Opuszczone Królestwo nie słynęło z godnego prowadzenia, honoru i sprawiedliwości. Wszeteczne czorty! Można by rzec, że cnoty obywatelskie i szlachetność serca zdekapitowano zaraz po portowej dziewce, która roznosiła pryszczatą chorobę szybciej niż pszczoła pyłki. Ostatni Bastion wydawał się - w porównaniu z dziedzinami regionalnej historii - dosłownie ostatnią nadzieją powoli umierającej gospodarki moralności i sumienia. Domokrążcy nerwowo rozchodzili się po ulicach, prowadząc i reklamując ostatki świec kościelnych, zamożni kapłoni obwieszeni złotawymi, pulsującymi świecidełkami rozpamiętywali lata straconej przeszłości, a czarne, ubrudzone błociskiem koty przemykały pomiędzy kopytami przestarzałych koni, dźwigających równie przedwiecznych strażników w ciężkim zbrojnictwie. Zapchlone zaułki nie różniły się niczym od bogatych korytarzy alei: wszędzie przebywał ten sam typ człowieka, śmiertelnika. Galanoth rozpoznawał zapachy. Jako doświadczony łowca potrafił odróżnić dobrze oporządzony bigos w karczmie od byle zlewki kuchennej, a wyznaczanie tropu za pomocą śladów pazurów lub woni (warunek: silnie oddziałującej) przysługiwało Elfowi w ratowaniu świata dzień w dzień.
Tym razem jednak musiał ratować samego siebie, wyzwolić z okowów poświęcenia i bólu, literalnego fizycznego... i mentalnego, psychicznego, który zjadał jego niezłomne dotąd serce. Niczym ciężarny dzwon smutek i gorycz przylegała do niego, naciskała i wywierała cierpienie. Kosmate tatuaże na ciele Galanotha rozwijały się, im dłużej trwały poszukiwania nocnego elfa. Minęły lata, od kiedy ostatni raz widział wieszcza... oraz Aphrael. Choć Czarodziejka była gdzieś tam, żyła bezpiecznie, odseparowana od okowów Mrokowisk oraz sług tego zepsutego miejsca, Galanoth dzierżył dziedzictwo splugawienia - potwora, który zapieczętowany nekromancją wyżerał jego duszę, kawałek po kawałku; dosłownie jak dzika w trakcie wielkiej królewskiej uczty.
Ostatnie słowa Dwynn'aela, nim zniknął rozproszony światłem porannego słońca, brzmiały: "Znajdziemy się, gdy Pan dostrzeże twój koniec, rycerzu. Tam, gdzie kiedyś twoi bracia pełnili wartę, tam gdzie na szczycie szczytów halabardą rozcinasz kłęby chmur, tam znajdziesz swój koniec, i swój początek".
Nie mógł iść sam. Nie mógł ryzykować znalezieniem Aphrael i proszeniem jej o kolejną przysługę. Nie zamierzał wywoływać Czarodziejki z bezpiecznej przystani schronienia. Arayo? Odpadała. Kuzynka zawsze wiedziała lepiej... i swoje, co zwykle kończyło się kłótniami. Jakby zareagowała, gdyby zobaczyła demoniczną pieczęć na jego ciele? Galanoth wolał nie myśleć nad odpowiedziami. Podobnie sprawa wyglądała w wypadku bractw z Krain Północy. Lodowe królestwa miały własne problemy niż śmierć jednego z arystokratów. Po co mieszać w problemach, kłócić się i prowadzić spory o miecze i magię, gdy właśnie te dwa "światy" sprowadzały na Galanotha śmierć? A może tylko ona jest prawidłowym rozwiązaniem, karą i nagrodą jednocześnie za życie, które prowadził? Łowca Zła wiedział, że potrzebuje pomocy specjalisty, kogoś, kto nie będzie zadawał niewygodnych pytań, ale też kogoś, kto potrafi zaufać nawet w najmroczniejszych gęstwinach niezbadanych podświatów.
Mówiono na nią Kidi Nox, jako o właścicielce niezwykłego białego wilka i umiejętności potrzebnych Galanothowi. Ostatni Bastion rzadki kiedy gości oryginalnych podróżników, a zarządcy miasta nieczęsto godzą się wpuszczać leśne, choć oswojone bestie przez grube pomurze...A wytropienie białego wilka w gronie idiotów jest znacznie prostsze, niż wytropienie drobnej dziewczyny w gąszczu brudnych ulic. Zapach futra aż drapał po nozdrzach...
I tak też Galanoth dostrzegł "Ją".
Ostatni Bastion ⇒ [Południowe bramy miasta] Coś się kończy, coś się zaczyna
- Galanoth
- Zsyłający Sny
- Posty: 328
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje:
- Kontakt:
Elfka pogrążona w głębokim śnie nie była w stanie zwrócić na cokolwiek uwagę, czuła jedynie ciepło, które ogarniało ją z każdą kolejną minutą. Pod jej drobnymi paluszkami kłębiło się coś miękkiego. Ten zapach był bardzo znajomy, taki delikatny i zarazem bardzo bezpieczny… ale czy zapach może być bezpieczny? Tak czy siak nie miała zamiaru otwierać oczu… może nawet nie była do końca świadoma tego, że śni.
W tym samym czasie biała wilczyca otulała drobną dziewczynę swoim puszystym ogonem. Mogłoby się wydawać, że przysłania ją całą, że ta mała elfka gubi się pod ilością futra tego pięknego stworzenia. Luna wlepiała swoje złote oczy w dziewczynę. Wyglądała tak jakby pilnowała jej snów, by nie uciekały zbyt daleko. Jako strażniczka snów i życia tej drobnej istoty była czujna i nie pozwalała nikomu się do niej zbliżyć.
Uszy wilczycy nagle drgnęły i bez zastanowienia podniosła swój pysk, wlepiła w przybysza swe ślepia i swoim spojrzeniem starała się przeszyć go na wylot, jakby chciała odczytać jakie ma zamiary i co nim kieruje.
Nie minęła chwila, kiedy spod wielkiego ogona wydostała się drobna istotka, która zgubiła się tym razem pod burzą loków. Rozciągnęła się bez żadnego zażenowania i rozejrzała niepewnie.
”Znowu zasnęłam? Ostatnio zdarza mi się to dosyć często…”
Dopiero po chwili dostrzegła, wzrok jej przyjaciółki.
- Luna? Coś się stało? – zapytała niepewnie i jej oczy powędrowały za wzrokiem towarzyszki. To co ujrzała widocznie zaparło jej dech w piersiach. Niepewnie uniosła głowę i spojrzała na twarz mężczyzny, który stał niedaleko niej.
”Ale ogromny… czuję się taka malutka.”
Kidi przełknęła ślinę widocznie zakłopotana i wstała przeczesując palcami włosy, w jej ślad poszła Luna, która jak na swój gatunek wydawała się być olbrzymia, zwłaszcza stojąc przy dziewczynie.
- Ano… Luna, uważasz, że on się na nas patrzy? – wyszeptała zwierzęciu do ucha i nie czekając na jakąkolwiek reakcje uśmiechnęła się niepewnie i pomachała przybyszowi.
”Uśmiechaj się, najważniejsze jest pierwsze wrażenie… najwyżej uzna się za wariatkę, która macha do niego mimo iż on wcale na ciebie nie patrzy… to nic takiego… nie masz się co denerwować…”
Jej rozmyślania przerwało szturchnięcie, które spowodowała wilczyca. Dopiero teraz, kiedy jej spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem panny Nox, się rozluźniła. Twarz elfki złagodniała, a na jej ustach pojawił się ciepły, lekko widoczny uśmiech.
W tym samym czasie biała wilczyca otulała drobną dziewczynę swoim puszystym ogonem. Mogłoby się wydawać, że przysłania ją całą, że ta mała elfka gubi się pod ilością futra tego pięknego stworzenia. Luna wlepiała swoje złote oczy w dziewczynę. Wyglądała tak jakby pilnowała jej snów, by nie uciekały zbyt daleko. Jako strażniczka snów i życia tej drobnej istoty była czujna i nie pozwalała nikomu się do niej zbliżyć.
Uszy wilczycy nagle drgnęły i bez zastanowienia podniosła swój pysk, wlepiła w przybysza swe ślepia i swoim spojrzeniem starała się przeszyć go na wylot, jakby chciała odczytać jakie ma zamiary i co nim kieruje.
Nie minęła chwila, kiedy spod wielkiego ogona wydostała się drobna istotka, która zgubiła się tym razem pod burzą loków. Rozciągnęła się bez żadnego zażenowania i rozejrzała niepewnie.
”Znowu zasnęłam? Ostatnio zdarza mi się to dosyć często…”
Dopiero po chwili dostrzegła, wzrok jej przyjaciółki.
- Luna? Coś się stało? – zapytała niepewnie i jej oczy powędrowały za wzrokiem towarzyszki. To co ujrzała widocznie zaparło jej dech w piersiach. Niepewnie uniosła głowę i spojrzała na twarz mężczyzny, który stał niedaleko niej.
”Ale ogromny… czuję się taka malutka.”
Kidi przełknęła ślinę widocznie zakłopotana i wstała przeczesując palcami włosy, w jej ślad poszła Luna, która jak na swój gatunek wydawała się być olbrzymia, zwłaszcza stojąc przy dziewczynie.
- Ano… Luna, uważasz, że on się na nas patrzy? – wyszeptała zwierzęciu do ucha i nie czekając na jakąkolwiek reakcje uśmiechnęła się niepewnie i pomachała przybyszowi.
”Uśmiechaj się, najważniejsze jest pierwsze wrażenie… najwyżej uzna się za wariatkę, która macha do niego mimo iż on wcale na ciebie nie patrzy… to nic takiego… nie masz się co denerwować…”
Jej rozmyślania przerwało szturchnięcie, które spowodowała wilczyca. Dopiero teraz, kiedy jej spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem panny Nox, się rozluźniła. Twarz elfki złagodniała, a na jej ustach pojawił się ciepły, lekko widoczny uśmiech.
- Galanoth
- Zsyłający Sny
- Posty: 328
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje:
- Kontakt:
Niewidzialna ludzkim okiem ścieżka, tor urządzony zapachami i wonią, doprowadził Galanotha do nieco odległego od centrum miasta miejsca, kącika ulic znajdującego się w pobliżu portu, między wysokimi spichlerzami mierzonymi w piętrach, a drewnianą konstrukcją przypominającą w połowie młyn, w połowie magazyn. Prócz pozostawionych na pokuszenie losu beczek, złóż sieci i wyłamanych, bezużytecznych kół powozowych, w kącie znajdowało się coś jeszcze - jedna wielka biała gródka sierści, by nie powiedzieć metaforycznie - kupka. Puchaty ogon wieńczący dumną budowę stworzenia sugerowało pochodzenie z dalekich krain okutych grubym lodem, podobnie jak złote, błyszczące ślepia pozbawione agresji, acz wypełnione po brzegi zwierzęcą naturą magicznego wilka.
Galanoth nie potrafił odczytywać aur, nie był czarodziejem zdolnym do wysadzania ludzkich ciał od wewnątrz, poprzez ogniste eksplozje; nie potrafił kontaktować się ze światami Pustki, jak wielcy podróżnicy-demonologowie. Zdecydowanie brakowało mu doświadczenia i mądrości arkan zaklinacza, by wypowiadać się w sprawie istot umagicznionych, lecz smykałka łowcy, znawcy stworzenia żyjącego na obszarach Alaranii, uderzyła o strunę myśli Galanotha. Idea zadźwięczała w głowie Elfa, jeden, to drugi raz. Szepnęła coś sumieniu, brzdęknęła coś niezrozumiale w języku matki natury z Północy. Zdecydowanie był to najchłodniejszy kopniak, jaki przeżył mentalnie nasz drogi rycerz.
Na widok wilka Galanoth zachował zimną (ha!) krew. Odsunął się o krok, gdy tylko bestia wlepiła w niego ślepia. Nie powziął miecza, nie przygotował się do walki. Konfrontacja ze strażnikiem Kidi (jak domniemał Elf, tak właśnie służył jej podopieczny) równała się zaprzepaszczeniu szansy na zdobycie pomocy od strony zielarki, nie mówiąc o złamaniu zasad i przysięgi złożonej w Akademii Dębowego Liścia. Co by pomyślało miasto, Ostatni Bastion, gdyby dowiedziało się, że wielki heros, rycerz i pogromca ciemności, Galanoth Thelas II, zabija niewinne stworzenia? Tenże uśmiechnął się potulnie, na tyle szczerze, jak tylko potrafił.
Uklęknął na prawym kolanie, rozpiętą sylwetkę tym samym sprowadzając do poziomu wzroku ukrytej częściowo kobiety. Maskowała się dość dobrze, jeśli za perfekcję kamuflażu uznamy podstawienie białego futra wilczycy do czarno-brunatnego tła portu... No ale cóż!
Bystry wzrok rycerza wyłapał budzącą się leniwie Kidi. Nie musiał zadawać zbędnych pytań, czy to na pewno ona, czy faktycznie zna się na truciznach, ważeniu mikstur i preparowaniu ziół. Każda usłyszana pokątnie plotka sprowadzała się faktem i rzeczywistością do cielesnego okruszka, postaci dość drobnej, by sprawiała wrażenie wręcz... dziecięcej. Szalona krew Starszej Rasy, zaśmiał się w duchu waleczny Elf. Uwierzy w każdą liczbę wieku, jaką podałaby Kidi... prawdziwą, czy też nie.
- To o tobie wspominają na szlaku, prawda? - zapytał dość spokojnym tonem głosu, by nie spłoszyć ani zwierzyny, ani właścicielki. Nie wygląda na uzbrojoną. - Samotna kobieta śpiąca z demonicznym wilkiem, morderczyni roślin i zaparzaczka diabelskich herbat... hah, czego chłopi nie wymyślą...
Teraz uśmiech mężczyzny wyglądał znacznie, znacznie lepiej.
- Poszukiwałem cię, młoda damo. Jestem sir Galanoth Thelas, i z bardzo próżnego powodu skromności, nie wypowiem formułki tytułów i możnowładczego ględzenia. Uznajmy po prostu, że... jestem gdzieś bardzo, bardzo ważny, choć właśnie teraz ty, droga Kidi, przewyższasz mnie swym istnieniem. Twój wilk... uh... nie skrzywdzi mnie? Jest wyjątkowy. Oboje to wiemy.
Galanoth nie potrafił odczytywać aur, nie był czarodziejem zdolnym do wysadzania ludzkich ciał od wewnątrz, poprzez ogniste eksplozje; nie potrafił kontaktować się ze światami Pustki, jak wielcy podróżnicy-demonologowie. Zdecydowanie brakowało mu doświadczenia i mądrości arkan zaklinacza, by wypowiadać się w sprawie istot umagicznionych, lecz smykałka łowcy, znawcy stworzenia żyjącego na obszarach Alaranii, uderzyła o strunę myśli Galanotha. Idea zadźwięczała w głowie Elfa, jeden, to drugi raz. Szepnęła coś sumieniu, brzdęknęła coś niezrozumiale w języku matki natury z Północy. Zdecydowanie był to najchłodniejszy kopniak, jaki przeżył mentalnie nasz drogi rycerz.
Na widok wilka Galanoth zachował zimną (ha!) krew. Odsunął się o krok, gdy tylko bestia wlepiła w niego ślepia. Nie powziął miecza, nie przygotował się do walki. Konfrontacja ze strażnikiem Kidi (jak domniemał Elf, tak właśnie służył jej podopieczny) równała się zaprzepaszczeniu szansy na zdobycie pomocy od strony zielarki, nie mówiąc o złamaniu zasad i przysięgi złożonej w Akademii Dębowego Liścia. Co by pomyślało miasto, Ostatni Bastion, gdyby dowiedziało się, że wielki heros, rycerz i pogromca ciemności, Galanoth Thelas II, zabija niewinne stworzenia? Tenże uśmiechnął się potulnie, na tyle szczerze, jak tylko potrafił.
Uklęknął na prawym kolanie, rozpiętą sylwetkę tym samym sprowadzając do poziomu wzroku ukrytej częściowo kobiety. Maskowała się dość dobrze, jeśli za perfekcję kamuflażu uznamy podstawienie białego futra wilczycy do czarno-brunatnego tła portu... No ale cóż!
Bystry wzrok rycerza wyłapał budzącą się leniwie Kidi. Nie musiał zadawać zbędnych pytań, czy to na pewno ona, czy faktycznie zna się na truciznach, ważeniu mikstur i preparowaniu ziół. Każda usłyszana pokątnie plotka sprowadzała się faktem i rzeczywistością do cielesnego okruszka, postaci dość drobnej, by sprawiała wrażenie wręcz... dziecięcej. Szalona krew Starszej Rasy, zaśmiał się w duchu waleczny Elf. Uwierzy w każdą liczbę wieku, jaką podałaby Kidi... prawdziwą, czy też nie.
- To o tobie wspominają na szlaku, prawda? - zapytał dość spokojnym tonem głosu, by nie spłoszyć ani zwierzyny, ani właścicielki. Nie wygląda na uzbrojoną. - Samotna kobieta śpiąca z demonicznym wilkiem, morderczyni roślin i zaparzaczka diabelskich herbat... hah, czego chłopi nie wymyślą...
Teraz uśmiech mężczyzny wyglądał znacznie, znacznie lepiej.
- Poszukiwałem cię, młoda damo. Jestem sir Galanoth Thelas, i z bardzo próżnego powodu skromności, nie wypowiem formułki tytułów i możnowładczego ględzenia. Uznajmy po prostu, że... jestem gdzieś bardzo, bardzo ważny, choć właśnie teraz ty, droga Kidi, przewyższasz mnie swym istnieniem. Twój wilk... uh... nie skrzywdzi mnie? Jest wyjątkowy. Oboje to wiemy.
Mimo starań Galanotha, spojrzenie elfki nie było zbyt ufne. Obserwowała go z uwagą i podążała za każdym nawet drobnym ruchem. Kiedy miała pewność, że nie zrobi jej większej krzywdy, rozluźniła się i rozejrzała dookoła. Nawet nie starała się ukryć faktu, że nie bardzo wie gdzie się znajduje, a jej wyraz twarzy mówił o tym dosadnie.
”Co ja właściwie chciałam zrobić… ach!”
Bez zastanowienia wyjęła z torby pewien pergamin i przyjrzała mu się z uwagą, przez chwilę ignorując Elfa.
Jednak nie mógł się on pozbyć uczucia obserwowania. Może i Elfa przestała zwracać na niego uwagę, ale za to wilczyca nie odrywała od niego spojrzenia. Wyglądała tak jakby chciała go pożreć bez żadnych konsekwencji. No cóż, ktoś mógłby się zastanawiać jak to możliwe, że taka mała dziewczyna, widocznie nie zbyt zorganizowana, kontroluje taką bestię… może tak nie jest?
- Luna… - wyszeptała chowając pergamin z powrotem do torby. Delikatnie pogłaskała stworzenie po pysku, a jej ton głosu zmienił się. Był ciepły i bardzo łagodny, można by powiedzieć, że ta tonacja w jej wykonaniu mogłaby roztapiać lodowce – przestań, to niegrzeczne tak się wpatrywać.
Trzeba przyznać, że nie brzmiała przekonująco, zwłaszcza, że po chwili sama wlepiła swoje szkarłatne spojrzenie w elfa. Dopiero po tym jak wilczyca fuknęła odwróciła głowę i zaśmiała się pod nosem.
Czas ignorowania pana Galanotha minął, gdyż usłyszała pierwsze pytanie.
„Na szlaku?”
Z uwagą wysłuchała go do końca i zaśmiała się zakłopotana.
- Morderczyni roślin? Diabelskie herbaty? Chyba tylko demoniczny wilk się zgadza, aaa – jej towarzyszka szturchnęła ją pyskiem widocznie niezadowolona z tego określenia – no dobrze, przepraszam… to też się nie zgadza!
Można powiedzieć, że szczerość uczuć zawsze znajduje się w oczach. Może dla tego zielarka nie zwracała wcześniej uwagi na wysiłki wojaka z uśmiechem. Czuła, że jest on wymuszony, a przynajmniej wiedziała, że coś jest nie tak. Dopiero teraz zarumieniła się delikatnie i po raz pierwszy wlepiła spojrzenie w ziemie. Z zakłopotania wyciągnęły ją te słowa.
- Galanoth… Thelas? – to imię i całe zdanie szumiało w jej głowie – Ojej! – pisnęła i natychmiast wstała otrzepując się z niewidzialnego kurzu – Taka ważna osoba, a ja każę ci klękać przede mną! Bardzo, bardzo przepraszam! – Dziewczyna niezdarnie przed nim dygnęła. Dopiero gdy wyobraziła sobie jak to głupio musiało wyglądać w jej wykonaniu wyprostowała się i rozprostowała suknię. Pogłaskała zwierzę i podniosła głowę widocznie niepewnie.
- Nie zrobi ci krzywdy, dopóki ty nie będziesz chciał zrobić jej mi… - powiedziała z wielką pewnością, którą załamała wilczyca warcząc na przybysza – Luna, cóż ty wyprawiasz?! Przestań proszę Cię – ta spojrzała na elfkę i odwróciła pysk w przeciwnym kierunku.
”Chyba się obraziła, heh.”
- Tak czy siak… Bez względu na to co mówią o mnie chłopi, czy ktokolwiek inny… - w tym momencie zawahała się i przegryzła wargę – dlaczego mnie poszukujesz?
„Bez względu na wielkość plotek, zawsze znajdzie się ktoś ze sprawdzonym źródłem, kto mógłby przewyższyć wyobrażenie o mnie… czemu więc do mnie przybyłeś?”
”Co ja właściwie chciałam zrobić… ach!”
Bez zastanowienia wyjęła z torby pewien pergamin i przyjrzała mu się z uwagą, przez chwilę ignorując Elfa.
Jednak nie mógł się on pozbyć uczucia obserwowania. Może i Elfa przestała zwracać na niego uwagę, ale za to wilczyca nie odrywała od niego spojrzenia. Wyglądała tak jakby chciała go pożreć bez żadnych konsekwencji. No cóż, ktoś mógłby się zastanawiać jak to możliwe, że taka mała dziewczyna, widocznie nie zbyt zorganizowana, kontroluje taką bestię… może tak nie jest?
- Luna… - wyszeptała chowając pergamin z powrotem do torby. Delikatnie pogłaskała stworzenie po pysku, a jej ton głosu zmienił się. Był ciepły i bardzo łagodny, można by powiedzieć, że ta tonacja w jej wykonaniu mogłaby roztapiać lodowce – przestań, to niegrzeczne tak się wpatrywać.
Trzeba przyznać, że nie brzmiała przekonująco, zwłaszcza, że po chwili sama wlepiła swoje szkarłatne spojrzenie w elfa. Dopiero po tym jak wilczyca fuknęła odwróciła głowę i zaśmiała się pod nosem.
Czas ignorowania pana Galanotha minął, gdyż usłyszała pierwsze pytanie.
„Na szlaku?”
Z uwagą wysłuchała go do końca i zaśmiała się zakłopotana.
- Morderczyni roślin? Diabelskie herbaty? Chyba tylko demoniczny wilk się zgadza, aaa – jej towarzyszka szturchnęła ją pyskiem widocznie niezadowolona z tego określenia – no dobrze, przepraszam… to też się nie zgadza!
Można powiedzieć, że szczerość uczuć zawsze znajduje się w oczach. Może dla tego zielarka nie zwracała wcześniej uwagi na wysiłki wojaka z uśmiechem. Czuła, że jest on wymuszony, a przynajmniej wiedziała, że coś jest nie tak. Dopiero teraz zarumieniła się delikatnie i po raz pierwszy wlepiła spojrzenie w ziemie. Z zakłopotania wyciągnęły ją te słowa.
- Galanoth… Thelas? – to imię i całe zdanie szumiało w jej głowie – Ojej! – pisnęła i natychmiast wstała otrzepując się z niewidzialnego kurzu – Taka ważna osoba, a ja każę ci klękać przede mną! Bardzo, bardzo przepraszam! – Dziewczyna niezdarnie przed nim dygnęła. Dopiero gdy wyobraziła sobie jak to głupio musiało wyglądać w jej wykonaniu wyprostowała się i rozprostowała suknię. Pogłaskała zwierzę i podniosła głowę widocznie niepewnie.
- Nie zrobi ci krzywdy, dopóki ty nie będziesz chciał zrobić jej mi… - powiedziała z wielką pewnością, którą załamała wilczyca warcząc na przybysza – Luna, cóż ty wyprawiasz?! Przestań proszę Cię – ta spojrzała na elfkę i odwróciła pysk w przeciwnym kierunku.
”Chyba się obraziła, heh.”
- Tak czy siak… Bez względu na to co mówią o mnie chłopi, czy ktokolwiek inny… - w tym momencie zawahała się i przegryzła wargę – dlaczego mnie poszukujesz?
„Bez względu na wielkość plotek, zawsze znajdzie się ktoś ze sprawdzonym źródłem, kto mógłby przewyższyć wyobrażenie o mnie… czemu więc do mnie przybyłeś?”
- Galanoth
- Zsyłający Sny
- Posty: 328
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje:
- Kontakt:
Galanoth zaśmiał się poczciwie. Nadgarstek u prawej dłoni oparł o zgięte w postawie kolano.
- Nie oczekuję pokłonów ani oddawania hołdu należnego królom czy książętom. Nie przywykłem do królewskiego, arystokratycznego traktowania. Gdy jest się cały czas w drodze, daleko od domu, nie myśli się wcale o białych chustach i rękawiczkach, ani tym bardziej o złotych maskach i koronach na głowach dygnitarzy. W grę wchodzą zupełnie inne instynkty, bardziej dzikie i pierwotne, zbliżone do instynktów zwierzęcych, wilczych.
Powstał z klęczek, by przejść nieco bliżej Elfki. Stronił od uwagi Luny, jak mniemał, tak nazywało się czterołapne stworzenie, z którym przyjaźniła się Kidi. Spokojnym gestem, bez wykonywania gwałtownych ruchów, ujął jej dłoń i sugestywnie pocałował; taktownie, o smaku nonszalancji z Północy.
- Nie jestem też znany jako doskonały ambasador elfiej woli. Prawdę powiedziawszy, mój młodszy brat lepiej włada kasztelem, niż ja językiem. Mnie spotkał zupełnie inny los i historia.
Mężczyzna stanął w lekko dumnej pozie przed Kidi. Mleczne, śnieżne włosy uwiązane mocnym, grubym sznurem opadały na plecy, a błękitne oczy niczym skuta lodem woda objęły egocentryczną uwagą twarz rozmówczyni. Galanoth ubierał się klasycznie, standardowo wobec wymogów wiecznych podróży i unoszenia się na końskim grzbiecie. Na wyważoną metalami zbroję przywdziewał krótką pelerynę, rubinowo-krwawą, choć przybrudzoną, z doszytymi guzikami i zapinkami, a także kapturem łatwo naciągalnym na głowę. Choć ornamentyka na pancerzu Elfa nie mówiła nic Kidi, prócz wysyłania zapętlonego sygnału o szlachetności wykorzystanych surowców, tak miecz trzymany przy lewym biodrze mężczyzny mienił się kryształami. Twarda rękojeść natomiast, o wyprofilowanym trzonie, oddawała bojowy kunszt i zrozumienie sztuki wojny przez północnych kowali. Oto bowiem na głowicy Różyczki mieniła się misternie wykonana grawera ukazująca czaszkę białego, arktycznego lisa.
- Nie jestem szlachcicem zdolnym siedzieć za dębowym stołem narad i rozsyłać listy. Uwielbiam działać, wykształciłem się jako wprawiony łowca i żołnierz dobrej sprawy. Być może słyszałaś kiedykolwiek o mnie jako o pogromcy potworów, kto wie. Dlatego, by działać, proszę cię o pomoc. Jesteś mi potrzebna, droga pani.
- Nie oczekuję pokłonów ani oddawania hołdu należnego królom czy książętom. Nie przywykłem do królewskiego, arystokratycznego traktowania. Gdy jest się cały czas w drodze, daleko od domu, nie myśli się wcale o białych chustach i rękawiczkach, ani tym bardziej o złotych maskach i koronach na głowach dygnitarzy. W grę wchodzą zupełnie inne instynkty, bardziej dzikie i pierwotne, zbliżone do instynktów zwierzęcych, wilczych.
Powstał z klęczek, by przejść nieco bliżej Elfki. Stronił od uwagi Luny, jak mniemał, tak nazywało się czterołapne stworzenie, z którym przyjaźniła się Kidi. Spokojnym gestem, bez wykonywania gwałtownych ruchów, ujął jej dłoń i sugestywnie pocałował; taktownie, o smaku nonszalancji z Północy.
- Nie jestem też znany jako doskonały ambasador elfiej woli. Prawdę powiedziawszy, mój młodszy brat lepiej włada kasztelem, niż ja językiem. Mnie spotkał zupełnie inny los i historia.
Mężczyzna stanął w lekko dumnej pozie przed Kidi. Mleczne, śnieżne włosy uwiązane mocnym, grubym sznurem opadały na plecy, a błękitne oczy niczym skuta lodem woda objęły egocentryczną uwagą twarz rozmówczyni. Galanoth ubierał się klasycznie, standardowo wobec wymogów wiecznych podróży i unoszenia się na końskim grzbiecie. Na wyważoną metalami zbroję przywdziewał krótką pelerynę, rubinowo-krwawą, choć przybrudzoną, z doszytymi guzikami i zapinkami, a także kapturem łatwo naciągalnym na głowę. Choć ornamentyka na pancerzu Elfa nie mówiła nic Kidi, prócz wysyłania zapętlonego sygnału o szlachetności wykorzystanych surowców, tak miecz trzymany przy lewym biodrze mężczyzny mienił się kryształami. Twarda rękojeść natomiast, o wyprofilowanym trzonie, oddawała bojowy kunszt i zrozumienie sztuki wojny przez północnych kowali. Oto bowiem na głowicy Różyczki mieniła się misternie wykonana grawera ukazująca czaszkę białego, arktycznego lisa.
- Nie jestem szlachcicem zdolnym siedzieć za dębowym stołem narad i rozsyłać listy. Uwielbiam działać, wykształciłem się jako wprawiony łowca i żołnierz dobrej sprawy. Być może słyszałaś kiedykolwiek o mnie jako o pogromcy potworów, kto wie. Dlatego, by działać, proszę cię o pomoc. Jesteś mi potrzebna, droga pani.
Już wcześniej dostrzegła różnicę wielkości pomiędzy nimi. Kiedy elf klęczał, dziewczyna ledwo go przewyższała i to wprawiało ją w pewne zażenowanie, czuła się taka mała, taka bezradna. Jak lalka, z którą można zrobić co się żywnie podoba. Kiedy mężczyzna wstał, jej wzrok powędrował ku samej górze, może i zachowała się trochę niegrzecznie, ale nie potrafiła go słuchać z całkowitą uwagą w tym momencie. Zastanawiała się nad tym, jak musi przy nim wyglądać… pewnie jak małe dziecko, albo jakiś… no cóż, ta różnica wzrostu po prostu ją zaskoczyła.
Trochę trwało zanim dziewczyna przestała zwracać uwagę na tą różnicę i przyjrzała mu się dokładnie. Bez żadnego ale wyglądał jak wojownik, bardzo dostojny i potężny wojownik. Może dlatego było jej tak ciężko nie traktować go jak kogoś z wyższej klasy. Czuła się przy nim tak biednie jak jakaś chłopaka, która nie powinna się nawet odezwać do takiego szlachcica. Zatem po chwili zarumieniona wlepiła spojrzenie w ziemi udając, że jest ona tak bardzo interesująca! Dopiero ostatnie słowa sprawiły, że odważyła się podnieść wzrok.
- Ja jestem potrzebna? Dlaczegóż ja? Nie jestem jakoś wyjątkową zielarką… zresztą wiem, że mogę sprawić ci więcej kłopotów niż pomóc – zaśmiała się zakłopotana. Miała rację, no bo zasypianie w każdej możliwej sytuacji i każdym możliwym momencie nie mogło nie przeszkadzać. Wtedy stawała się ciężarem, o którego trzeba było się troszczyć i którego trzeba było pilnować, a przy jej zanikaniu to też nie było zbyt łatwe – chociaż trzeba przyznać, że jestem ciekawa do czego mnie potrzebujesz… Ale cóż to, nie powinniśmy tak rozmawiać na środku drogi – wydukała posyłając mu szeroki uśmiech – może gdzieś wstąpimy?
Jej ton był bardzo przyjazny, a ona sama widocznie nie miała zamiaru już nie ufać mu, bądź podejrzewać o to. Na pierwszy rzut oka było widać, że tym zajęła się jej towarzyszka.
Trochę trwało zanim dziewczyna przestała zwracać uwagę na tą różnicę i przyjrzała mu się dokładnie. Bez żadnego ale wyglądał jak wojownik, bardzo dostojny i potężny wojownik. Może dlatego było jej tak ciężko nie traktować go jak kogoś z wyższej klasy. Czuła się przy nim tak biednie jak jakaś chłopaka, która nie powinna się nawet odezwać do takiego szlachcica. Zatem po chwili zarumieniona wlepiła spojrzenie w ziemi udając, że jest ona tak bardzo interesująca! Dopiero ostatnie słowa sprawiły, że odważyła się podnieść wzrok.
- Ja jestem potrzebna? Dlaczegóż ja? Nie jestem jakoś wyjątkową zielarką… zresztą wiem, że mogę sprawić ci więcej kłopotów niż pomóc – zaśmiała się zakłopotana. Miała rację, no bo zasypianie w każdej możliwej sytuacji i każdym możliwym momencie nie mogło nie przeszkadzać. Wtedy stawała się ciężarem, o którego trzeba było się troszczyć i którego trzeba było pilnować, a przy jej zanikaniu to też nie było zbyt łatwe – chociaż trzeba przyznać, że jestem ciekawa do czego mnie potrzebujesz… Ale cóż to, nie powinniśmy tak rozmawiać na środku drogi – wydukała posyłając mu szeroki uśmiech – może gdzieś wstąpimy?
Jej ton był bardzo przyjazny, a ona sama widocznie nie miała zamiaru już nie ufać mu, bądź podejrzewać o to. Na pierwszy rzut oka było widać, że tym zajęła się jej towarzyszka.
- Galanoth
- Zsyłający Sny
- Posty: 328
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje:
- Kontakt:
- To prawda, żyją wśród nas zdolniejsi alchemicy lub rzemieślnicy sztuki botanicznej. - Galanoth wykazał się dość dyplomatycznym gestem ręki. - I zwykle goszczą się w królewskich zamkach, strzelistych wieżach w najznamienitszych częściach pradawnych twierdz, lecz ich egoistyczna natura oraz pyszność charakteru nie pozwala im przełamywać barier, zwłaszcza wobec kogoś takiego pokroju, jak ja, błędnego rycerza o niestosownym wzorcu zachowania i etyki własnej. Zwłaszcza, że rola, jaką pełnię, nie znajduje się na żadnej liście płac, ani tym bardziej w miejskich spisach zawodowych. Jestem poszukiwaczem przygód i wymierzam sprawiedliwość pokrzywdzonym, lecz sędzią mnie nie nazwiesz... Jakiż to pryncypał sprawiedliwości zamiast drewnianym młotkiem posługuje się ostrzem miecza?
Chyba tylko ten zdesperowany, dodał kąśliwie w duchu.
- Ah, nieważne. - machnął dłonią, jakby odgrażając się bzykającej infantylnie muszce. - Zagalopowałem się. Masz rację. Powinniśmy omówić szczegóły gdzieś, gdzie mogłabyś się wytrzeć... i porządnie umyć. I chyba ja też, haha.
Zaśmiał się z lekkim dystansem do siebie w wygłosie. Nie trzeba było wskazywać palcami, ani wyręczać się znaczącymi spojrzeniami, aby dać do zrozumienia, że poruszanie się po Opuszczonym Królestwie, jak i wyprawianie się po ulicach Ostatniego Bastionu, bywało... cóż... śmierdząco brudne.
- Niezbyt dokładnie znam miasto, ale słyszałem o jednym, dość dobrym przybytku. Oferują izby gościnne, a że biznes stoi prywatnie, to i jakość lepsza. Proszę, chodź za mną. "Kozi Dzwoneczek" powinien być niedaleko.
Zapachy, zapachy, zapachy...
Raz jeszcze posłużył się godnym znakiem, by zapunktować kierunek ścieżki, którą mieli podążyć. Razem, we trójkę (bo w końcu i wilczyca się liczy), wyszli z post-portowego zaułku, po czym dość szybko wydostali się na pierścień głównej ulicy Bastionu. Popielate, szare tłumy mas ludzkich krążyły jak bezpańskie psy, dość pesymistycznie patrząc, lub jak zapracowane mrówki, doszukując się optymizmów. Każdy z tutejszych posiadał wyznaczoną rolę, teatralną maskę społeczną, własną robotę do wykonania. Sprzedawcy trudzili się wypluwaniem złotych zębów, a strudzeni niedołęgą wody rybacy ciągali grube, wytargane falami sieci. Gdzieniegdzie błysnął amulet, talizman, wypucowany pierścień możnego mieszczanina. Częściej natomiast pojawiały się stalowe płyty, powyginane odpowiednio i związywane mocnymi sznurami, łańcuszkami, by nigdy, ale to nigdy wartownicy nie narzekali na służbie. Halabardy postawione wysoko ku niebu ostrzegały potencjalnych rabusiów i kryminalistów o odłożeniu planów albo na później... albo na wcale.
"Kozi Dzwoneczek" prezentował się nie to, że oniemiale, co... właśnie. Tak, prezentował się. Właśnie. Stary, zdrapany wiekami szyld kuśtykał skrzypiąco nad frontowymi drzwiami wejściowymi, a okna zamglone listwami kropel (jako dowód istnienia porannego deszczu) nie ukazywały zbyt wiele wnętrza karczmy. Galanoth spróbował dojrzeć, cokolwiek, ale nawet i wyostrzony wzrok zawodzi, gdy światła lamp i harmider w środku mieszają się w sobą, by stworzyć niezrozumiały kalejdoskop barw żółto-wymiotnych. Dość szybkim ruchem dłoni Elf wpuścił wpierw Kidi, następnie jej strażniczkę.
Gawiedź zebrana na parterze spojrzała się intensywnie niekulturalnym wzrokiem na oryginalne trio: barczysty woj, drobna kruszynka i biały wilk. Gdzieniegdzie mruknęły głosy dezaprobaty, ktoś tam gdzieś zmarkotniał pod ciosanym grubo wąsem. Ogółem, było w porządku, póki karczmarz nie przywołał Galanotha klasycznym gestem palców. Tenże wszystko zrozumiał.
- Pójdę obmówić się z szynkarzem. Zapłacę za pokój z dostępem do wanny, nieco większy, by pomieścić twoją kompankę. Zgaduję, że za nią policzy podwójnie.
Uśmiechnął się życzliwie.
- Rozejrzyj się, usiądź. Masz chwilę dla siebie.
Chyba tylko ten zdesperowany, dodał kąśliwie w duchu.
- Ah, nieważne. - machnął dłonią, jakby odgrażając się bzykającej infantylnie muszce. - Zagalopowałem się. Masz rację. Powinniśmy omówić szczegóły gdzieś, gdzie mogłabyś się wytrzeć... i porządnie umyć. I chyba ja też, haha.
Zaśmiał się z lekkim dystansem do siebie w wygłosie. Nie trzeba było wskazywać palcami, ani wyręczać się znaczącymi spojrzeniami, aby dać do zrozumienia, że poruszanie się po Opuszczonym Królestwie, jak i wyprawianie się po ulicach Ostatniego Bastionu, bywało... cóż... śmierdząco brudne.
- Niezbyt dokładnie znam miasto, ale słyszałem o jednym, dość dobrym przybytku. Oferują izby gościnne, a że biznes stoi prywatnie, to i jakość lepsza. Proszę, chodź za mną. "Kozi Dzwoneczek" powinien być niedaleko.
Zapachy, zapachy, zapachy...
Raz jeszcze posłużył się godnym znakiem, by zapunktować kierunek ścieżki, którą mieli podążyć. Razem, we trójkę (bo w końcu i wilczyca się liczy), wyszli z post-portowego zaułku, po czym dość szybko wydostali się na pierścień głównej ulicy Bastionu. Popielate, szare tłumy mas ludzkich krążyły jak bezpańskie psy, dość pesymistycznie patrząc, lub jak zapracowane mrówki, doszukując się optymizmów. Każdy z tutejszych posiadał wyznaczoną rolę, teatralną maskę społeczną, własną robotę do wykonania. Sprzedawcy trudzili się wypluwaniem złotych zębów, a strudzeni niedołęgą wody rybacy ciągali grube, wytargane falami sieci. Gdzieniegdzie błysnął amulet, talizman, wypucowany pierścień możnego mieszczanina. Częściej natomiast pojawiały się stalowe płyty, powyginane odpowiednio i związywane mocnymi sznurami, łańcuszkami, by nigdy, ale to nigdy wartownicy nie narzekali na służbie. Halabardy postawione wysoko ku niebu ostrzegały potencjalnych rabusiów i kryminalistów o odłożeniu planów albo na później... albo na wcale.
"Kozi Dzwoneczek" prezentował się nie to, że oniemiale, co... właśnie. Tak, prezentował się. Właśnie. Stary, zdrapany wiekami szyld kuśtykał skrzypiąco nad frontowymi drzwiami wejściowymi, a okna zamglone listwami kropel (jako dowód istnienia porannego deszczu) nie ukazywały zbyt wiele wnętrza karczmy. Galanoth spróbował dojrzeć, cokolwiek, ale nawet i wyostrzony wzrok zawodzi, gdy światła lamp i harmider w środku mieszają się w sobą, by stworzyć niezrozumiały kalejdoskop barw żółto-wymiotnych. Dość szybkim ruchem dłoni Elf wpuścił wpierw Kidi, następnie jej strażniczkę.
Gawiedź zebrana na parterze spojrzała się intensywnie niekulturalnym wzrokiem na oryginalne trio: barczysty woj, drobna kruszynka i biały wilk. Gdzieniegdzie mruknęły głosy dezaprobaty, ktoś tam gdzieś zmarkotniał pod ciosanym grubo wąsem. Ogółem, było w porządku, póki karczmarz nie przywołał Galanotha klasycznym gestem palców. Tenże wszystko zrozumiał.
- Pójdę obmówić się z szynkarzem. Zapłacę za pokój z dostępem do wanny, nieco większy, by pomieścić twoją kompankę. Zgaduję, że za nią policzy podwójnie.
Uśmiechnął się życzliwie.
- Rozejrzyj się, usiądź. Masz chwilę dla siebie.
Kozi dzwoneczek. Bardzo przyjemna nazwa. Prawdę mówiąc Lilith marzyła o tym żeby sprawić sobie taki dzwoneczek i nosić go na szyi jako amulet. Wtedy ludzie może nie zauważaliby elfki, ale przynajmniej usłyszeliby, że ktoś jest w pobliżu.
Gdy znaleźli się w środku dziewczyna z nieukrytym zainteresowaniem przyglądała się wszystkiemu i wszystkim. Szczerze mówiąc nigdy nie była w takim miejscu i nigdy nie była pomiędzy tyloma osobami. Trzeba było przyznać, że wprawiało ją to w niemałe zakłopotanie, tyle szczęścia, że była ledwo widoczna. Może i jako trio wyglądali dziwacznie i z kilometra można było ich dostrzec, to jednak dziewczyna albo została zignorowana, jakby jej nie było, albo została zauważona po dość długim czasie, a wtedy pojawiała się myśl: Ona cały czas tam stała?
Tak właśnie działało jej przekleństwo, które prześladowało ją przez całe życie. W końcu zwróciła się do Galanotha, wcześniej jedynie kiwała głową nie wypowiadając nawet jednego słowa.
- Dobrze więc i przepraszam za kłopot – wydukała śmiejąc się pod nosem – najwyżej później się rozliczymy, dobrze? – po jej minie można było sądzić, że nie przyjmuje sprzeciwów. Ale cóż, wątpię, by jakiemuś sprzeciwowi mogłaby się postawić. Zamiast siedzieć i pachnieć postanowiła się rozejrzeć.
Wnętrze karczmy było przyjemne, pomimo tego, że pierwsze wrażenie nie zachęcało do wejścia. Zapach unoszący się w powietrzu działał przyjemnie na nozdrza zielarki, która natychmiast zaczęła porównywać wonie do znanych jej przypraw i ziół. Na samą myśl o daniach poczuła ucisk w żołądku, a jej rozmarzony wzrok zniknął pod powiekami.
- Luna, nie chcesz zaczekać na zewnątrz? Wiem, że nie bardzo lubisz przebywać w tak przetłoczonych miejscach. – Kidi schyliła się i pogłaskała wilczyce, która po chwili jej ‘odpowiedziała’. No cóż widać było, że dziewczyna potrafi się porozumiewać ze swoim towarzyszem, ale czy to była jej zdolność dotycząca wszystkich zwierząt, czy najzwyczajniej przyzwyczajenie i przywiązanie, tego nie wiadomo. – No dobrze, widzę, że ty masz ochotę na kąpiel tak bardzo jak i ja – posłała uśmiech do przyjaciółki i wstała drapiąc ją za uchem. Na plecach poczuła kilka spojrzeń klientów, jednak to nie na nią spoglądali, bardziej na ‘bestię’ stojącą obok niej.
- Nie przejmuj się kochana – dodała po chwili spoglądając czule na Lunę. W końcu, po zwiedzeniu i obejrzeniu każdego możliwego zakątka usiadła i rozciągnęła się przeciągle. W między czasie szukała wzrokiem elfa, o którym, wstyd przyznać, zapomniała.
Gdy znaleźli się w środku dziewczyna z nieukrytym zainteresowaniem przyglądała się wszystkiemu i wszystkim. Szczerze mówiąc nigdy nie była w takim miejscu i nigdy nie była pomiędzy tyloma osobami. Trzeba było przyznać, że wprawiało ją to w niemałe zakłopotanie, tyle szczęścia, że była ledwo widoczna. Może i jako trio wyglądali dziwacznie i z kilometra można było ich dostrzec, to jednak dziewczyna albo została zignorowana, jakby jej nie było, albo została zauważona po dość długim czasie, a wtedy pojawiała się myśl: Ona cały czas tam stała?
Tak właśnie działało jej przekleństwo, które prześladowało ją przez całe życie. W końcu zwróciła się do Galanotha, wcześniej jedynie kiwała głową nie wypowiadając nawet jednego słowa.
- Dobrze więc i przepraszam za kłopot – wydukała śmiejąc się pod nosem – najwyżej później się rozliczymy, dobrze? – po jej minie można było sądzić, że nie przyjmuje sprzeciwów. Ale cóż, wątpię, by jakiemuś sprzeciwowi mogłaby się postawić. Zamiast siedzieć i pachnieć postanowiła się rozejrzeć.
Wnętrze karczmy było przyjemne, pomimo tego, że pierwsze wrażenie nie zachęcało do wejścia. Zapach unoszący się w powietrzu działał przyjemnie na nozdrza zielarki, która natychmiast zaczęła porównywać wonie do znanych jej przypraw i ziół. Na samą myśl o daniach poczuła ucisk w żołądku, a jej rozmarzony wzrok zniknął pod powiekami.
- Luna, nie chcesz zaczekać na zewnątrz? Wiem, że nie bardzo lubisz przebywać w tak przetłoczonych miejscach. – Kidi schyliła się i pogłaskała wilczyce, która po chwili jej ‘odpowiedziała’. No cóż widać było, że dziewczyna potrafi się porozumiewać ze swoim towarzyszem, ale czy to była jej zdolność dotycząca wszystkich zwierząt, czy najzwyczajniej przyzwyczajenie i przywiązanie, tego nie wiadomo. – No dobrze, widzę, że ty masz ochotę na kąpiel tak bardzo jak i ja – posłała uśmiech do przyjaciółki i wstała drapiąc ją za uchem. Na plecach poczuła kilka spojrzeń klientów, jednak to nie na nią spoglądali, bardziej na ‘bestię’ stojącą obok niej.
- Nie przejmuj się kochana – dodała po chwili spoglądając czule na Lunę. W końcu, po zwiedzeniu i obejrzeniu każdego możliwego zakątka usiadła i rozciągnęła się przeciągle. W między czasie szukała wzrokiem elfa, o którym, wstyd przyznać, zapomniała.
- Galanoth
- Zsyłający Sny
- Posty: 328
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje:
- Kontakt:
Ciżba "Koziego Dzwoneczka" prędko przywykła do widoku trójki nietypowych gości. Nosy kręcące z dezaprobatą i wąsate, kosmate spojrzenia wróciły do własnych przyjemności i obowiązków wydrapywania dziur w stolikach, gulgania cholernie kwaśnego piwa, czy pląsania jęzorem, jaki to świat nie jest podły, albo jak wielce podrożały deski, od sztuki. Galanoth wplątał się w tłum siedzący tuż u szczytu lady, zadbanej swoją drogą dzięki polerującej dłoni szynkarza. Elf porozmawiał z nim przez chwilę, a dzięki uprzejmości miecza i groźnego, choć szlachetnego wyglądu, prędko odnalazł wspólny język z lekko barczystym mężczyzną o tuszy gigantycznej beczułki grogu. Panowie wymienili parę zdań, parę ukąszeń w spojrzeniach musiały podziałać, ale Galanoth nie wykorzystał ani jednej z magicznych sztuczek przekonujących, ani czołowych kontaktów rozsianych po Alaranii. Powiedzmy, że sprzyjało mu szczęście... i za dobre sprawowanie Luny - bądź co bądź także wychowanie ręką Kidi - obyło się bez przepłacania za czworonoga. Chwilę później w dłoni rycerza zajaśniał mały, lekki klucz bez żadnych pstrokatych ozdób bądź udziwnień. Gdy pieniądze przeszły z jednego boku lady na drugą, mężczyźni pożegnali się taktownym skinieniem głów.
Wrócił do Kidi okrężnym ruchem, minął tym samym jedną z "dziewek karczemnych" ściskających gromadkę pół-czystych kuflów owianych pianą. Galanoth aż poczuł uporczywą suchotę w gardle. Potrzebował napicia się... i najlepiej czegoś mocnego, co postawiłoby go na nogi.
- Wszystko załatwione jak należy. - obwieścił uroczyście stając znów przed obliczem małej Kidi. - Sieggins, właściciel oberży, nie ma nic przeciwko obecności twojej wilczycy. Każe tylko posprzątać, jeśli dojdzie do kupczanego wypadku na podłodze w pokoju. Chodź. Znam drogę.
Machnął przyjaźnie prawą ręką i poszedł w kąt karczmy, gdzie za drewnianą poręczą kryły się lekko trzeszczące schody. Prowadziły na piętro, gdzie wśród labiryntów marnych malunków i ostatecznych prób wskrzeszenia artyzmu krajobrazowego, czaiły się pokoje różnej maści/ceny - niepotrzebne skreślić. Galanoth wymamrotał pod nosem krótkie.
- 4...4...4...
I wodząc po numerach izb, w końcu znalazł tę odpowiednią. Przekręcił klucz w drobnym zamku, skrzypiącym znacznie mocniej niż stopnie wcześniej. Klamka wytopiona z mosiądzu zgrzytnęła spoufale pod naporem rękawicy Galanotha, lecz ten puścił przodem Kidi wraz z jej wilczycą. W pokoju panowała totalna ciemność.
- Czujesz ten zapach?
Pochwycił głęboki oddech relaksu.
- Tak pachnie... relaks. I komfort.
Wrócił do Kidi okrężnym ruchem, minął tym samym jedną z "dziewek karczemnych" ściskających gromadkę pół-czystych kuflów owianych pianą. Galanoth aż poczuł uporczywą suchotę w gardle. Potrzebował napicia się... i najlepiej czegoś mocnego, co postawiłoby go na nogi.
- Wszystko załatwione jak należy. - obwieścił uroczyście stając znów przed obliczem małej Kidi. - Sieggins, właściciel oberży, nie ma nic przeciwko obecności twojej wilczycy. Każe tylko posprzątać, jeśli dojdzie do kupczanego wypadku na podłodze w pokoju. Chodź. Znam drogę.
Machnął przyjaźnie prawą ręką i poszedł w kąt karczmy, gdzie za drewnianą poręczą kryły się lekko trzeszczące schody. Prowadziły na piętro, gdzie wśród labiryntów marnych malunków i ostatecznych prób wskrzeszenia artyzmu krajobrazowego, czaiły się pokoje różnej maści/ceny - niepotrzebne skreślić. Galanoth wymamrotał pod nosem krótkie.
- 4...4...4...
I wodząc po numerach izb, w końcu znalazł tę odpowiednią. Przekręcił klucz w drobnym zamku, skrzypiącym znacznie mocniej niż stopnie wcześniej. Klamka wytopiona z mosiądzu zgrzytnęła spoufale pod naporem rękawicy Galanotha, lecz ten puścił przodem Kidi wraz z jej wilczycą. W pokoju panowała totalna ciemność.
- Czujesz ten zapach?
Pochwycił głęboki oddech relaksu.
- Tak pachnie... relaks. I komfort.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości