Fargoth ⇒ [Fargoth] Zakaz konkurencji
Ze snu wyrwało Akarsanę pukanie do drzwi.
- Proszę! - Zawołała, szybko wracając do rzeczywistości. Do pokoju zajrzał młody, lekko zakłopotany chłopak.
- Eeemm... Eira kazała przekazać że szef się obudził, bo podobno chciałaś, znaczy pani chciała wiedzieć. - Rzucił wymamrotał i zniknął równie prędko jak się pojawił.
Lisołaczka wstała więc, ruszając w stronę wyjścia. Jednak spojrzawszy mimowolnie w mijane lustro, zatrzymała się wpół kroku.
- No nie... - westchnęła, wpatrując się w swoje odbicie. - Nic dziwnego, że tak dziwnie na mnie patrzył.
Rzeczywiście, tego ranka prezentowała się dość... nietypowo. Bujne, rude włosy zmieniły się w potarganą szopę, na policzku widniał ślad guzika od poduszki, a zapomniane i nieobandażowane draśnięcie na przedramieniu w połączeniu z wierceniem się podczas snu dało dość ciekawy efekt - smugi zaschniętej krwi zdobiły losowo wybrane fragmenty ciała niczym robiony po pijaku tatuaż. "Zanim pójdę zobaczyć co z Cerau, powinnam chyba poszukać łazienki" westchnęła, rozglądając się po pokoju. Na szczęście, ktokolwiek przydzielił jej pomieszczenie, spisał się na medal i za nierzucającymi się w oczy drzwiami znajdowała się w pełni urządzona łazienka.
Po kilku chwilach, potrzebnych do jako-takiego ogarnięcia się, Akarsana wyszła na korytarz. Jednak tutaj napotkała kolejny problem - nie miała pojęcia, gdzie szukać Cerau. Los jej jednak najwidoczniej sprzyjał, bo zanim ruszyła w którąś ze stron, ryzykując zagubienie nieznajomym budynku, ujrzała znajomą twarz.
- Hej, Lee! - Zawołała, machając w jego kierunku. Gdy zeszłonocny towarzysz odwrócił się, posłała mu uśmiech i poprosiła o wskazanie drogi do miejsca przebywania rannych.
- Cóż, żaden problem. Idę nawet kawałek w tę stronę, więc zadbam, abyś się nie zgubiła.
Szli więc, mijając kolejne identyczne drzwi i skręcając w pozornie nieróżniące się niczym od siebie korytarze. Wczuwszy się w rolę przewodnika, Lee nie pozwolił nawet na chwilę ciszy, opisując Akarsanie przeznaczenie kolejno mijanych pomieszczeń. Tak o to, chcąc nie chcąc, poznała położenie między innymi schowka na halabardy. W jakim celu potrzebny był ten, na pierwszy rzut oka nie pasujący tu, rodzaj broni, nie została powiadomiona. Myślała właśnie, czy o to zapytać, gdy jej towarzysz przystanął.
- Tutaj niestety musimy się rozstać, mam zadanie do wykonania. Ale dalsza droga jest prosta, pójdziesz prosto tym korytarzem, skręcisz w drugi po lewej, następnie pierwszy w prawo i na samym końcu korytarza powinnaś znaleźć szefa. Zapamiętasz? Ledwo lisołaczka zdążyła skinąć potakująco głową, a Lee już nie było. "Nie zdążyłam mu nawet podziękować" pomyślała z żalem. Miała jednak swój cel, którym nie było gonienie pomocnego chłopaka w celu okazania wdzięczności za drobną uprzejmość, ruszyła więc we wskazany korytarz. Mimo pewnych wątpliwości, nie miała problemu z odnalezieniem drogi i oto stała w szukanym holu, wpatrując się w uchylone drzwi na jego końcu. Z pomieszczenia jaśniało światło. Mogło być zapalone jedynie dla wygody pacjenta lub medyków, jednak przeczucie mówiło lisołaczce, że w środku jest ktoś jeszcze.
Intuicja jak zwykle jej nie zawiodła.
Kiedy wiedziona niezaspokojoną ciekawością, podeszła cicho do futryny, kolejny raz tego dnia zatrzymała się wpół kroku. Zaśmiałaby się z tego pewnie, jednak jej myśli zbyt zajęte były widokiem, który spowodował takie nagłe hamowanie.
Tak jak jej się wydawało, Cerau nie był sam. Jednak szokująca nie była obecność drugiej osoby, ani nawet jej tożsamość, a sytuacja w jakiej zastała ich Akarsana. Kobieta, która odprowadziła ją do pokoju, zdawała się być twarda niczym głaz. Teraz ta sama kobieta siedziała skulona, z ramionami trzęsącymi się od niehamowanego płaczu. A Cerau, ten maskujący wszelkie przejawy ludzkich uczuć Cerau, obejmował ją, pocieszająco głaszcząc po gęstych włosach.
Speszona lisołaczka wycofała się powoli, mając cichą nadzieję że nie została zauważona. Nie chciała przerywać tej chwili żałoby.
Po pewnym czasie na korytarzu rozbrzmiały kroki, więc rudowłosa wstała i wyszła zza zakrętu, udając że dopiero teraz przybyła. W czasie mijania skinęła lekko głową, rejestrując lekkie zaczerwienienie oczu i nosa kobiety.
- Można? - Spytała, wskazując na "salę chorych".
- Tak, tak. - Odparła zagadnięta niezbyt uważnie i odeszła.
Akarsana stanęła w drzwiach, pukając lekko we framugę dla zwrócenie uwagi.
- Cześć. - Przywitała się z uśmiechem, ściągnąwszy na siebie wzrok pacjenta. - Jak się czujesz?
- Proszę! - Zawołała, szybko wracając do rzeczywistości. Do pokoju zajrzał młody, lekko zakłopotany chłopak.
- Eeemm... Eira kazała przekazać że szef się obudził, bo podobno chciałaś, znaczy pani chciała wiedzieć. - Rzucił wymamrotał i zniknął równie prędko jak się pojawił.
Lisołaczka wstała więc, ruszając w stronę wyjścia. Jednak spojrzawszy mimowolnie w mijane lustro, zatrzymała się wpół kroku.
- No nie... - westchnęła, wpatrując się w swoje odbicie. - Nic dziwnego, że tak dziwnie na mnie patrzył.
Rzeczywiście, tego ranka prezentowała się dość... nietypowo. Bujne, rude włosy zmieniły się w potarganą szopę, na policzku widniał ślad guzika od poduszki, a zapomniane i nieobandażowane draśnięcie na przedramieniu w połączeniu z wierceniem się podczas snu dało dość ciekawy efekt - smugi zaschniętej krwi zdobiły losowo wybrane fragmenty ciała niczym robiony po pijaku tatuaż. "Zanim pójdę zobaczyć co z Cerau, powinnam chyba poszukać łazienki" westchnęła, rozglądając się po pokoju. Na szczęście, ktokolwiek przydzielił jej pomieszczenie, spisał się na medal i za nierzucającymi się w oczy drzwiami znajdowała się w pełni urządzona łazienka.
Po kilku chwilach, potrzebnych do jako-takiego ogarnięcia się, Akarsana wyszła na korytarz. Jednak tutaj napotkała kolejny problem - nie miała pojęcia, gdzie szukać Cerau. Los jej jednak najwidoczniej sprzyjał, bo zanim ruszyła w którąś ze stron, ryzykując zagubienie nieznajomym budynku, ujrzała znajomą twarz.
- Hej, Lee! - Zawołała, machając w jego kierunku. Gdy zeszłonocny towarzysz odwrócił się, posłała mu uśmiech i poprosiła o wskazanie drogi do miejsca przebywania rannych.
- Cóż, żaden problem. Idę nawet kawałek w tę stronę, więc zadbam, abyś się nie zgubiła.
Szli więc, mijając kolejne identyczne drzwi i skręcając w pozornie nieróżniące się niczym od siebie korytarze. Wczuwszy się w rolę przewodnika, Lee nie pozwolił nawet na chwilę ciszy, opisując Akarsanie przeznaczenie kolejno mijanych pomieszczeń. Tak o to, chcąc nie chcąc, poznała położenie między innymi schowka na halabardy. W jakim celu potrzebny był ten, na pierwszy rzut oka nie pasujący tu, rodzaj broni, nie została powiadomiona. Myślała właśnie, czy o to zapytać, gdy jej towarzysz przystanął.
- Tutaj niestety musimy się rozstać, mam zadanie do wykonania. Ale dalsza droga jest prosta, pójdziesz prosto tym korytarzem, skręcisz w drugi po lewej, następnie pierwszy w prawo i na samym końcu korytarza powinnaś znaleźć szefa. Zapamiętasz? Ledwo lisołaczka zdążyła skinąć potakująco głową, a Lee już nie było. "Nie zdążyłam mu nawet podziękować" pomyślała z żalem. Miała jednak swój cel, którym nie było gonienie pomocnego chłopaka w celu okazania wdzięczności za drobną uprzejmość, ruszyła więc we wskazany korytarz. Mimo pewnych wątpliwości, nie miała problemu z odnalezieniem drogi i oto stała w szukanym holu, wpatrując się w uchylone drzwi na jego końcu. Z pomieszczenia jaśniało światło. Mogło być zapalone jedynie dla wygody pacjenta lub medyków, jednak przeczucie mówiło lisołaczce, że w środku jest ktoś jeszcze.
Intuicja jak zwykle jej nie zawiodła.
Kiedy wiedziona niezaspokojoną ciekawością, podeszła cicho do futryny, kolejny raz tego dnia zatrzymała się wpół kroku. Zaśmiałaby się z tego pewnie, jednak jej myśli zbyt zajęte były widokiem, który spowodował takie nagłe hamowanie.
Tak jak jej się wydawało, Cerau nie był sam. Jednak szokująca nie była obecność drugiej osoby, ani nawet jej tożsamość, a sytuacja w jakiej zastała ich Akarsana. Kobieta, która odprowadziła ją do pokoju, zdawała się być twarda niczym głaz. Teraz ta sama kobieta siedziała skulona, z ramionami trzęsącymi się od niehamowanego płaczu. A Cerau, ten maskujący wszelkie przejawy ludzkich uczuć Cerau, obejmował ją, pocieszająco głaszcząc po gęstych włosach.
Speszona lisołaczka wycofała się powoli, mając cichą nadzieję że nie została zauważona. Nie chciała przerywać tej chwili żałoby.
Po pewnym czasie na korytarzu rozbrzmiały kroki, więc rudowłosa wstała i wyszła zza zakrętu, udając że dopiero teraz przybyła. W czasie mijania skinęła lekko głową, rejestrując lekkie zaczerwienienie oczu i nosa kobiety.
- Można? - Spytała, wskazując na "salę chorych".
- Tak, tak. - Odparła zagadnięta niezbyt uważnie i odeszła.
Akarsana stanęła w drzwiach, pukając lekko we framugę dla zwrócenie uwagi.
- Cześć. - Przywitała się z uśmiechem, ściągnąwszy na siebie wzrok pacjenta. - Jak się czujesz?
- Cerau
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 74
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Przemytnik , Zabójca
- Kontakt:
Maria musiała po drodze spotkać pierwszą Eirę, ponieważ ta zaraz pojawiła się w pomieszczeniu. Nie zdziwiłby się, gdyby czekała zaraz za ścianą na jakiekolwiek wieści na jego temat. Jak podejrzewał - tak pewnie było.
Eira weszła do pomieszczenia i przysiadła na skraju jego łóżka.
- Jak się czujesz?
- Bywało lepiej. - Odparł, kładąc dłoń na jej dłoni i rzucając jej spokojne spojrzenie.
- John... - Głos się jej załamał.
- Tak, wiem. Maria mi powiedziała. - Nie okazywał jakoś bardzo swoich uczuć z tym związnych. Ale w oczach miał smutek. No cóż. John był jego przyjacielem od dzieciństwa praktycznie. Eiry tak na prawdę też.
- Będzie dobrze. - Rzucił tylko, Eira się rozpłakała. Cerau nie był idealną osobą do pocieszania innych. Nie znał się na tym kompletnie. Nie robił tego praktycznie nigdy. Ale ta sytuacja była wyjątkowa. Powoli i ostrożnie się podniósł i ją objął.
Nic nie odpowiedziała. Po prostu płakała w jego ramionach. Pogłaskał ją zdrową ręką po włosach.
- Będzie dobrze. - Powtórzył. - Musimy podziękować Akarsanie, dzięki niej przynajmniej ja żyję. Wiem, że to marne pocieszenie. Ale lepiej ja niż nikt. A byli tam jeszcze Lee i Kris. - Eira powoli się uspokajała. Wiedziała, że zaraz przyjdzie tu rudowłosa, Maria jej powiedziała, że po nią też idzie.
- Już... Dobrze. - Wyszeptała. - Masz rację.
- To ja już... Pójdę, będziesz miał innych gości. Zdrowiej. - Cmoknęła go w policzek i wyszła.
Z powrotem się położył, zamykając oczy.
Po chwili usłyszał pukanie we framugę drzwi. Otworzył oczy i rzucił w tamtą stronę spokojne spojrzenie. Akarsana.
- Cześć. Wejdź. - Ostrożnie się podciągnął żeby nie leżeć.
- Bywało lepiej. - Odparł spokojnym tonem, uważnie się jej przyglądał.
- Dziękuję Ci. Jestem Ci winien życie. - Powiedział. No cóż, to była prawda. Gdyby nie ona, teraz byłby już martwy. O ile nie lubił dzielić się swoimi emocjami to ta sytuacja wymagała szczerości. Był jej na prawdę wdzięczny - miał do tego powód.
Eira weszła do pomieszczenia i przysiadła na skraju jego łóżka.
- Jak się czujesz?
- Bywało lepiej. - Odparł, kładąc dłoń na jej dłoni i rzucając jej spokojne spojrzenie.
- John... - Głos się jej załamał.
- Tak, wiem. Maria mi powiedziała. - Nie okazywał jakoś bardzo swoich uczuć z tym związnych. Ale w oczach miał smutek. No cóż. John był jego przyjacielem od dzieciństwa praktycznie. Eiry tak na prawdę też.
- Będzie dobrze. - Rzucił tylko, Eira się rozpłakała. Cerau nie był idealną osobą do pocieszania innych. Nie znał się na tym kompletnie. Nie robił tego praktycznie nigdy. Ale ta sytuacja była wyjątkowa. Powoli i ostrożnie się podniósł i ją objął.
Nic nie odpowiedziała. Po prostu płakała w jego ramionach. Pogłaskał ją zdrową ręką po włosach.
- Będzie dobrze. - Powtórzył. - Musimy podziękować Akarsanie, dzięki niej przynajmniej ja żyję. Wiem, że to marne pocieszenie. Ale lepiej ja niż nikt. A byli tam jeszcze Lee i Kris. - Eira powoli się uspokajała. Wiedziała, że zaraz przyjdzie tu rudowłosa, Maria jej powiedziała, że po nią też idzie.
- Już... Dobrze. - Wyszeptała. - Masz rację.
- To ja już... Pójdę, będziesz miał innych gości. Zdrowiej. - Cmoknęła go w policzek i wyszła.
Z powrotem się położył, zamykając oczy.
Po chwili usłyszał pukanie we framugę drzwi. Otworzył oczy i rzucił w tamtą stronę spokojne spojrzenie. Akarsana.
- Cześć. Wejdź. - Ostrożnie się podciągnął żeby nie leżeć.
- Bywało lepiej. - Odparł spokojnym tonem, uważnie się jej przyglądał.
- Dziękuję Ci. Jestem Ci winien życie. - Powiedział. No cóż, to była prawda. Gdyby nie ona, teraz byłby już martwy. O ile nie lubił dzielić się swoimi emocjami to ta sytuacja wymagała szczerości. Był jej na prawdę wdzięczny - miał do tego powód.
Słysząc podziekowanie, Akarsana spochmurniała.
- Nieprawda. - Powiedziała spokojnie, przestępując przez próg i podchodząc bliżej łóżka. Przysiadła na skraju krzesła, zajmowanego wcześniej przez przyjaciółkę szefa. - To John ocalił Ci życie, nie ja.
Starała się za wszelką cenę utrzymać beznamiętną minę, chociaż w środku aż gotowała się od żalu i złości. To była ta część akcji w grupach, której nigdy nie lubiła - odpowiedzialność za innych. I wieczne poczucie, że można było zapobiec, zrobić coś lepiej, szybciej. Na co dzień nie przywiązywała się o ludzi, dbając jedynie o siebie, ale więź wytwarzana podczas wspólnej walki o życie stanowiła wyjątek od reguły. Zwłaszcza, jeśli nie zakończyła się pełnym sukcesem...
- Nie ja - Powtórzyła, unikając jego wzroku. Głos nadal miała spokojny, ale dłoń zaciśnięta na sukience zdradzała wewnętrzne napięcie. - Ale gdybym tylko zareagowała wcześniej, szybciej. Gdybym była lepsza, on też by żył.
Nie mogła sobie tego darować.
Gniotąc czerwony materiał, nie zauważyła nawet, że z przedramienia zsunął jej się niedbale zawiązany bandaż. Napięcie mięśni na nowo otworzyło płytką ranę i pojedyncze krople krwi zaczęły kapać prosto na nieskazitelnie czystą podłogę.
