy. Wzdrygnęła się delikatnie, chociaż to uczucia napełniło ją ulgą. Niższa temperatura ugasiła wzburzony zapał w ciele uzdrowicielki. Nieprzyzwyczajona do takiego stanu negatywnych uczuć, mogła odnaleźć stan ukojenia właśnie tutaj, przy wodzie. Wsłuchiwała się w melodię tego delikatnego szmeru, tej zmysłowej mowy. W tle wyłapała nawet kilka nut śpiewających ptaków, które żwawo przeskakiwały z gałązki na gałązkę. Wokół dziewczyny zapanowała dziwna atmosfera, jakby natura sama chciała ją otulić i wesprzeć w trudnych chwilach.
Z westchnięciem wsparła się rękoma o kamień. Powieki same powędrowały w dół przysłaniając blask dnia i była to cudowna chwila. Trwanie dokładnie w tym momencie i w konkretnie w tym miejscu – ta świadomość była jej pigułką szczęścia.
Sztywno wyprostowała się słysząc kroki Fresii. Potrząsnęła nieznacznie głową, poprawiła kilka loków, jakby przygotowywała się do ważnego spotkania. Nie mogła jednak wyglądać dobrze. Właśnie zdała sobie sprawę z wielu mało znaczących zadrapań na nogach, których musiała nabawić się niedaleki czas temu. W końcu wypiła leczniczą posokę panterołaka. Widziała rozmazaną krew na udzie, która zwiastowała jeszcze kilka dni cierpienia oraz skoków humoru. Dostrzegła zazielenienie pozostawione po liściach i brud ziemi na swojej skórze, bo w końcu szkarłatna ciecz zmiennokształtnego leczyła, ale nie czyściła. Stargane włosy, zmęczoną twarz. Jak ona tragicznie wyglądała!
Elfka zbliżyła się do Enthe powoli rozpinając te masę sznurków, guziczków i wszelakich zapięć na swym, jak się okazało, kilkuwarstwowym stroju. Wykładowczyni teraz rozumiała skąd ta „męska” zmyłka przy ich pierwszym spotkaniu. Na podstawowej warstwie kombinezonu doszyte były ogromne łaty wyposażone… właściwie Kavika nie wiedziała w co, ale mogło się tam znaleźć niemalże wszystko. Uszata odpięła ich zaledwie kilk,a by móc mieć możliwość zdjęcia tej „zbroi”, a reszty można było się tylko domyśleć. Dało się nawet usłyszeć ciężkość ubioru po tym, jak Fresia położyła go dosyć ostrożnie na trawie, tuż przy strumieniu, ale gdzieś też skrywając go odpowiednio pod gałęziami, by w razie czego nie rzucał się tak w oczy. Elfka za wszelką cenę chciała go mieć blisko siebie i pod ręką, co wcale nie dziwiło Kaviki. Raczej zdziwiła ją figura towarzyszki, która swoją drogą była dosyć… obfita.
Enthe od razu zastanowiła się, w jaki sposób schowała te cycki w tej zasznurowanej ciasnocie. Nie był to co prawda biust wielkości arbuzów, ale zdecydowanie takiego widoku nawet ona się nie spodziewała. Poza tym, Kavka i tak wyglądała przy niej marnie pod tym względem. Płaskość jej klatki piersiowej mogłaby przyprawić niektóre dziewczęta o kompleksy i chociaż dawno przestała się tym przejmować, to w tym momencie powróciły do niej negatywne myśli. Nawet mając nabrzmiałe od okresu krągłości nie mogła sięgnąć choćby chęci porównania się z Fresią.
Kavika odruchowo powędrowała oczami na swój biust i pierwsze, co dojrzała, to bardzo widoczny, jak i kościsty, mostek. Perfekcyjne wyżłobione obojczyki i to niewielkie coś, co podobno nazywało się biustem. Mina jasnowłosej jakoś się skwasiła, ale szybko podjęła decyzję niedrążenia tematu.
Ale jak to możliwe, że mając takie wcięcie w talii, taki biust i takie biodra, ma się takie ładne uda? Nie za grube, z przerwą między nogami, a nawet pośladki były naprawdę okrągłe! A Kavika miała przerwę między nogami i dwa patyki wystające z reszty malującej się prostej kłody.
Uzdrowicielka przetarła rękoma swoją twarz, zgarnęła włosy do tyłu i postanowiła jeszcze raz spojrzeć na swój brud. Dobrze, że chociaż będzie czystym patykiem. Zdjęła swoje odzienie, chociaż niewiele go miała. Jedynie „roboczy” strój i dolną część bielizny. Kavika nawet nie odczuwała sensu noszenia jakiś gorsetów, bo nie miała za bardzo czego eksponować w swoim wyglądzie. Przynajmniej mogła cieszyć się wolnością! A kij wraz z torbą musiał zostać nieco dalej, w miejscu gdzie prawie Yastre utopił prawnika.
Wykładowczyni poczęła obmywać swoje ciało przyklękając w wodzie i zaczynając przede wszystkim od twarzy. Była akrobatka przyklęknęła przy swoim ubiorze by coś wygrzebać, ale jasnowłosa czuła, że uszata wypowie się w pewnych kwestiach. Nie myliła się.
- Ja bym mu powiedziała – przerwała ciszę, ale Kavika długo nic nie odpowiadała.
Zajęła się obmywaniem swojego ciała i przyzwyczajania organizmu do temperatury chłodnej wody. Tak naprawdę to nie mogła przestać myśleć nie tylko o cyckach Fresii, ale też o tym, co przed chwilą się stało.
Do głowy blondynki wgryzały się powoli wyrzuty sumienia. Gdyby Yastre wszystko wiedział to nie doszłoby do takiej sytuacji. Pomijając fakt, że gdyby ona też wiedziała to inaczej by się zachowała…
Jednak Kavikę męczyło coś jeszcze. Strach, że odejdzie. Próbowała tłumaczyć się sama przed sobą wieloma argumentami, ale nie mogła uchronić się przed prawdą. Nie chciała by ją opuszczał. Nie chciała by ją porzucił w potrzebie. Nie teraz, gdy w głębi serca czuła jego wsparcie. Nie był najrozsądniejszą osobą na świecie, ale z pewnością najwierniejszą, najbardziej oddaną i szczerą. Nie było więc sensu walczyć z wymyślonymi kłamstwami, które miałyby za zadanie odgonić ją od tego wszystkiego. Szczerze ją bolało, że musi mu to wszystko powiedzieć. Odgonić. Zgnieść prawdą.
Mimika uzdrowicielki zdecydowanie przybrała wyraz smutku. Usta dziewczyny wygięły się w dół i delikatnie drżały. Miała wrażenie, że emocje powoli biorą górę, że za chwilę znowu wybuchnie i chciała wierzyć, że była to wina okresu.
Poczuła zimną, aczkolwiek niebywale delikatną dłoń na swym ramieniu. Blondynka zwróciła się w stronę elfki. Pierwszy raz poczuła dzięki Fresii ulgę, a był to jedynie mały gest.
Elfka nie naciskając na Kavikę postanowiła podzielić się mydłem, które to gdzieś chowało się wśród tych warstw czy też kieszeni ubioru.
- O fuuu… - zajęczała blondynka czując woń produktu. Zdecydowanie nie należał do najprzyjemniejszych!
- Oj nie marudź… - Akrobatka nieznacznie się uśmiechnęła. – Z soli morskiej i błota arganowego. To chyba coś co lubisz, sama wilgoć –dodała na koniec z przekąsem. Dziewczyna jedynie uciekła zirytowanym wzrokiem gdzieś w bok, ale nie z powodu dogryzki towarzyszki, a raczej z powodu TEGO zapachu. Nie widziała też sensu zapytania dlaczego używa tak śmierdzących produktów kąpielowych, bo odpowiedź zapewne wiązała się z maskowaniem zapachu przed zmiennokształtnymi. Co jak co, ale Fresia umiała zadbać o anonimowość swojej woni i potrafiła zrobić wszystko, by usunąć wonność z kogoś.
Sporą część czasu żadna się nie odezwała podczas mycia, ale Kavika wcale nie czuła się nieswojo przy zabójczyni. Wręcz przeciwnie. Jasnowłosa czuła się niezbornie z własnymi myślami i chciała dziękować za ciszę i brak dociekliwości ze strony uszatej. Jedynie pojedyncze hasła padały między nimi. Stąd też właśnie jasnowłosa poprosiła Fresię o doszorowanie pleców. Uzdrowicielka nie była wielce zadowolona z zapachu mydła, ale z drugiej strony lekarstwa nie pachną lepiej. Gdy akrobatka z nadmierną dokładnością dbała o usunięcie nawet najmniejszego zapachu z ciała ludzkiej kobiety, ta postanowiła skorzystać z okazji.
- Fresia… Powiedz mi… Bo wiesz… Nigdy nie miałam kota w swoim domu, ani w ogóle zwierząt jako tako. Bynajmniej nie należały bezpośrednio one do mnie, ani do mojego ojca. Bardziej interesowały mnie rośliny, sama wiesz… - krążyła wokół tematu Enthe. – Chodzi o to… że… że właściwie… ehm… Skąd mam wiedzieć, że Yastre… Wiesz… Zaprzestanie? Nawet, gdy mu powiem… Rozumiesz? Nie chciałabym niejasnym sytuacji… Nie wiem co takiego koty właściwie robią. Myślisz, że się na mnie… e… nastroszy? Podrapie? A później to jak ja… będę wiedzieć…
- Już skończ. Wiem o co ci chodzi. – Elfka chwilę krążyła gdzieś myślami, jakby szukała odpowiedniej odpowiedzi na te pytania, a z drugiej strony nie chciała zaprzepaścić szansy Yastre na zdobycie zaufania Kavki. - Ale jakieś koty kiedyś na pewno przytargały się gdzieś pod wasz dom, prawda? – Enthe zgodziła się skinieniem głowy. – Twój ojciec czym się zajmuje?
- Jest założycielem karczmy… i oberżystą – odpowiedziała Kavka, chociaż wiedziała, że Fresia pyta dla zasady, a nie dla uzyskania odpowiedzi na niewiadomą.
- Koty na pewno nieraz podgarnęły się więc pod wasze domostwo w takim razie. Po co? Bo koty to takie żebraki. Dawaj im kiełbe codziennie, a w końcu zaczną się do ciebie zbliżać. Daj im się zbliżyć to zaczynają się ocierać. Daj im się otrzeć, a jedynie naprawdę wielka krzywda jest je w stanie odgonić. Nawet gdy ci się wydaje, że uzyskany pupil gdzieś się oddala, bo przestałaś mu dawać jeść to wiedz, że on jedynie chodzi własnymi drogami. On i tak wróci.
Na te słowa Kavika zmartwiła się jeszcze bardziej.
- Chcesz mi powiedzieć… że się go nie „pozbędę”? – spytała nieco zdziwiona tokiem rozmowy.
-Właściwie, w pewnym sensie to tak. Musiałabyś mu niezłego kopa w dupę dać by się od ciebie naprawdę odczepił.
- Aha… A to moja tajemnica nie będzie dla niego krzywdą?
Fresia nawet nie chciała skwitować tego pytania. To było jednoznacznie z tym, że po Yastre można spodziewać się tylko kolejnego, durnego występku. „Koty chodzą własnymi drogami…” pomyślała Kavka.
Gdy elfka opłukała jej plecy, blondynka zwróciła się w jej stronę. Uzdrowicielka nie potrafiła podnieść głowy do góry. Zaciskała uda wciąż gdzieś się gładząc dłonią po ciele. Fresia najchętniej nie wtrącałaby się w to całe zamieszanie, ale nie leżało to w jej interesie. A w dodatku perfidność chęci zadania pytania przez Kavkę była zbyt uderzająca.
- No co cię męczy? – spytała w końcu Fresia.
Jasnowłosa jeszcze chwilę walczyła ze swoimi słowami, które bardzo dokładnie chciała ułożyć w głowie, by pięknie wysłowić się głosem.
- Myślisz… że gdy mu powiem… to on odejdzie? – spytała nieśmiało spoglądając na towarzyszkę.
Fresia wygięły usta, ale Kavka nie potrafiła określić czy jest to niezadowolenie czy może niechęć zdradzenia jakiejś kryjącej się tajemnicy. Cisza trwająca między nimi niemalże przyprawiła jasnowłosą o kolejną dawkę paniki i chęć nadmiernego przepraszania, ale elfka skutecznie ją od tego odwiodła.
- Pytasz, a nie słuchasz – skarciła blondynkę akrobatka. – Co jak co, ale Yastre nie szybko się od ciebie odczepi. To jest sprawa wręcz pewna. A nawet jeśli teraz odejdzie, to co z tego? Jakie ma to znaczenie? Tylko pokaże jakim sukinsynem był i jest, więc po kiego kija ci taki bohater z gnoju wyjęty? – mówiła z oburzeniem.
Fresia przyglądała się uzdrowicielce, która próbowała coś sobie ułożyć w głowie. Elfka delikatnie pochyliła się w jej stronę, co również uczyniła jasnowłosa. Z początku sprawy ponownie toczyły się wokół namydlenia ciała Enthe. Kavka musiała przeżyć niezłe szorowanie głowy wraz z włosami i w dodatku wszystko spłukać pod tą zimną wodą! Wykładowczyni jojczała bezustannie cierpiąc z powodu zapachu, który na pewno niezbyt dobrze usunął się pod wpływem chłodnej cieczy. Elfka wręcz była z tego faktu o wiele bardziej zadowolona. Przykrycie ludzkiego potu kobiety zadowalał ją, a sposób się w tym przypadku nie liczył.
Kavika wreszcie uniosła głowę. Zęby cicho trzeszczały od zagryzienia, a ręce próbowały ogrzać sylwetkę ciągłym ruchem ocierania skóry.
- Kavika – zwróciła się elfka, jak zawsze swym pewnym głosem. – Wiem, że chcesz dotrzeć jak najszybciej do zagajnika. Zapewne znasz wiele szlaków tej ziemi, ale czasem najprostsza droga nie prowadzi do najlepszych rozwiązań. Ci bandyci już zapewne mniej więcej znają naszej położenie, głównie z powodu twoich gołych stóp. Wiem, dziwnie to brzmi. Stopy jednak wydzielają bardzo dużo feromonów, nie mówiąc już o tym, że krew z twojej rany na dłoni, której się jakiś czas temu nabawiłaś, na pewno zostawiła ślad. Nie mówiąc już o tym, że intensywniej i ciekawiej pachniesz w swoim obecnym stanie. A to jedynie przykłady tego, w jaki sposób mogli cię wytropić. Ja jednak jestem za wyznaczeniem nowej trasy. Będzie ona trwała dłużej, o dzień lub dwa, a może nawet trzy, ale na pewno będzie bezpieczniejsza – wyjaśniło w miarę dokładnie Fresia, która dostrzegła niepewność Enthe.
- Proszę. Zaufaj mi – dodała poważnie zabójczyni.

Tymczasem, jeszcze całkiem na początku podzielenia się na grupy według płci, do panterołaka dołączył krzykacz. Usiadł on tuż obok Yastre, nieco nawet spychając go z miejsca swym delikatnie nadmiernym ciałkiem.
Na początku nic się nie odezwał, ale nie trwało to długo. Kątem oka obejrzał się za siebie, jakby chciał się upewnić, że drzewa odpowiednio przysłaniają kobiety. A raczej na pewno zasłaniają Kavikę!
- Nawet nie myśl o tym by ją podglądać! – zastrzegł sobie Fjerdingen czerwieniejąc się już na policzkach i poprawiając na nosie okulary.

Kavkę zaskoczyły słowa Fresii. Nie spodziewała się kiedykolwiek takiej prośby ze strony bezlitosnego zabójcy. Jasnowłosa jednak szybko rozpłynęła się w znaczeniu tych słów, co również zauważyła rozmówczyni. Elfka delikatnie się zakłopotała. Zmarszczyła nos, a twarz malowana była irytacją. „Ta blondyna za bardzo się rozczula.”, pomyślała z przekąsem akrobatka wracając do domywania własnego ciała. Uszata prychnęła odwracając głowę od blondynki.
- Nie aby coś. Po prostu w grupie liczy się zaufanie. Sama widziałaś, co stało się z tymi jełopami, którzy chcieli was napaść. Mówiłam im, by poczekali, że nie warto reagować zbyt szybko, a oni debile wyskoczyli nabijając się na ruszt – ciągnęła z irytacją zabójczyni.
- Ale ty nie ufasz Yastre – zauważyła Kavka, na co Fresia nie zareagowała typową swoją złością.
Elfka wyciągnęła jeden kamyczek z wody, różniący się od wszystkich. Posiadał silnie żółtą barwę zaplamioną ciemnym odcieneim błękitu w kształcie małych łatek. Kavika uznała to za naprawdę ładny okaz. Fresia kilka razy pomiętosiła go w palcach, po czym powiedziała:
- Bo Yastre to taka przylepa. Długo potrafi trwać przy twojej nodze. Wiele jest w stanie uczynić w twoim imieniu. Nawet gdy wszystko spartoli to potrafi to naprawić, ale ma jedną wadę. – Na chwilę spauzowała swoją wypowiedź Fresia. – Na sam koniec go nie ma. Spieprza.
- Ou… - Spuściła wzrok Kavika.
Między kobietami ponownie zapadła cisza, tym razem ta bardziej niezręczna. Uzdrowicielka ukradkiem zaczęła obserwować na nowo akrobatkę. Widziała naszyjnik, taki sam, który przyniósł jej panterołak oraz bliznę na prawym barku elfki.
- To… to przez niego? – spytała Enthe, ale elfka tylko odrzuciła kamyczek do wody nic nie odpowiadając.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Yastre bardzo grzecznie usiadł pod drzewem i zamierzał czekać aż dziewczyny skończą swoje sprawy, był jednak zbyt nadpobudliwy, ciekawski i niewychowany, by wytrzymać tyle czasu w jednej pozycji. Chwilę po tym jak Fresia poszła w stronę strumyka, panterołak obrócił się i zerknął za nią. Obie jego towarzyszki były już nad wodą i przygotowywały się do kąpieli. Zmiennokształtny położył uszy po sobie, jego oczy zrobiły się wielkie jak orzełki, a na policzkach wystąpił rumieniec, gdy patrzył na rozbierające się kobiety. To, że Fresia jest naprawdę zmysłową kobietą wiedział już dawno, w końcu występowali razem w cyrku, a tam na występach nie jest się specjalnie cnotliwie odzianym, a między pokazami nie ma czasu na intymność i przebieranie się w samotności, wszystko robi się w biegu i przy wszystkich, bo w końcu cyrk to niby jedna wielka rodzina... A na dodatek akrobatka uwielbiała wodzić mężczyzn za nos, z czym zmiennokształtny nie potrafił walczyć, bo czego by nie mówić o jej charakterze, ciało miała bardzo piękne, a Yastre był mężczyzną bardzo słabej woli. Teraz na dodatek musiał przyznać, że mimo iż wytknął jej wcześniej przybranie na wadze, to wcale jej to nie zaszkodziło, a wręcz przeciwnie - te kilka dodatkowych funtów rozłożyło się równomiernie na jej ciele, dzięki czemu sylwetka nabrała kuszącej miękkości i aż chciało się ją objąć... Yastre bardzo szybko przypomniał sobie, dlaczego te kilkadziesiąt lat temu dawał jej sobą tak pomiatać i by tym razem nie poddać się jej urokowi, szybko potrząsnął głową i całą swoją uwagę skupił na Kavice. Blondynka przez cały czas była obrócona do niego plecami, więc zmiennokształtny nie widział jej tak dobrze jak elfkę, ale i tak mógł sobie popatrzeć. Zabawne w jak różny sposób Kavka postrzegała samą siebie, a jak odbierał ją panterołak. Ona była w stosunku do siebie dużo bardziej krytyczna, miała kompleksy patrząc na ciało Fresii i określała siebie jako deskę, on zaś uważał, że jest bardzo ładna - delikatna, szczupła, kojarzyła mu się z księżniczką. Miała ładną szyję i ramiona, naprawdę świetne nogi, była mała i zgrabna - taka akurat w jego typie. Yastre aż podniósł się troszeczkę by lepiej widzieć, lecz w porę usłyszał zbliżające się kroki grubaska. Przeczuwał kłopoty, dlatego pośpiesznie usiadł tak jak siedział wcześniej i udawał, że nic się nie stało, chociaż trudno było mu ukryć niezwykle poruszony wyraz twarzy i niespokojny oddech. Całe szczęście Fjerdingen samą swoją gębą był w stanie zabić w zmiennokształtnym wszelkie podniecenie. Bandyta spojrzał nieprzychylnie na prawnika, a gdy ten z impetem klapnął obok, Yastre złapał swój ogon w garść i umknął, nim zrobiono by mu krzywdę. Przecież gdyby taka masa spadła nagle na jego ogon, to byłoby nie do uratowania!
        - A ty tak samo! - oburzył się panterołak, gdy zabroniono mu podglądać dziewczyny w kąpieli. Prawnik oczywiście zaraz się obraził, ale wyszedł pewnie z założenia, że nie ma sensu kłócić się z takim prymitywem, bo przecież on i tak nic nie zrozumie. I tak siedzieli sobie obok siebie nabzdyczeni, jakby jeden drugiemu ukradł ciastko. Panterołak jednak wkrótce zaczął się wiercić i obrywać rosnące wokół trawki. Nie umiał wytrzymać zbyt długo w ciszy i spokoju, o ile nie czaił się na zwierzynę, więc w końcu postanowił pozawracać trochę głowę Fjerdingenowi.
        - Długo się znacie z Kaviką? - zapytał, gdyż jego ukochana blondyneczka była jedynym tematem, który mógł ich łączyć.
        - Z pewnością dłużej niż ty ją znasz - odburknął Heban. - I przynajmniej nie opowiadam o tym takich bzdur.
        - Oj no... - jęknął zmiennokształtny, niezadowolony z takich wypominek. - Weź. Ja ją chciałem bronić, jestem samcem, to odpowiadam za to, by była bezpieczna. Gdybyś się nie kitrał w krzakach tylko podszedł jak człowiek, to bym cię nie ugryzł, a się chowałeś, to wyglądałeś jak zboczeniec i za to cię ugryzłem! Ej, nie patrz się tak na mnie, jestem w połowie zwierzakiem, nie? - zauważył Yastre, ciągnąc lekko za własne uszy, jakby prawnik mógł je wcześniej przeoczyć. - Będę bronił swojego stada i tak ma być, w końcu tym zajmuje się alfa.
        - Broniłeś Kavikę tylko przez to, że to twoje... "stado"? - upewnił się prawnik zaskoczony troszkę tym wyznaniem, bo wszak wcześniej panterołak zastrzegł, że to jego kobieta.
        - A istnieje lepszy powód? - odpowiedział sprytnie Yatre.
        - To panny Fresii też byś tak bronił? - drążył Fjerdingen chcąc wyjaśnić sobie tę sprawę do końca.
        - E, nie. Akurat to przed Fresią trzeba bronić innych - zażartował zmiennokształtny, nawet rechocząc trochę, bo uważał, że wyszedł mu naprawdę świetny kawał. - Ale nie no, wiadomo, też bym pomógł, nie?
        Yastre nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jaką ulgę odczuł Heban słysząc to wyznanie - zmiennokształtny został co prawda całkowicie odsądzony od inteligencji, ale przynajmniej Kavika zdawała się być przy nim bezpieczna. Tymczasem myśli panterołaka biegły po zupełnie innych torach.
        - A Johans?
        - Słucham? - wykrztusił z siebie zaskoczony Fjerdingen.
        - No Johans, czy umiałby ją obronić. Czy się umie bić, no - doprecyzował zmiennokształtny. - Bo ty to widać, że nikomu po gębie nie dasz. Zresztą, prawnik, nie? Głupi to jestem, ale wiem, że prawnik to makówką a nie łapą pracuje - oświadczył.
        - Pan Johans to kulturalny człowiek, on nie "bije się" tylko walczy. Zna się na szermierce - zapewnił Heban z niejaką dumą, że może pochwalić się swym pracodawcą i wybrankiem Kaviki.
        - E, to i tak bym go pokonał - zgasił go brutalnie zmiennokształtny. Wiedział, co mówił, bo już niejednego takiego co "zna się na szermierce" powalił. - A jest tak samo mądry jak Kavika? - upewnił się nim Fjerdingen zdążył wybuchnąć ze złości.
        - Oczywiście, że tak! Oboje są siebie warci...
        Panterołak nagle zastrzygł uszami i podniósł się do pozycji klęczącej, zupełnie ignorując grubaska. Zaraz odwrócił wzrok w kierunku potoku, lecz nim zdołał zebrać burę od Hebana za podglądanie Kaviki, zawołał radosne "idą!" i to go uratowało. Nim prawnik zdążył się obrócić, Yastre był już na nogach i szedł w kierunku obu kobiet dziarskim krokiem jakby nic się nie stało, chociaż jego ogon nie wyrażał żadnych emocji.
        - Kavika - zwrócił się do swojej ukochanej, gdy już był dość blisko. Fresia łypnęła na niego ukradkiem i doszła do słusznego wniosku, że panterołak chce wytłumaczyć swoje wcześniejsze zachowanie, dlatego minęła go bokiem i w przypływie łaskawości pozwoliła im porozmawiać bez świadków. Mimo to Yastre nim zaczął mówić, zerknął kilkakrotnie w kierunku prawnika i zabójczyni, a gdy uznał, że odległość jest za mała i tych dwoje może podsłuchiwać (wszak elfy mają takie długie uszy nie dla urody tylko właśnie do podsłuchiwania, a zarówno prawnikom jak i zabójcom nie można ufać!), ujął uczoną za rękę i cofnął się z nią dwa kroki w kierunku strumienia, tak na wszelki wypadek. Dopiero teraz do jego nozdrzy dotarła niezbyt przyjemna woń bijąca od obu kobiet - domyślił się, że to jakiś maskujący specyfik Fresii. No na pewno nie było spod niego czuć zapachu dziewczyny, ale czy nie dało się wybrać czegoś milszego? Na przykład jakiś kwiatków? Nie, by panterołak był jakimś estetą pod tym względem, ale wiedział, że kobiety lubią ładne zapachy... Co w sumie było dziwne, bo zawsze nazywały go śmierdzielem, chociaż przecież czyścił się i pachniał po prostu jak dorosły zdrowy samiec. Ale mniejsza, nie czas na rozważanie kwestii zapachu tej czy tamtej osoby - Yastre nie kichał w obecności blondynki, a specyfik spełniał swoją rolę i to wystarczyło.
        - Kavika - podjął bandyta. Gdy mówił, wzrok uciekał mu pod stopy i całą swoją postawą wyrażał to jak bardzo mu wstyd, jeszcze tylko brakowało, aby kręcił stopą dołek w ziemi. - Wybacz za to, co wcześniej powiedziałem. Tak mi się walnęło, bo chciałem cię bronić, no. No i... No i jesteś taka ładna i słodka, poniosło mnie przez to... Ja nie wiedziałem, że ty nie chcesz, ale skoro teraz już wiem, to się będę zachowywał, powaga. Ja jestem trochę głupi i dużo rzeczy trzeba mi mówić wprost, ale nie chciałem sprawiać ci przykrości, to teraz będę robił tak, by było w porządku, a jak nie, to możesz mnie palnąć w ucho. Nawet mocno, tak żeby na pewno dotarło - dodał żartobliwie. - Przepraszam, ale tak poważnie przepraszam. Nie gniewaj się już.
        Yastre zerknął na uczoną wzrokiem, w którym czaiła się nadzieja na to, że błędy zostaną mu wybaczone i będzie już w porządku. Był mężczyzną z sercem na dłoni, więc wszystko co robił było szczere, wliczając w to przeprosiny, nawet te, do który został popchnięty przez osoby mądrzejsze od niego.
        - Ekhm! - głośno odchrząknęła Fresia. - Jak chcecie sobie gadać, to może zróbcie to w trakcie drogi? Już dość czasu straciliśmy przez tę całą hecę.
        - Już, już. - Panterołak zbył elfkę lekceważącym gestem, po czym znowu zwrócił się do Kaviki. - Może wezmę cię na barana, co? Ale bez macanek, powaga! To tylko po to, byś śladów nie zostawiała. Bo wiesz, buty butami, śmierdzielstwa od Fresii też swoją drogą, ale jak niczego nie dotkniesz, to nie zostawisz śladów i problem rozwiązany, nie? No, nie krępuj się, ja jestem silny i mam szerokie plecy to chociaż kawałek cię poniosę, będą mieli problem cię znaleźć.
        Yastre w sumie nie liczył się z odmową - gdy tylko skończył mówić, obrócił się plecami do Kaviki i lekko ugiął kolana, by mogła wejść mu na plecy. Poinstruował ją, by złapała go mocno za ramiona i przygotowała się na szarpnięcie, po czym lekko podskoczył. Dzięki temu dziewczyna wygodniej siedziała na jego plecach, a on mógł spleść dłonie pod jej pupą, tworząc prowizoryczne siodełko - w ten sposób obojgu było wygodnie, gdyby Kavika chciała, mogłaby nawet zasnąć.
        - Możemy iść - oświadczył panterołak, po czym obrócił odrobinę głowę, by zerknąć na uczoną. - Dobrze jest, nigdzie nie gniecie ani nic?
        Cała czwórka ruszyła we względnej ciszy, pierwszy szedł Yastre z niesioną na plecach blondynką, za nim kroczył Heban, a pochód zamykała Fresia, by pilnować tyłów. Zmiennokształtny z początku był bardzo czujny i skupiony na wypatrywaniu niebezpieczeństw, ale z czasem się rozluźnił. Wtedy też zaczęła mu dokuczać cisza.
        - Kavika... - zagaił ją szeptem. - To kto to jest ta... Lualenina? - zapytał, niespecjalnie przekręcając imię patronki Enthe.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

Kavka wróciła ze strumienia przygnieciona natłokiem powinności. Jej sumienie natarczywie niemalże błagało o ujawnienie prawdy, szczególnie tej dotyczącej Johansa. Przez tę krótką trasę w stronę mężczyzn nie miała odwagi podnieść wzroku. Nawet głos Yastre nie mógł zmusić uzdrowicielki do odrobiny wymuszonej odwagi. Uśmiechnęła się, niby to w odpowiedzi, a niby to w ukryciu narastającej nerwowości sytuacji, lecz wyraz jej twarzy mógł być nawet niezauważony. Mocno zaciskała dłoń na swoim przedramieniu stając to w odpowiednim dla niej dystansie od panterołaka. Nawet nie zwróciła uwagi na to, jak bardzo próbuje się ukryć z tym co mówi. Dziewczyna wzdrygnęła się czując ciepłą dłoń mężczyzny na swojej. Cicho nabrała powietrza, jakby westchnęła rozbudzona kolejnym zbliżeniem z jego strony, ale na twarzy jasnowłosej szybko odmalował się pytający wyraz.
Słysząc swoje imię spięła wyraźnie swoje ciało, a jej spojrzenie wędrowało gdzieś po ciele zmiennokształtnego albo po krzakach, mimo że początkowo i odruchowo chciała zawiesić swój wzrok na jego twarzy. To była jedna z tych trudnych do zapomnienia niezręcznych chwil. Jednakże Yastre szybko i jak zawsze skutecznie ugasił wszystko swoim potomkiem, być może, nie do końca przemyślanych słów.
Enthe zmieszała się odrobinę słysząc z jednej strony komplementy na swój temat, a z drugiej przeprosiny. I tak jak początkowo mogła się jeszcze zezłościć, bo powiedzenie jej „jesteś ładna dlatego walnąłem głupa” nie było dla niej żadnym argumentem, tak z dalszą części wypowiedzi serce jej miękło. Szczególnie, że chłopak nie miał o niczym zielonego pojęcia. W końcu nadszedł moment na reakcję ze strony uzdrowicielki, a ona… Ona oczywiście nie mogła jej wykorzystać w sposób rozsądny. Nie mogła zebrać się nieco szybciej w sobie i wyrzucić z siebie całą prawdę.
Rozchyliła usta… Ale przymknęła je w niewielkim uśmiechu. Uniosła delikatnie dłoń by szybko wycofała się do pozycji początkowej. Gula całkowicie wypełniła gardło Kaviki, która nie potrafiła się odpowiednio wysłowić.
- Nic… Nic się nie stało… Naprawdę… - zaczęła się jąkać przebaczalnym głosem, a po chwili nawet było w nim słuchać coś odwrotnego - chęć błagania o przebaczenie. Tylko Yastre jeszcze nie wiedział czego sprawa wciąż dotyczy. – Ja… Ja… Wiesz… - mamrotała chowając się między wzniesione barki. – Ja się nie gniewam – wydusiła z siebie wreszcie jakiekolwiek podsumowanie, ale dla niej to nie był jeszcze koniec. – Bo widzisz… To tak… Trochę głupio wyszło… Bo nie o wszystkim wiedziałeś.
Teraz nabrała powietrza, bo ciśnienie w niej siedzące już nie wytrzymywało. Chciała to wykrzyczeć, a niech słyszy cały las! Jednak Fresia przerwała w decydującym momencie wezbrania się emocji i całkowicie ugasiła zapał Kaviki. Wykładowczyni odczuła jakby wylano na nią kubeł zimnej wody. Nigdy się nie nauczy mówić wszystkiego od razu ani nie będzie potrafiła wykorzystać swojej szansy. Od zawsze miała problem w tym by zabłysnąć bądź wyzwolić się w idealnie stworzonym dla niej momencie. Wewnątrz siebie wyrzucała sobie, jak bardzo potrafi zmarnować daną jej szansę. Ale czy ujawnienie prawdy potrzebuje idealnego momentu? Ludzie tylko wyczekują na momenty i odpowiednie chwilę, ale nie istnieje ani odpowiednia chwila, ani odpowiedni moment, który sprawiłby, że prawda znalazłaby swoje wygodne dla siebie miejsce. Jedynie w odczuciu samego człowieka może zaistnieć okazja do wypowiedzenia się, jednak to nie sprawi, że prawda będzie mniej lub bardziej bolesna. Drugą cechą ludzkości jest przekładanie tego co winno się zrobić na następny dzień, co tylko pogorszą sprawę przetrzymywania słów, bo przekładanie prawdy nigdy nie kończy się dobrze, a że Kavika była człowiekiem z krwi i kości…
- Ahm… Słucham? – wyszeptała niepewnie na propozycję panterołaka, ale nim zdążyła jakkolwiek zareagować on był już gotów do przyjęcia jej na plecy.
- Sama nie wiem… Chyba nie powinnam... – mówiła wciąż z wycofaną postawą, szczególnie, że z daleka poczuła na sobie wzrok prawnika. Z drugiej strony bardziej niż na plotkach, które może rozpuścić Heban, zależało uzdrowicielce na swych siostrach. Poniesienie na tzw. „barana” jest niczym względem tego, co może stracić, dlatego więc Kavika, choć z wielkimi wątpliwościami, posłuchała się Yastre. Jej dłonie gładko spoczęły na jego barkach. Jeszcze kilka razy ucisnęła go palcami dla upewnienia się, że mocno go trzyma. Dalsza część wspinaczki na plecy mężczyzny była już prosta i gładka. Jedynie szarpnięcie wycisnęło z niej krótkie „ojej!” w obawie, że spadnie, ale wbite w skórę mężczyzny palce blondynki z pewnością by na to nie pozwoliły. Pomijając już sam fakt, że Yastre był silnym samcem więc nie istniała możliwość upadku albo złego chwytu.
Uzdrowicielka delikatnie zarumieniła się czując, jak palce Yastre próbują splątać się w zgrabny koszyczek. Dziewczyna sztywno się wyprostowała opierając się na sile swoich nóg oraz na jego biodrach. Jeszcze przez kilkanaście sekund w głowie blondynki toczyła się walka, czy aby na pewno może sobie pozwolić na wsparcie pośladków o ręce młodego mężczyzny. Jednak mięśnie Kavki szybko doszłyby do zmęczenia i same wymusiłyby na niej przejście do odpoczynku. Zdając sobie z tego sprawę z wielkim oporem poddała się i tak już przewidywanej sytuacji. Zmiennokształtny mógł wyczuć to napięcie, nawet w późniejszym czasie. Kavika nie odważyła się objąć go rękoma wokół szyi czy ramion. Wciąż mocno uciskała go palcami na barkach kurczowo się go trzymając, ale i też starając się z nadmierną dbałością zachować odpowiedni dystans.
- Jest… jest dobrze! – niemalże wypiszczała potwierdzające słowa. Faktycznie było dosyć wygodnie w tej pozycji, ale nawet gdyby ją coś gdzieś uwierało to nie chciała się poprawiać. Między innymi dlatego, że ryzykowałaby wówczas szarpaniną, a to mogłoby spowodować albo nieprzyjemne macanie albo upadek na cztery litery. Poza tym nie mogło być doskonale wygodnie, gdy wymuszała na swoim ciele idealnie spiętych mięśni.
W końcu ruszyli. Heban skrupulatnie doglądał dłoni zmiennoksztatłnego, czy aby na pewno cały czas trwały na swoim miejscu, a przy okazji doglądając pośladków Kaviki, które odwzorowywały się na luźnym materiale naciągniętej szaty. Układała się ona gładko na terenie wypukłości i delikatnie zaciskała tworząc warstwy zagięć w pozostałych miejscach.
-LU-A-NE-LI-NA – poprawiła panterołaka jasnowłosa wyraźnie zaznaczając sylaby. – To taka… hm… Córka Prasmoka. Można ją w pewien sposób określić Boginią. Tak, żeby łatwiej zrozumieć kim jest w naszej wierze… Chociaż nikt z Kręgu Vicalli jej tak raczej nie nazywa. Określamy ją jako Wielka Pani. Legenda głosi, że opiekowała się ona pewną częścią naszego świata. Domem Luaneliny była grota utworzona z soli, skał i wód, a wokół domu Wielkiej Pani rozlegały się kilometry lasów i kwiatów, nimi właśnie się opiekowała. Pewnego dnia przybył do niej lud, którego ziemie i kraj został zniszczony przez źle spożytkowaną energią świata – czyli przez czary pewnego cóż... czarodzieja. Luanelina pozwoliła zamieszkać przybyłym na swej ziemi i nauczyła ich w jakiś sposób dobrze się nią opiekować . Krainę ten lud nazwał Vicallia, co oznacza źródło istnienia i nadziei. Niektórzy wierzą, że w tamtym czasie energia potrafiła się jeszcze zradzać na nowo dzięki dobrej opiece ziemi. Wiesz… Coś na zasadzie, że każda nowo narodzona roślina posiada energię więc w teorii tej energii zaczęło być więcej. Teraz zaś wierzy się, że aby powstała nowa roślina potrzebuje ona energii wyciągniętej z ziemi, czyli z pewnego ograniczonego zasobu. Ale wracając do wątku…! Luanelina dowiedziała się o istnieniu złego czarodzieja i obawiała się jego przybycia. Jak się okazało, całkiem słusznie. Czarodziej przybył do Vicalli i niszczył wszystko kolejno. I to na oczach samej Wielkiej Pani… Popadła ona w rozpacz, gdy ten zostawił ją jedynie z pustą krainą. Istniał jedynie piach, który również zaczął się rozpadać… Poświęciła więc ona swoje ciało, ponieważ była wówczas jedynym źródłem energii. Oddała się pustej krainie, w której na nowo poczęła rosnąc roślinność, płynąć wody, wiać wiatr, a gleba zyskała witalność. Właśnie od tamtej pory uważa się, że ziemia posiada ograniczony zapas energii. Z szacunku więc do Wielkiej Pani staramy się dbać o wszystko w ramach zdrowego rozsądku. Nie korzystać z magii, rozsądnie budować domy z drewna, by nie wyciąć za dużo drzew, rozsądnie wykorzystać wodę, której kiedyś może zabraknąć i tak dalej… Nie posiadamy jako tako spisanej księgi praw, ale właśnie Luanelina jest wyznacznikiem tego, co powinno się zrobić. Posiadając wielki szacunek do Luaneliny nasze sumienie nie pozwala na pewnego rodzaju działania. Jest to nasza własna wola. Po prostu… hm… Zdajemy sobie sprawę, że ktoś oddał dla nas samego siebie byśmy teraz mogli istnieć, korzystać z tego co posiadamy. Inaczej ta łuska Prasmoka byłaby pusta… Nie byłoby żab, nie byłoby dębów, nie moglibyśmy chodzić po schłodzonej rosą trawie, możliwe, że nawet czas by tutaj nie istniał… A ty i ja byśmy się nie spotkali… - ostatnie słowa powiedziała nieco wolniej, w zupełnym zamyśleniu. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że swoje myśli wygłosiła na głos. Zdenerwowana jasnowłosa na nowo spięła swoje ciało, które podczas wypowiedzi powoli się rozluźniało.
- Znaczy… ahm… - szybko starała się uratować sytuację. – Byśmy po prostu nie istnieli – zauważyła.
Kavika delikatnie poprawiła się na plecach mężczyzny wciąż odrobinę zażenowana swoimi słowami.
- Może… Może opowiesz coś o sobie? – zaproponowała. – Chciałabym wiedzieć kim tak naprawdę jesteś, jaka jest twoja historia… Ale ta prawdziwa. Nie Weia, tylko Yastre… - ostatnie słowa wyszeptała tak by Heban nie mógł ich za żadne skarby świata usłyszeć.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Panterołakowi kamień spadł z serca, gdy zobaczył, że Kavika wcale nie jest na niego zła. Rozpoznał żal w jej zachowaniu i chociaż nie rozumiał jego przyczyny - wyszedł z założenia, że pewnie jest przemęczona i może jest jej głupio z powodu tej sytuacji tak samo jak jemu - chciał ją pocieszyć. Nie znał niestety lepszej metody niż przytulanie, a obiecał, że nie będzie jej obmacywał, więc zupełnie nie miał pomysłu co zrobić. Stał więc i uśmiechał się do niej przymilnie, lekko się pochylając, by jak najmniej patrzeć na nią z góry.
        - Spokojnie, przecież nic się nie stało - zapewnił ją ciepłym głosem, gdy próbowała mu się wytłumaczyć. Pewnie zmieniłby zdanie, gdyby Fresia nie przerwała Kavice i usłyszałby prawdę, którą chciała wyjawić mu jego wybranka. Jak by zareagował - nie wiadomo, wszak trudno przewidzieć reakcję na tak szokujące wieści, jak to, że wybranka serca jest już zajęta i to na dodatek nie przez byle kogo.
        - Najważniejsze, że teraz jest w porządku - zauważył z zadowoleniem, kończąc w ten sposób temat. Chwilę później pochylił się, by wziąć blondynkę na plecy i choć nie powiedział tego na głos, od razu poczuł, że albo ona nigdy nie jeździła na barana, albo krępowała się wsiąść akurat na niego. Czuł sztywność i opór z jej strony, znalazł w sobie jednak na tyle roztropności i taktu, by domyślić się, że ona wcale nie byłaby zadowolona, gdyby zaczął udzielać jej rad albo nie daj boże powiedział "weź mnie porządnie obejmij". Cały czas miał w pamięci, że ma zachowywać się przyzwoicie jeśli chce być przez nią lubiany. Co zabawne, największą aferę robił nie on, a wszyscy wkoło - nawet nie zwrócił uwagi na to, że dotyka pośladków swojej ukochanej, po prostu splótł tak dłonie, bo to było wygodniejsze i dla niego i dla niej. Gdy jedna dłoń zapierała się o drugą ręce jakoś aż tak się nie męczyły, jak w chwili, gdy trzymałby ją za uda. Mimo to nie było mu do końca wygodnie i tak jak sam czuł sztywną postawę Kavki, tak ona mogła poczuć, jak po pewnym czasie w nienaturalny sposób zaczyna napinać mięśnie.
        - Kavika... - zwrócił się w końcu do niej. - Nie żeby coś, ale jak tak sztywno siedzisz to mi się źle idzie. Jakbyś się pochyliła i spróbowała tak trochę jak na koniu się bujać, to byłoby nam obojgu wygodniej. Albo jakbyś mi się zwiesiła na plecy, to też byłoby w porządku. Spróbujesz, co? Wtedy dojdziemy tak o wiele dalej.
        W głosie Yastre słychać było, że nie ma złych intencji, a jeśli blondynka posłuchała jego rad, mogła też poczuć, jak panterołak dość szybko się rozluźnia i idzie o wiele bardziej dziarsko. Też trochę dzięki temu o wiele lepiej mu się słuchało - Kavika mogła zauważyć, jak jego uszy poruszają się, by jednocześnie łapać jak najwięcej jej słów i cały czas sprawdzać otoczenie. Mimo atmosfery spaceru, przyjemnej rozmowy i lekkiego rozluźnienia, zmiennokształtny cały czas miał na względzie, że ktoś chce zrobić krzywdę jego dziewczynie i trzeba uważać na podejrzanych typków. Nie odwracał głowy, bo nie było takiej potrzeby, a lepiej patrzeć pod nogi niż zerkać na Kavikę i ryzykować potknięciem się.
        - Lu-a-ne-li-na - powtórzył za nią jak echo, by sama mogła się przekonać, że tym razem zapamiętał. A później po prostu słuchał jej z olbrzymią uwagą. Nigdy nie zaprzątał sobie głowy takimi rzeczami jak wiara, gdyż żył z dnia na dzień, zbyt zajęty dbaniem o własny niepewny byt, by pozwolić sobie na luksus gdybania i szukania sobie patrona wśród bogów. Nigdy nie spotkał też gorliwie wierzącej osoby, która chciałaby podzielić się z nim informacjami o swoim wyznaniu. Niemniej słów Kaviki słuchał z mieszanymi uczuciami, jednocześnie bardzo chcąc je zrozumieć i w nie uwierzyć, a jednocześnie nie pojmując, jak coś takiego jest możliwe. To był dla niego trochę zbyt wysoki poziom abstrakcji.
        - Ale skoro on to wszystko niszczył na jej oczach, czemu nie zrobiła nic wcześniej? - dopytywał, gdy już była na to pora. - Nie mogła go powstrzymać nim wszystko zepsuł? Ktokolwiek nie mógł go powstrzymać, Luanelina nie miała swojego obrońcy? To bardzo smutna historia, przez takiego cymbała dobra kobieta musiała się zabić. Nie podoba mi się to. Ta cała reszta jest bardzo mądra - nie brać więcej niż można zjeść. Zwierzęta też tak robią, nie? Ale cały czas nie wiem co z takimi jak ja. Przecież nie mamy wpływu na to jacy jesteśmy. To nie wiem, czy twojej Wielkiej Pani się podobamy, czy nie. No bo z czarowaniem to rozumiem - żeby czarować, trzeba skądś wziąć na to magię, to zabiera się ją z powietrza. Ale jak na przykład cię leczyłem, to to była moja własna krew, taką mam zawsze i to, że troszkę stracę, to nawet nie poczuję. I ona się później uzupełni też sama, bez żadnych czarów. Nikomu nic nie zabieram, tylko daję, tę energię mam w sobie i w sumie przekazałem ją tobie, więc teraz po prostu ja mam troszkę mniej, ty troszkę więcej i nic się nie straciło, dobrze myślę? A z przemianą... Wiesz, przemieniałem się już tyle razy, że gdyby to miało wyczerpywać jakąś moc, to jej już dawno by nie było, więc chyba też nie jest tak źle? Aj, za głupi na to chyba jestem - mruknął w końcu, bo zupełnie pogubił się we własnych myślach. Spuścił na moment wzrok i ze zmarszczonym czołem bardzo głęboko się zamyślił. Z tego stanu wyrwał go ciepły oddech Kaviki tuż przy uchu, gdy szeptała jego prawdziwe imię. Lecz mimo iż było to bardzo miłe uczucie, zmiennokształtny wyglądał na zaniepokojonego.
        - Nie no... To nie jest fajna historia - pomarudził pod nosem nim zdecydował się mówić. - Ale dobra, tobie mogę powiedzieć, ty jesteś dobra i miła to zrozumiesz. No bo tacy jak ja rodzą się albo jak dwoje panterołaków się zejdzie albo jak na niebie świeci taka nasza gwiazda. Pokażę ci ją kiedyś, jest bardzo jasna, ale nie widać jej co noc. To ja urodziłem się przez tą gwiazdę. Rodzice i moje rodzeństwo byli ludźmi i tylko ja byłem inny. Wiele nie pamiętam, bo byłem bardzo mały, tylko tyle, że czasami mogłem bawić się z braćmi i wtedy było fajnie. Ale byłem jeszcze taki, że wchodziłem wyprostowany pod stół, gdy rodzice oddali mnie do cyrku. Jak byłem mały, to byłem maskotką, a jak podrosłem, to byłem linoskoczkiem. Nadal nieźle robię akrobacje, wiesz? Nie to co Fresia, Fresia już pewnie wszystko zapomniała. No ale w cyrku nie byłem długo. Bo wiesz, rosłem i stawałem się dorosłym samcem, nie? Szukałem sobie partnerki, ale żadna mnie nie chciała. To było niesprawiedliwe - gdy byłem mały, to cały czas mnie głaskały i przytulały, aż mnie łeb bolał od drapania za uszami. Ale byłem większy to przestały. I tak niemiło zaczęły mnie traktować. Jakbym miał pchły, a ja nigdy zapchlony nie byłem. No i raz, jak tak siedzieliśmy po występie i nie miałem nawet do kogo podejść, to po prostu wstałem i poszłem i tyle mnie widzieli. Nie wróciłem. Siedziałem w lesie i pewnie nadal bym tak siedział, ale byłem łamaga i wpadłem we wnyki. Taki jeden mnie uwolnił i wziął ze sobą, a to był bandyta. Wiesz, dobrze mi było wśród nich. No bo niby w cyrku nadali mi normalne imię i dali łóżko, ale nadal byłem dla nich zwierzakiem, a ci zbóje, co mnie wzięli, to choć większość czasu wołali do mnie "kocie", a spałem przy nich byle gdzie, to uważali mnie za swojego. I łupem się dzielili i nauczyli mnie czegoś i było fajnie, powaga. No o ile garów nie kazali myć, nie? Nie cierpię myć garów. No ale ja żyję długo, a oni z reguły krótko, to było coraz więcej nowych i przestało mi się to już podobać. No to zwiałem tak samo jak z cyrku. I w sumie od tamtego czasu podróżuję sam, czasami kogoś spotkam, ale to i tak nie trwa długo. Nie wiem ile to w sumie wszystko trwało, nie zwraca się na to uwagi gdy cały czas żyje się w lesie. Może Fresia by ci powiedziała ile mam lat, możemy ją zapytać gdyby cię to ciekawiło.
        Yastre na moment zamilkł, skupiony na pokonywaniu trudnego odcinka ścieżki. Musiał być bardzo ostrożny, bo nie chciał upuścić Kaviki ani tym bardziej nie chciał, by oberwała jakąś gałęzią albo podrapał ją kolczasty krzak.
        - Wiesz, mnie się wydaje, że nie jestem takim do końca złym gościem - powiedział po chwili bardzo cicho. - No bo gdybym miał inne wyjście, to bym nie zbójował, nie? Ale niewiele poza tym umiem, bo się nigdy nie nauczyłem, a zresztą, ludzie niezbyt chcą mi dać pracować. Bo widzisz, jaki jestem. Większości przeszkadza mój wygląd albo zachowanie. No to do roboty mnie nikt nie weźmie. Ale lubię, gdy na przykład znajdę jakieś ruiny i mogę sprzedać złoto, które tam będzie, wtedy nikt nie ma do mnie pretensji, a ja mam monety. No to napadam w ostateczności, ale też tylko tych co widzę, że mają pieniądze. No bo biednego to po co? Jeszcze mnie będzie gryzło. A gdybym mógł, to bym tego w ogóle nie robił. Wiesz, co by mi się najbardziej podobało? Jakbym miał chatkę nad rzeką, żonę i masę kociaków. Ja bym polował, rąbał drzewo i w ogóle, a ona zajmowałaby się dziećmi. A później ona by gotowała, a ja się z nimi bawił. Tak by mi się podobało, powaga. Bez tego całego zbójowania. Mógłbym robić lekarstwa, gdyby pieniądze były potrzebne, znam się na ziołach, ale tak to byśmy sobie sami radzili. Byłoby naprawdę fajnie.
        Yastre zerknął przez ramię, jakby badał reakcję dziewczyny. Właśnie przyznał jej się do bardzo niemęskich i niepopularnych marzeń - często słyszał w tym momencie "Poważnie? Ty tak serio?" i śmiech niedowierzania. Z jakiegoś powodu ludzie myśleli, że dobrym marzeniem dla młodego i silnego mężczyzny jest chęć posiadania masy złota albo bycia sławnym, a takie proste pragnienie założenia szczęśliwej rodziny było zarezerwowane dla mięczaków. Yastre to w zasadzie nie przeszkadzało - mógł być nazywany mięczakiem, o ile dzięki temu znalazłby sobie partnerkę.
        - Ty to pewnie miałaś inaczej, co? - zagaił w końcu. - Rodziców i tak wszystko normalnie, prawda? Jak to u ciebie było? No o ile chcesz mi mówić, nie?
        Panterołak uśmiechnął się w bardzo szczery, przyjemny sposób.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

Gdy Yastre poprosił dziewczynę o rozluźnienie, ta w odpowiedzi chwilę się zastanowiła. Sama chciała by było mu wygodnie, ale męczyła ją przyzwoitość powiązana z wynikającym z okresu skrępowaniem. Nie wiedziała za bardzo jak się za to zabrać i w jaki sposób zadowolić dwie osoby. Pochyliła się nieco do przodu, tak by przylegać do niego całkowicie ciałem i by przenieść środek ciężkości na łatwiejszy dla panterołaka punkt. Mimo to nadal była sztywna jak kłoda. Teraz jeszcze bardziej się spięła nie będąc pewna czy podjęła w ogóle dobrą decyzję.
- Wybacz… - wymamrotała pod nosem chowając usta niedaleko karku mężczyzny. Psychicznie nie potrafiła się przystosować do tego typu podroży. Gdyby była ranna, półżywa, nie czyniłoby to różnicy. W takich sytuacjach najważniejsze jest, aby przeżyć, ale teraz, w pełni świadoma tego co robi, słyszała karcący głos ojca gdzieś z tyłu głowy. Nieważne, że była dorosłą kobietą. W ludzkim gronie nie była samodzielna, wciąż zależna była od mężczyzn więc i tym razem chciała być chociaż na tyle posłuszna tatkowi.
Z uwagą przysłuchiwała się rozważaniom panterołaka i szczerze sama była nieco zakłopotana jego tokiem rozumowania. W dodatku logicznym więc jak tu wszystko wytłumaczyć?
- Zgaduję, że tego nie zrobiła, bo nie była czarodziejką. Była… Kimś całkiem nadzwyczajnym w swej zwyczajności. Wykorzystywała swój umysł i funkcję swojego ciała do opieki nad ziemią. Jak miała się więc bronić przed zaklęciami? – zauważyła uzdrowicielka.
- Prawda… - przyznała Kavka. – To smutna historia. Niestety takie są konsekwencje nadużywania energii świata. Pójście na łatwiznę i ukrócenie sobie czasu działania według mnie nie jest dobre. Jakby tak mi podawali wszystko na talerzu, pod nos, niczego bym się nie nauczyła. Zero doświadczeń, zero wiedzy… A ja żyję wiedzą. Wszyscy żyją z wiedzy. Nawet jeżeli chodzi o czary. Trza mieć w końcu niezły łeb by tyle tego spamiętać – zażartowała delikatnie pacając się otwartą dłonią po głowie i o dziwo delikatnie rozluźniając.
- Właściwie… to też tego do końca nie wiem… - ciągnęła dalej temat jasnowłosa. – Generalnie zależy od tego skąd wzięła się sama gwiazda. Aczkolwiek nie jestem pewna czy Canabe zna nawet na to odpowiedź… A jeśli nie, to wytłumaczę ci o co chodzi z twoją krwią. Otóż rozumiem, że krew jest nieodłącznym elementem twojego ciała. Jest lecznicza – idąc tym tropem dalej domyślam się, że sam siebie potrafisz uleczyć, to znaczy „szybciej zregenerować” i na to się nic nie poradzi. W momencie jednak, gdy dzielisz się swoją krwią z innymi to w pewien sposób świadomie podejmujesz tę decyzję, następnie ranisz się by oddać swoją energię. Ktoś pijąc twoją krew pozyskuje twoją energię, a to znaczy, że ty ją tracisz. A co robi organizm gdy straci swoją energię? Posila się. Jedząc posiłek zyskujesz energią z mięsa, roślin, pijesz wodę… Musisz zjeść odrobinę więcej, aby zaspokoić potrzeby swojego organizmu. W końcu musisz być zdrowy, a to oznacza, że w zwiększonej ilości pozyskujesz energię świata. Uech… Rozumiesz? To taki niezamknięty krąg. Wszystko jest od siebie zależne i nie ogranicza się tylko do jednej jednostki, a do całego świata. To co robimy, to w jaki sposób postępujemy ma wpływ na cały… być może wszechświat! Ale na pewno na Prasmoka – wyjaśniła Enthe chociaż nie była pewna ile z tego wszystkiego rzeczywiście wyłapał jej rozmówca. Sama często gubi się w swoich monologach, taki to urok Kavki.
- Właśnie to jest pierwszą zasadą zrozumienia naszej wiary. Należy myśleć globalnie, a nie częściowo – wyrecytowała słowa z należną odpowiedzialnością.
- I nie jesteś głupi – twardo stwierdziła pstrykając, nieco zaczepnie, palcami prosto w ucho panterołaka.
Jasnowłosa z wielką uwagą wsłuchiwała się w historię Yastre. Mógł wyczuć, że im dalej ciągną rozmowę, tym Enthe bliżej jest do swobody swojego ciała, chociaż to co mówił nie mieściło w sobie radosnych wieści.
Kavika nie rozumiała w jaki sposób można porzucić własne dziecię. To, że miał kocie dodatki nie czyniło go gorszym. Jednak z iloma zabobonami spotkała się we własnej wiosce… Teraz przypomniała sobie dlaczego Krąg Vicalli tak bardzo przyciągnął ją do siebie. W jej wierze szanowało się wszystkich, którzy szanowali innych i wszystko inne. To właśnie z pewnych braków powstają tego typu historie. Niewiedza posiadała naprawdę wielką moc, czego idealnym przykładem był zwyczajny gość z możliwością przemiany w panterę. Uzdrowicielkę szczerze coś ukuło w sercu. Yastre wcale nie zasłużył na taki los. Jeden fakt sprawił, że włóczy się z kąta w kąt, zbłąkane kociątko i tak naprawdę nie za bardzo może coś ze sobą zrobić. Mimo wszystko, każde zdarzenie nie dzieję się bez przyczyny.
Zło panować będzie zawsze. Niewiedza była i jest wszechobecna i aby załatać pewną niemożność zrozumienia czegoś ludzie (i nie ludzie) wymyślają właśnie takie głupie schematy i postępują w taki głupi sposób. Jak na ironię, sama mogłaby przypisać swoje wierzenia do niewyjaśnionych głupot, ale Kavika nie uważała by Mal-ethele było głupie i głupio postępowało. Zresztą, póki każdy czyni dobrze i kieruje się dobrem to jakie ma to znaczenie?
Kavka zachichotała słysząc uwagi na temat Fresii. Teraz przynajmniej uzyskała informacje o uszatej. Może powinna jeszcze go o coś podpytać?
Mimo że Yastre nadawał jednym ciągiem swoją opowieść to dziewczyna śmiało mogła stwierdzić, że w tej historii kryje się wiele bólu. Nawet jego błędna wymowa, o którą bardzo lubiła się czepiać, wydawała się jakaś oczywista w tym wszystkim i wcale jej nie wzruszyła. Nie umiała nic na to odpowiedzieć, ująć w zdaniach słów pocieszenia. Jakoś całkiem automatycznie zareagowała, zwykły ludzki odruch nią pokierował. Głowa blondynki spoczęła na jego ramieniu, a cienkie dłonie spłynęła delikatnie na ramiona mężczyzny. Pragnęła go najzwyczajniej przytulić i gdyby nie wpojony dystans do przeciwnej płci z pewnością zrobiłaby to o wiele odważniej. W tym jednym geście Yastre mógł poczuć, jak ciało uzdrowicielki niemalże rozpływa się na jego plecach. Sama Enthe nie zwróciła na to szczególnej uwagi.
Uniosła głowę dopiero, gdy zmiennokształtny przemierzał trudniejszy kawałek ścieżki. Chwila ukojenia rozpłynęła się gdzieś w powietrzu, a Kavka ponownie skupiła się na słowach rozmówcy, które, nie oszukujmy się, wcale jej nie zaskoczyły. W pewien sposób.
Poczuła się nieco zmieszana wyznaniem złodzieja. Właściwie nie mogła złościć się na niego o pragnienia. Byłoby to dosyć głupie z jej strony, ale niedawno co uznał ją za swoją dziewoję. A Kavika zdecydowanie nie chciała zostać kurą domową. Waleczna kobieta próbując się wybić na stanowisko rektora miałaby pichcić i prać? To się ani trochę ze sobą nie krzyżowało w dzisiejszych czasach.
Jednak Wei był mężczyzną prostym i nieskomplikowanym – wbrew pozorom. Dlaczego więc miałby myśleć inaczej? Równie dobrze on mógłby się zezłościć na nią. Ta sprzeczka nie miałaby sensu.
Mimika różnorodnych odczuć tańczyła na twarzy jasnowłosej. W końcu postanowiła się odezwać czując na sobie wzrok panterołaka.
- Właściwie… To mnie nie zaskoczyłeś – stwierdziła dosyć śmiało. – Mogłam tutaj snuć psychologiczne wywody na temat twoich pragnień łączących się wraz z twoim dzieciństwem, ale szczerze mówiąc… Odnoszę wrażenie, że bardzo duża część mężczyzn myśli podobnie. Mimo wszystko… - ostatnie zdanie wypowiedziała odrobinę z niezadowoleniem, aczkolwiek starała się jakoś ukryć swoje myśli.
- Nawet najgorszy zbój z kilkoma wyrokami na koncie ma prawo tego pragnąć… - wyszeptała, tym razem ze zrozumieniem i nawet delikatnie się uśmiechając.
Kawowe oczy dziewczyny powędrowały gdzieś w przestrzeń. Obserwowała w ciszy okolicę. Las, drzewa, ptaki… Znowu te ptaki. Do momentu, gdy Yastre ponownie się odezwał. Kavika na nowo nieco się spięła. Mogłaby opowiedzieć typową regułkę, jaką dzieli się z każdym napotkanym osobnikiem, ale zmiennokształtny był wobec niej totalnie szczery. Ona nie mogła. Głównie dlatego, że przyznałaby się do narzeczonego. Jednak musiała mu coś o sobie opowiedzieć.
- Ahm… - Podrapała się po policzku. – Cóż… Miałam nieco odrobinę więcej szczęścia niż ty. Urodziłam się w niewielkiej wiosce, która znajduję się niby to na uboczy, niby to w centrum lasu. Nazywają ją potocznie „Wioską Drwali” i rzeczywiście ma to odzwierciedlenie w rzeczywistości. Dużo tam brodatych mężczyzn z siekierami, haha! To sprawia, że jest to dosyć charakterystyczne miejsce. Mój ojciec jest założycielem karczmy, w której to zapodaje się naprawdę… różne specyfiki, jeżeli chodzi o napoje. Wszystko tam jest zbudowane z drewna, karczma ojca również. Dom nasz łączy się oberżą więc zajmujemy chyba największy budynek. Hmm…Wychowywałam się bez matki, ponieważ… - na chwilę jasnowłosa się zacięła. – Zmarła jakoś niedawno po moim urodzeniu. Ale nie jest mi z tym tak źle. Nie obcowałam z nią, nie rozmawiałam, nie wiem jak się porusza. Widziałam tylko malowidło przedstawiające jej postać i tyle. Jest dla mnie obrazem, nie to co dla ta… Ehm… No… - zaplątała się dojrzewając swoją nadmierną szczerość wobec złodzieja. – I w ten sposób wychował mnie tylko tatko. Jestem jego jedynym dzieckiem i bardzo chce bym była szczęśliwa. Wcale mu się nie dziwie… W bardzo młodym wieku rozpoczęłam naukę. Dostałam stypendium w Rapsodzie i mimo rozterek oraz zwątpień tak zostałam w tym państwie. Uczyłam się tam, a teraz wykładam. Prowadzę badania na temat działania wody. Badam jej właściwości, możliwości łączenia i wykorzystywania ciśnienia bądź w różnych postaciach. Trochę to nie godzi się z marzeniami mojego ojca, który wydałby mnie za mąż bo… bo zdaję sobie sprawę, że gdy zostanę oddana w ręce mężczyzny to moja możliwość wybicia się z naukowym tytułem prawdopodobnie przepadnie. Wiesz… Nie jestem długowieczna… - mówiła coraz smutniejszym głosem i spuszczając przy tym wzrok. – Najbardziej chciałabym zostać rektorem uczelni, na której pracuję. Jest naprawdę wielce prestiżowa. Jestem tam właściwie jedyną kobieta, która pracuje tam… sporo lat. Reszta szybko zostaje „wygryziona” z interesu, ale ja się nie poddaję. Kiedyś moja wiedza pozwoli mi przebić się przez te barierę… - rozpoczęła swoją wypowiedź wyraźnie marząc i napełniając się na nowo nadzieją.
- Ot… cała tajemnica o mnie. A jeżeli chodzi o wiarę, to poznałam Nimfy właśnie tutaj. W okolicach wodospadu Rapsodii. Wówczas spotkałam Canabe. Dzięki pracy na uczelni dorobiłam się niewielkiej własności w postaci czterech ścian, gdzie czasem leczę przybyłych. O ile na mnie trafią… Ostatnie czasy bardzo dużo spędzam na uczelni. Jak widzisz, moja historia nie jest zbytnio zawiła. Całkiem zwyczajna, aż do tego momentu… - Mina dziewczyny nieco skwaśniała, bo tak naprawdę wciąż nie wiedziała skąd ten pomysł na upolowanie jej sióstr.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Yastre nie musiał za wiele mówić, Kavika mogła jasno poczuć, że dobrze ułożyła się na jego plecach. Panterołak wiedział, że teraz to tylko kwestia czasu, gdy sama się rozluźni - gdy się o tym nie myśli, ciało zawsze przyjmuje najwygodniejszą dla siebie pozycję, a skoro zaczęli rozmawiać, to pewnie wkrótce zapomni o tym, by trzymać do niego dystans. Zmiennokształtny jakoś dopiero teraz zauważył, jak bardzo Kavka wstydzi się go dotykać - przecież już jej powiedział, że jest w porządku, więc nie musiała się tak stresować. ”Ech, nigdy nie zrozumiem kobiet”, westchnął sobie w duchu, bo dla niego logika wedle której postępowały kobiety była trochę zbyt pokrętna i nie zawsze możliwa do ogarnięcia.
        - Wiesz co, ja i tak dużo jem, no bo dużo się ruszam i potrzebuję dużo energii. Ten kawałek więcej to chyba nie jest taka różnica, nawet tego nie zauważę, raz kłapnę paszczą więcej i starczy. Bo generalnie to mojej krwi nie trzeba wiele, sama widziałaś, wystarczyło parę kropel. Ale to i tak jest niefajne - obruszył się momentalnie gdy tylko blondynka wyłuszczyła mu całą sytuację z krwią. - To co, musiałbym stać i patrzeć jak ktoś cierpi? Mowy nie ma, ja nie jestem taki. Widziałaś sama, dało się, to pomogłem i było ci dobrze. A ile razy leczyłem poważniejsze rany. Wiesz, niedawno podróżowałem z takim gościem, z takim bardzo mądrym elfem, którego bardzo lubiłem i on chyba mnie też, bo bardzo wiele rzeczy mi pokazywał i w ogóle nie boczył się na to, jak się zachowuję. Jego trafili zatrutym ostrzem, rana była paskudna i gdybym nie dał mu swojej krwi, to by się przekręcił mi na rękach. Wypił jej bardzo dużo, aż mi się prawie ciemno zrobiło, ale hej, dzięki temu przeżył! W życiu bym nie zrobił tak, by stać bezczynnie w takiej chwili, może to by się nie podobało tobie albo twojej Wielkiej Pani, no ale weź, nie można być łajzą. Bo wiesz, ja znam się też na ziołach, sporo potrafię tak wyleczyć, ale tamtego by się po prostu nie dało. Czasami ten czas też jest ważny, nie ma czasu by szukać roślin i robić z nich mikstury.
        Trudno powiedzieć czy Yastre był obrażony albo niezadowolony - bardziej starał się wszystko dokładnie zrozumieć. Taki uczeń to prawdziwy skarb dla osoby, która chce przekazać swoją wiedzę dalej, chociaż czasami potrafi być też męczący przez wieczne drążenie i zadawanie pytań. Na razie jednak zdawało się, że jeszcze nie nadwyrężył cierpliwości Kaviki.
        - Aj! - wyrwało się panterołakowi, gdy został pstryknięty w ucho. Zrobił przy tym bardzo uroczą minę i w równie uroczy sposób zatrzepotał uszkami. Nie bolało, ale on zareagował raczej dla zabawy niż by okazać ból. Dało się zresztą słyszeć, jak cicho mruczy, bo zrobiło mu się bardzo miło. Rzadko ktoś mu mówi, że jest mądry (no bo wszak “wcale nie głupi” to “mądry”, prawda?).
        - Fajna jesteś, wiesz? - odpowiedział jej, by podziękować za taki komplement. Nie wiedział, że tymi słowami prędzej wywoła u niej zakłopotanie niż radość. Zaraz zresztą temat się zmienił, panterołak mógł opowiedzieć o sobie i już nie było powodów do skrępowania. Yastre gdy kogoś lubi, a w końcu Kavikę lubił bardzo, to umiał opowiadać o sobie bez pomijania czegokolwiek. Nie ominąłby żadnego szczegółu, o ile miałby na to czas, ale na początek wolał się zamknąć w tych ramach, które określił, bo na pytania z pewnością jeszcze przyjdzie czas. Podczas mówienia jednak zmiennokształtny poczuł coś dziwnego, ale jednocześnie bardzo przyjemnego - Kavika go przytuliła. Bardzo go to ucieszyło, bo lubił się przytulać i gdyby blondynka podniosła wzrok, dostrzegłaby, jak czuły zrobił się wyraz jego twarzy. Lekko przechylił głowę, by oprzeć się o jej włosy, oczywiście bez żadnego ocierania, ze zwyczajnej czułości i potrzeby bliskości. Gdyby siedzieli sobie gdzieś na spokojnie, pewnie przemieniłby się w kota, by móc złożyć pysk na jej udach i po prostu pozwolić się pocieszać, chociaż nie czuł najmniejszego żalu. Było, minęło, szkoda marnować czas na smutki spowodowane czymś, czego nie da się zmienić. Jak na to w jaki sposób został potraktowany, kot miał zdecydowanie za dobre serce, o czymś świadczył i brak żalu i wręcz gotowość pogodzenia się, gdy kiedyś spotkał swoją rodzinę, chociaż zdawało mu się, że to i tak jest już niemożliwe.
        - Hm? Że przez to, że nie miałem normalnego dzieciństwa, to chcę teraz mieć wszystko jak należy? - domyślił się panterołak. - Kiedyś też to słyszałem no i w sumie coś może w tym być. Ale wiesz, to ponoć normalne dla naszej rasy, że chcemy tworzyć trwałe rodziny. Wiesz, cieszę się, że nie nazwałaś mnie mięczakiem, bo ja nie jestem miękki. No bo obroniłbym i żonę i dzieci, nikt by im krzywdy nie zrobił i zadbałbym o wszystko jak trzeba. Ale chyba tobie się coś w tym nie podoba, co? Nie chcesz mieć męża i dzieci? - zapytał z wrodzonym sobie brakiem taktu.
        Yastre poczuł napięcie, gdy zapytał Kavikę o jej przeszłość, nie rozumiał jednak, co też zrobił nie tak. Czyżby to była jakaś tajemnica? Przecież na pewno nie mogła mieć nic gorszego do powiedzenia niż on, jej na pewno nie ścigano w kilku miastach na terenie całej Alaranii! A może to jakaś damska sprawa, taka, o której głupio mówić przy mężczyźnie? O, to by zrozumiał. Albo gdyby po prostu musiała zebrać myśl by zacząć mówić. Albo… No właśnie zaczęła mówić. Panterołak słuchał jej jak zawsze w wielkim skupieniu i było widać jak na dłoni, że bardzo cieszy go, że ona mu o tym wszystkim mówi. Aż jego ogon wyraźnie się ożywił, bo w końcu u zadowolonego kota ogon sterczy ku górze. I tak z początku otarł się on raz czy dwa o plecy dziewczyny, a później zawinął się w taki sposób, jakby próbował ją objąć. To nie było celowe działanie Yastre - wszak nie miał kontroli nad tą konkretną częścią ciała - ale pewnie przez niektórych mogłoby być za takie poczytane.
        - No miałaś faktycznie lepiej niż ja - zgodził się bez cienia żalu. - Ale ta twoja wioska mnie trochę przeraża, jak tam tylu gości ma siekierę, to raz dwa ogon bym stracił, to pewne! No ale gdybym miał jak ty, że bym się tam urodził, to może nie byłoby tak źle? W tej wiosce mieszkańcu są mili? Te różne specyfiki twojego taty to pewnie alkohole, co? Ja tam lubię sobie wypić, ale nie bardzo mogę, bo rzadko piję i niewiele mi trzeba, by wylądować pod stołem. Banda się zawsze ze mnie śmiała, że jestem dużym chłopak, a piję jak mały kotek… Ale lubili mnie, bo wiesz, ja jak się napiję alkoholu to jestem bardzo zabawny. I miziaty, nie odkleisz mnie normalnie od siebie. I nie wymiotuję ani nie sprawiam problemu, tylko jak się zmęczę to kładę się spać tam gdzie stoję.
        Na swój sposób było zabawne to, jak kot chwalił się swoim zachowaniem po alkoholu, chociaż przecież nie było to nic godnego pochwał, a w każdym razie stereotypy temu przeczyły - powinien raczej opowiadać ile to nie jest w stanie w siebie wlać, ale najwyraźniej Yastre nie miał potrzeby w tej materii uchodzić za potęgę.
        - Przykro mi z powodu twojej mamy - oświadczył zupełnie szczerze. - Ja wiem, że jej prawie nie znałaś, ale to i tak przykro. Ale fajnie, że masz porządnego ojca, który o ciebie dba. Też chciałbym taki być dla swoich dzieci… Aj, nie słuchaj mnie, ja czasami tak walnę - usprawiedliwił się z głupim uśmiechem na twarzy. - Ale czemu z mężem miałabyś nie zostać rektorem? Nie wolno? Aaaa, chyba wiem! Że twój mąż by ci zabronił! To byłaby łajza, a nie mąż. Nie można zabronić ukochanej realizować marzenia, trzeba jej wręcz w tym pomóc. Wiadomo, tak by oboje byli zadowoleni, prawda? Trochę jego i jej marzeń, a jak się da je połączyć, to już cudnie. Ja w ciebie wierzę, że zostanie tym rektorem - jesteś bardzo mądrą dziewczyną i na pewno potrafisz uczyć. Bo na tym polega bycie naukowcem, prawda? Na odkrywaniu i uczeniu? No to z tym drugim idzie ci świetnie, powaga - to co mówiłaś o mi swojej Pani i Prasmoku i tak dalej, to ja wszystko zrozumiałem. A na odkrywaniu się nie znam, ale też na pewno sobie radzisz. Wiesz, jakbyś chciała i nie byłaby to tajemnica, to ja bym chętnie posłuchał o tych twoich odkryciach, bo nie do końca rozumiem, do czego one mogą być przydatne? Woda to woda - mokra i zimna, wszędzie tak samo.
        Dało się usłyszeć, że mądrości o wodzie Yastre przekazuje trochę ściszonym głosem, jakby nie do końca mu się ten temat podobał - kto obserwował go wcześniej, mógł spostrzec, że nie jest to jego ulubiony żywioł. Niewiele istnieje zresztą kotów, które lubią wodę.
        - Ten fragment w końcu również przestanie być zawiły - pocieszył ją. - Zobaczysz, damy sobie radę, wykiwamy tych gości tak, że długo będą się za własnym ogonem kręcić i nikomu krzywdy nie zrobią. Fresia to przebiegła bestia, a ja jestem silny i też trochę sprytny, ty za to jesteś mądra i znasz okolicę i driady i tak dalej, to na pewno sobie poradzimy i wszystko skończy się dobrze. Masz moje słowo - zapewnił, znowu przechylając głowę w jej stronę. Tym razem jednak od takiej namiastki przytulenia powstrzymało go wymowne chrząknięcie prawnika, który już od dłuższego czasu irytował się na to, jak ten bezczelny kot spoufala się z Kaviką!
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

Kavika odrobinę zirytowała się po pierwszym wywodzie Yastre, co było raczej spowodowane skrępowaniem jej sytuacją, jak i okresem niżeli faktycznie miała powód ku złości.
- Racja – przyznała blondynka. – Inaczej to wygląda z twojej perspektywy, gdy masz takie możliwości. Jesteś w stanie tym naprawdę dużo zdziałać, nie zrobić prawie nic prócz nacięcia palca, ale czy coś się z tego nauczysz? Wyciągniesz jakieś większe wnioski? Twoja zdolność nie jest wadą. Powiedziałabym, że wręcz wyzwaniem, bo gdybyś miał dołączyć do Kręgu Vicalli, wiele wyborów byłoby dla ciebie trudnych. Nie jest sprawiedliwym pozwolić komuś umrzeć, ale nie na wszystko powinniśmy mieć wpływ… nawet na czyjąś śmierć. Jednak też nie mogę mieć wpływu na to byś mógł dać komuś szansę. Wchodzimy na bardzo skomplikowane tory… - dodała na koniec z zamyśleniem jasnowłosa.
Kavika zachichotała na wyraz bólu panterołaka, przy czym dodatkowo rozczuliło ją mruczenie. Przez krótką chwilę miała go nawet ochotę pogłaskać, jednakże szybko odwiodła się od tego prostego gestu. Mimo wszystko, jakoś humor jej się od razu poprawił, a nietypowy komplement ze strony mężczyzny wywołał typowe zakłopotanie u uzdrowicielki. Policzki dziewczyny zaplamiły się delikatnym różem, a odkaszlnięcie i wędrowanie wzrokiem gdzieś w przestrzeni miało jej pomóc zachować spokój. Na całe szczęście złodziej nie kontynuował tematu, a zaczął opowiadać o sobie. Jednak w pamięci jasnowłosej na długo jeszcze zostały słowa zmiennokształtnego, szczególnie to w jaki sposób je wypowiedział.
Jak się okazuje, spontaniczność Yastre, choć potrafi zapędzić w kozi róg, to z drugiej strony nie daje o sobie zapomnieć. Kavika szybko zdała sobie sprawę, że jeszcze na swej drodze nie napotkała się z taką cechą. Nie aby żaden komplement nie był skierowany w jej stronę, ale były to jedynie sztywne formy wypowiedzi, które wypadało mówić, a nie swobodne stwierdzenie wypływające nagle z ust. Nawet jeżeli słownictwo panterołaka nie było bogate, wręcz dziecinnie proste, chowały w sobie nieugiętą szczerość. Uzdrowicielka nie musiała się nawet zastanawiać, czy aby na pewno mówi to z grzeczności i czy rzeczywiście nie są wypowiedziane bo muszą. Wiedziała, że tak po prostu jest. Niegdyś słyszane komplementy teraz nie miały żadnego znaczenia przy banalności Yastre. Ileż zapragnęła jego bliskości, gdy odwzajemnił jej chęć przytulenia. Nie sądziła, że walka w sobie o chęć bliższego i mocniejszego dotknięcia go będzie tak trudna, ale ta szybko jak przypłynęła tak się oddaliła. Wszystko dzięki banalności Yastre.
Blondynka początkowo nie odpowiedziała na fatalnie bezpośrednie pytanie towarzysza. Wolała uniknąć nieprzyjemnej konfrontacji więc w odpowiedzi jedynie naburmuszyła policzki szukając w drzewie jakiejś otuchy albo chociaż odrobinę cierpliwości. I tak też mało zgrabnie przeszli do kolejnych tematów. Dopóki niesforny ogon panterołaka nie objął dziewczęcej talii.
Czując jedynie muśnięcia ogona na swoich plecach czy gdzieś w okolicy pośladków wcale się nie zdenerwowała, chociaż zdecydowanie zwróciła na to działanie uwagę. Między innymi dlatego, że wydał się on nazbyt przyjemny, aczkolwiek objęcie ciała ludzkiej kobiety zdecydowanie ją rozjuszyło. W dalszą część rozmowy szło im coraz trudniej się porozumieć. W końcu uwagę Kavki przejęła futrzasta część ciała Weia.
- Nie wiem czy są mili… - próbowała mówić Enthe. – Są… Zabobonni. Twardzi. Zdecydowani. Zżyci… Nie warto komukolwiek tam na pewno nadepnąć na odcisk, gdy nie jest się jednym z mieszkańców wioski… Kochają rywalizację! A kłótnie między mieszkańcami są tak bezsensowne, a czasem tak idiotyczne, ale ostre, że wielokrotnie wyleciało mi mleko z nosa… Wiesz, kobieta wybiegające ze szmatami od podłóg to codzienność. Jednak spotkasz tam i piękne panny z wiankami we włosach.
Mówiąc te słowa Kavka uświadomiła sobie, jak bardzo odbiega od wykreowanego zarysu, ale czy tak całkowicie? Dziewczyna wbrew pozorom umiała się tez zdenerwować na tyle by uspokoić zabójczynię i złodzieja, więc aż tak do końca spokojną pasącą się owieczką nie była.
Enthe przewróciła oczami słuchając „przechwałek” Yastre na temat alkoholu. Raczej w rozbawieniu niżeli w zdenerwowaniu. Poza tym, jego wypowiedź była o tyle przezabawna, że nie potrzebował procentów by się do kogoś przylepić!
- Nie tylko alkohole… Ale głównie alkohole – zaśmiała się szczerze. – W naszej rodzinie chowamy przepisy na różnorodne specyfiki. Leczące daną chorobę, przyczynę ogólnoustrojowego napięcia, a czasem dla smaku – mówiła dalej jasnowłosa. – A czasem dla zapicia jednym kieliszkiem drwala z przerośniętym karkiem.
Czy Yastre chciał być jak ojciec wykładowczyni? Enthe zacisnęła kilka razy powieki próbując sobie to wyobrazić, co wydawało się jeszcze o wiele zabawniejsze niż próba powalenia ogromnego drwala. Biedak nie zdawał sobie sprawy, ile to właściwie irracjonalnych kar próbował jej postawić ojczym, co kompletnie nie pasowało do natury zmiennokształtnego, ale nie chciała tego komentować ani straszyć swego towarzysza.
„Im dalej w las tym więcej drzew” – przysłowie to odnalazło odzwierciedlenie w obecnej sytuacji, ponieważ zmiennokształtny ponownie wlazł na nieprzyjemne tematy. Stąpał jak ten cymbał po cienkim lodzie w zimowym grodzie nie widząc nawet co go otacza. Dla niego wszystko było tak proste i banalne. Szkoda, że nie miało to odzwierciedlenia w rzeczywistości. Właściwie rektorat był jednym z powodów, dla którego miała wiązać się małżeństwem z Johansem. Jakże nieświadomość i prostolinijność Yastre była dobijającym ciosem dla jasnowłosej.
Ostatnią część wypowiedzi złodzieja słuchała piąte przez dziesiąte, przejęta emocjonalną burzą w swoim hormonalnie zaburzonym świecie. Czuła, jak policzki jej czerwienieją i tym razem nie z powodu zakłopotania, a złości. Samo chrząknięcie prawnika gdzieś rozeszło się w tle dźwięków.
Kavika nie rozumiała samej siebie. To co mówił Yastre przekraczało granice jej wyobraźni. Niby to z jednej strony chciała by tak właśnie było – spełnianie własnych marzeń, realizacja kobiet, a z drugiej była przecież narzeczoną Johansa, która nie może dać się ponieść emocjom. Panterołak był zbyt dobry i mimo że był złodziejem to wcale nie zabrakło mu uczciwości oraz szczerości. Absurd tego połączenia stał się dla dziewczyny niezwykle pociągający, a obejmujący ją ogon pobudzał zmysły dziewczęcia.

W tym samym czasie, podczas wędrówki Fresia bacznie obserwowała okolicę. Udało się jej nawet podsłuchać to i owo, chociaż nie robiła tego z przesadną dokładnością. Tym razem bardziej obchodziło ją to, co dzieje się wokół niej i oby ten koci łajdak tym razem niczego nie spartolił. Jego zaufanie było kluczem do podstawy wyciągnięcia z blondyny dokładniejszych informacji. Niech ją nawet bzyknie tuż za jej plecami, nieważne! Byleby mówiła!
Doglądając przestrzeni w koronie drzew już dawno temu zauważyła, że od kiedy przyłączyła się do ludzkiej kobiety, gałęzie obsadzone są słupkami ptaków. Elfka próbowała znaleźć jakąś zależność między uzdrowicielką a samymi ptakami lub też zaobserwować nietypowe zachowania skrzydlatych zwierząt. Długo nie mogła dopatrzeć się niczego, aż wreszcie nad ich głowami przeleciała jaskółka. Fresia zmarszczyła brwi śledząc podniebny lot, a gdy oczy uszatej kierowały się ku dołowi, usłyszała chrząknięcie Hebana. W oczach zabójczyni wszystko trwało strasznie wolno, jednak w miejscu panterołaka wszystko trwało dosłownie kilka sekund.

- Puść mnie – ostro zażądała Kavka od razu się delikatnie szarpiąc z uchwytu Yastre, który posłusznie usłuchał ukochanej, chociaż kompletnie nie wiedział jeszcze o co chodzi.
Kavka odstąpiła krok do tylu względem złodzieja i zacisnęła pięści gromadząc złość tylko w tych dwóch pobocznych punktach.
- Grrr! – warknęła zirytowana jasnowłosa. – Po pierwsze, miałeś mnie nie miziać! – żachnęła się. – Po drugie, ty myślisz, że to wszystko to takie proste jest! Że jak się dzieci rodzą to takie ironicznie nieskomplikowane sprawy! Tylko jak się zajmować gospodarstwem, dziećmi i mężem mając na głowie badania? Same pieluchy, pichcenie, cerowanie… Wszystko na głowie kobiety! A ty to byś tylko polował, porąbał drewna i się pobawił chwilę z bachorami! Ale wy, mężczyźni, jesteście! Dużo obiecujecie, a mało robicie! Spełnianie marzeń… pff! Gdybyście chcieli tak dać spełniać marzenia, to bym już dawno była na czołówce uczelni! Jak tu chcieć męża i dzieci?!
- Panno Kaviko, proszę się uspokoić! – wtrącił się Heban.
- Zamknij się! Ty akurat nie masz tutaj nic do powiedzenia.
- Ależ mam! Chce cię ten stwór na manowce sprowadzić! Patrzaj co mówisz…
- Ja to ci zaraz powiem! Skleję ci żywicą te gębę…
- COOO?! – oburzył się prawnik. – Zobacz, jak ją denerwujesz, bandyto! – zwrócił się do Yastre grubasek. – Zobacz jaka pyskata! A we dworze to taka uczciwa kobieta…
- Wei… - szepnęła w końcu Fresia unosząc dłonie ku górze. - Czujesz coś wokół? – spytała akrobatka szukając punktu zaczepienia. Wcale się nie myliła. Zmiennokształtny mógł już teraz wyczuć silną woń pobratymców swojej byłej współpracownicy, między innymi dlatego, że było ich wielu.


***
Lisek chował się w swojej norze ucinając sobie porządną drzemkę. Od jakiegoś czasu na swojej drodze nie spotkał żadnego ze swoich rudych niemalże braci. Właściwie lisy nadal pozostawały dla niego rodziną, mimo że on był nieco bardziej magiczny i mógł przybrać różne formy. Tak czy siak, odkryty fakt niezbyt mu się podobał. W końcu rude czworonogi były częścią lasu, a nory na terenie, na który wkroczył, były puste. To utrudniało mu śledzenie kolejnych kroków wywąchanej gromadki, szczególnie, że teraz nieco się pogubił.
Od kiedy opuścili ognisko jedyne, co dobrze czuł to woń ludzkiego potu kobiety, która gdzieś przecięła się z wonią jakiegoś mężczyzny i dalej… Dalej nie wiedział co zrobić ani gdzie iść. Poza tym był tak już zmęczony wędrówką i ciągłym analizowaniem, że postanowił wygodnie ułożyć się w jakiejś norze. Na oślep kierował się jedynie jakimś domysłem, gdzie mogli ruszyć dalej, ale najwidoczniej źle odgadł, a przynajmniej z takim przeświadczeniem usnął.
Jego drzemka przerwana została nagłym hałasem i tańczącym światłem na jego pysku. Niechętnie mrużył powieki, a gdyby nie fakt, że rozwiązuje własną misję z pewnością położyłby się dalej spać. Nieugięta ciekawość i poczucie odpowiedzialności mu na to nie pozwoliło. Delikatnie ułożył łeb ku wyjściu, ale tylko na tyle by spojrzeć kto lub co zakłóca jego spokój.
Usłyszał znajomy mu akcent, a by potwierdzić swoją informację przyjrzał się kilku stojącym postaciom. Ich uszy były długie, a głos niezwykle melodyjny. „Elfy” pomyślał lisołak próbujący zrozumieć kontekst rozmowy, ale chyba była to przeplatanka luźnej rozmowy a jakimiś domysłami. Szkoda, że umiał jedynie kilka słówek z elfickiego języka, ale lepsze to niż nic.
Stali uporczywie długo. Rudzielec doszedł do wniosku, że chyba coś planowali, bo cały czas szeptali. Czekał i czekał i czekał…
W końcu ruszyli dalej. Zwierzak wychylił bezdźwięcznie łeb przyglądając się oddalającym jednostką. Rozwarł w zaskoczeniu oczy, bowiem szybko rozpoznał, że była to straż pilnująca tego lasu. Ich sylwetki z każdym kolejnym krokiem pochylały się coraz bardziej. Postanowił trzymać się bardzo z daleka od nich. Głównie z braku lisów wokół, chociaż z drugiej strony…
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Dla Yastre to co mówiła Kavika było jak usilne komplikowanie sobie życia, dlatego jakoś stracił zainteresowanie tematem. Wiele osób miało ten problem - nakładali na siebie zbyt wiele zależności i ograniczeń i przez to byli nieszczęśliwi, bo nie mogli jeść tego co lubili albo być z tym, z kim chcą. Albo tak jak w tym momencie - nie mogli działać zgodnie z własnym sumieniem. Panterołak zdecydowanie pokręcił głową na samą myśl, że miałby wybierać w tak ważnej kwestii. Niech ograniczają się ci, co popisują się przed panienkami albo niszczą bez pojęcia wszystko wkoło, jego dar był bardzo ważny i nie zamierzał z niego rezygnować. Z jego krwi był tylko pożytek, nikomu krzywdy nie robił.
        Biedny panterołak nawet nie zdawał sobie sprawy, jak wielką emocjonalną burzę rozpętał w sercu Kaviki tym jednym, niezbyt wyszukanym komplementem. Dla niego to było takie proste - wyraził swoją opinię, prosto i szczerze jak zawsze, bez zbędnego komplikowania i niedomówień. Lubił, wręcz bardzo lubił, swoją złotowłosą towarzyszkę i po prostu dawał jej to odczuć, cały czas pamiętając jednak, że ma być dżentelmenem, bo tak poradziła mu Fresia. Jedyny szkopuł polegał na tym, że Yastre nie do końca wiedział co to oznacza, ale na razie się tym nie martwił, bo zdawało się, że sobie radził. Niestety, gdyby mógł dostrzegł grymasy na twarzy Kaviki, zorientowałby się, że jednak nie jest tak dobrze jak miał nadzieję. W jego życiu brakowało osoby (najlepiej mężczyzny), która byłaby wystarczająco dobrze wychowana i cierpliwa jednocześnie, by przekazać mu, jak powinien się zachować. Zmiennokształtny oczywiście dalej zachowywałby się jak zwykle, ale w chwilach takich jak ta - gdy jasno i klarownie powiedziano mu, że ma być grzeczny - wiedziałby co ma robić. Teraz pozostawało mu jedynie zgadywać.
        Ogon Yastre co prawda nie podlegał jego woli, lecz panterołak i tak miał w nim czucie i był w pełni świadomy tego, że dotyka pleców i pośladków Kaviki. W życiu by nie zaprzeczył, że nie było mu w tym momencie przyjemnie - to był inny rodzaj dotyku niż cała reszta, nawet inny niż to, że dłońmi dotykał jej pośladków. Bo tamto, to tylko względy praktyczne - niósł ją na plecach, wiec miał z nią kontakt, tyle. Lecz z ogonem było inaczej, przypadkowe ocieranie się o plecy dziewczyny nie było podyktowane niczym innym, jak własnym życiem tego narządu. A co lepsze Kavka wcale nie reagowała na niego alergicznie, nawet niespecjalnie się spięła - tylko na chwilę, ale to pewnie przez zaskoczenie. Yastre nawet nie planował ją obejmować, lecz tak się zdarzyło, że kiwający się ogon wsunął się między jego plecy i jej brzuch, a nie mogąc się wydostać po prostu tak pozostał. Było to odrobinę niewygodne, ale przy tym bardzo przyjemne, więc panterołak nie śmiał narzekać. Jak by to zresztą wyglądało? “Kavika, mogłabyś zabrać mój ogon?” nie brzmiało wcale dobrze w jego mniemaniu. Szkoda, że nie był przy tym świadomy, że będzie to jedna z iskierek, które spowodują wybuch Kavki…
        - No to fajnie tam macie - zapewnił zmiennokształtny, gdy usłyszał o bójkach i krewkich babach z wioski swojej ukochanej. - No bo wiesz, to że ludzie się leją po gębach i kłócą, to nie jest takie do końca złe, to jest po prostu szczere. No bo powiesz jeden drugiemu co ci na sercu leży, dacie sobie po mordach i już jest spokój, a jakby każdy trzymał urazy dla siebie, to nigdy by do ładu nie doszli. Tego mnie moja banda nauczyła - jak dwóch gości miało problem, to zdejmowali koszule, odchodzili na bok i się prali aż im para zeszła. No albo aż któryś stracił zęby, bo niektórzy byli bardzo wściekli. Też się tak biłem. Ja się całkiem dobrze biję, i tak na serio, i tak na żarty. Ale dziewczynie nigdy krzywdy nie zrobię!
        Yastre specjalnie chwalił się takimi rzeczami, gdyż był pewny, że zaimponuje w ten sposób Kavice, chociaż ona i tak miała już możliwość zobaczyć, jak panterołak radzi sobie w boju.

        Bandyta nie był niestety świadomy, co takie zrobił źle. W pewnym momencie poczuł, jak siedząca na jego plecach dziewczyna zaczyna się spinać, ale wtedy było już za późno, mleko się rozlało. Jedyne co mógł w tym momencie zrobić zmiennokształtny, to spełnić jej życzenie i jak najszybciej ją odstawić. Zrobił to sprawnie, ale przy tym jak najdelikatniej - najpierw rozplótł tworzące siodełko palce i złapał blondynkę za uda, tak by mogła swobodnie opuścić nogi, po czym sam ugiął kolana i gdy był już odpowiednio nisko, zupełnie zabrał ręce. W tym momencie stopy Kaviki od podłoża dzieliła odległość mniejsza od palca, więc mogła od razu pewnie stanąć. Yastre zaraz się obrócił, a po jego minie i położonych po sobie uszach widać było, że spodziewał się bury, nie wiedział tylko jeszcze za co oberwie. Jej warknięcie wystarczyło, by panterołak skulił się w sobie.
        - Kavika, nie miziałem cię! - wtrącił się nie czekając aż zostanie dopuszczony do głosu, profilaktycznie wyciągając jednak przed siebie ręce na wypadek, gdyby musiał się bronić. - Nie specjalnie! Kavika, ja nie panuję nad swoim ogonem, żaden kot tego nie potrafi, on porusza się sam, no. Przepraszam! Nie wiem jacy są mężczyźni w mieście, ale ja naprawdę chciałbym, by moja żona była szczęśliwa! I gdybym sam miał z tego powodu przy garach stanąć, to bym stanął i bym nie robił scen!
        Yastre w dziwny sposób uniósł głos - albo jakby był zły, albo jakby nabrał odwagi do wyrażania swojego zdania. Nawet trochę się podniósł, a gdy do rozmowy wtrącił się Heban, był już w pełni wyprostowany i spięty jak do ataku, a jego ogon poruszał się niespokojnie. Zwężone źrenice obserwowały każdy ruch grubaska, jakby tylko czekały na odpowiedni moment, który zwolni bestię ze smyczy.
        - Sam ją denerwujesz! - ryknął, bo dla prawnika nie istniała żadna taryfa ulgowa z jego strony. - Po prostu mówi to co myśli, a jak ci nie pasuje, to sam bądź w stosunku do niej lepszy! Ja się przynajmniej staram!
        Panterołakowi w gniewie uniosła się lekko górna warga, przez co gdy mówił, błyskał czubkami ostrych zębów drapieżnika w niemym przypomnieniu, jak może skończyć się wchodzenie mu w drogę. Kłótnia pewnie zaraz by się rozbujała na dobre, gdyby nie interwencja Fresii. Jej słowa sprawiły, że Yastre w mgnieniu oka stracił zainteresowanie karzełkowatym krzykaczem i skupił się na otoczeniu. Tak, czuł woń innych osób, jednak wcześniej nie zwracał na nią uwagi, bo dobiegała go z daleka i skojarzył ją raczej ze zbieraczami grzybów albo inną tego typu grupą. Teraz jednak byli znacznie bliżej, a ich woń była intensywna - same młode osobniki, głównie napędzani testosteronem mężczyźni. Jak nic wojownicy. Panterołak uniósł lekko głowę i intensywnie węszył, kręcąc się w kółko. Jego uszy poruszały się lekko, by w całym tym szumie lasu rozróżnić te konkretne kroki, których szukał.
        - Tam - oświadczył, wskazując kierunek za nimi. - Stamtąd idzie jakaś grupa. Spora, naprawdę spora. Nie ma co z nimi zadzierać, lepiej się skryć.
        Yastre bezpardonowo i nie czekając na reakcję reszty, złapał Kavikę za nadgarstek i zszedł z wydeptanej przez zwierzęta ścieżynki, którą do tej pory podążali. Jego gest był zdecydowany, ale na tyle delikatny, by nie zrobić drobnej blondynce krzywdy. Zachowywał się jakby był w transie i gdzieś zniknęła jego dotychczasowa łagodność, zastąpiona twardym i zdeterminowanym podejściem samca alfa, który chce za wszelką cenę obronić swoje stado. A w sumie, to obronić swoją samicę, bo co się stanie z Hebanem i Fresią, to niespecjalnie go obchodziło. Elfka sama sobie doskonale poradzi, a grubaska to by najchętniej przywiązał do drzewa i zostawił go tamtym w podarku, zwłaszcza gdyby miał pewność, że mają złe zamiary. No cóż poradzić, że Heban działał mu na nerwy?
        Yastre dość dobrze znał las i wiedział, gdzie szukać najlepszych schronień. Poprowadził Kavikę w stronę gęstych, niskich zarośli i tam się zatrzymał. Uniósł kilka gałęzi, pokazując, że pod spód można się spokojnie wczołgać.
        - Schowacie się tu, dobra? - upewnił się. - A my z Fresią zobaczymy co to za typki. My tam jesteśmy dobrzy w te klocki, podkradniemy się tak, że nas nie zobaczą i będzie jasność kto to i czego chce. Jak będą niebezpieczni czy coś, to ich odciągnę, wy nie czekajcie tylko idzie dalej, tak? Spokojnie, nie dopadną mnie, wrócę w jednym kawałku. Fresia!
        - Jesteś pomylony - wywróciła oczami elfka, ale poszła razem z kotem, by wybadać kto na na nich idzie. W tej dwójce to panterołak był w lepszej sytuacji, gdyż słyszał o wiele lepiej od niej, a o węchu to już w ogóle nie było co wspominać. Nic więc dziwnego, że to właśnie Yastre wysforował się do przodu i wkrótce zniknął wśród leśnej roślinności, chociaż przecież był nadal w swojej ludzkiej formie i normalnych ubraniach, co na pewno utrudniało skradanie się. Co to jednak dla niego, gdy na szali leżało bezpieczeństwo jego ukochanej?
        Kot po wdrapaniu się na drzewo w końcu dojrzał zbliżającą się grupę elfów. Zmarszczył nos i gapił się na nich skonsternowany. Nie był pewny kim byli i przez to był w rozterce co powinien uczynić - uznać ich za wrogów czy za sojuszników? W końcu zdecydował, że lepiej dmuchać na zimne i pozbyć się niebezpieczeństwa, nim stanie się ono realne. Miękko zeskoczył z drzewa, po czym natychmiast nabrał głęboko powietrza w płuca i ryknął jak wściekła pantera. Spojrzał tam, gdzie chowali się skradający długousi mężczyźni i zaraz dostrzegł poruszenie. Wiedział, że sam jest teraz doskonale widoczny, bo stał wyprostowany na otwartej przestrzeni, ale o to mu właśnie chodziło. Gdy upewnił się, że nie został zignorowany, zaczął uciekać biegnąc w zupełnie innym kierunku, niż była teraz schowana Kavika. Zamierzał odciągnąć tamtych i okrężną drogą wrócić w to miejsce, a później odnaleźć swoją ukochaną i resztę po śladach.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

Kavika podczas odpowiedzi Yastre nadymała policzki. Nie dlatego, że powiedział coś złego. Wręcz przeciwnie. To ona się co do niego chyba pomyliła. Jednak nie chodziło tu o samą porażkę w tej kwestii, ale także o fakt, że ten złodziej zaczął mieć coraz więcej zalet niż wad, a ona przecież miała brać ślub! I zresztą, takie znajomości nigdy nie wychodzą na dobre!
Na całe szczęście ta wojna między trójką nie miała okazji się rozpętać. Fresia nie zwróciłaby na to jakiejś większej uwagi. No chyba, że krzyki naprawdę trwałyby w nieskończoność to by zainterweniowała. Ale ten moment budził więcej niepokoju niżeli nerwów.
Kavika od razu zakryła usta, a Heban skrupulatnie przytulił się do jej ręki. W tej całej czwórce to obecnie on przejął rolę najbardziej tchórzliwego. Gdy padło hasło „Tam” oboje ludzi spojrzało w dwie różne strony, przy czym Kavika akurat się nie pomyliła. Zestresowany i obgryzający paznokcie prawnik puścił dziewczynę szukając wskazanego punktu, ale chwilę później zauważył, jak parka odchodzi gdzieś w krzaczory. Oczywiście pierwsze co wpadło mu do głowy, to że tak zwany panterogłupek zaciągnie dziewczę w krzaki, niby to bohatersko chcąc ją ochronić, a tak naprawdę ją uwiedzie. Ruszył więc ostro za nimi by przypilnować młodziaka.
- Dobrze – odpowiedziała posłusznie uzdrowicielka i słusznie podjęła się wyznaczonego zadania.
Sytuacja się więc odwróciła. To on pozostawił ich sam na sam w ciasnej kryjówce. W ciasnej dlatego, że Hebanowi przeszkadzał ten zwisający brzuszek. Kavika nie miała problemu by wpleść się w teren. Sama byłą szczuplutka jak gałązka. Trwali tak przez dłuższą chwilę w milczeniu, gdzie dziewczyna starała się nawet nie wydobyć z siebie dźwięku oddechów.

Fresia ruszyła tuż za zmiennokształtnym i spodziewała się pozostania w tyle. Jak zawsze, on musiał ruszyć do przodu! Nie umiał zdecydowanie działać w grupie! Już się tego nauczyła za czasów cyrku i znowu złość wypełniła jej myśli. Postanowiła więc skorzystać z okazji i zostać tym kimś w razie czego na tyłach. Nie do końca wiedziała, w którą stronę zaszły elfy więc sama sprytnie schowała się jakiś kawałek dalej. Szybko przykucnęła w miejscu dobrym do obserwacji. Coś ją uwierało na plecach. Dopiero teraz przypomniała sobie, że to właśnie ona zaopiekowała się pozostawionym badylem i torbą tej blondyny. Ech! Gdyby jej tak nie zależało na znajomości między panterą a tą pindą nigdy w życiu by nikomu nie usługiwała. No nic. Przechyliła się więc lekko na bok, tak by badyl nie rzucał się w oczy.
Usłyszała ryknięcie Yastre, a po chwili dobiegł ją szum biegu wśród leśnej gęstwiny. Zdecydowanie dobrze się usadowiła. Będzie mogła ruszyć za nimi, ale też nie rzucić się w oczy bo będą zbyt przejęci zmiennokształtnym. Wszystko miało iść zgodnie z planem, gdyby nie to, że gdy cala zgraja przebiegała tuż obok niej dziabnął ją jaki… kot.
Zaskoczona elfka gwałtownie odskoczyła na bok. Spojrzała zdziwiona na kocura, który zanurzył pysk w torbie.
- Tu nie ma jedzenia! – prychnęła odganiając zwierzę, ale ten rzucił się na nią z pazurami. Owinął się wokół paska od torby i nią szarpnął.
Ruch w krzakach spowodował, że czwórka elfów zatrzymała się. Zbliżyli się oni do krzaków, a Fresia skutecznie próbowała uspokoić rozwścieczone zwierzę. Chciała wycofać się i odbiec gdzieś dalej, ale usłyszała zdecydowane „STAĆ!”. Elfka zamarła, a jej pobratymcy zdołali się zbliżyć.
Uszata wstała jak na rozkaz a kot uwieszony na torbie rozsypał jej zawartość. Dziewczyna nieźle już wkurzona chciała złapać kocisko, ale to strażnik uchwycił ją. Ujrzał pierścienie i pliczek jakiś dokumentów, a Fresia nie miała zamiaru czekać. Od razu z półobrotu przysadziła gościowi niezłego kopa uwalniając się z jego uchwytu, ale też sprawiając sobie niesamowitą dawkę bólu, gdy trafiła na jakieś bardziej żelazne części uzbrojenia. Ci więc w odwecie rozpoczęli ten taniec walki próbując uchwycić akrobatkę, która już ledwie wyślizgiwała im się z rąk. Akurat musiała trafić na tych lepiej opancerzonych, gdyż ich klatki piersiowe okrywały lekkie płyty. Można je było łatwo wgnieść, nie ograniczały wybitnie ruchów, no ale sztylet ich nie przebije. Dlatego Fresia zerwała z siebie badyl Kavki. Już raz zaliczyła o niego wywrotkę więc i teraz mógł się na coś zdać. Decyzja ta nie okazała się wcale głupia. Nie mogli go przeciąć mieczami, a odpowiednia siła oraz dobra celność potrafiła nawet zgnieść zbroję. Szczególnie, że jednego z nich trafiła całkiem przypadkiem w klatkę piersiową, a następnie w głowę powalając gościa do nieprzytomności.
- Wow – powiedziała cała zgraja włącznie z Fresią, ale ponownie i szybko rozpoczęła się ich walka.
W podobny sposób znokautowała kolejną dwójkę. Pełna satysfakcji i radości aż pochwaliła się w myślach za swoje uczynki oraz zdolności, ale czwarty chwycił koniec kija i przyciągnął ją do siebie. Uszata szarpnięta i okręcona wylądowała w ramionach strażnika. Twarzą w twarz.
- Tegris? – spytała zaskoczona widząc znajomą twarz.
- Aresztuję cię w imieniu prawa – oznajmił z uśmiechem na twarzy.
- Chyba oszalałeś?! – próbowała się wyszarpnąć z uścisku, ale kiepsko jej to szło. – Niby za co?!
- Za złamanie kodeksu prawnego punktu 7 podpunktu 3.1 oraz punktu 9 podpunktu 1.1 oraz 1.2…
- Co ty do mnie mówisz?!
- Za kradzież. Za nielegalne sprowadzanie broni. Za nielegalnie przechowywanie środków…
- Zamknij się!
- Sama pytałaś.
- Stul ryj! Nigdzie z tobą nie idę! Zawsze musisz mi stanąć rwa mać na drodze. Jesteś gorszy od… - „Yastre” pomyślała Fresia. – Kupy gówna. Puść mnie.
- A nie chcesz iść na układ?
- Układ?

Heban był już strasznie zniecierpliwiony ciągłym ukrywaniem się w krzakach. Zaczął się więc kręcić i wycofywać, grzebać i szarpać do tyłu.
- Heban… co ty wyprawiasz?! – rozjuszyła się jasnowłosa, którą ugniatał krzykacz. Poczuła, jak gałąź wpiła się w jej plecy. – Ała… – pisnęła zaciskając zęby.
Grubasek w końcu wytarzał się z ukrycia i zaczął otrzepywać swój ubiór.
- Dosyć tej parady! Idziemy stąd!
Enthe zwróciła wzrok w stronę źródła głosu, chociaż nie widziała samej postaci, to odpowiedziała:
- Chyba śnisz. Ajaja!
Poczuła, jak ten mały grzyb chwycił ją za nogę i wysunął z kryjówki. Szata dziewczyny podwinęła się, a ona próbowała uratować widoczność swoich pośladków rękoma. Poczerwieniała na twarzy i sprytnie usiadła by się zakryć. Spojrzała rozzłoszczona na prawnika.
- Nigdzie się stąd nie ruszę!
Heban rozejrzał się dookoła. Skupił wzrok na jednym punkcie. Gdzieś na planie malującego się krajobrazu dojrzał niewielkiego, rudego lisa. Zwierzę długo mu się przyglądało. Lisek przekręcił łepek, podobnie jak krzykacz, który poczuł, że Kavka do niego doskoczyła.
- Matko Luanelino! Mrówki mnie oblazły!
- Mówiłem, że to kiepska kryjówka!
-Nie byłaby kiepska gdybyś się z niej nie wygrzebał! Aiii! One są czerwone! Ugryzła mnie! – uniosła się blondynka i podskokami oddalała się od mrowiska. Za wszelką cenę chciała strzepać z siebie małe bestie, z czego skorzystał i Heban. Mężczyzna oczywiście kierował się w stronę pośladków wykładowczyni, ale gdy ich ręce latały w powietrzu i po jej ciele to i przy okazji dorobił się mocnego liścia ze strony dziewczyny.
ENthe tylko warknęła potrząsają burzą jasnych loków. Nie powiedziała nic, tylko rozejrzała się po okolicy.
- I co chcesz teraz zro… aaa!
Nie dokończyła, gdyż prawnik chwycił zwyczajowo mocno dziewczynę w nadgarstku i ciągnął za sobą.
- Ach… zostaw! Daj spokój… co chcesz zrobić? – dopowiadał szeptem by nie zwrócić na siebie niepotrzebnej uwagi.
- Jak to co? Odprowadzam cię.
- Co? Nigdzie nie idę! Aghr…
- Jesteś zaręczona, twój ślub niedługo się obędzie, a ty się włóczysz po lesie! Johans się o ciebie strasznie zamartwia!
I tak też ich spór toczył się, aż do momentu, gdy Kavika wlazła w jakieś dziwne wyboje. Odruchowo odskoczyła gdzieś dalej w obawie, że może to co chrupnęło to kręgosłup jakiejś biednej, małej zwierzyny, ale były to skradzione pierścienie z jej torby. A także zaręczynowy pierścionek!
Kavika głośno nabrała powietrza w płuca zbierając swój cenny pierścionek i dojrzała pliczek rozrzuconych papierów, za którymi również się nabiegała. Heban zaś stał osłupiały, co jasnowłosa zauważyła w momencie zmagazynowania wszystkiego, co do niej należało. Pytającym wzrokiem nawiedziła prawnika, po czym zbliżyła się do niego. Ona nie musiała stawać na palcach by dojrzeć powalonych strażników lasu.
- Ojej… - szepnęła cicho zaciskając dłonie na uzbieranej garści zdobyczy. – Och nie… Fresia miała moją torbę! I kij! Nie powinniśmy tu być! Dlaczego nie posłuchałeś Weia, ty grubasie?! – buchnęła na nowo Kavka popadając niemalże w rozpacz.
Ciało dziewczyny drżało i nie wiedziała co ze sobą zrobić. Nie miała nic do obrony, ani też nie chciała znajdować się w tym miejscu, wśród powalonych strażników. A może oni za chwilę wrócą we dwójkę? A może wcale nie wrócą?
Głowa blondynki wypełniła się chmarą czarnych i jasnych scenariuszy. Jednak w jej sercu gościła nadzieja - skoro ci goście są powaleni, to na pewno z resztą też sobie by poradzili. Właściwie… Nie złamali żadnego prawa będąc w lesie więc skąd ta bójka? Dziewczyna powoli zbliżyła się do powalonych mężczyzn, na co Heban ewidentnie wyraził sprzeciw panicznym niemalże piskiem.
Dziewczyna przyłożyła dwa palce do szyi jednego z elfów by sprawdzić puls.
Żyli.
Żyli…
A skoro żyli to mogła ich delikatnie przeszukać nie zsyłając na siebie nieszczęścia nieboszczyków. Tak więc i też zrobiła. Zaczęła obszukiwać nerwowo, niezdarnie i na tyle szybko na ile umiała strażnika.
- Co ty wyprawiasz?! – oburzył się przez zaciśnięte zęby Heban. – A jak się ocknie?!
Kavika nie odpowiedziała zbyt przepełniona adrenaliną. Przynajmniej dopóki elf się rzeczywiście ocknął. Blondynka wycofała ręce do siebie, a on błądził gdzieś tępo wzrokiem. Jego wzniesiona głowa szybko opadła po tym, jak dziewczyna gwałtownie pociągnęła go do siebie tak by usiadł. Ile sił na tym straciła! Prawie by wyzionęła ducha, ale skutecznie wywołała w nim omdlenie z powodu nagłego wzrostu ciśnienia, co spowodowała brak równowagi w ciśnieniu śródczaszkowym. Gość padł po raz drugi i wtedy kawowe oczy dziewczyny dojrzały skrawek papieru.
Enthe od razu uchwyciła go w ręce i rozłożyła. Widząc zawartość dokumentu nabrała powietrza, ale szybko zgniotła kartkę chowając ją w stercie swoich papierków.
„Oni go szukają…”
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Kiepsko się zwiewa, gdy ma się pogoń na karku, której tym razem nie można zgubić. No bo gdy trzeba dać skutecznego drapaka, to Yastre jest mistrzem nad mistrzami - biega szybko jak błyskawica, a zwinny jest jak każdy kot. Niestety, tym razem nie miał takiego komfortu, by dać z siebie wszystko i trochę się zmęczyć. Tamte elfy były w zbrojach, które chociaż zaliczały się do zdecydowanie lekkiego pancerza, to i tak ograniczały szybkość ich ruchów. A i też widać było, że chociaż zostali wyszkoleni, to i tak nie dorastają do pięt żyjącemu w dziczy zmiennokształtnemu. To była po prostu zupełnie nie ta skala zjawiska. Dlatego bandyta zamiast wiać ile sił w nogach i śmiać się z nadmiaru adrenaliny, truchtał sobie przed siebie, robił dużo hałasu i co chwilę pokazywał się między drzewami, by na pewno tamci go nie zgubili. Raz czy dwa razy zerknął za siebie, by ocenić ilu ich było. Zdawało mu się, że naliczył trzech, ale był święcie przekonany, że widział ich dużo więcej. W końcu dotarło do niego, że nie pobiegła za nim cała grupa i wtedy natychmiast zdecydował się zakończyć tę bieganinę. Trudno, w planie miał tylko wystrychnąć ich na dudka i wyprowadzić ich w las, aby nie umieli znaleźć drogi powrotnej, ale musiał zdecydować się na bardziej radykalne kroki, bo nie wiedział, co działo się z resztą, która zniknęła mu z oczu. Dlatego ledwo przebiegł jeszcze kawałek i zaraz czmychnął na bok, ale tym razem tak, by pościg tego nie zauważył. Przyczaił się, skupił i czekał. A gdy nadeszła odpowiednia chwili, złapał mocno za pień, za którym się skrył i wyskoczył, robiąc mocny zamach obiema nogami. Przebiegającego elfa kopnął prosto w twarz, aż ten się nogami nakrył. Jego kamraci zaraz zaczęli coś wołać w swoim języku, oboje sięgnęli po broń. Na Yastre takie grożeniem mieczem nie robiło specjalnego wrażenia, bo naprawdę niewielu szermierzy służących w różnej maści straży potrafili się dobrze posługiwać bronią. W związku z tym panterołak nie krępował się i poświęcił ułamek sekundy, by upewnić się, że swoją pierwszą ofiarę znokautował raz a skutecznie. Tak, powiodło mu się - elfi wojownik leżał nieruchomo na ziemi, a krew z rozbitego nosa spływała mu po policzku. Nie istniało ryzyko, że nieprzytomny zakrztusi się własną posoką, gdyż głowę miał lekko przechyloną na bok. To dobrze, bo Yastre wcale nie chciał nikogo zabijać - tamtą dwójkę również zamierzał oszczędzić, lecz oni jeszcze o tym nie wiedzieli i dlatego byli tacy spięci.
        - Podnieś ręce nad głowę i nie ruszaj się - ostrzegł jeden z nich.
        - Współpracuj, a nie zrobimy ci krzywdy - dodał drugi. Panterołak był święcie przekonany, że wydygali się po tym, jak załatwił ich kumpla, dlatego teraz woleli negocjować. Ale przecież jemu nawet przez myśl nie przeszło, by się poddać. Podniósł rękę już robiąc w ten sposób nadzieję strażnikom, ale tylko podrapał się za uchem, jakby nic sobie nie robił z obecności stróżów prawa.
        - Powiedziałem “nie ruszaj się”! - zirytował się momentalnie pierwszy z nich. Yastre przechylił głowę na bok niczym bardzo mądry pies, po czym bez żadnego ostrzeżenia rzucił się na tego krzykacza. Właśnie zastanawiał się jak to rozegrać, ale jeśli ten długouchy sam prosił się o manto, to panterołak nie zamierzał kazać mu czekać. Doskoczył do niego i choć przeciwnik zaraz zamachnął się do ciosu mieczem, zmiennokształtny zgrabnie cofnął się przed ciosem i dopiero wtedy zadał swoje uderzenie. Dłonią ze stulonymi palcami uderzył elfa w mostek, pozbawiając go w jednej chwili tchu. Nie zdążył go powalić, a jedynie odepchnąć, gdyż jego kamrat również włączył się do walki. Gdyby kot miał gorszy refleks, oberwałby w bok mieczem, a gdyby nie umiał tak szybko ogarnąć sytuacji, sam uniknąłby ciosu, jednak wystawiłby swego pierwszego przeciwnika. Nawet gdyby ta dwójka miała się nawzajem pozabijać przez swoją niezdarność, to kot zwyczajnie tego nie chciał, dlatego uratował walczącego o oddech elfa (co i tak nie zostanie mu zapamiętane). Miał teraz moment, by zająć się tym w pełni sprawnym strażnikiem. Pierwsze o czym pomyślał, to rozbrojenie go. Nadążenie za ruchami długouchego zajęło mu ledwie moment, po którym był w stanie wkroczyć do akcji. Doskoczył, uderzył elfa w łokieć, a później w nadgarstek. Miecz cicho upadł na ziemię, gdy utrzymujące go palce się rozluźniły. Strażnik syknął z bólu, Yastre jednak nie dał mu szansy na jęczenie. Ba, nie pozwolił mu się nawet spostrzec, co go trafiło, a była to pięść panterołaka w jednym celnym ciosie skupionym na podbródku - zmiennokształtny miał tak dobrą technikę i wyczucie, że takie uderzenie wystarczyło do nokautu. Nim nieprzytomny elf upadł na poszycie, Yastre już obrócił się do tego pierwszego. Skubany zdołał już odzyskać dech i był gotowy do walki. Wyglądał na bardzo wściekłego i gdy natarł, cały gniew skupił się w jego ciosach, które stały się szybkie, mocne i bardzo mało dokładne. Panterołak bez trudu uchylił się raz, drugi, po czym pozwolił, by to elf zmniejszy odległość między nimi, przykucnął i podciął go. A gdy obaj byli w parterze, zmiennokształtny rzucił się na przeciwnika. Ten próbował się osłonić i obrócić bokiem by wstać, Yastre jednak nie zamierzał mu na to pozwolić. Skoro jednak strażnik był już w trakcie obrotu, bandyta po prostu ustawił się za jego plecami i nim ten zdołał zareagować, kot już założył mu duszący chwyt na szyję. Chwilę później było już po wszystkim, na ziemi leżało trzech nieprzytomnych wojowników w zbrojach, a nad nimi stał bardzo zadowolony z siebie panterołak. Zgodnie ze swoimi starymi nawykami nie zamierzał zostawić ich tak samych sobie, bo przecież mogliby się za szybko obudzić i za nim pójść. By więc uprzykrzyć im życie po odzyskaniu przytomności, zamierzał ich związać… Ale nie miał czym! Sam nie nosił ze sobą liny, a oni też jej nie mieli, na dodatek w okolicy nie rosło żadne mocne pnącze. Nic to jednak, Yastre i z tym sobie poradził. Zwlókł elfów w jedno miejsce i z ich sznurówek zrobił jeden wielki i skomplikowany supeł. W tym stanie nie mogli ani zdjąć butów, ani nawet wstać, musieli rozwiązać jego robótkę ręczną, no bo przecież bandyta był przy tym na tyle sprytny, że zabrał im wszystkie ostre przedmioty i złożył na miejscu poza zasięgiem ich rąk. Przywłaszczył sobie tylko jeden bardzo porządny nóż, bo na pewno mu się coś takiego przyda. Gdy to już było zrobione, zmiennokształtny w te pędy poleciał w miejsce, gdzie zostawił Kavikę i resztę.

        Yastre z daleka słyszał krzyki swojej ukochanej, więc przyśpieszył ile tylko mógł bez zmiany formy. I nie miało znaczenia, że to przez mrówki - jej działa się krzywda, a jego przy niej nie było! Heban przecież sam z sobą nie umiał sobie rady dać, a co dopiero pomóc komuś? Całe szczęście na miejscu okazało się, że nic nikomu się nie stało - panterołak ocenił to gdy tylko wyskoczył z krzaków. Zaraz schował pazury i przestał szczerzyć kły, mlasnął by ułożyć sobie wargi. Dostrzegł leżących na ziemi nieprzytomnych strażników i od razu uznał, że walka była owocna. Tylko…
        - Gdzie Fresia? - upewnił się. Nie był w stanie jej teraz wyczuć, bo przecież elfka była wysmarowana tym swoim śmierdzielstwem i na dodatek miała założony taki sam amulet jak ten, który Yastre ukradł reszcie jej grupy.
        - Załatwiłem tamtych, już jest spokój… - oświadczył, zbliżając się do Kaviki. Delikatnie złapał ją za ramiona i obejrzał, czy nic jej się nie stało.
        - Ej, ej, hola z łapami! - upomniał go zaraz Heban.
        - Sprawdzam czy nie jest ranna! - obruszył się zmiennokształtny, po czym niewzruszony delikatnie uniósł brodę Kaviki, by spojrzeć na jej twarz. Gdy ich spojrzenia się spotkały, uśmiechnął się przelotnie, lekko opuszczając uszy.
        - Dobrze, że nic ci nie jest - zapewnił szczerze, z czułością, po czym puścił ją i zachowywał się jakby nigdy nic. Odszedł kawałeczek i przykucnął przy pierwszym strażniku. Sprawdził czy ten żyje i gdy zorientował się, że tak, upewnił się, że jeszcze długo nie odzyska przytomności, po czym bezczelnie go obszukał, czemu towarzyszyły głośne protesty Hebana, bardzo skrupulatnie ignorowane przez bandytę, który i tak nic ciekawego nie znalazł. To było jednak niepokojące - strażnicy w sercu lasu, na ich tropie… Podejrzliwa natura osoby, która prawie całe życie przed kimś ucieka, dała o sobie znać. Źrenice Yastre momentalnie się zwęziły, adrenalina szumiała w uszach, oddech stał się szybszy. Bandyta podniósł wzrok na Kavikę i dostrzegł te kartki, które mięła w dłoniach. Zważywszy, że jeszcze ich mu nie pokazała, musiało na nich być coś tajemniczego.
        - Muszę porozmawiać z Kaviką na osobności - oświadczył zmiennokształtny wbijając wzrok w Hebana. Prawnik trochę zląkł się tego spojrzenia, lecz i tak zamierzał pozostać nieustępliwym.
        - Nie ma mowy, nie zostawię panienki sam na sam z tym zwierzakiem… Co… co ty planujesz? - bąknął widząc jak Yastre wstaje i podchodzi do niego. Gdy panterołak wyciągnął ręce, Heban próbował się oganiać i protestować, lecz bandyta nic sobie z tego nie robił. Złapał grubaska w pasie i podniósł go jak tobołek. Nim młócące bez sensu ręce prawnika zdołały go sięgnąć, zmiennokształtny powiesił swoją ofiarę na najbliższej mocnej gałęzi za pasek od spodni i zaraz odskoczył.
        - Siedź tu, my zaraz wrócimy - oświadczył mówiąc tonem jak do niegrzecznego dziecka i nawet grożąc mu przy tym palcem. - I nie drzyj się! - upomniał go. - Jeszcze kilku może się tu po okolicy kręcić. Kavika, chodź…
        Yastre złapał dziewczynę za dłoń i delikatnie odciągnął ją na bok, zostawiając za sobą dyndającego na gałęzi czerwonego ze złości Hebana.
        - Co tam masz? - zapytał, patrząc wymownie na kartki. Gdy Kavika pokazała mu ich zawartość, to chociaż panterołak nie umiał czytać, doskonale wiedział jaka jest treść listów. Listów gończych wysłanych za nim w tych miastach, gdzie dał się przyłapać na zbójowaniu. Była tego całkiem pokaźna kolekcja i na myśl, że ta grupa została wysłana za nim, Yastre aż schował ogon pod siebie. Nie, by była to dla niego nowa sytuacja, bo takie pościgi zakrawały wręcz na rutynę jego życia, ale teraz był z Kaviką, z Hebanem, z Fresią, to bardzo wszystko komplikowało. Bandyta nie chciał narażać swojej ukochanej blondyneczki, a nie wiedział przy tym jak poradzić sobie z pozostałą dwójką, bo elfka pewnie chętnie by go sprzedała straży, a Heban jeszcze postarałby się, by Yastre zadyndał.
        - Ajajaj - mruknął, drapiąc się z zakłopotaniem po karku. - Kavika… Bo ty wiesz, co to jest. Kavika, ale ja nie wiem skąd oni tu… Będą kłopoty, straszne kłopoty. Ale kaszana, no normalnie, czemu nic nam nie wychodzi?
        Yastre jakby coś tknęło - rozejrzał się i sprawdził, ilu nieprzytomnych leży na ściółce. Nie był mądry, nie umiał czytać ani pisać, ale do dziesięciu umiał policzyć i wiedział, że coś mu się nie zgadza. Zadarł lekko głowę węsząc.
        - Jeden z nich stąd poszedł - powiedział. - O nie, i pewnie była z nim Fresia… Ja mogę ich wyśledzić, nie problem, daleko nie odeszli. Ale Kavika, ja nie wiem, czy powinnaś iść ze mną. No bo skoro mają listy, to już jestem tu ścigany. Nie chcę, by coś ci się przeze mnie stało, byś miała kłopoty. Masz być rektorem, tak? No to jak spotkają cię z bandytą, to mogą sobie dziwne rzeczy pomyśleć, że jesteś zła albo coś. Ale wiesz, ja mogę udawać, że cię porwałem, wtedy nic ci nie zrobią, prawda? Albo… albo możemy się rozdzielić. Ale nie chcę też, by Fresii coś się stało, no bo jak oni szli za mną a złapali ją, to ja tego tak nie mogę zostawić, ona nic nie zrobiła, prawda? To muszę jej pomóc, nie lubimy się, ale ja jestem porządnym facetem, nie zostawię jej tak, by ją zamknęli albo coś.
        Yastre spuścił wzrok. Nie wiedział co robić. Wcześniej jak był ścigany, to z reguły był ze swoją bandą, gdzie każdy był poszukiwany albo był sam. To było wygodne, można było uciec. Ale nie mógł narażać Kaviki, za bardzo ją lubił.
        - Zdejmij mnie stąd ty panterogłupku! - krzyknął Heban majtając w powietrzu nogami.
        - Aaaa, zamknij się, myślę! - odpyskował mu Yastre, po czym znów spojrzał na Kavikę. - A ty znasz może tych strażników, wiesz kto to? Czy są bardzo groźni? No bo może zrobimy tak, że ja się rozejrzę za Fresią, bo może się okaże, że on jej wcale nie porwał tylko poszła gdzie indziej? To ją przyprowadzę i ruszymy dalej. Albo da radę, bym ją mu porwał nim by dotarł do swoich. Tak zrobimy, co? Poczekacie, a ja jej poszukam?
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

Kavika oczywiście drgnęła, gdy panterołak wyskoczył zza krzaków, ale szybko zebrała włosy do tyłu wzdychając z ulgą. Po pierwsza i najważniejsze, Yastre żył i był cały. Po drugie, przybył właśnie on a nie jakiś podejrzany typek, pomijając oczywiście fakt, że zmiennokształtny przecież był złodziejem i można by go za takiego brać. Mimo to nie spoglądała na niego. Wzrok jej skupiony był na powalonych strażnikach i początkowo naprawdę nie zwróciła na niego uwagi. Była zbyt przejęta walką, by nie obgryzać paznokci z nerwów. Dopiero gdy stanął tuż obok niej ona uniosła głowę.
- Hm? – Posłała mu pytające spojrzenie, a chwilę później poczuła jego silne dłonie na swoich kościstych ramionach. Śledziła wyznaczone przez Yastre punkty obserwacyjne w celu oceny jej stanu zdrowia, aż w końcu przystanęła na jego przedramieniu. Poczuła, jak jego palce swobodnie przeniosły się tuż pod jej brodę, jak kciuk mężczyzny nacisnął fragment skóry dolnej części twarzy. Miała wrażenie, że za chwilę utonie w objęciu jego dłoni, chociaż ledwie ją dotknął. Nogi dziewczyny ugięły się, gdy skierował jej twarz ku sobie. Czuła coś niesamowitego, coś czego nigdy wcześnie nie doświadczyła i nie była pewna czy to uczucie ma jakiekolwiek medyczne określenie, ale gdy on tak powoli dźwigał swoją rękę ku górze, tak i ona unosiła się z każdą chwilą czując… czując…
Motylki w brzuszku.
Uzdrowicielka delikatnie rozchyliła usta, jakby zniewolona gestem Yastre, nie mówiąc już o treści słów mężczyzny połączonych z tym nadzwyczajnym w swej zwyczajności uśmiechem. I ten nagły zryw oraz nadanie obojętności zaistniałej sytuacji.
To było na swój sposób bolesne. Głównie dlatego, że się zakończyło, a to oznaczało, że… czegoś oczekiwała. Oczekiwała czegoś więcej, pragnęła zagrać z nim w ujawniającą się grę fizyczności oraz tej przedziwnej mentalności, która powstaje między dwojgiem istot. Wewnętrzny bunt wzbudził poczucie niesprawiedliwości, ale pamięć tej chwili gasiła zapał do wywołania kłótni.
Gdy mężczyzna odszedł, ona szczeniacko opuściła głowę ściskając stertę papierów w rękach i delikatnie się rumieniąc. Wstydziła się tego, tych uczuć. To była dla niej nowość. Nigdy wcześniej nie obcowała z emocjonalnością w ten sposób. Nie umiała się z nią obchodzić, a nawet zaakceptować. Szczególnie, że między tą stertą uzbieranych rzeczy mocno trzymała pierścionek zaręczynowy, który oznaczał, że należy do kogoś zupełnie innego.
Dopiero krzyki Hebana sprowokowały Enthe do zaobserwowania tego co się tu zaczęło wyprawiać.
- Ya… Yas… Och... Ccc... Co ty robisz?! – spytała podchodząc do zmiennokształtnego, ale stanęła w połowie drogi, gdy ten chwycił grubaska za gacie.
Kavika przysłoniła usta powstrzymując się od perfidnego śmiechu, ale prawnik widząc to jeszcze bardziej poczerwieniał na twarzy i wrzeszczał jak oszalały.
- Nie wiem czy to drzewo wytrzyma – zachichotała zwracając się do panterołaka.
Jednak nadszedł czas na te gorszą część rozmowy. Dziewczyna szybko schowała pierścionek do jakiejś malutkiej kieszeni w płaszczu by wskazać bandycie wygrzebane od strażników papiery. Yastre szybko popadł w potok słów, które byłyby go w stanie wyratować, ale tak naprawdę to nic nie mogło mu pomóc jeżeli chodzi o zachowanie dobrego wizerunku. Wykładowczyni słuchała, jak przechodzi z myśli do kolejnej oraz jak stara się wytłumaczyć, jak milknie i na nowo dopowiada.
- Yastre… - powiedziała w końcu Kavka kładąc dłoń na jego nadgarstku i patrząc mu prosto w oczy, ale jej twarz nie wyrażała pewności siebie. Była zarazem zmartwiona, jednak tak samo pragnęła zapewnić go, że wszystko będzie dobrze.
– Spokojnie. To dopiero początek… A już tyle nam się udało. Mniej więcej wiemy kto mnie szuka i dlaczego, Fresia jest dobrym tropicielem, ty niesamowitym łowcą… - specjalnie ominęła wypowiedź na temat Hebana, który właściwie stwarzał kłopoty. – Po prostu... musimy to przemyśleć.
Dziewczyna wciąż ukrywając zawartość papierów przed krzykaczem zbliżyła się jeszcze o krok do panterołaka i kontynuowała szeptem.
- Ja wiem, że ty jesteś złodziejem więc… powiedzmy, że nie do końca mnie ruszyły te listy gończe – wyznała szczerze uzdrowicielka. – Ale spójrz, kwota się różni, a także obramowanie… i nawet delikatnie charakter pisma, a papier nie jest jakoś bardziej czy mniej zniszczony… - Dla pewności Kavka nawet powąchała kartki.
- A żadne z nich nie pochodzi z Rapsodii. To może pochodzić… Sama nie wiem, Fargoth? A to… to nie wiem, ale tutaj zdecydowanie więcej chcą za twój łeb. Dlaczego więc szukają cię tutaj, w okolicach Rapsodii i Rododendronii? Wydaje mi się, że zatrzymują każdego przestępcę, który może okazać się owym łapaczem kobiet do burdelu bądź zagrażają w jakiś sposób lasu, stąd też może chcieli cię zatrzymać?
Na ostatni pomysł Yastre dziewczyna aż drgnęła wyobrażając sobie kolejne sam na sam z Hebanem. To nie mogło się udać. Aż spociła się na czole szukając szybkiego wyjścia z sytuacji. Mimo wszystko nie chciała zdradzać zmiennokształtnemu, że to właśnie przez tego bebecha wyszła z kryjówki i chciał ją zaciągnąć z powrotem do miasta.
- Ja… O… O nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie! Znaczy ja… Ja… Znaczy się… - mówiła szybko chociaż strasznie chaotycznie. – Teraz nie ma Fresii, a jeżeli ktoś mnie znajdzie? Rozumiesz o co mi chodzi… - mówiła coraz bardziej zawstydzonym głosem spuszczając przy tym głowę. – Chodzi o to, że… że faktycznie jesteś bandytą, ale zarazem mnie chronisz…
„O matko co ja powiedziałam właśnie?!” – wypluła sobie w międzyczasie Kavka w myślach.
- …aczkolwiek dzięki temu umiesz bronić! Poza tym, mój rektorat… Nieważne, ja muszę ocalić moje siostry. One są najważniejsze! Poza tym, jeżeli patrzeć na to trochę z innej strony to faktycznie, towarzyszy mi bandyta, ale także… prawnik wysokiej klasy z Rapsodii. Może zbliżymy się tam razem? Zobaczymy w ogóle to miejsce, czy jest jakieś straszne czy… czy może to zwykłe kontrolne „badanie” albo coś? No bo spójrz na tych strażników. Mają lekkie zbroje, w dodatku chyba nie mają na sobie nawet pełnego najlżejszego opancerzenia… A pod spodem sam materiał, skóry… Przy czym wszyscy są elfami. Wydaje mi się, że to strażnicy tego lasu, ale uzbrojenie może świadczyć o tym, że oddają jakąś przysługę któremuś z miast… Wiesz, coś na zasadzie, że damy wam miecze i zbroje, a wy wytropcie dla nas kogo chcemy. Właściwie też mogą być wysłani z miasta, a dawanie pełnej zbroi do lasu nie byłoby zbyt rozsądne, szczególnie jeżeli mają walczyć… No ze zmiennokształtnymi tak? Nie znam się na was za bardzo, ale jeżeli każdy jest taki zwinny i szybki to oni nie mogli być za bardzo w tyle. Poza tym, wbrew pozorom to właśnie będąc blisko obozu strażników, czy cokolwiek tam mają, będę najbezpieczniejsza… W każdej chwili mogę się zgłosić do straży, jeżeli nie daj na Prasmoka, coś pójdzie nie tak.
Trajkotała coraz szybciej Kavika coraz bardziej analizując wszystko wokół niż rzeczywiście trzymając się dialogu samego w sobie. Jeszcze raz przejrzała kilka dalszych kartek, aż w końcu wszystkie zgięła w pół.
- A Fresia musiała tu być… Bo większość z tych papierów wypadło z mojej torby. Może to i lepiej, nie przeszukają jej tak skrupulatnie…
Kavika ukradkiem spojrzała na Yastre kilkukrotnie ewidentnie ujawniając, że zbiera się jeszcze do jednej wypowiedzi.
- A jak tobie coś się stanie? – spytała bardzo cichutko. – Chciałabym wiedzieć, że wrócisz… A jak cię złapią, zamkną… Zostanę sama i będę na ciebie czekać? To zbyt stresujące… Chce wiedzieć co się z tobą dzieje…
I całą chwilę zepsuł Heban, przez trzask gałęzi i głośny upadek, jakby co najmniej tona kamieni runęła ze zbocza gór. Uzdrowicielka nie spojrzała za siebie, ale zacisnęła zęby wyobrażając sobie ból jak musiał przeżyć. Co dziwniejsze, pasek od spodni lepiej wytrzymał niż sama gałąź, co też ukradkiem przyznając rozbawiło dziewczynę.
- Auć… - szepnęła pół żartem, pół serio.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Czy zmiennokształtny czuł to samo co Kavika, gdy ich spojrzenia się spotkały? Trudno było orzec. Yastre w swym zachowaniu był z jednej strony podobny do kota, a z drugiej do człowieka i nie było do końca wiadome, która część w danym momencie przeważa. Gdyby go jednak zapytać - i zmusić do odpowiedzi, bo na pewno wstydziłby się mówić - powiedziałby, że on również poczuł się w tamtej chwili bardzo miło, pamiętał jednak, że ma nie straszyć swojej ukochanej i właśnie tak postąpił. Bo naprawdę pragnął ją wtedy pocałować i gdyby nie rada Fresii, pewnie by to zrobił. Z drugiej jednak strony miał cały czas w pamięci burę, którą zebrał tuż przed pojawieniem się tych głupich elfów. Może Kavika, choć patrzyła na niego tymi wielkimi, błyszczącymi oczami w ten szczególny sposób, faktycznie niespecjalnie go lubiła? "Dlaczego te kobiety z miast muszą być takie skomplikowane?", narzekał w myślach, przetrząsając kieszenie nieprzytomnych strażników. Nagle zastrzygł uszami - u jednego za pazuchą wymacał jakiś niecodzienny kształt. W mgnieniu oka dobrał się do zawartości ukrytej kieszeni i wyciągnął z niej... parę różowych okularów. Po raz kolejny zastrzygł uszami - przedmiot wzbudził jego ciekawość, bo pasował do wizerunku strażnika jak pięść do nosa. No i był ładny, kolorowy i błyszczący, a Yastre może i był kotem a nie sroką, ale lubił takie rzeczy. Założył okulary na nos i od razu stwierdził, że widzi w nich lepiej, dalej i ostrzej, lecz wszystko jest zabarwione na różowo jak pranie od jednej czerwonej skarpetki. To było naprawdę fajne! Panterołak był przy tym przekonany, że wygląda w tych okularach nieprzyzwoicie dobrze (i w rzeczywistości tak było), więc tym bardziej zdecydował się je zachować. By jednak nie kłuć Hebana w oczy kradzieżą w biały dzień, dyskretnie schował swój nowy skarb do kieszeni z myślą, że założy go później i wymówi się, że przecież ma go już jakiś czas. A teraz pora była przejść nad radością z łupu do szarej, skomplikowanej rzeczywistości.
        Chwilę później Kavika miała znacznie lepszy humor, a prawnik dyndał powieszony za gacie na drzewie, a wszystko to było zasługą bandyty.
        - Oby - odpowiedział na wątpliwości w kwestii wytrzymałości gałęzi, słychać było jednak, że sam również jest rozbawiony tą sytuacją i niewykluczone, że się nabija. - Jak nie będzie wierzgał jak osioł, to nie spadnie. A jak będzie wierzgał jak osioł i spadnie, to tylko sobie kolana potłucze. Nie dałbym rady zarzucić go tak wysoko, by zrobił sobie krzywdę, on jest strasznie ciężki!
        Subtelny jak zwykle. No ale zaraz przestało mu być do śmiechu - jednak własne groźne spojrzenie spozierające na ciebie z listu gończego niewielu napawa optymizmem. Była pewna grupa złoczyńców, którzy przechwalali się nagrodami za swoją głowę i wręcz byli z tego dumni, ale kot do nich nie należał, dlatego zaraz zrobiło się niezręcznie. Tak bardzo nie chciał, by Kavika przestała go lubić... Narastającą w jego wnętrzu panikę przerwał jednak łagodny dotyk blondynki i to jak go wezwała - zupełnie jakby ktoś zdjął z ognia garnek z gotującym się mlekiem tuż przed tym jak ono wykipiało. Panterołak był już spokojny, minę miał jednak trochę kwaśną.
        - Jasne! - zgodził się jednak gdy zostało zarządzone, że trzeba wymyślić jakiś plan i nawet przysunął się bliżej, by osłonić papierzyska w rękach Kavki przed wścibskim spojrzeniem prawnika, który co prawda był bardziej zajęty wrzeszczeniem niż wtykaniem nosa w nieswoje sprawy, ale lepiej dmuchać na zimne.
        - Nie no, jasne, że się będą różnić - zauważył Yastre, pukając palcem w listy. - No bo one są z różnych miast. O, ten to na pewno Demara, tam mnie bardzo nie lubią, to jak mówisz, że kwota najwyższa to by się zgadzało. W sumie…
        Panetrołak delikatnie zabrał blondynce plik kartek z rąk i się im przyjrzał. Lekko mrużył oczy w podejrzliwym grymasie, gdy lustrował każdy z nich.
        - Nie no, prawda, wszystkie znam, to znaczy, że są z tych miejsc, gdzie narozrabiałem już dawno - zgodził się. - O rajciu, ale ulga! No ale w sumie wiesz, ja tu jeszcze nie narozrabiałem tak, by mnie ścigali. To mówisz, że to może mieć związek z tymi porwaniami? Że każdy zmiennokształtny, który był kiedykolwiek ścigany, może być teraz na celu? Nie no, Kavika, to ma sens. Jej, jaka ty mądra jesteś! Aż mi się normalnie humor poprawił.
        Panetorłak z uśmiechem patrzył na swoją genialną ukochaną i aż mu się ogon kiwał na boki z zadowolenia. Zaraz jednak jej głos przywołał go do porządku - nie mogli marnować czasu, teraz trzeba było bardzo szybko działać. Kot już miał gotową receptę na rozwiązanie tej sytuacji, lecz nie spodobała się ona Kavice - jej sprzeciw był bardzo gwałtowny (i uroczy, ale to się w tym momencie trochę mniej liczyło), więc Yastre nie zamierzał nalegać. Był elastyczny i nie chciał doprowadzić do sytuacji, w której jego ukochana poczułaby się niekomfortowo albo wręcz zagrożona. Nie ruszyły go przy tym te słowa o bandycie - rozumiał, co chciała mu powiedzieć, że umie się bić i potrafi być bezwzględny, tylko tyle, to nie był żaden zarzut. No bo przecież wcześniej kilkukrotnie powtarzała, że ją to nie rusza i generalnie uważa, że zmiennokształtny jest w porządku, jeśli nie liczyć jego niezbyt cywilizowanych amorów. Przekonały go zresztą argumenty o tym, że jak nie ma Fresii, to panterołak musi ją ochraniać - to miało sens, jak zresztą każde słowo Kaviki.
        - No spokojnie, rozumiem, dobrze - zgodził się Yastre, lecz jego ukochana nadal mówiła, próbowała się tłumaczyć, choć przecież to było niepotrzebne. Nic to jednak, zmiennokształtny bardzo cierpliwie ją słuchał. Rozczuliło go to, o ile ważniejsze były dla niej jej siostry niż kariera na uczelni - to było takie słodkie, Kavika była taką dobrą osobą. Panterołakowi nie pozostawało nic innego, jak jej przytakiwać.
        - No nie wiem… - burknął na koniec mimo wszystko. - No bo wiesz, podejść razem można, ale ja nie wiem co będzie na miejscu. Bo jak to spryciarze, to mogą się czaić. I ja dałbym radę zwiać, nawet jakbym ciebie na plecach niósł… Ale jst Heban. I jego to nie pociągnę za sobą, nie ma bata, nie dam rady. I nie zwiejemy, złapią nas. Można kawałek się zbliżyć, ale pod sam obóz powinienem podejść sam. Albo wcześniej znajdziemy Fresię i tego drugiego strażnika w lesie, nim dotrą do obozu, wtedy po problemie. Wiesz, ja nie wiem jak ubierają się u was strażnicy czy leśnicy, nie widzę za bardzo różnicy. No bo przed jednymi i drugimi wolę dać drapaka, nie dam się im złapać. Jeśli chodzi o Fresię, to może być spoko. Ja nie wiem konkretnie czy ona sobie czegoś nie przeskrobała, ale na pewno da radę, to sprytna dziewczyna jest, jeśli musi się wykpić… No ale i tak lepiej ją im ukraść niż czekać na cud.
        Panterołak ani przez moment nie zamierzał się przyznać, że głównie kieruje nim to, by elfka nie sprzedała jego skóry za swoją wolność, bo nie miał cienia wątpliwości, że ona byłaby do tego zdolna. To nie była dobra kobieta.
        - Och… - rozczulił się Yastre, gdy okazało się, że Kavika się o niego martwi. Zrobiło mu się bardzo miło. Aż chciał ją przytulić i pocałować, ale z trudem się powstrzymał, bo w końcu nie było mu wolno. Poczuł się trochę zakłopotany, co widać było zarówno po wyrazie jego twarzy, jak i po tym, jak drapał się po karku.
        - Nie masz się o co martwić - zapewnił. - Wiesz, ja już bardzo długo uciekam przed strażą i nigdy mnie nie złapali. Mam doświadczenie, krzywda mi się nie stanie. Ale dla ciebie będę się starał trzy razy bardziej, na pewno mnie nie dorwą. Zawsze do ciebie wrócę. No o ile sama mnie nie pogonisz - dodał w ramach żartu, bo zdawało mu się, że przegiął z tym wyznaniem. Jednak trzymanie się rad Fresii okazywało się zbyt trudne.
        I nagle łomot! Panterołak warknął pod nosem, bo wiedział, że to żaden atak tylko pewien prawniczy osioł, który spadł z drzewa. Yastre poburczał coś chwilę, po czym obrócił się w jego stronę i podszedł.
        - Aj, co żeś narobił?! Mówiłem, że jak nie będziesz się miotał, to wytrzyma! Cierp ciało jak chciało! - ganił go zmiennokształtny, mimo wszystko próbując pomóc prawnikowi gramolić się z ziemi. Heban jednak uniósł się honorem i nie przyjął wyciągniętej do siebie ręki bandyty. Gniewnie otrzepywał liście i igły, które przyczepiły się podczas upadku do jego odzieży.
        - Pozwę cię za to! - straszył. - To była napaść! Oburzające!
        - E tam! - zbagatelizował sprawę Yastre. - Sam żeś sobie krzywdę zrobił, ja ci nawet gaci nie porwałem jak cię wieszałem, no. Gdybyś się mnie słuchał, to bym cię zdjął za chwilę i nic by nie było.
        Prawnik prawie pękał ze złości, był na zmianę blady, zarumieniony i purpurowy na twarzy, ale chyba zadowolona gęba panterołaka sprawiała, że nie potrafił wydobyć z siebie słowa. I dobrze, bo Yastre i tak nic sobie nie robił z gróźb małego, wstrętnego grubaska - wiedział, że w razie czego byłby w stanie ukręcić mu łeb jak kurczakowi albo zrobić mu taki numer, że wstyd byłoby się przed kumplami przyznać. Na przykład mógłby powtórzyć to wieszanie za gacie, tylko tym razem zostawić go na jakiejś bardzo wysokiej gałęzi nad traktem, by sam nie mógł zleźć i trudno go było ściągnąć. Naszarpałby się z tym cielskiem jakby próbował żywą krowę na drzewo zawlec, ale co tam, warto by było dla takiego numeru!
        - Dobra! - orzekł głośno zmiennokształtny. - To w takim razie szukamy Fresii i tego ostatniego strażnika. Ja złapię trop, dajcie mi tylko chwilę…
        Yastre podniósł lekko głowę i ewidentnie zaczął węszyć, jednak w tej mieszaninie woni trudno było mu złapać ten konkretny zapach. Zaczął chodzić w koło, a gdy mijał Kavikę, dyskretnie sięgnął po trzymane przez nią listy.
        - Daj mi je - poprosił cicho. Zamierzał je zniszczyć, by nie wpadły w ręce Hebana albo Fresii. Choćby miał je zeżreć po sztuce, to tamci ich na pewno nie zobaczą.
        Trochę zajęło zmiennokształtnemu, nim znalazł trop tej dwójki. Węszenie nic nie dało, musiał więc szukać innych śladów w ziemi czy na krzewach. Trafił w końcu na odcisk buta - stopa była dość drobna, lecz okuta w buty, których nie nosiła Fresia, na dodatek była zwrócona w kierunku przeciwnym niż cała reszta odcisków. Yastre uznał, że to musi być ślad tego jednego strażnika i tej myśli się uchwycił. Kazał pozostałej dwójce iść za sobą i się nie odzywać. Cisza była ważna, bo panterołak podejrzewał, że tamci nie spodziewają się pościgu i możliwe będzie usłyszenie ich nieporadnych kroków albo nawet rozmów. Wtedy byłoby naprawdę idealnie!
        Odległość między grupą ściganą i ścigającą była dość znaczna, a na dodatek jakby w ogóle się nie zmniejszała - cóż się dziwić, wszak ci drudzy nie mogli za bardzo podgonić. Główną przeszkodą był - oczywiście - Heban i jego kondycja, a właściwie zupełny brak kondycji. Nie dało się z nim podbiec, bo zaraz dostawał zadyszki. Z czasem jednak Yastre zaczął znajdować coraz świeższe ślady i na dodatek zdawało mu się, że gdy wiatr wiał z odpowiedniej strony, to słyszał jakieś bardzo ciche głosy. Mógł to być jednak szelest liści albo jakiś inny dźwięk spowodowany ruchem powietrza, wszak nie od dziś wiadomo, że las lubi płatać figle nieświadomym gościom. Zmiennokształtnemu jednak się nie przesłyszało: im dalej szedł, tym wyraźniejsze były mówiące po elficku głosy, chociaż na razie pewnie słyszał je tylko on.
        - Teraz bardzo cicho… - zastrzegł. - Zbliżamy się. Stawiajcie stopy tam gdzie ja.
        Kot zaczął delikatnie stąpać po podłożu, by nie poruszyć nawet najmniejszej gałązki. Na razie się nie przemieniał, wolał móc w razie czego się odezwać i chociaż zawołać “Chodu!”. Zresztą, jego zmysły w tej postaci był wystarczająco dobre, nie musiał ich wspomagać. Chwilę później prowadzone po elficku rozmowy były już bardzo dobrze słyszalne, a kawałek dalej, w zakolu strumienia, dało się dostrzec mikry obóz strażników. Yastre momentalnie przykucnął, zmrużył oczy i zaczął ich obserwować. Nie umiał tak dobrze liczyć, zdawało mu się jednak, że widzi niecałe dziesięć osób… Samych mężczyzn.
        - Nie ma tam Fresii - oświadczył bardzo cicho, spoglądając na Kavkę, od której spodziewał się usłyszeć jakąś bardzo dobrą radę na zastaną sytuację.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

Kavika miała ochotę potrząsnąć głową przez nieukrywany absurd sytuacji. Fantastycznie, że nie poszukiwali go w obrębie wielu staj od innych królestw, to jednak nie zmieniało sytuacji, że nadal jest złodziejem i nadal wystawili cenę za jego głowę. Kobieta jednak się powstrzymała, bo nie czas był na fochy (mimo że miała pełne prawo w swoim stanie na takie reakcje!). Teraz liczyło się uwolnić Fresię, o ile rzeczywiście była uwięziona. Elfy nie są tak zdradzieckie wobec siebie jak ludzie. Nie podkładają sobie kłód pod nogi, nie tępią się nawzajem. A jednak uszatej nie ma. Może przez nakrycie ją z nim nabrali jakiś podejrzeń?
Obietnica jaką złożył jej panterołak była… zaskakująca.
Fresia zdaje się, że coś wspominała na temat kociej wierności. Koty zawsze wracają w to samo miejsce, a że Yastre był w połowie człowiekiem to być może nie o tyle, co wracał do konkretnego miasta, ale był w stanie zawsze wrócić do konkretnej osoby. Dopóki ktoś go „nie kopnie w dupę” i nie wyrzuci na bruk.
Przytłoczona przez jego słowa nie za bardzo zwróciła uwagę na wymianę zdań między dwojgiem. Ich głosy odbijały się echem w jej głowie, bo zdała sobie sprawę ile naprawdę może w tym momencie znaczyć dla zmiennokształtnego. Nie wiedziała czy jest gotowa na taką odpowiedzialność. To nie był tylko kociak (chociaż w większości na pewno, analizując jego zachowanie). Był także człowiekiem i właściwie Kavce trudno było dogłębnie zrozumieć, że zwierzęca intuicja w nim dominuje. Trudno jej było dojrzeć zwierzę w Yastre. Nawet widząc kocie uczy i ogon trudno było to pojąć. A niby umysł badacza tak szeroki i rozległy…
Bezpretensjonalnie oddała Yastre listy gończe. Kavka nie miała szans ich nigdzie schować, ale resztę zapisków jakie pozostały po Fresii zachowała.
Droga jaką przeszli dalej nie była za bardzo kłopotliwa dla uzdrowicielki, jeżeli rozchodzi się o możliwości dziewczyny. Prawnik cały czas, podczas trudniejszych przeszkód, trzymał ją za rękę, a to coś do niej szeptał, a to groził, że tego panterogłupka to pozwie za to, że prowadzi go takimi trudnymi drogami. Kobieta chciała wzdychać, ale obiecując nienaganną ciszę przewracała oczami lub zaciskała zęby, gdy to ręka Hebana „niechcący” dotknęła nieco bardziej kobiecej części ciała Enthe, tak by nie zauważył tego ten bandyta zapluty!
W końcu wykładowczyni uciszała grubaska przykładając dłoń do jego ust, a ten oczarowany zapachem jej skóry momentalnie milkł. Nie by to było komfortowe dla Enthe, ale jeżeli sytuacja tego wymagała i choć trochę mogła pomóc Yastre w tropieniu to ten jeden raz się poświęci.
W końcu doszli do niewielkiego obozu. Heban nie miał gracji baletnicy, dlatego nie podszedł tak blisko jak patykowata Kavka i giętki Yastre, co było na rękę dla obojga. Kavika nie musiała odczuwać na swoim karku zasapanego oddechu prawnika oraz kropli potu, które zdawały się być zdecydowanie za blisko jej czystego ciała. Bakterie jakie zalęgły się na tym grubasie mogły być równie złośliwe co sam właściciel.
Kawowe oczy rozejrzały się po okolicy. Faktycznie, mężczyzn nie było wielu, ale dziewczyna dojrzała coś jeszcze. Na marnym namiocie tego minimalistycznego obozu widniał herb straży leśnej.
- Spójrz tam. – Wskazała brzydko palcem uzdrowicielka. – To jest straż tutejszego lasu. Podzieleni są na sektory… One z kolei dzielą się na… e… Nie wiem jak oni to nazywają, coś w rodzaju „dzielnic”. Ci są w „moim” sektorze lasu, ale nie wiem, z której „dzielnicy”.
Blondynka przyglądała się jeszcze dłuższą chwilę. Czas ją gonił, ale nie mogła zawalić tej małej misji. Wbrew pozorom potrzebowali Fresii. Była zbyt mocną wspomogą, która mogła mieć decydujące znaczenie w ocaleniu nimf przed niebezpieczeństwem. Kavika średnio mogła zrozumieć słowa elfów, bo chociaż język Vicalli w pewnym sensie opierał się na elfickim to jednak panowały między nimi zbyt ogromne różnice w używaniu danych słów w zdaniach by pozwoliły dziewczynie dużo zrozumieć. Nie umiała więc wywnioskować za bardzo, co stało się z uszatą zołzą, a poza tym strażnicy zdawali się przejmować codziennością każdego minionego dnia.
Mina Enthe stężała, bo to nie pomogło w odnalezieniu elfki.
- Może leży nieprzytomna w namiocie? – podała najmniej prawdopodobną opcję.
Wtedy Kavka spojrzała na Yastre. Powędrowała wzrokiem od czubka jego głowy aż po same stopy i z powrotem. Momentalnie wybałuszyła oczy zatykając usta dłonią.
- A jeżeli chcą ją przekupić?! – szepnęła panicznie w stronę panterołaka. – Myślisz, że nas zdradzi? Albo, że należy do nich? – spytała naciskając mężczyznę wzrokiem i przywierając go tonem głosu niemalże do leśnego runa.
Jasnowłosa szybko odwróciła wzrok drapiąc się palcem po policzku. Czuła, jak kropla potu spływa po jej czole. Jeżeli ta pinda ich wyda to niepotrzebnie tu wracali! Bądź co bądź musieli mieć na to dowody.
Kavika w swej naiwności wierzyła twardo w lojalności elfki. Na pewno nie da się im przekupić i nie zdradzi. Blondynka nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo uszata próbowała pozbyć się z ekipy swojego wroga numer jeden, dlatego też myślami tkwiła w przekonaniu, że Fresii nie da się przehandlować. Bardziej obawiała się faktu, że już wcześniej należała do straży bądź nawiązywała z nimi jakieś kontakty, a jej porwanie to pułapka na Yastre.
- Jeżeli jej tutaj nie ma – poczęła główkować wykładowczyni. – A będą chcieli przeciągnąć ją na swoją stronę… to może dowódca gdzieś ją wyprowadził? Jak w tych opowieściach o królach i handlarzach… Wiesz, tego co chcą przekupić pokazują wszystko, co najlepsze. Królowie zaprowadzają swoich klientów do ogrodów bądź bogatych komnat, a handlarze pokazują stragany pełne towaru. Być może wyprowadził w pole i Fresię?
Kavika jeszcze dłuższą chwilę walczyła ze zdradzeniem swoich podejrzeń. Fresia z Yastre za bardzo się nie lubili, a nakładanie na elfkę kolejnych warstw nieuczciwości mogłyby pogorszyć obraz uszatej w oczach zmiennokształtnego.
- Albo może od początku do nich przynależała? I teraz sobie spacerują by omówić plan… Być może to jest pułapka na ciebie?
„Albo pułapka na mnie…”, dodała w myślach Kavka.
- Właściwie… to skąd wiesz, że jej nie ma w tym namiocie? Przecież ona nie pachnie. A jak leży nieprzytomna to jak masz ją usłyszeć? Elfy głupie nie są. Potrafią się ukryć jak myszy w spiżarni – zaczęła zamartwiać się dziewczyna.
- A jak ona tam leży zakrwawiona? Albo ją tak mocno walnęli w głowę, że jak się obudzi to nie będzie nic pamiętać? Niby elfy takie zgrane między sobą… Ale jak mają rozkaz łapać zbójów to nie ma zlituj się… Może ona na nas czeka biedna? Wiem, że to twarda kobieta, ale… to nadal kobieta! – szeptała coraz głośnej, ale w ostatnim momencie zakryła ponownie usta by się nie zdradzić.
Chociaż najmniej prawdopodobna opcja wydawała się banalna i mało możliwa, to jednak… Nadal była możliwa. A Kavika… Lubiła wpadać w paranoję i wkręcać się we wszystko co możliwe – zupełnie jak w temacie nauki i odkryć. Typowy badacz, który mając teorię próbuję ją udowodnić bądź wykluczyć, bo przecież i eksperymenty z negatywnym skutkiem są jakimś skutkiem, a o efektywność leczenia bądź działań chodzi.
- Chociaż zajrzyj tam…
Nim Yastre podjął jakąkolwiek decyzję dziewczyna chwyciła go za ramię po czym przybliżyła twarze do siebie.
- Tylko tak wiesz… Jak wyśmienity bandyta. Tak by cię nie usłyszeli… - zagroziła blondynka.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Yastre miał bardzo poważną, skupioną minę, a mimo to każda wątpliwość i sugestia Kaviki zmieniała w nieznacznym stopniu rysy jego twarzy. Na przykład tłumaczenia w kwestii przynależności strażników do danego rejonu wywołały na obliczu panterołaka przebłysk konsternacji, bo nie do końca rozumiał, w czym ma im pomóc ta informacja - czy w zależności od rewiru strażnicy zachowywali się inaczej? Może mieli inny sposób walki albo uzbrojenie? Albo zakres obowiązków? Albo...
        - Czyli oni tu powinni być czy nie? - zapytał szeptem. Wydawało mu się, że właśnie to chciała mu przekazać Kavka: czy obecność strażników jest w tym miejscu normą czy też anomalią, abstrahując oczywiście od faktu, iż Yastre nie znał słowa anomalia. Gdyby jednak te elfy były po prostu na swoim miejscu, to byłoby trochę spokojniej: oznaczałoby to, że po prostu wypełniają swoje obowiązki. Gdyby jednak pojawili się jako wsparcie, to wtedy żarty by się skończyły - więcej strażników to zawsze obława, poszukiwania... polowanie. Panterołak aż się zjeżył na myśl o tym, że byłby ich zwierzyną. Całe szczęście jednak Kavika dalej gadała i sprawiała, że bandyta musiał jej słuchać, a nie pogrążać się w czarnych myślach.
        - Nie leży... - zaczął bardzo cicho, gdy padła taka insynuacja. Chyba za cicho, bo dziewczyna mu przerwała, a jej głos był na tyle podniesiony, iż zmiennokształtny drgnął i wyciągnął ręce, by zakryć jej usta, powstrzymał się jednak w pół gestu. Jego spojrzenie było ponure jak noc w miesiącu Wilka i chociaż wzrok i ton głosu jego ukochanej były ze wszech miar napastliwe, nie ugiął się pod nimi. Kavka na głos powiedziała to, co jemu kłębiło się w głowie od samego początku, jednak ze względu na nią nie dopuszczał do siebie takiej możliwości - był mężczyzną, który gdy nie chciał o czymś myśleć, zwyczajnie tego nie robił i nawet tego nie zauważał. Teraz był zły i skonsternowany. Gdyby chodziło tylko o niego, to nie miałby wątpliwości, że Fresia chce mu zrobić koło pióra, ale przez to, że w grę wchodziła Kavika, sytuacja się komplikowała, bo zmiennokształtny wcale nie był pewny, czy elfka chce jej pomagać czy szkodzić... Nie był tak sprytny, by połapać się w tej intrydze.
        Kot ponownie wyciągnął ręce by zakryć uczonej usta, po czym sapnął z pewną irytacją.
        - Są za spokojni - oświadczył, gdy zakwestionowano jego osąd. - A krew poczułbym już dawno. Wymazała się tym swoim śmierdzidłem, ale krew ma swój zapach.
        Yastre był w rozterce: jak miał Kavice wytłumaczyć, że Fresii na pewno tam nie ma? Niech to, przecież był bandytą, nieraz miał do czynienia z różnej maści strażnikami w kontekście łapania takich jak on. Jego ukochana była jednak tak przekonana o niewinności i uwięzieniu elfki, że aż się serce krajało, gdy patrzyło się na jej zatroskane oblicze. Zmiennokształtny nie miał dość silnej woli w konfrontacji z płcią przeciwną, by jej odmówić. Pomyślał przy tym, że przecież myszkowanie w takim obozie to nic trudnego dla takiego cwaniaka jak on - już gorsze rzeczy w życiu robił. Przystał na jej prośbę potakując krótko głową, chociaż trochę ubodła go ta ostatnia uwaga.
        - Nie no, jasna sprawa - odparł tonem jakby w ogóle nie potrafił inaczej. Zaraz jednak spuścił oczy i ciszej dodał. - Ale jakby coś poszło nie tak, to wiejcie. Ja was odnajdę, Heban śmierdzi na odległość.
        Panterołak założył na głowę swoją chustkę i puściwszy do Kaviki oko zaczął podkradać się do obozu. Podchodził po lekkim łuku, gdyż w ten sposób dłuższy czas miał dogodną osłonę i mógł zbliżyć się aż do samego namiotu. Ukryty w krzakach, płynnym ruchem naciągnął drugą chustkę na twarz - był to raczej odruch niż przemyślane działanie, bo doskonale wiedział, że ogon zdradzi go tak czy siak.
        W obozie panowała atmosfera rozluźnienia i nikt nie kłopotał się stawianiem wartowników na skraju lasu, co było wręcz wymarzoną sytuacją dla wszelkiej maści bandytów. Cel panterołaka - pierwszy z trzech namiotów, największy i najbardziej jego zdaniem stosowny do trzymania więźniów, został przywiązany do jednego z drzew, dzięki czemu zmiennokształtny ani na moment nie wyszedł na otwartą przestrzeń. Poczekał by upewnić się, że nie słyszy ze środka żadnych głosów, po czym podkradł się pod płócienną ścianę i lekko uniósł jej dolny brzeg. Zerknął - po drugiej stronie napotkał przeszkodę w postaci ścianki jakiejś skrzyni, musiał więc trochę się przesunąć, aby trafić na wolną przestrzeń. Z taką nie było większego problemu, odnalazł ją chwilę później i sprytnie jak wąż wślizgnął się do środka. Najpierw ostrożnie, sama głowa, by rozeznać się w sytuacji - namiot był zastawiony różnymi pakunkami i na pewno nie przypominał więzienia, bandyta słyszał jednak czyjś oddech, postanowił to więc sprawdzić dla świętego spoko martwiącej się o Fresię Kaviki i poniekąd też siebie, bo jego ukochana na pewno swoje wyrzuty sumienia przelałaby na niego. Z perspektywy żaby nie miał specjalnie dobrej możliwości by się rozejrzeć, wślizgnął się więc do środka i ostrożnie wstał. Zastygł w bezruchu, gdy dostrzegł któż to był źródłem słyszanych przez niego odgłosów - strażnik. Mężczyzna spał w zbroi, ułożony na jakiś workach i z płaszczem zwiniętym pod głową w ramach poduszki, jedną ręką przytulał do siebie hełm. Yastre przyglądał mu się przez moment, doszedł jednak do słusznego wniosku, że był wystarczająco cicho, by go nie zbudzić. Odetchnął bardzo cicho i wrócił do myszkowania po namiocie. Nie było tu zbyt wiele do oglądania, lecz zmiennokształtny i tak zerkał do każdej skrzynki jaka mu się pod rękę nawinęła. Gdy otworzył jedną z nich, poczuł nęcący, cudowny zapach słodkości. Niewiele brakowało, by zamruczał, a gdyby miał wibrysy, pewnie teraz drżałyby jak szalone. Po odchyleniu wieka wyżej dostrzegł małe płócienne woreczki z pysznościami w postaci kruchych ciasteczek z lawendą i miodem brzoskwiniowym. W skrzynce było też wiele innego pieczywa dla przebywających na patrolu strażników, ale dla panterołaka liczyły się tylko ciasteczka. Od razu przypomniał sobie słowa Fresii o dawaniu Kavice prezentów i z miejsca uznał, że z cukierków na pewno się ucieszy, przywłaszczył więc sobie jeden woreczek. Jakoś zapomniał przy tym, że jego ukochanej może się nie spodobać obdarowywanie kradzionymi ciastkami, z drugiej jednak strony, ponoć kradzione nie tuczy...
        Kichnięcie zabrzmiało jak rozrywający drzewo grom. Jak zostało powiedziane nie tak dawno temu, Yastre nie potrafił kontrolować ruchów swojego ogona i teraz, gdy z takim zadowoleniem podprowadzał sobie ciastka dla Kavki, on uniósł się i zaczął poruszać się na boki. W namiocie nie było jednak tak dużo miejsca jak można by przypuszczać, panterołak stał stosunkowo blisko śpiącego strażnika i raz czy dwa razy połaskotał go ogonem po nosie. To wystarczyło, by wyrwać elfa ze snu.
        - Que...? - westchnął nie do końca rozbudzony strażnik, wodząc wkoło wzrokiem w poszukiwaniu tego, co przerwało mu drzemkę. Gdy w końcu dostrzegł panterołaka, przez moment patrzył na niego z niedowierzaniem, może przekonany, że jeszcze widzi jakieś senne mary. A Yastre stał i gapił się na niego już wiedząc, że ma przerąbane.
        - Nie przeszkadzaj sobie - odezwał się jednak do elfa beztrosko i przyzwalającym gestem kazał mu dalej spać.
        - INTRUZ! - wrzasnął jednak obudzony mężczyzna, zrywając się z worków i jednocześnie próbując odziać hełm.
        - O masz... - westchnął Yastre.

        Do uszu przyczajonej w krzakach Kaviki dotarło wykrzyczane po elficku słowo "intruz", po czym z namiotu, do którego wkradł się panterołak, dało się słyszeć rumor, szczęk broni, a następnie jęk i ciszę. Wszyscy strażnicy w obozie już dawno zdążyli złapać za broń i część z nich kierowała się w kierunku źródła hałasu, jednak rzeczone źródło wyszło im na spotkanie. Zmiennokształtny jakby nigdy nic wypadł z namiotu wprost na środek obozu, od razu zgrabnym, płynnym ruchem unikając próbującego staranować go tarczą strażnika. Wszyscy coś wołali, wrzeszczeli i tylko Yastre póki co niczego nie mówił, bo zresztą czy jakiekolwiek jego tłumaczenia coś by dały? Nie trzeba było znać elficki, by wiedzieć, że początkowe nawoływania, by bandyta poddał się i nie sprawiał kłopotów zmieniły się w mniej lub bardziej wyrafinowane groźby okaleczenia i odebrania życia. Co gorsza zdawało się, że panterołakowi nic to nie robi, a wręcz świetnie się bawi. Bokiem wpadł między dwóch strażników, którzy próbowali go zaatakować, w wyniku czego jeden nie trafił, a drugi wpadł na tego pierwszego. Zmiennokształtny zaraz popędził dalej. Poruszając się bardzo nisko na nogach wykiwał kolejnego elfa, który z niedowierzaniem patrzył na złapane w ramiona powietrze, podczas gdy bandyta był już hen daleko. Wpadł do kolejnego namiotu, gdzie dwóch innych leśników miało nadzieję go osaczyć i pochwycić. Kavika nie mogła ze swojego miejsca nic widzieć, usłyszała tylko bardzo niemęski krzyk, rumor, łopot płacht impregnowanego płótna, a po chwili z namiotu wyskoczył Yastre, robiąc przy tym efektowny przewrót, po którym zaraz stał na nogach, a jego dwaj pechowi strażnicy zostali uwięzieni pod zawalonym namiotem, który przytrzymał ich niczym sieć. Trzech z głowy, lecz nadal sześciu pozostawało na nogach i chyba zamierzało osaczyć intruza. O naiwni. Panterołak szybko zorientował się w sytuacji i nie pozwolił im na realizację tego planu. Chwilę ich pokiwał, po czym rzucił się do ucieczki. Jeden z elfów myślach chyba, że bandyta zamierza minąć bokiem ognisko, jednak plan uciekiniera był troszkę inny: przeskoczył nad płomieniami, kopniakiem zrzucając z trójnogu garnek z gotującą się potrawką i przez przypadek oblewając nogi próbującego pochwycić go strażnika. Gorący płyn wlał się do butów, powodując wrzask bólu mężczyzny. Oparzenia z pewnością nie były dotkliwe, ale na moment uniemożliwiły mu chodzenie, a tym samym wyłączyły go z gry. Nawet z tak daleka Kavika mogła usłyszeć, jak Yastre przez ramię woła "Przepraszam!". Później wywiązała się krótka walka. Panterołak nie unikał konfrontacji z następnym strażnikiem, efektownym kopniakiem z pełnego obrotu zbił jego uzbrojoną rękę i po kolejnym półobrocie trzema szybkimi i silnymi kopnięciami, z czego dwa spadły na tors, a ostatnie na podbródek, powalił go nieprzytomnego na ziemię. Zmarnotrawił jednak zbyt wiele czasu i ledwo uciekł spod ostrza kolejnego elfa. Chwilę biegał po obozie i kiwał przeciwników, próbując dostać się do ostatniego, najmniejszego namiotu, by spełnić życzenie Kaviki i móc dać skutecznego drapaka z obozu.
        Dwóch strażników - tych, których okiwał na samym początku, widać panowie bardzo lubili ze sobą współpracować - spróbowało złapać panterołaka, w wąskim miejscu między pierwszym odwiedzonym przez niego namiotem a naturalną barierą z kujących krzewów, lecz jak zawsze nie wzięli poprawki na to z jak zręcznym przeciwnikiem mają do czynienia. Gdy rzucili się by go pochwycić, Yastre wyskoczył do góry, złapał się za gałąź i podciągnął nogi. Strażnicy z impetem padli sobie w ramiona. Pewnie by się z tego pozbierali, gdyby bandyta zaraz nie zeskoczył na ziemię tuż przy nich, nie złapał obu za włosy i nie zderzył ich czołami tak mocno, że zwalili się nieprzytomni na ścianę namiotu, zarywając część konstrukcji.
        I nagle ktoś okazał się sprytniejszy od panterołaka. Jeden ze strażników przyczaił się za zawalonym magazynem i gdy tylko bandyta go mijał, zaatakował go. Yastre odskoczył unosząc ręce nad głowę, dzięki czemu nie stracił żadnej kończyny, ostrze jednak zjechało mu po żebrach, tworząc irytującą i dość mocno krwawiącą lecz całe szczęście niegroźną ranę. Zmiennokształtny momentalnie odpowiedział atakiem i kopnął napastnika w głowę tak mocno, że jeszcze odrobinkę mocniej i by go zabił. Ostatni elf nie chciał chyba już podejmować walki, lecz to do bandyty należało ostatnie słowo. Dopadł do niego, podciął, a gdy mężczyzna leżał na ziemi, uderzył go w klatkę piersiową, sprawiając, że strażnik przez dłuższą chwilę będzie walczył o oddech. Dopiero wtedy, gdy wszyscy leżeli jęczący bądź nieprzytomni na ziemi, Yastre spokojnym krokiem udał się do ostatniego namiotu, by go sprawdzić. W środku nie było nikogo, na ziemi leżało kilka derek i koców i to było wszystko. Zmiennokształtny pomarudził pod nosem i już zamierzał się wycofać, gdy usłyszał jęk napinanego łuku. Odruchowo uskoczył, a strzała minęła go o niecały palec. Elf z poparzonymi nogami jeszcze pokazywał pazurki, gdy jednak dostrzegł wlepione w siebie spojrzenie zmiennokształtnego, ogarnęła go panika. Drżącym, urywanym głosem wypluwał z siebie coś, co brzmiało jak błaganie o litość, bo bandyta ruszył do niego szybki krokiem, a w jego spojrzeniu widać było dzikość. Strażnik cofał się, a gdy już nie miał jak uciec, zasłonił głowę rękami. Yastre jednak nie zrobił mu krzywdy, nigdy nie miał takiego zamiaru. Wyszarpnął z ręki roztrzęsionego mężczyzny łuk, oparł go jednym końcem o ziemię i kopnął w niego z rozmachem, niszcząc pałąk. Nienadającą się do użytku broń oddał właścicielowi.
        - Widzisz? A mogłem zabić - zauważył zadowolonym głosem, po czym już głośnej zwrócił się do wszystkich. - Załatwiłem was, fujary!
        Po czym jakby nigdy nic obrócił się i lekkim truchtem wpadł w krzaki, zostawiając za sobą totalne pobojowisko. Wprawne oko mogło dostrzec, jak tuż przed zniknięciem wśród zieleni zmiennokształtny łapie się za bolącą ranę na boku.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

Kavika czekała ukryta w krzakach pełna obaw i zmartwienia. Nie aby wątpiła w zwinność panterołaka, aczkolwiek spójrzmy prawdzie w oczy… Yastre nie był zbytnio ogarniętym osobnikiem, a jeżeli chodzi o umiejętność władowywania się w tarapaty był mistrzem. Dowodem na to były chociażby listy gończe, a także wykrzyczane słowo „intruz”.
Dziewczyna spięła się bardzo mocno. Nie wiedziała co ma zrobić będąc przy tym zbyt świadoma toku wydarzeń. Poszukiwanego zmiennokształtnego na pewno przecież tak łatwo nie puszczą i mimo zakazu wtrącania się w sprawy ucieczki, ona nie miała zamiaru nigdzie się kryć czy też chować. Kavika nie była biegłą w walce, ale wyuczona wierności jak i lojalności nie była w stanie opuścić tego miejsca. Szczególnie, że nie miała pewności czy bandytę rzeczywiście złapali.
Właściwie Kavika niewiele widziała. Być może to i lepiej dla jej delikatnego usposobienia, bo jeżeli chodzi o denerwowanie się w tak stresujących sytuacjach to z pewnością zasłużyła na tytuł mistrza. Przejmowała się nadmiernie nawet błahymi sprawami więc walka Yastre ze strażnikami nie mogła obejść się bez obgryzionego paznokcia. Niepokojące stały się nie tylko odgłosy, ale także padające namioty. Szczególnie ten pierwszy, bo dziewczęca wyobraźnia poniosła uzdrowicielkę w najgorsze scenariusze, ale gdy usłyszała kolejne odgłosy walki, kamień jej z serca spadł. Wiernie czekała na rozwój akcji, a tuż za nią czekał przyczajony Heban. Jego oddech na skórze karku Enthe wybitnie ją przestraszył. Zwróciła głowę w jego stronę i odruchowo była gotowa powstrzymać prawnika przed jakimś głupstwem, ale on jedynie doglądał tego całego walącego się cyrku. Nie aby grubasek kibicował Yastre, wręcz przeciwnie. Mocno zaciskał kciuki i sapał czekając na rychły koniec „panterogłupka”. Logiczne dla niego było, że jeżeli straż go złapie, to będzie problem z głowy. On zaciągnie Kavikę do Rapsodii przed ołtarz, a jego zamkną za kratami pomiędzy zgrają szczurów – czyli tam gdzie jego miejsce. Będzie przydatnym narzędziem dla więzienia, gdy wyje całą myszowatą rodzinę i nie będzie miał kto po spichlerzach łazić i wygryzać przysłowiowe dziury w serze.
Jednak Heban nie doczekał się końca swojego niechcianego towarzysza. Oboje usłyszeli, że coś krzyknął, raczej w triumfie aniżeli w przegranej, a po tej chwili zapadła cisza.
Kavika przyklęknęła i rozsunęła gęstwinę krzaków wychylając się nieco do przodu jakby szukając tropu po Yastre. Brak dźwięków był dla niej jak czekanie na wyrok, zaś Heban od razu wstał i zaczął łazić gdzieś dookoła w poszukiwaniu otumanionego ciała człowieka-bestii, bądź czegoś w tym stylu.
Enthe poszukiwała zmiennokształtnego w nieodpowiednim miejscu, bo chwilę po zapadnięciu ciszy on zjawił się tuż za nią i chwycił za ramię. Dziewczyna gwałtownie zrobiła obrót w jego stronę, ale nie nakrzyczała na mężczyznę. Odetchnęła z widoczną ulgą gładząc go też po ramieniu.
- Ach… Tak się bałam! Tak nagle wszystko ucichło! – dodała z wyrzutem, ale raczej ze zmartwienia niż chęci zbesztania go.
- Nic ci nie jest? Wszystko w porządku? – pytała doglądając złodzieja, ale oczy jej zabłysnęły widząc, że mężczyzna jest ranny. – O matko! Nie wszystko jest w porządku! Pokaż mi to! – Bez większych ceregieli zsunęła dłonie wzdłuż torsu rannego, tak by zmusić ciało panterołaka do otwartej postawy.
- Zaraz, czekaj chwilę, mam tu… A…e... Nie mam tu… Fresia ma moją torbę, ale to nic nie szkodzi, zaraz znajdę tu coś, żeby powstrzymać krwa… krwawie… krwawienie…
Po tych słowach dziewczyna zastygła. Usiadła pokracznie na leśnych podłożu i tylko głupkowato się uśmiechnęła.
- Zapomniałam… Przecież twoja krew leczy – przyznała dosyć niewinnie.
- Pewnie za chwilę ci się to nawet wygoi. – Uśmiechnęła się nieco nerwowo drapiąc się przy tym po głowie. Nie popierała co prawda magicznych „używek”, ale dla panterołaka jego własna krew nie była jakimiś sztańskimi sztuczkami czy też wykorzystaniem energii świata.
Hebanowi skwaśniała mina. Yastre wrócił, a nawet będąc ranny i bez swoich magicznych mocy zostałby wyleczony przez uzdrowicielkę. Szkoda mu było, że go tam mocniej nie pociachali… na tyle by pozbyć się niewygodnego dla niego problemu.
- Rozumiem, że nie znalazłeś tam Fresii… Uech… Gdzie ona w takim razie jest?... – spytała na koniec retorycznie Kavika.
- Pewnie zwiała i właśnie sprzedaje tego bandytę – obruszył się Heban krzyżując ręce na klatce piersiowej. – Spójrz prawdzie w oczy panienko, mówiłaś, że ta twoja przyjaciółka jest strażniczką lasu. Dlaczego miałaby postąpić inaczej? – zauważył prawnik. Na szczęście blondynla obrócona była do niego tyłem i nie widział jak dziewczyna zagryzła zęby. Faktycznie, powiedziała, że Fresia to strażniczka lasu… - No chyba, że się mylę….?
- Nie, nie... - szybko zapewniła prawnika, który uniósł podejrzliwie jedną brew.
- Skoro jest strażniczką i skoro jej nie ma w tym małym obozie, to z pewnością złoży meldunek przed swoim przełożonym. A elfy to uszate cwaniaki, oni nie spotykają się w miejscach dla ludzi "normalnych" jak... wieża strażnicza, tylko gdzieś po lesie, przy charakterystycznym drzewie, krzewie bądź zapach, albo gnieździe jakiś głupich ptaków. No chyba, że mają oddać jakiś ładunek...
- Ładunek?
-Panterogłupek jest ich ładunkiem. Pewnie tylko czyhają by cię złapać, łachmaniarzu jeden!
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Yastre po ucieczce ze zdemolowanego obozu strażników nie poszedł jak ostatni głupek prosto do Kaviki - najpierw musiał się upewnić, że tamci nie podejmą tropu i na pewno nie będą go ścigać. Nie chciał ściągnąć kłopotów na głowę swojej ukochanej, a na dodatek przemawiały za nim całe lata doświadczeń w uciekaniu przed wymiarem sprawiedliwości. Dlatego odszedł w zupełnie przypadkowym kierunku, a gdy upewnił się, że nie śledzi go żadna uzbrojona ciamajda, zaczął zawracać. Zbliżał się do miejsca, w którym zostawił uczoną po bardzo dużym łuku, ale za to lekkim truchtem, bo aż tak pilnować się nie musiał. Przez to Kavika nie musiała wcale długo na niego czekać i - co ważniejsze - nie zaczęła go szukać i nie zdążyła wpaść na pomysł, by pójść za nim do obozu. Yastre zapomniał jednak wziąć poprawkę na to, że nie ma do czynienia z podobnym sobie bandytą, który ma nerwy ze stali i już setki razy był w podobnej sytuacji, dlatego tak nieroztropnie podkradł się do niej i bez słowa złapał ją za ramię. Którykolwiek członek jego dawnej bandy pewnie ledwo by drgnął albo rzucił tylko jakąś kąśliwą uwagą kwestionującą inteligencję panterołaka, a tymczasem uczona prawie zeszła na zawał ze strachu. Yastre momentalnie zrobiło się głupio.
        - Jej, przepraszam, Kavika. Nie myślałem, że się mnie przestraszysz... - usprawiedliwił się. Poznał jednak, że ona nie jest na niego zła, a wręcz przeciwnie, martwiła się o niego. Ton jej głosu i sposób w jaki go dotykała, był bardzo miły, czuły... lecz jednocześnie słowa jasno dawały do zrozumienia, że nie widziała jak pięknie wykiwał tamtych strażników. Szkoda, bo mogłaby się przekonać, jaki jest sprawny i cwany, na pewno urósłby w jej oczach.
        - W porządku... - zgodził się, gdy padło to pytanie, lecz ona była innego zdania i zaczęła panikować, chociaż Yastre próbował się bronić, że "to tylko draśnięcie". Bo w istocie tak było, w życiu obrywał już znacznie gorzej i zawsze wychodził z tego cało. Pozwolił jej jednak się obejrzeć i bez cienia oporu rozłożył ręce, by mogła popatrzeć na rozcięcie. Gdy w końcu do niej dotarło, że to wcale nie jest nic poważnego i panterołak dojdzie do siebie dzięki swojej leczniczej krwi, na ustach bandyty pojawił się dobrotliwy uśmiech, chociaż dla niej był on niewidoczny - jego oblicze nadal zasłaniała chusta.
        - Tylko koszuli szkoda, porządna była - zapewnił, oglądając brzegi rozcięcia. Ubranie było nie do uratowania, dziura była naprawdę spora, a nasiąknięty krwią materiał zesztywniał jak koci ogon. Yastre miał w sobie tę magiczną właściwość, że bardzo szybko niszczył wszystko co nosił, bo a to oberwał w walce, a to szew puścił podczas akrobacji, a to jakiś zdradziecki cierń rozpruł materiał... Normalnie jak dziecko.
        - Ani śladu po niej, sprawdziłem każdy kąt - odpowiedział natychmiast kot, siadając sobie naprzeciwko Kaviki. Gdzie mogła być, tego akurat nie wiedział, ale był pewny, że dla swojej ukochanej byłby w stanie poszukać tej długouchej zołzy... Heban jednak - jak zawsze subtelnie - wtrącił się do rozmowy i wyciągnął za argument wątpliwość, która dręczyła chyba całą trójkę. Yastre dość spokojnie przyjmował kwaśne uwagi prawnika, jednak ostatnie wypowiedziane przez niego słowa przelały czarę goryczy.
        - Sam jesteś łachmaniarzem, pulpecie! - oburzył się. Zaraz jednak łypnął w stronę obozu, gdzie strażnicy już pewnie dochodzili do siebie i uznał, że nie warto tu i teraz wszczynać wojny. Wstał i wyciągnął rękę do Kaviki, by pomóc jej się podnieść.
        - Mnie się nie da tak łatwo złapać, widziałeś, dziesięciu okiwałem, to i piętnastu dałbym radę... Co tak patrzysz? - zwrócił się do blondynki, gdyż ta miała jakiś taki zaskoczony i pytający wzrok. Domyślił się co może chodzić jej po głowie. - No oczywiście, że ich nie zabiłem, po co miałbym to robić? Ogłuszyłem ich albo coś, przecież nic mi nie zrobili, po prostu... przeszkadzali, no. Ale jeden to się chyba zlał ze strachu - dodał w ramach żartu, lecz przy tym bardzo dumny z siebie. - Ale koniec gadki, nie możemy tu zostać, bo zaraz się pozbierają i nas znajdą i wtedy będzie bieda. Lepiej się stąd szybko zabrać. Kavika...
        Yastre złapał dziewczynę za rękę i delikatnie pociągnął ją za sobą. Naprawdę musieli stamtąd odejść, jeśli nie chcieli zostać złapani, Heban jednak uparł się, by okazać swoją iluzoryczną dominację.
        - Nie ma mowy! Panienka Kavika nie może przebywać w towarzystwie takiego... degenerata jak ty! To źle wpłynie na jej wizerunek, będzie miała przez ciebie kłopoty!
        - Sam jesteś degenerat, grubasie! - oburzył się Yastre, chociaż nie miał pojęcia, co to słowo znaczy, z kontekstu zrozumiał jednak, że został obrażony. - Bronię Kaviki i nic jej przy mnie nie grozi! A teraz stul japę, bo to przez ciebie ona będzie miała kłopoty! Kavika, chodźmy już, zgubię ich i wtedy na spokojnie pomyśli się co dalej.
        Panterołak zmusił w końcu oboje ludzi do ruszenia się z miejsca i zaczął iść w dość losowym kierunku, byle dalej i bezpieczniej. Cały czas był skupiony do granic możliwości - nasłuchiwał, rozglądał się, nawet węszył. Zdawało mu się jednak, że nikt ich nie śledzi, co miałoby sens - tamci pewnie szukali go w zupełnie innym kierunku, o ile w ogóle zdołali się pozbierać i dojść do siebie... Istniało jednak niewielkie prawdopodobieństwo, że wysłali za nim jakiegoś doskonałego tropiciela i właśnie na tę okoliczność Yastre robił wszystko, by nie dać się złapać. Nie dało się jednak zachować ciszy, jakiej by sobie życzył, bo co prawda on poruszał się bezszelestnie, Kavika również nie robiła zbyt wielkiego hałasu, lecz Heban to zupełnie inna historia - on sapał, prychał i jęczał jak gotowane żywcem prosie i zmiennokształtny był już naprawdę bliski, by się obrócić i walnąć go w łeb.
        - Dobra, starczy - uznał w końcu, kiwając na pozostałą dwójkę i wskazując im przytulne, dyskretne miejsce wśród leszczyn. Sam poczekał, aż oni przysiądą i dopiero wtedy rozejrzał się po raz ostatni i sam klapnął na ziemię z westchnieniem. Obejrzał swoją ranę na boku - wyglądała nieźle, a na pewno przestała już krwawić i prawie nie bolała. Pewnie do wieczora powinno się zagoić.
        - Kavika, jak się czujesz? - zapytał z troską, bo w końcu dziewczyna przeżywała teraz bardzo traumatyczne chwile i była na dodatek zmuszana do znacznie większej aktywności fizycznej niż przystoi uczonej. Yastre miał jednak na to remedium: stanowiły je kradzione ciastka, które wyciągnął z kieszeni bluzy.
        - Zjedz, poprawi ci się humor i odzyskasz siły - zachęcił, podtykając jej pod nos woreczek z ciasteczkami. Później zaś przeszedł do omawiania kłopotów, od których niestety nie dało się uciec. - Jej, ale się porobiło! No Fresii tam nie było, ani jak szukałem, ani pewnie wcześniej. Ten strażnik i ona musieli nie dotrzeć do obozu, ja wiem, może gdzieś po drodze skręcili? Ale to już tyle czasu minęło, teraz mogą być wszędzie! Mogę się przemienić w panterę i przebiec po lesie, na pewno sprawdzę wtedy większy teren... No ale nie wiem tak czy siak czy ją znajdę. Wiecie, mnie się zdaje, że Fresia nie chciała być znaleziona. No bo jakby ją porwali, to by zostawiła jakiś ślad, to cwana krowa. A tak... No jakby poszła z nimi z własnej woli! Ja nie wiem co robić, Kavika, poradź coś. No bo ja mam złe przeczucia, że ona nas okiwa.
        Yastre spojrzał na uczoną przepraszającym wzrokiem: nie chciał oczerniać elfki w jej oczach, bo zdawało mu się, że kobiety całkiem się lubią, ale nie mógł dłużej ukrywać swoich przypuszczeń. Dyplomatycznie pominął jedynie fakt, iż była akrobatka może mieć po prostu ochotę utrzeć nosa personalnie jemu, bo się nie lubili. To by wyglądało jakby był dzieckiem ze żłobka, które skarży się na koleżankę, a on przecież był dorosłym samcem i nie mógł tak się zachowywać.
Zablokowany

Wróć do „Szczyty Fellarionu”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości