Zwykle na takich polanach o poranku zaczyna się ruch. Wędrowcy, kupcy i inni podróżni przygotowują się do wyruszenia w dalszą drogę. Ale ta polana była inna. Przynajmniej tego poranka. Owszem, tu i tam widać było pozostałości obozowiska, ledwie tliło się na szybko wygaszone ognisko, wokół którego walały się porozrzucane butelki i ogryzione kości jakiegoś zwierzęcia, prawdopodobnie zająca, albo nawet dwóch. To co było dziwne, to brak ludzi, którzy niewątpliwie popasali tu jeszcze niedawno.
Wśród gałęzi bardzo uważny obserwator być może zdołałby wypatrzyć śpiącego chochlika. Ale musiałby być rzeczywiście bardzo uważny, gdyż te stworzonka potrafią się całkiem nieźle kamuflować.
Właściwie chochlik powolutku się budził. Pamiętał, że zabalował wczoraj wraz z grupą wędrownych kupców, którzy zmierzali na jarmark do Danae. On zmierzał w tym samym kierunku, by po kilku miesiącach podróży powrócić wreszcie na trochę do swojej karczmy. Miał ochotę najeść się porządnie, napić niezłego miodu, a nawet popsocić z dziećmi karczmarza.
Póki co wędrował z kupcami, bo samotna podróż jest nudna, nieciekawa i strasznie się dłuży. Spotkał kupców kilkanaście dni temu i od razu ich polubił. Byli doskonałym towarzystwem, a on miał tyle pomysłów by umilić im podróż. Ciągle płatał im jakieś niewinne figle, układał wiersze i zabawiał swoim wyjątkowym towarzystwem. O ten wiersz na przykład był całkiem niezły:
bał się burzy, chciał do domu
strasznie szlochał kiedy lało,
wychlał także wódkę całą...
Chochlik miał na imię Titivillus i wysoko rozwinięte poczucie własnej wartości. Teraz otworzył oczy, usiadł na gałęzi, na której spał i rozglądał się zdumiony po polanie. Nic nie rozumiał. Gdzie się wszyscy podziali?...
Wokół nie było żywej duszy. Co za licho ich pożarło? Stało się coś? - podrapał się po łepku, a jego uszy oklapły i dyndały smętnie. To oznaczało, że Titivillus posmutniał. Nie wiedział czemu, ale powoli docierało do niego, że bardzo możliwe, że został sam. Bardzo nie lubił być sam. Chochlik bez towarzystwa to smutny chochlik.
Ziewnął przeciągle i jeszcze raz rozejrzał się po polanie i pobliskich zaroślach. Może kupcy pochowali się i chcą zrobić mu jakiś dowcip?
Do głowy nie przyszło mu absolutnie, że kupcy byli tak niezadowoleni z jego towarzystwa, że upili go specjalnie i pouciekali tuż przed brzaskiem by uwolnić się od znienawidzonego kawalarza.