Do sali weszła jakaś kobieta, na oko miejscowa medyczka. Tę tezę zdawała sie potwierdzać reakcja nowo przybyłej na rozrastającą się powoli plamę. Od razu podbiegła do lisołaczki, łapiąc ją za zranioną rękę.
- No, nic takiego, na szczęście. Ale trzeba ładnie opatrzyć. Ty musisz byc Akarsana, tak? - Gadała w najlepsze, zajmując się w międzyczasie swoją najnowszą ofiarą. Znaczy pacjentką, pacjentką. - Słyszałam, jak dzielnie walczyłaś. Ten tutaj sporo Ci zawdzięcza, co?
- To nie ja. - Zaczęła tłumaczyć po raz kolejny w cągu ostatniej półgodziny. - To John ocalił Cerau życie, nie ja.
- Nieprawda. - Powiedziała spokojnie, przestępując przez próg i podchodząc bliżej łóżka. Przysiadła na skraju krzesła, zajmowanego wcześniej przez przyjaciółkę szefa. - To John ocalił Ci życie, nie ja.
Starała się za wszelką cenę utrzymać beznamiętną minę, chociaż w środku aż gotowała się od żalu i złości. To była ta część akcji w grupach, której nigdy nie lubiła - odpowiedzialność za innych. I wieczne poczucie, że można było zapobiec, zrobić coś lepiej, szybciej. Na co dzień nie przywiązywała się o ludzi, dbając jedynie o siebie, ale więź wytwarzana podczas wspólnej walki o życie stanowiła wyjątek od reguły. Zwłaszcza, jeśli nie zakończyła się pełnym sukcesem...
- Nie ja - Powtórzyła, unikając jego wzroku. Głos nadal miała spokojny, ale dłoń zaciśnięta na sukience zdradzała wewnętrzne napięcie. - Ale gdybym tylko zareagowała wcześniej, szybciej. Gdybym była lepsza, on też by żył.
Nie mogła sobie tego darować.
Gniotąc czerwony materiał, nie zauważyła nawet, że z przedramienia zsunął jej się niedbale zawiązany bandaż. Napięcie mięśni na nowo otworzyło płytką ranę i pojedyncze krople krwi zaczęły kapać prosto na nieskazitelnie czystą podłogę.
Do sali weszła jakaś kobieta, na oko miejscowa medyczka. Tę tezę zdawała sie potwierdzać reakcja nowo przybyłej na rozrastającą się powoli plamę. Od razu podbiegła do lisołaczki, łapiąc ją za zranioną rękę.
- No, nic takiego, na szczęście. Ale trzeba ładnie opatrzyć. Ty musisz byc Akarsana, tak? - Gadała w najlepsze, zajmując się w międzyczasie swoją najnowszą ofiarą. Znaczy pacjentką, pacjentką. - Słyszałam, jak dzielnie walczyłaś. Ten tutaj sporo Ci zawdzięcza, co?
- To nie ja. - Zaczęła tłumaczyć po raz kolejny w cągu ostatniej półgodziny. - To John ocalił Cerau życie, nie ja.
- Cerau
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 74
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Przemytnik , Zabójca
- Kontakt:
- Prawda. - Odparł. Nie było sensu się z nim kłócić.
- Nie obwiniaj się. I tak zrobiłaś więcej, niż mogłem się spodziewać. - Nie, że jej nie doceniał. Po prostu... Tak na prawdę nie miała powodu by dla niego tyle ryzykować. Cieszył się z tego oczywiście. Ale nie wiedział co ma o tym sądzić.
Widział jak starała się utrzymać spokojny, obojętny wręcz wyraz twarzy. Widział też po niej, że się w niej gotowało. Co do akcji w grupach. Ba, w takich sytuacjach w jakich oni byli postawieni, ogólnej współpracy, najgorszym elementem było przywiązanie się do innych. Jak sama Akarsana żałowała śmierci Johna, to co miał powiedzieć sam Cerau, dla którego John był jak brat, od dzieciństwa? Strasznie żałował, ale on w przeciwieństwie do rudowłosej w tej chwili nie dawał po sobie kompletnie nic poznać. Już taki był, nie zdradzał swoich uczuć.To było też przyzwyczajenie.
- Nie myśl tak nawet. - Zaczął znowu.
- Nie wiem co się później działo, ale nie możesz się obwiniać, jestem pewien, że zrobiłaś co mogłaś. John poświęcił swoje życie nie po to, żebyś teraz się przez to obwiniała. A Ty też zrobiłaś co mogłaś. Jestem tego pewien. - Tak, motywacja bardzo dobra, chciał podeprzeć ją na duchu, bo przecież nie było sensu, żeby się obwiniała śmiercią Johna. Przynajmniej nie w jego oczach.
Widział jak z jej przedramienia zsunął się bandaż. Był niedbale zawiązany. Miała tam ranę, która lekko zaczęła krwawić. Czyli też poniosła jakieś rany. Co prawda niewielkie, ale jednak. Na szczęście do pomieszczenia weszła Maria i zajęła się jej ranom. Ona również pochwaliła lisołaczkę. No i oczywiście zabrała się za jej ranę.
Natomiast sama Akarsana znowu zaczęła się wypierać swoich zasług.
- Gdyby Cię tam nie było, John i tak by umarł. A razem z nim umarłbym ja, Kris i Lee. Koniec dyskusji. - Powiedział stanowczo.
- Co planujesz dalej? - Zapytał. Miał nadzieję, że będzie chciała tu zostać, uczyć się, czy coś takiego, jak to określiła przed ich feralną misją.
- Nie obwiniaj się. I tak zrobiłaś więcej, niż mogłem się spodziewać. - Nie, że jej nie doceniał. Po prostu... Tak na prawdę nie miała powodu by dla niego tyle ryzykować. Cieszył się z tego oczywiście. Ale nie wiedział co ma o tym sądzić.
Widział jak starała się utrzymać spokojny, obojętny wręcz wyraz twarzy. Widział też po niej, że się w niej gotowało. Co do akcji w grupach. Ba, w takich sytuacjach w jakich oni byli postawieni, ogólnej współpracy, najgorszym elementem było przywiązanie się do innych. Jak sama Akarsana żałowała śmierci Johna, to co miał powiedzieć sam Cerau, dla którego John był jak brat, od dzieciństwa? Strasznie żałował, ale on w przeciwieństwie do rudowłosej w tej chwili nie dawał po sobie kompletnie nic poznać. Już taki był, nie zdradzał swoich uczuć.To było też przyzwyczajenie.
- Nie myśl tak nawet. - Zaczął znowu.
- Nie wiem co się później działo, ale nie możesz się obwiniać, jestem pewien, że zrobiłaś co mogłaś. John poświęcił swoje życie nie po to, żebyś teraz się przez to obwiniała. A Ty też zrobiłaś co mogłaś. Jestem tego pewien. - Tak, motywacja bardzo dobra, chciał podeprzeć ją na duchu, bo przecież nie było sensu, żeby się obwiniała śmiercią Johna. Przynajmniej nie w jego oczach.
Widział jak z jej przedramienia zsunął się bandaż. Był niedbale zawiązany. Miała tam ranę, która lekko zaczęła krwawić. Czyli też poniosła jakieś rany. Co prawda niewielkie, ale jednak. Na szczęście do pomieszczenia weszła Maria i zajęła się jej ranom. Ona również pochwaliła lisołaczkę. No i oczywiście zabrała się za jej ranę.
Natomiast sama Akarsana znowu zaczęła się wypierać swoich zasług.
- Gdyby Cię tam nie było, John i tak by umarł. A razem z nim umarłbym ja, Kris i Lee. Koniec dyskusji. - Powiedział stanowczo.
- Co planujesz dalej? - Zapytał. Miał nadzieję, że będzie chciała tu zostać, uczyć się, czy coś takiego, jak to określiła przed ich feralną misją.
Nie, nie zamierzała się rozklejać. Po prostu był na siebie zła i niepotrzebnie to okazała. Ale jeśli ta dwójka koniecznie chce zrobić z niej bohaterkę to dlaczego im nie pozwalać? Zwłaszcza, że prawdopodobnie będzie mieć to pozytywny wpływ na zaaklimatyzowanie się w Fargoth, skoro już postanowiła tu zostać. Pytanie Cerau przypomniało jej o pewnym drobnym szczególe.
- Umawialiśmy się na szkolenie, prawda? - Posłała mu uśmiech. - Tylko wiesz, zanim zaczniemy, to jest taka sprawa. Moje rzeczy leżą nadal w wynajętym pokoju, a chyba by się przydały. - Wymownie spojrzała na podartą sukienkę, ozdobioną idealnie komponującymi się kolorystycznie wzorkami z zakrzepłej krwi. - Nie masz chyba nic przeciwko, żebym się teraz po nie wybrała? Powinnam zdążyć spakować wszystkie ubrania zanim się wykurujesz. - Mrugnęła zawadiacko do leżącego szefa i uzyskawszy pozwolenie, wyszła.
Już na korytarzu Akarasana zorientowała się, że nadal nie zna tego budynku i znów będzie musiała prosić kogoś o pomoc. Ku jej uldze, nadal miała szczęście - wyłoniwszy się zza rogu wpadła prosto na Lee.
- Czyżbyś posiadał jakiś amulet, wykrywający damy w potrzebie? - Zażartowała, odgarniając z oczu niesforny kosmyk.
- To moja słodka tajemnica - Odpowiedział, puszczając oczko do rudowłosej. - A tymczasem, jak mogę pomóc szanownej pani? Z chęcią podejmę się ponownie roli przewodnika, jeśli jest taka potrzeba.
- Owszem, szlachetny panie. Wyruszam po swój ekwipunek, szukam więc drogi do wyjścia. - Lisołaczka świetnie się bawiła, udając pannę z wyższych sfer, a i Lee wydawał się nie mieć nic przeciwko ciągnięciu tego przedstawienia, z pełną powagi miną zaoferował więc Akarsanie swoje ramię i eskortę. Gdyby nie ubiór, można by pomylić ich z arystokratami, udającymi się na poobiedni spacer.
Tuż przed wyjściem z budynku rudowłosa zatrzymała się, chcąc podziękować towarzyszowi. On jednak wcale nie miał ochoty odchodzić i z radosną zgodą lisołaczki udał się z nią aż na krańce centrum miasta. Tutaj został na czatach, podczas gdy ona zakradła się na tyły przeciętnie wyglądającego budynku i zwinnie wdrapała na wysokość pierwszego piętra, gdzie powinien być jej pokój. I był, jednak wyglądał zupełnie inaczej niż ostatnio. "Rabunek!" Pomyślała w pierwszej chwili, widząc swoje rzeczy porozrzucane po całym pomieszczeniu, pierze z rozciętej poduszki i rozpruty siennik. Jednak gdy ostrożnie weszła do środka i zebrała swój dobytek, jednymi brakującymi rzeczami okazały się wszystkie zioła i przyrządzone na zapas mikstury oraz chustka, otrzymana kiedyś na pamiątkę od pewnej pokusy. To prowadziło do jednego wniosku - rewizja! Musieli ją podejrzewać i to dość mocno, skoro zabrali ze sobą kogoś będącego w stanie wykryć ślad, jaki zostawiła na materiale Piekielna. Trzeba było szybko stamtąd znikać.
Niecałe dziesięć minut później okno otworzyło się ponownie. Na cichy gwizd pojawił się pod nim ciemno ubrany osobnik, który ostrożnie odebrał spuszczony na linie ładunek. Gdy tobołek zjechał, na parapecie pokazała się damska noga.
Akarsana już miała podążyć za swoimi rzeczami, gdy usłyszała skrzypienie podłogi i chwilę później drzwi za jej plecami otworzyły się gwałtownie. Instynktownie uchyliła się przed nieudolnie rzuconą siekierką, która zamiast tego przecięła zaczepioną o łóżko linę. Widząc, że końcówka sznura opada właśnie w dół, a tradycyjne schodzenie zajmie jej za dużo czasu, wychyliła się i krzyknęła w dół:
- Uwaga!
Po czym skoczyła. Miała zamiar po prostu zamortyzować upadek przewrotem, jednak Lee postanowił pobawić się w bohatera i schwytał ją. Nie tracąc cennych sekund na zbędne wyjaśnienia, wstała, chwyciła swoje rzeczy i złapawszy drugą ręką towarzysza, rzuciła się do ucieczki. Po kilku sekundach przejął prowadzenie, jako lepiej znający miasto, więc ona skupiła się na nasłuchiwaniu czy zza pleców nie nadlatuje do nich kolejne ostrze. Nie nadleciało, za to z przodu drogę zagrodziło im trzech strażników. A raczej próbowało zagrodzić, bo gdy środkowy uciekł w panice, przepełniony przez magię Akarsany dzikim strachem, dwoje uciekinierów bez problemu się między nimi prześlizgnęło.
Na pełnym biegu wpadli do siedziby i zatrzasnęli drzwi. Spoglądali na siebie przez kilka sekund, po czym wybuchnęli radosnym śmiechem.
- U-udało się - wydusiła lisołaczka, ledwo łapiąc oddech. Poruszanie się w takim tempie nigdy nie było jej ulubionym sposobem przemieszczania się, a jeśli dodać do tego jeszcze dźwiganie rzeczy i obecny nieopanowany śmiech dziwne było, że wykrztusiła z siebie cokolwiek. Dobrze chociaż, że wbrew skierowanym do Cerau żartom, wcale nie posiadała wielu strojów, wykorzystując umiejętności krawieckie do nieustannego przerabiania kilku sukienek.
Na całe szczęście Lee przypomniał sobie o powinnościach gentlemana i pochwyciwszy wypuszczony przez Akarsanę tobołek, niósł go dalej. Dzięki temu rudowłosa mogła skupić się na odzyskiwaniu oddechu i zapamiętywaniu - wreszcie - drogi. Początkowo miała zamiar udać się do pokoju, w którym spędziła noc, ale przypomniała sobie, że tamta kobieta mówiła o tymczasowości zakwaterowania.
Dlatego właśnie po raz kolejny stanęła w drzwiach sali chorych.
- No cześć, wróciłam. - Oświadczyła radośnie szefowi. - Pełny sukces, pomijając to że ktoś zrobił mi rewizję, przywłaszczając zioła, mikstury i pamiątkę. Powiedz tylko, w którym pokoju mam się zadomowić? Chyba że wprowadzać się od razu do ciebie? - Aż zachichotała, widząc reakcje obecnych w pokoju osób na jej mały żarcik.
- Umawialiśmy się na szkolenie, prawda? - Posłała mu uśmiech. - Tylko wiesz, zanim zaczniemy, to jest taka sprawa. Moje rzeczy leżą nadal w wynajętym pokoju, a chyba by się przydały. - Wymownie spojrzała na podartą sukienkę, ozdobioną idealnie komponującymi się kolorystycznie wzorkami z zakrzepłej krwi. - Nie masz chyba nic przeciwko, żebym się teraz po nie wybrała? Powinnam zdążyć spakować wszystkie ubrania zanim się wykurujesz. - Mrugnęła zawadiacko do leżącego szefa i uzyskawszy pozwolenie, wyszła.
Już na korytarzu Akarasana zorientowała się, że nadal nie zna tego budynku i znów będzie musiała prosić kogoś o pomoc. Ku jej uldze, nadal miała szczęście - wyłoniwszy się zza rogu wpadła prosto na Lee.
- Czyżbyś posiadał jakiś amulet, wykrywający damy w potrzebie? - Zażartowała, odgarniając z oczu niesforny kosmyk.
- To moja słodka tajemnica - Odpowiedział, puszczając oczko do rudowłosej. - A tymczasem, jak mogę pomóc szanownej pani? Z chęcią podejmę się ponownie roli przewodnika, jeśli jest taka potrzeba.
- Owszem, szlachetny panie. Wyruszam po swój ekwipunek, szukam więc drogi do wyjścia. - Lisołaczka świetnie się bawiła, udając pannę z wyższych sfer, a i Lee wydawał się nie mieć nic przeciwko ciągnięciu tego przedstawienia, z pełną powagi miną zaoferował więc Akarsanie swoje ramię i eskortę. Gdyby nie ubiór, można by pomylić ich z arystokratami, udającymi się na poobiedni spacer.
Tuż przed wyjściem z budynku rudowłosa zatrzymała się, chcąc podziękować towarzyszowi. On jednak wcale nie miał ochoty odchodzić i z radosną zgodą lisołaczki udał się z nią aż na krańce centrum miasta. Tutaj został na czatach, podczas gdy ona zakradła się na tyły przeciętnie wyglądającego budynku i zwinnie wdrapała na wysokość pierwszego piętra, gdzie powinien być jej pokój. I był, jednak wyglądał zupełnie inaczej niż ostatnio. "Rabunek!" Pomyślała w pierwszej chwili, widząc swoje rzeczy porozrzucane po całym pomieszczeniu, pierze z rozciętej poduszki i rozpruty siennik. Jednak gdy ostrożnie weszła do środka i zebrała swój dobytek, jednymi brakującymi rzeczami okazały się wszystkie zioła i przyrządzone na zapas mikstury oraz chustka, otrzymana kiedyś na pamiątkę od pewnej pokusy. To prowadziło do jednego wniosku - rewizja! Musieli ją podejrzewać i to dość mocno, skoro zabrali ze sobą kogoś będącego w stanie wykryć ślad, jaki zostawiła na materiale Piekielna. Trzeba było szybko stamtąd znikać.
Niecałe dziesięć minut później okno otworzyło się ponownie. Na cichy gwizd pojawił się pod nim ciemno ubrany osobnik, który ostrożnie odebrał spuszczony na linie ładunek. Gdy tobołek zjechał, na parapecie pokazała się damska noga.
Akarsana już miała podążyć za swoimi rzeczami, gdy usłyszała skrzypienie podłogi i chwilę później drzwi za jej plecami otworzyły się gwałtownie. Instynktownie uchyliła się przed nieudolnie rzuconą siekierką, która zamiast tego przecięła zaczepioną o łóżko linę. Widząc, że końcówka sznura opada właśnie w dół, a tradycyjne schodzenie zajmie jej za dużo czasu, wychyliła się i krzyknęła w dół:
- Uwaga!
Po czym skoczyła. Miała zamiar po prostu zamortyzować upadek przewrotem, jednak Lee postanowił pobawić się w bohatera i schwytał ją. Nie tracąc cennych sekund na zbędne wyjaśnienia, wstała, chwyciła swoje rzeczy i złapawszy drugą ręką towarzysza, rzuciła się do ucieczki. Po kilku sekundach przejął prowadzenie, jako lepiej znający miasto, więc ona skupiła się na nasłuchiwaniu czy zza pleców nie nadlatuje do nich kolejne ostrze. Nie nadleciało, za to z przodu drogę zagrodziło im trzech strażników. A raczej próbowało zagrodzić, bo gdy środkowy uciekł w panice, przepełniony przez magię Akarsany dzikim strachem, dwoje uciekinierów bez problemu się między nimi prześlizgnęło.
Na pełnym biegu wpadli do siedziby i zatrzasnęli drzwi. Spoglądali na siebie przez kilka sekund, po czym wybuchnęli radosnym śmiechem.
- U-udało się - wydusiła lisołaczka, ledwo łapiąc oddech. Poruszanie się w takim tempie nigdy nie było jej ulubionym sposobem przemieszczania się, a jeśli dodać do tego jeszcze dźwiganie rzeczy i obecny nieopanowany śmiech dziwne było, że wykrztusiła z siebie cokolwiek. Dobrze chociaż, że wbrew skierowanym do Cerau żartom, wcale nie posiadała wielu strojów, wykorzystując umiejętności krawieckie do nieustannego przerabiania kilku sukienek.
Na całe szczęście Lee przypomniał sobie o powinnościach gentlemana i pochwyciwszy wypuszczony przez Akarsanę tobołek, niósł go dalej. Dzięki temu rudowłosa mogła skupić się na odzyskiwaniu oddechu i zapamiętywaniu - wreszcie - drogi. Początkowo miała zamiar udać się do pokoju, w którym spędziła noc, ale przypomniała sobie, że tamta kobieta mówiła o tymczasowości zakwaterowania.
Dlatego właśnie po raz kolejny stanęła w drzwiach sali chorych.
- No cześć, wróciłam. - Oświadczyła radośnie szefowi. - Pełny sukces, pomijając to że ktoś zrobił mi rewizję, przywłaszczając zioła, mikstury i pamiątkę. Powiedz tylko, w którym pokoju mam się zadomowić? Chyba że wprowadzać się od razu do ciebie? - Aż zachichotała, widząc reakcje obecnych w pokoju osób na jej mały żarcik.
- Cerau
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 74
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Przemytnik , Zabójca
- Kontakt:
Fakt, przed wyruszeniem "umówili się" na to, że Cerau będzie szkolił rudowłosą. Oczywiście o tym nie zapomniał, tylko nie wiedział, czy Akarsana będzie nadal chętna do tego, ale skoro sama mu o tym przypomniała, to znaczy, że nadal jest chętna do tego. I szczerze mówiąc - cieszyło go to. W jego oczach pokazała już, że można jej zaufać. No a przynajmniej dokonała słusznego wyboru pomiędzy nim, a Teo. Cieszył go ten wybór. Po pierwsze - mimo wszystko lubi żyć, a gdyby go w tamtej chwili zdradziła - to byłby teraz martwy. No i po drugie - właśnie to, że wybrała jego.
- Tak, tak się umawialiśmy. - Przytaknął swoim standardowym głosem - nie wyrażającym żadnych uczuć. Czasem było to męczące. Chociaż, dla kogoś o dobrym słuchu, była szansa dosłyszenia pewnej nutki zadowolenia w tej wypowiedzi. A gdyby jeszcze popatrzeć w oczy, to faktycznie, był tam jakiś dziwny błysk w oku.
Przytaknął po jej słowach odnoszących się do wzmianki o tym, że powinna wybrać się po swoje ciuchy. Ostatecznie chyba ją nawet zapewnił przed wyruszeniem na ich akcje, że po wszystkim będzie mogła wybrać się po swoje ciuchy.
- Tak, nie ma problemu. - Odparł od razu, patrząc wymownie na jej sukienkę. Faktycznie, było po niej widać, że nie jest to ubranie w najlepszym stanie. Pokręcił głową po jej mrugnięciu i odprowadził wzrokiem jak wychodziła. Przymknął oczy. Maria była niezależną kobietą. Mimo tego, że w pewnym sensie była jedną z jego ludzi, to nie przejmowała się tym jakoś bardziej. Oczywiście, Cerau nie chciał, żeby ludzie z jego... "bandy" jak się czasem nazywali mieli się do niego zwracać jak do kogoś o wyższym stopniu, czy ważniejszego. Po prostu wszystkich traktował na równo, a ze większość "bandy" sama z siebie traktowała go jako kogoś ważnego, lidera to już nie jego wina. Natomiast Maria, hmm... Miała to głęboko gdzieś. Kiedy Akarsany nie było w pomieszczeniu, ba, nikogo nie było odezwała się do niego wprost :
- Masz odpoczywać, nie przemęczać się. Nie zdejmuj bandaża z ręki i mięsień szybko Ci się zregeneruje. - Powiedziała to jeszcze takim tonem, jakby to był rozkaz. Ale w sumie Cerau to szanował. Wiedział też, że dobrze mu radziła. Znała się na tym, nigdy nie interesował się tymi jej ziołami i tak dalej, ale domyślał się, że w niewielkim stopniu znała magię, którą wykorzystywała właśnie do leczenia. No i trzeba pamiętać o tym, że zarówno ona nie wnikała w jego pracę, tak on nie interesował się jej pracą. Oczywiście Maria wiedziała, czym Cerau się zajmował, ale nic dokładniejszego nie wiedziała, dla swojego bezpieczeństwa. Tak samo on po prostu nie interesował się jej zdolnościami. Taka współpraca.
Nawet się nie spostrzegł, kiedy po prostu przysnął.
***
Ocknął się, kiedy do pokoju weszła Maria, nawet nie wiedział kiedy wychodziła, wchodziła... Jego drzemka była krótka, zaledwie kilkunastominutowa. Ale nie chciało mu się spać, po prostu... Odpłynęło mu się. Tak to jest kiedy się jest "chorym", leży się i zamknie się oczy. Normalna reakcja organizmu.
- Ogólnie chyba mogę chodzić i nie muszę leżeć w tym cholernym łóżku, co? Dobrze wiesz, że nie cierpię bezsilności. - Rzucił bez ogródek. Maria rzuciła mu krótkie spojrzenie.
- Nie musisz leżeć. Tylko nie biegaj, nie ćwicz, nie rób nic ranną ręką... No i się nie przemęczaj. - Odparła, patrząc na niego ze zrozumieniem. Powoli usiadł, faktycznie, bok bolał. Ale z tego co zielarka powiedziała wcześniej, to nie była poważna rana. W pierwszym momencie tak - krwotok i w ogóle, ale nie uszkodziła narządów i nie wyrządziła wielkich szkód. Na szczęście. Gorzej było z ręką, nóz uszkodził poważnie mięsień, ale jak Maria zapewniała - wystarczy parę dni i będzie dobrze za sprawą jej medykamentów. Do pomieszczenia weszła teraz Eira, która najpierw zagadnęła Ceraua, standardowe, jak się czuje i tak dalej. Później zajęła się rozmową z Marią na temat jego zdrowia.
Kolejnym gościem w salce była Akarsana, za którą można było się dopatrzyć Lee trzymającego jej rzeczy. Cerau się do siebie uśmiechnął. Rozumiał go. Lisołaczka już pokazywała im, że lubi uwodzić, ba, nawet Johna jej się prawie udało zbajerować, dobrze tylko, że jej nowy mentor był wtedy na miejscu i go uspokoił.
Chcąc, nie chcąc na jego twarzy pozostał delikatny uśmiech. Taa, chyba udzieliła mu się radość zmiennokształtnej.
- Ważne, że nie przywłaszczyli sobie niczego ważniejszego. - Zauważył. Po jej uwadze znowu przez oczy przemknął mu się błysk rozbawienia.
- U mnie? Miałem dla Ciebie inne zadania... Ale skoro tak bardzo chcesz zostać moją gosposią... Nie mam nic przeciwko. - Powoli wstał ruszając wolnym krokiem w jej stronę.
- Zaprowadzę. - Tylko tutaj już nie powiedział gdzie ją zaprowadzi. Ale miał w planach przydzielić jej kwaterę po Johnie. W końcu... Miała zająć jego miejsce.
- Tak, tak się umawialiśmy. - Przytaknął swoim standardowym głosem - nie wyrażającym żadnych uczuć. Czasem było to męczące. Chociaż, dla kogoś o dobrym słuchu, była szansa dosłyszenia pewnej nutki zadowolenia w tej wypowiedzi. A gdyby jeszcze popatrzeć w oczy, to faktycznie, był tam jakiś dziwny błysk w oku.
Przytaknął po jej słowach odnoszących się do wzmianki o tym, że powinna wybrać się po swoje ciuchy. Ostatecznie chyba ją nawet zapewnił przed wyruszeniem na ich akcje, że po wszystkim będzie mogła wybrać się po swoje ciuchy.
- Tak, nie ma problemu. - Odparł od razu, patrząc wymownie na jej sukienkę. Faktycznie, było po niej widać, że nie jest to ubranie w najlepszym stanie. Pokręcił głową po jej mrugnięciu i odprowadził wzrokiem jak wychodziła. Przymknął oczy. Maria była niezależną kobietą. Mimo tego, że w pewnym sensie była jedną z jego ludzi, to nie przejmowała się tym jakoś bardziej. Oczywiście, Cerau nie chciał, żeby ludzie z jego... "bandy" jak się czasem nazywali mieli się do niego zwracać jak do kogoś o wyższym stopniu, czy ważniejszego. Po prostu wszystkich traktował na równo, a ze większość "bandy" sama z siebie traktowała go jako kogoś ważnego, lidera to już nie jego wina. Natomiast Maria, hmm... Miała to głęboko gdzieś. Kiedy Akarsany nie było w pomieszczeniu, ba, nikogo nie było odezwała się do niego wprost :
- Masz odpoczywać, nie przemęczać się. Nie zdejmuj bandaża z ręki i mięsień szybko Ci się zregeneruje. - Powiedziała to jeszcze takim tonem, jakby to był rozkaz. Ale w sumie Cerau to szanował. Wiedział też, że dobrze mu radziła. Znała się na tym, nigdy nie interesował się tymi jej ziołami i tak dalej, ale domyślał się, że w niewielkim stopniu znała magię, którą wykorzystywała właśnie do leczenia. No i trzeba pamiętać o tym, że zarówno ona nie wnikała w jego pracę, tak on nie interesował się jej pracą. Oczywiście Maria wiedziała, czym Cerau się zajmował, ale nic dokładniejszego nie wiedziała, dla swojego bezpieczeństwa. Tak samo on po prostu nie interesował się jej zdolnościami. Taka współpraca.
Nawet się nie spostrzegł, kiedy po prostu przysnął.
***
Ocknął się, kiedy do pokoju weszła Maria, nawet nie wiedział kiedy wychodziła, wchodziła... Jego drzemka była krótka, zaledwie kilkunastominutowa. Ale nie chciało mu się spać, po prostu... Odpłynęło mu się. Tak to jest kiedy się jest "chorym", leży się i zamknie się oczy. Normalna reakcja organizmu.
- Ogólnie chyba mogę chodzić i nie muszę leżeć w tym cholernym łóżku, co? Dobrze wiesz, że nie cierpię bezsilności. - Rzucił bez ogródek. Maria rzuciła mu krótkie spojrzenie.
- Nie musisz leżeć. Tylko nie biegaj, nie ćwicz, nie rób nic ranną ręką... No i się nie przemęczaj. - Odparła, patrząc na niego ze zrozumieniem. Powoli usiadł, faktycznie, bok bolał. Ale z tego co zielarka powiedziała wcześniej, to nie była poważna rana. W pierwszym momencie tak - krwotok i w ogóle, ale nie uszkodziła narządów i nie wyrządziła wielkich szkód. Na szczęście. Gorzej było z ręką, nóz uszkodził poważnie mięsień, ale jak Maria zapewniała - wystarczy parę dni i będzie dobrze za sprawą jej medykamentów. Do pomieszczenia weszła teraz Eira, która najpierw zagadnęła Ceraua, standardowe, jak się czuje i tak dalej. Później zajęła się rozmową z Marią na temat jego zdrowia.
Kolejnym gościem w salce była Akarsana, za którą można było się dopatrzyć Lee trzymającego jej rzeczy. Cerau się do siebie uśmiechnął. Rozumiał go. Lisołaczka już pokazywała im, że lubi uwodzić, ba, nawet Johna jej się prawie udało zbajerować, dobrze tylko, że jej nowy mentor był wtedy na miejscu i go uspokoił.
Chcąc, nie chcąc na jego twarzy pozostał delikatny uśmiech. Taa, chyba udzieliła mu się radość zmiennokształtnej.
- Ważne, że nie przywłaszczyli sobie niczego ważniejszego. - Zauważył. Po jej uwadze znowu przez oczy przemknął mu się błysk rozbawienia.
- U mnie? Miałem dla Ciebie inne zadania... Ale skoro tak bardzo chcesz zostać moją gosposią... Nie mam nic przeciwko. - Powoli wstał ruszając wolnym krokiem w jej stronę.
- Zaprowadzę. - Tylko tutaj już nie powiedział gdzie ją zaprowadzi. Ale miał w planach przydzielić jej kwaterę po Johnie. W końcu... Miała zająć jego miejsce.
Z radością zauważyła uśmiech na twarzy Cerau. Lubiła, gdy jej dobry humor udzielał się innym.
Po chwili jednak, słysząc jego słowa, chwyciła się pod boki, karykaturalnie udając złość.
- Jak to "nic ważniejszego"? Moje zioła i mikstury są bardzo ważne! A ta chustka miała wartość sentymentalną, o! - Zaraz potem zaśmiała się serdecznie, mając przed oczami wizję samej siebie w uroczym fartuszku pokojówki, wyganiającej miotłą szefa ze świeżo upastowanej podłogi. Zabawne... pod warunkiem że nie na serio. A tego właśnie przestraszyła się rudowłosa, gdy Cerau nie wyjaśnił, do jakiego pokoju ją prowadzi.
"No co ty, nie bądź głupia" przekonywała samą siebie, podążając za szefem. Za nimi, niczym tragarz, szedł Lee z tobołami lisołaczki. "Skoro przyznał już, że posiadasz jakieś przydatne umiejętności, nie marnowałby ich! A jak spróbuje odwalić taki numer, to po prostu uciekniesz. I tyle." Uspokajając się w ten sposób, prawie wpadła na drzwi, przed którymi zatrzymał się mężczyzna.
Gdy powiedział, że zaraz obok znajduje się jego własny pokój, zaczęła się już domyślać, czyje miejsce miała właśnie zająć.
- To u mieszkał John, prawda? - Spytała cicho, przekraczając próg.
Pomieszczenie było dość przestronne, urządzone wygodnie, ale bez zbędnego przepychu. "Ojej, jakie mięciutkie!" pomyślała z zachwytem, rzucając się na stojące w rogu porządne, szerokie łóżko. "Szafa powinna pomieścić moje rzeczy... o, a tę półeczkę przeznaczę na zioła!" planowała w myślach, oglądając pokój z pozycji horyzontalnej. Spochmurniała na chwilę, przypomniawszy sobie o utracie części dobytku, jednak niemal w tym samym momencie dostrzegła przy ścianie elegancką toaletkę z oprawionym w posrebrzaną ramę lustrem. Nie mogąc się powstrzymać, wstała i podeszła do nowoodkrytego mebla. Wątpliwym było, aby John go używał, musiał więc zostać dostawiony specjalnie dla niej.
Nie dość, że Cearu oddał jej pokój najbliższego przyjaciela, to jeszcze urządził go tak, aby poczuła się jak u siebie. Odwróciła się do niego z wdzięcznością w oczach.
- Dziękuję.
Po chwili jednak, słysząc jego słowa, chwyciła się pod boki, karykaturalnie udając złość.
- Jak to "nic ważniejszego"? Moje zioła i mikstury są bardzo ważne! A ta chustka miała wartość sentymentalną, o! - Zaraz potem zaśmiała się serdecznie, mając przed oczami wizję samej siebie w uroczym fartuszku pokojówki, wyganiającej miotłą szefa ze świeżo upastowanej podłogi. Zabawne... pod warunkiem że nie na serio. A tego właśnie przestraszyła się rudowłosa, gdy Cerau nie wyjaśnił, do jakiego pokoju ją prowadzi.
"No co ty, nie bądź głupia" przekonywała samą siebie, podążając za szefem. Za nimi, niczym tragarz, szedł Lee z tobołami lisołaczki. "Skoro przyznał już, że posiadasz jakieś przydatne umiejętności, nie marnowałby ich! A jak spróbuje odwalić taki numer, to po prostu uciekniesz. I tyle." Uspokajając się w ten sposób, prawie wpadła na drzwi, przed którymi zatrzymał się mężczyzna.
Gdy powiedział, że zaraz obok znajduje się jego własny pokój, zaczęła się już domyślać, czyje miejsce miała właśnie zająć.
- To u mieszkał John, prawda? - Spytała cicho, przekraczając próg.
Pomieszczenie było dość przestronne, urządzone wygodnie, ale bez zbędnego przepychu. "Ojej, jakie mięciutkie!" pomyślała z zachwytem, rzucając się na stojące w rogu porządne, szerokie łóżko. "Szafa powinna pomieścić moje rzeczy... o, a tę półeczkę przeznaczę na zioła!" planowała w myślach, oglądając pokój z pozycji horyzontalnej. Spochmurniała na chwilę, przypomniawszy sobie o utracie części dobytku, jednak niemal w tym samym momencie dostrzegła przy ścianie elegancką toaletkę z oprawionym w posrebrzaną ramę lustrem. Nie mogąc się powstrzymać, wstała i podeszła do nowoodkrytego mebla. Wątpliwym było, aby John go używał, musiał więc zostać dostawiony specjalnie dla niej.
Nie dość, że Cearu oddał jej pokój najbliższego przyjaciela, to jeszcze urządził go tak, aby poczuła się jak u siebie. Odwróciła się do niego z wdzięcznością w oczach.
- Dziękuję.
- Cerau
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 74
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Przemytnik , Zabójca
- Kontakt:
- Nie przywiązuj się za bardzo do żadnych przedmiotów. Bo to może tylko powodować niepotrzebne cierpienie. - Rzucił, taka była prawda. O ile przywiązywanie się do osób było normalne i on sam skrycie w jakimś stopniu - całkiem sporym - przeżywał śmierć Johna, to juz przywiązywania się do przedmiotów nie rozumiał. Przecież to tylko przedmioty, bez duszy, umysłu... Dlatego od razu zdecydował się to jej wytłumaczyć. Coś takiego mogło być zawsze czymś co ewentualni przeciwnicy mogli wykorzystać. Tak właśnie rozumował Cerau. Starał się eliminować wszystkie słabe punkty u siebie. I skoro miał zostać kimś na kształt jej mentora, pozwolił sobie wypowiedzieć tamte słowa. Mimowolnie ponownie drgnął mu kącik ust do góry, słysząc jej śmiech. No co? Oczywiście zaraz ponownie przyjął kamienną twarz, z której nie dało się po prostu nic wyczytać. W końcu się zatrzymał, a Akarsana niemal wpadła na drzwi do pomieszczenia w którym miała się ulokować.
- Zaraz obok znajduje się mój pokój. - Rzucił, tak, po tym już mogła wnioskować czyj pokój miała przejąć.
- Tak, tu mieszkał John. - Przytaknął jej, wpuszczając ją przed sobą do środka. Wszedł od razu zaraz za nią. Uważnie ją obserwował, sprawdzając reakcję na wystrój, ogólnie reakcję na przydzieloną kwaterę i w ogóle. Najpierw rzuciła się na łóżko, widział jak na chwilę spochmurniała, oraz jak po zauważeniu toaletki z lustrem z posrebrzaną z powrotem się rozchmurzyła. Ha, jak się miło to wszystko oglądało. Mieszanina różnych uczuć, zachowań...
Po podziękowaniu obdarzył ją krótkim delikatnym uśmiechem i skinięciem głowy. Gdy już ją z powrotem uniósł, po uśmiechu nie było śladu.
- Nie dziękuj. Musiałem Ci się jakoś odpłacić za uratowanie życia. Przynajmniej tyle mogłem zrobić. Zresztą to nie ja zająłem się przygotowaniem tego pokoju. Dopiero wstałem, więc nie mogłem. Ale dopilnowałem, by wszystko było zrobione jak należy. Widzę, że Ci się spodobało. To dobrze. - Podszedł do łóżka i powoli usiadł na jego skraju. Mimo wszystko przy tym ruchu lekko go zabolała rana w boku i mimowolnie syknął - w końcu się nie spodziewał tego bólu. Ale na szczęście od razu ustąpił.
- Teraz porozmawiamy o tym kim teraz jesteś. - Zaczął, wbijając w nią spokojne spojrzenie.
- Postanowiłem, że przejmiesz pozycję po Johnie. - Tutaj się lekko skrzywił. Niektórym osobom się to nie spodobało. No, uznali, że na to miejsce powinien wejść Kris. Który mimo wszystko był bardzo podobny do Johna pod względem umiejętności. No i pomagał Cerauowi od dłuższego czasu. Ale Cerau powiedział, że taka jest jego decyzja i koniec.
- Jeden, chcę Cię mieć ciągle na oku. Głównie dlatego, że musisz się jeszcze sporo nauczyć. Po drugie, ufam Ci. - Zaufał jej, po tym co się wydarzyło w domu Teo. Ostatecznie przecież zachowała zimną krew, zrobiła co do niej należało, ba, nawet więcej. No i uratowała mu życie. A tego się nie zapomina, no i jest powodem do zaufania takiej osobie.
- John był kimś na kształt mojego ochroniarza. U Ciebie tę rolę będziemy wolno interpretować, bo jesteś młoda i niedoświadczona. - Dodał, ha, jak to ładnie ujął.
- Chcesz o coś zapytać, to mów. Masz być wobec mnie szczera. To główna zasada. Żadnych sekretów, żadnych tajemnic. O coś zapytam - odpowiadasz. Wykonujesz moje polecenia. Jeżeli będą nawet niezgodne z Twoją moralnością. W tym zawodzie nie ma miejsca na moralność. - Rzucił, uważnie się jej przyglądając.
- Zaraz obok znajduje się mój pokój. - Rzucił, tak, po tym już mogła wnioskować czyj pokój miała przejąć.
- Tak, tu mieszkał John. - Przytaknął jej, wpuszczając ją przed sobą do środka. Wszedł od razu zaraz za nią. Uważnie ją obserwował, sprawdzając reakcję na wystrój, ogólnie reakcję na przydzieloną kwaterę i w ogóle. Najpierw rzuciła się na łóżko, widział jak na chwilę spochmurniała, oraz jak po zauważeniu toaletki z lustrem z posrebrzaną z powrotem się rozchmurzyła. Ha, jak się miło to wszystko oglądało. Mieszanina różnych uczuć, zachowań...
Po podziękowaniu obdarzył ją krótkim delikatnym uśmiechem i skinięciem głowy. Gdy już ją z powrotem uniósł, po uśmiechu nie było śladu.
- Nie dziękuj. Musiałem Ci się jakoś odpłacić za uratowanie życia. Przynajmniej tyle mogłem zrobić. Zresztą to nie ja zająłem się przygotowaniem tego pokoju. Dopiero wstałem, więc nie mogłem. Ale dopilnowałem, by wszystko było zrobione jak należy. Widzę, że Ci się spodobało. To dobrze. - Podszedł do łóżka i powoli usiadł na jego skraju. Mimo wszystko przy tym ruchu lekko go zabolała rana w boku i mimowolnie syknął - w końcu się nie spodziewał tego bólu. Ale na szczęście od razu ustąpił.
- Teraz porozmawiamy o tym kim teraz jesteś. - Zaczął, wbijając w nią spokojne spojrzenie.
- Postanowiłem, że przejmiesz pozycję po Johnie. - Tutaj się lekko skrzywił. Niektórym osobom się to nie spodobało. No, uznali, że na to miejsce powinien wejść Kris. Który mimo wszystko był bardzo podobny do Johna pod względem umiejętności. No i pomagał Cerauowi od dłuższego czasu. Ale Cerau powiedział, że taka jest jego decyzja i koniec.
- Jeden, chcę Cię mieć ciągle na oku. Głównie dlatego, że musisz się jeszcze sporo nauczyć. Po drugie, ufam Ci. - Zaufał jej, po tym co się wydarzyło w domu Teo. Ostatecznie przecież zachowała zimną krew, zrobiła co do niej należało, ba, nawet więcej. No i uratowała mu życie. A tego się nie zapomina, no i jest powodem do zaufania takiej osobie.
- John był kimś na kształt mojego ochroniarza. U Ciebie tę rolę będziemy wolno interpretować, bo jesteś młoda i niedoświadczona. - Dodał, ha, jak to ładnie ujął.
- Chcesz o coś zapytać, to mów. Masz być wobec mnie szczera. To główna zasada. Żadnych sekretów, żadnych tajemnic. O coś zapytam - odpowiadasz. Wykonujesz moje polecenia. Jeżeli będą nawet niezgodne z Twoją moralnością. W tym zawodzie nie ma miejsca na moralność. - Rzucił, uważnie się jej przyglądając.
Prowadząc życie oparte w dużej mierze na zdobywaniu najróżniejszych informacji, Akarsana przyzwyczajona była do niespodzianek. Jednakże, chociaż przewidziała ucieczkę od wdzięczności przez przywołanie rzekomego długu życia i jej demonstracyjne wywrócenie oczami było zaplanowaną reakcją, to dwoma następnymi zdarzeniami zaskoczył ją Cerau zupełnie. Najpierw nie zdołał powstrzymać syknięcia z bólu, zdradzając w ten sposób, jak poważne były jego rany i że nadal nie czuje się dobrze. Prawdziwy szok przeżyła jednak lisołaczka chwilę później.
- J-j-jak to, pozycja Johna? - Z trudem udało jej się wykrztusić jedno zdanie. Ochroniarz, najlepszy przyjaciel… w dodatku pewnie był z Cerau od dawna, jeśli nie od samego początku. I ona, dopiero co do nich dołączywszy, miałaby zająć jego miejsce? Szaleństwo. Sądząc po minie szefa, nie tylko ona miała obiekcje co do tej kandydatury. W jej „nowej rodzinie” panowało jednak najwidoczniej jednowładztwo i skoro Cerau coś postanowił, to tak się stanie.
Poza tym, zaoferowanie Akarsanie takiej pozycji było dowodem uznania dla jej umiejętności i …
- …ufam Ci.
No właśnie, zaufania. A w tym parszywym świecie jest to rzadki, cenny skarb. Nie spodziewała się, słysząc wiele o jego rezerwie i ostrożności, że tak szybko zbliży się do najbardziej niedostępnej osoby w tym mieście.
Następna wypowiedź Cerau pokazała, że zdaje on sobie sprawę z jej braku przygotowania do pełnienia takiej roli, jednak z jakiegoś sobie tylko znanemu powodu zależało mu na tym. Dlaczego miałaby się nie zgodzić? Zwłaszcza, że z taką posadą łączył się pewnego rodzaju prestiż.
Nie miała więc zamiaru odrzucać propozycji, ani, jak zasugerował szef, kierować się moralnością niczym ostatni naiwniak. W ogóle zestawienie jej imienia ze słowem „moralność” było tak zabawne, że wybuchnęła radosnym śmiechem.
- Moralność? Mój drogi, za kogo ty mnie masz? Za anielicę? A może za jedną z tych wysoko urodzonych panienek, pąsowiejących na widok męskiego torsu? – Kpiący ton sugerował wyraźnie, że lisołaczki nie peszyło patrzenie na tę część ciała. Ani na żadną inną, swoją drogą.- Wybacz, ale to jedyne skojarzenia jakie mam z tym słowem. Nie licząc jakiegoś kapłana, który usiłował, jak on to mówił, sprowadzić mnie z powrotem na dobrą drogę. O, jego przemowa pełna była moralności i podobnie napuszonych, nic nie znaczących wyrazów. Co nie przeszkodziło mu w ochoczym wpychaniu rąk pod moją sukienkę, oczywiście. Nie bój się więc, nie będą mnie hamować żadne zbędne skrupuły. – Prowadząc ten monolog, krok po kroku podchodziła do łóżka. Przysiadła na brzegu, tak, że od Cerau dzieliły ją zaledwie centymetry, po czym zadarła głowę, by móc spojrzeć wyższemu mężczyźnie w oczy, a jej dłoń przesunęła się powoli wzdłuż jego ramienia. – Jestem na Twoje rozkazy.
- J-j-jak to, pozycja Johna? - Z trudem udało jej się wykrztusić jedno zdanie. Ochroniarz, najlepszy przyjaciel… w dodatku pewnie był z Cerau od dawna, jeśli nie od samego początku. I ona, dopiero co do nich dołączywszy, miałaby zająć jego miejsce? Szaleństwo. Sądząc po minie szefa, nie tylko ona miała obiekcje co do tej kandydatury. W jej „nowej rodzinie” panowało jednak najwidoczniej jednowładztwo i skoro Cerau coś postanowił, to tak się stanie.
Poza tym, zaoferowanie Akarsanie takiej pozycji było dowodem uznania dla jej umiejętności i …
- …ufam Ci.
No właśnie, zaufania. A w tym parszywym świecie jest to rzadki, cenny skarb. Nie spodziewała się, słysząc wiele o jego rezerwie i ostrożności, że tak szybko zbliży się do najbardziej niedostępnej osoby w tym mieście.
Następna wypowiedź Cerau pokazała, że zdaje on sobie sprawę z jej braku przygotowania do pełnienia takiej roli, jednak z jakiegoś sobie tylko znanemu powodu zależało mu na tym. Dlaczego miałaby się nie zgodzić? Zwłaszcza, że z taką posadą łączył się pewnego rodzaju prestiż.
Nie miała więc zamiaru odrzucać propozycji, ani, jak zasugerował szef, kierować się moralnością niczym ostatni naiwniak. W ogóle zestawienie jej imienia ze słowem „moralność” było tak zabawne, że wybuchnęła radosnym śmiechem.
- Moralność? Mój drogi, za kogo ty mnie masz? Za anielicę? A może za jedną z tych wysoko urodzonych panienek, pąsowiejących na widok męskiego torsu? – Kpiący ton sugerował wyraźnie, że lisołaczki nie peszyło patrzenie na tę część ciała. Ani na żadną inną, swoją drogą.- Wybacz, ale to jedyne skojarzenia jakie mam z tym słowem. Nie licząc jakiegoś kapłana, który usiłował, jak on to mówił, sprowadzić mnie z powrotem na dobrą drogę. O, jego przemowa pełna była moralności i podobnie napuszonych, nic nie znaczących wyrazów. Co nie przeszkodziło mu w ochoczym wpychaniu rąk pod moją sukienkę, oczywiście. Nie bój się więc, nie będą mnie hamować żadne zbędne skrupuły. – Prowadząc ten monolog, krok po kroku podchodziła do łóżka. Przysiadła na brzegu, tak, że od Cerau dzieliły ją zaledwie centymetry, po czym zadarła głowę, by móc spojrzeć wyższemu mężczyźnie w oczy, a jej dłoń przesunęła się powoli wzdłuż jego ramienia. – Jestem na Twoje rozkazy.
- Cerau
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 74
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Przemytnik , Zabójca
- Kontakt:
Rana o ile była poważna, to już nie stanowiła zagrożenia dla jego życia. Oczywiście, nie była najprzyjemniejsza i sprawiała trochę bólu. Chociaż tak jak na przykład teraz najzwyczajniej siedział to go nie bolało. Najwidoczniej siadając jakoś naruszył ranę i przeszył go kłujący ból. Samo syknięcie było mimowolne i w żadnej sytuacji nie powstrzymałby się od niego. Zwłaszcza, że tutaj w najmniejszym razie się go nie spodziewał.
- Normalnie, pozycja Johna. - Tutaj rzucił trochę innymi słowami, to samo, co wcześniej. Nie miał zamiaru się przed nią tłumaczyć. Tak postanowił i skoro w swoich interesach to on szefował, to on miał tak na prawdę najwięcej do powiedzenia. O ile sugerował się zdaniem swoich ludzi, to nie zawsze tak robi. Czasem, jeżeli coś po prostu postanowi, to tak ma być. Mimo wszystko najważniejszym zdaniem dla niego, było jego własne. Rzadko kiedy to mu szkodziło. Raczej podejmował dobre decyzje, czym się też szczycił. Chociaż, już normalnym jest to, że nie zawsze tak się to na początku zapowiada. Ba, wydaje się nawet, że może prowadzić do złych skutków. A on nadal trzymał przy swoim i prawie zawsze wychodziło mu to na dobre.
Zdecydowanie zdawał sobie sprawę z tego, ze wiele musiała się nauczyć jeszcze. O czym zresztą jej powiedział z góry. No, nikt nie był idealny. Ani on, ani ona. Nikt. Nie było takich osób. Ani ludzi, ani elfów, ani nikogo innego. Po prostu nie było.
Po jego wypowiedzi o moralności, Akarsana wybuchła radosnym śmiechem. Natomiast na jego twarzy nie drgnął żaden mięsień. Z doświadczenia wiedział, że lepiej wcześniej poruszyć wszelkie sprawy, niż pozostawiać niedopowiedzenia. Rozpoczęła po chwili też krótki monolog na temat swojej "moralności". A zaczęła od słów "mój drogi", co go rozbawiło, chociaż przez oczy nawet nie przemknął mu błysk rozbawienia, a twarz nadal pozostała kamienna. Widział, jak powoli się zbliżała do łóżka. Kończąc wypowiedź przysiadła na brzegu zaraz obok niego. Dzieliły ich centymetry. Widział jak zadarła głowę, spoglądając mu w oczy. Odwzajemnił spojrzenie rudowłosej. Poczuł jej dłoń na swoim ramieniu, która powoli zaczęła przesuwać się wzdłuż jego ramienia.
- Jestem na Twoje rozkazy. - Ledwo, naprawdę ledwo powstrzymał się od okazania rozbawienia przez to, co właśnie robiła. Ale już wiedział, co zrobi. Delikatnie przesunął się w jej stronę, niwelując odległość pomiędzy nimi. W mgnieniu oka jego dłoń znalazła się na jej ramieniu i po chwili przygwoździł nią lisołaczkę do łóżka. Pochylił się nad nią i zatrzymał usta przed jej policzkiem. Świadomie wciągnął głośno powietrze, razem z jej zapachem. Wolna dłoń wylądowała na jej policzku, po którym na prawdę bardzo delikatnie przesunął.
Nagle rozległo się głośne pukanie do drzwi, by po chwili znowu zapadła cisza. Zbliżył usta do jej ucha.
- Nie wątpię. - Wyszeptał to na prawdę wolno, nabierając przy tym niemalże groźnego tonu. Na odchodne musnął ustami jej usta, po czym z kamienną twarzą najzwyczajniej wstał.
- Wejść. - Rozległa się komenda z jego ust, a po niemalże ułamku sekundy drzwi otworzyły się i wszedł Kris.
- Szefie, ktoś chce się z tobą widzieć. Znaleźliśmy go i po cichu tu przyprowadziliśmy. Nie wie, gdzie się znajduje. Jak się dowiedział, że będzie miał szansę z tobą porozmawiać, to kazał przekazać, że nie pożałujesz. - Dodał jeszcze w którym miejscu go zatrzymali, no i że Eira już wie.
Cerau po chwili milczenia przytaknął. Standardowo, ktoś rozgłosił, że potrzebuje z nim kontaktu. Ktoś z jego ludzi się o tym dowiedział i już mają załatwione spotkanie. Złapali go gdzieś, zakryli oczy, pewnie założyli worek na głowę i przyprowadzili w jakieś stałe miejsce, gdzie takie rozmowy na tematy interesów prowadzili. Było to pomieszczenie dosłownie pięć minut drogi od siedziby Ceraua i jego ludzi.
- Dzięki. - Rzucił do Krisa, ten mu tylko kiwnął głową i wyszedł.
Odwrócił się, spoglądając na lisołaczkę.
- Mała, idziesz ze mną. - Rzucił kompletnie obojętnym tonem i ruszył ku wyjściu. Akarsana nie miała wielkiego wyboru, musiała za nim iść, a on zmierzał prosto w miejsce, w którym miał być cały ten mężczyzna. Po chwili był już na miejscu. Otworzył drzwi i zostawił je za sobą lekko uchylone, tak by rudowłosa mogła wejść zaraz za nim. Musiała się zacząć wdrażać, skoro miała zostać jedną z jego rąk.
W pomieszczeniu, mężczyzna, który chciał zlecić mu jakieś zadanie siedział na zwykłym krześle przed niewielkim stolikiem. Cerau stanął przed stolikiem i podparł się dłońmi o jego blat.
- No to słucham - rzucił. Od czasu wejścia do pomieszczenia miał kamienną twarz, z której nie można było nic wyczytać. Teraz też taką zachował. Natomiast ton jego głosu był kompletnie beznamiętny.
- Normalnie, pozycja Johna. - Tutaj rzucił trochę innymi słowami, to samo, co wcześniej. Nie miał zamiaru się przed nią tłumaczyć. Tak postanowił i skoro w swoich interesach to on szefował, to on miał tak na prawdę najwięcej do powiedzenia. O ile sugerował się zdaniem swoich ludzi, to nie zawsze tak robi. Czasem, jeżeli coś po prostu postanowi, to tak ma być. Mimo wszystko najważniejszym zdaniem dla niego, było jego własne. Rzadko kiedy to mu szkodziło. Raczej podejmował dobre decyzje, czym się też szczycił. Chociaż, już normalnym jest to, że nie zawsze tak się to na początku zapowiada. Ba, wydaje się nawet, że może prowadzić do złych skutków. A on nadal trzymał przy swoim i prawie zawsze wychodziło mu to na dobre.
Zdecydowanie zdawał sobie sprawę z tego, ze wiele musiała się nauczyć jeszcze. O czym zresztą jej powiedział z góry. No, nikt nie był idealny. Ani on, ani ona. Nikt. Nie było takich osób. Ani ludzi, ani elfów, ani nikogo innego. Po prostu nie było.
Po jego wypowiedzi o moralności, Akarsana wybuchła radosnym śmiechem. Natomiast na jego twarzy nie drgnął żaden mięsień. Z doświadczenia wiedział, że lepiej wcześniej poruszyć wszelkie sprawy, niż pozostawiać niedopowiedzenia. Rozpoczęła po chwili też krótki monolog na temat swojej "moralności". A zaczęła od słów "mój drogi", co go rozbawiło, chociaż przez oczy nawet nie przemknął mu błysk rozbawienia, a twarz nadal pozostała kamienna. Widział, jak powoli się zbliżała do łóżka. Kończąc wypowiedź przysiadła na brzegu zaraz obok niego. Dzieliły ich centymetry. Widział jak zadarła głowę, spoglądając mu w oczy. Odwzajemnił spojrzenie rudowłosej. Poczuł jej dłoń na swoim ramieniu, która powoli zaczęła przesuwać się wzdłuż jego ramienia.
- Jestem na Twoje rozkazy. - Ledwo, naprawdę ledwo powstrzymał się od okazania rozbawienia przez to, co właśnie robiła. Ale już wiedział, co zrobi. Delikatnie przesunął się w jej stronę, niwelując odległość pomiędzy nimi. W mgnieniu oka jego dłoń znalazła się na jej ramieniu i po chwili przygwoździł nią lisołaczkę do łóżka. Pochylił się nad nią i zatrzymał usta przed jej policzkiem. Świadomie wciągnął głośno powietrze, razem z jej zapachem. Wolna dłoń wylądowała na jej policzku, po którym na prawdę bardzo delikatnie przesunął.
Nagle rozległo się głośne pukanie do drzwi, by po chwili znowu zapadła cisza. Zbliżył usta do jej ucha.
- Nie wątpię. - Wyszeptał to na prawdę wolno, nabierając przy tym niemalże groźnego tonu. Na odchodne musnął ustami jej usta, po czym z kamienną twarzą najzwyczajniej wstał.
- Wejść. - Rozległa się komenda z jego ust, a po niemalże ułamku sekundy drzwi otworzyły się i wszedł Kris.
- Szefie, ktoś chce się z tobą widzieć. Znaleźliśmy go i po cichu tu przyprowadziliśmy. Nie wie, gdzie się znajduje. Jak się dowiedział, że będzie miał szansę z tobą porozmawiać, to kazał przekazać, że nie pożałujesz. - Dodał jeszcze w którym miejscu go zatrzymali, no i że Eira już wie.
Cerau po chwili milczenia przytaknął. Standardowo, ktoś rozgłosił, że potrzebuje z nim kontaktu. Ktoś z jego ludzi się o tym dowiedział i już mają załatwione spotkanie. Złapali go gdzieś, zakryli oczy, pewnie założyli worek na głowę i przyprowadzili w jakieś stałe miejsce, gdzie takie rozmowy na tematy interesów prowadzili. Było to pomieszczenie dosłownie pięć minut drogi od siedziby Ceraua i jego ludzi.
- Dzięki. - Rzucił do Krisa, ten mu tylko kiwnął głową i wyszedł.
Odwrócił się, spoglądając na lisołaczkę.
- Mała, idziesz ze mną. - Rzucił kompletnie obojętnym tonem i ruszył ku wyjściu. Akarsana nie miała wielkiego wyboru, musiała za nim iść, a on zmierzał prosto w miejsce, w którym miał być cały ten mężczyzna. Po chwili był już na miejscu. Otworzył drzwi i zostawił je za sobą lekko uchylone, tak by rudowłosa mogła wejść zaraz za nim. Musiała się zacząć wdrażać, skoro miała zostać jedną z jego rąk.
W pomieszczeniu, mężczyzna, który chciał zlecić mu jakieś zadanie siedział na zwykłym krześle przed niewielkim stolikiem. Cerau stanął przed stolikiem i podparł się dłońmi o jego blat.
- No to słucham - rzucił. Od czasu wejścia do pomieszczenia miał kamienną twarz, z której nie można było nic wyczytać. Teraz też taką zachował. Natomiast ton jego głosu był kompletnie beznamiętny.
Wylądowanie na miękkim łóżku wywołało na twarzy lisołaczki delikatny uśmiech, którego nie zmyło ani rosnące napięcie, ani groźny głos Cerau. Naprawdę myślał, że ją speszy? A może przestraszy? Nic z tego. Chciał tego czy nie, krótki kontakt ich ust stał się czymś w rodzaju zapowiedzi na bliżej nieokreśloną przyszłość, mglistej obietnicy.
Tymczasem liczba osób w pokoju, zmniejszona wcześniej przez dyskretne odejście Lee, wróciła do trzech, gdy w drzwiach stanął Kris z wieścią o tajemniczym przybyszu. Na całe szczęście zdążyła wcześniej wstać z materaca, bo dementowanie plotek mogłoby się okazać żmudnym zajęciem. Nie żeby obchodziła ją czyjakolwiek opinia o jej "prowadzeniu się", ale wolałaby tutaj być kojarzona z umiejętnościami czysto zawodowymi, nie grzaniem łóżka szefowi... a tak prawdopodobnie zostałaby zinterpretowana jej wcześniejsza pozycja.
Zgodnie z krótkim rozkazem, ruszyła tuż za Cerau, nie zwracając uwagi na sposób, w jaki się do niej zwrócił. Fakt, nie była wysoka, ale też wcale nie chciała być i niski wzrost nigdy nie należał do jej kompleksów - czasem potrafił być nawet przydatny, potęgując wrażenie niewinności i bezbronności.
Wsunęła się do niedużego pomieszczenia tuż za szefem, niczym jego cień i stanęła zaraz obok, niby przypadkiem muskając go dłonią w niewidoczny dla siedzącego naprzeciw klienta sposób. Z obojętnym wyrazem twarzy spojrzała na obcego mężczyznę, czekając aż ten się odezwie.
Tymczasem liczba osób w pokoju, zmniejszona wcześniej przez dyskretne odejście Lee, wróciła do trzech, gdy w drzwiach stanął Kris z wieścią o tajemniczym przybyszu. Na całe szczęście zdążyła wcześniej wstać z materaca, bo dementowanie plotek mogłoby się okazać żmudnym zajęciem. Nie żeby obchodziła ją czyjakolwiek opinia o jej "prowadzeniu się", ale wolałaby tutaj być kojarzona z umiejętnościami czysto zawodowymi, nie grzaniem łóżka szefowi... a tak prawdopodobnie zostałaby zinterpretowana jej wcześniejsza pozycja.
Zgodnie z krótkim rozkazem, ruszyła tuż za Cerau, nie zwracając uwagi na sposób, w jaki się do niej zwrócił. Fakt, nie była wysoka, ale też wcale nie chciała być i niski wzrost nigdy nie należał do jej kompleksów - czasem potrafił być nawet przydatny, potęgując wrażenie niewinności i bezbronności.
Wsunęła się do niedużego pomieszczenia tuż za szefem, niczym jego cień i stanęła zaraz obok, niby przypadkiem muskając go dłonią w niewidoczny dla siedzącego naprzeciw klienta sposób. Z obojętnym wyrazem twarzy spojrzała na obcego mężczyznę, czekając aż ten się odezwie.
- Yoni
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 13
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa:
- Profesje:
- Kontakt:
Kilka godzin wcześniej...
Skrzydlata istota mknęła z zachodu, zbliżając się w stronę miasta. Ciemnowłosa piekielna musiała uzupełnić zapasy. A może i trafić na jakieś ciekawe wydarzenie w tym świecie? Alarania każdego dnia zachwycała dziewczynę na nowo. A to chłopi pracujący w polu, a to dzień targowy w wielkim mieście. Na równi zachwycał ją śpiew ptaków oraz pijackie okrzyki w najgorszej spelunie. Wciąż się jednak wiele było przed nią nauki. Najważniejszą, jaką do tej pory wyniosła było to, że tutaj nie lubi się pokus. W sumie nikogo, kto pochodzi z piekła... Już w pierwszym tygodniu jej wizyty w tym świecie, gdy weszła w pełnej krasie do wioski, chłopi pogonili ją z widłami, drąc się coś o istotach nieczystych. A przecież brała kąpiel ledwo wieczór wcześniej! Dopiero za trzecim takim incydentem zrozumiała, że tu nie chodzi o brud jako taki, ale o bycie pokusą. Teraz więc zawsze lądowała z dala od ludzkich siedzib i dopiero po przybraniu ludzkiej powłoki zbliżała się do mieszkańców. Tym razem plan był identyczny. Pokonać góry, wylądować w lesie z dala od miasta, pozbyć się skrzydeł, ogona, rogów... I wybrać się na zakupy.
Nie uśmiechała jej się ta myśl tak do końca, mieszek ostatnio przestał przyjemnie ciążyć, zostało w nim może kilka miedziaków... Znów będzie musiała uwieść jakiegoś desperata, żeby mieć za co zjeść ciepły posiłek. Powinna była zostać w piekle. Tam miała zapewniony posiłek, wygodne łóżko i doborowych kompanów każdego dnia. A tutaj? Nic. Kompletnie nic...
Lądując nie zdawała sobie sprawy, że tym razem nie wszystko pójdzie tak gładko. Prawdą jest, że zauważyła stadko jeleni, które spłoszył łopot jej skrzydeł, ale już nie myśliwego, który się na te stworzenia czaił... A teraz ten czarnowłosy mężczyzna o ciemnej karnacji i średniej budowie ciała leżał przypłaszczony do ziemi, obserwując jak skrzydlata piekielna przemienia się w śliczną dziewczynę. Jak poprawia włosy, sprawdzając czy rogi na pewno zniknęły. Zerka na swój tyłek tak samo upewniając się do ogona, po czym lekkim krokiem rusza w stronę miasta. Do Fargoth! Jego ukochanego miasta!
Gdy tylko ta znienawidzona przez najwyższego istota zniknęła mu z oczu, myśliwy poderwał się i biegiem ruszył do miasta. Znał te tereny znacznie lepiej i bez problemu mógł dotrzeć na miejsce przed nią, mimo zatoczenia koła. W głowie już mu się rodził pomysł, jak na tym wydarzeniu jeszcze zarobić...
Jeszcze chwilę temu rozmawiał z jednym z arystokratów, dla którego czasem wykonywał dosyć... specyficzne zlecenia łowieckie. Szlachcic ten, choć tylko nieliczni zdawali sobie z tego sprawę, nałogowo gromadził trofea z rzadkich okazów istot. Zaczynając od wypchanych stworzeń jak wiwerny, automerisy, ratakary, kończąc na sadzonce capa'ny czy niewyklutym jaju gryfa. Jakim ukoronowaniem tej kolekcji byłoby trofeum z istoty piekielnej! Po rozmowach teoretycznych przyszedł czas na część bardziej... praktyczną. Myśliwy, jako pośrednik zgłosił się na pośrednika, który zdobędzie dla szlachcica wymarzone trofeum. Miał pełne pełnomocnictwo.
Rozpytywał więc gdzie trzeba o możliwość spotkania z kimś, kto byłby skłonny dokonać niezbyt czystej roboty. W końcu to nie on znalazł ich, ale oni jego. Z zasłoniętymi oczami poprowadzili go uliczkami miasta, gdy w końcu pozwolono mu coś zobaczyć - znajdował się w jakimś pokoju, choć kompletnie nie miał pojęcia gdzie mógł się znajdować.
Nie musiał długo czekać, w końcu pojawił się mężczyzna w towarzystwie rudej dziewuszki. Przez chwilę zawiesił na niej wzrok, ale nie dano mu czasu na dłuższym podziwianiu tego pięknego widoku.
- No to słucham - Myśliwy podskoczył lekko wytrącony z "transu" przez głos mężczyzny. Widocznie to on tu dowodził, skoro przejął inicjatywę rozmowy. Mając nadzieję, że nikt tego nie zauważy przełknął nerwowo ślinę. Nigdy nie ufał takim ludziom...
- Ekhem... W mieście pojawiła się pewna istota... Pokusa. Mój mocodawca byłby zainteresowany, jej zniknięciem. W ramach dowodu na wykonanie zlecenia zażądał jej rogów. Nie trudno ją przegapić, choć wygląda na człowieka. Blada, czarnowłosa. Skąpy strój w kolorze przypominającym oliwki i była bosa. Cena nie jest tutaj sprawą pierwszorzędną.
Skrzydlata istota mknęła z zachodu, zbliżając się w stronę miasta. Ciemnowłosa piekielna musiała uzupełnić zapasy. A może i trafić na jakieś ciekawe wydarzenie w tym świecie? Alarania każdego dnia zachwycała dziewczynę na nowo. A to chłopi pracujący w polu, a to dzień targowy w wielkim mieście. Na równi zachwycał ją śpiew ptaków oraz pijackie okrzyki w najgorszej spelunie. Wciąż się jednak wiele było przed nią nauki. Najważniejszą, jaką do tej pory wyniosła było to, że tutaj nie lubi się pokus. W sumie nikogo, kto pochodzi z piekła... Już w pierwszym tygodniu jej wizyty w tym świecie, gdy weszła w pełnej krasie do wioski, chłopi pogonili ją z widłami, drąc się coś o istotach nieczystych. A przecież brała kąpiel ledwo wieczór wcześniej! Dopiero za trzecim takim incydentem zrozumiała, że tu nie chodzi o brud jako taki, ale o bycie pokusą. Teraz więc zawsze lądowała z dala od ludzkich siedzib i dopiero po przybraniu ludzkiej powłoki zbliżała się do mieszkańców. Tym razem plan był identyczny. Pokonać góry, wylądować w lesie z dala od miasta, pozbyć się skrzydeł, ogona, rogów... I wybrać się na zakupy.
Nie uśmiechała jej się ta myśl tak do końca, mieszek ostatnio przestał przyjemnie ciążyć, zostało w nim może kilka miedziaków... Znów będzie musiała uwieść jakiegoś desperata, żeby mieć za co zjeść ciepły posiłek. Powinna była zostać w piekle. Tam miała zapewniony posiłek, wygodne łóżko i doborowych kompanów każdego dnia. A tutaj? Nic. Kompletnie nic...
Lądując nie zdawała sobie sprawy, że tym razem nie wszystko pójdzie tak gładko. Prawdą jest, że zauważyła stadko jeleni, które spłoszył łopot jej skrzydeł, ale już nie myśliwego, który się na te stworzenia czaił... A teraz ten czarnowłosy mężczyzna o ciemnej karnacji i średniej budowie ciała leżał przypłaszczony do ziemi, obserwując jak skrzydlata piekielna przemienia się w śliczną dziewczynę. Jak poprawia włosy, sprawdzając czy rogi na pewno zniknęły. Zerka na swój tyłek tak samo upewniając się do ogona, po czym lekkim krokiem rusza w stronę miasta. Do Fargoth! Jego ukochanego miasta!
Gdy tylko ta znienawidzona przez najwyższego istota zniknęła mu z oczu, myśliwy poderwał się i biegiem ruszył do miasta. Znał te tereny znacznie lepiej i bez problemu mógł dotrzeć na miejsce przed nią, mimo zatoczenia koła. W głowie już mu się rodził pomysł, jak na tym wydarzeniu jeszcze zarobić...
Jeszcze chwilę temu rozmawiał z jednym z arystokratów, dla którego czasem wykonywał dosyć... specyficzne zlecenia łowieckie. Szlachcic ten, choć tylko nieliczni zdawali sobie z tego sprawę, nałogowo gromadził trofea z rzadkich okazów istot. Zaczynając od wypchanych stworzeń jak wiwerny, automerisy, ratakary, kończąc na sadzonce capa'ny czy niewyklutym jaju gryfa. Jakim ukoronowaniem tej kolekcji byłoby trofeum z istoty piekielnej! Po rozmowach teoretycznych przyszedł czas na część bardziej... praktyczną. Myśliwy, jako pośrednik zgłosił się na pośrednika, który zdobędzie dla szlachcica wymarzone trofeum. Miał pełne pełnomocnictwo.
Rozpytywał więc gdzie trzeba o możliwość spotkania z kimś, kto byłby skłonny dokonać niezbyt czystej roboty. W końcu to nie on znalazł ich, ale oni jego. Z zasłoniętymi oczami poprowadzili go uliczkami miasta, gdy w końcu pozwolono mu coś zobaczyć - znajdował się w jakimś pokoju, choć kompletnie nie miał pojęcia gdzie mógł się znajdować.
Nie musiał długo czekać, w końcu pojawił się mężczyzna w towarzystwie rudej dziewuszki. Przez chwilę zawiesił na niej wzrok, ale nie dano mu czasu na dłuższym podziwianiu tego pięknego widoku.
- No to słucham - Myśliwy podskoczył lekko wytrącony z "transu" przez głos mężczyzny. Widocznie to on tu dowodził, skoro przejął inicjatywę rozmowy. Mając nadzieję, że nikt tego nie zauważy przełknął nerwowo ślinę. Nigdy nie ufał takim ludziom...
- Ekhem... W mieście pojawiła się pewna istota... Pokusa. Mój mocodawca byłby zainteresowany, jej zniknięciem. W ramach dowodu na wykonanie zlecenia zażądał jej rogów. Nie trudno ją przegapić, choć wygląda na człowieka. Blada, czarnowłosa. Skąpy strój w kolorze przypominającym oliwki i była bosa. Cena nie jest tutaj sprawą pierwszorzędną.
- Lokstar
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 56
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa:
- Profesje:
- Kontakt:
Dzień dłużył się niemiłosiernie. W oddali majaczyły już jakieś pola poza lasem. Słońce powoli kończyło swoją wędrówkę po nieboskłonie. Drzewa znacznie się przerzedziły, droga poszerzyła i znacznie stwardniała. Dookoła pola pokryte przeróżną roślinnością. Ognista barwa światła, jaka padała na ten krajobraz u stóp Lokstara, powodowała niesamowite wrażenia wzrokowe. Przystanął, ciesząc oczy widokiem. Wszystko jakby płonęło, lecz bez ognia ani dymu. Długie pręgi światła układały się równolegle. W oddali za majestatycznymi polami wznosiły się pierwsze mury miasta. Rzucały długie cienie na wschód. Dokładnie na prawo od Przemienionego, sięgały bardzo daleko. Dolina, która była przed nimm zbierała światło jak niecka wodę, wszystko w niej było oświetlone, a drzewa ponuro kołysały się na delikatnym wietrze. Demon poprawił kapelusz, przerzucił wykałaczkę w drugi kącik ust i ruszył. Piach na ścieżce chrzęścił cichutko i miarowo. "Potrzebuję jakiegoś porządnego wierzchowca."
"No w końcu. Czas się trochę zabawić." Przeszło przez myśl Lokiemu gdy już dotarł do bram. Powoli zaczynało zmierzchać. Do samego wejścia strzeżonego przez dwóch strażników miał jeszcze z kilkadziesiąt metrów. Obejrzał się dokładnie. "Jak ja wejdę taki cały obdarty?" Spytał sam siebie. "Nie, nie, nie... Tak być nie może." Uśmiechnął się paskudnie. Tak jak zawsze, gdy ma plan, który ma niemal pewność zadziałania. Szedł dalej niewzruszenie w stronę wejścia. Wygładził po drodze płaszcz, włosy pod kapeluszem zebrał i poprawił zniszczoną koszulę. Stawiał kroki pewnie, niemal sunąc nad ziemią, nucąc jakąś nieznaną melodię. "Przedstawienie czas zacząć!" Sięgnął po długi, prosty kij i badając nim ziemię przed sobą, szedł lekko niezgrabnie. Włożył płaszcz do torby, a przy pomocy swoich umiejętności zmienił wygląd swej twarzy i skrócił włosy.
- Stój! Kto idzie?! - wykrzyknął jeden ze strażników, dzierżący zdobioną fikuśnymi kształtami i złotem halabardę. Miał brodę sięgającą torsu, a reszta ubioru to był jeden uszyty z jednego rodzaju materiału mundur. Wyglądali elegancko i nawet groźnie, krzyżując broń na wejściu, tuż przed twarzą Przemienionego. Drugi zaś nie powiedział nic. Wystrzyżony na krótko i ogolony młodzieniec. Najprawdopodobniej jeden z nowych w tej branży.
- Człowiek, durniu... - odparł Loki głosem pełnym pogardy i dezaprobaty.
- Nie interesuje mnie, czym jesteś - odrzekł brodacz. - Nikt po zmroku nie wejdzie! - Ciągnął.
- Skąd mam niby wiedzieć, jaka jest pora dnia, człowieku? Mam wymacać?! - Oburzył się teatralnie Przemieniony. Zirytowało go podejście strażników do upośledzonych ludzi. "Ty też będziesz ślepy. Nie czyń drugiemu, co tobie nie miłe, mój drogi." Drwił w myślach demon.
- Może go wpuścimy? - odezwał się w końcu młodziak. Zrobiło mu się żal obdartego, brudnego i zmęczonego wędrownego ślepca.
- Mowy nie ma! Rozkaz to rozkaz! - krzyczał dalej brodaty gbur. - Jeszcze raz pytam! Kim jesteś i jak się nazywasz?! - wrzasnął prosto do ucha Lokiego. Na ramieniu pojawiła się zestresowana puchata kulka, która szybko jednak schowała się za drugim ramieniem.
- Ja? - spytał retorycznie i sarkastycznie Przemieniony. Uśmiechnął się szpetnie, ukazując rząd białych równych zębów z długimi kłami. - Jestem Loki - odpysknął z coraz większym oburzeniem. Tym razem prawdziwym. - Mogę już wejść? - Niecierpliwił się.
- Nazwisko ślepcze! - Po raz kolejny wydarł się brodacz. - Odpowiadaj!- wrzeszczał, a młody tylko stał i bał się odezwać słowem w towarzystwie starszego kolegi. "Cała jego uwaga jest skupiona na mnie. Mogę z nim zrobić teraz, co chcę. Dureń..." Loki wyjął z eterycznej torby krwawą różę. Oderwał od niej kilka płatków i rzucił je na ziemie w pełnym spokoju.
- W moich stronach zwą mnie Lokstar Hellgun Van Yallan. - Po tych słowach została po nim tylko kupka płatków róż w miejscu gdzie stał. Wymanewrował swoimi czarami postrzeganie rzeczywistości przez strażników i mógł bez większego wysiłku prześlizgnąć się przez bramę. Migiem otworzył zamek w furtce w przejściu dla wartowników i już był w mieście. Dokładnie po drugiej stronie bramy. Tam też z powrotem ukazał się ich oczom również z różą i kijem w ręku.
- Dziękuję za uwagę - przemówił teatralnie, odwracając się w kierunku miasta i odrzucając za siebie znikająca w iskrach różę. - Nic nie jest takie, jakim się wydaje - szepnął jeszcze do siebie kierując kroki prosto do centrum miasta z zamiarem wtopienia się w tłum.
Gdy znalazł się na rynku wrócił do swojego poprzedniego wyglądu. Tego naturalnego. Jego dalszymi krokami pokierowały dźwięki muzyki dobiegające z karczmy. Wszedł do niej od razu. Była wypełniona po brzegi.
- Wszyscy z was czekają na nią! Piękna i utalentowana... - krzyczał ze sceny barman by po chwili wrócić do swoich obowiązków.
- Przepraszam, przepraszam, pani wybaczy. Przepraszam, ups. Ja tylko przechodzę, przepraszam. - Tym sposobem Loki dotarł do skraju Lady. "No tu jeszcze mnie nie było. Może być ciekawie. Właściwie to już jest." Uśmiechnął się spoglądając na kilka sakiewek brzęczących od znajdujących się w nich monet.
- Co podać? - Spytał machinalnie barman.
- Piwo. Dobre i mocne. - Pozwolił sobie. W końcu to nie on stawia sobie tylko obecni tutaj biesiadnicy. Błyskawicznie podjechał kufel ze złocistym trunkiem i aksamitną pianą. A Lokstar tylko rzucił jedną z sakiewek w barmana, któremu aż się oczy zaświeciły.
- Coś jeszcze podać, najjaśniejszy panie? - Zmienił ton. "To lubię." uśmiechnął się.
- Powiedz mi, gdzie mogę przenocować i gdzie dostanę nowe ciuchy? - Ssytał kołysząc kolejną sakiewką pełną monet. Jak się okazało złotych.
- Nocleg proponuje u mnie w karczmie, na piętrze mam pokoje. A ubrania, cóż. Musi Pan szukać na rynku u handlarzy. Ja inaczej tego nie robię - ciągnął entuzjastycznie barman.
- Niech stracę. Łap! - Rzucił sakiewkę, dopił kufel i ruszył ku wyjściu. - Wrócę tu. - Mówiąc to skinął kapeluszem. Przed wejściem przebiegło trzech czy czterech wartowników krzyczących coś o znikającym ślepcu. "A to ci historia..." Zaśmiał się w duchu.
Zakupy trwały dosłownie kilka chwil. "Jak łatwo zdobyć to co się chce posiadając wystarczająco dużo pieniędzy..." Znalazł zupełnie nową koszulę z drogiej nici i spodnie. Reszta ubioru jeszcze mimo znoszenia nadawała się do użytku. Wrócił do karczmy gdy już była niemal pusta. A w każdym bądź razie było w niej znacznie mniej osób niż do tej pory. Machnął barmanowi i jakieś kelnerce, która zachichotała pod nosem, a on sam schodami powędrował w górę. Zaraz obok niego pojawił się ów delikwent zza baru z kluczami od pokoi.
- Tutaj proszę. - Otworzył drzwi i skłonił się wskazując ręką pokój. Urządzony był klasycznie. Łóżko, szafa, dwa fotele i stolik. Nic specjalnego. Jedynym udogodnieniem była łazienka. Jedyny pokój z własną.
- To chyba wszystko. Chcę odpocząć. - Odprawił gestem ręki barmana i opadł na łóżko. Momentalnie zasnął. Zdążył tylko odłożyć na bok okulary.
"No w końcu. Czas się trochę zabawić." Przeszło przez myśl Lokiemu gdy już dotarł do bram. Powoli zaczynało zmierzchać. Do samego wejścia strzeżonego przez dwóch strażników miał jeszcze z kilkadziesiąt metrów. Obejrzał się dokładnie. "Jak ja wejdę taki cały obdarty?" Spytał sam siebie. "Nie, nie, nie... Tak być nie może." Uśmiechnął się paskudnie. Tak jak zawsze, gdy ma plan, który ma niemal pewność zadziałania. Szedł dalej niewzruszenie w stronę wejścia. Wygładził po drodze płaszcz, włosy pod kapeluszem zebrał i poprawił zniszczoną koszulę. Stawiał kroki pewnie, niemal sunąc nad ziemią, nucąc jakąś nieznaną melodię. "Przedstawienie czas zacząć!" Sięgnął po długi, prosty kij i badając nim ziemię przed sobą, szedł lekko niezgrabnie. Włożył płaszcz do torby, a przy pomocy swoich umiejętności zmienił wygląd swej twarzy i skrócił włosy.
- Stój! Kto idzie?! - wykrzyknął jeden ze strażników, dzierżący zdobioną fikuśnymi kształtami i złotem halabardę. Miał brodę sięgającą torsu, a reszta ubioru to był jeden uszyty z jednego rodzaju materiału mundur. Wyglądali elegancko i nawet groźnie, krzyżując broń na wejściu, tuż przed twarzą Przemienionego. Drugi zaś nie powiedział nic. Wystrzyżony na krótko i ogolony młodzieniec. Najprawdopodobniej jeden z nowych w tej branży.
- Człowiek, durniu... - odparł Loki głosem pełnym pogardy i dezaprobaty.
- Nie interesuje mnie, czym jesteś - odrzekł brodacz. - Nikt po zmroku nie wejdzie! - Ciągnął.
- Skąd mam niby wiedzieć, jaka jest pora dnia, człowieku? Mam wymacać?! - Oburzył się teatralnie Przemieniony. Zirytowało go podejście strażników do upośledzonych ludzi. "Ty też będziesz ślepy. Nie czyń drugiemu, co tobie nie miłe, mój drogi." Drwił w myślach demon.
- Może go wpuścimy? - odezwał się w końcu młodziak. Zrobiło mu się żal obdartego, brudnego i zmęczonego wędrownego ślepca.
- Mowy nie ma! Rozkaz to rozkaz! - krzyczał dalej brodaty gbur. - Jeszcze raz pytam! Kim jesteś i jak się nazywasz?! - wrzasnął prosto do ucha Lokiego. Na ramieniu pojawiła się zestresowana puchata kulka, która szybko jednak schowała się za drugim ramieniem.
- Ja? - spytał retorycznie i sarkastycznie Przemieniony. Uśmiechnął się szpetnie, ukazując rząd białych równych zębów z długimi kłami. - Jestem Loki - odpysknął z coraz większym oburzeniem. Tym razem prawdziwym. - Mogę już wejść? - Niecierpliwił się.
- Nazwisko ślepcze! - Po raz kolejny wydarł się brodacz. - Odpowiadaj!- wrzeszczał, a młody tylko stał i bał się odezwać słowem w towarzystwie starszego kolegi. "Cała jego uwaga jest skupiona na mnie. Mogę z nim zrobić teraz, co chcę. Dureń..." Loki wyjął z eterycznej torby krwawą różę. Oderwał od niej kilka płatków i rzucił je na ziemie w pełnym spokoju.
- W moich stronach zwą mnie Lokstar Hellgun Van Yallan. - Po tych słowach została po nim tylko kupka płatków róż w miejscu gdzie stał. Wymanewrował swoimi czarami postrzeganie rzeczywistości przez strażników i mógł bez większego wysiłku prześlizgnąć się przez bramę. Migiem otworzył zamek w furtce w przejściu dla wartowników i już był w mieście. Dokładnie po drugiej stronie bramy. Tam też z powrotem ukazał się ich oczom również z różą i kijem w ręku.
- Dziękuję za uwagę - przemówił teatralnie, odwracając się w kierunku miasta i odrzucając za siebie znikająca w iskrach różę. - Nic nie jest takie, jakim się wydaje - szepnął jeszcze do siebie kierując kroki prosto do centrum miasta z zamiarem wtopienia się w tłum.
Gdy znalazł się na rynku wrócił do swojego poprzedniego wyglądu. Tego naturalnego. Jego dalszymi krokami pokierowały dźwięki muzyki dobiegające z karczmy. Wszedł do niej od razu. Była wypełniona po brzegi.
- Wszyscy z was czekają na nią! Piękna i utalentowana... - krzyczał ze sceny barman by po chwili wrócić do swoich obowiązków.
- Przepraszam, przepraszam, pani wybaczy. Przepraszam, ups. Ja tylko przechodzę, przepraszam. - Tym sposobem Loki dotarł do skraju Lady. "No tu jeszcze mnie nie było. Może być ciekawie. Właściwie to już jest." Uśmiechnął się spoglądając na kilka sakiewek brzęczących od znajdujących się w nich monet.
- Co podać? - Spytał machinalnie barman.
- Piwo. Dobre i mocne. - Pozwolił sobie. W końcu to nie on stawia sobie tylko obecni tutaj biesiadnicy. Błyskawicznie podjechał kufel ze złocistym trunkiem i aksamitną pianą. A Lokstar tylko rzucił jedną z sakiewek w barmana, któremu aż się oczy zaświeciły.
- Coś jeszcze podać, najjaśniejszy panie? - Zmienił ton. "To lubię." uśmiechnął się.
- Powiedz mi, gdzie mogę przenocować i gdzie dostanę nowe ciuchy? - Ssytał kołysząc kolejną sakiewką pełną monet. Jak się okazało złotych.
- Nocleg proponuje u mnie w karczmie, na piętrze mam pokoje. A ubrania, cóż. Musi Pan szukać na rynku u handlarzy. Ja inaczej tego nie robię - ciągnął entuzjastycznie barman.
- Niech stracę. Łap! - Rzucił sakiewkę, dopił kufel i ruszył ku wyjściu. - Wrócę tu. - Mówiąc to skinął kapeluszem. Przed wejściem przebiegło trzech czy czterech wartowników krzyczących coś o znikającym ślepcu. "A to ci historia..." Zaśmiał się w duchu.
Zakupy trwały dosłownie kilka chwil. "Jak łatwo zdobyć to co się chce posiadając wystarczająco dużo pieniędzy..." Znalazł zupełnie nową koszulę z drogiej nici i spodnie. Reszta ubioru jeszcze mimo znoszenia nadawała się do użytku. Wrócił do karczmy gdy już była niemal pusta. A w każdym bądź razie było w niej znacznie mniej osób niż do tej pory. Machnął barmanowi i jakieś kelnerce, która zachichotała pod nosem, a on sam schodami powędrował w górę. Zaraz obok niego pojawił się ów delikwent zza baru z kluczami od pokoi.
- Tutaj proszę. - Otworzył drzwi i skłonił się wskazując ręką pokój. Urządzony był klasycznie. Łóżko, szafa, dwa fotele i stolik. Nic specjalnego. Jedynym udogodnieniem była łazienka. Jedyny pokój z własną.
- To chyba wszystko. Chcę odpocząć. - Odprawił gestem ręki barmana i opadł na łóżko. Momentalnie zasnął. Zdążył tylko odłożyć na bok okulary.
Pokusa... Oczy lisołaczki aż błysnęły na wspomnienie ostatniego spotkania z przedstawicielką tej fascynującej rasy. Do dziś pamiętała dokładnie każdą jego chwilę. A teraz, skoro Cerau został ranny i nie był w stanie wykonać zlecenia osobiście, miała prawdopodobnie zmierzyć się z inną piekielną na polu walki. Szef mógł co prawda równie dobrze wydelegować do tego zadania kogokolwiek innego, ale taka sytuacja była wprost wymarzoną na kolejny test umiejętności najnowszej podwładnej i ktoś tak doświadczony nie mógł tego zlekceważyć.
I oczywiście nie zlekceważył, obojętnym tonem powierzając jej wykonanie zlecenia, a Akarsana równie beznamiętnie zgodziła się i zapowiedziała natychmiastowe przeprowadzenie wstępnego rozpoznania. Należało jeszcze ustalić wynagrodzenie i kilka innych szczegółów, ale to lisołaczka pozostawiła już na głowie Cerau, wyślizgując się z pomieszczenia. Przed rozpoczęciem polowania miała do załatwienia jeszcze jedną sprawę.
Rudowłosa bowiem zetknęła się już kiedyś z pewną pokusą, w dodatku dość bezpośrednio. Nie wnikając w zbędne szczegóły, dzięki zakładowi dotyczącemu ich dwóch, ogonków i pewnej fetyszystki, Akarsana stała się właścicielką mikstury wspomagającej obronę przed urokiem tych piekielnych. Nie miała pojęcia, z pomocą jakiej magii stworzony został eliksir i do tej pory nie przydał jej się ani razu, ale zdawał się być wręcz idealny na tę okazję. Była tylko jedna drobna przeszkoda: znajdował się wśród rzeczy, które zniknęły z wynajmowanego przez nią pokoju. Dlatego właśnie kierowała się do znajomej gospody, planując małą pogawędkę z jej właścicielem.
---
Mimo naprawdę późnej pory, w karczmie znajdowali się jeszcze goście. Uwagę przykuwała zwłaszcza grupka zbrojnych, siedząca przy jednym z większych stolików nad kuflami piwa. Jeden z nich, już nie młodzieniaszek, opowiadał coś z przejęciem, gwałtownie gestykulując:
- Po prostu zniknął, a potem pojawił się po drugiej stronie! Klnę się na mój miecz, że tak było! Ukłonił się potem jeszcze, bezczelny! I takie cudzoziemskie nazwisko miał, Wanjalen, czy jakoś tak…
Akarsana, do której dzięki wyostrzonym zmysłom pełna oburzenia przemowa docierała dość dokładnie, prychnęła cicho. „Iluzja, kuglarska sztuczka, a ekscytują się jakby smoka zobaczyli” pomyślała z przekąsem, wspominając dzieciństwo spędzone wśród wędrownych artystów, którzy takimi popisami zarabiali na życie. Nie byli wybitnie obdarzeni ani silni, ale omawiany cudzoziemiec też pewnie do takich nie należał. „Nie trzeba wielkiego maga żeby wystraszyć tych tutaj. Też mi strażnicy .” Brakowało jednak czasu na dłuższe wyśmiewanie się z naiwnych mężczyzn.
Przydybanie karczmarza w głównej izbie nie wchodziło w grę, obecni świadkowie mogliby zagrozić dyskrecji, a na niej akurat lisołaczce zależało. Zdecydowała się więc wejść na górę, w końcu gospodarz musiał kiedyś się tu pofatygować. Na razie jednak wytrwale dolewał kolejne litry piwa mocno już podchmielonym gościom, Akarsana zaczaiła się więc w kącie i przygotowała na czekanie.
Intuicja jej nie zawiodła. Kilkanaście minut później drewniane schody zaskrzypiały i na piętrze pojawił się gospodarz, niosący ostrożnie elegancki kielich z wodą.
„ A niech mnie! ” pomyślała ze zdumieniem lisołaczka „Musiał się tu zatrzymać ktoś naprawdę bogaty, jeśli ten chciwiec pofatygował się osobiście w środku nocy.”
Nie wychodząc z cienia, patrzyła jak karczmarz otworzył ostrożnie drzwi i zniknął w ciemnym pokoju. Po krótkiej chwili pojawił się z powrotem, teraz już z pustymi rękoma, chociaż podejrzanie wypchaną kieszenią. „Obfity napiwek” zauważyła odruchowo Akarsana, robiąc ciche kroki w jego kierunku. „Bo chyba nie był tak głupi żeby coś ukraść?”
Głupi czy nie, gospodarz na pewno był przerażony, gdy odwróciwszy się ujrzał tuż przed sobą uśmiechniętą złowrogo rudowłosą. Chociaż większy strach niż sięgająca mu do ramienia dziewczyna wywołał prawdopodobnie sztylet, trzymany przez nią tuż przy jego szyi.
- Witaj. – Szepnęła teatralnie, patrząc mu w oczy. – Nie mam czasu na długie rozmowy, więc przejdę od razu do sedna: Kto zrobił mi rewizję w pokoju i gdzie są zabrane stamtąd rzeczy? Nawet nie próbuj. – Dodała, gdy trzęsącą się niczym w febrze ręką zaczął sięgać po przytoczony do pasa nóż.
Niepozorny mężczyzna był jednak odważny lub tez ktoś nastraszył go mocniej niż Akarsana, bo mimo ostrzeżeń wyjął broń i zamierzył się na rudą. Tego było dla niej za wiele. Zręcznym ruchem sparowała cios, wybijając przeciwnikowi rękojeść z dłoni, tak, że ostrze wbiło się w drzwi za nimi. Jednocześnie sięgnęła po swoją magię, podsycając przerażenie przesłuchiwanego.
- Zapytam po raz ostatni: kto i gdzie? – Wysyczała ze złością.
Hart ducha przeciwnika załamał się zupełnie. Nie mogąc ustać na własnych nogach, oparł się całym ciężarem na drzwiach i złapał się za głowę.
- S-s-strażnicy – wydusił, patrząc w podłogę. – To byli strażnicy.
I oczywiście nie zlekceważył, obojętnym tonem powierzając jej wykonanie zlecenia, a Akarsana równie beznamiętnie zgodziła się i zapowiedziała natychmiastowe przeprowadzenie wstępnego rozpoznania. Należało jeszcze ustalić wynagrodzenie i kilka innych szczegółów, ale to lisołaczka pozostawiła już na głowie Cerau, wyślizgując się z pomieszczenia. Przed rozpoczęciem polowania miała do załatwienia jeszcze jedną sprawę.
Rudowłosa bowiem zetknęła się już kiedyś z pewną pokusą, w dodatku dość bezpośrednio. Nie wnikając w zbędne szczegóły, dzięki zakładowi dotyczącemu ich dwóch, ogonków i pewnej fetyszystki, Akarsana stała się właścicielką mikstury wspomagającej obronę przed urokiem tych piekielnych. Nie miała pojęcia, z pomocą jakiej magii stworzony został eliksir i do tej pory nie przydał jej się ani razu, ale zdawał się być wręcz idealny na tę okazję. Była tylko jedna drobna przeszkoda: znajdował się wśród rzeczy, które zniknęły z wynajmowanego przez nią pokoju. Dlatego właśnie kierowała się do znajomej gospody, planując małą pogawędkę z jej właścicielem.
---
Mimo naprawdę późnej pory, w karczmie znajdowali się jeszcze goście. Uwagę przykuwała zwłaszcza grupka zbrojnych, siedząca przy jednym z większych stolików nad kuflami piwa. Jeden z nich, już nie młodzieniaszek, opowiadał coś z przejęciem, gwałtownie gestykulując:
- Po prostu zniknął, a potem pojawił się po drugiej stronie! Klnę się na mój miecz, że tak było! Ukłonił się potem jeszcze, bezczelny! I takie cudzoziemskie nazwisko miał, Wanjalen, czy jakoś tak…
Akarsana, do której dzięki wyostrzonym zmysłom pełna oburzenia przemowa docierała dość dokładnie, prychnęła cicho. „Iluzja, kuglarska sztuczka, a ekscytują się jakby smoka zobaczyli” pomyślała z przekąsem, wspominając dzieciństwo spędzone wśród wędrownych artystów, którzy takimi popisami zarabiali na życie. Nie byli wybitnie obdarzeni ani silni, ale omawiany cudzoziemiec też pewnie do takich nie należał. „Nie trzeba wielkiego maga żeby wystraszyć tych tutaj. Też mi strażnicy .” Brakowało jednak czasu na dłuższe wyśmiewanie się z naiwnych mężczyzn.
Przydybanie karczmarza w głównej izbie nie wchodziło w grę, obecni świadkowie mogliby zagrozić dyskrecji, a na niej akurat lisołaczce zależało. Zdecydowała się więc wejść na górę, w końcu gospodarz musiał kiedyś się tu pofatygować. Na razie jednak wytrwale dolewał kolejne litry piwa mocno już podchmielonym gościom, Akarsana zaczaiła się więc w kącie i przygotowała na czekanie.
Intuicja jej nie zawiodła. Kilkanaście minut później drewniane schody zaskrzypiały i na piętrze pojawił się gospodarz, niosący ostrożnie elegancki kielich z wodą.
„ A niech mnie! ” pomyślała ze zdumieniem lisołaczka „Musiał się tu zatrzymać ktoś naprawdę bogaty, jeśli ten chciwiec pofatygował się osobiście w środku nocy.”
Nie wychodząc z cienia, patrzyła jak karczmarz otworzył ostrożnie drzwi i zniknął w ciemnym pokoju. Po krótkiej chwili pojawił się z powrotem, teraz już z pustymi rękoma, chociaż podejrzanie wypchaną kieszenią. „Obfity napiwek” zauważyła odruchowo Akarsana, robiąc ciche kroki w jego kierunku. „Bo chyba nie był tak głupi żeby coś ukraść?”
Głupi czy nie, gospodarz na pewno był przerażony, gdy odwróciwszy się ujrzał tuż przed sobą uśmiechniętą złowrogo rudowłosą. Chociaż większy strach niż sięgająca mu do ramienia dziewczyna wywołał prawdopodobnie sztylet, trzymany przez nią tuż przy jego szyi.
- Witaj. – Szepnęła teatralnie, patrząc mu w oczy. – Nie mam czasu na długie rozmowy, więc przejdę od razu do sedna: Kto zrobił mi rewizję w pokoju i gdzie są zabrane stamtąd rzeczy? Nawet nie próbuj. – Dodała, gdy trzęsącą się niczym w febrze ręką zaczął sięgać po przytoczony do pasa nóż.
Niepozorny mężczyzna był jednak odważny lub tez ktoś nastraszył go mocniej niż Akarsana, bo mimo ostrzeżeń wyjął broń i zamierzył się na rudą. Tego było dla niej za wiele. Zręcznym ruchem sparowała cios, wybijając przeciwnikowi rękojeść z dłoni, tak, że ostrze wbiło się w drzwi za nimi. Jednocześnie sięgnęła po swoją magię, podsycając przerażenie przesłuchiwanego.
- Zapytam po raz ostatni: kto i gdzie? – Wysyczała ze złością.
Hart ducha przeciwnika załamał się zupełnie. Nie mogąc ustać na własnych nogach, oparł się całym ciężarem na drzwiach i złapał się za głowę.
- S-s-strażnicy – wydusił, patrząc w podłogę. – To byli strażnicy.
- Cerau
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 74
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Przemytnik , Zabójca
- Kontakt:
Przez chwilę podpierał się dłońmi o blat stołu, szybko jednak wycofał ranną rękę czujac w niej ból. Nie dał tego po sobie poznać, to była jedna z tych sytuacji w których nigdy się niczego nie zdradzało. I tutaj spisał się znakomicie, nawet drgnięcie go nie zdradziło. Idealnie.
Po słowach nieznajomego mężczyzny tylko pokiwał głową. Cały czas wpatrywał się spokojnym spojrzeniem na mężczyznę.
- Rozumiem. - Powiedział po chwili milczenia. Po tym spojrzał na rudowłosą.
- Zajmiesz się tym. Wykonujesz to zlecenie w moim imieniu. - Po tych słowach lekko zmrużył oczy, rzucając krótkie spojrzenie mężczyźnie, by wrócić nim po chwili do lisołaczki.
- Masz wystarczająco informacji by to zrobić. Lepiej, żebyś nie zawiodła. A ja... Będę to wszystko kontrolował i tak. - Tutaj na jego twarzy pojawił się uśmiech. Złowieszczy uśmiech. Oh tak, zdecydowanie. Gdyby lisołaczka miała zawieść, dowiedziałby się o tym równocześnie z nią. Albo nawet wcześniej. Ale też jednego postanowienia nie można było mu odmówić. Gdyby sprawa zaczęłaby przybierać nieciekawego kierunku, to zapewniłby jej ratunek. Musiał się jej odwdzięczyć. I to była sytuacja, w której mógł to zrobić.
W następnej chwili Akarsana już sama się zaofiarowała tym, że przeprowadzi wstępne rozeznanie. Słusznie zostawiła sprawę ustalenia wynagrodzenia i pozostałych szczegółów jemu. Kątem oka widział jak się wyślizgnęła z pomieszczenia. Spojrzał na mężczyznę siedzącego przed nim.
- Cena może i nie jest rzeczą pierwszorzędną. Ale lubię dbać o szczegóły. Dokładnie uzgodnimy warunki zlecenia. Nie jestem wymagający, ale odpowiednia opłata za jego wykonanie będzie musiała zostać zapłacona. - Powiedział kompletnie obojętnym tonem i równie obojętnym wyrazem twarzy. Tutaj nie było nawet myśleć o innej opcji.
-Hmm... Zlecenie w teorii jest dosyć proste. Pokusy to nie są bojowe istoty. Co powiesz na kwotę... 1000 ruenów? - tutaj od razu ładnie do rzeczy przeszedł pośrednik.
- Biorąc pod uwagę wszystkie koszta, niebezpieczeństwo wiążące się z zadaniem, to, że jesteśmy profesjonalistami.... 1500. - Z kamienną twarzą Cerau rzucił te słowa.
- Hmm... 1200?
- 1300 - nie minął nawet ułamek sekundy, kiedy Cerau podbił propozycję swojego rozmówcy.
- Zgoda, 1300 ruenów i ona ma zniknąć. Nie ma być żadnych powiązań. - Odparł od razu.
- Jesteśmy profesjonalistami. Wszystko odbędzie się szybko. Nie będzie śladów, powiazań ani pokusy. I chyba nie muszę mówić, że niebezpiecznie byłoby nie dotrzymać swoich warunków umowy. - Oj tak, gdyby po wykonaniu zlecenia Cerau nie otrzymał swoich pieniędzy, byłoby cienko ze zleceniodawcą. Poruszyłby niebo i ziemię, w końcu by go znalazl. Ten nie miałby wyboru, uiściłby należną kwotę i pożałowałby tego, że nie zrobił tego, do czego się zobowiązał. Znaczy, oczywiście cała kwota nie trafiłaby do złodzieja. Akarsana otrzymałaby standardowy udział w zyskach, jak każdy z jego ludzi który wykonywał zadanie.
Podszedł do drzwi i odwrócił się.
- Spokojnie, po wykonaniu zlecenia ktoś zgłosi się po pieniądze. - Posłał mu spokojne spojrzenie. W następnej chwili wyszedł z pomieszczenia, zostawiając mężczyznę samego. najwyżej pół minuty później do pomieszczenia wszedł Kris.
- Jesteś wolny. - Po tych słowach podszedł do niego i nałożył mu worek na głowę, po czym wyprowadził. Cerau tymczasem stał na korytarzu i odprowadzał wzrokiem odchodzących mężczyzn. Po chwili wrócił Kris.
- Lee poszedł za rudą? Ktoś śledzi tego typa też? - Zadał pytanie Cerau.
- Tak, jest jej ogonem. Nie zdradzi się, jest jednym z najlepszych w skradaniu się z naszych ludzi. Tego faceta też śledzimy. Ale nie o tym chciałem pogadać. - Powiedział Kris.
- Czyżby? - Przywódca złodziei uniósł pytająco brew, wpatrując się stalowym wzrokiem w Krisa.
- Nie podoba mi się to, że przyjąłeś ją w miejsce Johna. - Powiedział prosto z mostu.
Cerau zamknął oczy i pokręcił głową, po chwili wbił ponownie stalowe spojrzenie w Krisa.
- To ostateczna decyzja, nie podlega dyskusji. Przykro mi. - Po tych słowach obrócił się na pięcie i ruszył wzdłuż korytarza, zostawiając za sobą Krisa.
Miał coś jeszcze do zrobienia. Zresztą, chciał być w ostateczności przy wykonywaniu zlecenia przez lisołaczkę.
Po słowach nieznajomego mężczyzny tylko pokiwał głową. Cały czas wpatrywał się spokojnym spojrzeniem na mężczyznę.
- Rozumiem. - Powiedział po chwili milczenia. Po tym spojrzał na rudowłosą.
- Zajmiesz się tym. Wykonujesz to zlecenie w moim imieniu. - Po tych słowach lekko zmrużył oczy, rzucając krótkie spojrzenie mężczyźnie, by wrócić nim po chwili do lisołaczki.
- Masz wystarczająco informacji by to zrobić. Lepiej, żebyś nie zawiodła. A ja... Będę to wszystko kontrolował i tak. - Tutaj na jego twarzy pojawił się uśmiech. Złowieszczy uśmiech. Oh tak, zdecydowanie. Gdyby lisołaczka miała zawieść, dowiedziałby się o tym równocześnie z nią. Albo nawet wcześniej. Ale też jednego postanowienia nie można było mu odmówić. Gdyby sprawa zaczęłaby przybierać nieciekawego kierunku, to zapewniłby jej ratunek. Musiał się jej odwdzięczyć. I to była sytuacja, w której mógł to zrobić.
W następnej chwili Akarsana już sama się zaofiarowała tym, że przeprowadzi wstępne rozeznanie. Słusznie zostawiła sprawę ustalenia wynagrodzenia i pozostałych szczegółów jemu. Kątem oka widział jak się wyślizgnęła z pomieszczenia. Spojrzał na mężczyznę siedzącego przed nim.
- Cena może i nie jest rzeczą pierwszorzędną. Ale lubię dbać o szczegóły. Dokładnie uzgodnimy warunki zlecenia. Nie jestem wymagający, ale odpowiednia opłata za jego wykonanie będzie musiała zostać zapłacona. - Powiedział kompletnie obojętnym tonem i równie obojętnym wyrazem twarzy. Tutaj nie było nawet myśleć o innej opcji.
-Hmm... Zlecenie w teorii jest dosyć proste. Pokusy to nie są bojowe istoty. Co powiesz na kwotę... 1000 ruenów? - tutaj od razu ładnie do rzeczy przeszedł pośrednik.
- Biorąc pod uwagę wszystkie koszta, niebezpieczeństwo wiążące się z zadaniem, to, że jesteśmy profesjonalistami.... 1500. - Z kamienną twarzą Cerau rzucił te słowa.
- Hmm... 1200?
- 1300 - nie minął nawet ułamek sekundy, kiedy Cerau podbił propozycję swojego rozmówcy.
- Zgoda, 1300 ruenów i ona ma zniknąć. Nie ma być żadnych powiązań. - Odparł od razu.
- Jesteśmy profesjonalistami. Wszystko odbędzie się szybko. Nie będzie śladów, powiazań ani pokusy. I chyba nie muszę mówić, że niebezpiecznie byłoby nie dotrzymać swoich warunków umowy. - Oj tak, gdyby po wykonaniu zlecenia Cerau nie otrzymał swoich pieniędzy, byłoby cienko ze zleceniodawcą. Poruszyłby niebo i ziemię, w końcu by go znalazl. Ten nie miałby wyboru, uiściłby należną kwotę i pożałowałby tego, że nie zrobił tego, do czego się zobowiązał. Znaczy, oczywiście cała kwota nie trafiłaby do złodzieja. Akarsana otrzymałaby standardowy udział w zyskach, jak każdy z jego ludzi który wykonywał zadanie.
Podszedł do drzwi i odwrócił się.
- Spokojnie, po wykonaniu zlecenia ktoś zgłosi się po pieniądze. - Posłał mu spokojne spojrzenie. W następnej chwili wyszedł z pomieszczenia, zostawiając mężczyznę samego. najwyżej pół minuty później do pomieszczenia wszedł Kris.
- Jesteś wolny. - Po tych słowach podszedł do niego i nałożył mu worek na głowę, po czym wyprowadził. Cerau tymczasem stał na korytarzu i odprowadzał wzrokiem odchodzących mężczyzn. Po chwili wrócił Kris.
- Lee poszedł za rudą? Ktoś śledzi tego typa też? - Zadał pytanie Cerau.
- Tak, jest jej ogonem. Nie zdradzi się, jest jednym z najlepszych w skradaniu się z naszych ludzi. Tego faceta też śledzimy. Ale nie o tym chciałem pogadać. - Powiedział Kris.
- Czyżby? - Przywódca złodziei uniósł pytająco brew, wpatrując się stalowym wzrokiem w Krisa.
- Nie podoba mi się to, że przyjąłeś ją w miejsce Johna. - Powiedział prosto z mostu.
Cerau zamknął oczy i pokręcił głową, po chwili wbił ponownie stalowe spojrzenie w Krisa.
- To ostateczna decyzja, nie podlega dyskusji. Przykro mi. - Po tych słowach obrócił się na pięcie i ruszył wzdłuż korytarza, zostawiając za sobą Krisa.
Miał coś jeszcze do zrobienia. Zresztą, chciał być w ostateczności przy wykonywaniu zlecenia przez lisołaczkę.
- Lokstar
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 56
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa:
- Profesje:
- Kontakt:
Krótką drzemkę przerwały bliżej niezrozumiałe krzyki dobiegające z korytarza przed pokojem, w którym właśnie się znajdował. Loki zdegustowany faktem, iż ktoś ma czelność w środku nocy awanturować się i to dokładnie pod jego drzwiami. "Kogoś najwyraźniej trzeba nauczyć odrobiny kultury." Przetarł oczy, podniósł się i sięgną dla pewności po nóż, który zatknął za pas. Włożył do ust wykałaczkę, którą wyjął z pojemniczka na stole i wolnym krokiem zmierzał ku drzwiom. W drodze poprawił włosy, ogarnął szybko ubranie. Spostrzegł, że nawet nie zdążył się przebrać po powrocie. "Nawet to i lepiej. Nie pobrudzę nowych ciuchów.". W tym momencie coś uderzyło w drzwi od zewnątrz, a po wewnętrznej stronie widniał koniec ostrza. "No ładnie... Co tym razem? Dama w opałach? Zalany biesiadnik? A może ktoś do mnie?" Zaśmiał się niskim, ledwo słyszalnym głosem. Przeczesał palcami włosy, przerzucił wykałaczkę z jednego kącika w drugi i chwycił za klamkę.
Uśmiechnął się pod nosem. Zanim otworzył drzwi stanął przy ścianie. Jednym ruchem drzwi powędrowały łukiem do wewnątrz pomieszczenia a razem z nimi gospodarz.
- Dobry wieczór panu. - Syknął Demon i przekroczył leżącego w przejściu barmana. Gdy stanął na korytarzu zobaczył młodą dziewczynę. Rude włosy, sukienka, i to coś w oczach. "Daruj sobie te ckliwe rozmyślania..." ukrócił swoje obserwacje i odezwał się głosem ciepłym i przejmującym ciągle stawiając wolne kroki.
- Witam Panią. Co panią sprowadza w progi mej tymczasowej siedziby? Tak więc słucham. Czym zawdzięczam tą jakże niemiłą... Moment, źle... -udał idealnie gafę. - Nieoczekiwaną wizytę? - Skłonił się niechlujnie. - Nic nie mów! - Uciszył ją gestem a głos wypełnił ironią. - Niech zgadnę. Nasłali Cię na mnie, młoda damo, ludzie, których rzekomo okradłem, oszukałem lub naciągnąłem? - Nie zwracając uwagi na odpowiedź jaka by nie była, nie interesowała go, ciągną dalej. - A może strażnicy spod bramy? - Spojrzał znad okularów złotymi oczami. - To na pewno oni. Tacy rzadko odpuszczają. - Drobna kobieta o bladej cerze traciła cierpliwość. Tak przynajmniej odczytał to z jej zachowania Lokstar. "Czyli to nie to..." - Czyżbym się mylił?! Oh! Proszę o wybaczenie, pani. - Zgiął się w pół sięgając po jej dłoń a wszystko to przyprawił dozą sarkazmu. Naprawdę miał nadzieję, że ją zniechęci. Ta jednak ją zabrała. W tym momencie Przemieniony zmienił nastawienie. Wiedział już, że nie przyszła tutaj z czyjegoś nakazu. "Po co tu przyszłaś?" Mierzył ją wzrokiem. Trwało to tylko ułamek sekundy. Ale już nerwy zdążyły puścić. Spojrzał na leżącego jeszcze barmana.
- Dobrze masz mnie... - Palną od niechcenia. - Nie mam pojęcia po co tu jesteś, ale mam nadzieję, że powód jest dobry. Nie spałem od trzech dni i w momencie kiedy mam wreszcie okazje odpocząć po walce z wilkołakami, ładuje mi się pod pokój jakaś niesforna panna ze swoim "ja", robi burdę na pół karczmy, leje gospodarza niszcząc mienie i za nic ma sobie kulturę ciszy nocnej. - Wyszeptał teatralnie Loki patrząc się bez mrugnięcia w oczy damulki. - Masz dokładnie siedem sekund na wytłumaczenie mi tego, i lepiej dla ciebie, żebym w to uwierzył. - Skończył głosem nieznoszącym sprzeciwu. Stanął wyprostowany oczekując odpowiedzi. Za jego plecami zbierał się z podłogi gospodarz, a z pokojów sąsiednich wyszli pobudzeni goście. Loki skarcił się w duchu, wszak sam przed chwilą mówił o poszanowaniu ciszy a teraz sam prawił na korytarzu. "A z resztą. I tak niewygodnie mi było..." Po tej myśli uśmiechnął się szpetnie i wiedział, że nie będzie żałował niczego związanego z tą karczmą.
Uśmiechnął się pod nosem. Zanim otworzył drzwi stanął przy ścianie. Jednym ruchem drzwi powędrowały łukiem do wewnątrz pomieszczenia a razem z nimi gospodarz.
- Dobry wieczór panu. - Syknął Demon i przekroczył leżącego w przejściu barmana. Gdy stanął na korytarzu zobaczył młodą dziewczynę. Rude włosy, sukienka, i to coś w oczach. "Daruj sobie te ckliwe rozmyślania..." ukrócił swoje obserwacje i odezwał się głosem ciepłym i przejmującym ciągle stawiając wolne kroki.
- Witam Panią. Co panią sprowadza w progi mej tymczasowej siedziby? Tak więc słucham. Czym zawdzięczam tą jakże niemiłą... Moment, źle... -udał idealnie gafę. - Nieoczekiwaną wizytę? - Skłonił się niechlujnie. - Nic nie mów! - Uciszył ją gestem a głos wypełnił ironią. - Niech zgadnę. Nasłali Cię na mnie, młoda damo, ludzie, których rzekomo okradłem, oszukałem lub naciągnąłem? - Nie zwracając uwagi na odpowiedź jaka by nie była, nie interesowała go, ciągną dalej. - A może strażnicy spod bramy? - Spojrzał znad okularów złotymi oczami. - To na pewno oni. Tacy rzadko odpuszczają. - Drobna kobieta o bladej cerze traciła cierpliwość. Tak przynajmniej odczytał to z jej zachowania Lokstar. "Czyli to nie to..." - Czyżbym się mylił?! Oh! Proszę o wybaczenie, pani. - Zgiął się w pół sięgając po jej dłoń a wszystko to przyprawił dozą sarkazmu. Naprawdę miał nadzieję, że ją zniechęci. Ta jednak ją zabrała. W tym momencie Przemieniony zmienił nastawienie. Wiedział już, że nie przyszła tutaj z czyjegoś nakazu. "Po co tu przyszłaś?" Mierzył ją wzrokiem. Trwało to tylko ułamek sekundy. Ale już nerwy zdążyły puścić. Spojrzał na leżącego jeszcze barmana.
- Dobrze masz mnie... - Palną od niechcenia. - Nie mam pojęcia po co tu jesteś, ale mam nadzieję, że powód jest dobry. Nie spałem od trzech dni i w momencie kiedy mam wreszcie okazje odpocząć po walce z wilkołakami, ładuje mi się pod pokój jakaś niesforna panna ze swoim "ja", robi burdę na pół karczmy, leje gospodarza niszcząc mienie i za nic ma sobie kulturę ciszy nocnej. - Wyszeptał teatralnie Loki patrząc się bez mrugnięcia w oczy damulki. - Masz dokładnie siedem sekund na wytłumaczenie mi tego, i lepiej dla ciebie, żebym w to uwierzył. - Skończył głosem nieznoszącym sprzeciwu. Stanął wyprostowany oczekując odpowiedzi. Za jego plecami zbierał się z podłogi gospodarz, a z pokojów sąsiednich wyszli pobudzeni goście. Loki skarcił się w duchu, wszak sam przed chwilą mówił o poszanowaniu ciszy a teraz sam prawił na korytarzu. "A z resztą. I tak niewygodnie mi było..." Po tej myśli uśmiechnął się szpetnie i wiedział, że nie będzie żałował niczego związanego z tą karczmą.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość