Góry Dasso ⇒ Serce Gór
Gdy ponownie udało mu się otworzyć oczy zauważył, że jest zanurzony w lodowatej wodzie. Samo jeziorko nie było specjalnie głębokie, jednak jego sam środek, choć mało kto o tym wiedział, schodził bardzo głęboko; na tyle, by przebić się do podwodnej jaskini. Jonatan zsuwał się powoli po śliskich kamieniach, po czym zaczął swobodnie opadać w dół. Jasne światło lunarne, padając przez nieskalane chmurami niebo błyskało w odmętach wody, rozświetlając jego powolny upadek. Zorientował się już dawno, że nawet nie wziął oddechu przed wstąpieniem pod wodę, a tlen w jego płucach dawno się rozłożył. Tak, dusił się. Jednak, w jednej chwili wszystko mu zobojętniało. Nie rzucał się, wpatrzony tępo w migoczące mu przed oczami światła. Nagle, niespodziewanie światło przygasło. Śmieszne, że w tym momencie stać go było na konkretne zmarszczenie brwi.
Duch Asimova, który podążał za nimi od bardzo dawna, przyglądał się rozgrywającej się pod koronami drzew scenie. Podziwiał upór dziewczyny, która mimo skrajnego wyczerpania wiernie trwała przy swoim towarzyszu. Nie łączyło ją z wilkołakiem praktycznie nic, nie należała do osób, które przejmują się przypadkowo spotkanymi ludźmi. Czemu więc zdawało się, że jeden zmagający się z przeszłością człowiek, mógł wywołać w niej aż tak sprzeczne emocje?
Przeniósł wzrok błękitnych tęczówek na jezioro, powoli zmieniające swoją barwę na szkarłat krwi. Zasępił się. Czy w głowie mężczyzny osłabła ostatnia wola walki? Czy w końcu dotarło do niego, jak jego ścieżka jest błędna i powtarzająca się? Czy poddał się, zanim jeszcze pozwolił tej jednej osobie zmienić cały sens swojego istnienia?
"Nie pozwól przytłoczyć się wszystkiemu. Staw w końcu temu czoła"
Wypływająca z ciała krew wilkołaka splamiła krystaliczną wodę, tworząc ciemną toń, nieprzepuszczającą żadnego obrazu ze środka. Księżyc, stając w tej pozycji raz na kilkanaście lat, użyczył swojej mocy jednemu życzeniu, niszcząc kometę, przelatującą wysoko ponad niebem. Jej moc uratowała jedno z żyć.
Nagle z wody przebiły się słupy oślepiającego blasku. Woda zajaśniała białym światłem, które zawirowało nad taflą wody, po czym zniknęło tak szybko jak się pojawiło. Prawie równocześnie z chwilą, gdy z toni wynurzył się i stanął na prostych nogach Jonatan.
Już od pierwszej chwili jasne było, że zaszła w nim zmiana. Włosy, dłuższe niż przedtem, otrząsnęły się z jasnej łuny, nadającej im śnieżnobiały kolor, ukazując głęboki brąz pukli opadających mu na czoło. Zarost, zapuszczany konsekwentnie od kilku dni, zniknął bez śladu, a skóra straciła dotychczasową opaleniznę. Lekko się chwiejąc, wyszedł, a raczej na wpół wyczołgał się na brzeg, stając prosto przed Camelią. Odgarnął włosy z czoła, mierząc ją wzrokiem ciemnopomarańczowych oczu.
- Chyba zadziałało - mruknął, przyglądając się jasnej bliźnie w miejscu, gdzie ostatnio widniała długa rana. Uśmiechnął się zagadkowo, omiatając wzrokiem okolicę. Nasłuchiwał przez chwilę, po czym wzruszył ramionami, zawieszając na niej - o dziwo - łagodny wzrok.
- Nie ma nikogo w pobliżu, ani trochę dalej - powiedział, ścierając wodę kapiącą mu z twarzy. - Chyba zgubiliśmy pościg. Co powiesz na to, żeby dotrzeć do tej cholernej karczmy, zjeść coś na ciepło i w końcu odpocząć w prawdziwym łóżku? Bo mi bokiem wychodzi już biwak na gołej ziemi.
Duch Asimova, który podążał za nimi od bardzo dawna, przyglądał się rozgrywającej się pod koronami drzew scenie. Podziwiał upór dziewczyny, która mimo skrajnego wyczerpania wiernie trwała przy swoim towarzyszu. Nie łączyło ją z wilkołakiem praktycznie nic, nie należała do osób, które przejmują się przypadkowo spotkanymi ludźmi. Czemu więc zdawało się, że jeden zmagający się z przeszłością człowiek, mógł wywołać w niej aż tak sprzeczne emocje?
Przeniósł wzrok błękitnych tęczówek na jezioro, powoli zmieniające swoją barwę na szkarłat krwi. Zasępił się. Czy w głowie mężczyzny osłabła ostatnia wola walki? Czy w końcu dotarło do niego, jak jego ścieżka jest błędna i powtarzająca się? Czy poddał się, zanim jeszcze pozwolił tej jednej osobie zmienić cały sens swojego istnienia?
"Nie pozwól przytłoczyć się wszystkiemu. Staw w końcu temu czoła"
Wypływająca z ciała krew wilkołaka splamiła krystaliczną wodę, tworząc ciemną toń, nieprzepuszczającą żadnego obrazu ze środka. Księżyc, stając w tej pozycji raz na kilkanaście lat, użyczył swojej mocy jednemu życzeniu, niszcząc kometę, przelatującą wysoko ponad niebem. Jej moc uratowała jedno z żyć.
Nagle z wody przebiły się słupy oślepiającego blasku. Woda zajaśniała białym światłem, które zawirowało nad taflą wody, po czym zniknęło tak szybko jak się pojawiło. Prawie równocześnie z chwilą, gdy z toni wynurzył się i stanął na prostych nogach Jonatan.
Już od pierwszej chwili jasne było, że zaszła w nim zmiana. Włosy, dłuższe niż przedtem, otrząsnęły się z jasnej łuny, nadającej im śnieżnobiały kolor, ukazując głęboki brąz pukli opadających mu na czoło. Zarost, zapuszczany konsekwentnie od kilku dni, zniknął bez śladu, a skóra straciła dotychczasową opaleniznę. Lekko się chwiejąc, wyszedł, a raczej na wpół wyczołgał się na brzeg, stając prosto przed Camelią. Odgarnął włosy z czoła, mierząc ją wzrokiem ciemnopomarańczowych oczu.
- Chyba zadziałało - mruknął, przyglądając się jasnej bliźnie w miejscu, gdzie ostatnio widniała długa rana. Uśmiechnął się zagadkowo, omiatając wzrokiem okolicę. Nasłuchiwał przez chwilę, po czym wzruszył ramionami, zawieszając na niej - o dziwo - łagodny wzrok.
- Nie ma nikogo w pobliżu, ani trochę dalej - powiedział, ścierając wodę kapiącą mu z twarzy. - Chyba zgubiliśmy pościg. Co powiesz na to, żeby dotrzeć do tej cholernej karczmy, zjeść coś na ciepło i w końcu odpocząć w prawdziwym łóżku? Bo mi bokiem wychodzi już biwak na gołej ziemi.
- Camelia
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 76
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Przemieniony
- Profesje: Wędrowiec , Mag
- Kontakt:
Usiadła na brzegu, obserwując taflę wody. Księżyc ładnie odbijał się w lustrzanej wodzie, co kojarzyło się Camelii z jej dawną wioską... Otrząsnęła się jednak z tych myśli. Wspominanie dawnego życia nie było teraz wskazane. Spojrzała w kierunku, w którym ostatni raz widziała Jonatana. „Czy on się przypadkiem nie utopił?” pomyślała, marszcząc brwi. Przechyliła głowę na bok, obserwując jezioro. Stanęła na równe nogi, po czym podeszła bliżej. Zaczęła się zastanawiać, jak niby takie miejsce mogłoby w pewnym stopniu pomóc uleczyć wilkołaka... Cóż, widziała już nie mało cudów.
- Halo? - wymamrotała, chociaż sama nie wiedziała, po co. Domyślała się, że nikt jej nie usłyszy. Westchnęła. Co niby ma teraz zrobić? Pokusa prawdopodobnie zwiała, ciężko będzie ponownie ją odnaleźć. Zwłaszcza, że teraz dołączył się i jakiś smokołak... czy czym to coś było. Camelia prychnęła, na wspomnienie tego wydarzenia.
Niespodziewany blask wyrwał ją z rozmyślań. Ta woda... świeciła? Czy tylko jej się tak wydawało? Musiała przysłonić oczy dłonią. Gdy dziwne światło zniknęło, maie mogła dostrzec Jonatana. Ale... coś się zmieniło. „To serio jakieś czarodziejskie jezioro?” zdziwiła się. Co prawda nie wątpiła w jakieś magiczne zastosowanie tej wody, ale cóż...
Gdy wilkołak pojawił się przed nią ujrzała, iż po jego ranie została tylko niewyraźna blizna. Camelia rozszerzyła oczy w oznace zdumienia, widząc to. Podeszła nieco bliżej, po czym wyciągnęła dłoń. Już miała dotknąć blizny i upewnić się w tym tajemniczym uzdrowieniu, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Odwróciła wzrok, speszona.
- Jakim cudem? - zapytała cicho. Po chwili jednak z westchnieniem wzruszyła ramionami i spojrzała na wilkołaka.
- W takim razie dobrze. Wygląda na to, że na razie nikt nie zaatakuje – odparła, uśmiechając się przelotnie. Nie miała już sił na kolejną walkę... Zwłaszcza, że teraz siły po prostu ją opuściły, a gdy na myśl przyszło jej kontrolowanie wstęg, czuła się cięższa.
- W porządku. Ale wiedz, że nie dam rady już przemienić się... przez jakiś czas. I... wybacz – wymamrotała. - Jakbym zareagowała wcześniej, może ten dziwny smoko-człek, czy czym on tam jest, nie zaskoczyłby mnie i... może udałoby się jakoś odratować chociaż konia. - Przygryzła wargę w geście lekkiego zdenerwowania.
- Jestem za! - odpowiedziała bardziej entuzjastycznie na propozycję pójścia do karczmy. Wyszczerzyła ząbki, po czym chwiejnym krokiem poszła w kierunku, z którego wcześniej tu przybyli. Zawahała się jednak, przez co nieumyślnie straciła równowagę. „Szlag...” przeszło jej przez myśl. Była naprawdę zmęczona. Wyprostowała się, spoglądając w stronę Jonatana.
- Prowadź – rzekła. - Ja nie znam tutejszych terenów, ani nic...
- Halo? - wymamrotała, chociaż sama nie wiedziała, po co. Domyślała się, że nikt jej nie usłyszy. Westchnęła. Co niby ma teraz zrobić? Pokusa prawdopodobnie zwiała, ciężko będzie ponownie ją odnaleźć. Zwłaszcza, że teraz dołączył się i jakiś smokołak... czy czym to coś było. Camelia prychnęła, na wspomnienie tego wydarzenia.
Niespodziewany blask wyrwał ją z rozmyślań. Ta woda... świeciła? Czy tylko jej się tak wydawało? Musiała przysłonić oczy dłonią. Gdy dziwne światło zniknęło, maie mogła dostrzec Jonatana. Ale... coś się zmieniło. „To serio jakieś czarodziejskie jezioro?” zdziwiła się. Co prawda nie wątpiła w jakieś magiczne zastosowanie tej wody, ale cóż...
Gdy wilkołak pojawił się przed nią ujrzała, iż po jego ranie została tylko niewyraźna blizna. Camelia rozszerzyła oczy w oznace zdumienia, widząc to. Podeszła nieco bliżej, po czym wyciągnęła dłoń. Już miała dotknąć blizny i upewnić się w tym tajemniczym uzdrowieniu, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Odwróciła wzrok, speszona.
- Jakim cudem? - zapytała cicho. Po chwili jednak z westchnieniem wzruszyła ramionami i spojrzała na wilkołaka.
- W takim razie dobrze. Wygląda na to, że na razie nikt nie zaatakuje – odparła, uśmiechając się przelotnie. Nie miała już sił na kolejną walkę... Zwłaszcza, że teraz siły po prostu ją opuściły, a gdy na myśl przyszło jej kontrolowanie wstęg, czuła się cięższa.
- W porządku. Ale wiedz, że nie dam rady już przemienić się... przez jakiś czas. I... wybacz – wymamrotała. - Jakbym zareagowała wcześniej, może ten dziwny smoko-człek, czy czym on tam jest, nie zaskoczyłby mnie i... może udałoby się jakoś odratować chociaż konia. - Przygryzła wargę w geście lekkiego zdenerwowania.
- Jestem za! - odpowiedziała bardziej entuzjastycznie na propozycję pójścia do karczmy. Wyszczerzyła ząbki, po czym chwiejnym krokiem poszła w kierunku, z którego wcześniej tu przybyli. Zawahała się jednak, przez co nieumyślnie straciła równowagę. „Szlag...” przeszło jej przez myśl. Była naprawdę zmęczona. Wyprostowała się, spoglądając w stronę Jonatana.
- Prowadź – rzekła. - Ja nie znam tutejszych terenów, ani nic...
Machnął ręką na wzmiankę o koniu. Wewnętrznie cieszył się, że w ogóle uszli z życiem. Strata wierzchowca niknęła przy takiej wygranej. Mimo to, żałował, że tyle Włóczni Boga przepadło niezużytych. Nie miał ich więcej i nie słyszał, by ktoś je wciąż wykonywał. Szkoda.
Spojrzał po sobie. Zapomniał, że przez jego dotychczasowe swawole stracił sporą część ekwipunku. Choć bardziej pasowałoby tu określenie beznadziejnej większości. Ostatnią rzeczą, która się w miarę trzymała, były spodnie; reszta zniknęła w trakcie, czy to biegu, czy zażartej walki. Trzeba będzie znaleźć jakiekolwiek ubrania. Nie to, że miałby coś przeciwko łażeniu półnago po miastach. Strażnicy jednak oblepiliby go mandatami od stóp do głów za zakłócanie porządku. Chociaż...
Ścisnął sznur wszyty w spodnie, jako że pasek został w jakichś krzakach daleko za nimi, i zawiązał z przodu supeł. Rozejrzał się dookoła. Nie za bardzo wiedział, gdzie są, jednak przypatrując się kierunkowi, w którym spoglądała Camelia, domyślił się, iż to stamtąd przyszli. Wystarczy więc podążać w kierunku odwrotnym, i za jakiś czas powinni ujrzeć światła zajazdu.
Ruszył przed siebie powoli. Czuł, jakby dostał nowe nogi, nieprzystosowane do chodzenia. Stopy nie chciały się z początku układać w wyćwiczone przez lata ruchy, jednak doświadczenie nie poszło w pole; ruchy powtarzane w nieskończoność wryły się w pamięć bardzo wyraźnie. Przeciągał się w ruchu, by mięśnie zdążyły się szybko rozciągnąć i nie przyprawić go o kontuzję. Zdawał sobie sprawę, że skorzystał z Lunarnego Światła po raz ostatni - rytuał możliwy do dokonania przez jedną osobę jedynie dwa razy w życiu. Co do tego, bycie wilkołakiem było jak chodzenie przez życie na potłuczonym szkle. Nieodpowiednie zacięcie się srebrnym widelcem mogło szybko zadecydować o życiu lub nie. Gdyby jeszcze raz spróbował tej sztuczki, albo nic by się nie stało i utonąłby w doprawdy przepięknie oświetlonej toni, lub... Cóż, spłonąłby bez ognia. Zastanawiałby się nad skutkami jeszcze przez długą drogę, gdyby nie dostrzeżenie kątem oka problemów dziewczyny.
Zgromił się w myślach, że nie pomyślał o stanie Camelii. Nie znał dokładnego przebiegu procesu leczenia przez księżyc, jednak był prawie pewien, że większość uszkodzonych tkanek zostawała odnowiona. Czyli, krótkimi słowy, dostawał prawie nowe ciało, jeszcze nie utrudzone pracą i latami na karku. Odwrócił się na pięcie, zostawiając okrągły ślad na ziemi, i podszedł do swojej towarzyszki.
- Jeśli ci to nie będzie przeszkadzało, poniosę cię - powiedział cicho, przypatrując się jej ze spokojem. - Dla mnie ważysz tyle co nic, i będziesz mogła choć trochę odpocząć - dodał. Wysunął ręce, czekając na reakcję.
Spojrzał po sobie. Zapomniał, że przez jego dotychczasowe swawole stracił sporą część ekwipunku. Choć bardziej pasowałoby tu określenie beznadziejnej większości. Ostatnią rzeczą, która się w miarę trzymała, były spodnie; reszta zniknęła w trakcie, czy to biegu, czy zażartej walki. Trzeba będzie znaleźć jakiekolwiek ubrania. Nie to, że miałby coś przeciwko łażeniu półnago po miastach. Strażnicy jednak oblepiliby go mandatami od stóp do głów za zakłócanie porządku. Chociaż...
Ścisnął sznur wszyty w spodnie, jako że pasek został w jakichś krzakach daleko za nimi, i zawiązał z przodu supeł. Rozejrzał się dookoła. Nie za bardzo wiedział, gdzie są, jednak przypatrując się kierunkowi, w którym spoglądała Camelia, domyślił się, iż to stamtąd przyszli. Wystarczy więc podążać w kierunku odwrotnym, i za jakiś czas powinni ujrzeć światła zajazdu.
Ruszył przed siebie powoli. Czuł, jakby dostał nowe nogi, nieprzystosowane do chodzenia. Stopy nie chciały się z początku układać w wyćwiczone przez lata ruchy, jednak doświadczenie nie poszło w pole; ruchy powtarzane w nieskończoność wryły się w pamięć bardzo wyraźnie. Przeciągał się w ruchu, by mięśnie zdążyły się szybko rozciągnąć i nie przyprawić go o kontuzję. Zdawał sobie sprawę, że skorzystał z Lunarnego Światła po raz ostatni - rytuał możliwy do dokonania przez jedną osobę jedynie dwa razy w życiu. Co do tego, bycie wilkołakiem było jak chodzenie przez życie na potłuczonym szkle. Nieodpowiednie zacięcie się srebrnym widelcem mogło szybko zadecydować o życiu lub nie. Gdyby jeszcze raz spróbował tej sztuczki, albo nic by się nie stało i utonąłby w doprawdy przepięknie oświetlonej toni, lub... Cóż, spłonąłby bez ognia. Zastanawiałby się nad skutkami jeszcze przez długą drogę, gdyby nie dostrzeżenie kątem oka problemów dziewczyny.
Zgromił się w myślach, że nie pomyślał o stanie Camelii. Nie znał dokładnego przebiegu procesu leczenia przez księżyc, jednak był prawie pewien, że większość uszkodzonych tkanek zostawała odnowiona. Czyli, krótkimi słowy, dostawał prawie nowe ciało, jeszcze nie utrudzone pracą i latami na karku. Odwrócił się na pięcie, zostawiając okrągły ślad na ziemi, i podszedł do swojej towarzyszki.
- Jeśli ci to nie będzie przeszkadzało, poniosę cię - powiedział cicho, przypatrując się jej ze spokojem. - Dla mnie ważysz tyle co nic, i będziesz mogła choć trochę odpocząć - dodał. Wysunął ręce, czekając na reakcję.
- Camelia
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 76
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Przemieniony
- Profesje: Wędrowiec , Mag
- Kontakt:
Westchnęła głęboko. Niby jako maie nie musiała jeść, ni spać, lecz jeśli w grę wchodziła utrata energii... „Ech, idiotyczne to” pomyślała.
Spokojnym krokiem ruszyła za Jonatanem. Miała tylko nadzieję, że się nie zgubią. Lecz liczyła, iż wilkołak zna drogę. Dużo wcześniej, gdy rysował jej mapę, pokazał, że zna te tereny.
Powoli podążała za nim, rozglądając się. W ciemności czuła się najlepiej, ale zawsze jej zmysły były wyostrzone w takich chwilach. Zwłaszcza spoglądając na wcześniejszy atak ze strony piekielnych... Zagryzła wargę i potrząsnęła lekko głową. Teraz jest po prostu zmęczona i nieco przewrażliwiona na punkcie najcichszych dźwięków. Na dodatek dochodziła sprawa pokusy...
Zatrzymała się nagle, gdy Jonatan stanął przed nią. Jego propozycja zaskoczyła ją. Camelia uśmiechnęła się krzywo.
- A co z twoją raną? Nie znam się na innych uzdrowieniach, niż to, które wykorzystuje energię, ale chyba nie powinieneś się teraz przemęczać, nie? - zapytała, przechylając głowę. Pożałowała tego jednak zaraz, gdyż jej skroń zapulsowała boleśnie, a przed oczami pojawiły się mroczki; zachwiała się. „Straciłam aż tyle energii?” nie ukryła zdziwienia, które malowało się na jej twarzy. Nawet będąc demonem, musiała przestrzegać tego okropnego limitu... inaczej może być źle. Bardzo źle.
- Dobrze – wymamrotała niewyraźnie.
Będąc już niesioną przez Jonatana, milczała przez dłuższy czas. Atmosfera wydawała jej się nieco dziwna. Zwłaszcza, że przez większość czasu oboje milczeli. Camelia westchnęła cicho. Cisza działała na nią dziwnie uspokajająco...
Nawet nie zauważyła, kiedy zasnęła.
Krzyk. Drażniący uszy krzyk i płacz. Nikt nie słucha tego krzyku, nikt nie pomaga. On po prostu jest...
Jak długo? Ile jeszcze? Przestała liczyć na jakiekolwiek cuda. Jej umysł był zmęczony, tak bardzo zmęczony... a powieki takie ciężkie... dlaczego nie pozwolą jej po prostu pójść spać?
- Jeśli teraz umrze, szlag trafi cały rytuał! - kolejny krzyk. Ale różnił się, oj bardzo się różnił...
Kto to był?
Drgnęła. Po raz pierwszy, od wielu dni, przypomniał jej się ten moment. Westchnęła, po czym trafił ją nagły chłód. Otworzyła mimowolnie oczy i rozejrzała się wokół. Dotarli na miejsce? Spojrzała powoli na Jonatana.
- Wybacz, przysnęło mi się... - powiedziała bardzo cicho.
Spokojnym krokiem ruszyła za Jonatanem. Miała tylko nadzieję, że się nie zgubią. Lecz liczyła, iż wilkołak zna drogę. Dużo wcześniej, gdy rysował jej mapę, pokazał, że zna te tereny.
Powoli podążała za nim, rozglądając się. W ciemności czuła się najlepiej, ale zawsze jej zmysły były wyostrzone w takich chwilach. Zwłaszcza spoglądając na wcześniejszy atak ze strony piekielnych... Zagryzła wargę i potrząsnęła lekko głową. Teraz jest po prostu zmęczona i nieco przewrażliwiona na punkcie najcichszych dźwięków. Na dodatek dochodziła sprawa pokusy...
Zatrzymała się nagle, gdy Jonatan stanął przed nią. Jego propozycja zaskoczyła ją. Camelia uśmiechnęła się krzywo.
- A co z twoją raną? Nie znam się na innych uzdrowieniach, niż to, które wykorzystuje energię, ale chyba nie powinieneś się teraz przemęczać, nie? - zapytała, przechylając głowę. Pożałowała tego jednak zaraz, gdyż jej skroń zapulsowała boleśnie, a przed oczami pojawiły się mroczki; zachwiała się. „Straciłam aż tyle energii?” nie ukryła zdziwienia, które malowało się na jej twarzy. Nawet będąc demonem, musiała przestrzegać tego okropnego limitu... inaczej może być źle. Bardzo źle.
- Dobrze – wymamrotała niewyraźnie.
Będąc już niesioną przez Jonatana, milczała przez dłuższy czas. Atmosfera wydawała jej się nieco dziwna. Zwłaszcza, że przez większość czasu oboje milczeli. Camelia westchnęła cicho. Cisza działała na nią dziwnie uspokajająco...
Nawet nie zauważyła, kiedy zasnęła.
Krzyk. Drażniący uszy krzyk i płacz. Nikt nie słucha tego krzyku, nikt nie pomaga. On po prostu jest...
Jak długo? Ile jeszcze? Przestała liczyć na jakiekolwiek cuda. Jej umysł był zmęczony, tak bardzo zmęczony... a powieki takie ciężkie... dlaczego nie pozwolą jej po prostu pójść spać?
- Jeśli teraz umrze, szlag trafi cały rytuał! - kolejny krzyk. Ale różnił się, oj bardzo się różnił...
Kto to był?
Drgnęła. Po raz pierwszy, od wielu dni, przypomniał jej się ten moment. Westchnęła, po czym trafił ją nagły chłód. Otworzyła mimowolnie oczy i rozejrzała się wokół. Dotarli na miejsce? Spojrzała powoli na Jonatana.
- Wybacz, przysnęło mi się... - powiedziała bardzo cicho.
Zauważył, że nie przeliczył się co do swoich słów; Camelia rzeczywiście była bardzo lekka. Zastanawiał się, czy jakby jej to powiedział, to by się obraziła. Kobieta, czy to ludzka czy nie, to dziwna istota. A kłócić się z nią, to jak gasić ogień smołą; pomoc żadna, a płomień większy. Obu tych sytuacji nie miał ochoty przeżywać, siedział więc cicho.
A, właśnie, cicho. Gdy tak dreptał sobie wzdłuż zwężającej się drogi, jakoś nie potrafił znaleźć tematu do rozmowy. Czy to przez zbyt długie osamotnienie na drodze, czy wrodzoną niechęć do takich rzeczy, czuł, jakby w gardle stanęła mu żelazna kula, która w żadną stronę specjalnie się nie garnęła przesunąć. I w zasadzie, chociaż mu to nie było za bardzo potrzebne, czuł się w obowiązku zarzucić czymkolwiek.
Uśmiechnął się pod nosem. Gdyby spojrzeć na właściwie poprzedni dzień, humor od razu mu się poprawiał. Nie to, że zapomniał otarcia się o śmierć, jednak sama obecność wciąż enigmatycznej dla niego osoby przyprawiała go o rodzaj dreszczu ekscytacji. Cóż, a przynajmniej wyobrażał sobie, że przechodzi mu taki po plecach. Przeważająca niewrażliwość na cokolwiek wypierała z niego tak ludzkie odruchy. Może dlatego nie potrafił się z nimi zasymilować?
- Cieszę się, że choć na chwilę mam cię u mojego boku. W sensie, w podróży - powiedział w końcu. Przeszedł kilka kroków, czekając na jakąkolwiek reakcję, jednak się jej nie doczekał. Nachmurzył się, zastanawiając się, czy nie powiedział czegoś głupiego, jednak gdy głowa Camelii opadła bezwładnie, westchnął.
Spała już od jakiegoś czasu.
Wzruszył bezwiednie ramionami, przyciągając ją do siebie bliżej, i oparł głowę dziewczyny o swoje ramię. Ból szyi od takiego zwisu byłby nieznośny. Zaśmiał się cicho z samego siebie i przyjmując do wiadomości brak odzewu przez na pewno jakiś czas, ruszył żwawiej, pomrukując pod nosem melodię, która obijała się wewnątrz jego głowy już od tygodnia.
Dla zabicia czasu zaczął liczyć kroki, i gdy dotarł w końcu do upragnionego przybytku karczemnego, doliczył do pełnych sześciu mil, po czym się zatrzymał. Tawerna zdawała się dzisiejszej nocy całkiem dobrze prosperować, nawet mimo późnej nocy. Jonatan liczył, że świt nastanie za jakąś godzinę. To musiała być jakaś zorganizowana biesiadka. Nie chcąc przyciągać zbędnej uwagi - to, że był w samych spodniach to pół biedy, nieprzytomna dziewczyna na jego ramionach mogłaby przysporzyć im kłopotów - przeszedł bokiem, obok płotu, i zajrzał na podwórze na tyłach budynku. Starszy mężczyzna, właściciel, sądząc po fartuchu, zbierał drwa na opał. Zamarł dopiero, gdy kątem oka zauważył Jona i okręcił ku niemu głowę. Widocznie spojrzenie Jonatana mówiło samo za siebie, bo jeszcze nie zdążył odetchnąć i coś powiedzieć, usłyszał:
- Pokój na poddaszu, nad drzwiami frontowymi, jest wolny. Posadź ją tam, zaraz przyniosę jakieś rzeczy i coś do jedzenia.
Nie miał ani siły ani ochoty protestować, podążył więc w milczeniu za człowieczyną.
Usadził się na stołku obok położonej na czystej pościeli Camelii. Tak jak obiecał, karczmarz przyniósł wszystkie rzeczy. Jonatan zdążył do tego czasu otworzyć okno. W środku panowała bardzo ciepła i parna atmosfera, więc zimne powietrze zawiało do środka, wręcz mrożąc żyły. Zauważył to dopiero, jak ich dobroczyńca wzdrygnął się od chłodu. Jonatan przymknął do połowy okno, po czym wrócił na miejsce.
- Zapłacę za wszystko - mruknął, patrząc na przyniesione przedmioty.
- Ta, ciekawe czym - odburknął mu mężczyzna, lustrując jego pas w poszukiwaniu brakującej tam sakiewki. - Ludziom na szlaku zawsze się pomaga. Sam często wyjeżdżam, może też będę kiedyś potrzebował pomocy.
Jonatan zamrugał, przypominając sobie te słowa. Karczmarz chciał ewidentnie coś powiedzieć, lecz spojrzał na łóżko, rzucił mu znaczące spojrzenie i wycofał się z pokoju, zamykając drzwi. Grim zorientował się po chwili, że Camelia coś powiedziała.
- No nie - zrugał ją z poważną-niepoważną miną. - To ja cię targam całą drogę i śpisz smacznie, i ledwo cię sadzam na łóżku, a ty się budzisz? - Uśmiechnął się. - W sumie to możesz spać dalej, chociaż zaraz świt. Ja bym się ubrał może...
Zaczął rozrzucać na boki przyniesione ubrania, większość z nich uznając za małe. Zdecydował się na w końcu na jedyną pasującą na niego parę butów, do których wcisnął nogawki spodni, białą koszulę, której za krótkie rękawy podwinął za łokcie, zawiązując na ramionach sznurki by niepotrzebnie nie łopotały mu podczas chodzenia, i spiął wszystko wiązaną w pasie kamizelką.
- No, i jak wyglądam? - Obrócił się. - Tylko szczerze.
A, właśnie, cicho. Gdy tak dreptał sobie wzdłuż zwężającej się drogi, jakoś nie potrafił znaleźć tematu do rozmowy. Czy to przez zbyt długie osamotnienie na drodze, czy wrodzoną niechęć do takich rzeczy, czuł, jakby w gardle stanęła mu żelazna kula, która w żadną stronę specjalnie się nie garnęła przesunąć. I w zasadzie, chociaż mu to nie było za bardzo potrzebne, czuł się w obowiązku zarzucić czymkolwiek.
Uśmiechnął się pod nosem. Gdyby spojrzeć na właściwie poprzedni dzień, humor od razu mu się poprawiał. Nie to, że zapomniał otarcia się o śmierć, jednak sama obecność wciąż enigmatycznej dla niego osoby przyprawiała go o rodzaj dreszczu ekscytacji. Cóż, a przynajmniej wyobrażał sobie, że przechodzi mu taki po plecach. Przeważająca niewrażliwość na cokolwiek wypierała z niego tak ludzkie odruchy. Może dlatego nie potrafił się z nimi zasymilować?
- Cieszę się, że choć na chwilę mam cię u mojego boku. W sensie, w podróży - powiedział w końcu. Przeszedł kilka kroków, czekając na jakąkolwiek reakcję, jednak się jej nie doczekał. Nachmurzył się, zastanawiając się, czy nie powiedział czegoś głupiego, jednak gdy głowa Camelii opadła bezwładnie, westchnął.
Spała już od jakiegoś czasu.
Wzruszył bezwiednie ramionami, przyciągając ją do siebie bliżej, i oparł głowę dziewczyny o swoje ramię. Ból szyi od takiego zwisu byłby nieznośny. Zaśmiał się cicho z samego siebie i przyjmując do wiadomości brak odzewu przez na pewno jakiś czas, ruszył żwawiej, pomrukując pod nosem melodię, która obijała się wewnątrz jego głowy już od tygodnia.
Dla zabicia czasu zaczął liczyć kroki, i gdy dotarł w końcu do upragnionego przybytku karczemnego, doliczył do pełnych sześciu mil, po czym się zatrzymał. Tawerna zdawała się dzisiejszej nocy całkiem dobrze prosperować, nawet mimo późnej nocy. Jonatan liczył, że świt nastanie za jakąś godzinę. To musiała być jakaś zorganizowana biesiadka. Nie chcąc przyciągać zbędnej uwagi - to, że był w samych spodniach to pół biedy, nieprzytomna dziewczyna na jego ramionach mogłaby przysporzyć im kłopotów - przeszedł bokiem, obok płotu, i zajrzał na podwórze na tyłach budynku. Starszy mężczyzna, właściciel, sądząc po fartuchu, zbierał drwa na opał. Zamarł dopiero, gdy kątem oka zauważył Jona i okręcił ku niemu głowę. Widocznie spojrzenie Jonatana mówiło samo za siebie, bo jeszcze nie zdążył odetchnąć i coś powiedzieć, usłyszał:
- Pokój na poddaszu, nad drzwiami frontowymi, jest wolny. Posadź ją tam, zaraz przyniosę jakieś rzeczy i coś do jedzenia.
Nie miał ani siły ani ochoty protestować, podążył więc w milczeniu za człowieczyną.
Usadził się na stołku obok położonej na czystej pościeli Camelii. Tak jak obiecał, karczmarz przyniósł wszystkie rzeczy. Jonatan zdążył do tego czasu otworzyć okno. W środku panowała bardzo ciepła i parna atmosfera, więc zimne powietrze zawiało do środka, wręcz mrożąc żyły. Zauważył to dopiero, jak ich dobroczyńca wzdrygnął się od chłodu. Jonatan przymknął do połowy okno, po czym wrócił na miejsce.
- Zapłacę za wszystko - mruknął, patrząc na przyniesione przedmioty.
- Ta, ciekawe czym - odburknął mu mężczyzna, lustrując jego pas w poszukiwaniu brakującej tam sakiewki. - Ludziom na szlaku zawsze się pomaga. Sam często wyjeżdżam, może też będę kiedyś potrzebował pomocy.
Jonatan zamrugał, przypominając sobie te słowa. Karczmarz chciał ewidentnie coś powiedzieć, lecz spojrzał na łóżko, rzucił mu znaczące spojrzenie i wycofał się z pokoju, zamykając drzwi. Grim zorientował się po chwili, że Camelia coś powiedziała.
- No nie - zrugał ją z poważną-niepoważną miną. - To ja cię targam całą drogę i śpisz smacznie, i ledwo cię sadzam na łóżku, a ty się budzisz? - Uśmiechnął się. - W sumie to możesz spać dalej, chociaż zaraz świt. Ja bym się ubrał może...
Zaczął rozrzucać na boki przyniesione ubrania, większość z nich uznając za małe. Zdecydował się na w końcu na jedyną pasującą na niego parę butów, do których wcisnął nogawki spodni, białą koszulę, której za krótkie rękawy podwinął za łokcie, zawiązując na ramionach sznurki by niepotrzebnie nie łopotały mu podczas chodzenia, i spiął wszystko wiązaną w pasie kamizelką.
- No, i jak wyglądam? - Obrócił się. - Tylko szczerze.
- Camelia
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 76
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Przemieniony
- Profesje: Wędrowiec , Mag
- Kontakt:
Jeszcze pół-śpiąca Camelia przetarła oczy, po czym przeciągnęła się, aby pozbyć się resztek zmęczenia. Nie powstrzymała uśmiechu, słysząc słowa Jonatana, zaśmiała się lekko.
- Zasnęłam i tyle. Dobiję cię, jeśli powiem, że teraz za nic nie chce mi się spać? - dodała ciszej. „I może u ciebie było wygodniej?” ugryzła się w język, żeby przypadkiem nie wypowiedzieć tych słów na głos. Wstała mimowolnie z łóżka, wzdychając. Cóż, mogła rzec, że odzyskała przynajmniej wystarczającą ilość energii, by ponownie nie upaść. Obecnie nic nie zagrażało jej życiu. Dziwne uczucie przymulenia zniknęło, za co dziękowała w duchu.
Wówczas kiedy wilkołak zajął się przeglądaniem ubrań, Camelia podeszła do okna. Otworzyła je na oścież, wpuszczając do środka pokoju więcej porannego powietrza. Na niebie widoczne już były jasne oznaki zbliżającego się świtu, a dotychczasowy mrok zniknął. Mimo że słońce nie wychylało się jeszcze zza horyzontu, czuć było miły, górski klimat.
Spojrzała w stronę Jonatana, który zadał jej pytanie. Zmierzyła go wzrokiem, uśmiechając się krzywo.
- Jak typowy człowiek z gór – skomentowała z uniesioną wysoko głową. - A tak naprawdę, pasuje ci – dodała szybko. Podeszła do niego powolnym krokiem, przyglądając się bardziej ubraniu.
- Tylko popraw kołnierzyk – rzekła ciszej. Po krótkiej chwili jednak szybko wyręczyła Jonatana z tej czynności. - Teraz jest idealnie. - Obróciła się, powoli kierując się w stronę swojego wcześniejszego miejsca pobytu. Z westchnieniem zaczęła podziwiać widok, który był dla niej nieziemski. Od zawsze uwielbiała spoglądać na góry. Często wtedy zastanawiała się, co mogłoby się za nimi znajdować. Aż jej się przypomniało dawne życie...
Przez chwilę skupiała wzrok gdzieś w oddali, wyłączając się od otaczającej ją rzeczywistości. Zaufała Jonatanowi, dlatego teraz tutaj jest. Szczerze polubiła wilkołaka, który pomógł jej już niejednokrotnie.
- Mogę zadać ci pytanie? - zaczęła, spoglądając na niego, odwracając się od okna. W tym momencie, światło padające do pokoju ładnie podkreśliło jej postać, a niebieskie oczy wydawały się bardziej wyraźne i świecące. Przymknęła jednak powieki i zsunęła się na ziemię, opierając o ścianę pod oknem. Westchnęła, starając się ułożyć swoje myśli w słowa.
- Prawdopodobnie to było wczoraj, nazwałeś mnie... demonem – zaczęła powoli, błądząc wzrokiem po podłodze. - Czy ja naprawdę wyglądam na demona? - wymamrotała. Co prawda, odpowiedź znaczyła dla niej zarówno wiele, jak i nic. Jeżeli potwierdzi, Camelia nic sobie z tego nie zrobi. Zignoruje to i postara się zaakceptować. A jeśli Jonatan zaprzeczy, to... ucieszy się? Możliwe. Na pewno przyjmie to lepiej do świadomości. Spojrzała na wilkołaka, wyczekując odpowiedzi.
- Zasnęłam i tyle. Dobiję cię, jeśli powiem, że teraz za nic nie chce mi się spać? - dodała ciszej. „I może u ciebie było wygodniej?” ugryzła się w język, żeby przypadkiem nie wypowiedzieć tych słów na głos. Wstała mimowolnie z łóżka, wzdychając. Cóż, mogła rzec, że odzyskała przynajmniej wystarczającą ilość energii, by ponownie nie upaść. Obecnie nic nie zagrażało jej życiu. Dziwne uczucie przymulenia zniknęło, za co dziękowała w duchu.
Wówczas kiedy wilkołak zajął się przeglądaniem ubrań, Camelia podeszła do okna. Otworzyła je na oścież, wpuszczając do środka pokoju więcej porannego powietrza. Na niebie widoczne już były jasne oznaki zbliżającego się świtu, a dotychczasowy mrok zniknął. Mimo że słońce nie wychylało się jeszcze zza horyzontu, czuć było miły, górski klimat.
Spojrzała w stronę Jonatana, który zadał jej pytanie. Zmierzyła go wzrokiem, uśmiechając się krzywo.
- Jak typowy człowiek z gór – skomentowała z uniesioną wysoko głową. - A tak naprawdę, pasuje ci – dodała szybko. Podeszła do niego powolnym krokiem, przyglądając się bardziej ubraniu.
- Tylko popraw kołnierzyk – rzekła ciszej. Po krótkiej chwili jednak szybko wyręczyła Jonatana z tej czynności. - Teraz jest idealnie. - Obróciła się, powoli kierując się w stronę swojego wcześniejszego miejsca pobytu. Z westchnieniem zaczęła podziwiać widok, który był dla niej nieziemski. Od zawsze uwielbiała spoglądać na góry. Często wtedy zastanawiała się, co mogłoby się za nimi znajdować. Aż jej się przypomniało dawne życie...
Przez chwilę skupiała wzrok gdzieś w oddali, wyłączając się od otaczającej ją rzeczywistości. Zaufała Jonatanowi, dlatego teraz tutaj jest. Szczerze polubiła wilkołaka, który pomógł jej już niejednokrotnie.
- Mogę zadać ci pytanie? - zaczęła, spoglądając na niego, odwracając się od okna. W tym momencie, światło padające do pokoju ładnie podkreśliło jej postać, a niebieskie oczy wydawały się bardziej wyraźne i świecące. Przymknęła jednak powieki i zsunęła się na ziemię, opierając o ścianę pod oknem. Westchnęła, starając się ułożyć swoje myśli w słowa.
- Prawdopodobnie to było wczoraj, nazwałeś mnie... demonem – zaczęła powoli, błądząc wzrokiem po podłodze. - Czy ja naprawdę wyglądam na demona? - wymamrotała. Co prawda, odpowiedź znaczyła dla niej zarówno wiele, jak i nic. Jeżeli potwierdzi, Camelia nic sobie z tego nie zrobi. Zignoruje to i postara się zaakceptować. A jeśli Jonatan zaprzeczy, to... ucieszy się? Możliwe. Na pewno przyjmie to lepiej do świadomości. Spojrzała na wilkołaka, wyczekując odpowiedzi.
Niezmienny wyraz zachmurzenia nie schodził z jego twarzy nigdy, nawet gdy się uśmiechał. Niewrażliwość na większość emocji i bodźców robiła swoje, przez co nie uchodził za wylewnego człowieka. Istniała jednak cecha, która bezsprzecznie go odsłaniała, jednak jedynie uważny obserwator zauważyłby tę zmianę. Mimo kamiennej twarzy, oczy wszystko pokazywały.
Zamarł, przypatrując się kobiecej postaci przy oknie. Dopiero teraz w pełni dotarł do niego fakt jej intensywnych oczu, otoczonych aurą przypominającą anielską. Otworzył szerzej oczy, wreszcie łącząc fakty.
Nie liczy się fizyczna forma. Tego, kim się stajemy, w większości przypadków nie wybieramy. Może to być przypadek losu, większy plan inteligentniejszego umysłu lub okrutna kara. Mało kto chciałby zabijać, gdyby nie musiał. Mało kto opuszczałby bliskich, gdyby nie byłoby to dla nich lepsze. Mało kto chciałby nienawidzić, by ktoś mógł pokochać.
Oparł się ciężko o ścianę, kładąc głowę na płótnie małego obrazka, przedstawiającego mały stateczek, zmierzający samotnie przeciw oku cyklonu. Oderwał wzrok od Camelii.
- Moje ciało... i moje zdolności zmieniły się, gdy stałem się wilkołakiem. Ta rasa u zarania, jako dzieci nocy, miała stać pomiędzy istotami żywymi, by stać na ich straży. Mam dar rozpoznawania istoty każdej osoby, choć nie zawsze jest to pewne. Odpowiadając na twoje pytanie: Nie. Ja poczułem twoją naturę. Lecz z wyglądu... jesteś po prostu bardzo piękną dziewczyną.
Zamilkł, memłając w ustach wypowiedziane słowa.
-Gdybym poczuł smak twojej aury, mógłbym powiedzieć, kim prawdopodobnie byłaś kiedyś. Ale musiałabyś być naprawdę blisko.
Zamarł, przypatrując się kobiecej postaci przy oknie. Dopiero teraz w pełni dotarł do niego fakt jej intensywnych oczu, otoczonych aurą przypominającą anielską. Otworzył szerzej oczy, wreszcie łącząc fakty.
Nie liczy się fizyczna forma. Tego, kim się stajemy, w większości przypadków nie wybieramy. Może to być przypadek losu, większy plan inteligentniejszego umysłu lub okrutna kara. Mało kto chciałby zabijać, gdyby nie musiał. Mało kto opuszczałby bliskich, gdyby nie byłoby to dla nich lepsze. Mało kto chciałby nienawidzić, by ktoś mógł pokochać.
Oparł się ciężko o ścianę, kładąc głowę na płótnie małego obrazka, przedstawiającego mały stateczek, zmierzający samotnie przeciw oku cyklonu. Oderwał wzrok od Camelii.
- Moje ciało... i moje zdolności zmieniły się, gdy stałem się wilkołakiem. Ta rasa u zarania, jako dzieci nocy, miała stać pomiędzy istotami żywymi, by stać na ich straży. Mam dar rozpoznawania istoty każdej osoby, choć nie zawsze jest to pewne. Odpowiadając na twoje pytanie: Nie. Ja poczułem twoją naturę. Lecz z wyglądu... jesteś po prostu bardzo piękną dziewczyną.
Zamilkł, memłając w ustach wypowiedziane słowa.
-Gdybym poczuł smak twojej aury, mógłbym powiedzieć, kim prawdopodobnie byłaś kiedyś. Ale musiałabyś być naprawdę blisko.
- Camelia
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 76
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Przemieniony
- Profesje: Wędrowiec , Mag
- Kontakt:
Spodziewała się prostej odpowiedzi, „tak” lub „nie”. Tyle by jej w zupełności wystarczyło. Słuchała słów Jonatana uważnie, łykając każde wypowiedziane zdanie. Przez cały czas nie spuszczała z niego wzroku. Nie wiedziała w sumie, jak wyglądała przemiana w wilkołaka... ona została demonem poprzez paskudny rytuał i tortury, a wnioskując z wczorajszych słów Jonatana, jego przemienił sam przedstawiciel wilczej kasty. Camelia przechyliła głowę na bok, w dalszym ciągu obserwując mężczyznę.
Uśmiechnęła się, wyłapując odpowiedź na wcześniej zadane pytanie. Lecz słysząc dalszy ciąg wypowiedzi Jonatana, maie rozszerzyła lekko oczy, a na jej twarzy pojawił się delikatny rumieniec. Ale i ten wyraz szybko zniknął. Camelia zastąpiła go lekkim uśmiechem.
- Cieszę się – rzekła cicho, ledwo słyszalnie. Wstała na równe nogi, zarzucając włosy do tyłu.
- Potrafisz odczytywać aury? - dopytała się, będąc nieco zdziwioną. - Skoro tak, chyba już dawno znałbyś moją rasę. Chociaż... - Podeszła nieco bliżej Jonatana. - Z tego, co mi wiadomo, to zapach aury decyduje o kaście. Smak chyba mówi o... nie pamiętam dokładnie... - Zaczęła chodzić w kółko, rozmyślając. Westchnęła po chwili, gdyż nic nie przychodziło jej do głowy.
- Ale jeżeli sądzisz, że mógłbyś rozpoznać to, kim kiedyś byłam, to proszę – rzekła z lekkim uśmiechem. - Jestem naprawdę ciekawa, czy ci się powiedzie – dodała szybko. Wprawdzie wiedziała, że od długiego czasu jej aura jest bardzo słaba. Mało komu udało się określić po tym jej dawną rasę.
Szybkim krokiem znalazła się przed Jonatanem, po czym stanęła na palcach, aby dorównać mu wzrostem. Co prawda, przecież przewyższał ją o dobre kilka centymetrów... Przez dosłownie kilka krótkich sekund jej oczy znalazły się na równi z jego wzrokiem, a twarz była bardzo blisko jego twarzy. Po krótkim czasie jednak Camelia wyprostowała się, stając na całych stopach, opierając z powrotem na nich ciężar swojego ciała, przy czym wyszczerzyła ząbki w cynicznym uśmiechu.
- Czy taka bliskość była wystarczająca, Jonatanie? - zapytała, przechylając głowę na bok. Zaśmiała się cicho, obracając się. Humor zaczął jej dopisywać, a to mogło być spowodowane wcześniejszą odpowiedzią wilkołaka... Nawet wstęgi, które zwykły reagować na jej emocje, nie wiły się, ni nie ściskały jej ramion, tylko leżały spokojnie, oplatając ciało Camelii.
Uśmiechnęła się, wyłapując odpowiedź na wcześniej zadane pytanie. Lecz słysząc dalszy ciąg wypowiedzi Jonatana, maie rozszerzyła lekko oczy, a na jej twarzy pojawił się delikatny rumieniec. Ale i ten wyraz szybko zniknął. Camelia zastąpiła go lekkim uśmiechem.
- Cieszę się – rzekła cicho, ledwo słyszalnie. Wstała na równe nogi, zarzucając włosy do tyłu.
- Potrafisz odczytywać aury? - dopytała się, będąc nieco zdziwioną. - Skoro tak, chyba już dawno znałbyś moją rasę. Chociaż... - Podeszła nieco bliżej Jonatana. - Z tego, co mi wiadomo, to zapach aury decyduje o kaście. Smak chyba mówi o... nie pamiętam dokładnie... - Zaczęła chodzić w kółko, rozmyślając. Westchnęła po chwili, gdyż nic nie przychodziło jej do głowy.
- Ale jeżeli sądzisz, że mógłbyś rozpoznać to, kim kiedyś byłam, to proszę – rzekła z lekkim uśmiechem. - Jestem naprawdę ciekawa, czy ci się powiedzie – dodała szybko. Wprawdzie wiedziała, że od długiego czasu jej aura jest bardzo słaba. Mało komu udało się określić po tym jej dawną rasę.
Szybkim krokiem znalazła się przed Jonatanem, po czym stanęła na palcach, aby dorównać mu wzrostem. Co prawda, przecież przewyższał ją o dobre kilka centymetrów... Przez dosłownie kilka krótkich sekund jej oczy znalazły się na równi z jego wzrokiem, a twarz była bardzo blisko jego twarzy. Po krótkim czasie jednak Camelia wyprostowała się, stając na całych stopach, opierając z powrotem na nich ciężar swojego ciała, przy czym wyszczerzyła ząbki w cynicznym uśmiechu.
- Czy taka bliskość była wystarczająca, Jonatanie? - zapytała, przechylając głowę na bok. Zaśmiała się cicho, obracając się. Humor zaczął jej dopisywać, a to mogło być spowodowane wcześniejszą odpowiedzią wilkołaka... Nawet wstęgi, które zwykły reagować na jej emocje, nie wiły się, ni nie ściskały jej ramion, tylko leżały spokojnie, oplatając ciało Camelii.
Nie był pewien, czy mają to samo pojęcie aury. Słyszał, że istnieją osoby, które widziały w ludziach coś poza tym, co mogą zobaczyć oczy lub usłyszeć uszy. Ponoć każdy wokół siebie roztaczał pole, którego aspekty mogły zawierać informacje o każdej istocie. Nie miał regularnych zdolności, jeśli chodzi o odczytywanie tego; zawsze tłumaczył sobie, że przez mutację ma tak wyostrzony węch, iż może wyłapać najcieńsze nitki zapachu.
Tak czy inaczej, nie miało to w tej chwili znaczenia. Rozbawiony ledwo powstrzymał uśmiech, gdy Camelia postarała się dorównać mu wzrostem. Ten mały gest, gdyby miał czas, mógłby go zająć na dłużej, jednak niespodziewana bliskość dziewczyny... zagięła go.
Poruszał szybko wzrokiem od jednego niebieskiego oka do drugiego. Odległe wspomnienia woni, które czuł bardzo dawno temu, przelatywały mu w umyśle, szukając dopasowania. Złapał się na tym, iż jest to dla niego o wiele bardziej intymne niż powinno. Zaskoczony poczuł, że zrobiło mu się duszno. To było niemożliwe, on nie odczuwał takich słabych emocji. To na pewno przypadek, to się nie...
Mogło się wtedy wiele wydarzyć. Może coś bezpieczniejszego, może nic. Ale ten jej lekko drwiący, złośliwy uśmiech chyba
wszystko przeważył. Zanim Jonatan zdążył pomyśleć, błyskawicznie się pochylił i złączył jej usta ze swoimi.
Nie mógł się zorientować, ile dokładnie czasu minęło, lecz w pewnym momencie obudził się, jakby ktoś wylał mu na głowę wiadro lodowatej wody. Odsunął się od swojej towarzyszki, pocierając usta. Poczuł rosnący w środku wstyd, zaburzający nawet jego ośrodek równowagi, co tłumaczyło lekkie zatoczenie się do tyłu.
- Ja... - zaczął, nie wiedząc kompletnie, co powiedzieć. - Przepraszam. Nie pomyślałem, to był...
Zamknął usta, przełykając stojącą mu nagle w gardle kulę. Zmieszany, obrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju, nie zamykając za sobą drzwi.
"Kretyn" wyrzucił sobie w myślach. Martwiła go cała ta sytuacja, a najbardziej to, jak na niego podziałała. Wiele ludzkich odruchów było dla niego obcych, a już szczególnie, gdy przychodziło do kontaktów międzyludzkich. Ciężko jest bowiem przyjmować do wiadomości coś, czego się nie rozumie, bo się tego nigdy nie czuło. Potarł dłońmi twarz, opierając się ciężko o narożnik schodów. Bardzo polubił Camelię, to prawda, ale nie wyobrażał sobie dotąd jej jako... No właśnie, jako kogo? Nawet nie potrafił sformułować tego przed samym sobą. Nauczył się unikać jakichkolwiek powiązań, choćby przez fakt, że nikomu nic dobrego z tego nie przychodziło. Jakby się nie starał, i tak zawsze los podkładał im pod nogi kłody. Widział zbyt dużo śmierci przez swoją winę, zbyt dużo zmartwień i cierpienia. Dla innych chciał być samotnym, by nikomu więcej z jego powodu nic się nie przydarzyło. Dla siebie chciał, by móc zasypiać w nocy.
Minął wszystkich gości na drodze, ignorując nawet zagadanie od karczmarza. Wyszedł na podwórze przy drodze do karczmy, spoglądając na oświetlone słońcem szczyty gór. Czuł się taki nieznacznie mały w porównaniu z nimi, jednak to, co trzymał w środku, zdawało się przewyższać najwyższe szczyty o całe mile. Zdecydował, że to dobry pomysł, żeby zniknąć. Weźmie pierwszego lepszego konia ze stajni i odjedzie w najodleglejszy zakątek kraju. Polubił dziewczynę, ale to wydawało mu się lepsze. Tym bardziej, że choć to mało realne, wydawało mu się, że chyba ją...
Tak czy inaczej, nie miało to w tej chwili znaczenia. Rozbawiony ledwo powstrzymał uśmiech, gdy Camelia postarała się dorównać mu wzrostem. Ten mały gest, gdyby miał czas, mógłby go zająć na dłużej, jednak niespodziewana bliskość dziewczyny... zagięła go.
Poruszał szybko wzrokiem od jednego niebieskiego oka do drugiego. Odległe wspomnienia woni, które czuł bardzo dawno temu, przelatywały mu w umyśle, szukając dopasowania. Złapał się na tym, iż jest to dla niego o wiele bardziej intymne niż powinno. Zaskoczony poczuł, że zrobiło mu się duszno. To było niemożliwe, on nie odczuwał takich słabych emocji. To na pewno przypadek, to się nie...
Mogło się wtedy wiele wydarzyć. Może coś bezpieczniejszego, może nic. Ale ten jej lekko drwiący, złośliwy uśmiech chyba
wszystko przeważył. Zanim Jonatan zdążył pomyśleć, błyskawicznie się pochylił i złączył jej usta ze swoimi.
Nie mógł się zorientować, ile dokładnie czasu minęło, lecz w pewnym momencie obudził się, jakby ktoś wylał mu na głowę wiadro lodowatej wody. Odsunął się od swojej towarzyszki, pocierając usta. Poczuł rosnący w środku wstyd, zaburzający nawet jego ośrodek równowagi, co tłumaczyło lekkie zatoczenie się do tyłu.
- Ja... - zaczął, nie wiedząc kompletnie, co powiedzieć. - Przepraszam. Nie pomyślałem, to był...
Zamknął usta, przełykając stojącą mu nagle w gardle kulę. Zmieszany, obrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju, nie zamykając za sobą drzwi.
"Kretyn" wyrzucił sobie w myślach. Martwiła go cała ta sytuacja, a najbardziej to, jak na niego podziałała. Wiele ludzkich odruchów było dla niego obcych, a już szczególnie, gdy przychodziło do kontaktów międzyludzkich. Ciężko jest bowiem przyjmować do wiadomości coś, czego się nie rozumie, bo się tego nigdy nie czuło. Potarł dłońmi twarz, opierając się ciężko o narożnik schodów. Bardzo polubił Camelię, to prawda, ale nie wyobrażał sobie dotąd jej jako... No właśnie, jako kogo? Nawet nie potrafił sformułować tego przed samym sobą. Nauczył się unikać jakichkolwiek powiązań, choćby przez fakt, że nikomu nic dobrego z tego nie przychodziło. Jakby się nie starał, i tak zawsze los podkładał im pod nogi kłody. Widział zbyt dużo śmierci przez swoją winę, zbyt dużo zmartwień i cierpienia. Dla innych chciał być samotnym, by nikomu więcej z jego powodu nic się nie przydarzyło. Dla siebie chciał, by móc zasypiać w nocy.
Minął wszystkich gości na drodze, ignorując nawet zagadanie od karczmarza. Wyszedł na podwórze przy drodze do karczmy, spoglądając na oświetlone słońcem szczyty gór. Czuł się taki nieznacznie mały w porównaniu z nimi, jednak to, co trzymał w środku, zdawało się przewyższać najwyższe szczyty o całe mile. Zdecydował, że to dobry pomysł, żeby zniknąć. Weźmie pierwszego lepszego konia ze stajni i odjedzie w najodleglejszy zakątek kraju. Polubił dziewczynę, ale to wydawało mu się lepsze. Tym bardziej, że choć to mało realne, wydawało mu się, że chyba ją...
- Camelia
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 76
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Przemieniony
- Profesje: Wędrowiec , Mag
- Kontakt:
Camelia spokojnie czekała na odpowiedź Jonatana. Interesowało ją, czy naprawdę uda mu się odgadnąć jej dawną rasę. Lecz, ku jej zaskoczeniu, zamiast tego otrzymała coś zupełnie innego; pocałunek. Zdziwiona rozszerzyła oczy, gdy tylko poczuła usta mężczyzny na swoich wargach. Nie spodziewała się takiego obrotu spraw.
Nadal stała w osłupieniu, gdy Jonatan się odsunął. Przez chwilę wydawało jej się, że czas stanął, a ona wstrzymała oddech. Nie słuchała słów, które wymawiał mężczyzna. Gdy tylko wyszedł z pomieszczenia, Camelia upadła na kolana. Odczuwała wiele emocji, w jednej chwili. Aż można by pomyśleć, że się dusi... dosłownie.
Czarne wstęgi reagowały na naprawdę silne uczucia, a w tym momencie; tych uczuć było aż nadto. Jej artefakt ściskał jej ramiona i klatkę piersiową. Kilka pasm nawet zaczęły szaleć, strzelając niczym bat w powietrzu. Już kiedyś coś takiego czuła. Dziwne ciepło, które każdemu kojarzyło się z radością, dla niej to najgorsze wspomnienie. Gdy ostatnio czuła to ciepło, cierpiała katusze przez ponad piętnaście lat swojego życia. Wstęgi wydawały się szaleć, a ona nie wiedziała, jak nad nimi zapanować. Uczucie, które jej teraz towarzyszyło, było dla niej tajemnicze. Znała je dokładnie, mimo to, nie potrafiła go rozpoznać.
Zaczęła liczyć oddechy. Pierwszy, drugi... udało jej się uspokoić. Jednakże dziwiła się, jak wilkołak mógł wywołać w niej tyle emocji naraz...
Chwiejnym krokiem wstała na równe nogi. Również postarała się, żeby ponownie nie upaść. Westchnęła głęboko.
- Jonatan? - Wyszła z pokoju, rozglądając się. Nigdzie nie mogła dostrzec wilkołaka. Nie mogła zrozumieć jego reakcji. Najpierw ją całował, a potem uciekał... Camelia wróciła szybko do pokoju, po czym wyjrzała przez okno. Na swoje szczęście, ujrzała poszukiwaną przez nią osobę. Ale... dlaczego on kierował się dalej? Gdzie szedł?
Maie wstrzymała oddech. Dlaczego poczuła dziwny ucisk w żołądku, na który wstęgi zareagowały ponownie? Jedna z nich mocno zacisnęła się na ramieniu dziewczyny.
- Wkurzające... - wymamrotała. Skupiła się, żeby cały artefakt znalazł się na jej nadgarstku. Po krótkiej chwili, pasma zamieniły się w jedną, małą bransoletkę, którą Camelia ścisnęła lekko w dłoni. Dziwnie się czuła, gdy wstęgi nie oplatały już jej ciała...
Wychyliła się przez okno, po czym przyjęła postać czarnego kolibra, i zleciała na dół. Udało jej się dogonić Jonatana. Ba, jako koliber była znacznie szybsza. Zatrzymała wilkołaka w połowie drogi, machając mu skrzydełkami przed twarzą. Gdy miała pewność, że on nie spróbuje już iść dalej, odleciała gdzieś tak na dwa kroki od niego i przyjęła swoją ludzką formę. Rozłożyła ręce na boki na znak protestu.
- No na Prasmoka... - wymamrotała. - A mówią, że to kobiety są skomplikowane – dodała. Stanęła prosto, próbując złapać spojrzenie mężczyzny. Serce jej łomotało, w myślach dziękowała, że wcześniej wpadła na pomysł zdjęcia wstęg. Spuściła głowę.
- Nie chcę cię zmuszać do mówienia, chociaż tamta sytuacja w pewnym sensie wymaga wyjaśnień. Ale nie chcę również, żebyś mnie przez to unikał. – Słowa z jej ust wylewały się niczym potok. Nie wiedziała nawet, co mówi. Po prostu dalej poruszała ustami.
- Lecz... - zaczęła, po czym podeszła bliżej. Nie była pewna, czy myśli racjonalnie w tej chwili. Nie, na sto procent nie. Oparła ręce o ramiona Jonatana, po czym ponownie stanęła na palcach. W połowie jednak się zawahała, po czym delikatnie obdarowała wilkołaka krótkim całusem z policzek.
Odsunęła się kilka kroków wstecz.
- Teraz... tak jakby jesteśmy kwita – wymamrotała, rumieniąc się. Szybko opanowała swój wyraz twarzy, ponownie przyjmując maskę obojętności.
Nadal stała w osłupieniu, gdy Jonatan się odsunął. Przez chwilę wydawało jej się, że czas stanął, a ona wstrzymała oddech. Nie słuchała słów, które wymawiał mężczyzna. Gdy tylko wyszedł z pomieszczenia, Camelia upadła na kolana. Odczuwała wiele emocji, w jednej chwili. Aż można by pomyśleć, że się dusi... dosłownie.
Czarne wstęgi reagowały na naprawdę silne uczucia, a w tym momencie; tych uczuć było aż nadto. Jej artefakt ściskał jej ramiona i klatkę piersiową. Kilka pasm nawet zaczęły szaleć, strzelając niczym bat w powietrzu. Już kiedyś coś takiego czuła. Dziwne ciepło, które każdemu kojarzyło się z radością, dla niej to najgorsze wspomnienie. Gdy ostatnio czuła to ciepło, cierpiała katusze przez ponad piętnaście lat swojego życia. Wstęgi wydawały się szaleć, a ona nie wiedziała, jak nad nimi zapanować. Uczucie, które jej teraz towarzyszyło, było dla niej tajemnicze. Znała je dokładnie, mimo to, nie potrafiła go rozpoznać.
Zaczęła liczyć oddechy. Pierwszy, drugi... udało jej się uspokoić. Jednakże dziwiła się, jak wilkołak mógł wywołać w niej tyle emocji naraz...
Chwiejnym krokiem wstała na równe nogi. Również postarała się, żeby ponownie nie upaść. Westchnęła głęboko.
- Jonatan? - Wyszła z pokoju, rozglądając się. Nigdzie nie mogła dostrzec wilkołaka. Nie mogła zrozumieć jego reakcji. Najpierw ją całował, a potem uciekał... Camelia wróciła szybko do pokoju, po czym wyjrzała przez okno. Na swoje szczęście, ujrzała poszukiwaną przez nią osobę. Ale... dlaczego on kierował się dalej? Gdzie szedł?
Maie wstrzymała oddech. Dlaczego poczuła dziwny ucisk w żołądku, na który wstęgi zareagowały ponownie? Jedna z nich mocno zacisnęła się na ramieniu dziewczyny.
- Wkurzające... - wymamrotała. Skupiła się, żeby cały artefakt znalazł się na jej nadgarstku. Po krótkiej chwili, pasma zamieniły się w jedną, małą bransoletkę, którą Camelia ścisnęła lekko w dłoni. Dziwnie się czuła, gdy wstęgi nie oplatały już jej ciała...
Wychyliła się przez okno, po czym przyjęła postać czarnego kolibra, i zleciała na dół. Udało jej się dogonić Jonatana. Ba, jako koliber była znacznie szybsza. Zatrzymała wilkołaka w połowie drogi, machając mu skrzydełkami przed twarzą. Gdy miała pewność, że on nie spróbuje już iść dalej, odleciała gdzieś tak na dwa kroki od niego i przyjęła swoją ludzką formę. Rozłożyła ręce na boki na znak protestu.
- No na Prasmoka... - wymamrotała. - A mówią, że to kobiety są skomplikowane – dodała. Stanęła prosto, próbując złapać spojrzenie mężczyzny. Serce jej łomotało, w myślach dziękowała, że wcześniej wpadła na pomysł zdjęcia wstęg. Spuściła głowę.
- Nie chcę cię zmuszać do mówienia, chociaż tamta sytuacja w pewnym sensie wymaga wyjaśnień. Ale nie chcę również, żebyś mnie przez to unikał. – Słowa z jej ust wylewały się niczym potok. Nie wiedziała nawet, co mówi. Po prostu dalej poruszała ustami.
- Lecz... - zaczęła, po czym podeszła bliżej. Nie była pewna, czy myśli racjonalnie w tej chwili. Nie, na sto procent nie. Oparła ręce o ramiona Jonatana, po czym ponownie stanęła na palcach. W połowie jednak się zawahała, po czym delikatnie obdarowała wilkołaka krótkim całusem z policzek.
Odsunęła się kilka kroków wstecz.
- Teraz... tak jakby jesteśmy kwita – wymamrotała, rumieniąc się. Szybko opanowała swój wyraz twarzy, ponownie przyjmując maskę obojętności.
Podniósł na nią wzrok, który nagle zaczął przejawiać oznaki zmęczenia. Nie było to jednak wyczerpanie, jak po przejściu bezsennie nocy. Ten ciężar noszony był od dawna, a całą jego historię dało się zobaczyć w spojrzeniu Jonatana. Potarł palcem policzek, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowały się usta Camelii. Poczuł to, poczuł to bardzo wyraźnie, nie tylko fizycznie. Nie wiedział jednak, czy był to powód do radości, czy jednak nieszczęścia.
- Nie chciałem być wobec ciebie natarczywy - powiedział, a jego głos przypominał bardziej głos starca, niż jego sam. - To był impuls, zupełnie nieplanowany, przypadkowy. I takim by pozostał, gdyby nie to, że go chciałem.
Odetchnął, podchodząc do dziewczyny. Ujął lekko jej dłoń.
- Wyobraziłem sobie za dużo, ale nie chcę przez to stracić cię... kontaktu z tobą - poprawił się szybko. - Dobrze czuję się w twoim towarzystwie, choć to dla mnie zupełnie nowe.
Jej obojętny wyraz twarzy powinien już mocno zirytować normalnego człowieka, jednak Jonowi wydawało się, że z innym by jej nie poznał. Odsunął się od dziewczyny, po czym zza rogu wyprowadził ogiera, którego zaczął przygotowywać wcześniej. Wsiadł lekko na jego grzbiet, uspokajając zwierzę, głaszcząc jego szyję dłonią.
- Chcę wyjechać. Jest rzecz, nad którą myślałem już od dawna. Ponoć w Mrocznych Dolinach żyje ktoś zajmujący się odczynianiem klątw przeklętych. Pomyślałem, czy nie byłby w stanie...- zawahał się, lecz podjął temat pewnym siebie głosem. -... pomóc mi. Nie wymagam tego od ciebie, jednak jeśli postanowiłabyś mi towarzyszyć w tej podróży, byłby to dla mnie zaszczyt.
- Nie chciałem być wobec ciebie natarczywy - powiedział, a jego głos przypominał bardziej głos starca, niż jego sam. - To był impuls, zupełnie nieplanowany, przypadkowy. I takim by pozostał, gdyby nie to, że go chciałem.
Odetchnął, podchodząc do dziewczyny. Ujął lekko jej dłoń.
- Wyobraziłem sobie za dużo, ale nie chcę przez to stracić cię... kontaktu z tobą - poprawił się szybko. - Dobrze czuję się w twoim towarzystwie, choć to dla mnie zupełnie nowe.
Jej obojętny wyraz twarzy powinien już mocno zirytować normalnego człowieka, jednak Jonowi wydawało się, że z innym by jej nie poznał. Odsunął się od dziewczyny, po czym zza rogu wyprowadził ogiera, którego zaczął przygotowywać wcześniej. Wsiadł lekko na jego grzbiet, uspokajając zwierzę, głaszcząc jego szyję dłonią.
- Chcę wyjechać. Jest rzecz, nad którą myślałem już od dawna. Ponoć w Mrocznych Dolinach żyje ktoś zajmujący się odczynianiem klątw przeklętych. Pomyślałem, czy nie byłby w stanie...- zawahał się, lecz podjął temat pewnym siebie głosem. -... pomóc mi. Nie wymagam tego od ciebie, jednak jeśli postanowiłabyś mi towarzyszyć w tej podróży, byłby to dla mnie zaszczyt.
- Camelia
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 76
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Przemieniony
- Profesje: Wędrowiec , Mag
- Kontakt:
Camelia uśmiechnęła się blado. Chciała przynajmniej chociaż odrobinę rozluźnić atmosferę.
- Nie byłeś natarczywy – powiedziała szybko, cichym tonem głosu. Jonatan wydawał się zmęczony, co nieco zmartwiło maie.
Gdy tylko podszedł bliżej i chwycił jej dłoń, spojrzała na jego twarz. Nie zamierzała spuścić wzroku, tym razem nie. Wstęgi zawieszone na jej nadgarstku wariowały, próbując się uwolnić. Całe szczęście, teraz nie były w stanie wić się swobodnie w powietrzu. Nie powstrzymała lekkiego, krzywego uśmiechu, który za wszelką cenę chciał wkraść się na jej twarz.
- Zabrzmi to banalnie, jeśli powiem, że ja również? - zapytała, ciągle nie odwracając wzroku od wilkołaka. - Można rzec, że przyzwyczaiłam się do twojej osoby... - dodała ciszej.
Wówczas Jonatan odsunął się od niej i po chwili przyprowadził konia. Camelia ponownie przybrała obojętną maskę, spoglądając na zwierzę. A po usłyszeniu słów Jonatana, jej mina wyrażała jej delikatne zdziwienie.
- Chcesz ponownie być człowiekiem? - zaczęła spokojnie, podchodząc bliżej. - Ponownie Grimmem? - Nie ukrywała, że nieco zmartwiła ją ta wizja. Jeżeli dobrze pamiętała, wilkołak wspomniał jej, iż wywodzi się z rodziny łowców. W takim razie, czy nie będzie w przyszłości próbował jej uśmiercić? Przecież oni zabijali takich, jak ona...
- Ale wiesz... myślę, że chętnie skorzystam z tej oferty. - Uśmiechnęła się. - Sama szukam pewnej osoby, która może być naprawdę wszędzie. Dlatego potowarzyszę ci w tej podróży, o ile nie masz nic przeciwko. - Wyszczerzyła ząbki, po czym bezapelacyjnie przybrała swoja ulubioną postać; kolibra, i usiadła mężczyźnie na ramieniu. Przechyliła głowę na znak, który pytał, czy ruszają od razu. Po krótkiej chwili, niemal natychmiast zmaterializowała się jako człowiek, siedząc dokładnie za Jonatanem.
- Ale najpierw nie powinieneś odpocząć? Ze mną wszystko w porządku, spałam przez dłuższy czas, więc jestem w pełni sił...
Nie ukrywała, że stan wilkołaka zaczynał ją martwić.
- Nie byłeś natarczywy – powiedziała szybko, cichym tonem głosu. Jonatan wydawał się zmęczony, co nieco zmartwiło maie.
Gdy tylko podszedł bliżej i chwycił jej dłoń, spojrzała na jego twarz. Nie zamierzała spuścić wzroku, tym razem nie. Wstęgi zawieszone na jej nadgarstku wariowały, próbując się uwolnić. Całe szczęście, teraz nie były w stanie wić się swobodnie w powietrzu. Nie powstrzymała lekkiego, krzywego uśmiechu, który za wszelką cenę chciał wkraść się na jej twarz.
- Zabrzmi to banalnie, jeśli powiem, że ja również? - zapytała, ciągle nie odwracając wzroku od wilkołaka. - Można rzec, że przyzwyczaiłam się do twojej osoby... - dodała ciszej.
Wówczas Jonatan odsunął się od niej i po chwili przyprowadził konia. Camelia ponownie przybrała obojętną maskę, spoglądając na zwierzę. A po usłyszeniu słów Jonatana, jej mina wyrażała jej delikatne zdziwienie.
- Chcesz ponownie być człowiekiem? - zaczęła spokojnie, podchodząc bliżej. - Ponownie Grimmem? - Nie ukrywała, że nieco zmartwiła ją ta wizja. Jeżeli dobrze pamiętała, wilkołak wspomniał jej, iż wywodzi się z rodziny łowców. W takim razie, czy nie będzie w przyszłości próbował jej uśmiercić? Przecież oni zabijali takich, jak ona...
- Ale wiesz... myślę, że chętnie skorzystam z tej oferty. - Uśmiechnęła się. - Sama szukam pewnej osoby, która może być naprawdę wszędzie. Dlatego potowarzyszę ci w tej podróży, o ile nie masz nic przeciwko. - Wyszczerzyła ząbki, po czym bezapelacyjnie przybrała swoja ulubioną postać; kolibra, i usiadła mężczyźnie na ramieniu. Przechyliła głowę na znak, który pytał, czy ruszają od razu. Po krótkiej chwili, niemal natychmiast zmaterializowała się jako człowiek, siedząc dokładnie za Jonatanem.
- Ale najpierw nie powinieneś odpocząć? Ze mną wszystko w porządku, spałam przez dłuższy czas, więc jestem w pełni sił...
Nie ukrywała, że stan wilkołaka zaczynał ją martwić.
Skinął głową. Dostrzegł cień uśmiechu i był wdzięczny, że dziewczyna stara się, by ta rozmowa nie była dla nich aż tak trudna. Zauważył, że niespecjalnie ucieszyła się jego słowami. Co złego było w tym, że chciał uwolnić się od swojego przekleństwa?
- Nie wiesz, jak to jest żyć każdego dnia nie wiedząc, kiedy zwierzę w tobie przejmie kontrolę. W strachu, że któregoś dnia twoje skupienie zawiedzie, i skończysz zabijać dopiero, gdy wszystko dookoła spłynie krwią. Małą wagę przywiązuję do swojego życia, ale jak mam bronić tych, których nie obronię przed sobą samym?
Przetarł oczy, nabierając większego wdechu. Ruszył spokojnie, zerkając na siedzącą za nim dziewczynę. Zastanowiła go jedna rzecz. Mogła pozostać w formie kolibra, oszczędziłaby sobie niewygody i bólu nóg po długotrwałej jeździe, jednak postanowiła jechać za nim. Dlaczego?
Uśmiechnął się, dopowiadając w myślach odpowiedź.
Zamyślił się na chwilę, zdążył jednak wyłapać uchem pytanie Camelii. Zmarszczył lekko brwi, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Nic mi nie jest. - Wzruszył ramionami. - To zwykła reakcja na zmianę pory dnia.
Zastanawiał się tylko, kogo chce w tym momencie przekonać - ją czy siebie?
- Swojego przeznaczenia nie można zmieniać - Asimov zamruczał sam do siebie. - Nawet ty to wiesz. Czemu jednak, mimo tego, występujesz przeciw największym siłom świata? Strach o siebie naprawdę jest głównym powodem? Czy jest coś jeszcze, głęboko zakopane w twoim umyśle, do czego nie chcesz się przyznać przed samym sobą, a co bezustannie ciągnie cię w dół?
Wyrwał się z transu, biorąc pierwszy, od kilku godzin większy oddech. Stare kości nie służyły tak jak dawniej, jednak wciąż było w nich życie. Spojrzał na swojego ucznia. Srebrzysty wzrok świdrował starca, i choć czaiła się w nim drapieżność i zło, wiedział, że mało komu można bardziej zaufać.
- Twoja podopieczna podąża za nim. Zmierzają w naszym kierunku. - Przeszedł po kamiennej posadzce, wychodząc na skalną półkę. Zmrużył oczy, przypatrując się rozciągającemu się przed nim tunelowi Doliny Umarłych.
- Jest ode mnie zaledwie dwa lata młodsza - odparł mu czarodziej, marszcząc brwi. - Nie pospieszyłeś się z przydzielaniem?
- Wiek nie definiuje dojrzałości do pewnych obowiązków - odparł mu Asimov, łącząc dłonie za plecami. - Nawet dzieci potrafią zaskoczyć nas bystrością umysłu. Spędziłeś swoje życie na szukaniu prawdy, a prawda nie przychodzi bez wiary. Czy jest ona w tobie wystarczająco mocna?
- Chyba nie. - Szarooki wzruszył ramionami. - Dlatego wciąż tu jestem. Chcę się uczyć, chcę być gotowy.
- To jest mądre podejście - pochwalił go starzec. - Chodź, przyglądnij się ze mną przyszłości. Zobaczmy, co szykuje dla nas ta dwójka.
Ciąg dalszy: Jonatan i Camelia
- Nie wiesz, jak to jest żyć każdego dnia nie wiedząc, kiedy zwierzę w tobie przejmie kontrolę. W strachu, że któregoś dnia twoje skupienie zawiedzie, i skończysz zabijać dopiero, gdy wszystko dookoła spłynie krwią. Małą wagę przywiązuję do swojego życia, ale jak mam bronić tych, których nie obronię przed sobą samym?
Przetarł oczy, nabierając większego wdechu. Ruszył spokojnie, zerkając na siedzącą za nim dziewczynę. Zastanowiła go jedna rzecz. Mogła pozostać w formie kolibra, oszczędziłaby sobie niewygody i bólu nóg po długotrwałej jeździe, jednak postanowiła jechać za nim. Dlaczego?
Uśmiechnął się, dopowiadając w myślach odpowiedź.
Zamyślił się na chwilę, zdążył jednak wyłapać uchem pytanie Camelii. Zmarszczył lekko brwi, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Nic mi nie jest. - Wzruszył ramionami. - To zwykła reakcja na zmianę pory dnia.
Zastanawiał się tylko, kogo chce w tym momencie przekonać - ją czy siebie?
- Swojego przeznaczenia nie można zmieniać - Asimov zamruczał sam do siebie. - Nawet ty to wiesz. Czemu jednak, mimo tego, występujesz przeciw największym siłom świata? Strach o siebie naprawdę jest głównym powodem? Czy jest coś jeszcze, głęboko zakopane w twoim umyśle, do czego nie chcesz się przyznać przed samym sobą, a co bezustannie ciągnie cię w dół?
Wyrwał się z transu, biorąc pierwszy, od kilku godzin większy oddech. Stare kości nie służyły tak jak dawniej, jednak wciąż było w nich życie. Spojrzał na swojego ucznia. Srebrzysty wzrok świdrował starca, i choć czaiła się w nim drapieżność i zło, wiedział, że mało komu można bardziej zaufać.
- Twoja podopieczna podąża za nim. Zmierzają w naszym kierunku. - Przeszedł po kamiennej posadzce, wychodząc na skalną półkę. Zmrużył oczy, przypatrując się rozciągającemu się przed nim tunelowi Doliny Umarłych.
- Jest ode mnie zaledwie dwa lata młodsza - odparł mu czarodziej, marszcząc brwi. - Nie pospieszyłeś się z przydzielaniem?
- Wiek nie definiuje dojrzałości do pewnych obowiązków - odparł mu Asimov, łącząc dłonie za plecami. - Nawet dzieci potrafią zaskoczyć nas bystrością umysłu. Spędziłeś swoje życie na szukaniu prawdy, a prawda nie przychodzi bez wiary. Czy jest ona w tobie wystarczająco mocna?
- Chyba nie. - Szarooki wzruszył ramionami. - Dlatego wciąż tu jestem. Chcę się uczyć, chcę być gotowy.
- To jest mądre podejście - pochwalił go starzec. - Chodź, przyglądnij się ze mną przyszłości. Zobaczmy, co szykuje dla nas ta dwójka.
Ciąg dalszy: Jonatan i Camelia
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości