Fargoth ⇒ Róża bez kolców.
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Zwiadowca , Strażnik , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Ilirinleath pierwszy raz spotkała elfa takiego jak Srdan. Wojownik był zrezygnowany, wypalony, pogodzony z własną porażką. Cokolwiek uczynił w przeszłości, świadomość tego niszczyła go teraz. Rasa elfów jest długowieczna, silna, wytrwała i odporna na choroby. Jednak i na nią czekają pułapki życia. Nawet najbardziej rozwinięta sztuka uzdrawiania nie chroni ich przed ranami i śmiercią zadaną w boju, ale głównym zagrożeniem dla elfów jest utrata wiary w sens egzystencji. Brak zapału i chęci do życia, celów jakie można by sobie wytyczać, ciekawości świata, radości z przeżywania kolejnego dnia, wszystko to sprawia iż elf popada w marazm, obojętność, zamyka się w sobie a jego dusza powoli umiera. Srdan zdawał się kroczyć już tą drogą, a ona nie mogła mu pomóc.
- Posłuchaj Srdanie, prosiłam cię o pomoc ponieważ naprawdę jej potrzebuję. – Rozpoczęła Ilirinleath – a mówiąc to mam na myśli nie tylko twoją siłę i umiejętności w boju ale także twój umysł i zdolności przywódcze. – Elf zaoferował jej wsparcie w postaci swojej włóczni i nic więcej. Wprawdzie strażniczka nie mogła udawać iż nawet taka pomoc jest dla niej bezcenna, ale liczyła na znacznie więcej. Zwłaszcza w tych ciężkich chwilach potrzebowała czegoś więcej niż tylko siły. Potrzebowała przyjaciela któremu mogłaby się zwierzyć, wyżalić z dręczących ją wątpliwości, kogoś kto otrze jej łzy i naprowadzi na właściwy kierunek działania. Zamiast tego miała Srdana. A to oznaczało iż nie tylko sama będzie musiała poradzić sobie z swoimi problemami ale także ratować i jego.
Co gorsza był wygnańcem, a wygnanie to nie tylko przepędzenie z rodzinnych terenów ale także odsunięcie od elfickiej społeczności. Prawdopodobnie łamała prawo towarzysząc mu teraz, zresztą samo odzywaniem się do Srdana mogło zostać uznane za cos nagannego.
- Chciałabym wiedzieć czy naprawdę zrobiłeś coś złego? – Spytała Ilirinleath chcąc nieco uspokoić swoje sumienie. Miała nadzieję iż wojownik przynajmniej potwierdzi jej że nie jest przestępcą. – Poza tym mam pewien pomysł jak nadrobić stracony czas dzielący nas od grabarza. – Dodała pogwizdując cicho i przywołując na swoją wyciągniętą dłoń niewielkiego kosa. – Wprawdzie straciliśmy smoka, ale to nie znaczy iż jesteśmy w naszej misji całkowicie pozbawieni sojuszników.
Ilirinleath wierzyła w pomoc jaką mogą okazać im zwierzęta. Przede wszystkim ptaki mogły odnaleźć i wskazać im miejsce pobytu grabarza, ale elfka liczyła także na pomoc dzikich koni lub zamieszkujących te tereny pegazów. Zwykle przedstawiciele tego ostatniego gatunku stroniły od spraw ludzkich, ale w ich wypadku chodziło przecież o zniszczenia lasu co koniowatym nie powinno pozostać obojętne.
- „Jestem Ilirinleath strażniczka lasów z Adrionu. Powiedz mi proszę kto włada niebem nad nami, a następnie sprowadź go do mnie” – Elfka zwróciła się do kosa. W odpowiedzi mały ptak przekazał jej informację o sokole po czym odleciał.
Ilirinleath w spokoju oczekiwała na pojawienie się drapieżnika. Sokoły zazwyczaj są dumne i uparte więc do rozmowy z nimi musiała się odpowiednio przygotować. Po pierwsze nie mogła posługiwać się pojęciami takimi jak „sprawiedliwość” czy „zemsta” gdyż one w języku zwierząt nie funkcjonują. Jeśli chciała nakłonić ptaka do współpracy potrzebowała odpowiednich argumentów.
- „Czego chcesz” – Zarówno elfka jak i Sdran usłyszeli głos krążącego nad nimi sokoła.
- „Wezwałam cię szlachetny ptaku gdyż mam zamiar ci pomóc.”
- „Nie potrzebuje od ciebie niczego. Odejdźcie.”
- „W takim razie jesteś ślepy. Spójrz na ziemię pod twoimi skrzydłami. Ogień, zniszczenie, roślinność wypalona do korzeni, martwe zwierzęta. Cały teren wymarły, nie znajdziesz tu pożywienia, a jeśli nic nie zrobisz wkrótce cały twój teren łowiecki będzie tak wyglądał. Czeka cię głód, chyba że pomożesz nam to naprawić. „
- „Natura się odrodzi. Zawsze tak jest.” – Nie ustępował podniebny łowca.
- „Nie w przypadku skazania smocza aura i nieznaną magią. Bez pomocy elfów ta ziemia nigdy nie będzie taka jak dawniej. To prawda że przyroda potrafi się regenerować, ale ma ona jedynie zdolność zapobiegania skutkom a nie przyczyną zniszczeń. „
- „Co to jest skutek i przyczyna?” – Tym razem w głosie sokoła dało się słyszeć powątpiewanie.
Ilirinleath zastanowiła się przez chwilę jak wytłumaczyć powyższe ptakowi, po czym odpowiedziała.
- „Jakie zwierzę jest twoim ulubionym pożywieniem?”
- „Drozdy, kaczki, gołębie.”
- „A gdy ich zabraknie?”
- „Wtedy … wtedy upoluję te mniejsze.”
- „To jest właśnie skutek braku średniej wielkości ptaków. Zmusza cię on do polowania na te najmniejsze. Ja natomiast chcę sprawić by drozdy wróciły, to znaczy usunąć przyczynę twoich problemów.”
- „Wiec jeśli ci pomogę ziemia tu znów będzie zielona i pełna ptaków? „
- „Tak.” – Ilirinleath odparła wymijająco, chociaż zgodnie z prawdą. Jeśli smok zawiedzie to wspólną praca elfów można by uzdrowić te ziemie.
- „Zatem wygrałaś. Ptaki są do twojej dyspozycji. Co mamy robić.”
- „Znajdź i wskaz mi miejsce pobytu tego osobnika.” – Elfka przesłała do sokoła opis grabarza. – „Pomóż mi także odszukać pegazy z równin Drivii.”
- Mam nadzieję iż jesteś dobrym mówcą Srdanie – Ilirinleath zwróciła się do wojownika. – Byłabym zobowiązana gdybyś załatwił nam skrzydlate wierzchowce w czasie gdy ja pochowam swoich towarzyszy. – Przekonać pegazy, które są dużo inteligentniejsze niż ptaki nie będzie łatwo, ale elfka wierzyła w szansę na to że wojownikowi się uda.
- Posłuchaj Srdanie, prosiłam cię o pomoc ponieważ naprawdę jej potrzebuję. – Rozpoczęła Ilirinleath – a mówiąc to mam na myśli nie tylko twoją siłę i umiejętności w boju ale także twój umysł i zdolności przywódcze. – Elf zaoferował jej wsparcie w postaci swojej włóczni i nic więcej. Wprawdzie strażniczka nie mogła udawać iż nawet taka pomoc jest dla niej bezcenna, ale liczyła na znacznie więcej. Zwłaszcza w tych ciężkich chwilach potrzebowała czegoś więcej niż tylko siły. Potrzebowała przyjaciela któremu mogłaby się zwierzyć, wyżalić z dręczących ją wątpliwości, kogoś kto otrze jej łzy i naprowadzi na właściwy kierunek działania. Zamiast tego miała Srdana. A to oznaczało iż nie tylko sama będzie musiała poradzić sobie z swoimi problemami ale także ratować i jego.
Co gorsza był wygnańcem, a wygnanie to nie tylko przepędzenie z rodzinnych terenów ale także odsunięcie od elfickiej społeczności. Prawdopodobnie łamała prawo towarzysząc mu teraz, zresztą samo odzywaniem się do Srdana mogło zostać uznane za cos nagannego.
- Chciałabym wiedzieć czy naprawdę zrobiłeś coś złego? – Spytała Ilirinleath chcąc nieco uspokoić swoje sumienie. Miała nadzieję iż wojownik przynajmniej potwierdzi jej że nie jest przestępcą. – Poza tym mam pewien pomysł jak nadrobić stracony czas dzielący nas od grabarza. – Dodała pogwizdując cicho i przywołując na swoją wyciągniętą dłoń niewielkiego kosa. – Wprawdzie straciliśmy smoka, ale to nie znaczy iż jesteśmy w naszej misji całkowicie pozbawieni sojuszników.
Ilirinleath wierzyła w pomoc jaką mogą okazać im zwierzęta. Przede wszystkim ptaki mogły odnaleźć i wskazać im miejsce pobytu grabarza, ale elfka liczyła także na pomoc dzikich koni lub zamieszkujących te tereny pegazów. Zwykle przedstawiciele tego ostatniego gatunku stroniły od spraw ludzkich, ale w ich wypadku chodziło przecież o zniszczenia lasu co koniowatym nie powinno pozostać obojętne.
- „Jestem Ilirinleath strażniczka lasów z Adrionu. Powiedz mi proszę kto włada niebem nad nami, a następnie sprowadź go do mnie” – Elfka zwróciła się do kosa. W odpowiedzi mały ptak przekazał jej informację o sokole po czym odleciał.
Ilirinleath w spokoju oczekiwała na pojawienie się drapieżnika. Sokoły zazwyczaj są dumne i uparte więc do rozmowy z nimi musiała się odpowiednio przygotować. Po pierwsze nie mogła posługiwać się pojęciami takimi jak „sprawiedliwość” czy „zemsta” gdyż one w języku zwierząt nie funkcjonują. Jeśli chciała nakłonić ptaka do współpracy potrzebowała odpowiednich argumentów.
- „Czego chcesz” – Zarówno elfka jak i Sdran usłyszeli głos krążącego nad nimi sokoła.
- „Wezwałam cię szlachetny ptaku gdyż mam zamiar ci pomóc.”
- „Nie potrzebuje od ciebie niczego. Odejdźcie.”
- „W takim razie jesteś ślepy. Spójrz na ziemię pod twoimi skrzydłami. Ogień, zniszczenie, roślinność wypalona do korzeni, martwe zwierzęta. Cały teren wymarły, nie znajdziesz tu pożywienia, a jeśli nic nie zrobisz wkrótce cały twój teren łowiecki będzie tak wyglądał. Czeka cię głód, chyba że pomożesz nam to naprawić. „
- „Natura się odrodzi. Zawsze tak jest.” – Nie ustępował podniebny łowca.
- „Nie w przypadku skazania smocza aura i nieznaną magią. Bez pomocy elfów ta ziemia nigdy nie będzie taka jak dawniej. To prawda że przyroda potrafi się regenerować, ale ma ona jedynie zdolność zapobiegania skutkom a nie przyczyną zniszczeń. „
- „Co to jest skutek i przyczyna?” – Tym razem w głosie sokoła dało się słyszeć powątpiewanie.
Ilirinleath zastanowiła się przez chwilę jak wytłumaczyć powyższe ptakowi, po czym odpowiedziała.
- „Jakie zwierzę jest twoim ulubionym pożywieniem?”
- „Drozdy, kaczki, gołębie.”
- „A gdy ich zabraknie?”
- „Wtedy … wtedy upoluję te mniejsze.”
- „To jest właśnie skutek braku średniej wielkości ptaków. Zmusza cię on do polowania na te najmniejsze. Ja natomiast chcę sprawić by drozdy wróciły, to znaczy usunąć przyczynę twoich problemów.”
- „Wiec jeśli ci pomogę ziemia tu znów będzie zielona i pełna ptaków? „
- „Tak.” – Ilirinleath odparła wymijająco, chociaż zgodnie z prawdą. Jeśli smok zawiedzie to wspólną praca elfów można by uzdrowić te ziemie.
- „Zatem wygrałaś. Ptaki są do twojej dyspozycji. Co mamy robić.”
- „Znajdź i wskaz mi miejsce pobytu tego osobnika.” – Elfka przesłała do sokoła opis grabarza. – „Pomóż mi także odszukać pegazy z równin Drivii.”
- Mam nadzieję iż jesteś dobrym mówcą Srdanie – Ilirinleath zwróciła się do wojownika. – Byłabym zobowiązana gdybyś załatwił nam skrzydlate wierzchowce w czasie gdy ja pochowam swoich towarzyszy. – Przekonać pegazy, które są dużo inteligentniejsze niż ptaki nie będzie łatwo, ale elfka wierzyła w szansę na to że wojownikowi się uda.
- Srdan
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 91
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Włóczęga , Wojownik
- Kontakt:
Oczywiście, elfka w swoim rozumowaniu miała wiele racji. Był zrezygnowany - kto by nie był po tylu latach błakania się bez celu... Zwłaszcza, że nawet próbował sobie znaleźć coś do roboty. Próbował znaleźć coś, na czym mogłoby mu zależeć. Ale stawiając się w jego sytuacji o ile się ją zna, ciężko o coś takiego jest. Krótko mówiąc, Srdan nie ma nic na czym mogłoby mu zależeć - dlatego stał się jaki się stał. Elf nie miał najmniejszych szans do wrócenia do łask. Kontynuowanie, albo raczej ponowne rozpoczęcie swojej wojskowej służby było mało prawdopodobne. Znał się na wojskowości - i jedynie Kryształowe Królestwo posiadało oddziały takie, w których Srdan by się czuł jak ryba w wodzie. Co prawda, z chęcią zostałby nawet zwykłym szeregowym żołnierzem w wojskach sprzymierzonych z jego ojczyzną państewek - to było szczerze mówiąc do wykonania. Ale ostatecznie, odczułby na karku spojrzenia osób które niekoniecznie byłyby zadowolone z faktu powrotu Srdana do wojska. Jakiegokolwiek. Sama zasada sojuszu między Danae, Adrionem i Kryształowym Królestwem polegała na wielu powiązaniach, nie mówiąc o solidarności militarnej tychże.
Potrzebuje jego pomocy... Było to przyjemne uczucie. Zlustrował ją trochę łagodniejszym spojrzeniem. Wierzyła w to, że on na prawdę jej pomoże, ha! Lepiej - poprowadzi ja ku temu Grabarzowi. Sam nie wiedział dlaczego tego od niego oczekiwała... To prawda, już wie, że dawniej był dowódcą. Mogła zapewne zauważyć, że był od niej starszy, no i chyba najważniejsze - bardziej doświadczony... Ale co z tego, kiedy on był bezużyteczny, bo miał blokadę psychiczną? Popatrzył w bok, biorąc głęboki wdech. Wszystko to dało mu wiele do myślenia. Dlaczego tak na prawdę był nawet zdeterminowany trochę ku pomocy elfce? Jednym z czynników było to - że wreszcie poczuł się potrzebny, jednak zablokowany.
Można było powiedzieć, że potrzebowali siebie nawzajem. On jej, żeby odkryć sens dla dalszej egzystencji. Ona, potrzebowała kogoś kto by jej pomógł w schwytaniu grabarza. Tak to widział Srdan. Bo skąd mógł wiedzieć, że potrzebowała kogoś na miejsce przyjaciela? Osobę do zwierzeń, kogoś kto jej otrze łzy i tak dalej? Nie mógł wiedzieć. Na tej płaszczyźnie kontaktów interpersonalnych nie miał zbyt wielkiego doświadczenia.
Czy zrobił coś złego? W jego oczach - tak. Chociaż wtedy tego tak nie odbierał. Znowu spojrzał na elfkę. W jego oczach można było zauważyć smutek.
- Byłem z moim oddziałem, wykonywaliśmy pewne zadanie. - Nie zdradzał szczegółów, nie miał ochoty ani nie mieli na to czasu... - Dostałem wiadomość o śmierci... Osoby mi bliskiej. Porzuciłem moich ludzi na terenach wroga. - Na chwilę zamilkł, ale tym razem z jego twarzy nie dało się nic wyczytać. - Później zostałem wygnany za dezercję i porzucenie swoich podkomendnych. - To co najważniejsze było ujęte w tych słowach. Krótko i zwięźle - ale na opowiedzenie całej historii nie mogli sobie pozwolić.
Nie spodziewał się tego, że elfka poszuka pomocy u zwierząt. Chociaż pomysł był na prawdę dobry. Nie odzywał się przez cały czas jej rozmowy z sokołem. Znał mowę zwierząt, więc rozumiał wszystko. Zresztą większość elfów znała mowę zwierząt.
Rzucił Ilii spokojne spojrzenie. Zabrała się za pochówek towarzyszy, kiedy on sam stanął, czekając na możliwość przekonania pegazów. Raczej nie będzie problemów z ich przekonaniem do pomocy im.Tak też się okazało. Srdan ostatecznie umie przemawiać. Kiedy wreszcie mógł porozmawiać z pegazem który przybył - w ostatecznym rozrachunku wyszło na to, że sam pegaz poczuł się niemalże zobowiązany do zaoferowania im pomocy. Czyli załatwione. Spojrzał oczekująco na elfkę.
Potrzebuje jego pomocy... Było to przyjemne uczucie. Zlustrował ją trochę łagodniejszym spojrzeniem. Wierzyła w to, że on na prawdę jej pomoże, ha! Lepiej - poprowadzi ja ku temu Grabarzowi. Sam nie wiedział dlaczego tego od niego oczekiwała... To prawda, już wie, że dawniej był dowódcą. Mogła zapewne zauważyć, że był od niej starszy, no i chyba najważniejsze - bardziej doświadczony... Ale co z tego, kiedy on był bezużyteczny, bo miał blokadę psychiczną? Popatrzył w bok, biorąc głęboki wdech. Wszystko to dało mu wiele do myślenia. Dlaczego tak na prawdę był nawet zdeterminowany trochę ku pomocy elfce? Jednym z czynników było to - że wreszcie poczuł się potrzebny, jednak zablokowany.
Można było powiedzieć, że potrzebowali siebie nawzajem. On jej, żeby odkryć sens dla dalszej egzystencji. Ona, potrzebowała kogoś kto by jej pomógł w schwytaniu grabarza. Tak to widział Srdan. Bo skąd mógł wiedzieć, że potrzebowała kogoś na miejsce przyjaciela? Osobę do zwierzeń, kogoś kto jej otrze łzy i tak dalej? Nie mógł wiedzieć. Na tej płaszczyźnie kontaktów interpersonalnych nie miał zbyt wielkiego doświadczenia.
Czy zrobił coś złego? W jego oczach - tak. Chociaż wtedy tego tak nie odbierał. Znowu spojrzał na elfkę. W jego oczach można było zauważyć smutek.
- Byłem z moim oddziałem, wykonywaliśmy pewne zadanie. - Nie zdradzał szczegółów, nie miał ochoty ani nie mieli na to czasu... - Dostałem wiadomość o śmierci... Osoby mi bliskiej. Porzuciłem moich ludzi na terenach wroga. - Na chwilę zamilkł, ale tym razem z jego twarzy nie dało się nic wyczytać. - Później zostałem wygnany za dezercję i porzucenie swoich podkomendnych. - To co najważniejsze było ujęte w tych słowach. Krótko i zwięźle - ale na opowiedzenie całej historii nie mogli sobie pozwolić.
Nie spodziewał się tego, że elfka poszuka pomocy u zwierząt. Chociaż pomysł był na prawdę dobry. Nie odzywał się przez cały czas jej rozmowy z sokołem. Znał mowę zwierząt, więc rozumiał wszystko. Zresztą większość elfów znała mowę zwierząt.
Rzucił Ilii spokojne spojrzenie. Zabrała się za pochówek towarzyszy, kiedy on sam stanął, czekając na możliwość przekonania pegazów. Raczej nie będzie problemów z ich przekonaniem do pomocy im.Tak też się okazało. Srdan ostatecznie umie przemawiać. Kiedy wreszcie mógł porozmawiać z pegazem który przybył - w ostatecznym rozrachunku wyszło na to, że sam pegaz poczuł się niemalże zobowiązany do zaoferowania im pomocy. Czyli załatwione. Spojrzał oczekująco na elfkę.
- Dérigéntirh
- Senna Zjawa
- Posty: 260
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Smok
- Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
- Kontakt:
Dérigéntirh szybował nad gęstwiną leśną, przeczesując ją swym wnikliwym wzrokiem i wypatrując w niej choć najmniejszego śladu grabarza lub kowalki. Jednak na próżno, nie mógł wypatrzyć ich pośród tego ogromu drzew i krzaków. ”Że też im się zachciało uciekać i taki bałagan urządzać. A przecież można to było spokojnie, po cywilizowanemu wyjaśnić. I to niby mnie nazywają bestią, bądź zwierzęciem?” Oprócz tego wyczuwał, że ktoś chce się z nim skomunikować, wyraźnie naciskał na jego umysł. Z początku starał się to ignorować, jednak szybko zdecydował jednak odpowiedzieć na myślowe wezwanie.
”<<Czego takiego pragniesz, bracie?”>>, zadał pytanie, posługując się techniką wypierania myśli na zewnętrzny krąg umysłu. Może i sam nie potrafił się komunikować za pomocą telepatii, ale umiał za to odpowiadać na nią. <<Abyś się pośpieszył. Niecierpliwię się, poza tym ci ludzie są nudni. Oni i te ich rozmowy o mało ważnych sprawach, które mnie nie interesują. Ten w złocie mi się wcześniej spodobał. Urządził ciekawe widowisko, no i jeszcze ta zbroja. Pochlebiające, nie uważasz? Ale teraz tylko rozmawiają o czymś, co mnie nie interesuje”>>, odpowiedział mu szybko Weihlonder. Jak zwykle, był bardzo skupiony na sobie, co odbijało się na myślach przesłanych przez niego Dérigéntirowi. ”<<Muszę się jeszcze spotkać z Feylą i grabarzem, żeby przekazać im pewną rzecz. Potem już mogę się do ciebie udać.>>” Smok miał zamiar powiedzieć im o tym, gdzie zostawił Acilę, aby w razie, gdyby ta jednak znajdowała się pod wpływem jego Aury, mogli ją stamtąd odebrać. Nie chciał zostawiać biednej kotołaczki samej. ”<<Ile to jeszcze potrwa?>>” Jego brat czasami przypominał mu dziecko, któremu wydawało się, że cały świat krąży wokół niego. Jednak nigdy nie zwracał mu na to uwagi, tak zachowywały się standardowe smoki. Toteż nie zrobił tego teraz. ”<<Trochę. Chociaż… mam pomysł. Dasz radę nawiązać kontakt z pewnym czarodziejem, mieszkającym w Fargoth? Ognafril mu na imię, ma wiedzę na temat magii umysłu.>>” Chwilę musiał czekać na odpowiedź, ale ją jednak otrzymał. <<Ognafirl? Co za głupie imię. Tak, czy owak, mam go. Dobrze, że to nie człowiek. Do podzielenia myśli z człowiekiem ni zniżyłbym się, a to na szczęście jeden z „naszych”. Tak, czy owak, chcesz sobie pogadać?>>” ”<<Oczywiście.>>”.
Po dłuższej chwili poczuł, jak przez myśli wysyłane mu przez Weihlondera, zaczynają przepływać kolejne, inne, o wiele mniej wiekowe, jednak doskonale mu znane. Długo nie musiał czekać, aż czarodziej się odezwie. ”<<Co?! Kim ty jesteś?! Jakim prawem bawisz się moją świadomością, ty…>>” Dérigéntirh znał go dostatecznie dobrze, więc nie zdziwił się, usłyszawszy takie przywitanie. Zareagował więc bardzo szybko, zanim mogły paść słowa, które sprawiłyby, że Weihlonder zapragnąłby rzeczywiście pobawić się świadomością czarodzieja. ”<<Prawem narodzin i wielowiecznej przyjaźni. Dérigéntirh Bagrintharer Méa-o'shoukan, pamiętasz mnie jeszcze?>”> Odpowiedź nie przychodziła tak długo, że aż zaczął się martwić, czy z Ognafrilem wszystko w porządku. Chciał już nawet poprosić Weihlondera, kiedy czarodziej postanowił się jednak odezwać. ”<<Przecież to nie jest twój umysł, znam go trochę, choć rzeczywiście, podobny. I nie znasz Dziedziny Umysłu! Co to ma znaczyć?>>” ”<<Ach tak, to mój starszy brat, Weihlander. Użyczył mi swoich myśli, za co jestem mu nieodzownie wdzięczny.>>” Dérigéntirh doskonale wiedział, jak radzić sobie z bratem. Pochlebstwa były czymś, co zawsze na niego działało. ”<<Starszy?! Przecież ty masz z dwa tysiące lat! To ile on…”>> ”<<Przejdźcie do rzeczy!”>>, rozbrzmiał się basowy głos Weihlondera. Nie było w nim jednak złości. ”<<Ach tak. Ongarfilu, niedługo przybędzie do ciebie kotołaczka. Prosiłbym cię o tymczasową opiekę nad nią oraz przebadanie myśli. Zgadzasz się?>>” To było całkiem zabawne. Opiekun jako ostatni dowiaduje się, że będzie się kimś opiekować. No, może jednak nie taki ostatni. ”<<Kotołaczka? Przydałaby się, myszy się ostatnio w domu zalęgły.”>> Emocje bijące od strony smoka natychmiast uciszyły czarodzieja. Nie lubił, kiedy ktoś traktował istoty podobne do zwierząt, z własną samoświadomością, jak zwierzęta. To było coś naturalnego, sam przecież był często traktowany jak zwierzę. ”<<Oprócz tego mógłbyś się skomunikować z kowalką Feylą, znajdującą się w tym samym lesie, co ja teraz i przekazał jej, że ta kotołaczka jest u ciebie?>>” ”<<A dlaczego twój brat nie może tego zrobić?>>”
Dérigéntirh wyczuł złość bijącą od Weihlondera, dlatego zareagował szybko. ”<<To tylko człowiek, w dodatku najprawdopodobniej nieprzyzwyczajony do tej formy komunikacji. Smoczy umysł… zniszczyłby jej własny.>>” ”<<Dobrze, rozumiem, zajmę się tym. Wow, coś ty tam zrobił, że tyle umysłów jest w tym lesie. Nie, nie ważne. Coś jeszcze?>>” ”<<Nie, na najbliższy czas tylko tyle. Opuszczam to miejsce, więc raczej szybko się nie usłyszymy. Bywaj, czarodzieju.>>” ”<<Bywaj smoku. Ale tak szybko? Nawet nie wpadniesz na herbatę? Mam akurat twoją ulubioną.>>” Niestety nie. Obawiam się, że skończyły się dla mnie czasy beztroskiej wędrówki.>>” Weihlonder przerwał kontakt z umysłem czarodzieja, lecz nadal pozostawił ten między nim, a bratem. ”<<Teraz, jak rozumiem, udajesz się do mnie?>>” ”<<Tak, bądź spokojny.>>” Wysławszy tę wiadomość, zmienił kierunek lotu i poszybował w kierunku gór, gdzie naprowadzał go Weihlonder.
”<<Czego takiego pragniesz, bracie?”>>, zadał pytanie, posługując się techniką wypierania myśli na zewnętrzny krąg umysłu. Może i sam nie potrafił się komunikować za pomocą telepatii, ale umiał za to odpowiadać na nią. <<Abyś się pośpieszył. Niecierpliwię się, poza tym ci ludzie są nudni. Oni i te ich rozmowy o mało ważnych sprawach, które mnie nie interesują. Ten w złocie mi się wcześniej spodobał. Urządził ciekawe widowisko, no i jeszcze ta zbroja. Pochlebiające, nie uważasz? Ale teraz tylko rozmawiają o czymś, co mnie nie interesuje”>>, odpowiedział mu szybko Weihlonder. Jak zwykle, był bardzo skupiony na sobie, co odbijało się na myślach przesłanych przez niego Dérigéntirowi. ”<<Muszę się jeszcze spotkać z Feylą i grabarzem, żeby przekazać im pewną rzecz. Potem już mogę się do ciebie udać.>>” Smok miał zamiar powiedzieć im o tym, gdzie zostawił Acilę, aby w razie, gdyby ta jednak znajdowała się pod wpływem jego Aury, mogli ją stamtąd odebrać. Nie chciał zostawiać biednej kotołaczki samej. ”<<Ile to jeszcze potrwa?>>” Jego brat czasami przypominał mu dziecko, któremu wydawało się, że cały świat krąży wokół niego. Jednak nigdy nie zwracał mu na to uwagi, tak zachowywały się standardowe smoki. Toteż nie zrobił tego teraz. ”<<Trochę. Chociaż… mam pomysł. Dasz radę nawiązać kontakt z pewnym czarodziejem, mieszkającym w Fargoth? Ognafril mu na imię, ma wiedzę na temat magii umysłu.>>” Chwilę musiał czekać na odpowiedź, ale ją jednak otrzymał. <<Ognafirl? Co za głupie imię. Tak, czy owak, mam go. Dobrze, że to nie człowiek. Do podzielenia myśli z człowiekiem ni zniżyłbym się, a to na szczęście jeden z „naszych”. Tak, czy owak, chcesz sobie pogadać?>>” ”<<Oczywiście.>>”.
Po dłuższej chwili poczuł, jak przez myśli wysyłane mu przez Weihlondera, zaczynają przepływać kolejne, inne, o wiele mniej wiekowe, jednak doskonale mu znane. Długo nie musiał czekać, aż czarodziej się odezwie. ”<<Co?! Kim ty jesteś?! Jakim prawem bawisz się moją świadomością, ty…>>” Dérigéntirh znał go dostatecznie dobrze, więc nie zdziwił się, usłyszawszy takie przywitanie. Zareagował więc bardzo szybko, zanim mogły paść słowa, które sprawiłyby, że Weihlonder zapragnąłby rzeczywiście pobawić się świadomością czarodzieja. ”<<Prawem narodzin i wielowiecznej przyjaźni. Dérigéntirh Bagrintharer Méa-o'shoukan, pamiętasz mnie jeszcze?>”> Odpowiedź nie przychodziła tak długo, że aż zaczął się martwić, czy z Ognafrilem wszystko w porządku. Chciał już nawet poprosić Weihlondera, kiedy czarodziej postanowił się jednak odezwać. ”<<Przecież to nie jest twój umysł, znam go trochę, choć rzeczywiście, podobny. I nie znasz Dziedziny Umysłu! Co to ma znaczyć?>>” ”<<Ach tak, to mój starszy brat, Weihlander. Użyczył mi swoich myśli, za co jestem mu nieodzownie wdzięczny.>>” Dérigéntirh doskonale wiedział, jak radzić sobie z bratem. Pochlebstwa były czymś, co zawsze na niego działało. ”<<Starszy?! Przecież ty masz z dwa tysiące lat! To ile on…”>> ”<<Przejdźcie do rzeczy!”>>, rozbrzmiał się basowy głos Weihlondera. Nie było w nim jednak złości. ”<<Ach tak. Ongarfilu, niedługo przybędzie do ciebie kotołaczka. Prosiłbym cię o tymczasową opiekę nad nią oraz przebadanie myśli. Zgadzasz się?>>” To było całkiem zabawne. Opiekun jako ostatni dowiaduje się, że będzie się kimś opiekować. No, może jednak nie taki ostatni. ”<<Kotołaczka? Przydałaby się, myszy się ostatnio w domu zalęgły.”>> Emocje bijące od strony smoka natychmiast uciszyły czarodzieja. Nie lubił, kiedy ktoś traktował istoty podobne do zwierząt, z własną samoświadomością, jak zwierzęta. To było coś naturalnego, sam przecież był często traktowany jak zwierzę. ”<<Oprócz tego mógłbyś się skomunikować z kowalką Feylą, znajdującą się w tym samym lesie, co ja teraz i przekazał jej, że ta kotołaczka jest u ciebie?>>” ”<<A dlaczego twój brat nie może tego zrobić?>>”
Dérigéntirh wyczuł złość bijącą od Weihlondera, dlatego zareagował szybko. ”<<To tylko człowiek, w dodatku najprawdopodobniej nieprzyzwyczajony do tej formy komunikacji. Smoczy umysł… zniszczyłby jej własny.>>” ”<<Dobrze, rozumiem, zajmę się tym. Wow, coś ty tam zrobił, że tyle umysłów jest w tym lesie. Nie, nie ważne. Coś jeszcze?>>” ”<<Nie, na najbliższy czas tylko tyle. Opuszczam to miejsce, więc raczej szybko się nie usłyszymy. Bywaj, czarodzieju.>>” ”<<Bywaj smoku. Ale tak szybko? Nawet nie wpadniesz na herbatę? Mam akurat twoją ulubioną.>>” Niestety nie. Obawiam się, że skończyły się dla mnie czasy beztroskiej wędrówki.>>” Weihlonder przerwał kontakt z umysłem czarodzieja, lecz nadal pozostawił ten między nim, a bratem. ”<<Teraz, jak rozumiem, udajesz się do mnie?>>” ”<<Tak, bądź spokojny.>>” Wysławszy tę wiadomość, zmienił kierunek lotu i poszybował w kierunku gór, gdzie naprowadzał go Weihlonder.
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Zwiadowca , Strażnik , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Ilirinleath pierwszy raz miała okazję ujrzeć pegaza. Do tej pory wiedzę na ich temat czerpała tylko z książek. Już wcześniej planowała wykorzystać okazję jaką była podróż do Fargoth, aby odnaleźć stado skrzydlatych koni, a teraz dodatkowo miała szansę dosiąść jednego z przedstawicieli tej rasy. Elfka musiała się powstrzymać by nie piszczeć z radości. Była ciekawa w jaki sposób Srdan przekonał płochliwe zwierzęta do tak niebezpiecznej misji. Pegazy miały zwyczaj uciekać gdy tylko wyczują najmniejsze zagrożenie, a tymczasem para wierzchowców którą przyprowadził elf była gotowa skoczyć w sam środek awantury.
- To niesamowite. W rzeczywistości jesteście jeszcze piękniejsze. – Zwróciła się do brązowej klaczy, głaszcząc ja jednocześnie po pysku, szyi i grzywie. – Na próżno poeci i malarze z Adrionu starają się oddać wasz wdzięk. Tak się cieszę że zechciałyście nam pomóc. Jestem Ilirinleath, obiecuje się tobą zaopiekować i nie narażać na niepotrzebne niebezpieczeństwo. Musimy pilnie udać się w miejsce które wskażą nam ptaki. Jest już ciemno więc jeśli wolałbyś zaczekać do świtu to możemy zaczekać.
Pegaz zaprzeczył ruchem głowy, wykazując gotowość do lotu niemal natychmiast. Wkrótce do dwójki elfów dołączyła sowa z informacją że odnalazła poszukiwanego przez nich człowieka i będzie ich przewodnikiem.
- Jesteś gotowy Srdanie? – Spytała elfka. Ilirinleath martwił stan w jakim znajdował się jej towarzysz. Wojownik cały czas był w ponurym nastroju, niewiele mówił, wydając się przy tym obojętny na otaczający go świat. Energia życia Srdana gasła z każdą chwilą, a ona bezskutecznie próbowała zachęcić go do działania. Elfka miała nadzieję ze gdy tylko opuszczą te posępne okolice, oddalając się jak najbardziej od złowieszczego wpływu aury czarnego smoka, stan mężczyzny ulegnie polepszeniu. „Chciałabym by choć przez chwilę się uśmiechał”. Pomyślała elfka.
- Szczerze przyznam że nie mam pojęcia jak powinniśmy się zachować gdy dotrzemy do grabarza. Na pewno nie możemy powtórzyć błędu Omriego. Wiemy już że osobnik ten nie podda się po dobroci, a dając mu czas na reakcje i rzucanie zaklęć tylko zaszkodzimy sobie i otoczeniu wokół nas. Z drugiej strony nie chciałabym działać jak zwykły zbój, wbijając komuś strzałę w plecy. – Rozważała na głos Ilirinleath chcąc zachęcić tym samym Srdana do dyskusji. Elfce spokoju nie dawała jeszcze jedna możliwość. Jeśli jej kapitan został opętany przez smoka, do tego stopnia że podniósł miecz na swoich przyjaciół, jeśli zakładała ze smocza aura negatywnie oddziałuje także na Srdana, to istniała szansa że również grabarz znajdował się w jej mocy. Wprawdzie taka okoliczność nie czyniłaby go niewinnym, a tym bardziej nie zwalniała z odpowiedzialności naprawy wyrządzonych szkód i odpokutowania za zbrodnie, ale zawsze byłby to jakiś czynnik łagodzący wymiar ewentualnej kary. - Może uda nam się pojmać, obezwładnić i związać tego człowieka tak by postawić go przed sadem? Nie, od razu mówię ze nie mam zamiaru taszczyć go do miasta. To tutaj są poszkodowani w skutek jego uczynków – wskazała na zwierzęta i otaczające ich rośliny – i oni powinni wydać w tej sprawie wyrok. Ale nie bez wysłuchania strony oskarżonej. Chyba ze… cóż jeśli będzie stawiał opór wtedy nie pozostawi nam innego wyjścia.
- To niesamowite. W rzeczywistości jesteście jeszcze piękniejsze. – Zwróciła się do brązowej klaczy, głaszcząc ja jednocześnie po pysku, szyi i grzywie. – Na próżno poeci i malarze z Adrionu starają się oddać wasz wdzięk. Tak się cieszę że zechciałyście nam pomóc. Jestem Ilirinleath, obiecuje się tobą zaopiekować i nie narażać na niepotrzebne niebezpieczeństwo. Musimy pilnie udać się w miejsce które wskażą nam ptaki. Jest już ciemno więc jeśli wolałbyś zaczekać do świtu to możemy zaczekać.
Pegaz zaprzeczył ruchem głowy, wykazując gotowość do lotu niemal natychmiast. Wkrótce do dwójki elfów dołączyła sowa z informacją że odnalazła poszukiwanego przez nich człowieka i będzie ich przewodnikiem.
- Jesteś gotowy Srdanie? – Spytała elfka. Ilirinleath martwił stan w jakim znajdował się jej towarzysz. Wojownik cały czas był w ponurym nastroju, niewiele mówił, wydając się przy tym obojętny na otaczający go świat. Energia życia Srdana gasła z każdą chwilą, a ona bezskutecznie próbowała zachęcić go do działania. Elfka miała nadzieję ze gdy tylko opuszczą te posępne okolice, oddalając się jak najbardziej od złowieszczego wpływu aury czarnego smoka, stan mężczyzny ulegnie polepszeniu. „Chciałabym by choć przez chwilę się uśmiechał”. Pomyślała elfka.
- Szczerze przyznam że nie mam pojęcia jak powinniśmy się zachować gdy dotrzemy do grabarza. Na pewno nie możemy powtórzyć błędu Omriego. Wiemy już że osobnik ten nie podda się po dobroci, a dając mu czas na reakcje i rzucanie zaklęć tylko zaszkodzimy sobie i otoczeniu wokół nas. Z drugiej strony nie chciałabym działać jak zwykły zbój, wbijając komuś strzałę w plecy. – Rozważała na głos Ilirinleath chcąc zachęcić tym samym Srdana do dyskusji. Elfce spokoju nie dawała jeszcze jedna możliwość. Jeśli jej kapitan został opętany przez smoka, do tego stopnia że podniósł miecz na swoich przyjaciół, jeśli zakładała ze smocza aura negatywnie oddziałuje także na Srdana, to istniała szansa że również grabarz znajdował się w jej mocy. Wprawdzie taka okoliczność nie czyniłaby go niewinnym, a tym bardziej nie zwalniała z odpowiedzialności naprawy wyrządzonych szkód i odpokutowania za zbrodnie, ale zawsze byłby to jakiś czynnik łagodzący wymiar ewentualnej kary. - Może uda nam się pojmać, obezwładnić i związać tego człowieka tak by postawić go przed sadem? Nie, od razu mówię ze nie mam zamiaru taszczyć go do miasta. To tutaj są poszkodowani w skutek jego uczynków – wskazała na zwierzęta i otaczające ich rośliny – i oni powinni wydać w tej sprawie wyrok. Ale nie bez wysłuchania strony oskarżonej. Chyba ze… cóż jeśli będzie stawiał opór wtedy nie pozostawi nam innego wyjścia.
- Srdan
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 91
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Włóczęga , Wojownik
- Kontakt:
Ostatecznie perspektywa podróżowania na jakimkolwiek wierzchowcu była dla Srdana niezbyt pozytywną. On po prostu nie lubił jeździć konno chociażby. Najzwyczajniej w świecie tego nie lubił. Tak jak niektórzy z niewiadomych dla innych przyczyn nie lubią czegoś co im nie pasuje. Nawet bez jakiegoś konkretnego powodu, ot "nie lubię i tyle, o.", to w tym przypadku było tak samo. Nigdy nie lubił jazdy konnej. Nie czuł się pewnie, miał wrażenie, że w każdej chwili wierzchowiec może wysadzić go z siodła. Srdan był typem osoby która czuła się pewnie na stałym gruncie.
Taak... Pegazy zdecydowanie były piękne. Jedną z ciekawostek było to, że wbrew temu co uważała większość osób, pegazy nie były śnieżnobiałe. Sam Srdan tak sądził nawet. A tutaj co prawda, jeden z dwóch miał sierść właśnie barwy śnieżnobiałej, to by rozwiać wszelkie wątpliwości - drugi miał brązową sierść. Co było powodem tego, że swoją drogą elf się trochę zdziwił, ale zatrzymał to spostrzeżenie dla siebie.
- Tak, jestem gotów. - Odparł z wyczuwalną niepewnością w głosie kiedy spojrzał na pegaza który miał służyć za jego tymczasowego towarzysza. Wziął głęboki oddech, robiąc przy tym trochę śmieszną minę - no, w jego przypadku była to śmieszna mina, chociaż nie tak miała wyglądać.
- Gdy do niego dotrzemy, powinniśmy jak najszybciej pozbawić go jego atutów - zaskoczenia, zasięgu oraz broni jeżeli takową posiada. - Odezwała się jego natura stratega, jeżeli to Grabarz miał być tym który dokonał spalenia takiej połaci lasu - trzeba było nie pozwolić mu, by mógł ponownie zastawić na nich pułapkę. Oczywiście skoro był w stanie manipulować tak zręcznie na taką odległość - na bardzo bliskim dystansie Srdan spodziewał się spotęgowanej mocy wysokiego mężczyzny. Ale też widział plusy takiej sytuacji - skoro spodziewa się starcia pomiędzy nimi - największą szansę będzie mieć na niewielkim dystansie. Chociaż sama jego włócznia też była jego ogromnym atutem. Głównie ze względu na jego umiejętności, ale także tego, że nie można było jej zniszczyć bez użycia potężnej magii. A mimo wszystko, wątpił by nieznany mu ostatecznie Grabarz taką dysponował. Kolejnym z atutów była magia. Ostatecznie sam Srdan również w jakimś stopniu był w stanie panować nad iluzją. Było to coś na prawdę bardzo przydatnego. Samo zmylenie przeciwnika mogło dać potrzebny czas do zadania odpowiedniego ciosu. W końcu... Co dwóch Srdanów to nie jeden, prawda?
- Nie. Zaprowadzenie go przed sąd jest praktycznie niemożliwe. Włada magią, i nawet skrępowanym będzie w stanie się wyswobodzić, lub zrobić nam krzywdę. Jeżeli ta sprawa ma być zakończona, trzeba to zrobić raz a dobrze. I jedynym rozwiązaniem które uważam za stosowne jest odebranie mu życia. - Tutaj jego ton nabrał powagi i pewności siebie, jak za dawnych czasów. Wiedział, że ma rację. Nie było najmniejszego sensu, by starali się doprowadzić Grabarza przed sąd - ostatecznie na tym samym by się to skończyło, to znaczy jego śmierci. A Ilia... Co by powiedziała, wracajac w towarzystwie elfa zamiast swojego oddziału? Nie, to było zbyt ryzykowne.
Taak... Pegazy zdecydowanie były piękne. Jedną z ciekawostek było to, że wbrew temu co uważała większość osób, pegazy nie były śnieżnobiałe. Sam Srdan tak sądził nawet. A tutaj co prawda, jeden z dwóch miał sierść właśnie barwy śnieżnobiałej, to by rozwiać wszelkie wątpliwości - drugi miał brązową sierść. Co było powodem tego, że swoją drogą elf się trochę zdziwił, ale zatrzymał to spostrzeżenie dla siebie.
- Tak, jestem gotów. - Odparł z wyczuwalną niepewnością w głosie kiedy spojrzał na pegaza który miał służyć za jego tymczasowego towarzysza. Wziął głęboki oddech, robiąc przy tym trochę śmieszną minę - no, w jego przypadku była to śmieszna mina, chociaż nie tak miała wyglądać.
- Gdy do niego dotrzemy, powinniśmy jak najszybciej pozbawić go jego atutów - zaskoczenia, zasięgu oraz broni jeżeli takową posiada. - Odezwała się jego natura stratega, jeżeli to Grabarz miał być tym który dokonał spalenia takiej połaci lasu - trzeba było nie pozwolić mu, by mógł ponownie zastawić na nich pułapkę. Oczywiście skoro był w stanie manipulować tak zręcznie na taką odległość - na bardzo bliskim dystansie Srdan spodziewał się spotęgowanej mocy wysokiego mężczyzny. Ale też widział plusy takiej sytuacji - skoro spodziewa się starcia pomiędzy nimi - największą szansę będzie mieć na niewielkim dystansie. Chociaż sama jego włócznia też była jego ogromnym atutem. Głównie ze względu na jego umiejętności, ale także tego, że nie można było jej zniszczyć bez użycia potężnej magii. A mimo wszystko, wątpił by nieznany mu ostatecznie Grabarz taką dysponował. Kolejnym z atutów była magia. Ostatecznie sam Srdan również w jakimś stopniu był w stanie panować nad iluzją. Było to coś na prawdę bardzo przydatnego. Samo zmylenie przeciwnika mogło dać potrzebny czas do zadania odpowiedniego ciosu. W końcu... Co dwóch Srdanów to nie jeden, prawda?
- Nie. Zaprowadzenie go przed sąd jest praktycznie niemożliwe. Włada magią, i nawet skrępowanym będzie w stanie się wyswobodzić, lub zrobić nam krzywdę. Jeżeli ta sprawa ma być zakończona, trzeba to zrobić raz a dobrze. I jedynym rozwiązaniem które uważam za stosowne jest odebranie mu życia. - Tutaj jego ton nabrał powagi i pewności siebie, jak za dawnych czasów. Wiedział, że ma rację. Nie było najmniejszego sensu, by starali się doprowadzić Grabarza przed sąd - ostatecznie na tym samym by się to skończyło, to znaczy jego śmierci. A Ilia... Co by powiedziała, wracajac w towarzystwie elfa zamiast swojego oddziału? Nie, to było zbyt ryzykowne.
- Adrien
- Szukający Snów
- Posty: 168
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Upadły Anioł
- Profesje:
- Kontakt:
Adrien gotował przeokropnie. Nie. To było zbyt słabe określenie- tego wręcz nie dało się jeść. Potrawy były mocno przypieczone i przwesolone- Grabarz prawie wcale nie czuł smaku... Gdy był małym chłopcem założył się z Anisto kto szybciej zje ciasto, które robiła opiekunka białowłosego. Wprawdzie wygrał, ale poparzył sobie język i już nigdy poprawnie nie czuł smaków. Dla kogoś takiego jak on było to wielką stratą-miał być gościem na wielu ucztach gdy dorośnie, a teraz każde danie wydawało się mdłe i bez żadnego smaku...
Czuł, że oczy lekko mu się przymykają a on sam zasypia. Nie było to zależne od niego, grabarz nie spał już drugi dzień i był wykończony zarówno psychicznie jak i fizycznie. Był jednak uczony iż osoba o jego pochodzeniu, aparycji i roli społecznej nie powinna okazywać żadnych emocji. 'Ukrywaj, nie przeżywaj"- jak mawiała jego matka, anielica piękna i nad wyraz uczuciowa.
Z sennego letargu wyrwał go głos kowalki, zapewne zasnąłby gdyby nie ten krzyk...Mało co nie spadł z pieńka na którym siedział. -c-co? -zapytał mało inteligentnie nie bardzo wiedząc co dzieje się wokół niego.
Cała sytuacja doszła do niego dopiero po dobrych kilku sekundach. Nie miał pojęcia o który młot jej chodzi a na szukanie nie miał czasu. Wyciągnął więc miecz z za pazuchy i szybkim krokiem zbliżył się do Fwy. Chcąc nie chcąc musiał wleźć w butach do wody modląc się by nie przemokły. Nie ma nix gorszego niż mokre stopy w podróży...
Musiał uważać by zamiast tego paskudnego...czegoś...nie trafić kowalki, co łatwe nie było-miotali się. W końcu jednak dobrze wymierzyĺ i...trafił stwora centralnie w serce. Celował w gardło-miecz mu zjechał. Podał rękę dziewczynie by pomóc jej się wyplątać z sieci, które przecież sama tu rozstawiła...-wybacz za zwłokę...
Niestety, ale wśród ptaków też zdarzają się zdrajcy...takim był właśnie mały kos, który sfrunął na ramię Adriena jakby zupełnie się go nie bojąc. Swoim uroczym, słodkim głosem zaczął kwilić kto i po co ich szuka...
Czuł, że oczy lekko mu się przymykają a on sam zasypia. Nie było to zależne od niego, grabarz nie spał już drugi dzień i był wykończony zarówno psychicznie jak i fizycznie. Był jednak uczony iż osoba o jego pochodzeniu, aparycji i roli społecznej nie powinna okazywać żadnych emocji. 'Ukrywaj, nie przeżywaj"- jak mawiała jego matka, anielica piękna i nad wyraz uczuciowa.
Z sennego letargu wyrwał go głos kowalki, zapewne zasnąłby gdyby nie ten krzyk...Mało co nie spadł z pieńka na którym siedział. -c-co? -zapytał mało inteligentnie nie bardzo wiedząc co dzieje się wokół niego.
Cała sytuacja doszła do niego dopiero po dobrych kilku sekundach. Nie miał pojęcia o który młot jej chodzi a na szukanie nie miał czasu. Wyciągnął więc miecz z za pazuchy i szybkim krokiem zbliżył się do Fwy. Chcąc nie chcąc musiał wleźć w butach do wody modląc się by nie przemokły. Nie ma nix gorszego niż mokre stopy w podróży...
Musiał uważać by zamiast tego paskudnego...czegoś...nie trafić kowalki, co łatwe nie było-miotali się. W końcu jednak dobrze wymierzyĺ i...trafił stwora centralnie w serce. Celował w gardło-miecz mu zjechał. Podał rękę dziewczynie by pomóc jej się wyplątać z sieci, które przecież sama tu rozstawiła...-wybacz za zwłokę...
Niestety, ale wśród ptaków też zdarzają się zdrajcy...takim był właśnie mały kos, który sfrunął na ramię Adriena jakby zupełnie się go nie bojąc. Swoim uroczym, słodkim głosem zaczął kwilić kto i po co ich szuka...
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Zwiadowca , Strażnik , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Lot na grzbiecie pegaza był dla Ilirinleath nieporównywalnie większą przyjemnością niż latanie na smoku. Przede wszystkim elfka odczuwała więź z unoszącym ją stworzeniem. Wyczuwała emocję swojej klaczy, jej niepewność związaną z tym co ma się wydarzyć, obawy i strach, ale także ciekawość i determinację. Świadomość faktu że połączyła ich wspólna misja, że pomagają sobie wzajemnie w dążeniu do tego samego celu, sprawiła że elfka i pegaz przynajmniej na chwilę mogli stać się sobie bliscy.
Z smokiem było zupełnie inaczej. Jakkolwiek starałby się to ukryć, jego świat był zupełnie inny. Ludzie, elfy i inne stworzenia zdawali się być dla niego nieistotni. Byli mali i ich problemy także były niewielkie. Co innego smocze sprawy. Jedyne ważne i słuszne. Jeśli nawet smok pomagał innym istotą to robił to z nudów lub z ciekawości, nie wkładając w to pełnego zaangażowania.
Ilirinleath postanowiła lądować gdy tylko zauważyli w oddali ognisko rozpalone przez grabarza i jego towarzyszkę. Nie chciała narażać swojego wierzchowca na bezpośrednie zagrożenie, a poza tym większe szanse na zaskoczenie swoich ofiar będą mieli skradając się do nich przez las. Nadlatując z nieba byliby doskonale widoczni. Elfka gestem wskazała Srdanowi że ten powinien zejść z pegaza i dalszą podróż odbyć pieszo. Chód elfów jest niemal bezgłośny, poza tym zarówno Ilirinleath jak i wojownik doskonale opanowali sztukę skradania się. Dodatkowo sprzyjała im ciemna noc, a przede wszystkim donośne wrzaski kowalki która zagłuszała cała okolicę.
- Co tak późno! Specjalnie się ociągałeś żeby wydłużyć moje męki! – Kobieta krzyczała na grabarza. Było to dość niezwykłe. Zachowanie kowalki wykluczało możliwość która wcześniej rozważała Ilirinleath, sugerującą iż dziewczyna jest więźniem mężczyzny. „Prędzej zdolna byłabym uwierzyć ze to ona jest tyranem” pomyślała elfka. Przed nią i Srdanem pojawił się dodatkowy problem. Nie mieli pojęcia jak zareaguje Feyla. Jeśli nie jest jeńcem, to najprawdopodobniej była wspólniczką grabarza. Czy to oznaczało że stanie w jego obronie? Bez względu na wszystko para strażników nie mogła wykluczyć takiej możliwości. Na razie nie mieli nic o co mogliby oskarżyć kowalkę, ale powinni być przygotowani na to że również z jej strony może grozić im niebezpieczeństwo. Jednak w obecnej chwili jej krzyki działały na korzyść pary elfów.
Ilirinleath przyglądała się wydarzeniom rozgrywającym się w stawie. Widziała całkiem przemoczoną Feylę, zaplątaną w dziwaczne sieci i wodorosty które pokrywały niemal całe jej ciało podobnie jak ślady krwi i brudu. Gdy tylko grabarz podał jej rękę, ta pociągnęła go z całej siły by wciągnąć go do wody.
- Masz za swoje zdrajco ty! – Oznajmiła zadowolona kobieta gdy jej towarzysz wylądował na dnie.
Na brzegu całej sytuacji przyglądał się wierzchowiec grabarza. Zwierzę najwyraźniej nie miało nic przeciwko kłopotom w jakie wpadł jego właściciel. Wprawdzie sylwetka wierzchowca nie wskazywała na to iż jest on szybkim biegaczem czy też obdarzony niezwykłą wytrzymałością, a sam grabarz dokładał wszelkich starań by jego koń nie był piękny, jednak w zwierzęciu było coś tajemniczego. Ilirinleath wyczuwała niezwykłą jak na konie inteligencję. Musieli się spieszyć nim ten ich wyczuje i ostrzeże swojego pana.
Elfka skinęła głowa na Srdana czekając na sygnał do ataku. Spojrzała na włócznika a następnie skinęła w kierunku kowalki, dając tym samym znak elfowi że ona zajmie się kobietą. Ilirinleath nie pochwalała łatwości z jaką Srdan forował wyroki. Elf już zadecydował że grabarz musi zginąć. Być może w sprawie dziewczyny podjął identyczną decyzję.
Z smokiem było zupełnie inaczej. Jakkolwiek starałby się to ukryć, jego świat był zupełnie inny. Ludzie, elfy i inne stworzenia zdawali się być dla niego nieistotni. Byli mali i ich problemy także były niewielkie. Co innego smocze sprawy. Jedyne ważne i słuszne. Jeśli nawet smok pomagał innym istotą to robił to z nudów lub z ciekawości, nie wkładając w to pełnego zaangażowania.
Ilirinleath postanowiła lądować gdy tylko zauważyli w oddali ognisko rozpalone przez grabarza i jego towarzyszkę. Nie chciała narażać swojego wierzchowca na bezpośrednie zagrożenie, a poza tym większe szanse na zaskoczenie swoich ofiar będą mieli skradając się do nich przez las. Nadlatując z nieba byliby doskonale widoczni. Elfka gestem wskazała Srdanowi że ten powinien zejść z pegaza i dalszą podróż odbyć pieszo. Chód elfów jest niemal bezgłośny, poza tym zarówno Ilirinleath jak i wojownik doskonale opanowali sztukę skradania się. Dodatkowo sprzyjała im ciemna noc, a przede wszystkim donośne wrzaski kowalki która zagłuszała cała okolicę.
- Co tak późno! Specjalnie się ociągałeś żeby wydłużyć moje męki! – Kobieta krzyczała na grabarza. Było to dość niezwykłe. Zachowanie kowalki wykluczało możliwość która wcześniej rozważała Ilirinleath, sugerującą iż dziewczyna jest więźniem mężczyzny. „Prędzej zdolna byłabym uwierzyć ze to ona jest tyranem” pomyślała elfka. Przed nią i Srdanem pojawił się dodatkowy problem. Nie mieli pojęcia jak zareaguje Feyla. Jeśli nie jest jeńcem, to najprawdopodobniej była wspólniczką grabarza. Czy to oznaczało że stanie w jego obronie? Bez względu na wszystko para strażników nie mogła wykluczyć takiej możliwości. Na razie nie mieli nic o co mogliby oskarżyć kowalkę, ale powinni być przygotowani na to że również z jej strony może grozić im niebezpieczeństwo. Jednak w obecnej chwili jej krzyki działały na korzyść pary elfów.
Ilirinleath przyglądała się wydarzeniom rozgrywającym się w stawie. Widziała całkiem przemoczoną Feylę, zaplątaną w dziwaczne sieci i wodorosty które pokrywały niemal całe jej ciało podobnie jak ślady krwi i brudu. Gdy tylko grabarz podał jej rękę, ta pociągnęła go z całej siły by wciągnąć go do wody.
- Masz za swoje zdrajco ty! – Oznajmiła zadowolona kobieta gdy jej towarzysz wylądował na dnie.
Na brzegu całej sytuacji przyglądał się wierzchowiec grabarza. Zwierzę najwyraźniej nie miało nic przeciwko kłopotom w jakie wpadł jego właściciel. Wprawdzie sylwetka wierzchowca nie wskazywała na to iż jest on szybkim biegaczem czy też obdarzony niezwykłą wytrzymałością, a sam grabarz dokładał wszelkich starań by jego koń nie był piękny, jednak w zwierzęciu było coś tajemniczego. Ilirinleath wyczuwała niezwykłą jak na konie inteligencję. Musieli się spieszyć nim ten ich wyczuje i ostrzeże swojego pana.
Elfka skinęła głowa na Srdana czekając na sygnał do ataku. Spojrzała na włócznika a następnie skinęła w kierunku kowalki, dając tym samym znak elfowi że ona zajmie się kobietą. Ilirinleath nie pochwalała łatwości z jaką Srdan forował wyroki. Elf już zadecydował że grabarz musi zginąć. Być może w sprawie dziewczyny podjął identyczną decyzję.
- Srdan
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 91
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Włóczęga , Wojownik
- Kontakt:
Kiedy lot na grzbiecie pegaza sprawiał elfce przyjemność - dla niego było to wręcz przeciwnie, niezbyt przyjemnym przeżyciem. Ale cóż... Coś za coś, lot na grzbiecie Dérigéntirha sprawił mu przyjemność, to teraz troszkę pocierpiał. Ale - ostatecznie musieli przelecieć tylko pewien kawałek - nie była to podróż rzędu kilku godzin. Na szczęście.Kiedy zauważył zniżenie lotu pegaza elfki, jego pegaz automatycznie też zniżył lot - i po chwili wylądowali obok elfki. Ostrożnie zszedł na pewny grunt i odetchnął z ulgą. No, przeżył i jest cały, czyli się wszystko dobrze potoczyło innymi słowy.
Zarówno on jak i elfka milczeli. Kiedy byli już w takim miejscu, że słyszeli "rozmowę" pomiędzy kobietą i mężczyzną, to sam elf się zdziwił. To nie wyglądało na uprowadzenie - jak wcześniej się zapowiadało. Czyli, że kobieta nie była zmuszona do towarzyszenia mu. W ogóle całkiem o niej zapomniał - nie przykuła jego jakiejś większej uwagi. Było ciemno, więc i nie było widać wszystkiego dokładnie, ale ostatecznie wzrok elfy mają dobry - więc chociaż nie widzieli wszystkiego, to większość byli w stanie zauważyć. Nadal kowalka go zastanawiała, co zrobi w obliczu walki? Nie miał bladego pojęcia, ostatecznie nie widział powodu do wymierzenia sprawiedliwości także jej - bo aktualnie takiego im nie dała.
Rzucił spojrzenie na elfkę, ta skinęła głową. Czekała na jego sygnał, dała też znak, że to ona zajmie się kobietą. Co było w sumie lepszym rozwiązaniem. O ile nie znał umiejętności bojowych elfki, to mógł powiedzieć jedno - swoje możliwości znał. Czuł się w takim starciu pewnie. Ścisnął mocniej włócznię i zamknął oczy skupiając się na tworzeniu iluzji. Była ona niematerialna, ale na taką nie wyglądała. Żeby zobaczyć różnicę, trzeba byłoby spróbować ją dotknąć - co byłoby niemożliwe, zważając na jej niematerialność. Po chwili obok niego takowa się pojawiła. Srdan na prawdę był dobry w tworzeniu takowej iluzji - była ona bardzo wiernym odzwierciedleniem jego samego. I najważniejsze - mógł nim kierować jak marionetką. Jedyna wada jest taka - że musi się przez to skupiać nie tylko na sobie, ale także na iluzji. Ale z tym problemu nie miał - miał to już wyćwiczone. Iluzja zaczęła się skradać okrężną drogą. Posuwała się dość szybko jak na skradanie - ale była to w końcu tylko iluzja. Nie wydawała żadnych odgłosów... Głównym jej zadaniem było zmylenie wysokiego mężczyzny.
Srdan skinął głową elfce, bezgłośnie wymawiając "idziemy". No i ruszył, uważnie stąpając by nie zwrócić na siebie uwagi. Wykorzystywał wszystko co dawało mu chwilę oddechu.
Tak powoli zmierzał ku mężczyźnie, z każdą chwilą będąc bliżej, i z większą szansą na zdemaskowanie. Kiedy był już blisko, miał nadzieję, że elfka też była blisko i zajmie się kobietą.
Nie było sensu już się skradać. Nawet nie wiedział, czy grabarz go zauważył, czy nie. Był na tyle blisko by móc znaleźć się w krótką chwilę blisko mężczyzny, od razu ruszył w jego kierunku, już się nie skradając. Liczył na to, że go zaskoczy i element zaskoczenia tutaj odegra wielką rolę. Jego iluzja również zbliżyła się do grabarza.
- Czas zapłacić za swoje winy. - Rzucił Srdan, będąc już na prawdę blisko. Powiedział to, żeby po prostu było wszystko jasne, ot tak. Wymierzył błyskawiczne pchnięcie włócznią w pierś mężczyzny, licząc na to, że szybko zakończy się ten pojedynek. Natomiast jego iluzja wykonała ten sam ruch. Teraz pytanie, który Srdan był prawdziwy... W końcu obydwaj wyglądali równie realistycznie.
Zarówno on jak i elfka milczeli. Kiedy byli już w takim miejscu, że słyszeli "rozmowę" pomiędzy kobietą i mężczyzną, to sam elf się zdziwił. To nie wyglądało na uprowadzenie - jak wcześniej się zapowiadało. Czyli, że kobieta nie była zmuszona do towarzyszenia mu. W ogóle całkiem o niej zapomniał - nie przykuła jego jakiejś większej uwagi. Było ciemno, więc i nie było widać wszystkiego dokładnie, ale ostatecznie wzrok elfy mają dobry - więc chociaż nie widzieli wszystkiego, to większość byli w stanie zauważyć. Nadal kowalka go zastanawiała, co zrobi w obliczu walki? Nie miał bladego pojęcia, ostatecznie nie widział powodu do wymierzenia sprawiedliwości także jej - bo aktualnie takiego im nie dała.
Rzucił spojrzenie na elfkę, ta skinęła głową. Czekała na jego sygnał, dała też znak, że to ona zajmie się kobietą. Co było w sumie lepszym rozwiązaniem. O ile nie znał umiejętności bojowych elfki, to mógł powiedzieć jedno - swoje możliwości znał. Czuł się w takim starciu pewnie. Ścisnął mocniej włócznię i zamknął oczy skupiając się na tworzeniu iluzji. Była ona niematerialna, ale na taką nie wyglądała. Żeby zobaczyć różnicę, trzeba byłoby spróbować ją dotknąć - co byłoby niemożliwe, zważając na jej niematerialność. Po chwili obok niego takowa się pojawiła. Srdan na prawdę był dobry w tworzeniu takowej iluzji - była ona bardzo wiernym odzwierciedleniem jego samego. I najważniejsze - mógł nim kierować jak marionetką. Jedyna wada jest taka - że musi się przez to skupiać nie tylko na sobie, ale także na iluzji. Ale z tym problemu nie miał - miał to już wyćwiczone. Iluzja zaczęła się skradać okrężną drogą. Posuwała się dość szybko jak na skradanie - ale była to w końcu tylko iluzja. Nie wydawała żadnych odgłosów... Głównym jej zadaniem było zmylenie wysokiego mężczyzny.
Srdan skinął głową elfce, bezgłośnie wymawiając "idziemy". No i ruszył, uważnie stąpając by nie zwrócić na siebie uwagi. Wykorzystywał wszystko co dawało mu chwilę oddechu.
Tak powoli zmierzał ku mężczyźnie, z każdą chwilą będąc bliżej, i z większą szansą na zdemaskowanie. Kiedy był już blisko, miał nadzieję, że elfka też była blisko i zajmie się kobietą.
Nie było sensu już się skradać. Nawet nie wiedział, czy grabarz go zauważył, czy nie. Był na tyle blisko by móc znaleźć się w krótką chwilę blisko mężczyzny, od razu ruszył w jego kierunku, już się nie skradając. Liczył na to, że go zaskoczy i element zaskoczenia tutaj odegra wielką rolę. Jego iluzja również zbliżyła się do grabarza.
- Czas zapłacić za swoje winy. - Rzucił Srdan, będąc już na prawdę blisko. Powiedział to, żeby po prostu było wszystko jasne, ot tak. Wymierzył błyskawiczne pchnięcie włócznią w pierś mężczyzny, licząc na to, że szybko zakończy się ten pojedynek. Natomiast jego iluzja wykonała ten sam ruch. Teraz pytanie, który Srdan był prawdziwy... W końcu obydwaj wyglądali równie realistycznie.
- Dérigéntirh
- Senna Zjawa
- Posty: 260
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Smok
- Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
- Kontakt:
Dérigéntirh leciał ponad drzewami w stronę widocznych w oddali gór. Lot był spokojny, ukierunkowany, pozwalał się nieco odprężyć i zapomnieć o problemach go nękających. Jednakże te także istniały i dawały o sobie znać. Gdy po raz kolejny minął ciało martwego smoka, cały spokój zniknął, zastąpiły go inne emocje, o wiele bardziej mroczniejsze. Strach, smutek, przygnębienie? Zaczął się zastanawiać, kim tak naprawdę jest, on, wędrujący przez życie, ten, który odwiedził tyle krain i widział tyle rzeczy. Uznawał się za najbardziej ludzkiego smoka w Alaranii, jednak czy naprawdę tak było? Ludzie zawsze mieli jakiś cel, coś, co po sobie pozostawiali. Feyla była kowalką, tworzyła z surowej stali przedmioty dla użytku innych. Grabarz? Cóż, grabarz to grabarz, jego zadaniem jest pogrzebać zmarłych, oddać im ostatni hołd. Loring? Smok nie wiedział, co znaczyło dokładnie słowo "melmaro", ale podejrzewał, że idą za tym liczne obowiązki wobec innych ludzi. Wszyscy mieli w społeczeństwie jakieś miejsce, wszyscy byli akceptowani przez ogół i przez niego wspomagany. A on? ”Mówią, że wolność to dar. Czyżby jednak było zupełnie inaczej? Smoki są samotnikami, żyjemy z dala od innych. Więc dlaczego ja robię coś wprost przeciwnego mojej naturze? Skąd to się wzięło? Miałem tyle czasu na przemyślenie tego i ciągle odkładałem to na dalszy plan. Jednak dotąd nie odkryłem tej zagadki – dlaczego ja sympatyzuję z ludźmi?” Smok nie tylko czuł się wykluczony z ogółu społeczeństwa. Czuł, że cokolwiek by nie zrobił, zawsze przyniesie to komuś ból lub zniszczenie jakiemuś miejscu.
Truchło czarnego smoka zostało w daleko w tyle, a smok nadal mknął w przestworzach, niewidoczny dla nikogo, zza wyjątkiem ptaków, które przypadkowo zbliżyły się zbyt blisko. Te jednak błyskawicznie uciekały, zobaczywszy wielkiego drapieżnika. ”Zwierzęta kierują się instynktem, czymś naturalnym, wrodzonym, dyktowanym im przez Naturę. Czy więc Natura odrzuca moją obecność? Czy może raczej jest to po prostu samozachowawcze działanie, nie mające nic wspólnego z normami przyjętymi przez Naturę? Czy smoki nie były tu pierwsze, czy nie są starsze od Natury? Czy wobec tego Natura nie odrzuca nas jako coś, co jest dla niej zagrożeniem? Tak, chyba właśnie tak to wygląda. Duża siła na małym terenie rodzi dużo problemów, a Natura eliminuje problemy, pozostawiając wszystko, cóż, naturalnemu biegowi.” Tak, zdecydowanie tego dnia brało go na melancholię. Co było temu skutkiem? Może to, że tak często pozostawał sam ze sobą, zalewany tym wszystkim, co się stało w ostatnim czasie. Wśród ludzi nie zamartwiał się sobą, cieszył się tym, że może żyć tak, jak oni. Czasami tylko naprawdę musiał oddać się rozmyślaniom, aby nie oszaleć od natłoku myśli. Udawał się wtedy w podróż, najlepiej gdzieś do lasu, gdzie mógł wyrzucić z umysłu wszystko, co niepotrzebne i uporządkować to, co było mu niezbędne.
Zbliżał się już do niewielkich gór, wyraźnie czując na łuskach zmianę powietrza. Nad poszczególnymi miejscami różniło się, podobnie jak występujące tam prądy powietrzne. Ponad górami zawsze były o wiele silniejsze i bardziej chaotyczne, przez co w pierwszej chwili lekko nim poturbowało. Szybko jednak opanował lot i skierował się tam, gdzie nakierowywał go Weihlonder. Wysłał ku niemu zapytanie, ponieważ wśród gór orientacja była wyjątkowo utrudniona. ”<<Gdzie jesteś? Czuję, że gdzieś niedaleko, ale cię nie widzę. Gdzieś ty się chował?>>” Musiał odczekać dłuższą chwilę, zanim jego brat udzielił mu odpowiedzi. W jego głosie wyraźnie słyszał poirytowanie. ”<<Jesteś smokiem, czy nie jesteś? Zapomniałeś już, jak znajduje się źródła magii umysłu. Ponoć jesteś w tym całkiem niezły, a tu co się okazuje?>>” Dérigéntirh nie zraził się jego słowami, ponieważ w tej właśnie chwili namierzył go. Postanowił trochę pobawić się z bratem, pokazać mu, że nie jest pępkiem świata. Wiedział doskonale, że się nie obrazi. Za dawnych lat wiele razy bawili się w podchody, było to dla nich prędzej coś w rodzaju rywalizacji, niż żartów. A złoty smok doskonale potrafił ukrywać swoje myśli. ”<<Ano, przyjmuję skruchę. Zawsze byłeś ode mnie lepszy, możesz się cieszyć. A teraz powiesz mi, gdzie jesteś?>>” Jednocześnie minął jedną z większych gór, za którą dostrzegł lśniące ciało swego brata. Jeszcze nie znalazł się odpowiednio blisko, aby było słyszeć jego skrzydła zza osłony niewidzialności i niesłyszalności. Co prawda, smoczy wzrok Weihlondera bez problemu zdołałby dostrzec go za ścianą iluzji, ale ten patrzył zupełnie gdzie indziej. ”<<Takie zbocze górskie, dosyć płaskie. A teraz tylko mi opisz, gdzie jesteś.>>” Dérigéntirh wylądował obok niego i zdjął z siebie iluzję.
- Tutaj, bracie – powiedział w Smoczej Mowie.
Weihlonder drgnął i błyskawicznie obrócił głowę. Kiedy go ujrzał, przez chwilę milczał, przenikając go swoim wzrokiem. Po chwili jednak prychnął i ponownie spojrzał gdzieś w oddal. Tymczasem Dérigéntirh zwrócił się do stojących w pobliżu melmaro:
- Dobrze widzieć, że nic wam się nie stało. Nie jestem do końca pewien, co się stało na tamtej polanie. Tak, czy owak, chyba nadszedł czas, abyśmy wyruszyli w drogę, aby odszukać mojego jasnowidza. Macie coś tutaj jeszcze do zrobienia? Kiedy będziecie gotowi wyruszyć, dajcie mi znać.
Sam natomiast spojrzał na Weihlondera, który najwyraźniej się na niego porządnie obraził. Smok udawał, że wcale go nie widzi, że go tutaj nie ma. Odezwał się wiec do niego w Smoczej Mowie:
- Oj, daj spokój. Będziesz miał jeszcze okazję się zrewanżować.
W tym samym momencie, w którym Dérigéntirh skupił na nim wzrok, Weihlonder nagle zniknął, a sam Dérigéntirh błyskawicznie się obrócił. Wpadł na niego wielki, złoty smok, który go przygniótł go do ziemi.
- Już to zrobiłem – powiedział Weihlonder, szczerząc zęby.
- Gratulacje – odrzekł Dérigéntirh, podnosząc się z ziemi. - Powinienem szybciej skupić ten wzrok. Niezła iluzja.
- Ależ dziękuję.
Między nimi najwyraźniej było już wszystko w porządku, wszystkie waśnie zniknęły. Dwa smoki stanęły obok siebie, obserwując poczynania grupy ludzi. Zdawało się, że nawet Weihlonder jest zaciekawiony tym, co robią.
Truchło czarnego smoka zostało w daleko w tyle, a smok nadal mknął w przestworzach, niewidoczny dla nikogo, zza wyjątkiem ptaków, które przypadkowo zbliżyły się zbyt blisko. Te jednak błyskawicznie uciekały, zobaczywszy wielkiego drapieżnika. ”Zwierzęta kierują się instynktem, czymś naturalnym, wrodzonym, dyktowanym im przez Naturę. Czy więc Natura odrzuca moją obecność? Czy może raczej jest to po prostu samozachowawcze działanie, nie mające nic wspólnego z normami przyjętymi przez Naturę? Czy smoki nie były tu pierwsze, czy nie są starsze od Natury? Czy wobec tego Natura nie odrzuca nas jako coś, co jest dla niej zagrożeniem? Tak, chyba właśnie tak to wygląda. Duża siła na małym terenie rodzi dużo problemów, a Natura eliminuje problemy, pozostawiając wszystko, cóż, naturalnemu biegowi.” Tak, zdecydowanie tego dnia brało go na melancholię. Co było temu skutkiem? Może to, że tak często pozostawał sam ze sobą, zalewany tym wszystkim, co się stało w ostatnim czasie. Wśród ludzi nie zamartwiał się sobą, cieszył się tym, że może żyć tak, jak oni. Czasami tylko naprawdę musiał oddać się rozmyślaniom, aby nie oszaleć od natłoku myśli. Udawał się wtedy w podróż, najlepiej gdzieś do lasu, gdzie mógł wyrzucić z umysłu wszystko, co niepotrzebne i uporządkować to, co było mu niezbędne.
Zbliżał się już do niewielkich gór, wyraźnie czując na łuskach zmianę powietrza. Nad poszczególnymi miejscami różniło się, podobnie jak występujące tam prądy powietrzne. Ponad górami zawsze były o wiele silniejsze i bardziej chaotyczne, przez co w pierwszej chwili lekko nim poturbowało. Szybko jednak opanował lot i skierował się tam, gdzie nakierowywał go Weihlonder. Wysłał ku niemu zapytanie, ponieważ wśród gór orientacja była wyjątkowo utrudniona. ”<<Gdzie jesteś? Czuję, że gdzieś niedaleko, ale cię nie widzę. Gdzieś ty się chował?>>” Musiał odczekać dłuższą chwilę, zanim jego brat udzielił mu odpowiedzi. W jego głosie wyraźnie słyszał poirytowanie. ”<<Jesteś smokiem, czy nie jesteś? Zapomniałeś już, jak znajduje się źródła magii umysłu. Ponoć jesteś w tym całkiem niezły, a tu co się okazuje?>>” Dérigéntirh nie zraził się jego słowami, ponieważ w tej właśnie chwili namierzył go. Postanowił trochę pobawić się z bratem, pokazać mu, że nie jest pępkiem świata. Wiedział doskonale, że się nie obrazi. Za dawnych lat wiele razy bawili się w podchody, było to dla nich prędzej coś w rodzaju rywalizacji, niż żartów. A złoty smok doskonale potrafił ukrywać swoje myśli. ”<<Ano, przyjmuję skruchę. Zawsze byłeś ode mnie lepszy, możesz się cieszyć. A teraz powiesz mi, gdzie jesteś?>>” Jednocześnie minął jedną z większych gór, za którą dostrzegł lśniące ciało swego brata. Jeszcze nie znalazł się odpowiednio blisko, aby było słyszeć jego skrzydła zza osłony niewidzialności i niesłyszalności. Co prawda, smoczy wzrok Weihlondera bez problemu zdołałby dostrzec go za ścianą iluzji, ale ten patrzył zupełnie gdzie indziej. ”<<Takie zbocze górskie, dosyć płaskie. A teraz tylko mi opisz, gdzie jesteś.>>” Dérigéntirh wylądował obok niego i zdjął z siebie iluzję.
- Tutaj, bracie – powiedział w Smoczej Mowie.
Weihlonder drgnął i błyskawicznie obrócił głowę. Kiedy go ujrzał, przez chwilę milczał, przenikając go swoim wzrokiem. Po chwili jednak prychnął i ponownie spojrzał gdzieś w oddal. Tymczasem Dérigéntirh zwrócił się do stojących w pobliżu melmaro:
- Dobrze widzieć, że nic wam się nie stało. Nie jestem do końca pewien, co się stało na tamtej polanie. Tak, czy owak, chyba nadszedł czas, abyśmy wyruszyli w drogę, aby odszukać mojego jasnowidza. Macie coś tutaj jeszcze do zrobienia? Kiedy będziecie gotowi wyruszyć, dajcie mi znać.
Sam natomiast spojrzał na Weihlondera, który najwyraźniej się na niego porządnie obraził. Smok udawał, że wcale go nie widzi, że go tutaj nie ma. Odezwał się wiec do niego w Smoczej Mowie:
- Oj, daj spokój. Będziesz miał jeszcze okazję się zrewanżować.
W tym samym momencie, w którym Dérigéntirh skupił na nim wzrok, Weihlonder nagle zniknął, a sam Dérigéntirh błyskawicznie się obrócił. Wpadł na niego wielki, złoty smok, który go przygniótł go do ziemi.
- Już to zrobiłem – powiedział Weihlonder, szczerząc zęby.
- Gratulacje – odrzekł Dérigéntirh, podnosząc się z ziemi. - Powinienem szybciej skupić ten wzrok. Niezła iluzja.
- Ależ dziękuję.
Między nimi najwyraźniej było już wszystko w porządku, wszystkie waśnie zniknęły. Dwa smoki stanęły obok siebie, obserwując poczynania grupy ludzi. Zdawało się, że nawet Weihlonder jest zaciekawiony tym, co robią.
-
- Kroczący w Snach
- Posty: 246
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Rzemieślnik , Kupiec
- Kontakt:
Kowalka miała dość. Cała ta podróż ja wykańczała. Była zmęczona, zmarznięta i głodna, brakowało jej snu oraz porządnego wypoczynku. Odkąd opuściła kuźnię bez przerwy zmuszona była przed czymś uciekać i walczyć o swoje życie. Feyla miała wrażenie że cały świat zawziął się na nią jedną. Jak nie straż miejska, to niszczycielskie siły natury, wampiry, smoki, a teraz jeszcze to obrzydliwe wodne coś. Wszystko próbowało ją zabić. Jeden jedyny grabarz był dla niej oparciem, to znaczy był tym kimś kogo mogła obwinić za wszystkie nieszczęścia jakie ją spotykają. Upewniwszy się ze Adrien otrzymał stosowną nauczkę za opieszałość w ratowaniu damy w opałach, kowalka z trudem wydostała się na brzeg. Nie miała siły żeby wstać. Klęczała podpierając się rękoma o ziemię. Potrzebowała chwili by ochłonąć i złapać oddech. Mimo wszystko widok przemoczonego grabarza poprawiał jej humor.
- Muszą odetchnąć. Wyłaź – Feyla zwróciła sia do Adriena – Co to, na krzywe gwoździe, było za paskudztwo? – Kowalka czuła że cała drży. Zdecydowanie nie była przyzwyczajona do sytuacji w których musiała walczyć o swoje życie. Nagle poczuła ostrze przyłożone do swojego policzka.
- Nie ruszaj się i nic nie rób, a nie stanie ci się krzywda. – Usłyszała głos stojącej nad nią elfki. – Proszę. – Nieoczekiwanie dodała tamta.
- No nie. To jakaś kpina. – Złość Feyli wzięła górę nad zmęczeniem. Chwytając Ilirinleath jedną ręką za nadgarstek a drugą za ramię, wykręciła jej dłoń, po czym biorąc zamach i wyginając się całym ciałem przerzuciła elfkę przez swoje ramię. Ilia upadając na plecy, boleśnie wylądowała na ziemi. Mając przeciwniczkę w parterze, kowalka od razu przypuściła atak, jednak elfka zdołała wywinąć się z uścisku dziewczyny. Ilia wstała i dobywając krótkiego noża zdołała odepchnąć od siebie rywalkę.
Feyla nie miała przy sobie broni, nie miała nic poza rzecz jasna smoczą tarczą z którą nie rozstawała się od czasu gdy smok ofiarował jej swoją łuskę. Kowalka była gotowa obkładać tamtą swoim bezcennym nabytkiem, zupełnie nie zważając na to iż jej przeciwniczka uzbrojona była w cały arsenał. Ruszyła do ataku. Nie doceniła jednak szybkości i zwinności elfki. Ilirinleath uprzedzała każdy jej cios. Z gracją parowała lub unikała ataków wyprowadzanych przez kowalkę. Wyglądało to tak jakby elfka potrafią przewidzieć ruchy planowane przez Feyle i zawsze pozostawała dwa kroki przed nią.
- Przestań. To nieporozumienie. – Zwróciła się Ilirinleath do Feyli, czym jeszcze bardziej rozzłościła kowalkę. „To ty mnie napadasz i jeszcze twierdzisz ze to nieporozumienie? Do tego masz czas gadać” irytowała się dziewczyna. Elfka denerwowała ją swoim sposobem walki. Ilia praktycznie nie wyprowadzała ataków. Skupiła się na obronie, a jeśli już miała ku temu okazję jej cięcia były płytkie i zadawane w ten sposób by rozciąć ubranie i nieznacznie tylko skaleczyć Feylę. Świadomość że jej rywalka mogłaby już dawno zakończyć tą walkę dodatkowo rozwścieczała kowalkę. Elfka albo postanowiła się z nią bawić, albo nie miała odwagi do zadania śmiertelnego ciosu. Honorowa postawa Ilirinleath była jedyną szansą Feyli na wyjście cało z tego pojedynku. Inaczej niż elfka, kowalka przywykła bardziej do burd i nieczystej walki niż do eleganckiej szermierki.
- Czekaj chwilę. Mam dość. – Powiedział Feyla czując iż robi jej się mglisto przed oczyma, a ciało zaczyna odmawiać posłuszeństwa. Potrzebowała odsapnąć i skupić się na tym gdzie stoi Ilirinleath.
- Nareszcie. – Odpowiedziała tamta. – Zrozum ze nie chodzi tu o ciebie. Wszystko w porządku? – Elfka podeszła do kowalki zmartwiona jej stanem zdrowia. Dla Feyli była to idealna okazja by uderzyć przeciwniczkę. Biorąc potężny zamach trafiła Ilirinleath w głowę. Zamroczona elfka upadła na ziemię.
- Ha! Masz za swoje. – Triumfalnie oznajmia Feyla. Nie miała jednak czasu na napawanie się swoim zwycięstwem, gdyż sama przegrała walkę z swoim zmęczeniem. Wycieńczona, nie będąc w stanie ustać, zwaliła się obok nieprzytomnej elfki. Dyszała ciężko nie mogąc kontynuować walki.
- Muszą odetchnąć. Wyłaź – Feyla zwróciła sia do Adriena – Co to, na krzywe gwoździe, było za paskudztwo? – Kowalka czuła że cała drży. Zdecydowanie nie była przyzwyczajona do sytuacji w których musiała walczyć o swoje życie. Nagle poczuła ostrze przyłożone do swojego policzka.
- Nie ruszaj się i nic nie rób, a nie stanie ci się krzywda. – Usłyszała głos stojącej nad nią elfki. – Proszę. – Nieoczekiwanie dodała tamta.
- No nie. To jakaś kpina. – Złość Feyli wzięła górę nad zmęczeniem. Chwytając Ilirinleath jedną ręką za nadgarstek a drugą za ramię, wykręciła jej dłoń, po czym biorąc zamach i wyginając się całym ciałem przerzuciła elfkę przez swoje ramię. Ilia upadając na plecy, boleśnie wylądowała na ziemi. Mając przeciwniczkę w parterze, kowalka od razu przypuściła atak, jednak elfka zdołała wywinąć się z uścisku dziewczyny. Ilia wstała i dobywając krótkiego noża zdołała odepchnąć od siebie rywalkę.
Feyla nie miała przy sobie broni, nie miała nic poza rzecz jasna smoczą tarczą z którą nie rozstawała się od czasu gdy smok ofiarował jej swoją łuskę. Kowalka była gotowa obkładać tamtą swoim bezcennym nabytkiem, zupełnie nie zważając na to iż jej przeciwniczka uzbrojona była w cały arsenał. Ruszyła do ataku. Nie doceniła jednak szybkości i zwinności elfki. Ilirinleath uprzedzała każdy jej cios. Z gracją parowała lub unikała ataków wyprowadzanych przez kowalkę. Wyglądało to tak jakby elfka potrafią przewidzieć ruchy planowane przez Feyle i zawsze pozostawała dwa kroki przed nią.
- Przestań. To nieporozumienie. – Zwróciła się Ilirinleath do Feyli, czym jeszcze bardziej rozzłościła kowalkę. „To ty mnie napadasz i jeszcze twierdzisz ze to nieporozumienie? Do tego masz czas gadać” irytowała się dziewczyna. Elfka denerwowała ją swoim sposobem walki. Ilia praktycznie nie wyprowadzała ataków. Skupiła się na obronie, a jeśli już miała ku temu okazję jej cięcia były płytkie i zadawane w ten sposób by rozciąć ubranie i nieznacznie tylko skaleczyć Feylę. Świadomość że jej rywalka mogłaby już dawno zakończyć tą walkę dodatkowo rozwścieczała kowalkę. Elfka albo postanowiła się z nią bawić, albo nie miała odwagi do zadania śmiertelnego ciosu. Honorowa postawa Ilirinleath była jedyną szansą Feyli na wyjście cało z tego pojedynku. Inaczej niż elfka, kowalka przywykła bardziej do burd i nieczystej walki niż do eleganckiej szermierki.
- Czekaj chwilę. Mam dość. – Powiedział Feyla czując iż robi jej się mglisto przed oczyma, a ciało zaczyna odmawiać posłuszeństwa. Potrzebowała odsapnąć i skupić się na tym gdzie stoi Ilirinleath.
- Nareszcie. – Odpowiedziała tamta. – Zrozum ze nie chodzi tu o ciebie. Wszystko w porządku? – Elfka podeszła do kowalki zmartwiona jej stanem zdrowia. Dla Feyli była to idealna okazja by uderzyć przeciwniczkę. Biorąc potężny zamach trafiła Ilirinleath w głowę. Zamroczona elfka upadła na ziemię.
- Ha! Masz za swoje. – Triumfalnie oznajmia Feyla. Nie miała jednak czasu na napawanie się swoim zwycięstwem, gdyż sama przegrała walkę z swoim zmęczeniem. Wycieńczona, nie będąc w stanie ustać, zwaliła się obok nieprzytomnej elfki. Dyszała ciężko nie mogąc kontynuować walki.
- Loring
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 134
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Człowiek
- Profesje:
- Kontakt:
Melmaro z zaciekawieniem obserwowali wielkiego, złotego smoka, który zdawał się czegoś wyczekiwać, a kiedy z nikąd pojawił się Dar, który później został przez brata przygnieciony, uśmiechnęli się, nie kryjąc fascynacji umiejętnościami smoków.
- Dziękujemy za ratunek, szanowny smoku. – Odezwał się ostrożnie Bakvst. – Tylko dzięki tobie uszliśmy z życiem, a ty, panie. – Skierował następne słowa w stronę większej bestii. – Uratowałeś Loringa, za co jesteśmy ci niezmiennie wdzięczni. Zanim wyruszymy, chcielibyśmy się zająć…
Gotlandczyk rzucił spojrzenie ciału Okuara, przekazując tym sprawę pochówka. Kiedy jednak mężczyźni nie doczekali się żadnego sprzeciwu, postanowili mieć to w końcu za sobą.
- No to… - Odezwał się cicho Loring, doskonale wiedząc, że pora zająć się czymś, o czym każdy myślał lecz nikt nie chciał tego zrobić, mianowicie – pogrzebem. – Najwyższa pora zająć się pogrzebem… Nie jesteśmy u nas więc nie otrzyma tego na co zasługuje… Nie sporządzimy mu trumny, nie pochowamy w Gotlandzkim mauzoleum wśród największych wojowników, obok mojego brata…
Złotowłosy zacisnął dłonie w pięści i odetchnął, próbując się uspokoić, jednak nie potrafił, nie mógł nad sobą zapanować i nie obchodziła go w tej chwili obecność smoków, to że wszystko widzą i słyszą. Zamknął oczy, zamierając na krótką chwilę w miejscu, po czym postąpił krok naprzód i uderzył pięścią w skalną półkę.
- To wszystko jego wina! To przez niego nie żyje Imi, to przez niego tutaj przybyłem, przez niego wy ruszyliście za mną, przez niego wplątałem się w prywatne porachunki nieludzi, a wy za mną, przez niego stanęliśmy do walki i PRZEZ NIEGO Okuar zginął… Ta bestia sprowadziła na nas cierpienie, odbierając nam bliskich, burząc życie i rujnując marzenia. Zmieniłem zdanie… Chciałbym być tym który zada ostateczny cios, jednak wy również możecie walczyć, chcę byście stanęli przy moim boku i pomogli go uśmiercić. Razem… Razem pomścimy naszych braci i wymierzymy Setianowi sprawiedliwość. Razem… Vigha xue perba aure.
Leśni przez cały czas stali oraz w milczeniu wysłuchiwali tego co Loring ma do powiedzenia, czekając aż Gotlandczyk zamilknie. Gdy tak się stało, Urgoth podszedł do mężczyzny i ścisnął jego ramię, patrząc prosto w oczy.
- Walka u twego boku będzie dla nas zaszczytem, jak każda u boku melmaro przewodniego. Jednak teraz chcemy ghuar [walczyć] jako przyjaciele, by uczcić pamięć poległych, pomścić ich i tym samym podarować im wieczny spokój. Ty już złożyłeś swe obietnice nad grobem, przed swym bratem, rodzicami i całym klanem. Teraz nasza kolej. Co prawda możemy zrobić to tylko przed Okuarem, jednak nie ujmie to mocy przysiędze.
- To prawda. – Odezwał się Pequris, obrzucając wszystkich ludzi wzrokiem. – Jesteśmy mu to winni. Ja pierwszy…
Mówiąc to podszedł do martwego ciała, klękając w sposób taki, że jego lewe kolano oparte było o ziemię, a prawa stopa czubkiem była blisko żeber zmarłego. Mówiąc prościej – ustawił się do niego bokiem. Znajdując się już w takowej pozycji, przyłożył prawą pięść do lewej piersi i pochylił lekko głowę, zamykając oczy.
- Ja, Pequris, Gotlandczyk trzeciego stopnia, melmaro ze specjalizacją leśną, przysięgam na swój tytuł, przynależność i klanowe więzi, że zrobię wszystko co w mojej mocy, by zabić Setiana i tym samym pomścić cię oraz uczcić twą pamięć. Nie odpuszczę, a jedynym co może mi przeszkodzić, będzie śmierć. Vija.
Kończąc przemowę wstał i zrobił miejsce Vernary’emu. Każdy leśny po kolei podchodził, klękał i składał przysięgę. Każda o tej samej treści, każda wypowiedziana tym samym tonem, każda tak samo poważna i wiarygodna. Loringowi od razu przypomniał się moment jego własnego zaprzysiężenia, choć wyglądał trochę inaczej, ze względu na otoczenie, ludzi i słowa. Jednak sedno… Sedno było takie samo – zabić zdrajcę, dać spokój zmarłym i przynieść klanowi chlubę.
Po skończeniu przeprowadzanej właśnie części nadszedł czas na pochowanie. Pochowanie? Tak… Pochowanie, gdyby wszystko działo się w ich domu, tymczasem znajdowali się w Alaranii, kto wie jak daleko od domu, w dodatku w górach, gdzie niemożliwym było wykopanie przez nich dołu. Pozostawało więc tylko jedno…
- Dar… - Loring odwrócił się do złotego smoka. Wiedział, że nie zachowuje się odpowiednio. Smok mógł teraz rozmawiać z bratem lub chociażby odpoczywać, w końcu każdy potrzebuje chwili wytchnienia, a on ni stąd ni stamtąd znowu mu przeszkadza. – Kiedy skończymy… Trzeba go będzie podpalić. Mógłbyś…?
Złoty smok spojrzał na niego tym swoim przenikliwym wzrokiem, którego mężczyzna nie śmiał odwzajemnić, jednak nie sprzeciwił się. Loring zdążył go poznać na tyle, by wiedzieć, że w tej chwili wyraża zgodę.
- Dziękuję…
Pogrzeb w Gotlandzie był czymś rzadkim, a przez to na swój sposób wyjątkowym i uroczystym. Jeżeli klan posiadał ciało zmarłego, to w przeciągu najbliższych dwóch dni odbywała się uroczystość. W innych wypadkach najpierw zdobywano ciało, a kiedy nie było to możliwe - urządzano pogrzeb bez truchła, a do trumny wsadzano należące do zmarłego rzeczy osobiste. Przy wydarzeniu mogli uczestniczyć jedynie Gotlandczycy, bez żadnego wyjątku, chyba, że - tak jak w przypadku Imimura - zmarły posiadał na zewnątrz rodzinę. Tym razem przy wszystkim znajdowały się smoki, ale mężczyźni już nic na to nie mogli poradzić, przecież ich nie przepędzą.
- Zaczynajmy. - Loring poprawił ułożenie Okuara, łącząc i prostując jego nogi oraz splatając dłonie na klatce piersiowej. - Nie ma żadnego ze starszych, więc zgodnie z obyczajami przewodniczącym musi być najwyższy rangą, a w tym przypadku jestem to ja.
Leśni nie odpowiedzieli, a jedynie kiwnęli głowami. Przecież doskonale znali system więc nie było żadnego powodu do buntowania się przeciwko takiemu stanu rzeczy.
- Zebraliśmy się tutaj... - Zaczął blondyn, odwracając się do wszystkich plecami i stając w minimalnym rozkroku przy Okuarze. - By oddać ostatni hołd i pożegnać naszego serdecznego przyjaciela i dzielnego wojownika. Dnia dzisiejszego zmarł bowiem Okuar, leśny melmaro, człowiek uczynny, waleczny i niezwykle odważny. Poległ w obronie przyjaciela, w obronie brata, zachowując się tak, jak na Gotlandczyka przystało. Zechciej Nam wybaczyć okoliczności i to, że pogrzeb będzie mocno skrócony i nie pełny, ale w obecnym położeniu to jedyne co możemy Ci zaoferować. A teraz zgromadzeni tutaj wojownicy, w liczbie pięciu, oddadzą Ci swą krew, by trwa natura towarzyszyła ci w zaświatach, a wspomnienia nigdy nie zblakły.
Kończąc swą wypowiedź, Loring zaczął zdejmować z siebie zbroję, a tak dokładniej samą górę. Dopiero teraz, trzymając poszczególne części w dłoniach, zobaczył jak wielkiemu uległa zniszczeniu, a jej cały majestat bezpowrotnie przepadł. Teraz była brudna, pokryta krwią, a w niektórych miejscach nieregularna ze względu na to, że była topiona, a złoto zdążyło już zastygnąć. Nic nie mówiąc, odłożył ją na bok. W tym samym czasie każdy z leśnych rozpinał swój płaszcz, po czym odkładał go na bok. Po pozbyciu się już pancerza, złotowłosy zdjął jeszcze swą błękitną tunikę z emblematami klanu i wyciągnął z pochwy miecz. Z istot obecnie tutaj zgromadzonych tylko brat Dara nie widział profesjonalnie umięśnionej sylwetki. Jednak tym razem Loring wykręcił - po uprzednim przełożeniu ostrza do lewej dłoni - rękę stroną dolną do góry, odsłaniając jej spód. Dopiero teraz smoki mogły zauważyć kilka malutkich, prostych blizn w górnym jej odcinku, z czego jedna była kilkakrotnie dłuższa od pozostałych i nie do końca jeszcze zagojona.
- Ja, Loring, twój dowódca, przyjaciel i brat, daję Ci moją krew, byś czerpał z niej siłę w nowym, nieskończonym rozdziale trwania, oraz nie zapomniał niczego z tego - dla Ciebie już "poprzedniego" - życia.
Kończąc wypowiadać ostatnie słowo, przejechał ostrzem po swej skórze, rozcinając ją. Cięcie było znacznie krótsze od tego najdłuższego, jednak dłuższe od pozostałych. Z powrotem odwrócił rękę, pozwalając, by kilkanaście kropel krwi skropiło dłonie Okuara, po czym schował Yogoturamę i zaczął z powrotem się ubierać.
- Teraz ja. - Odezwał się ponuro Bakvst i minął blondyna. On również - jak i pozostali leśni - pozbawiony był góry ubioru, reprezentując sobą nienaganną sylwetkę. W lewej dłoni trzymał jednak sztylet, nie miecz. - Ja, Bskvst, twój towarzysz kompanii, przyjaciel, brat i drugi leśny, daję ci moją krew, byś czerpał z niej siłę w nowym, nieskończonym rozdziale trwania, oraz nie zapomniał niczego z tego - dla Ciebie już "poprzedniego" - życia.
Kończąc mówić on również wykonał nacięcie i skropił swą krwią dłonie Okuara. Po nim następowała kolej reszty leśnych którzy wszystko robili tak samo. Smoki - o ile dobrze się przypatrywały - mogły dostrzec, że każdy melmaro ma w podobnym miejscu kilka blizn, jednak u każdego jest jakaś dłuższa, psująca harmonię. Tym razem najdłuższe cięcie wykonał Loring.
Kiedy każdy był już z powrotem odziany, mężczyźni ustawili się obok siebie w lekko zagięty łuk, z Loringiem pośrodku.
- Jesteśmy melmaro. - Oświadczył wojownik, unosząc przy tym dumnie głowę. Kiedy tylko skończył zdanie, pozostali to powtórzyli, to samo z każdym zdaniem następnym.
- Służymy naszemu klanowi, dbając o porządek i bezpieczeństwo. Jesteśmy Gotlandczykami. Dbamy o siebie, każdy każdemu jest bliższy niż brat, jest rodziną. Nasze życie to honor, walka, rodzina i ideały za które walczymy. Codziennie narażeni jesteśmy na śmierć, a gdy ta nas dopadnie, odchodzimy z uniesioną wysoko głową, dumni i wyjątkowi. Bo jesteśmy melmaro.
Dopiero teraz w oczach wojowników zaczęły pojawiać się łzy, które najprawdopodobniej wcześniej skutecznie wstrzymywali. –
Żegnaj, Okuarze... - Odezwał się cicho Loring. - Nie zapomnimy Cię, nigdy... Obyś odnalazł spokój...
- Żegnaj, bracie. - Urgoth nie zamierzał się nawet kryć z tym, że płakał, a po jego policzkach spływały łzy. Nie było to nic gorszącego, przynajmniej nie dla nich. - To ja powinienem tam zginąć, nie ty...
- Gdybyśmy tylko przybyli szybciej... - Szepnął Vernary. - Moglibyśmy cię ocalić, wybacz, że zawiedliśmy...
- Żegnaj, bracie. Obyśmy jeszcze się kiedyś spotkali. - Głos Pequrisa był pewniejszy od innych, jednak w jego oczach również były łzy.
- Do zobaczenia w innym świecie. - Bakvst odchrząknął. - Żegnaj, towarzyszu...
Złotowłosy odwrócił się w kierunku Dara, rozstępując się z resztą wojowników na boki, by odsłonić ciało Okuara, dając tym samym znak, by wreszcie go podpalił. Złotołuski na początek spojrzał na Gotlandczyków, jednak ci nie potrafili odszyfrować jego przekazu. Później się odezwał, ale najprawdopodobniej w języku magii czy czymś w tym stylu, gdyż wojownicy nie zrozumieli ani słowa, po czym wydobył z siebie ogień, który w mgnieniu oka ogarnął truchło.
- Możemy ruszać… - Odezwał się ździebko nieobecnie Loring, wpatrując się w płonące ciało zmarłego przyjaciela. – Tak, do twojego jasnowidza…
- Dziękujemy za ratunek, szanowny smoku. – Odezwał się ostrożnie Bakvst. – Tylko dzięki tobie uszliśmy z życiem, a ty, panie. – Skierował następne słowa w stronę większej bestii. – Uratowałeś Loringa, za co jesteśmy ci niezmiennie wdzięczni. Zanim wyruszymy, chcielibyśmy się zająć…
Gotlandczyk rzucił spojrzenie ciału Okuara, przekazując tym sprawę pochówka. Kiedy jednak mężczyźni nie doczekali się żadnego sprzeciwu, postanowili mieć to w końcu za sobą.
- No to… - Odezwał się cicho Loring, doskonale wiedząc, że pora zająć się czymś, o czym każdy myślał lecz nikt nie chciał tego zrobić, mianowicie – pogrzebem. – Najwyższa pora zająć się pogrzebem… Nie jesteśmy u nas więc nie otrzyma tego na co zasługuje… Nie sporządzimy mu trumny, nie pochowamy w Gotlandzkim mauzoleum wśród największych wojowników, obok mojego brata…
Złotowłosy zacisnął dłonie w pięści i odetchnął, próbując się uspokoić, jednak nie potrafił, nie mógł nad sobą zapanować i nie obchodziła go w tej chwili obecność smoków, to że wszystko widzą i słyszą. Zamknął oczy, zamierając na krótką chwilę w miejscu, po czym postąpił krok naprzód i uderzył pięścią w skalną półkę.
- To wszystko jego wina! To przez niego nie żyje Imi, to przez niego tutaj przybyłem, przez niego wy ruszyliście za mną, przez niego wplątałem się w prywatne porachunki nieludzi, a wy za mną, przez niego stanęliśmy do walki i PRZEZ NIEGO Okuar zginął… Ta bestia sprowadziła na nas cierpienie, odbierając nam bliskich, burząc życie i rujnując marzenia. Zmieniłem zdanie… Chciałbym być tym który zada ostateczny cios, jednak wy również możecie walczyć, chcę byście stanęli przy moim boku i pomogli go uśmiercić. Razem… Razem pomścimy naszych braci i wymierzymy Setianowi sprawiedliwość. Razem… Vigha xue perba aure.
Leśni przez cały czas stali oraz w milczeniu wysłuchiwali tego co Loring ma do powiedzenia, czekając aż Gotlandczyk zamilknie. Gdy tak się stało, Urgoth podszedł do mężczyzny i ścisnął jego ramię, patrząc prosto w oczy.
- Walka u twego boku będzie dla nas zaszczytem, jak każda u boku melmaro przewodniego. Jednak teraz chcemy ghuar [walczyć] jako przyjaciele, by uczcić pamięć poległych, pomścić ich i tym samym podarować im wieczny spokój. Ty już złożyłeś swe obietnice nad grobem, przed swym bratem, rodzicami i całym klanem. Teraz nasza kolej. Co prawda możemy zrobić to tylko przed Okuarem, jednak nie ujmie to mocy przysiędze.
- To prawda. – Odezwał się Pequris, obrzucając wszystkich ludzi wzrokiem. – Jesteśmy mu to winni. Ja pierwszy…
Mówiąc to podszedł do martwego ciała, klękając w sposób taki, że jego lewe kolano oparte było o ziemię, a prawa stopa czubkiem była blisko żeber zmarłego. Mówiąc prościej – ustawił się do niego bokiem. Znajdując się już w takowej pozycji, przyłożył prawą pięść do lewej piersi i pochylił lekko głowę, zamykając oczy.
- Ja, Pequris, Gotlandczyk trzeciego stopnia, melmaro ze specjalizacją leśną, przysięgam na swój tytuł, przynależność i klanowe więzi, że zrobię wszystko co w mojej mocy, by zabić Setiana i tym samym pomścić cię oraz uczcić twą pamięć. Nie odpuszczę, a jedynym co może mi przeszkodzić, będzie śmierć. Vija.
Kończąc przemowę wstał i zrobił miejsce Vernary’emu. Każdy leśny po kolei podchodził, klękał i składał przysięgę. Każda o tej samej treści, każda wypowiedziana tym samym tonem, każda tak samo poważna i wiarygodna. Loringowi od razu przypomniał się moment jego własnego zaprzysiężenia, choć wyglądał trochę inaczej, ze względu na otoczenie, ludzi i słowa. Jednak sedno… Sedno było takie samo – zabić zdrajcę, dać spokój zmarłym i przynieść klanowi chlubę.
Po skończeniu przeprowadzanej właśnie części nadszedł czas na pochowanie. Pochowanie? Tak… Pochowanie, gdyby wszystko działo się w ich domu, tymczasem znajdowali się w Alaranii, kto wie jak daleko od domu, w dodatku w górach, gdzie niemożliwym było wykopanie przez nich dołu. Pozostawało więc tylko jedno…
- Dar… - Loring odwrócił się do złotego smoka. Wiedział, że nie zachowuje się odpowiednio. Smok mógł teraz rozmawiać z bratem lub chociażby odpoczywać, w końcu każdy potrzebuje chwili wytchnienia, a on ni stąd ni stamtąd znowu mu przeszkadza. – Kiedy skończymy… Trzeba go będzie podpalić. Mógłbyś…?
Złoty smok spojrzał na niego tym swoim przenikliwym wzrokiem, którego mężczyzna nie śmiał odwzajemnić, jednak nie sprzeciwił się. Loring zdążył go poznać na tyle, by wiedzieć, że w tej chwili wyraża zgodę.
- Dziękuję…
Pogrzeb w Gotlandzie był czymś rzadkim, a przez to na swój sposób wyjątkowym i uroczystym. Jeżeli klan posiadał ciało zmarłego, to w przeciągu najbliższych dwóch dni odbywała się uroczystość. W innych wypadkach najpierw zdobywano ciało, a kiedy nie było to możliwe - urządzano pogrzeb bez truchła, a do trumny wsadzano należące do zmarłego rzeczy osobiste. Przy wydarzeniu mogli uczestniczyć jedynie Gotlandczycy, bez żadnego wyjątku, chyba, że - tak jak w przypadku Imimura - zmarły posiadał na zewnątrz rodzinę. Tym razem przy wszystkim znajdowały się smoki, ale mężczyźni już nic na to nie mogli poradzić, przecież ich nie przepędzą.
- Zaczynajmy. - Loring poprawił ułożenie Okuara, łącząc i prostując jego nogi oraz splatając dłonie na klatce piersiowej. - Nie ma żadnego ze starszych, więc zgodnie z obyczajami przewodniczącym musi być najwyższy rangą, a w tym przypadku jestem to ja.
Leśni nie odpowiedzieli, a jedynie kiwnęli głowami. Przecież doskonale znali system więc nie było żadnego powodu do buntowania się przeciwko takiemu stanu rzeczy.
- Zebraliśmy się tutaj... - Zaczął blondyn, odwracając się do wszystkich plecami i stając w minimalnym rozkroku przy Okuarze. - By oddać ostatni hołd i pożegnać naszego serdecznego przyjaciela i dzielnego wojownika. Dnia dzisiejszego zmarł bowiem Okuar, leśny melmaro, człowiek uczynny, waleczny i niezwykle odważny. Poległ w obronie przyjaciela, w obronie brata, zachowując się tak, jak na Gotlandczyka przystało. Zechciej Nam wybaczyć okoliczności i to, że pogrzeb będzie mocno skrócony i nie pełny, ale w obecnym położeniu to jedyne co możemy Ci zaoferować. A teraz zgromadzeni tutaj wojownicy, w liczbie pięciu, oddadzą Ci swą krew, by trwa natura towarzyszyła ci w zaświatach, a wspomnienia nigdy nie zblakły.
Kończąc swą wypowiedź, Loring zaczął zdejmować z siebie zbroję, a tak dokładniej samą górę. Dopiero teraz, trzymając poszczególne części w dłoniach, zobaczył jak wielkiemu uległa zniszczeniu, a jej cały majestat bezpowrotnie przepadł. Teraz była brudna, pokryta krwią, a w niektórych miejscach nieregularna ze względu na to, że była topiona, a złoto zdążyło już zastygnąć. Nic nie mówiąc, odłożył ją na bok. W tym samym czasie każdy z leśnych rozpinał swój płaszcz, po czym odkładał go na bok. Po pozbyciu się już pancerza, złotowłosy zdjął jeszcze swą błękitną tunikę z emblematami klanu i wyciągnął z pochwy miecz. Z istot obecnie tutaj zgromadzonych tylko brat Dara nie widział profesjonalnie umięśnionej sylwetki. Jednak tym razem Loring wykręcił - po uprzednim przełożeniu ostrza do lewej dłoni - rękę stroną dolną do góry, odsłaniając jej spód. Dopiero teraz smoki mogły zauważyć kilka malutkich, prostych blizn w górnym jej odcinku, z czego jedna była kilkakrotnie dłuższa od pozostałych i nie do końca jeszcze zagojona.
- Ja, Loring, twój dowódca, przyjaciel i brat, daję Ci moją krew, byś czerpał z niej siłę w nowym, nieskończonym rozdziale trwania, oraz nie zapomniał niczego z tego - dla Ciebie już "poprzedniego" - życia.
Kończąc wypowiadać ostatnie słowo, przejechał ostrzem po swej skórze, rozcinając ją. Cięcie było znacznie krótsze od tego najdłuższego, jednak dłuższe od pozostałych. Z powrotem odwrócił rękę, pozwalając, by kilkanaście kropel krwi skropiło dłonie Okuara, po czym schował Yogoturamę i zaczął z powrotem się ubierać.
- Teraz ja. - Odezwał się ponuro Bakvst i minął blondyna. On również - jak i pozostali leśni - pozbawiony był góry ubioru, reprezentując sobą nienaganną sylwetkę. W lewej dłoni trzymał jednak sztylet, nie miecz. - Ja, Bskvst, twój towarzysz kompanii, przyjaciel, brat i drugi leśny, daję ci moją krew, byś czerpał z niej siłę w nowym, nieskończonym rozdziale trwania, oraz nie zapomniał niczego z tego - dla Ciebie już "poprzedniego" - życia.
Kończąc mówić on również wykonał nacięcie i skropił swą krwią dłonie Okuara. Po nim następowała kolej reszty leśnych którzy wszystko robili tak samo. Smoki - o ile dobrze się przypatrywały - mogły dostrzec, że każdy melmaro ma w podobnym miejscu kilka blizn, jednak u każdego jest jakaś dłuższa, psująca harmonię. Tym razem najdłuższe cięcie wykonał Loring.
Kiedy każdy był już z powrotem odziany, mężczyźni ustawili się obok siebie w lekko zagięty łuk, z Loringiem pośrodku.
- Jesteśmy melmaro. - Oświadczył wojownik, unosząc przy tym dumnie głowę. Kiedy tylko skończył zdanie, pozostali to powtórzyli, to samo z każdym zdaniem następnym.
- Służymy naszemu klanowi, dbając o porządek i bezpieczeństwo. Jesteśmy Gotlandczykami. Dbamy o siebie, każdy każdemu jest bliższy niż brat, jest rodziną. Nasze życie to honor, walka, rodzina i ideały za które walczymy. Codziennie narażeni jesteśmy na śmierć, a gdy ta nas dopadnie, odchodzimy z uniesioną wysoko głową, dumni i wyjątkowi. Bo jesteśmy melmaro.
Dopiero teraz w oczach wojowników zaczęły pojawiać się łzy, które najprawdopodobniej wcześniej skutecznie wstrzymywali. –
Żegnaj, Okuarze... - Odezwał się cicho Loring. - Nie zapomnimy Cię, nigdy... Obyś odnalazł spokój...
- Żegnaj, bracie. - Urgoth nie zamierzał się nawet kryć z tym, że płakał, a po jego policzkach spływały łzy. Nie było to nic gorszącego, przynajmniej nie dla nich. - To ja powinienem tam zginąć, nie ty...
- Gdybyśmy tylko przybyli szybciej... - Szepnął Vernary. - Moglibyśmy cię ocalić, wybacz, że zawiedliśmy...
- Żegnaj, bracie. Obyśmy jeszcze się kiedyś spotkali. - Głos Pequrisa był pewniejszy od innych, jednak w jego oczach również były łzy.
- Do zobaczenia w innym świecie. - Bakvst odchrząknął. - Żegnaj, towarzyszu...
Złotowłosy odwrócił się w kierunku Dara, rozstępując się z resztą wojowników na boki, by odsłonić ciało Okuara, dając tym samym znak, by wreszcie go podpalił. Złotołuski na początek spojrzał na Gotlandczyków, jednak ci nie potrafili odszyfrować jego przekazu. Później się odezwał, ale najprawdopodobniej w języku magii czy czymś w tym stylu, gdyż wojownicy nie zrozumieli ani słowa, po czym wydobył z siebie ogień, który w mgnieniu oka ogarnął truchło.
- Możemy ruszać… - Odezwał się ździebko nieobecnie Loring, wpatrując się w płonące ciało zmarłego przyjaciela. – Tak, do twojego jasnowidza…
- Dérigéntirh
- Senna Zjawa
- Posty: 260
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Smok
- Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
- Kontakt:
Choć Weihlonder wiele razy udawał, że nie znał mowy ludzi, to teraz nie miał takiej możliwości. Wcześniej zdemaskował się, odpowiadając w losie na pytania melmaro. Zapewne nigdy by czegoś takiego nie zrobił, gdyby nie był tak zniecierpliwiony. Zrozumiał to dopiero teraz, kiedy jeden spośród melmaro ponownie się do niego zwrócił. Mimo to postanowił nadal się wywyższać ponad innymi. Zwrócił się do Dérigéntirha w Smoczej Mowie, wysoko podnosząc głowę:
- Mógłbyś im powiedzieć, że ich podziękowania mnie nie obchodzą, że robię to, co chcę?
Jego młodszy brat pokręcił z dezaprobatą głową, ale nie odpowiedział. Odwrócił się do ludzi i odrzekł do nich w języku, zrozumiałych przez nich:
- W imieniu moim i mojego brata – mówiąc to, spojrzał wymownie na Weihlondera, który znowu udawał, że go nie widzi – dziękuję wam za te słowa.
Zanim zdołał dokończyć wymawiać ostatnią sylabę, w jego głowie rozległ się głos brata.
”<<Dziękujesz za podziękowania? Co się z tobą dzieje?>>” Dérigéntirh nie odpowiedział na to pytanie, zajął się przyglądaniem obecnych na zboczu górskim. Był ciekaw, jak wyglądają ceremonię pochówkowe wśród melmaro. Spodziewał się tego, przez słowa, które wygłosił Loring. Jednak z zaciekawieniem ujrzał, iż złotowłosy robi coś innego. Jego kolejna wypowiedź była przesiąknięta cierpieniem i nienawiścią. Jego słowa też nie były lepsze. ”Setian? A więc to jest imię tej osoby, którą Loring chce zgładzić? Hm, nie wiem, kim jest ten Imi, ale chyba był dla Loringa kimś bliskim. Słyszę gorycz w jego głosie. Cóż, nie pomogę mu w zabiciu go. Nie, jeśli wcześniej nie poznam wszystkich okoliczności. Mogę go co najwyżej zabrać do Serrena. On już będzie doskonale wiedział, co i jak zrobić.”
- Nie uważasz, iż jest trochę podobny do ciebie? - spytał Dérigéntirh, odwracając się w stronę Weihlondera, a jednocześnie trochę się cofając, w obawie przed jego reakcją.
Jednak wielki złoty smok nie rzucił się na niego, ani nie zrobił nic w tym rodzaju. Dérigéntirh ostrożnie się do niego zbliżył, będąc gotowym w każdej chwili wykonać unik. Mógł się bez żadnych wątpliwości spodziewać ataku ze strony starszego brata, w końcu jaką obrazą byłoby dla niego porównanie z człowiekiem.
- Może, nie wiem. Wydaje mi się, że nie. On jest zbyt... dobry?
Dérigéntirh nie mógł uwierzyć w to, co słyszał. Znał brata od tylu setek lat, myślał, że jego charakter nie ma przed nim tajemnic. Wyglądało na to, że jednak się pomylił. ”Co oni mu zrobili na tym wschodzie? Cokolwiek by to nie było, może mu nawet wyjść na dobre.”
Nie kontynuował rozmowy, bo w tym momencie melmaro zaczęli podchodzić do ciała ich towarzysza i po kolei składali przysięgę. Bardzo mroczną przysięgę, która nigdy nie powinna być złożona. Smok aż się wzdrygnął, kiedy usłyszał, że każdy z nich mówi to z tą samą determinacją.
”Naprawdę nie spoczną, dopóki nie wypełnią swej przysięgi. Czy to dobrze, przysięgać, aby kogoś zabić?” Wiedział doskonale, że tak nie jest. Z własnego doświadczenia. Nie odezwał się jednak, nie wyraził swojej opinii.
Kiedy Loring zwrócił się do niego z pytaniem, spojrzał tylko na niego. ”W ogniu chcą, aby spoczął? Niech więc i tak będzie. A jego Aura niech zjednoczy się ze światem.” Po chwili rozpoczęła się właściwa ceremonia. Najpierw Loring wygłosił mowę, po czym każdy z melmaro ofiarował zmarłemu część swojej krwi. Dérigéntirh widział, że każdy z nich miał na ramieniu po kilka blizn, oznaczających przeszłe nacięcia. Gdy już wszyscy podzielili się swoją krwią, stanęli w łuku i odmówili jakąś formułę, która wielce zainteresowała smoka. Mówiła dużo o Loringu. Że należał do klanu, w którym wszyscy uważali się za braci, że kierują się własnymi ideałami, że są niezwykle dumni.
Melmaro odsunęli się od ciała towarzysza, dając mu znak, że może je podpalić. Smok najpierw przyjrzał się każdemu z nich z osobna. Widział ich smutek, ich łzy na policzkach. Musiał coś powiedzieć, odejście z tego świata nie było zwykła rzeczą. Przeniósł wzrok na ciało i odezwał się w jednej ze starszych odmian Smoczej Mowy:
- Ilekroć odchodzicie, zabieracie ze sobą część tych, którzy was otaczają. Tak jest, było i będzie. Jesteście tchnieniem życia, które łatwo może zniszczyć wiatr. Jednak zawsze idziecie naprzód, przez przeciwności, rzucając wyzwanie huraganowi. Przybyliście tutaj jako ostatni, odchodziciejako pierwsi. Niechaj twa dusza zjednoczy się z Prasmokiem i Aura twoja niech wypełni tę ziemię.
Zamilkł, po czym rozchylił paszczę, z której zionął niezwykłym, lśniąco złotym ogniem. Różnił się on od tego, którego używał zazwyczaj, miał w sobie część magii, wypełniającej jego ciało. Jasne, złociste płomienie szybko pochłonęły martwego melmaro.
Loring powiedział, że mogą ruszać.
- Dobrze, bracie, lecimy na południe, po drodze mi wszystko wyjaśnisz. Czyli jak, bierzesz tych trzech, a ja dwójkę?
Weihlonder wyraźnie się zdziwił. Widocznie nie spodziewał się tego, że będzie musiał ponownie wziąć na grzbiet ludzi. Co niezbyt mu się podobało.
- Mam z nimi lecieć przez całą Alaranię?
- Tak dokładnie. Spokojnie, zajmiemy się też twoim problemem. Chyba, że robi ci różnicę, to, dokąd lecimy.
- Nie, absolutnie. Nawet ciekawie będzie zobaczyć znowu góry Dasso.
- Dobrze – zwrócił się tu do melamro, w języku przez nich zrozumiałym. - Trzech niech wchodzi na Weihlondera, dwóch na mnie. Wyruszamy za chwilę, tylko musimy tutaj spełnić jeszcze jeden obowiązek.
Smoki schyliły się tak, żeby melmaro mogli wejść na ich grzbiety. Kiedy ludzie byli już na swoich miejscach, Dérigéntirh wzbił się w powietrze, a za nim Weihlonder. Młodszy brat prowadził, bo doskonale wiedział, gdzie mają się udać. Po chwili dolecieli do czarnego smoka, leżącego pośród spalonego lasu.
- Weźmiesz go? - zwrócił się do Weihlondera w Smoczej Mowie. - Wrzucimy go do jakiejś głębokiej kotliny i tam złączymy jego Aurę z otoczeniem. Ale musimy znaleźć coś naprawdę głęboką. Nie możemy pozwolić, aby jego zepsucie się stamtąd wydostało.
- Spokojnie, znam nawet dobrze miejsce – odrzekł jego brat.
Zniżył lot i chwycił cielsko czarnego smoka, bez większego problemu podnosząc je w górę. Był ponad dwa razy większy, więc nie było mowy o tym, żeby nie zdołał tego zrobić. Tylko znacząco spowolniał, przez co Dérigéntirh musiał krążyć wokół niego, gdy ten zbliżał się w kierunku gór. Gdy już się tam znaleźli, Weihlonder zaczął manewrować między górami, aż w końcu znalazł to, czego szukał. Kotlina rzeczywiście była niezwykle głęboka, jej dna nie było nawet widać. W dodatku na tyle szeroka, aby dwa smoki mogły się tam bez problemu zmieścić.
- To miejsce zdecydowanie się nada.
Smoki zleciały na dół, aż nie dotknęły łapami kamienistego dna. Kiedyś niewątpliwie płynęła tędy wielka rzeka, lecz teraz pozostały tylko skały, idealne, aby przejąć Aurę czarnego smoka. Nie były istotami żywymi, więc ta nie była w stanie im zagrozić. Weihlonder upuścił ciało smoka, po czym wzbił się nieco wyżej. Dérigéntirh zrobił to samo, zatrzymując się na pewnej wysokości.
- Kto zaczyna? - spytał się brata.
- Ja – odparł Weihlonder, po czym zalał czarnego smoka falą szczerozłotego ognia.
Dérigéntirh po chwili zrobił to samo. Czarne łuski zaczęły się topić pod wpływem niesamowicie wysokiej temperatury. Gdy one były niszczone, dla mrocznej energii nie było już miejsca. Więc szukała czegoś innego, aby móc w to wniknąć. Jednak wszystkim, co znajdowało się wokół nich, była tylko lita skała. Mroczna energia nie miała innego wyboru, musiała tam wejść, aby pozostać przez jeszcze długi czas, dopóki całkowicie nie zniknie.
Kiedy nie pozostały już nawet kości po czarnym smoku, dwaj bracia przerwali zalewanie jego ciała ogniem. Skały wokół były rozgrzane po czerwoności, nie było nigdzie widać żadnego śladu po ciele smoka.
- Stało się, zjednoczył się z Prasmokiem, jego ciało buduje ciało naszego ojca – powiedział Dérigéntirh w smoczej mowie, po czym oba smoki wyleciały z kotliny i odleciały w stronę południa, okrywając się płaszczem iluzji.
[url=ttp://granica-pbf.pl/viewtopic.php?f=56&t=2583]Ciąg dalszy: Dérigéntirh i Loring.[/url]
- Mógłbyś im powiedzieć, że ich podziękowania mnie nie obchodzą, że robię to, co chcę?
Jego młodszy brat pokręcił z dezaprobatą głową, ale nie odpowiedział. Odwrócił się do ludzi i odrzekł do nich w języku, zrozumiałych przez nich:
- W imieniu moim i mojego brata – mówiąc to, spojrzał wymownie na Weihlondera, który znowu udawał, że go nie widzi – dziękuję wam za te słowa.
Zanim zdołał dokończyć wymawiać ostatnią sylabę, w jego głowie rozległ się głos brata.
”<<Dziękujesz za podziękowania? Co się z tobą dzieje?>>” Dérigéntirh nie odpowiedział na to pytanie, zajął się przyglądaniem obecnych na zboczu górskim. Był ciekaw, jak wyglądają ceremonię pochówkowe wśród melmaro. Spodziewał się tego, przez słowa, które wygłosił Loring. Jednak z zaciekawieniem ujrzał, iż złotowłosy robi coś innego. Jego kolejna wypowiedź była przesiąknięta cierpieniem i nienawiścią. Jego słowa też nie były lepsze. ”Setian? A więc to jest imię tej osoby, którą Loring chce zgładzić? Hm, nie wiem, kim jest ten Imi, ale chyba był dla Loringa kimś bliskim. Słyszę gorycz w jego głosie. Cóż, nie pomogę mu w zabiciu go. Nie, jeśli wcześniej nie poznam wszystkich okoliczności. Mogę go co najwyżej zabrać do Serrena. On już będzie doskonale wiedział, co i jak zrobić.”
- Nie uważasz, iż jest trochę podobny do ciebie? - spytał Dérigéntirh, odwracając się w stronę Weihlondera, a jednocześnie trochę się cofając, w obawie przed jego reakcją.
Jednak wielki złoty smok nie rzucił się na niego, ani nie zrobił nic w tym rodzaju. Dérigéntirh ostrożnie się do niego zbliżył, będąc gotowym w każdej chwili wykonać unik. Mógł się bez żadnych wątpliwości spodziewać ataku ze strony starszego brata, w końcu jaką obrazą byłoby dla niego porównanie z człowiekiem.
- Może, nie wiem. Wydaje mi się, że nie. On jest zbyt... dobry?
Dérigéntirh nie mógł uwierzyć w to, co słyszał. Znał brata od tylu setek lat, myślał, że jego charakter nie ma przed nim tajemnic. Wyglądało na to, że jednak się pomylił. ”Co oni mu zrobili na tym wschodzie? Cokolwiek by to nie było, może mu nawet wyjść na dobre.”
Nie kontynuował rozmowy, bo w tym momencie melmaro zaczęli podchodzić do ciała ich towarzysza i po kolei składali przysięgę. Bardzo mroczną przysięgę, która nigdy nie powinna być złożona. Smok aż się wzdrygnął, kiedy usłyszał, że każdy z nich mówi to z tą samą determinacją.
”Naprawdę nie spoczną, dopóki nie wypełnią swej przysięgi. Czy to dobrze, przysięgać, aby kogoś zabić?” Wiedział doskonale, że tak nie jest. Z własnego doświadczenia. Nie odezwał się jednak, nie wyraził swojej opinii.
Kiedy Loring zwrócił się do niego z pytaniem, spojrzał tylko na niego. ”W ogniu chcą, aby spoczął? Niech więc i tak będzie. A jego Aura niech zjednoczy się ze światem.” Po chwili rozpoczęła się właściwa ceremonia. Najpierw Loring wygłosił mowę, po czym każdy z melmaro ofiarował zmarłemu część swojej krwi. Dérigéntirh widział, że każdy z nich miał na ramieniu po kilka blizn, oznaczających przeszłe nacięcia. Gdy już wszyscy podzielili się swoją krwią, stanęli w łuku i odmówili jakąś formułę, która wielce zainteresowała smoka. Mówiła dużo o Loringu. Że należał do klanu, w którym wszyscy uważali się za braci, że kierują się własnymi ideałami, że są niezwykle dumni.
Melmaro odsunęli się od ciała towarzysza, dając mu znak, że może je podpalić. Smok najpierw przyjrzał się każdemu z nich z osobna. Widział ich smutek, ich łzy na policzkach. Musiał coś powiedzieć, odejście z tego świata nie było zwykła rzeczą. Przeniósł wzrok na ciało i odezwał się w jednej ze starszych odmian Smoczej Mowy:
- Ilekroć odchodzicie, zabieracie ze sobą część tych, którzy was otaczają. Tak jest, było i będzie. Jesteście tchnieniem życia, które łatwo może zniszczyć wiatr. Jednak zawsze idziecie naprzód, przez przeciwności, rzucając wyzwanie huraganowi. Przybyliście tutaj jako ostatni, odchodziciejako pierwsi. Niechaj twa dusza zjednoczy się z Prasmokiem i Aura twoja niech wypełni tę ziemię.
Zamilkł, po czym rozchylił paszczę, z której zionął niezwykłym, lśniąco złotym ogniem. Różnił się on od tego, którego używał zazwyczaj, miał w sobie część magii, wypełniającej jego ciało. Jasne, złociste płomienie szybko pochłonęły martwego melmaro.
Loring powiedział, że mogą ruszać.
- Dobrze, bracie, lecimy na południe, po drodze mi wszystko wyjaśnisz. Czyli jak, bierzesz tych trzech, a ja dwójkę?
Weihlonder wyraźnie się zdziwił. Widocznie nie spodziewał się tego, że będzie musiał ponownie wziąć na grzbiet ludzi. Co niezbyt mu się podobało.
- Mam z nimi lecieć przez całą Alaranię?
- Tak dokładnie. Spokojnie, zajmiemy się też twoim problemem. Chyba, że robi ci różnicę, to, dokąd lecimy.
- Nie, absolutnie. Nawet ciekawie będzie zobaczyć znowu góry Dasso.
- Dobrze – zwrócił się tu do melamro, w języku przez nich zrozumiałym. - Trzech niech wchodzi na Weihlondera, dwóch na mnie. Wyruszamy za chwilę, tylko musimy tutaj spełnić jeszcze jeden obowiązek.
Smoki schyliły się tak, żeby melmaro mogli wejść na ich grzbiety. Kiedy ludzie byli już na swoich miejscach, Dérigéntirh wzbił się w powietrze, a za nim Weihlonder. Młodszy brat prowadził, bo doskonale wiedział, gdzie mają się udać. Po chwili dolecieli do czarnego smoka, leżącego pośród spalonego lasu.
- Weźmiesz go? - zwrócił się do Weihlondera w Smoczej Mowie. - Wrzucimy go do jakiejś głębokiej kotliny i tam złączymy jego Aurę z otoczeniem. Ale musimy znaleźć coś naprawdę głęboką. Nie możemy pozwolić, aby jego zepsucie się stamtąd wydostało.
- Spokojnie, znam nawet dobrze miejsce – odrzekł jego brat.
Zniżył lot i chwycił cielsko czarnego smoka, bez większego problemu podnosząc je w górę. Był ponad dwa razy większy, więc nie było mowy o tym, żeby nie zdołał tego zrobić. Tylko znacząco spowolniał, przez co Dérigéntirh musiał krążyć wokół niego, gdy ten zbliżał się w kierunku gór. Gdy już się tam znaleźli, Weihlonder zaczął manewrować między górami, aż w końcu znalazł to, czego szukał. Kotlina rzeczywiście była niezwykle głęboka, jej dna nie było nawet widać. W dodatku na tyle szeroka, aby dwa smoki mogły się tam bez problemu zmieścić.
- To miejsce zdecydowanie się nada.
Smoki zleciały na dół, aż nie dotknęły łapami kamienistego dna. Kiedyś niewątpliwie płynęła tędy wielka rzeka, lecz teraz pozostały tylko skały, idealne, aby przejąć Aurę czarnego smoka. Nie były istotami żywymi, więc ta nie była w stanie im zagrozić. Weihlonder upuścił ciało smoka, po czym wzbił się nieco wyżej. Dérigéntirh zrobił to samo, zatrzymując się na pewnej wysokości.
- Kto zaczyna? - spytał się brata.
- Ja – odparł Weihlonder, po czym zalał czarnego smoka falą szczerozłotego ognia.
Dérigéntirh po chwili zrobił to samo. Czarne łuski zaczęły się topić pod wpływem niesamowicie wysokiej temperatury. Gdy one były niszczone, dla mrocznej energii nie było już miejsca. Więc szukała czegoś innego, aby móc w to wniknąć. Jednak wszystkim, co znajdowało się wokół nich, była tylko lita skała. Mroczna energia nie miała innego wyboru, musiała tam wejść, aby pozostać przez jeszcze długi czas, dopóki całkowicie nie zniknie.
Kiedy nie pozostały już nawet kości po czarnym smoku, dwaj bracia przerwali zalewanie jego ciała ogniem. Skały wokół były rozgrzane po czerwoności, nie było nigdzie widać żadnego śladu po ciele smoka.
- Stało się, zjednoczył się z Prasmokiem, jego ciało buduje ciało naszego ojca – powiedział Dérigéntirh w smoczej mowie, po czym oba smoki wyleciały z kotliny i odleciały w stronę południa, okrywając się płaszczem iluzji.
[url=ttp://granica-pbf.pl/viewtopic.php?f=56&t=2583]Ciąg dalszy: Dérigéntirh i Loring.[/url]
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Zwiadowca , Strażnik , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Ilirinleath cały czas miała wrażenie ze coś jest nie tak. Nie podobało jej się, że ona i Srdan działali jak zwykli zabójcy. Straż miejska nie powinna atakować z zaskoczenia i mordować bez słowa. Elfka nie miała pojęcia jak wytłumaczyć towarzyszowi swoje wątpliwości. Była zdruzgotana faktem, że nie wiedziała, co robić. Targały nią wątpliwości czy ich postępowanie jest słuszne. Co gorsza sama prosiła by to włócznik przejął dowodzenie. Nie spodziewała się sie z jego strony tak drastycznego rozwiązania sprawy. Z jednej strony pamiętała nauki swojego mistrza Teriona, który tłumaczył, że elfy nie mogą ingerować w sprawy ludzi. "Gdybyśmy wszczynali wojny za każdym razem, gdy człowiek niszczy naturę, nasza rasa byłaby dziś na wymarciu. Musimy skoncentrować się na ochronie przyrody w granicach naszych państw. Ludzkość dewastuje własne zasoby naturalne i prędzej czy później chciwym wzrokiem spojrzy w kierunku lasów Adrionu czy Kryształowego Królestwa. Ale my będziemy na to gotowi. W czasie, gdy skłóceni ludzie walczą między sobą, elfowie umacniają własne granice." Ilirinleath czuła wstyd z powodu zlekceważenia rad udzielonych jej przez mistrza, ale z drugiej strony Terion nie widział bezsilności roślin czekających na pewną śmierć, nie widział przestraszonych zwierząt uciekających w popłochu prosto w otaczające ich płomienie. Nie słyszał odgłosów trwogi, jęków bólu i cierpienia, jakie wywoływał ogień.
Zemsta nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem. Zawsze prowadzi do eskalacji konfliktu aż do całkowitego wyniszczenia jednej z stron. Mimo tego elfka miała ochotę poddać grabarza najcięższym torturom. Była gotowa mścić sie na nim odcinając mu kolejne fragmenty ciała tylko po to by słuchać jego przerażających wrzasków. Chętnie też oddałaby go bezbronnego na łaskę roślin i zwierząt. Widok oprawcy w sytuacji, gdy jest zdany na litość z strony swoich ofiar, w tym przypadku zdawał się elfce najlepszą formą wymierzenia sprawiedliwości.
Nadmiar myśli toczących się w głowie Ilirinleath powodowało, iż elfka nie potrafiła skoncentrować się na walce z kowalką. Nie spodziewała się, że ta zareaguje tak gwałtownie i rzuci się na nią. Usiłowała wytłumaczyć całe zajście, ale porywcza Feyla kierowana gniewem nie chciała jej słuchać. Drobne rany, jakie zadawała jej Ilirinleath powinny być wystarczającym ostrzeżeniem by tamta zrezygnowała z ataku. Skutek był jednak zupełnie odwrotny. Z każdym kolejnym cięciem elfki, rosła złość kowalki i jej zdolność do racjonalnej oceny sytuacji. Strażniczka miała nadzieję, że jej przeciwniczka w końcu będzie miała dość. Z ulgą przyjęła poddanie się Feyli, tylko po to by za chwilę otrzymać potężny cios w głowę. Upadła zamroczona. Na szczęście trawiasty grunt złagodził nieco zderzenie z ziemią. Przez krótką chwilę elfka nie była w stanie ocenić gdzie jest. Instynktownie przeturlała sie w bok, spodziewając się ponownego ataku z strony kowalki. Dziewczyna dysponowała siłą, o jaką Ilirinleath nigdy by jej nie podejrzewała. Elfka wstała z trudem. Czuła pulsowanie w głowie. Mrużyła oczy starając skupić wzrok na tym, co ma przed sobą. Szukała Feyli, której nigdzie nie mogła dostrzec. Sama miała problemy z zachowaniem równowagi i koncentracją. Wsparła sie na mieczu usilnie wypatrując swojego towarzysza.
- Srdanie?! - Zawołała, starając się ostrzec elfa. Ilirinleath podejrzewała, że kowalka uciekła lub rzuciła się na pomoc grabarzowi. Potrzebowała jeszcze chwili by w pełni zrozumieć sytuację, jaką ma przed oczyma.
Zemsta nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem. Zawsze prowadzi do eskalacji konfliktu aż do całkowitego wyniszczenia jednej z stron. Mimo tego elfka miała ochotę poddać grabarza najcięższym torturom. Była gotowa mścić sie na nim odcinając mu kolejne fragmenty ciała tylko po to by słuchać jego przerażających wrzasków. Chętnie też oddałaby go bezbronnego na łaskę roślin i zwierząt. Widok oprawcy w sytuacji, gdy jest zdany na litość z strony swoich ofiar, w tym przypadku zdawał się elfce najlepszą formą wymierzenia sprawiedliwości.
Nadmiar myśli toczących się w głowie Ilirinleath powodowało, iż elfka nie potrafiła skoncentrować się na walce z kowalką. Nie spodziewała się, że ta zareaguje tak gwałtownie i rzuci się na nią. Usiłowała wytłumaczyć całe zajście, ale porywcza Feyla kierowana gniewem nie chciała jej słuchać. Drobne rany, jakie zadawała jej Ilirinleath powinny być wystarczającym ostrzeżeniem by tamta zrezygnowała z ataku. Skutek był jednak zupełnie odwrotny. Z każdym kolejnym cięciem elfki, rosła złość kowalki i jej zdolność do racjonalnej oceny sytuacji. Strażniczka miała nadzieję, że jej przeciwniczka w końcu będzie miała dość. Z ulgą przyjęła poddanie się Feyli, tylko po to by za chwilę otrzymać potężny cios w głowę. Upadła zamroczona. Na szczęście trawiasty grunt złagodził nieco zderzenie z ziemią. Przez krótką chwilę elfka nie była w stanie ocenić gdzie jest. Instynktownie przeturlała sie w bok, spodziewając się ponownego ataku z strony kowalki. Dziewczyna dysponowała siłą, o jaką Ilirinleath nigdy by jej nie podejrzewała. Elfka wstała z trudem. Czuła pulsowanie w głowie. Mrużyła oczy starając skupić wzrok na tym, co ma przed sobą. Szukała Feyli, której nigdzie nie mogła dostrzec. Sama miała problemy z zachowaniem równowagi i koncentracją. Wsparła sie na mieczu usilnie wypatrując swojego towarzysza.
- Srdanie?! - Zawołała, starając się ostrzec elfa. Ilirinleath podejrzewała, że kowalka uciekła lub rzuciła się na pomoc grabarzowi. Potrzebowała jeszcze chwili by w pełni zrozumieć sytuację, jaką ma przed oczyma.
- Adrien
- Szukający Snów
- Posty: 168
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Upadły Anioł
- Profesje:
- Kontakt:
-Przylecą, przylecą! Z zachodu przylecą! - ćwierkała ptaszyna do ucha Adriena. -Zaraz przylecą, za chwilę przylecą!
-Ihihi...głupie ssstworzenia...jeszcze sssię nie nauczyły jak groźny jessst żywioł...
Dalszą rozmowę z ptakiem przerwała mu kowalka wpychając go do wody tak, że nie miał szans na żadną obronę i poleciał jak długi mocząc się od stóp do głów.
-Świetnie... - odpowiedział cicho odgarniając włosy z twarzy i podnosząc się z wody. -Szkoda, że nie umiem władać magią ognia...mogliśmy sssię łatwiej osssuszyć...- łgarstwo powiedziane z premedytacją. Ptak ostrzegał go na bieżąco przez co Grabarz doskonale zdawał sobie sprawę, że słyszą każde jego słowo.
Wyżymał wodę z włosów i odłożył kapelusz obok by mu nie przeszkadzał, lodowata woda skutecznie go orzeźwiła. Odruchowo sprawdził, czy niczego sobie nie rozdarł i czy nie połamał długich paznokci, ciężko jest być pedantem w głuszy.
Siedział wygodnie na pieńku czekając na dalsze instrukcje od swojego ptasiego przyjaciela, całkowicie na nim polegał wierząc, że ten go nie zdradzi.
-Z lewej, lewej, z lewej! -zaświergotał ptak widząc Srdana.
Wprawdzie nie znał się na iluzji, ale obserwował elfa przez cały czas i wiedział który jest tym prawdziwym. Adrien zachowywał cały swój psychopatyczny spokój i złożył palce w wieżyczkę ze znaczącym uśmiechem. Zamierzał rozpętać tu piekło na ziemi, kara za naruszenie jego spokoju będzie długa i uciążliwa... Skupił się na włóczni elfa, nie miał tyle mocy by ją stopić ani zniszczyć, ale mógł ją nagrzać do niebotycznej temperatury...Była to prawdziwa walka z czasem, bo wiedział, że jeśli mu się nie uda to zginie w bardzo okrutny sposób, jakim jest przebicie włócznią..
Sam zaś szybko się cofnął i wyciągnął spod szaty długi miecz żałując, że nie potrafi go zmieniać tak jak robił to jego poprzedni właściciel. Wielka kosa załatwiłaby sprawę...
-Wiesz, co, dziecię lasu? Znudziło mi się już granie starego psychopaty, który godzi się na wszystko i się nie wtrąca. - Głos był miękki, delikatny, zupełnie do niego nie pasujący. -Mam kiepski dzień, a wy jeszcze bardziej mi go utrudniacie. -Sięgnął chudą dłonią do grzywki i jednym ruchem ogarnął ją z czoła ukazując twarz naprawdę przystojnego, choć lekko kobiecego, młodego mężczyzny.
Nie widział Fey i elfki, liczyło się dla niego tylko to, by utrzeć nosa temu baranowi. -Jeśli nas nie zostawicie to spalę ten las i wszystko, co się w nim znajduje. I to nie jest groźba...ihihi...To ossstrzeżeniee... Cały czas trzymał miecz w pogotowiu, ale mimo wszystko był pacyfistą i wolał najpierw na spokojnie przemówić mu do rozsądku. Przecież elfy kochają swój las, prawda?
-Ihihi...głupie ssstworzenia...jeszcze sssię nie nauczyły jak groźny jessst żywioł...
Dalszą rozmowę z ptakiem przerwała mu kowalka wpychając go do wody tak, że nie miał szans na żadną obronę i poleciał jak długi mocząc się od stóp do głów.
-Świetnie... - odpowiedział cicho odgarniając włosy z twarzy i podnosząc się z wody. -Szkoda, że nie umiem władać magią ognia...mogliśmy sssię łatwiej osssuszyć...- łgarstwo powiedziane z premedytacją. Ptak ostrzegał go na bieżąco przez co Grabarz doskonale zdawał sobie sprawę, że słyszą każde jego słowo.
Wyżymał wodę z włosów i odłożył kapelusz obok by mu nie przeszkadzał, lodowata woda skutecznie go orzeźwiła. Odruchowo sprawdził, czy niczego sobie nie rozdarł i czy nie połamał długich paznokci, ciężko jest być pedantem w głuszy.
Siedział wygodnie na pieńku czekając na dalsze instrukcje od swojego ptasiego przyjaciela, całkowicie na nim polegał wierząc, że ten go nie zdradzi.
-Z lewej, lewej, z lewej! -zaświergotał ptak widząc Srdana.
Wprawdzie nie znał się na iluzji, ale obserwował elfa przez cały czas i wiedział który jest tym prawdziwym. Adrien zachowywał cały swój psychopatyczny spokój i złożył palce w wieżyczkę ze znaczącym uśmiechem. Zamierzał rozpętać tu piekło na ziemi, kara za naruszenie jego spokoju będzie długa i uciążliwa... Skupił się na włóczni elfa, nie miał tyle mocy by ją stopić ani zniszczyć, ale mógł ją nagrzać do niebotycznej temperatury...Była to prawdziwa walka z czasem, bo wiedział, że jeśli mu się nie uda to zginie w bardzo okrutny sposób, jakim jest przebicie włócznią..
Sam zaś szybko się cofnął i wyciągnął spod szaty długi miecz żałując, że nie potrafi go zmieniać tak jak robił to jego poprzedni właściciel. Wielka kosa załatwiłaby sprawę...
-Wiesz, co, dziecię lasu? Znudziło mi się już granie starego psychopaty, który godzi się na wszystko i się nie wtrąca. - Głos był miękki, delikatny, zupełnie do niego nie pasujący. -Mam kiepski dzień, a wy jeszcze bardziej mi go utrudniacie. -Sięgnął chudą dłonią do grzywki i jednym ruchem ogarnął ją z czoła ukazując twarz naprawdę przystojnego, choć lekko kobiecego, młodego mężczyzny.
Nie widział Fey i elfki, liczyło się dla niego tylko to, by utrzeć nosa temu baranowi. -Jeśli nas nie zostawicie to spalę ten las i wszystko, co się w nim znajduje. I to nie jest groźba...ihihi...To ossstrzeżeniee... Cały czas trzymał miecz w pogotowiu, ale mimo wszystko był pacyfistą i wolał najpierw na spokojnie przemówić mu do rozsądku. Przecież elfy kochają swój las, prawda?
- Pani Losu
- Splatający Przeznaczenie
- Posty: 648
- Rejestracja: 15 lat temu
- Rasa:
- Profesje:
- Kontakt:
Ptaszysko zdradziło nadchodzące niebezpieczeństwo z lewej strony. Adrien miał jeszcze kilka sekund aby dokładnie rozplanować swoje ruchy. Jeżeli magia ognia nie będzie skuteczna, jego kolejnym krokiem będzie odbicie w bok lub w tył. Tak też zrobił i, jak się okazało, próba rozgrzania broni byłą bezskuteczna. Magiczną włócznię, jak sama nazwa wskazuję, chronią zawarte w niej zaklęcia. Wydawało się, że czar wywołał jedynie wyładowanie elektryczne, które w żaden sposób nie podziałały na silnego elfa.
Tak na prawdę, Adrien od śmierci uchronił jego kolejny ruch. Gdyby nie zwierzę pewnie by już wąchał kwiatki od spodu. Jego szybki, przemyślany krok w tył okazał się idealny mimo błyskawiczności przeciwnika, jednakże także i Srdan odniósł małe zwycięstwo. Magiczna broń sięgnęła lewej części ramienia od strony wewnętrznej. Krew pozostawiła po sobie smugę na piasku. Rana nie była na tyle głęboka by odciąć mu rękę, ale też nie na tyle płytka by nie ruszyła piekelnym.
Tak na prawdę, Adrien od śmierci uchronił jego kolejny ruch. Gdyby nie zwierzę pewnie by już wąchał kwiatki od spodu. Jego szybki, przemyślany krok w tył okazał się idealny mimo błyskawiczności przeciwnika, jednakże także i Srdan odniósł małe zwycięstwo. Magiczna broń sięgnęła lewej części ramienia od strony wewnętrznej. Krew pozostawiła po sobie smugę na piasku. Rana nie była na tyle głęboka by odciąć mu rękę, ale też nie na tyle płytka by nie ruszyła piekelnym.
- Srdan
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 91
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Włóczęga , Wojownik
- Kontakt:
Wszystko działo się bardzo szybko, on zaatakował, odczuł starania Grabarza skierowane ku jego włóczni i na chwilkę stracił stu procentową pewność siebie. Wnioskował, że jest potężniejszym magiem, skoro wcześniej potrafił spalić taką połać lasu - a teraz jego magia nie była w stanie uszkodzić włóczni. Kto byłby na tyle głupi, żeby największy ze swoich atutów tak szybko pozwolić usunąć? Dobrze wiedział, że jego największym atutem jest właśnie włócznia, więc już dawno temu magowie zaklęli jego broń, by nie dało się jej normalnie zniszczyć. Jakąkolwiek szkodę mógł uczynić jedynie potężny mag. Srdan na pewno nie kwestionował mocy Adriena, ha, nawet myślał, że jest potężniejszy. W tej sytuacji doszedł do wniosku, że Grabarz po prostu wcześniej wytracił swoją moc, i teraz po prostu nie dysponował jej pełnią. Ale tak na prawdę było to bodźcem dla elfa, który poczuł dominację nad przeciwnikiem. Kolejnym takim bodźcem było to, że jego włócznia sięgnęła lewej części ramienia od strony wewnętrznej. Nie była to jakaś głęboka rana, ale Grabarz musiał to odczuć.
Idąc za ciosem - bo kto by dał chwilę oddechu przeciwnikowi, jeżeli kosztem przegranej może być życie? - Wymierzył uderzenie, nie pchnięcie, tylko uderzenie kijem jego włóczni w dłoń, w której wysoki mężczyzna trzymał broń. Na tym jednak jego atak się nie kończył, wiedząc, że takie coś niekoniecznie zadziała, trzeba iść za ciosem. Od razu zbliżył się do niego, robiąc błyskawiczny obrót i wymierzając łokciem cios w podbródek. Warto zauważyć, że jego włócznia była długa - jeżeli Srdan by się wyprostował i wbił w ziemię swoją włócznię - ta byłaby wyższa o jakąś głowę. Była to dla elfa idealna długość. Dla dopełnienia całego tego ataku zrobił kolejny ruch, tym razem mający na celu wyprowadzenie z równowagi, albo nawet przewrócenie przeciwnika. Wykonał obrót, jednym końcem włóczni próbując podciąć przeciwnika i napierając barkiem na przeciwnika. Jeżeli wszystko się uda, albo przynajmniej wyprowadzi przeciwnika z równowagi, postara się przygwoździć go do ziemi i unieszkodliwić. Jednak jednego był już pewien, jednak go nie zabije. Doszedł tak teraz do wniosku, w sumie w sekundę ta korekta wpadła mu do głowy. Najlepszym rozwiązaniem będzie pozwolenie elfce wybrać i wykonać karę, chyba, że go poprosi, o to żeby to on jednak wykonał wyrok, który wcześniej mu chciał wymierzyć, albo ona cos innego wybierze,.
Dosłyszał oczywiście słowa elfki, unosząc na chwilę głowę i rzucając badawcze spojrzenie w bok, stronę, z której głos dochodził - w razie, czego będąc już psychicznie gotowym do odskoczenia i ewentualnego sparowania ciosu wymierzonego przez kowalkę, o ile ta by próbowała coś takiego zrobić.
Idąc za ciosem - bo kto by dał chwilę oddechu przeciwnikowi, jeżeli kosztem przegranej może być życie? - Wymierzył uderzenie, nie pchnięcie, tylko uderzenie kijem jego włóczni w dłoń, w której wysoki mężczyzna trzymał broń. Na tym jednak jego atak się nie kończył, wiedząc, że takie coś niekoniecznie zadziała, trzeba iść za ciosem. Od razu zbliżył się do niego, robiąc błyskawiczny obrót i wymierzając łokciem cios w podbródek. Warto zauważyć, że jego włócznia była długa - jeżeli Srdan by się wyprostował i wbił w ziemię swoją włócznię - ta byłaby wyższa o jakąś głowę. Była to dla elfa idealna długość. Dla dopełnienia całego tego ataku zrobił kolejny ruch, tym razem mający na celu wyprowadzenie z równowagi, albo nawet przewrócenie przeciwnika. Wykonał obrót, jednym końcem włóczni próbując podciąć przeciwnika i napierając barkiem na przeciwnika. Jeżeli wszystko się uda, albo przynajmniej wyprowadzi przeciwnika z równowagi, postara się przygwoździć go do ziemi i unieszkodliwić. Jednak jednego był już pewien, jednak go nie zabije. Doszedł tak teraz do wniosku, w sumie w sekundę ta korekta wpadła mu do głowy. Najlepszym rozwiązaniem będzie pozwolenie elfce wybrać i wykonać karę, chyba, że go poprosi, o to żeby to on jednak wykonał wyrok, który wcześniej mu chciał wymierzyć, albo ona cos innego wybierze,.
Dosłyszał oczywiście słowa elfki, unosząc na chwilę głowę i rzucając badawcze spojrzenie w bok, stronę, z której głos dochodził - w razie, czego będąc już psychicznie gotowym do odskoczenia i ewentualnego sparowania ciosu wymierzonego przez kowalkę, o ile ta by próbowała coś takiego zrobić.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości