Fargoth ⇒ Róża bez kolców.
- Loring
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 134
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Człowiek
- Profesje:
- Kontakt:
- Wampiry… - Mruknął ponuro Loring, wpatrując się w stojącego naprzeciwko niego Corlana, który w swoistym potwierdzeniu wyszczerzył się i zlizał posokę z okolic warg. – Czego chcecie? Jeśli chodzi o niedawną potyczkę, w której zabiłem waszych dwóch pobratymców, to nie chciałem, by tak się to wszystko skończyło. To oni zaczęli, a ja po prostu broniłem towarzystwa, przy okazji samemu walcząc o przeżycie, bo z niewiadomych przyczyn zostałem zaatakowany. Moi towarzysze nic nie zawinili, jeśli macie jakieś plany względem mnie, to ich puśćcie.
- Loring, co ty gadasz? – Urgoth zmarszczył brwi. – Chyba powinieneś jednak nam tamto opowiedzieć, ale nie myśl, że sobie pójdziemy. Nie strugaj bohatera, zobacz ilu ich jest.
- Czego chcecie? – Okuar zmierzył rywali wzrokiem, odruchowo cofając się, tak samo jak Gotlandczycy. Trzech wojowników utworzyło mały trójkąt, każdy odwrócony do siebie plecami, wpatrzony w wampiry. Zdecydowanie przestrzeni nie było zbyt wiele, a do tego ten cały – wydawało się, że tak jest – przywódca do tej pory się nie ruszył, a wyglądał na takiego, który nie należy do słabeuszy. – Walki? Nie radzę, chcąc stanąć przeciwko trójce melmaro, liczcie się z tym, że poleje się krew.
- Melmaro? – Malachit zmierzył trójkę ludzi uważniejszym wzrokiem i wyprostował się. – Co znaczy to słowo? Słyszałem blondasie, że zadziwiająco dobrze walczysz, podobno stylem całkowicie obcym w tej krainie. Nie jesteś stąd, prawda… Loringu? Więc co sprowadza cię do bagna, jakim jest Alarania? Nie wiesz, że niektórzy tutaj… umierają?
Śmiech przeciął powietrze, a towarzyszył temu mściwy uśmiech i wyszczerzenie kłów.
- Nie mam czasu na rozmowę, wybacz, mój drogi. Niedługo przybędzie tutaj straż, a przynajmniej taką mam nadzieję. Było nie wcinać się między moją rodzinę, a upadlaka.
- Upadlaka? – Loring zmrużył brwi. – Na srebrny księżyc, kogo masz na myśli?
- Nie wiesz? – Lider krwiopijców wydał się zdziwiony, jednak po chwili znów wybuchnął śmiechem. – Na krew ludzi, nie powiedział ci kim jest? A inni, czy pozostali wiedzą? Kowalka, smok, kotołaczka? Tak, tak, znam każdego członka tej wesołej eskapady. Naprawdę trzymałeś się anioła, nie wiedząc kim jest? A wiesz chociaż jak ma na imię? Nie wiesz NIC? Przecież to… Oh… - Wampir ryknął śmiechem. – Podróżowałeś z upadłym aniołkiem, który został wyrzucony z nieba i pozbawiony skrzydeł, a ty miałeś go cały czas za człowieka? Jakże zabawne.
„Anioła? Jakiego znowu anioła… Wiedziałem, że nie jest człowiekiem, a przynajmniej nie byłem tego pewien, ale dlaczego wszystkich oszukiwał? Dlaczego kłamał, czemu ukrywał swoją tożsamość? I czy tylko ja żyłem w nieświadomości? Być może innym powiedział…” W głowie Loringa zaczęło się kłębić od różnorakich myśli, jednak był zbyt dobrze wyszkolony, by pozwolić się zdekoncentrować. Nie, teraz należało skupić się na chwili obecnej, a tym zająć się później, na spokojnie.
- Czyli co, mamy ze sobą walczyć? Nasza trójka na dziewiątkę? To ma być sprawiedliwe? Heh, żałosne… - Złotowłosy wiedział, że po tym nastąpi jakaś odpowiedź, bo sytuacja tego wymagała. Była to jedna z wielu ćwiczonych metod mających na celu dezorientację przeciwnika. Nie będą się spodziewali ataku w tak niestosownym momencie. – Rozproszenie!
Melmaro zdążył jedynie krzyknąć i od razu rzucił się do przodu, robiąc przewrót między dwoma ciałami. Leśni synchronicznie zrobili to samo, każdy w inną stronę. Miało to wadę – nikt nie krył nikomu pleców, ale z drugiej strony po pierwsze było więcej miejsca, a po drugie, nikt nikomu nie przeszkadzał. – Mamy w mieczach srebro, walczcie tak jak ze zwykłymi przeciwnikami, nie myślcie o tym, że to wampiry, a co-okresowy test klanu.
- Srebro? No, no, no… Widzę, że jesteście przygotowani… Swoją drogą ciekawi mnie skąd jesteście i co to za znaki na płaszczach, ale to nic. Jeszcze bardziej ciekawi mnie widok waszych martwych ciał. Moi drodzy, zajmijcie się nimi.
W niepokojąco szybkim tempie w dłoni każdego nocnego pojawił się miecz. Trzech na jednego… Mało pocieszająca perspektywa. Gdyby to jeszcze byli żołnierze, to spokojnie melmaro daliby sobie radę, ale wampiry… To zupełnie inna bajka.
Błysnęła klinga, ciało poruszyło się, powietrze zostało przecięte, a serce zabiło mocniej, niosąc sygnał „Zaczęło się, to walka o twoje życie”. Pierwszy zaatakował Corlan. Loring miał o tyle lepiej od towarzyszy, że posiadał zbroję, która chroniła go przed ciosami, więc zamierzał jak najszybciej pokonać rywali, by móc wesprzeć kompanów.
Pierwsze starcie zawsze opierało się na wzajemnym wybadaniu, spróbowaniu oszacować swoich szans, spostrzeżeniu tego, jak stawia kroki przeciwnik, czy nawet zlustrowaniu potencjalnej niepewności na twarzy. W tej sytuacji było to jak najbardziej nie na miejscu, więc należało zapomnieć o nauce.
Znajomy odgłos zwiastował zderzeniu się kling, pierwszemu kontaktowi, początkowi śmiertelnej gry. Melmaro – trzymając miecz oburącz – uniósł go nad głowę, blokując nacierający z góry cios, jednocześnie podnosząc prawą nogę, w celu uniknięcia podcięcia.
Xue obserwował wszystko w skupieniu, lustrując toczące się walki. „Ci mężczyźni… Naprawdę są dobrzy. Kim oni są? Skąd pochodzą? Chyba będę musiał wkroczyć osobiście…”
Złotowłosy odpierając atak z flanki, skoczył do tyłu, zbił nadlatujący miecz ku dołowi, obrócił się przez swój prawy bark i przelał pierwszą krew, przecinając oponentowi ramię, czemu towarzyszył głośny krzyk bólu. Corlan w odwecie za towarzysza, rzucił się wściekle do ataku, wykorzystując swoją nieludzką szybkość.
- Jesteśmy leśnymi, potrafimy więcej niż tylko machać mieczem! – Krzyknął Okuar w stronę Loringa. – Możesz na nas liczyć, pamiętaj!
Leśni postanowili pokazać swój pełen potencjał, dając z siebie wszystko. Urgoth łączył szermierkę z akrobacjami. Właśnie teraz odparł kolejny atak, jednak upuścił przy tym miecz. Oczywiście celowo, gdyż skoczył do przodu, odbił się jedną nogą od przeciwnika, wykonał salto do tyłu i lądując wypuścił sztylet, który wbił się w sam środek twarzy wampira, powodując krótkie jękniecie i śmierć.
- Ty… - Mruknął Xue, ruszając się z miejsca i zaczynając zmierzać ku leśnemu, który pierwszy przelał życie. – Trzeba było posłuchać instynktu, najwyższa pora się wtrącić…
- Loring, co ty gadasz? – Urgoth zmarszczył brwi. – Chyba powinieneś jednak nam tamto opowiedzieć, ale nie myśl, że sobie pójdziemy. Nie strugaj bohatera, zobacz ilu ich jest.
- Czego chcecie? – Okuar zmierzył rywali wzrokiem, odruchowo cofając się, tak samo jak Gotlandczycy. Trzech wojowników utworzyło mały trójkąt, każdy odwrócony do siebie plecami, wpatrzony w wampiry. Zdecydowanie przestrzeni nie było zbyt wiele, a do tego ten cały – wydawało się, że tak jest – przywódca do tej pory się nie ruszył, a wyglądał na takiego, który nie należy do słabeuszy. – Walki? Nie radzę, chcąc stanąć przeciwko trójce melmaro, liczcie się z tym, że poleje się krew.
- Melmaro? – Malachit zmierzył trójkę ludzi uważniejszym wzrokiem i wyprostował się. – Co znaczy to słowo? Słyszałem blondasie, że zadziwiająco dobrze walczysz, podobno stylem całkowicie obcym w tej krainie. Nie jesteś stąd, prawda… Loringu? Więc co sprowadza cię do bagna, jakim jest Alarania? Nie wiesz, że niektórzy tutaj… umierają?
Śmiech przeciął powietrze, a towarzyszył temu mściwy uśmiech i wyszczerzenie kłów.
- Nie mam czasu na rozmowę, wybacz, mój drogi. Niedługo przybędzie tutaj straż, a przynajmniej taką mam nadzieję. Było nie wcinać się między moją rodzinę, a upadlaka.
- Upadlaka? – Loring zmrużył brwi. – Na srebrny księżyc, kogo masz na myśli?
- Nie wiesz? – Lider krwiopijców wydał się zdziwiony, jednak po chwili znów wybuchnął śmiechem. – Na krew ludzi, nie powiedział ci kim jest? A inni, czy pozostali wiedzą? Kowalka, smok, kotołaczka? Tak, tak, znam każdego członka tej wesołej eskapady. Naprawdę trzymałeś się anioła, nie wiedząc kim jest? A wiesz chociaż jak ma na imię? Nie wiesz NIC? Przecież to… Oh… - Wampir ryknął śmiechem. – Podróżowałeś z upadłym aniołkiem, który został wyrzucony z nieba i pozbawiony skrzydeł, a ty miałeś go cały czas za człowieka? Jakże zabawne.
„Anioła? Jakiego znowu anioła… Wiedziałem, że nie jest człowiekiem, a przynajmniej nie byłem tego pewien, ale dlaczego wszystkich oszukiwał? Dlaczego kłamał, czemu ukrywał swoją tożsamość? I czy tylko ja żyłem w nieświadomości? Być może innym powiedział…” W głowie Loringa zaczęło się kłębić od różnorakich myśli, jednak był zbyt dobrze wyszkolony, by pozwolić się zdekoncentrować. Nie, teraz należało skupić się na chwili obecnej, a tym zająć się później, na spokojnie.
- Czyli co, mamy ze sobą walczyć? Nasza trójka na dziewiątkę? To ma być sprawiedliwe? Heh, żałosne… - Złotowłosy wiedział, że po tym nastąpi jakaś odpowiedź, bo sytuacja tego wymagała. Była to jedna z wielu ćwiczonych metod mających na celu dezorientację przeciwnika. Nie będą się spodziewali ataku w tak niestosownym momencie. – Rozproszenie!
Melmaro zdążył jedynie krzyknąć i od razu rzucił się do przodu, robiąc przewrót między dwoma ciałami. Leśni synchronicznie zrobili to samo, każdy w inną stronę. Miało to wadę – nikt nie krył nikomu pleców, ale z drugiej strony po pierwsze było więcej miejsca, a po drugie, nikt nikomu nie przeszkadzał. – Mamy w mieczach srebro, walczcie tak jak ze zwykłymi przeciwnikami, nie myślcie o tym, że to wampiry, a co-okresowy test klanu.
- Srebro? No, no, no… Widzę, że jesteście przygotowani… Swoją drogą ciekawi mnie skąd jesteście i co to za znaki na płaszczach, ale to nic. Jeszcze bardziej ciekawi mnie widok waszych martwych ciał. Moi drodzy, zajmijcie się nimi.
W niepokojąco szybkim tempie w dłoni każdego nocnego pojawił się miecz. Trzech na jednego… Mało pocieszająca perspektywa. Gdyby to jeszcze byli żołnierze, to spokojnie melmaro daliby sobie radę, ale wampiry… To zupełnie inna bajka.
Błysnęła klinga, ciało poruszyło się, powietrze zostało przecięte, a serce zabiło mocniej, niosąc sygnał „Zaczęło się, to walka o twoje życie”. Pierwszy zaatakował Corlan. Loring miał o tyle lepiej od towarzyszy, że posiadał zbroję, która chroniła go przed ciosami, więc zamierzał jak najszybciej pokonać rywali, by móc wesprzeć kompanów.
Pierwsze starcie zawsze opierało się na wzajemnym wybadaniu, spróbowaniu oszacować swoich szans, spostrzeżeniu tego, jak stawia kroki przeciwnik, czy nawet zlustrowaniu potencjalnej niepewności na twarzy. W tej sytuacji było to jak najbardziej nie na miejscu, więc należało zapomnieć o nauce.
Znajomy odgłos zwiastował zderzeniu się kling, pierwszemu kontaktowi, początkowi śmiertelnej gry. Melmaro – trzymając miecz oburącz – uniósł go nad głowę, blokując nacierający z góry cios, jednocześnie podnosząc prawą nogę, w celu uniknięcia podcięcia.
Xue obserwował wszystko w skupieniu, lustrując toczące się walki. „Ci mężczyźni… Naprawdę są dobrzy. Kim oni są? Skąd pochodzą? Chyba będę musiał wkroczyć osobiście…”
Złotowłosy odpierając atak z flanki, skoczył do tyłu, zbił nadlatujący miecz ku dołowi, obrócił się przez swój prawy bark i przelał pierwszą krew, przecinając oponentowi ramię, czemu towarzyszył głośny krzyk bólu. Corlan w odwecie za towarzysza, rzucił się wściekle do ataku, wykorzystując swoją nieludzką szybkość.
- Jesteśmy leśnymi, potrafimy więcej niż tylko machać mieczem! – Krzyknął Okuar w stronę Loringa. – Możesz na nas liczyć, pamiętaj!
Leśni postanowili pokazać swój pełen potencjał, dając z siebie wszystko. Urgoth łączył szermierkę z akrobacjami. Właśnie teraz odparł kolejny atak, jednak upuścił przy tym miecz. Oczywiście celowo, gdyż skoczył do przodu, odbił się jedną nogą od przeciwnika, wykonał salto do tyłu i lądując wypuścił sztylet, który wbił się w sam środek twarzy wampira, powodując krótkie jękniecie i śmierć.
- Ty… - Mruknął Xue, ruszając się z miejsca i zaczynając zmierzać ku leśnemu, który pierwszy przelał życie. – Trzeba było posłuchać instynktu, najwyższa pora się wtrącić…
- Adrien
- Szukający Snów
- Posty: 168
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Upadły Anioł
- Profesje:
- Kontakt:
Feyla miała racje, anioły były dobre, ale miały tez sporo wad... dużych wad. Gdy Adrien był jeszcze młody i miał głowę pełną ideałów, chciał opiekować się ludźmi, pomagać im i nauczyć wszystkiego, co sam potrafi. Chciał być aniołem idealnym... Jego marzenia i dziecinnie mrzonki zostały rozwiane jak dmuchawiec na wietrze przez jego ojca, który uświadomił mu, że ludzie nie chcą tej pomocy, a anioły są zbyt zajęte własnymi problemami, by troszczyć się o innych. Niebianie byli zawistni, Crevan przekonał się o tym na własnej skórze; będąc bardzo wysoko w hierarchii, mimo młodego wieku, panicznie bał się, że go zamordują we śnie, czego obawiał się do dziś i miał wręcz niezdrową obsesje na punkcie swojego bezpieczeństwa. Odruchowo spał ze sztyletem pod poduszką i zawsze miał przy sobie miecz, choć skrzętnie ukryty.
- Nie...prawdę mówiąc... - postukał się po podbródku paznokciem, wyraźnie się nad tym zastanawiając, robiąc przy tym dość zabawną minę. - Nie mam pojęcia dlaczego próbują mnie zabić, ale trochę im to zajmie.
Uśmiechnął się delikatnie, chcąc rozładować napięcie i nie rozzłościć czymś dziewczyny; miał pewien plan, który bardzo chciał doprowadzić do końca. Nie liczyło się dla niego to, co dzieje się obok, co dzieje się z jego towarzyszami. Kotka w jego mniemaniu była już pustym kielichem, który można wyrzucić, bo spełnił swoją role. Wprawdzie zgodził się ją przygarnąć i zamierzał się tego trzymać, ale niech dziewczyna nie myśli, że nie będzie musiała nic robić; Adrien był niesamowitym pedantem i musiał mieć posprzątane na błysk, wręcz tak, by można było się przejrzeć w podłodze. To nie tak, ze będzie złym panem dla Acili; dopóki będzie sumiennie wykonywać swoje obowiązki będzie mieć u niego jak u Boga za piecem.
Oczywiście informacje od Acili już miał, i mógłby je przekazać kowalce, ale... po co? Zamierzał wygodnie sobie usiąść i patrzeć jak ta męczy się z wydobywaniem ich z kotki, ku jego wyraźniej uciesze. Lubił ją, ale nie zamierzał zmieniać swoich przyzwyczajeń, czyli sprzedawanie informacji w zamian za...rozbawienie go. Patrzenie na ich rozmowę na pewno będzie dużo zabawniejsze.
-Fey...zagadnął dziewczynę grabarz i spojrzał jej w oczy, lekko przyciągając ją do siebie i całując w usta, delikatnie przygryzając jej wargę.. mimo, iż nie wyglądał, potrafił całować i to całkiem nieźle... Nim dziewczyna zdążyła zareagować, wstał i potrząsnął głową, pozwalając opaść srebrnej grzywce na oczy. Dlaczego to zrobił? Sam nie wiedział, ale czuł, że ma miękkie nogi. Kowalka była widać w takim szoku, że jeszcze nie dala mu za to w twarz. I dobrze. - Możemy jechać, sssą gdzieś niedaleko. - Jego głos znowu był taki jak wcześniej, przypominający głos kogoś, kto długo się śmiał, z nutą szaleństwa i przeciągania sylab mówionych rożną intonacją. Zachowywał się jakby nic się nie stało.
- Nie...prawdę mówiąc... - postukał się po podbródku paznokciem, wyraźnie się nad tym zastanawiając, robiąc przy tym dość zabawną minę. - Nie mam pojęcia dlaczego próbują mnie zabić, ale trochę im to zajmie.
Uśmiechnął się delikatnie, chcąc rozładować napięcie i nie rozzłościć czymś dziewczyny; miał pewien plan, który bardzo chciał doprowadzić do końca. Nie liczyło się dla niego to, co dzieje się obok, co dzieje się z jego towarzyszami. Kotka w jego mniemaniu była już pustym kielichem, który można wyrzucić, bo spełnił swoją role. Wprawdzie zgodził się ją przygarnąć i zamierzał się tego trzymać, ale niech dziewczyna nie myśli, że nie będzie musiała nic robić; Adrien był niesamowitym pedantem i musiał mieć posprzątane na błysk, wręcz tak, by można było się przejrzeć w podłodze. To nie tak, ze będzie złym panem dla Acili; dopóki będzie sumiennie wykonywać swoje obowiązki będzie mieć u niego jak u Boga za piecem.
Oczywiście informacje od Acili już miał, i mógłby je przekazać kowalce, ale... po co? Zamierzał wygodnie sobie usiąść i patrzeć jak ta męczy się z wydobywaniem ich z kotki, ku jego wyraźniej uciesze. Lubił ją, ale nie zamierzał zmieniać swoich przyzwyczajeń, czyli sprzedawanie informacji w zamian za...rozbawienie go. Patrzenie na ich rozmowę na pewno będzie dużo zabawniejsze.
-Fey...zagadnął dziewczynę grabarz i spojrzał jej w oczy, lekko przyciągając ją do siebie i całując w usta, delikatnie przygryzając jej wargę.. mimo, iż nie wyglądał, potrafił całować i to całkiem nieźle... Nim dziewczyna zdążyła zareagować, wstał i potrząsnął głową, pozwalając opaść srebrnej grzywce na oczy. Dlaczego to zrobił? Sam nie wiedział, ale czuł, że ma miękkie nogi. Kowalka była widać w takim szoku, że jeszcze nie dala mu za to w twarz. I dobrze. - Możemy jechać, sssą gdzieś niedaleko. - Jego głos znowu był taki jak wcześniej, przypominający głos kogoś, kto długo się śmiał, z nutą szaleństwa i przeciągania sylab mówionych rożną intonacją. Zachowywał się jakby nic się nie stało.
-
- Kroczący w Snach
- Posty: 246
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Rzemieślnik , Kupiec
- Kontakt:
Pocałunek Adriena niósł z sobą cały wachlarz emocji. Zaskoczona Feyla kompletnie nie była przygotowana na to że mężczyzna może wykonać taki gest. Spodziewała się ze po wyznaniu sekretów jakie skrywał grabarz doszli już do porozumienia i wszystko wróci do normy, to znaczy zaczną dalej kontynuować misję. Ale całowanie jej? Co właściwie miało oznaczać? Kowalka potrzebowała chwili by ogarnąć i zrozumieć całą sytuacje i nim się zorientowała było już po wszystkim. W pierwszym odruchu ogarnęła ją wściekłość skierowana na grabarza. Feylę zalała ją fala pytań i pretensji . Co też on sobie wyobraża. Jak śmie. Wydaje mu się ze będzie teraz jak jakaś podlotka tygodniami rozważać tą sytuację, analizując co tez ona mogła znaczyć i bezskutecznie próbując określić uczucia jakie łączą ją i grabarza? Niedoczekanie. Nie godzi się na to by bez uprzedzenia wprowadzono ją w stan zakłopotania i skrepowania . Mężczyzna zachowywał się tak jakby kierowała nim chęć sprawdzenia jak ona smakuje, a gdy już zaspokoił już swoją ciekawość spokojnie udawał że nic się nie stało.
Najbardziej zaś zła była na siebie, za to odczuwała przyjemność z samego pocałunku i gdyby tylko trwał on nieco dużej gotowa byłaby go odwzajemnić . Uważała się za rozważną kobietę która nie traci głowy dla kogoś kogo zna ledwo kilka godzin. Bez znaczenia było to jak bardzo ten ktoś jest przystojny. Nie mogła tej sprawy zostawić tak po prostu. Nie pozwoli by ktoś zabawiał się jej kosztem, traktował ją jak popychadło i nie liczył się z jej zdaniem.
- Hej – zawołała za grabarzem gdy ten szykował się do wyruszenia w drogę, a gdy mężczyzna się obrócił, chwyciła go za tunikę, pociągnęła w swoją stronę i oddała pocałunek. Tym razem zrobiła to po swojemu. Feyla traktowała mężczyzn równie subtelnie co obrabiane żelazo. Jej pocałunek był stanowczy, ostry i bez delikatności. Z całych sił przycisnęła swoje usta do ust Adriana, nie pozwalając mu przy tym wyrwać się z jej uścisku. Przytrzymawszy tak mężczyznę przez kilka sekund, postanowiła wreszcie go uwolnić przesuwając zawczasu swoim językiem po jego górnej wardze.
- No teraz jesteśmy kwita – oznajmiła na koniec zadowolona z siebie. – Możemy ruszać.
Najbardziej zaś zła była na siebie, za to odczuwała przyjemność z samego pocałunku i gdyby tylko trwał on nieco dużej gotowa byłaby go odwzajemnić . Uważała się za rozważną kobietę która nie traci głowy dla kogoś kogo zna ledwo kilka godzin. Bez znaczenia było to jak bardzo ten ktoś jest przystojny. Nie mogła tej sprawy zostawić tak po prostu. Nie pozwoli by ktoś zabawiał się jej kosztem, traktował ją jak popychadło i nie liczył się z jej zdaniem.
- Hej – zawołała za grabarzem gdy ten szykował się do wyruszenia w drogę, a gdy mężczyzna się obrócił, chwyciła go za tunikę, pociągnęła w swoją stronę i oddała pocałunek. Tym razem zrobiła to po swojemu. Feyla traktowała mężczyzn równie subtelnie co obrabiane żelazo. Jej pocałunek był stanowczy, ostry i bez delikatności. Z całych sił przycisnęła swoje usta do ust Adriana, nie pozwalając mu przy tym wyrwać się z jej uścisku. Przytrzymawszy tak mężczyznę przez kilka sekund, postanowiła wreszcie go uwolnić przesuwając zawczasu swoim językiem po jego górnej wardze.
- No teraz jesteśmy kwita – oznajmiła na koniec zadowolona z siebie. – Możemy ruszać.
- Dérigéntirh
- Senna Zjawa
- Posty: 260
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Smok
- Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
- Kontakt:
Kiedy kotołaczka już się najadła i odsunęła się od woła, smok jednym kłapnięciem paszczy chwycił zwierza, przeżuwając mięso wraz z kośćmi. Jego układ pokarmowy poradziłby sobie niemal z wszystkim, niedawno przecież najadł się wiwerny, której spożywanie, nawet z pominięciem gruczołów jadowych, mogło bez problemu spowodować śmierć dorosłego mężczyzny. W porównaniu z tym, strawienie kości nie było większą trudnością.
Kiedy już przełknął, całego woła, spojrzał na kotołaczkę.
- Co powiedziałabyś na krótki lot?
- Znowu? Chętnie.
Dérigéntirh ustawił ciało w ten sposób, aby Acila mogła wygodnie na niego wejść. Pomógł jej przy tym skrzydłem, dając jej oparcie, aby nie spadła. Gdy kotołaczka znalazła się już na jego grzbiecie i mocno się chwyciła wyrastającego z niego szpikulców, smok rozwinął skrzydła, rozpędził się i wbił w powietrze, jednocześnie nakładając na siebie ten sam czar iluzjonistyczny, którym otoczył się wcześniej. Jeśli miał rację, mogło to oznaczać, iż zyska niezwykle pomocnego sojusznika, ale jednocześnie najpewniej jeszcze bardziej skomplikowałoby to całą sprawę. „Gdyby się tak zastanowić, to ja nadal nie wiem, co oni robili w tym budynku i dlaczego polują na nich wampiry. Heh, ciekawe, jak się losy układają.”
Osiągnął odpowiednią dla niego wysokość blisko jednego sznura, przełączył się na świat Aur i zaczął przeczesywać niebo i ziemię, w poszukiwaniu znajomej barwy. Pomimo bacznej obserwacji, nie zdołał dostrzec niczego, co by zdołało zwrócić jego uwagę. ”Wygląda na to, że to nie było to, czym zdawało się być. Cóż, nie żałuję tego nazbyt, jeśli tak miało być, to niech będzie.
- Nadal czujesz się prawdziwie wolna – spytał Acilę. - Nadal uważasz, iż chciałabyś odszukać siostrę?
- Tak, bardzo bym chciała to zrobić. Tylko, że nie jest pewne, czy to nie smocze sztuczki, tak?
- Dokładnie. Ale znam kogoś, kto mógłby Ci pomóc. Zarówno w kwestii twojej siostry, jak i targających tobą emocji. Nazywa się Ognafril, znamy się od jakichś... czterystu lat. Jest Czarodziejem, a do tego magiem umysłu. Sądzę, iż powinnaś się do niego udać. Będzie w stanie pomóc ci bardziej, niż ja. Mieszka w Fargoth, niedawno dostałem list od niego. Co ty na to?
- I ten człowiek naprawdę może Acili pomóc?
- Jak najbardziej. Nie tylko upewni się, czy to, co czujesz, to tylko smocze sztuczki, ale także zaopiekuje się tobą. Jest to dobry Czarodziej, choć często tego nie okazuje.
- Ale co z pozostałymi?
- Mówiłaś, że chciałaś odnaleźć siostrę. Ognafril w tym też może ci pomóc, o ile nie zajmuje się akurat jakimś eksperymentem.
Kotołaczka przez chwilę milczała, po czym odezwała się:
- Dobrze.
Dérigéntirh zakrzywił lot, kierując się w stronę miasta. Nie obawiał się, był całkowicie niewidzialny, a rzadko który mag w starciu z jego aurą zachowywał przytomność na tyle, aby zawiadomić kogoś, zanim smok by zniknął.
Kiedy już przełknął, całego woła, spojrzał na kotołaczkę.
- Co powiedziałabyś na krótki lot?
- Znowu? Chętnie.
Dérigéntirh ustawił ciało w ten sposób, aby Acila mogła wygodnie na niego wejść. Pomógł jej przy tym skrzydłem, dając jej oparcie, aby nie spadła. Gdy kotołaczka znalazła się już na jego grzbiecie i mocno się chwyciła wyrastającego z niego szpikulców, smok rozwinął skrzydła, rozpędził się i wbił w powietrze, jednocześnie nakładając na siebie ten sam czar iluzjonistyczny, którym otoczył się wcześniej. Jeśli miał rację, mogło to oznaczać, iż zyska niezwykle pomocnego sojusznika, ale jednocześnie najpewniej jeszcze bardziej skomplikowałoby to całą sprawę. „Gdyby się tak zastanowić, to ja nadal nie wiem, co oni robili w tym budynku i dlaczego polują na nich wampiry. Heh, ciekawe, jak się losy układają.”
Osiągnął odpowiednią dla niego wysokość blisko jednego sznura, przełączył się na świat Aur i zaczął przeczesywać niebo i ziemię, w poszukiwaniu znajomej barwy. Pomimo bacznej obserwacji, nie zdołał dostrzec niczego, co by zdołało zwrócić jego uwagę. ”Wygląda na to, że to nie było to, czym zdawało się być. Cóż, nie żałuję tego nazbyt, jeśli tak miało być, to niech będzie.
- Nadal czujesz się prawdziwie wolna – spytał Acilę. - Nadal uważasz, iż chciałabyś odszukać siostrę?
- Tak, bardzo bym chciała to zrobić. Tylko, że nie jest pewne, czy to nie smocze sztuczki, tak?
- Dokładnie. Ale znam kogoś, kto mógłby Ci pomóc. Zarówno w kwestii twojej siostry, jak i targających tobą emocji. Nazywa się Ognafril, znamy się od jakichś... czterystu lat. Jest Czarodziejem, a do tego magiem umysłu. Sądzę, iż powinnaś się do niego udać. Będzie w stanie pomóc ci bardziej, niż ja. Mieszka w Fargoth, niedawno dostałem list od niego. Co ty na to?
- I ten człowiek naprawdę może Acili pomóc?
- Jak najbardziej. Nie tylko upewni się, czy to, co czujesz, to tylko smocze sztuczki, ale także zaopiekuje się tobą. Jest to dobry Czarodziej, choć często tego nie okazuje.
- Ale co z pozostałymi?
- Mówiłaś, że chciałaś odnaleźć siostrę. Ognafril w tym też może ci pomóc, o ile nie zajmuje się akurat jakimś eksperymentem.
Kotołaczka przez chwilę milczała, po czym odezwała się:
- Dobrze.
Dérigéntirh zakrzywił lot, kierując się w stronę miasta. Nie obawiał się, był całkowicie niewidzialny, a rzadko który mag w starciu z jego aurą zachowywał przytomność na tyle, aby zawiadomić kogoś, zanim smok by zniknął.
- Loring
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 134
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Człowiek
- Profesje:
- Kontakt:
Walka trwała w najlepsze, ciała przesuwały się bez przerwy, w każdej chwili unikając ciosu, wykonując przejście, wyprowadzając cios lub poprawiając pozycję. Mimo przewagi liczebnej, melmaro udowadniali, że prawdopodobnie nigdzie w Alaranii nie ma szkoły rycerskiej, której adepci byliby jej równi. Kolejne życie udało się przelać Loringowi, który w sprytnym piruecie przekręcił miecz i pozbawił krwiopijcę głowy.
- Nie są tacy znowu straszni. – Mruknął Ur, wychylając się w tej samej chwili do przodu, by uniknąć ciosu. – Damy im radę, spokojnie.
Leśny poruszał się powoli, cały czas obserwując dwóch przeciwników, za każdym razem w odpowiedniej chwili się wycofując i nie dając otoczyć. Wampiry były zmyślne, dobrze kombinowały, jednak szermierką nie dorównywały mężczyźnie. Właśnie teraz jeden z nich wyprowadził typowy cios z góry, który bez problemu został zablokowany przez melmaro. I tak ciągle, cios za ciosem, kontra za kontrom. Gdyby walki toczyły się jeden na jednego, już dawno byłoby wszystko wiadome.
- On jest mój, odsuńcie się! – Warknął Xue, wkraczając z dobytym mieczem między dwóch wampirów, mierzących się z Urgothem. Ci natychmiast odskoczyli od rywala, zostawiając swemu przywódcy tego osobnika. – Pomóżcie pozostałym, ale nikogo nie zabijajcie, pierwszy umrze Loring i to z mojej ręki.
Gotlandczyk zmierzył uważnie wzrokiem swojego nowego rywala. Tak, ten był zdecydowanie najbardziej niepokojący, ale teraz sytuacja przedstawiała się w miarę równo. Uczciwa konfrontacja, jeden na jednego. Nie było co czekać na cud, kto nie działa, ten nic nie osiąga. Leśny wyprowadził atak na żebra, jednak wyrzucając przy tym miecz z natychmiastowym przewrotem z drugiej strony osobnika tak, by móc pochwycić oręż i zadać cios. Kolejna wyćwiczona technika. Dłoń Ura zacisnęła się na rękojeści i poszła do przodu, trafiając Xue’go w plecy, jednak… Miecz się po prostu odbił, nie wyrządzając mu żadnej krzywdy. Zdezorientowany wojownik przeturlał się szybko, unikając kontry i powstał, następny atak już blokując. Jednak z chwilą, kiedy miecze się ze sobą zderzyły, klinga leśnego stała się czerwona, a on sam poczuł, jakby jego dłoń zaciskała się na żywym ogniu. Krzyknął z bólu i wypuścił oręż, zostając tym samym bezbronnym.
- Na srebrny księżyc, oparzył mnie! – Krzyknął leśny, odsuwając się dalej i przyjmując obronną pozycję. – Ten niebieski ma jakiś dziwny płaszcz i miecz, uważajcie na niego!
- Argh, już nadciągam! – Loring obserwując rozwój wypadków, stwierdził, że najwyższa pora wstąpić na trochę wyższy poziom. Skupił się, a jego ostrze rozbłysło błyskawicami, stając się zabójczo ostrym. Błyskawicznie wyprowadził atak, przebijając się przez obronę wampirów – przecinając ich miecze niczym gąbkę – i raniąc ich przez całe długości torsów. Być może nie zginęli, ale zostali wyłączeni z walki. Został tylko Xue i piątka jego sługusów.
- Co to jest? – Xue przyjął uważniejszą pozycję, po czym ze swą nadludzką postacią dostał się przed Okuara – który nie mógł się spodziewać, że kolejny przeciwnik wyrośnie mu przed nosem – wbił mu miecz w brzuch. Ten jedynie zaryczał i upuścił miecz, padając na kolana.
- OKUAR! – Wydarli się jednocześnie dwaj melmaro i ruszyli do ataku, a przynajmniej spróbowali. O ile mieli broń, o tyle mieli szanse, ale z pięcioma uzbrojonymi wampirami wręcz, chyba nie poradziłby sobie nikt. Urgoth błyskawicznie został otoczony, a o ile mógł spróbować się bronić, to na pewno nie będąc jednym na pięciu. Jeden z wampirów zdołał się do niego dostać i wgryźć się w jego szyję. To wystarczyło, leśny stracił jakiekolwiek szanse i padł na ziemię.
- Wy… - Złotowłosy warknął, patrząc na dwóch przyjaciół – jednego nieprzytomnego ze względu na pozbawienie znacznej ilości krwi, drugiego trzymającego się za brzuch i jęczącego w spazmach bólu. – Zabiję was…
- Najpierw my zabijemy jednego z twoich towarzyszy. – Xue z uśmiechem przekręcił głowę. – Było nie zabijać kolejnych nas. Pytanie tylko, kto za to zapłaci? Hmm… Ten tutaj i tak umrze, nie ma co skracać mu cierpień. Dlatego też… Zabijemy tego, wszystko to przez ciebie, miej tego świadomość. Gdybyś się poddał, nie doprowadziłbyś do śmierci przyjaciół.
Przywódca wampirów wolnym krokiem podszedł do leżącego Urgotha i uniósł do góry miecz. – Jednego mniej.
- Nie! – Krzyknął melmaro, rzucając się do przodu. Kilkoma machnięciami Yogoturamy odepchnął od siebie wampiry, i wyciągnął się bardziej, by zablokować spadające ostrze. Udało mu się w ostatniej chwili i o dziwo nie poczuł niczego, tak jakby jego oręż zaabsorbował całe gorąco – kolejna rzecz, która dała Xue’owi powód do myślenia -. Jednakże skupił się tylko na tym, więc wampirom udało się pochwycić go z tyłu. Wyrywając się, odwrócił się i zamachnął mieczem, stwarzając sobie tym przestrzeń. Nie mógł zrobić niczego innego, jeśli chciał się ocalić. Jednak była to swoista sytuacja patowa. Ratując się przed istotami, stał się odwrócony do Xue’go, który to wykorzystał.
Ból… Cóż za ból, cierpienie którego Loring nie czuł jeszcze nigdy… Miecz wampira przeciął mężczyźnie zbroję na plecach oraz zagłębił się kawałek w skórze. Mimo, że samo przecięcie nie byłoby tak bolesne, to należało wziąć pod uwagę fakt, że wszystko w kontakcie z klingą wampira rozpalało się do nie wiadomo ilu stopni. Musiało być tak wysoko, że zbroja w okolicach cięcia rozpuściła się, a płynna substancja zalała ranę, dodatkowo wżerając się do środka. Loring zarył, upuścił miecz i padł na ziemię, wierzgając się jak opętany, nie mogąc wytrzymać z powodu tak wielkiego cierpienia.
- Urocze. – Krwiopijca uśmiechnął się, patrząc jak krople rozpuszczonego metalu spływają po Loringu. Wszystko zmieszało się z krwią, rozpalając ją i sprawiając, że zaczęła parować. – Ale niepotrzebnie go osłoniłeś. I tak zginie, a ty jesteś bezbronny.
„Ahg… Niech ten ból wreszcie się skończy, proszę… Niech się skończy!” Z oczu wojownika płynęły łzy. Nie były jednak spowodowane słabością, nie mógł ich powstrzymać, to samoistna reakcja ciała na ból. „Nie mogę tutaj umrzeć, muszę najpierw zabić Setiana…” Złotowłosemu udało się pochwycić swój miecz. Jak najszybciej wyzwolił tyle energii, by stłumić ból i wstać. Zachwiał się, jednak był przytomny i normalnie postrzegał rzeczywistość. Choć jego włosy zaczęły wolnym tempem blaknąć, gdyż leczenie pobierało dużo energii…
- Nie zginę… - Wykrztusił, zataczając się, po czym przyjmując pozycję. – Nie mogę…
- Nie? To patrz… Atak! – Krzyknął Xue, a piątka sługusów w zbitej masie uderzyła w Loringa, wykorzystując swą wampirzą siłę. Melmaro nie mógł nic zrobić, poleciał do przodu, zatrzymując się dopiero na ostrzu miecza, które weszło w okolicach pępka, a wyszło pod łopatką.
- Wnętrzności… Płońcie… - Szepnął wampir, uśmiechając się błogo.
- Nie są tacy znowu straszni. – Mruknął Ur, wychylając się w tej samej chwili do przodu, by uniknąć ciosu. – Damy im radę, spokojnie.
Leśny poruszał się powoli, cały czas obserwując dwóch przeciwników, za każdym razem w odpowiedniej chwili się wycofując i nie dając otoczyć. Wampiry były zmyślne, dobrze kombinowały, jednak szermierką nie dorównywały mężczyźnie. Właśnie teraz jeden z nich wyprowadził typowy cios z góry, który bez problemu został zablokowany przez melmaro. I tak ciągle, cios za ciosem, kontra za kontrom. Gdyby walki toczyły się jeden na jednego, już dawno byłoby wszystko wiadome.
- On jest mój, odsuńcie się! – Warknął Xue, wkraczając z dobytym mieczem między dwóch wampirów, mierzących się z Urgothem. Ci natychmiast odskoczyli od rywala, zostawiając swemu przywódcy tego osobnika. – Pomóżcie pozostałym, ale nikogo nie zabijajcie, pierwszy umrze Loring i to z mojej ręki.
Gotlandczyk zmierzył uważnie wzrokiem swojego nowego rywala. Tak, ten był zdecydowanie najbardziej niepokojący, ale teraz sytuacja przedstawiała się w miarę równo. Uczciwa konfrontacja, jeden na jednego. Nie było co czekać na cud, kto nie działa, ten nic nie osiąga. Leśny wyprowadził atak na żebra, jednak wyrzucając przy tym miecz z natychmiastowym przewrotem z drugiej strony osobnika tak, by móc pochwycić oręż i zadać cios. Kolejna wyćwiczona technika. Dłoń Ura zacisnęła się na rękojeści i poszła do przodu, trafiając Xue’go w plecy, jednak… Miecz się po prostu odbił, nie wyrządzając mu żadnej krzywdy. Zdezorientowany wojownik przeturlał się szybko, unikając kontry i powstał, następny atak już blokując. Jednak z chwilą, kiedy miecze się ze sobą zderzyły, klinga leśnego stała się czerwona, a on sam poczuł, jakby jego dłoń zaciskała się na żywym ogniu. Krzyknął z bólu i wypuścił oręż, zostając tym samym bezbronnym.
- Na srebrny księżyc, oparzył mnie! – Krzyknął leśny, odsuwając się dalej i przyjmując obronną pozycję. – Ten niebieski ma jakiś dziwny płaszcz i miecz, uważajcie na niego!
- Argh, już nadciągam! – Loring obserwując rozwój wypadków, stwierdził, że najwyższa pora wstąpić na trochę wyższy poziom. Skupił się, a jego ostrze rozbłysło błyskawicami, stając się zabójczo ostrym. Błyskawicznie wyprowadził atak, przebijając się przez obronę wampirów – przecinając ich miecze niczym gąbkę – i raniąc ich przez całe długości torsów. Być może nie zginęli, ale zostali wyłączeni z walki. Został tylko Xue i piątka jego sługusów.
- Co to jest? – Xue przyjął uważniejszą pozycję, po czym ze swą nadludzką postacią dostał się przed Okuara – który nie mógł się spodziewać, że kolejny przeciwnik wyrośnie mu przed nosem – wbił mu miecz w brzuch. Ten jedynie zaryczał i upuścił miecz, padając na kolana.
- OKUAR! – Wydarli się jednocześnie dwaj melmaro i ruszyli do ataku, a przynajmniej spróbowali. O ile mieli broń, o tyle mieli szanse, ale z pięcioma uzbrojonymi wampirami wręcz, chyba nie poradziłby sobie nikt. Urgoth błyskawicznie został otoczony, a o ile mógł spróbować się bronić, to na pewno nie będąc jednym na pięciu. Jeden z wampirów zdołał się do niego dostać i wgryźć się w jego szyję. To wystarczyło, leśny stracił jakiekolwiek szanse i padł na ziemię.
- Wy… - Złotowłosy warknął, patrząc na dwóch przyjaciół – jednego nieprzytomnego ze względu na pozbawienie znacznej ilości krwi, drugiego trzymającego się za brzuch i jęczącego w spazmach bólu. – Zabiję was…
- Najpierw my zabijemy jednego z twoich towarzyszy. – Xue z uśmiechem przekręcił głowę. – Było nie zabijać kolejnych nas. Pytanie tylko, kto za to zapłaci? Hmm… Ten tutaj i tak umrze, nie ma co skracać mu cierpień. Dlatego też… Zabijemy tego, wszystko to przez ciebie, miej tego świadomość. Gdybyś się poddał, nie doprowadziłbyś do śmierci przyjaciół.
Przywódca wampirów wolnym krokiem podszedł do leżącego Urgotha i uniósł do góry miecz. – Jednego mniej.
- Nie! – Krzyknął melmaro, rzucając się do przodu. Kilkoma machnięciami Yogoturamy odepchnął od siebie wampiry, i wyciągnął się bardziej, by zablokować spadające ostrze. Udało mu się w ostatniej chwili i o dziwo nie poczuł niczego, tak jakby jego oręż zaabsorbował całe gorąco – kolejna rzecz, która dała Xue’owi powód do myślenia -. Jednakże skupił się tylko na tym, więc wampirom udało się pochwycić go z tyłu. Wyrywając się, odwrócił się i zamachnął mieczem, stwarzając sobie tym przestrzeń. Nie mógł zrobić niczego innego, jeśli chciał się ocalić. Jednak była to swoista sytuacja patowa. Ratując się przed istotami, stał się odwrócony do Xue’go, który to wykorzystał.
Ból… Cóż za ból, cierpienie którego Loring nie czuł jeszcze nigdy… Miecz wampira przeciął mężczyźnie zbroję na plecach oraz zagłębił się kawałek w skórze. Mimo, że samo przecięcie nie byłoby tak bolesne, to należało wziąć pod uwagę fakt, że wszystko w kontakcie z klingą wampira rozpalało się do nie wiadomo ilu stopni. Musiało być tak wysoko, że zbroja w okolicach cięcia rozpuściła się, a płynna substancja zalała ranę, dodatkowo wżerając się do środka. Loring zarył, upuścił miecz i padł na ziemię, wierzgając się jak opętany, nie mogąc wytrzymać z powodu tak wielkiego cierpienia.
- Urocze. – Krwiopijca uśmiechnął się, patrząc jak krople rozpuszczonego metalu spływają po Loringu. Wszystko zmieszało się z krwią, rozpalając ją i sprawiając, że zaczęła parować. – Ale niepotrzebnie go osłoniłeś. I tak zginie, a ty jesteś bezbronny.
„Ahg… Niech ten ból wreszcie się skończy, proszę… Niech się skończy!” Z oczu wojownika płynęły łzy. Nie były jednak spowodowane słabością, nie mógł ich powstrzymać, to samoistna reakcja ciała na ból. „Nie mogę tutaj umrzeć, muszę najpierw zabić Setiana…” Złotowłosemu udało się pochwycić swój miecz. Jak najszybciej wyzwolił tyle energii, by stłumić ból i wstać. Zachwiał się, jednak był przytomny i normalnie postrzegał rzeczywistość. Choć jego włosy zaczęły wolnym tempem blaknąć, gdyż leczenie pobierało dużo energii…
- Nie zginę… - Wykrztusił, zataczając się, po czym przyjmując pozycję. – Nie mogę…
- Nie? To patrz… Atak! – Krzyknął Xue, a piątka sługusów w zbitej masie uderzyła w Loringa, wykorzystując swą wampirzą siłę. Melmaro nie mógł nic zrobić, poleciał do przodu, zatrzymując się dopiero na ostrzu miecza, które weszło w okolicach pępka, a wyszło pod łopatką.
- Wnętrzności… Płońcie… - Szepnął wampir, uśmiechając się błogo.
- Avalon
- Szukający drogi
- Posty: 42
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Kotołaczka
- Profesje:
- Kontakt:
Słońce zbliżało się ku zachodowi, nadając niebu zjawiskowe barwy w pomarańczowych odcieniach. Pogoda była dzisiaj wyjątkowo przyjemna, czyniąc wieczór wprost idealnym na romantyczne spacery.
Niestety nie dla każdego było to powodem dla zachwytu.
Oparta o drzewo kotołaczka pogrzebała chwilę w swojej skórzanej torbie w poszukiwaniu mapy. Nie trwało to długo, ponieważ jej zawartość z każdym dniem zmniejszała się, wskutek czego mapa dzieliła miejsce tylko z resztkami jedzenia i wody.
Avalon rozłożyła ją, po czym westchnęła. Dopiero co minęła jaskinię, przy której w założeniu powinna być pięć dni temu, oczywiście jeśli to była ta, którą zaznaczono na mapie. Jeszcze tylko brakowałoby, aby się zgubiła.
Spojrzała na niebo.
Wedle jej opinii do zmierzchu zostało jeszcze trochę czasu, więc mogła spokojnie przejść jeszcze kawałek, zawsze było to kilka dodatkowych minut opóźnienia mniej. Oglądanie po raz kolejny rysunków kartografa bynajmniej nie sprawiało jej przyjemności, więc wepchnęła kawałek papieru do torby nie chcąc go póki co oglądać. Wyruszyła dalej nie będąc pewną czy zmierza we właściwym kierunku, jednak w obecnej chwili nawet gdyby zabłądziła mogłaby szybciej dotrzeć do celu niż z mapą.
Zaczęła rozglądać się za drzewem, na którym mogłaby spokojnie spędzić noc. Musiało ono być na tyle duże, by móc spędzić na nim jakiś czas oraz na tyle wysokie, aby żadne z nocnych stworzeń nie przyszło jej potowarzyszyć.
Na szczęście o takie w tym lesie było nietrudno. Gdy znalazła się już na odpowiedniej gałęzi, rozłożyła się na niej na tyle wygodnie, na ile można leżeć na kawałku drewna i zamknęła oczy zmęczona długą wędrówką. O wiele wygodniej byłoby iść do cele w kociej postaci, ale wiązało się to z dodatkowym opóźnieniem na co nie mogła sobie pozwolić.
Nie siedziałaby tu teraz głodna, zmęczona i wyczerpana, gdyby posiadała jakiekolwiek podstawowe umiejętności mogące się przydać w walce. Niestety nie poświęcała temu za dużo uwagi, a teraz musi tego żałować. Po gdyby znała chociaż podstawy umiałaby się bronić przed niewielką grupką i tak jednych z tych słabszych wampirów.
Do jej uszu docierały dźwięki lasu, cykanie świerszczy, śpiew ptaków... Działało to na nią usypiająco i gdy już zapadała w objęcia Morfeusza do jej uszu dotarł dźwięk, przerywający nocny koncert.
Kroki ludzkie, a może nie do końca... Następnie głosy, Przeradzający się w krzyki, szczęk stali...
Ciekawość, wzięła górę nad rozsądkiem.
Kotołaczka nie była świadkiem całej sceny rozgrywającej się nieopodal, zdążyła tylko na sam finał.
W kociej postaci mogła podejść bliżej, ponieważ jej futro doskonale wkomponowywało się w ciemność.
Jednak w postaci małego kota nie miała najmniejszych szans z grupą wampirów więc w żaden sposób nie mogła pomóc lezącemu na ziemi mężczyźnie.
Niestety nie dla każdego było to powodem dla zachwytu.
Oparta o drzewo kotołaczka pogrzebała chwilę w swojej skórzanej torbie w poszukiwaniu mapy. Nie trwało to długo, ponieważ jej zawartość z każdym dniem zmniejszała się, wskutek czego mapa dzieliła miejsce tylko z resztkami jedzenia i wody.
Avalon rozłożyła ją, po czym westchnęła. Dopiero co minęła jaskinię, przy której w założeniu powinna być pięć dni temu, oczywiście jeśli to była ta, którą zaznaczono na mapie. Jeszcze tylko brakowałoby, aby się zgubiła.
Spojrzała na niebo.
Wedle jej opinii do zmierzchu zostało jeszcze trochę czasu, więc mogła spokojnie przejść jeszcze kawałek, zawsze było to kilka dodatkowych minut opóźnienia mniej. Oglądanie po raz kolejny rysunków kartografa bynajmniej nie sprawiało jej przyjemności, więc wepchnęła kawałek papieru do torby nie chcąc go póki co oglądać. Wyruszyła dalej nie będąc pewną czy zmierza we właściwym kierunku, jednak w obecnej chwili nawet gdyby zabłądziła mogłaby szybciej dotrzeć do celu niż z mapą.
Zaczęła rozglądać się za drzewem, na którym mogłaby spokojnie spędzić noc. Musiało ono być na tyle duże, by móc spędzić na nim jakiś czas oraz na tyle wysokie, aby żadne z nocnych stworzeń nie przyszło jej potowarzyszyć.
Na szczęście o takie w tym lesie było nietrudno. Gdy znalazła się już na odpowiedniej gałęzi, rozłożyła się na niej na tyle wygodnie, na ile można leżeć na kawałku drewna i zamknęła oczy zmęczona długą wędrówką. O wiele wygodniej byłoby iść do cele w kociej postaci, ale wiązało się to z dodatkowym opóźnieniem na co nie mogła sobie pozwolić.
Nie siedziałaby tu teraz głodna, zmęczona i wyczerpana, gdyby posiadała jakiekolwiek podstawowe umiejętności mogące się przydać w walce. Niestety nie poświęcała temu za dużo uwagi, a teraz musi tego żałować. Po gdyby znała chociaż podstawy umiałaby się bronić przed niewielką grupką i tak jednych z tych słabszych wampirów.
Do jej uszu docierały dźwięki lasu, cykanie świerszczy, śpiew ptaków... Działało to na nią usypiająco i gdy już zapadała w objęcia Morfeusza do jej uszu dotarł dźwięk, przerywający nocny koncert.
Kroki ludzkie, a może nie do końca... Następnie głosy, Przeradzający się w krzyki, szczęk stali...
Ciekawość, wzięła górę nad rozsądkiem.
Kotołaczka nie była świadkiem całej sceny rozgrywającej się nieopodal, zdążyła tylko na sam finał.
W kociej postaci mogła podejść bliżej, ponieważ jej futro doskonale wkomponowywało się w ciemność.
Jednak w postaci małego kota nie miała najmniejszych szans z grupą wampirów więc w żaden sposób nie mogła pomóc lezącemu na ziemi mężczyźnie.
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Zwiadowca , Strażnik , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Ilirinleath przyglądała się sylwetce miasta. Fargoth już wcześniej było niezdobytą twierdzą o grubych murach, przysadzistych wieżach i basztach najeżonych stanowiskami dla łuczników, ale mieszkańcom najwyraźniej to nie wystarczało. Zamierzali przebudować swoje fortyfikacje obronne w ten sposób aby zabezpieczyć sie przed atakiem z powietrza. W pośpiechu stawiano olbrzymie katapulty, kusze i różnorakie działa z których zamierzano strzelać do smoka. Wszystkie te konstrukcje były proste, masywne i toporne, pobawione krzty finezji w imię praktyczności. Ale nie było się czemu dziwić skoro naczelnym architektem był krasnolud Nurdin sprowadzony do miasta gdy tylko rozeszły się plotki o smoku. Nordowie od zawsze stawiali na skuteczność kosztem piękna.
Drużyna elfki przybyła do miasta z samego rana a już zdążyli wysłuchać wszystkiego co miejscowi wiedzieli na temat potwora. Ich zadaniem było eskortowanie dyplomaty Korsona, który z kolei miał poprowadzić rozmowy handlowe z władzami Fargoth na temat udostępnienia błękitnego szlaku. Człowiek ów, gdy tylko dotarli na miejsce, udał się z kapitanem Omrim na audiencje, a Ilia wraz z niedzwiedziołakiem Barem i magiem Gattrinem pozostała przed miastem. Nieobecność ich wodza znacznie sie przeciągała więc w szeregi strażników zaczynała wkradać sie niepewność.
W pewnej chwili elfce zdawało się iż widzi jakaś nieprawidłowość na niebie otaczającym miasto. Tak jakby jego cześć zaczęła falować pod wpływem gorąca. Dziwne, gdyż pozostała część okolicy nie wykazywała żadnych anomalii. Ilirinleath zmrużyła oczy usiłując skupić się na obserwowanym zjawisku. Albo coś tu faktycznie nie pasowało albo to przez zmęczenie spowodowane podróżą jej umysł płatał jej figle.
- A może napotkali jakieś problemy, - odezwał sie Gattrin, przerywając obserwację elfki - Wcale nie jest powiedziane że ten król będzie zadowolony z takiego sojuszu.
- W Fargoth rządzi królowa Aldrea. - Przypomniała mu Ilirinleath.
- O rzesz. Nie wiedziałem. Jeśli do tego jest ładna to nie dziwota iż nasz kapitan trochę tam zabawi. O popatrz. Jednak jest. Widzę go. Nareszcie.
Elfka spojrzała w stronę którą wskazywał mag. rzeczywiście dojrzała tam kapitana. Omri zmierzał do nich szybkim i pewnym krokiem. Krótkowłosy blondyn zawsze sprawiał wrażenie panującego nad sytuacją. Zawsze sie uśmiechał nawet w chwilach takich jak ta gdy przyszło mu przekazać złe wieści.
- Nic z tego. - Oznajmił Omri gdy stanął przed swoimi podwładnymi. - Audiencja odwołana. Nie wpuszczają nikogo, chyba że ma coś wspólnego z smokiem. Nasz radca został zmuszony wynająć pokój i uzbroić się w cierpliwość.
- A zatem mamy wolne - ucieszył się Gattring.
- A zatem zobowiązani jesteśmy pomóc miejscowym. Czekając tam przed zamkiem nasłuchałam się wystarczająco o okrucieństwach którymi z racji smoka nie ma się kto zając. Po pierwsze jest żona młynarza z okolicznej wsi. Człowieka tego bestialsko zamordowano wraz z całą służbą. Dalej mamy biedną służkę z jakiegoś lokalu zwanego różą. Najpewniej to gospoda którą zniszczono i panienka nie ma gdzie mieszkać. A na koniec jest młoda zielarka, której uprawy zostały stratowane lub zjedzone przez bezczelnego konia, pozbawiając dziewczynę środków do życia. A za wszystkie te zbrodnie odpowiada niejaki grabarz ...
- I przypadkiem wszystkie ofiary mają zgrabne nogi, miły uśmiech i kształtne piersi - Wtrącił mag.
- Co sugerujecie żołnierzu?
- Nic. ja tylko ... wyrażam prywatną opinię.
- Zachowajcie ją zatem dla siebie do czasu aż będziecie po służbie. - Kategorycznie uciął dyskusję Omri.
- Jesteśmy tu obcy. Czy na pewno miejscowe władze chcą naszej pomocy? - Powątpiewała Ilia.
- Jak wszystko pójdzie dobrze to wkrótce zostaniemy sojusznikami, a to zobowiązuje nas do jej udzielenia. - Podsumował dowódca który za żadne skarby nie przyznałby się do własnych celów mimo iż cała trojka doskonale wiedziała iż to jego wizerunek w oczach kobiet jest tu priorytetem. - Doś gadania! Bar! Ilia! Wytropić mi tego złoczyńcę. - Rozkazał rzucając niedzwiedziołakowi garść ziół. - To z zniszczonego ogrodu. Złap trop i ruszamy.
Bar rzadko kiedy się odzywał, a jeśli już to zwykle mówił o godach i samicach. Nieco bardziej rozmowny był w postaci zwierzęcej ale wtedy mógł porozumieć się tylko z elfką, stąd Ilirinleath wiedziała ze niedźwiedź ma problemy z ludzką mową. Przede wszystkim miał wspaniały węch i już po chwili przekazał jej informacje o zapachu konia.
- Wywęszył go kapitanie. Możemy ruszać. - Zakomunikowała elfka. W czasie swojej służby ścigali już wielu przestępców ale nigdy nie grabarza. Jeśli to tylko przydomek nadany sobie przez kogoś kto lubi wysyłać ludzi na drugą stronę, to jej wydawał sie mało zabawny. Poza tym wszyscy byli zmęczeni, a teraz przez tego człowieka zmuszeni do dalszej pracy, więc jak już go złapią zapewne nie będą delikatni.
- Świetnie. Siodłać wierzchowce a misiowaty niech biegnie przodem. Ten łajdak zbyt długo był bezkarny. Czas by dosięgła go ręka sprawiedliwości.
Drużyna elfki przybyła do miasta z samego rana a już zdążyli wysłuchać wszystkiego co miejscowi wiedzieli na temat potwora. Ich zadaniem było eskortowanie dyplomaty Korsona, który z kolei miał poprowadzić rozmowy handlowe z władzami Fargoth na temat udostępnienia błękitnego szlaku. Człowiek ów, gdy tylko dotarli na miejsce, udał się z kapitanem Omrim na audiencje, a Ilia wraz z niedzwiedziołakiem Barem i magiem Gattrinem pozostała przed miastem. Nieobecność ich wodza znacznie sie przeciągała więc w szeregi strażników zaczynała wkradać sie niepewność.
W pewnej chwili elfce zdawało się iż widzi jakaś nieprawidłowość na niebie otaczającym miasto. Tak jakby jego cześć zaczęła falować pod wpływem gorąca. Dziwne, gdyż pozostała część okolicy nie wykazywała żadnych anomalii. Ilirinleath zmrużyła oczy usiłując skupić się na obserwowanym zjawisku. Albo coś tu faktycznie nie pasowało albo to przez zmęczenie spowodowane podróżą jej umysł płatał jej figle.
- A może napotkali jakieś problemy, - odezwał sie Gattrin, przerywając obserwację elfki - Wcale nie jest powiedziane że ten król będzie zadowolony z takiego sojuszu.
- W Fargoth rządzi królowa Aldrea. - Przypomniała mu Ilirinleath.
- O rzesz. Nie wiedziałem. Jeśli do tego jest ładna to nie dziwota iż nasz kapitan trochę tam zabawi. O popatrz. Jednak jest. Widzę go. Nareszcie.
Elfka spojrzała w stronę którą wskazywał mag. rzeczywiście dojrzała tam kapitana. Omri zmierzał do nich szybkim i pewnym krokiem. Krótkowłosy blondyn zawsze sprawiał wrażenie panującego nad sytuacją. Zawsze sie uśmiechał nawet w chwilach takich jak ta gdy przyszło mu przekazać złe wieści.
- Nic z tego. - Oznajmił Omri gdy stanął przed swoimi podwładnymi. - Audiencja odwołana. Nie wpuszczają nikogo, chyba że ma coś wspólnego z smokiem. Nasz radca został zmuszony wynająć pokój i uzbroić się w cierpliwość.
- A zatem mamy wolne - ucieszył się Gattring.
- A zatem zobowiązani jesteśmy pomóc miejscowym. Czekając tam przed zamkiem nasłuchałam się wystarczająco o okrucieństwach którymi z racji smoka nie ma się kto zając. Po pierwsze jest żona młynarza z okolicznej wsi. Człowieka tego bestialsko zamordowano wraz z całą służbą. Dalej mamy biedną służkę z jakiegoś lokalu zwanego różą. Najpewniej to gospoda którą zniszczono i panienka nie ma gdzie mieszkać. A na koniec jest młoda zielarka, której uprawy zostały stratowane lub zjedzone przez bezczelnego konia, pozbawiając dziewczynę środków do życia. A za wszystkie te zbrodnie odpowiada niejaki grabarz ...
- I przypadkiem wszystkie ofiary mają zgrabne nogi, miły uśmiech i kształtne piersi - Wtrącił mag.
- Co sugerujecie żołnierzu?
- Nic. ja tylko ... wyrażam prywatną opinię.
- Zachowajcie ją zatem dla siebie do czasu aż będziecie po służbie. - Kategorycznie uciął dyskusję Omri.
- Jesteśmy tu obcy. Czy na pewno miejscowe władze chcą naszej pomocy? - Powątpiewała Ilia.
- Jak wszystko pójdzie dobrze to wkrótce zostaniemy sojusznikami, a to zobowiązuje nas do jej udzielenia. - Podsumował dowódca który za żadne skarby nie przyznałby się do własnych celów mimo iż cała trojka doskonale wiedziała iż to jego wizerunek w oczach kobiet jest tu priorytetem. - Doś gadania! Bar! Ilia! Wytropić mi tego złoczyńcę. - Rozkazał rzucając niedzwiedziołakowi garść ziół. - To z zniszczonego ogrodu. Złap trop i ruszamy.
Bar rzadko kiedy się odzywał, a jeśli już to zwykle mówił o godach i samicach. Nieco bardziej rozmowny był w postaci zwierzęcej ale wtedy mógł porozumieć się tylko z elfką, stąd Ilirinleath wiedziała ze niedźwiedź ma problemy z ludzką mową. Przede wszystkim miał wspaniały węch i już po chwili przekazał jej informacje o zapachu konia.
- Wywęszył go kapitanie. Możemy ruszać. - Zakomunikowała elfka. W czasie swojej służby ścigali już wielu przestępców ale nigdy nie grabarza. Jeśli to tylko przydomek nadany sobie przez kogoś kto lubi wysyłać ludzi na drugą stronę, to jej wydawał sie mało zabawny. Poza tym wszyscy byli zmęczeni, a teraz przez tego człowieka zmuszeni do dalszej pracy, więc jak już go złapią zapewne nie będą delikatni.
- Świetnie. Siodłać wierzchowce a misiowaty niech biegnie przodem. Ten łajdak zbyt długo był bezkarny. Czas by dosięgła go ręka sprawiedliwości.
- Adrien
- Szukający Snów
- Posty: 168
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Upadły Anioł
- Profesje:
- Kontakt:
Kowalka była piękną kobietą, Adrien nie mógł temu zaprzeczyć nawet gdyby chciał... Była tak inna od tych wszystkich upudrowanych kobietek z miasta, tak inna od wieśniaczek pracujących na roli, ale niestety była tez tak inna od Anisto... Grabarz podświadomie zaczął wyobrażając sobie życie z nią i bawiło go to jak mało co. Miał przed oczyma siebie jako pantoflarza i Fey rządzącą w domu czekająca na niego z patelnia gdy spóźni się do domu choć o minutę... Zabawne biorąc pod uwagę ile był od niej wyższy... sięgała mu do ramienia, gdyby ściągnął wysokie obcasy byłby głowę wyższy...
Nie spodziewał się pocałunku, po raz kolejny dal z siebie zrobić uległego... Adrien podobno całował jak kobieta, delikatnie i namiętnie, za to kowalka pocałowała go mając nad nim całkowitą władze. Oczy mężczyzny były idealnie okrągłe ze zdziwienia, prędzej się spodziewał, ze mu róża na dłoni wyrośnie niż, ze dziewczyna go pocałuje! Nie to, ze mu się nie podobało...Było wręcz przeciwnie, ale bal się, ze ona się zakocha...Nie chciał złamać jej serca, bo to, ze nie odwzajemniłby jej uczucia byłoby pewne...
-Możesz w końcu przestać?- Na dźwięk głosu młodej Anielicy Adrien opuścił księgę i spojrzał na jej uroczą, rozzłoszczoną twarzyczkę. Tak słodko wyglądała gdy się złościła...
-Mogę...Ale po co?-Zapytał z trzaskiem zatrzaskując trzymany wolumin i patrząc na narzeczoną zadziornie jakby badając na ile może sobie pozwolić. Właściwie to bardziej rodzice młodych naciskali na to małżeństwo, ale Aiwa była młoda, ładna i niegłupia, wiec szybko się z Crevanem dogadała.
-Bo to!- Zerwała jedną z róż oplatających prosta bujawkę na której od godziny siedzieli, oczywiście w milczeniu. Białowłosy był nieśmiały i zauroczony blondynką i ciężko mu było się odezwać, wiec korzystał z pięknej pogody czytając na zewnątrz. Roza trafiła mężczyznę prosto w długie, proste włosy zabawnie wplątując się z boku głowy.
-A wiec to tak?-Zapytał Anioł śmiejąc się i trzepocząc skrzydłami tak, ze z róż opadło mnóstwo płatków lecąc wprost na roześmianą Niebiankę. Było idealnie, młodzi, zakochani... Dziewczyna zeskoczyła z miejsca, podobnie jak chwile po niej Adrien, i wzbiła się w powietrze skąd Crevan natychmiast ja złapał i sprowadził na ziemie mocno trzymając w objęciach. Była taka słodka i niewinna... Reszta różanych płatków powoli na nich opadała wraz z delikatnymi smagnięciami wiatru tworząc romantyczny klimat, którego aż za byłoby nie wykorzystać... Chłopak spojrzał w piękne, błękitne oczy Aiwy i schylił się lekko kradnąc jej całus. Pierwszy, drugi, kolejny..."
Wspomnienie pierwszego w życiu pocałunku... To było takie...cudowne... Ale po pierwszym wspomnieniu przyszła kolej na następne... Moment, który dosłownie przestawił życie Grabarza do góry nogami.
"Zima...najgorsza, najnudniejsza pora roku. Przynajmniej dla Adriena. Wracał właśnie do domu szczelnie opatulony w białe jak śnieg szaty marząc tylko o jednym-pucharze grzanego wina i świętym spokoju... Bramy niewielkiego zamku skrzypnęły i pan wszedł do środka czując ciepło domostwa, którego przecież był opiekunem. Ledwo zdążył przekroczyć próg a od razu powitał go jego sługa i serdeczny przyjaciel, Anisto. Pomogli mu rozebrać płaszcz stojąc niebezpiecznie blisko, Adrien oczywiście nie zauważył niczego podejrzanego, choć na myśl o bliskości Anioła robiło mu się cieplej w sercu.
-Przynieś mi proszę trochę ciepłego wina, zimno mi...-jęknął białowłosy z miną smutnego kociaka i powlókł się na górę do swojego prywatnego pokoju gdzie kończył pisać raport, nie szło mu to zupełnie i miał nadzieje, ze po alkoholu lekko rozjaśni mu się umysł. Siedziała wiec przy wielkim biurku przy świetle świecy i zawzięcie skrobał cos na pergaminie piórem z jego własnego skrzydła co jakiś czas odgarniając włosy z twarzy. Do pokoju wszedł wysoki, wyższy nawet od niego Anisto niosąc tace z pucharem, czego Crevan nawet nie zauważył, był zbyt zajęty pisaniem. Nie zauważył tez, ze po raz kolejny ma włosy na twarzy...
-A kuku- glos blondyna był ciepły, kojący i taki... dobry. Odgarnął włosy z twarzy swojego pana będąc tak blisko niego, ze mógł liczyć iskry w jego oczach. Kochał go od kiedy tylko pamiętał i chciał w końcu mu to wyznać nawet za cenę wyrzucenia go z Niebios. Przysuwał się bliżej i bliżej czekając na jakikolwiek protest, ochrzan, cokolwiek... Ale nie było żadnego sprzeciwu. Czyżby wiec Adrien czul to samo? A może po prostu był zbyt skołowany? Anisto nie mógł się powstrzymać i pogładził go po policzku delikatnie wpijając się jego usta"
Teraz do dwóch niemal legendarnych pocałunków dołączył trzeci, pocałunek kowalki, która namieszała w jego życiu. -Tak, możemy już jechać. -Odpowiedziała tak, jakby do niczego nie doszło. Kon wykorzystał chwile nieuwagi pana i Fey, która nie patrzyła i...zgiął nogę w kolanie boleśnie kopiąc Adriena w jego najczulszy punkt... Grabarz zagryzł żeby by nie krzyknąć z bólu i wyjęczał cos w stylu "Mortem mnie bije..." Ku uciesze dwójki szczurów i chcąc nie chcąc pogodził się, ze będzie musiał iść piechotą.
-Jeden do jednego, Fey... Zachichotał jej do ucha mijając ją i idąc przodem. Miał na mysi oczywiście pocałunek, zamierzał się jeszcze trochę nia pobawić, nie zdawał sobie sprawy, ze to źle.
Nie spodziewał się pocałunku, po raz kolejny dal z siebie zrobić uległego... Adrien podobno całował jak kobieta, delikatnie i namiętnie, za to kowalka pocałowała go mając nad nim całkowitą władze. Oczy mężczyzny były idealnie okrągłe ze zdziwienia, prędzej się spodziewał, ze mu róża na dłoni wyrośnie niż, ze dziewczyna go pocałuje! Nie to, ze mu się nie podobało...Było wręcz przeciwnie, ale bal się, ze ona się zakocha...Nie chciał złamać jej serca, bo to, ze nie odwzajemniłby jej uczucia byłoby pewne...
-Możesz w końcu przestać?- Na dźwięk głosu młodej Anielicy Adrien opuścił księgę i spojrzał na jej uroczą, rozzłoszczoną twarzyczkę. Tak słodko wyglądała gdy się złościła...
-Mogę...Ale po co?-Zapytał z trzaskiem zatrzaskując trzymany wolumin i patrząc na narzeczoną zadziornie jakby badając na ile może sobie pozwolić. Właściwie to bardziej rodzice młodych naciskali na to małżeństwo, ale Aiwa była młoda, ładna i niegłupia, wiec szybko się z Crevanem dogadała.
-Bo to!- Zerwała jedną z róż oplatających prosta bujawkę na której od godziny siedzieli, oczywiście w milczeniu. Białowłosy był nieśmiały i zauroczony blondynką i ciężko mu było się odezwać, wiec korzystał z pięknej pogody czytając na zewnątrz. Roza trafiła mężczyznę prosto w długie, proste włosy zabawnie wplątując się z boku głowy.
-A wiec to tak?-Zapytał Anioł śmiejąc się i trzepocząc skrzydłami tak, ze z róż opadło mnóstwo płatków lecąc wprost na roześmianą Niebiankę. Było idealnie, młodzi, zakochani... Dziewczyna zeskoczyła z miejsca, podobnie jak chwile po niej Adrien, i wzbiła się w powietrze skąd Crevan natychmiast ja złapał i sprowadził na ziemie mocno trzymając w objęciach. Była taka słodka i niewinna... Reszta różanych płatków powoli na nich opadała wraz z delikatnymi smagnięciami wiatru tworząc romantyczny klimat, którego aż za byłoby nie wykorzystać... Chłopak spojrzał w piękne, błękitne oczy Aiwy i schylił się lekko kradnąc jej całus. Pierwszy, drugi, kolejny..."
Wspomnienie pierwszego w życiu pocałunku... To było takie...cudowne... Ale po pierwszym wspomnieniu przyszła kolej na następne... Moment, który dosłownie przestawił życie Grabarza do góry nogami.
"Zima...najgorsza, najnudniejsza pora roku. Przynajmniej dla Adriena. Wracał właśnie do domu szczelnie opatulony w białe jak śnieg szaty marząc tylko o jednym-pucharze grzanego wina i świętym spokoju... Bramy niewielkiego zamku skrzypnęły i pan wszedł do środka czując ciepło domostwa, którego przecież był opiekunem. Ledwo zdążył przekroczyć próg a od razu powitał go jego sługa i serdeczny przyjaciel, Anisto. Pomogli mu rozebrać płaszcz stojąc niebezpiecznie blisko, Adrien oczywiście nie zauważył niczego podejrzanego, choć na myśl o bliskości Anioła robiło mu się cieplej w sercu.
-Przynieś mi proszę trochę ciepłego wina, zimno mi...-jęknął białowłosy z miną smutnego kociaka i powlókł się na górę do swojego prywatnego pokoju gdzie kończył pisać raport, nie szło mu to zupełnie i miał nadzieje, ze po alkoholu lekko rozjaśni mu się umysł. Siedziała wiec przy wielkim biurku przy świetle świecy i zawzięcie skrobał cos na pergaminie piórem z jego własnego skrzydła co jakiś czas odgarniając włosy z twarzy. Do pokoju wszedł wysoki, wyższy nawet od niego Anisto niosąc tace z pucharem, czego Crevan nawet nie zauważył, był zbyt zajęty pisaniem. Nie zauważył tez, ze po raz kolejny ma włosy na twarzy...
-A kuku- glos blondyna był ciepły, kojący i taki... dobry. Odgarnął włosy z twarzy swojego pana będąc tak blisko niego, ze mógł liczyć iskry w jego oczach. Kochał go od kiedy tylko pamiętał i chciał w końcu mu to wyznać nawet za cenę wyrzucenia go z Niebios. Przysuwał się bliżej i bliżej czekając na jakikolwiek protest, ochrzan, cokolwiek... Ale nie było żadnego sprzeciwu. Czyżby wiec Adrien czul to samo? A może po prostu był zbyt skołowany? Anisto nie mógł się powstrzymać i pogładził go po policzku delikatnie wpijając się jego usta"
Teraz do dwóch niemal legendarnych pocałunków dołączył trzeci, pocałunek kowalki, która namieszała w jego życiu. -Tak, możemy już jechać. -Odpowiedziała tak, jakby do niczego nie doszło. Kon wykorzystał chwile nieuwagi pana i Fey, która nie patrzyła i...zgiął nogę w kolanie boleśnie kopiąc Adriena w jego najczulszy punkt... Grabarz zagryzł żeby by nie krzyknąć z bólu i wyjęczał cos w stylu "Mortem mnie bije..." Ku uciesze dwójki szczurów i chcąc nie chcąc pogodził się, ze będzie musiał iść piechotą.
-Jeden do jednego, Fey... Zachichotał jej do ucha mijając ją i idąc przodem. Miał na mysi oczywiście pocałunek, zamierzał się jeszcze trochę nia pobawić, nie zdawał sobie sprawy, ze to źle.
-
- Kroczący w Snach
- Posty: 246
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Rzemieślnik , Kupiec
- Kontakt:
Kowalka na jakiś czas postanowiła nie drążyć tematu pocałunku. Jeśli mężczyzna nie zdecyduje sie jako pierwszy na rozmowę w tym kierunku to ona będzie traktowała sprawę jako zamkniętą. Nie znaczyło to jednak że dalszą cześć drogi zamierzała pokonać w ciszy. Przynajmniej kilka wyjaśnień grabarzowi się należało.
- Opowiem ci co się stało w czasie gdy byłeś nieobecny. Smok spowodował znaczne poruszenie w mieście i teraz pół królestwa nas poszukuje. Ogłosili nawet mobilizację, powołując pod broń każdego z wieśniaków który potrafi ją unieść. Czy potrafi się nią posłużyć to bez znaczenia. Mam nadzieję ze rycerzowi uda się fortel z przekonaniem miejscowych że truchło drugiego z gadów jest dokładnie tym czego potrzebują bo inaczej tak szybko się od nas nie odczepią.
A przy okazji rycerz sam chce się przyznać do pokonania bestii. Rzeczywiście nie jest stąd i nie ma pojęcia o miejscowych zwyczajach, a ja nic mu nie powiedziałam uznając że może to być zabawne. Prawda jest taka że gdy tylko stanie nad smokiem i przekona wszystkich że jest jego pogromcą, hordy wielbicieli zaczną się do niego zlatywać niczym muchy do nocnej lampy. Fargoth uwielbia swoich bohaterów. Jak nic znajdą dla niego jakiś zameczek i wżenią w rodzinę królewską. Idealna wizja dla kogoś nie szukającego rozgłosu. Wiem że pilno nam kontynuować misję ale naprawdę chciałabym to zobaczyć.
A tak przy okazji udało ci się znaleźć Acilę? Ta mała znów zaliczyła kąpiel w rzece. Mam nadzieję ze smok ją ocali, bo sama nawet nie wiem w którym kierunku powinniśmy się teraz udać. - Feyla starała sie ukryć swoje zakłopotanie w sposób który zwykle stosowała, to znaczy poprzez nieprzerwane gadulstwo. - Tak sobie myślę że zamiast wypytywać kotołaczkę moglibyśmy spróbować z smokiem. Acila zapewne i tak niewiele wie, a jej przesłuchanie będzie udrękom. Przynajmniej dla nas. Wiem że teraz mówię jak Loring zachwalając smoka jakby był on jakąś świętością, ale ktoś tak długowieczny być może słyszał co nieco o krasnoludzkiej bibliotece wiedzy i miejscu gdzie ci mali brodacze zapisują swoje odkrycia. A rozmowa z smokiem wydaje sie dużo bardziej konkretna niż z kotołaczką.
- Opowiem ci co się stało w czasie gdy byłeś nieobecny. Smok spowodował znaczne poruszenie w mieście i teraz pół królestwa nas poszukuje. Ogłosili nawet mobilizację, powołując pod broń każdego z wieśniaków który potrafi ją unieść. Czy potrafi się nią posłużyć to bez znaczenia. Mam nadzieję ze rycerzowi uda się fortel z przekonaniem miejscowych że truchło drugiego z gadów jest dokładnie tym czego potrzebują bo inaczej tak szybko się od nas nie odczepią.
A przy okazji rycerz sam chce się przyznać do pokonania bestii. Rzeczywiście nie jest stąd i nie ma pojęcia o miejscowych zwyczajach, a ja nic mu nie powiedziałam uznając że może to być zabawne. Prawda jest taka że gdy tylko stanie nad smokiem i przekona wszystkich że jest jego pogromcą, hordy wielbicieli zaczną się do niego zlatywać niczym muchy do nocnej lampy. Fargoth uwielbia swoich bohaterów. Jak nic znajdą dla niego jakiś zameczek i wżenią w rodzinę królewską. Idealna wizja dla kogoś nie szukającego rozgłosu. Wiem że pilno nam kontynuować misję ale naprawdę chciałabym to zobaczyć.
A tak przy okazji udało ci się znaleźć Acilę? Ta mała znów zaliczyła kąpiel w rzece. Mam nadzieję ze smok ją ocali, bo sama nawet nie wiem w którym kierunku powinniśmy się teraz udać. - Feyla starała sie ukryć swoje zakłopotanie w sposób który zwykle stosowała, to znaczy poprzez nieprzerwane gadulstwo. - Tak sobie myślę że zamiast wypytywać kotołaczkę moglibyśmy spróbować z smokiem. Acila zapewne i tak niewiele wie, a jej przesłuchanie będzie udrękom. Przynajmniej dla nas. Wiem że teraz mówię jak Loring zachwalając smoka jakby był on jakąś świętością, ale ktoś tak długowieczny być może słyszał co nieco o krasnoludzkiej bibliotece wiedzy i miejscu gdzie ci mali brodacze zapisują swoje odkrycia. A rozmowa z smokiem wydaje sie dużo bardziej konkretna niż z kotołaczką.
- Dérigéntirh
- Senna Zjawa
- Posty: 260
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Smok
- Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
- Kontakt:
Zbliżając się do miasta, powoli zaczynał zmniejszać strefę iluzji wokół siebie. Nie robił tego wcześniej, bo zazwyczaj było to bardzo kłopotliwe - kontrolować coś, czego nie widać. Zaklęcie zostawiało bardzo małe ślady, toteż wykrycie go przez zmysł magiczny nie należało do najłatwiejszych, a do tego często można było odebrać błędne informacje. Jednak smokowi nic innego nie pozostało, niż kierowanie się swoimi przeczuciami.
Gdy znalazł się już kilkadziesiąt sążni od miasta, strefa iluzji miała najmniejszy możliwy rozmiar, choć i tak była całkiem spora, zważając, iż przez cały czas musiały się w niej zmieścić skrzydła, które nie tylko były bardzo wielkie, ale także przez cały czas pozostawały w ruchu.
Smok spojrzał na Fargoth i westchnął. Wyglądało na to, iż całe miasto przygotowywało się do odparcia ewentualnego ataku z jego strony. Zasmuciło go to. Najpewniej musiało pójść na to sporo pieniędzy, które mogłyby posłużyć lepszym celom, chociażby pomocy ubogim. A tak całkowicie się zmarnowały, w końcu nie miał nawet najmniejszego zamiaru przeprowadzać atak na miasto. A gdyby nawet miał, to zniszczyłby je od środka, wcześniej przedostając się tam pod ludzką postacią. Po wszystkim wycofałby się na wysokość tak wielką, że wszelkie działa, katapulty czy balisty nie mogłyby w niego trafić. "Chociaż, trafienie przez katapultę i tak jest na granicy niemożliwości. Jestem dostatecznie szybki, aby uniknąć pocisku takiej wielkości."
Zniżył lot, po czym zatrzymał się w powietrzu tuż obok drogi prowadzącej prosto do miasta. W okolicy nikogo nie było, więc kotołaczka pojawiająca się znikąd nie powinna zwrócić niczyjej uwagi.
- Mieszka naprzeciwko gospody "Pod Anielską Strzałą". Jego dom poznasz po tym, że będzie w większości fioletowy. Przemieszczanie się po Fargoth sprawi ci jakiś kłopot?
- Nie, Acila potrafi chodzić po mieście.
- A więc bywaj, Acilo. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy.
- Acila też ma taką nadzieję. Pozdrów od Acili pana ze szczurkami i innych.
- Zrobię to - powiedział, obracając ciało w ten sposób, aby kotołaczka po prostu zsunęła się po jego skrzydle na ziemię. Kiedy się tam znalazła, zaczęła machać do smoka. Ten uśmiechnął się i odleciał w stronę lasu. "Pora chyba odnaleźć resztę."
Gdy znalazł się już kilkadziesiąt sążni od miasta, strefa iluzji miała najmniejszy możliwy rozmiar, choć i tak była całkiem spora, zważając, iż przez cały czas musiały się w niej zmieścić skrzydła, które nie tylko były bardzo wielkie, ale także przez cały czas pozostawały w ruchu.
Smok spojrzał na Fargoth i westchnął. Wyglądało na to, iż całe miasto przygotowywało się do odparcia ewentualnego ataku z jego strony. Zasmuciło go to. Najpewniej musiało pójść na to sporo pieniędzy, które mogłyby posłużyć lepszym celom, chociażby pomocy ubogim. A tak całkowicie się zmarnowały, w końcu nie miał nawet najmniejszego zamiaru przeprowadzać atak na miasto. A gdyby nawet miał, to zniszczyłby je od środka, wcześniej przedostając się tam pod ludzką postacią. Po wszystkim wycofałby się na wysokość tak wielką, że wszelkie działa, katapulty czy balisty nie mogłyby w niego trafić. "Chociaż, trafienie przez katapultę i tak jest na granicy niemożliwości. Jestem dostatecznie szybki, aby uniknąć pocisku takiej wielkości."
Zniżył lot, po czym zatrzymał się w powietrzu tuż obok drogi prowadzącej prosto do miasta. W okolicy nikogo nie było, więc kotołaczka pojawiająca się znikąd nie powinna zwrócić niczyjej uwagi.
- Mieszka naprzeciwko gospody "Pod Anielską Strzałą". Jego dom poznasz po tym, że będzie w większości fioletowy. Przemieszczanie się po Fargoth sprawi ci jakiś kłopot?
- Nie, Acila potrafi chodzić po mieście.
- A więc bywaj, Acilo. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy.
- Acila też ma taką nadzieję. Pozdrów od Acili pana ze szczurkami i innych.
- Zrobię to - powiedział, obracając ciało w ten sposób, aby kotołaczka po prostu zsunęła się po jego skrzydle na ziemię. Kiedy się tam znalazła, zaczęła machać do smoka. Ten uśmiechnął się i odleciał w stronę lasu. "Pora chyba odnaleźć resztę."
- Loring
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 134
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Człowiek
- Profesje:
- Kontakt:
Leśni przez cały czas pozostawali skryci w cieniu, jednak kiedy kowalka zgadała się z jakimś mężczyzną, postanowili się wreszcie ukazać, po kolei opuszczając swe ukrycia.
- Wybacz, Feylo, że za tobą poszliśmy, ale to co zrobiłaś, było szczytem głupoty, mogłaś zginąć, zwłaszcza, że nie wiadomo co stało się z tamtym przeciwnikiem. – Odezwał się Pequris i uważnie zlustrował wzrokiem towarzysza brązowowłosej. – My się chyba jeszcze nie znamy, panie, ale wszystko wskazuje na to, że wasza dwójka nie jest sobie obca, więc można założyć, że z tobą kobieta będzie bezpieczna. Ja jestem Pequris, to jest Vernary, a to Bakvst. Miło nam cię…
Dalsze słowa Gotlandczyka przerwał dźwięk, który postawił wszystkich melmaro na nogi. Krzyk, donośny, głośny, przerażający, niosący się wśród drzew, jak echo. Nie był to zwykły krzyk bólu, raczej… Potwornej agonii. Leśni od razu rozpoznali nadawcę, a na ich twarzach rozkwitł strach, strach o towarzyszy.
- Loring! – Vernary pierwszy wykrzyczał to, co każdy zauważył i rzucił się biegiem w stronę dźwięku, w stronę truchła smoka, gdyż to tam mieli się udać wojownicy. Leśny przestali zwracać uwagę na to, czy kowalka i białowłosy im towarzyszą, czy dalej sobie idą spokojnie, jak gdyby nigdy nic. Przestało ich to obchodzić, teraz najważniejsze było ratowanie życia współklanowiczom i modły, by zdążyć na czas…
****
Mrożący krew w żyłach ryk wydobył się z gardła Loringa, wędrując wśród drzew, do każdego zakamarku lasu. To była jedyna reakcja na torturę, jakiej doświadczał. W dodatku wcale nie chciał krzyczeć, nie panował nad tym. Zrobiło mu się przeraźliwie gorąco, kaszlnął kilka razy, a po brodzie zaczęła spływała mu gęsto krew. Gdyby to jakoś ubrać w słowa, to… Chyba najodpowiedniejszym byłoby określenie – płonie od środka.
Szyderczy śmiech przeciął roztaczającą się wokół niego nicość. Trwał, trwał i trwał, nie zamierzając przestać.
- Dlaczego się śmiejesz? – Zdziwiony Loring wstał i się rozejrzał. Było tak ciemno, że nic nie mógł dostrzec. – Kim w ogóle jesteś?
Śmiech wzrósł jeszcze bardziej, a po chwili rozległ się głos.
- Ja? No proszę cię, pomyśl… To chyba oczywiste, jestem Setian. – Dopiero po tych słowach wojownik zauważył stojącego w odległości kilkunastu kroków od melmaro, człowieka. Był odwrócony do blondyna plecami, z założonym na głowę kapturem.
-Co? Ty jesteś Setian? – Złotowłosy podniósł wyżej głowę i zmarszczył brwi. – Ten… Setian?
- Ten? To są jacyś inni? Ja jestem ten, który zabił twojego nędznego braciszka. – Kolejna porcja śmiechu zalała Loringowi uszy. – Ten, którego ścigasz, ten, który we wszystkim jest od ciebie lepszy, a ty żywisz się jakimiś bajeczkami i myślisz, że dasz mi radę.
Gotlandczyk w reakcji na te słowa chciał dobyć ostrza, lecz zauważył, że jest go pozbawiony. Postanowił więc poradzić sobie bez niego, lecz gdy tylko zrobił krok do przodu – niewidzialna siła zatrzymała go, a on poczuł, że słabnie.
- Co się dzieje? Dlaczego… Dlaczego nie mogę się do ciebie zbliżyć?
- Ty jeszcze nie rozumiesz? Nigdy się do mnie nie zbliżysz, byłeś zbyt słaby i po prostu zawiodłeś… Zawiodłeś brata, rodziców, cały swój klan… Nie wypełniłeś misji.
- Jak to… Nie wypełniłem…? Wciąż mogę cię dopaść! – Lecz po wypowiedzeniu tych słów stało się coś dziwnego, otóż stojącą przed nim postać zaczęły otaczać najrozmaitsze twarze, pędząc i cały czas wpatrując się w złotowłosego. Loring rozpoznał każdą z nich. Byli to Gotlandczycy, w tym piątka leśnych, jego rodzice, brat…
- Nie, nie możesz. Widzę, że wciąż nie rozumiesz… Ty umierasz… Już za chwilę zginiesz.
Xue z uśmiechem obserwował jak z przeciwnika wyparowuje życie, a jego oczy tracą blask. Jednak jedna rzecz go zaintrygowała, osobnik nie wypuścił miecza, cały czas trzymając mocno zaciśniętą dłoń na rękojeści. „O co tutaj chodzi, ten miecz powinien się już dawno temu roztopić… I ta cała siła, żółta moc… Czy ta broń jest tak niezwykła, czy wszystko to działo się dzięki temu człowiekowi?”
„Nadal nie chcesz mojej mocy?” W głowie blondyna ponownie rozległ się głos, ten sam, który zapanował nad nim na brzegu, potężny, mroczny, niezachwiany… „Za chwilę zginiesz człowieku, i nie pomścisz rodziny. Zabiję ich wszystkich bez większego problemu, pozwól mi to zrobić, pozwól mi się jeszcze raz przejąć…” Ciche syki przedostawały się do słabnącej świadomości wojownika, podtrzymując jego życie na czas podjęcia decyzji. Loring już nie czuł bólu, to pojęcie przestało istnieć, teraz cierpieniem stał się on sam. „No, dalej… Wiem, że chcesz im wszystkim pokazać NASZĄ siłę, to, do czego cię stać, ukarać ich za to, że ośmielili się naruszyć ciebie i twych przyjaciół…”
„Jeżeli go posłuchasz, to faktycznie ich pozabija, ale nie szczędząc twych braci, smoka, kowalki, anioła. Zabije każdego, kogo napotka, korzystając z twojego ciała, jako naczynia. Nie możesz dopuścić do tego, by tak potężna moc wyrwała się spod kontroli, inaczej wszystkie krainy zostaną zniszczone.”
Sytuacja prawie identyczna jak wtedy, najpierw ten przerażający szept, a później wkroczenie jakże różnego od wszystkich, głosu… Tyle, że wtedy chodziło o powstrzymanie od mordu, a teraz stawka toczyła się o życie. „Miałem już nie reagować, ale nie spodziewałem się, że będziesz miał do czynienia z kimś takim. Mogę przejąć kontrolę nad twoim ciałem i pozbyć się tych kreatur, ale posłuchaj mnie uważnie. Nie wytrzymasz skupiska tak wielkiej mocy w sobie, twe ciało tego nie zniesie. Niczego nie obiecuję, ale chcę, byś to wiedział. Korzystając z mojej pomocy, narażasz się na bardzo duże ryzyko, z chwilą kiedy już cię opuszczę, możesz nawet umrzeć. A już na pewno przybędzie ci nowych ran. Wybieraj, moje hvaelt.”
„Co mam zrobić… Nie chcę umierać, nie teraz, nie przed spotkaniem z Setianem… Muszę mu chociaż spojrzeć w oczy, zapytać… Zapytać, dlaczego zabił mi brata, dopiero wtedy będę mógł odejść w spokoju… A teraz… Chcę przeżyć, ale jeśli umrzeć, to w lepszym stylu, do końca będąc zwycięskim, nie pokonanym, zhańbionym, kimś kto nawet nie potrafił obronić swych towarzyszy, kolejnych braci… Nie wiem kim jesteś, panie, ale… Ufam ci… Odkąd pierwszy raz usłyszałem twój głos, zrozumiałem, że mogę ci wierzyć, a ty zawsze postąpisz dobrze. Zgadzam się, zakończ to…”
- Wciąż żyjesz, czy już nie? – Syknął Xue, patrząc na Loringa. Blondyn całym ciałem spoczywał na nim, z wbitym weń mieczem. Wampir obserwował twarz wroga – oczy miał zamknięte, nie słychać było wyraźnego oddechu. Jak gdyby nie żył, ale ten miecz… Wciąż go trzymał, i to tak mocno. – Eh, nie mam czasu czekać, chyba trzeba jeszcze bardziej pomóc odejść z tego świata.
I właśnie wtedy, kiedy krwiopijca zamierzał wyciągnąć oręż z ciała blondyna, by pozbawić go głowy, coś się stało… Głowa wojownika gwałtownie uniosła się na wysokość twarzy Xue’go, a oczy blondyna otworzyły się. Jednak nie było to to samo spojrzenie, co wcześniej. Teraz sprawiało wrażenie, jakby kryła się za nim obca istota. Ciało melmaro rozbłysło, pokrywając się szczelnie elektryczno-podobną ochroną. W ruchu szybszym nawet od wampirzego, dłoń człowieka uderzyła w tors rywala, odrzucając go na kilkanaście kroków. Oręż wyleciał razem z nim, który ani na moment nie puścił broni.
Zdezorientowana piątka wampirów nie wiedziała co zrobić. Znajdujący się najbliżej Loringa, postanowił się na niego rzucić, to samo druga istota. Gotlandczyk jedynie zakręcił się wokół własnej osi, wykonując mieczem cios po ukosie w górę. Świetliste węże posłuszne swemu panu w mgnieniu oka dosięgły wskazanych im ofiar i rozpołowiły ciała atakujących. Pozostała trójka obserwując to, wpadła w przerażenie, a jeden z nich rzucił się do ucieczki. Panujący nad Loringiem uniósł miecz do góry, zakręcił nim i wyrzucił przed siebie, tworząc świetlną linę, która pomknęła za celem. Było to identyczne z tym, co melmaro zrobił, ratując wcześniej Acillę. W między czasie ramię człowieka przecięła głęboka rysa, z której popłynęła krew. Wampir nie zdołał uciec daleko, lina oplotła go w pasie i porwała ze sobą, na spotkanie z wyciągniętym mieczem. Krwiopijca nadział się tak, jak Loring wcześniej, tyle, że teraz nie było czasu na subtelności. Z drugiej strony już nadciągał atak. Dłoń poszła po ukosie, rozcinając wampira. Jednocześnie druga ręka – nie przejmując się tym, że nie ma tarczy – odbiła nacierający miecz opancerzonym przedramieniem, natychmiastowo sięgając dłoni dzierżącej ostrze i ciągnąc ku sobie jej posiadacz. Kolejne ciało nie mogło się oprzeć nieludzkiej sile i swój żywot skończyło w jednej połówce, ale mocno zdeformowanej.
- Kim ty jesteś?! – Krzyknął Xue, rzucając się do przodu. Nie mógł pojąć tego, co się stało. Przecież przed chwilą ten człowiek był ledwo żywy, a teraz emanowała z niego siła, której nigdy nie spotkał. Nie mógł zrozumieć, dlaczego przed chwilą na jego policzku pojawiło się rozcięcie, z którego trysnęła krew, skoro nikt go nie zaatakował. Czyżby taka była cena siły? Nie mógł zrozumieć, dlaczego jego włosy stały się białe, skoro dopiero co były całe żółte.
Miecz wampira poleciał do przodu, atakując wściekle głowę Loringa, ale ten… Nawet nie próbował się bronić. Każdy atak trafiał w syczącą i wijącą się ochronę, przez co pojawiały się jedynie iskry. „Jak mam się przez to przebić?!”
Widząc, że mężczyzna szykuje się do ataku, błyskawicznie cofnął się, z zamiarem jak największego oddalenia. Panujący Loringiem wykonał przekątne cięcie, od którego oderwał się jego zarys, będąc strzelającą energią, i poleciał ku wampirowi, który w ostatniej chwili wybił się wysoko w powietrze, unikając ataku. Świetlisty cios wpadł między drzewa, przecinając dwa i obalając je. „Jak to możliwe, że on jest tak sil… Co?!” Tuż przed wampirem znajdował się Loring, mimo, że żaden człowiek nie miał prawa znaleźć się tak wysoko… Silnym uderzeniem pieści posłał nieumarłego w dół, wręcz wgniatając go w ziemię.
Xue zdołał się podnieść, najprawdopodobniej dzięki swemu płaszczowi, który zamortyzował upadek. „Nie ma co uciekać, trzeba atakować…” Kolejna rana pojawiła się na ciele mężczyzny, tym razem na czole, zalewając mu oczy posoką. A przynajmniej tak być powinno, gdyż iskrząca otoczka odpychała od nich krople, wyrzucając je poza wnętrze tarczy.
Krwiopijca ruszył do przodu, wykonując atak. Nie mógł pozwolić, by jakiś osobnik zdołał pokonać taką legendę, wśród wampirów. Korzystał z całego potencjału swego ciała, poruszając się z nadludzką prędkością, tnąc, robiąc uniki, skacząc, wirując, przesuwając się. O dziwo mężczyzna dotrzymywał mu kroku, w dodatku z każdą kolejną chwilą rosła moc wyzwalana z niego, a on sam coraz szybciej nacierał, w końcu zmuszając wampira do obrony. Poza nimi i leśnymi, tylko jeden wampir pozostał żywy, teraz sparaliżowany wręcz ze strachu. W sumie nie przyszło mu długo się bać, gdyż oderwana od tarczy Loringa błyskawica przeszyła jego ciało, oczyszczając polanę ze ścierwa, jakie stanowiły wampiry, z wyjątkiem ich przywódcy, który wciąż żył, mimo, że teraz ledwo dawał sobie radę.
Szczęki żelaza wydobywały się stanowczo za często, a walka przyjęła wygląd rozmazanych postaci, wymieniających nieludzko szybkie ciosy. Ciała stały się niewyraźne, a miecze były jedynie ulotnymi smugami.
W końcu Panujący Loringiem postanowił to zakończył. Wykonał ruch dłońmi, przypominający otwieranie drzwi, czym odepchnął od siebie wampirami. Las przeszedł potężny huk, a świetlista energia przybrała na sile, osiągając swoją pełną moc. Za Loringiem utworzyły się olbrzymie skrzydła, które się rozwinęły, eksponując swą wielkość, oraz olbrzymi, smoczy pysk z żarzącymi się oczyma. Bestia ukazała swoje kły, po czym smok runął na wampira. Dwójkę postaci ogarnęło światło tak rażące, że nie dało się na nie patrzeć, gdyż można było oślepnąć. Trwało to kilka sekund, w akompaniamencie elektrycznych strzałów i syczenia, po czym wszystko zniknęło. U stóp Loringa znajdowało się wypatroszone i popalone truchło Xue’go, a on sam miał już całkowitą władzę nad swoim ciałem. Postąpił krok w stronę swoich towarzyszy, po czym upuścił miecz. Wszędzie były wampirze trupy, krew, wnętrzności… „Ja to zrobiłem? Nie… Nic nie pamiętam…” Ostatnie cięcie przeszło przez cały tors, od barku do biodra, sprawiając, że krew zaczęła się wylewać przez każdą szczelinę w zbroi.
- Ok… uar… Ur… - Wyjęczał, patrząc rozmazanym wzrokiem w miejsca, w których leżeli jego bracia. Postąpił krok na przód, chwiejąc się cały czas, po czym poleciał do tyłu. W momencie uderzenia plecami o ziemię, jego dłoń wypuściła z dotąd mocnego uchwytu, miecz, który spoczął obok melmaro. „Jestem taki zmęczony… Mu… szę… Odpocząć…”
****
Leśni cały czas przedzierali się przez krzaki, pędząc jak najszybciej tylko umieli, jak jeszcze nigdy do tej pory. Niejednokrotnie w pędzie rzucali się w kolczaste krzaczory, byle ruszyć dalej, więc ich szaty były podarte, a oni sami podrapani do krwi. W końcu wpadli na znajome miejsce, na truchło smoka, a z szoku aż przystanęli. Nie było tutaj nikogo, kto sprawiał wrażenie żyjącego… Żadnego wieśniaka, po prostu cały tłum gdzieś wyparował, za to tu i tam znajdowały się martwe ciała ludzi. Ludzi? Ale czy na pewno?
- Wampiry… - Wyszeptał Bakvst, wpatrując się w rozpołowione, rozczłonkowane, rozerwane i rozcięte ciała. Wszędzie unosił się odór krwi w połączeniu w wylanymi wnętrznościami. Dopiero po chwili leśni zauważyli leżących melmaro.
- Bracia! – Każdy ruszył do innego, byle jak najszybciej znaleźć się przy danej osobie.
- Oddycha! – Krzyknął Pequris, po dopadnięciu do Urgotha, sprawdzeniu jego oddechu i pulsu. – Żyje, jest po prostu nieprzytomny, ale żyje!
- Okuar nie oddycha… Nie oddycha… Jego ciało jest w takim stanie, że… - Po twarzy Bakvsta popłynęły łzy. – On… Nie żyje…
- Na srebrny księżyc, Loring! – Vernary rzucił się wręcz przed siebie, chcąc jak najszybciej dostać się do blondyna. Padł przy nim i sprawdził oddech, a później puls. – Nie czuję pulsu… Nie ma oddechu… Loring, odezwij się, słyszysz? Odezwij! Nie możesz umrzeć, masz misję do wykonania, musisz pomścić rodzinę, nie umieraj!
W głosie leśnego słychać było rozpacz, po jego twarzy również rzewnie spływały łzy, płakał jak małe dziecko, ale cierpiał znacznie bardziej. Loring od stóp do głów pokryty był posoką, w dodatku znajdowały się na nim elementy mogące wskazywać na to, że jest to jakiś fragment cudzych wnętrzności. Jedynie miecz wojownika był czysty, a raczej jego klinga, gdyż rękojeść prezentowała się podobnie do całego otoczenia. Leśny spojrzał za Loringiem i ujrzał w odległości kilku kroków rozsypaną kupkę mięsa, krwi i włosów, wszystko to znajdujące się na jakimś niebieskim materiale. Zauważył też miecz, ale całokształt był taki, że zwymiotował. On, melmaro, który nie jedno już widział, nie jedno zrobił, po prostu… Zwymiotował z obrzydzenia, jak słabeusz niegodny swojego tytułu… Spojrzał na swoje dłonie i zauważył, że są całe krwi. Dopiero teraz dojrzał to, jak bardzo pokiereszowany jest mężczyzna. Po jego twarzy spływała krew, całą ją przysłaniając, zalewając zamknięte oczy, to samo wydobywało się spod pancerza.
- On się wykrwawi! – Krzyknął w panice leśny, wciąż w głosie zawierając nadzieję, że mimo braku oddechu, lub oddechu tak słabego, że go nie wyczuł, mężczyzna żyje, mężczyzna będzie żył. Spojrzeniem błyskawicznie omiótł las, szukając jakiegoś Gotlandzkiego maga życia, czy też medyka. Osób, które nie mają prawa się tutaj pojawić, które nie mogą go uratować… Zawodząc i płacząc, przytulił się do bezwładnego ciała blondyna i krzyknął, posłał prośbę w powietrze, mając nadzieję, że dotrze do kogoś, kto ją wysłucha i pomoże, do samego końca żyjąc rozpaczliwą nadzieją, nie mającą prawa się ziścić…
- RATUJCIE GO!
- Wybacz, Feylo, że za tobą poszliśmy, ale to co zrobiłaś, było szczytem głupoty, mogłaś zginąć, zwłaszcza, że nie wiadomo co stało się z tamtym przeciwnikiem. – Odezwał się Pequris i uważnie zlustrował wzrokiem towarzysza brązowowłosej. – My się chyba jeszcze nie znamy, panie, ale wszystko wskazuje na to, że wasza dwójka nie jest sobie obca, więc można założyć, że z tobą kobieta będzie bezpieczna. Ja jestem Pequris, to jest Vernary, a to Bakvst. Miło nam cię…
Dalsze słowa Gotlandczyka przerwał dźwięk, który postawił wszystkich melmaro na nogi. Krzyk, donośny, głośny, przerażający, niosący się wśród drzew, jak echo. Nie był to zwykły krzyk bólu, raczej… Potwornej agonii. Leśni od razu rozpoznali nadawcę, a na ich twarzach rozkwitł strach, strach o towarzyszy.
- Loring! – Vernary pierwszy wykrzyczał to, co każdy zauważył i rzucił się biegiem w stronę dźwięku, w stronę truchła smoka, gdyż to tam mieli się udać wojownicy. Leśny przestali zwracać uwagę na to, czy kowalka i białowłosy im towarzyszą, czy dalej sobie idą spokojnie, jak gdyby nigdy nic. Przestało ich to obchodzić, teraz najważniejsze było ratowanie życia współklanowiczom i modły, by zdążyć na czas…
****
Mrożący krew w żyłach ryk wydobył się z gardła Loringa, wędrując wśród drzew, do każdego zakamarku lasu. To była jedyna reakcja na torturę, jakiej doświadczał. W dodatku wcale nie chciał krzyczeć, nie panował nad tym. Zrobiło mu się przeraźliwie gorąco, kaszlnął kilka razy, a po brodzie zaczęła spływała mu gęsto krew. Gdyby to jakoś ubrać w słowa, to… Chyba najodpowiedniejszym byłoby określenie – płonie od środka.
Szyderczy śmiech przeciął roztaczającą się wokół niego nicość. Trwał, trwał i trwał, nie zamierzając przestać.
- Dlaczego się śmiejesz? – Zdziwiony Loring wstał i się rozejrzał. Było tak ciemno, że nic nie mógł dostrzec. – Kim w ogóle jesteś?
Śmiech wzrósł jeszcze bardziej, a po chwili rozległ się głos.
- Ja? No proszę cię, pomyśl… To chyba oczywiste, jestem Setian. – Dopiero po tych słowach wojownik zauważył stojącego w odległości kilkunastu kroków od melmaro, człowieka. Był odwrócony do blondyna plecami, z założonym na głowę kapturem.
-Co? Ty jesteś Setian? – Złotowłosy podniósł wyżej głowę i zmarszczył brwi. – Ten… Setian?
- Ten? To są jacyś inni? Ja jestem ten, który zabił twojego nędznego braciszka. – Kolejna porcja śmiechu zalała Loringowi uszy. – Ten, którego ścigasz, ten, który we wszystkim jest od ciebie lepszy, a ty żywisz się jakimiś bajeczkami i myślisz, że dasz mi radę.
Gotlandczyk w reakcji na te słowa chciał dobyć ostrza, lecz zauważył, że jest go pozbawiony. Postanowił więc poradzić sobie bez niego, lecz gdy tylko zrobił krok do przodu – niewidzialna siła zatrzymała go, a on poczuł, że słabnie.
- Co się dzieje? Dlaczego… Dlaczego nie mogę się do ciebie zbliżyć?
- Ty jeszcze nie rozumiesz? Nigdy się do mnie nie zbliżysz, byłeś zbyt słaby i po prostu zawiodłeś… Zawiodłeś brata, rodziców, cały swój klan… Nie wypełniłeś misji.
- Jak to… Nie wypełniłem…? Wciąż mogę cię dopaść! – Lecz po wypowiedzeniu tych słów stało się coś dziwnego, otóż stojącą przed nim postać zaczęły otaczać najrozmaitsze twarze, pędząc i cały czas wpatrując się w złotowłosego. Loring rozpoznał każdą z nich. Byli to Gotlandczycy, w tym piątka leśnych, jego rodzice, brat…
- Nie, nie możesz. Widzę, że wciąż nie rozumiesz… Ty umierasz… Już za chwilę zginiesz.
Xue z uśmiechem obserwował jak z przeciwnika wyparowuje życie, a jego oczy tracą blask. Jednak jedna rzecz go zaintrygowała, osobnik nie wypuścił miecza, cały czas trzymając mocno zaciśniętą dłoń na rękojeści. „O co tutaj chodzi, ten miecz powinien się już dawno temu roztopić… I ta cała siła, żółta moc… Czy ta broń jest tak niezwykła, czy wszystko to działo się dzięki temu człowiekowi?”
„Nadal nie chcesz mojej mocy?” W głowie blondyna ponownie rozległ się głos, ten sam, który zapanował nad nim na brzegu, potężny, mroczny, niezachwiany… „Za chwilę zginiesz człowieku, i nie pomścisz rodziny. Zabiję ich wszystkich bez większego problemu, pozwól mi to zrobić, pozwól mi się jeszcze raz przejąć…” Ciche syki przedostawały się do słabnącej świadomości wojownika, podtrzymując jego życie na czas podjęcia decyzji. Loring już nie czuł bólu, to pojęcie przestało istnieć, teraz cierpieniem stał się on sam. „No, dalej… Wiem, że chcesz im wszystkim pokazać NASZĄ siłę, to, do czego cię stać, ukarać ich za to, że ośmielili się naruszyć ciebie i twych przyjaciół…”
„Jeżeli go posłuchasz, to faktycznie ich pozabija, ale nie szczędząc twych braci, smoka, kowalki, anioła. Zabije każdego, kogo napotka, korzystając z twojego ciała, jako naczynia. Nie możesz dopuścić do tego, by tak potężna moc wyrwała się spod kontroli, inaczej wszystkie krainy zostaną zniszczone.”
Sytuacja prawie identyczna jak wtedy, najpierw ten przerażający szept, a później wkroczenie jakże różnego od wszystkich, głosu… Tyle, że wtedy chodziło o powstrzymanie od mordu, a teraz stawka toczyła się o życie. „Miałem już nie reagować, ale nie spodziewałem się, że będziesz miał do czynienia z kimś takim. Mogę przejąć kontrolę nad twoim ciałem i pozbyć się tych kreatur, ale posłuchaj mnie uważnie. Nie wytrzymasz skupiska tak wielkiej mocy w sobie, twe ciało tego nie zniesie. Niczego nie obiecuję, ale chcę, byś to wiedział. Korzystając z mojej pomocy, narażasz się na bardzo duże ryzyko, z chwilą kiedy już cię opuszczę, możesz nawet umrzeć. A już na pewno przybędzie ci nowych ran. Wybieraj, moje hvaelt.”
„Co mam zrobić… Nie chcę umierać, nie teraz, nie przed spotkaniem z Setianem… Muszę mu chociaż spojrzeć w oczy, zapytać… Zapytać, dlaczego zabił mi brata, dopiero wtedy będę mógł odejść w spokoju… A teraz… Chcę przeżyć, ale jeśli umrzeć, to w lepszym stylu, do końca będąc zwycięskim, nie pokonanym, zhańbionym, kimś kto nawet nie potrafił obronić swych towarzyszy, kolejnych braci… Nie wiem kim jesteś, panie, ale… Ufam ci… Odkąd pierwszy raz usłyszałem twój głos, zrozumiałem, że mogę ci wierzyć, a ty zawsze postąpisz dobrze. Zgadzam się, zakończ to…”
- Wciąż żyjesz, czy już nie? – Syknął Xue, patrząc na Loringa. Blondyn całym ciałem spoczywał na nim, z wbitym weń mieczem. Wampir obserwował twarz wroga – oczy miał zamknięte, nie słychać było wyraźnego oddechu. Jak gdyby nie żył, ale ten miecz… Wciąż go trzymał, i to tak mocno. – Eh, nie mam czasu czekać, chyba trzeba jeszcze bardziej pomóc odejść z tego świata.
I właśnie wtedy, kiedy krwiopijca zamierzał wyciągnąć oręż z ciała blondyna, by pozbawić go głowy, coś się stało… Głowa wojownika gwałtownie uniosła się na wysokość twarzy Xue’go, a oczy blondyna otworzyły się. Jednak nie było to to samo spojrzenie, co wcześniej. Teraz sprawiało wrażenie, jakby kryła się za nim obca istota. Ciało melmaro rozbłysło, pokrywając się szczelnie elektryczno-podobną ochroną. W ruchu szybszym nawet od wampirzego, dłoń człowieka uderzyła w tors rywala, odrzucając go na kilkanaście kroków. Oręż wyleciał razem z nim, który ani na moment nie puścił broni.
Zdezorientowana piątka wampirów nie wiedziała co zrobić. Znajdujący się najbliżej Loringa, postanowił się na niego rzucić, to samo druga istota. Gotlandczyk jedynie zakręcił się wokół własnej osi, wykonując mieczem cios po ukosie w górę. Świetliste węże posłuszne swemu panu w mgnieniu oka dosięgły wskazanych im ofiar i rozpołowiły ciała atakujących. Pozostała trójka obserwując to, wpadła w przerażenie, a jeden z nich rzucił się do ucieczki. Panujący nad Loringiem uniósł miecz do góry, zakręcił nim i wyrzucił przed siebie, tworząc świetlną linę, która pomknęła za celem. Było to identyczne z tym, co melmaro zrobił, ratując wcześniej Acillę. W między czasie ramię człowieka przecięła głęboka rysa, z której popłynęła krew. Wampir nie zdołał uciec daleko, lina oplotła go w pasie i porwała ze sobą, na spotkanie z wyciągniętym mieczem. Krwiopijca nadział się tak, jak Loring wcześniej, tyle, że teraz nie było czasu na subtelności. Z drugiej strony już nadciągał atak. Dłoń poszła po ukosie, rozcinając wampira. Jednocześnie druga ręka – nie przejmując się tym, że nie ma tarczy – odbiła nacierający miecz opancerzonym przedramieniem, natychmiastowo sięgając dłoni dzierżącej ostrze i ciągnąc ku sobie jej posiadacz. Kolejne ciało nie mogło się oprzeć nieludzkiej sile i swój żywot skończyło w jednej połówce, ale mocno zdeformowanej.
- Kim ty jesteś?! – Krzyknął Xue, rzucając się do przodu. Nie mógł pojąć tego, co się stało. Przecież przed chwilą ten człowiek był ledwo żywy, a teraz emanowała z niego siła, której nigdy nie spotkał. Nie mógł zrozumieć, dlaczego przed chwilą na jego policzku pojawiło się rozcięcie, z którego trysnęła krew, skoro nikt go nie zaatakował. Czyżby taka była cena siły? Nie mógł zrozumieć, dlaczego jego włosy stały się białe, skoro dopiero co były całe żółte.
Miecz wampira poleciał do przodu, atakując wściekle głowę Loringa, ale ten… Nawet nie próbował się bronić. Każdy atak trafiał w syczącą i wijącą się ochronę, przez co pojawiały się jedynie iskry. „Jak mam się przez to przebić?!”
Widząc, że mężczyzna szykuje się do ataku, błyskawicznie cofnął się, z zamiarem jak największego oddalenia. Panujący Loringiem wykonał przekątne cięcie, od którego oderwał się jego zarys, będąc strzelającą energią, i poleciał ku wampirowi, który w ostatniej chwili wybił się wysoko w powietrze, unikając ataku. Świetlisty cios wpadł między drzewa, przecinając dwa i obalając je. „Jak to możliwe, że on jest tak sil… Co?!” Tuż przed wampirem znajdował się Loring, mimo, że żaden człowiek nie miał prawa znaleźć się tak wysoko… Silnym uderzeniem pieści posłał nieumarłego w dół, wręcz wgniatając go w ziemię.
Xue zdołał się podnieść, najprawdopodobniej dzięki swemu płaszczowi, który zamortyzował upadek. „Nie ma co uciekać, trzeba atakować…” Kolejna rana pojawiła się na ciele mężczyzny, tym razem na czole, zalewając mu oczy posoką. A przynajmniej tak być powinno, gdyż iskrząca otoczka odpychała od nich krople, wyrzucając je poza wnętrze tarczy.
Krwiopijca ruszył do przodu, wykonując atak. Nie mógł pozwolić, by jakiś osobnik zdołał pokonać taką legendę, wśród wampirów. Korzystał z całego potencjału swego ciała, poruszając się z nadludzką prędkością, tnąc, robiąc uniki, skacząc, wirując, przesuwając się. O dziwo mężczyzna dotrzymywał mu kroku, w dodatku z każdą kolejną chwilą rosła moc wyzwalana z niego, a on sam coraz szybciej nacierał, w końcu zmuszając wampira do obrony. Poza nimi i leśnymi, tylko jeden wampir pozostał żywy, teraz sparaliżowany wręcz ze strachu. W sumie nie przyszło mu długo się bać, gdyż oderwana od tarczy Loringa błyskawica przeszyła jego ciało, oczyszczając polanę ze ścierwa, jakie stanowiły wampiry, z wyjątkiem ich przywódcy, który wciąż żył, mimo, że teraz ledwo dawał sobie radę.
Szczęki żelaza wydobywały się stanowczo za często, a walka przyjęła wygląd rozmazanych postaci, wymieniających nieludzko szybkie ciosy. Ciała stały się niewyraźne, a miecze były jedynie ulotnymi smugami.
W końcu Panujący Loringiem postanowił to zakończył. Wykonał ruch dłońmi, przypominający otwieranie drzwi, czym odepchnął od siebie wampirami. Las przeszedł potężny huk, a świetlista energia przybrała na sile, osiągając swoją pełną moc. Za Loringiem utworzyły się olbrzymie skrzydła, które się rozwinęły, eksponując swą wielkość, oraz olbrzymi, smoczy pysk z żarzącymi się oczyma. Bestia ukazała swoje kły, po czym smok runął na wampira. Dwójkę postaci ogarnęło światło tak rażące, że nie dało się na nie patrzeć, gdyż można było oślepnąć. Trwało to kilka sekund, w akompaniamencie elektrycznych strzałów i syczenia, po czym wszystko zniknęło. U stóp Loringa znajdowało się wypatroszone i popalone truchło Xue’go, a on sam miał już całkowitą władzę nad swoim ciałem. Postąpił krok w stronę swoich towarzyszy, po czym upuścił miecz. Wszędzie były wampirze trupy, krew, wnętrzności… „Ja to zrobiłem? Nie… Nic nie pamiętam…” Ostatnie cięcie przeszło przez cały tors, od barku do biodra, sprawiając, że krew zaczęła się wylewać przez każdą szczelinę w zbroi.
- Ok… uar… Ur… - Wyjęczał, patrząc rozmazanym wzrokiem w miejsca, w których leżeli jego bracia. Postąpił krok na przód, chwiejąc się cały czas, po czym poleciał do tyłu. W momencie uderzenia plecami o ziemię, jego dłoń wypuściła z dotąd mocnego uchwytu, miecz, który spoczął obok melmaro. „Jestem taki zmęczony… Mu… szę… Odpocząć…”
****
Leśni cały czas przedzierali się przez krzaki, pędząc jak najszybciej tylko umieli, jak jeszcze nigdy do tej pory. Niejednokrotnie w pędzie rzucali się w kolczaste krzaczory, byle ruszyć dalej, więc ich szaty były podarte, a oni sami podrapani do krwi. W końcu wpadli na znajome miejsce, na truchło smoka, a z szoku aż przystanęli. Nie było tutaj nikogo, kto sprawiał wrażenie żyjącego… Żadnego wieśniaka, po prostu cały tłum gdzieś wyparował, za to tu i tam znajdowały się martwe ciała ludzi. Ludzi? Ale czy na pewno?
- Wampiry… - Wyszeptał Bakvst, wpatrując się w rozpołowione, rozczłonkowane, rozerwane i rozcięte ciała. Wszędzie unosił się odór krwi w połączeniu w wylanymi wnętrznościami. Dopiero po chwili leśni zauważyli leżących melmaro.
- Bracia! – Każdy ruszył do innego, byle jak najszybciej znaleźć się przy danej osobie.
- Oddycha! – Krzyknął Pequris, po dopadnięciu do Urgotha, sprawdzeniu jego oddechu i pulsu. – Żyje, jest po prostu nieprzytomny, ale żyje!
- Okuar nie oddycha… Nie oddycha… Jego ciało jest w takim stanie, że… - Po twarzy Bakvsta popłynęły łzy. – On… Nie żyje…
- Na srebrny księżyc, Loring! – Vernary rzucił się wręcz przed siebie, chcąc jak najszybciej dostać się do blondyna. Padł przy nim i sprawdził oddech, a później puls. – Nie czuję pulsu… Nie ma oddechu… Loring, odezwij się, słyszysz? Odezwij! Nie możesz umrzeć, masz misję do wykonania, musisz pomścić rodzinę, nie umieraj!
W głosie leśnego słychać było rozpacz, po jego twarzy również rzewnie spływały łzy, płakał jak małe dziecko, ale cierpiał znacznie bardziej. Loring od stóp do głów pokryty był posoką, w dodatku znajdowały się na nim elementy mogące wskazywać na to, że jest to jakiś fragment cudzych wnętrzności. Jedynie miecz wojownika był czysty, a raczej jego klinga, gdyż rękojeść prezentowała się podobnie do całego otoczenia. Leśny spojrzał za Loringiem i ujrzał w odległości kilku kroków rozsypaną kupkę mięsa, krwi i włosów, wszystko to znajdujące się na jakimś niebieskim materiale. Zauważył też miecz, ale całokształt był taki, że zwymiotował. On, melmaro, który nie jedno już widział, nie jedno zrobił, po prostu… Zwymiotował z obrzydzenia, jak słabeusz niegodny swojego tytułu… Spojrzał na swoje dłonie i zauważył, że są całe krwi. Dopiero teraz dojrzał to, jak bardzo pokiereszowany jest mężczyzna. Po jego twarzy spływała krew, całą ją przysłaniając, zalewając zamknięte oczy, to samo wydobywało się spod pancerza.
- On się wykrwawi! – Krzyknął w panice leśny, wciąż w głosie zawierając nadzieję, że mimo braku oddechu, lub oddechu tak słabego, że go nie wyczuł, mężczyzna żyje, mężczyzna będzie żył. Spojrzeniem błyskawicznie omiótł las, szukając jakiegoś Gotlandzkiego maga życia, czy też medyka. Osób, które nie mają prawa się tutaj pojawić, które nie mogą go uratować… Zawodząc i płacząc, przytulił się do bezwładnego ciała blondyna i krzyknął, posłał prośbę w powietrze, mając nadzieję, że dotrze do kogoś, kto ją wysłucha i pomoże, do samego końca żyjąc rozpaczliwą nadzieją, nie mającą prawa się ziścić…
- RATUJCIE GO!
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Zwiadowca , Strażnik , Uzdrowiciel
- Kontakt:
"Byliśmy w tym miejscu już dwukrotnie" - Ilirinleath zwróciła uwagę niedźwiedziowi, podejrzewając iż ten zgubił trop i biega po omacku. Z początku Bar biegł prosto niczym strzała, ale gdy tylko dotarli na leśną polanę jego zachowanie stało się kompletnie irracjonalne Raz po raz wykonywał kilka kroków w zupełnie przypadkowym kierunku, po czym zatrzymywał się, przez jakiś czas krążył w kółko, a następnie zawracał. Ostatecznie poprowadził ich na powrót do drogi którą pokonali wcześniej, a potem kilkukrotnie podążał w kierunku rzeki, tylko po to by po chwili znów biec w stronę lasu. Niemożliwością zdawało się by poszukiwany przez nich mężczyzna poruszał się w tak nieprzewidywalny i chaotyczny sposób, ale Bar cały czas zapewniał ją że czuje zapach złodziejskiego konia.
Na domiar złego fragment lasu w którym się znajdowali został niemal doszczętnie spalony. Wypatrywanie w nim śladów kopyt nie miało sensu. Elfka nie mogła też wyczuć żadnej oznaki życiodajnej energii, gdyż wszędzie wokół panowała przepełniona gniewem i nienawiścią aura konającego smoka, usiłująca zdusić wszelkie życie jakie mogłoby odrodzić się na pogorzelisku.
- Ta ziemia jest skażona, a las który odrodzi się w tym miejscu już nigdy nie będzie taki jak dawnej. Stanie się odpychający i wrogi mieszkańcom. - Powiedziała z smutkiem, klęcząc i badając pozostałości po leśnym runie.
- Nie nasz problem. Co z Barem? Wygląda jakby gonił własny ogon - Omri nie zdążył dokończyć swojej myśli gdy zza okolicznych pni wybiegli przerażani wieśniacy. Biegli naprzeciw czwórki strażników opętani strachem. Część z nich wpadała na drzewa, potykała się o własne nogi, upadała na ziemię, tylko po to by niemal natychmiast zrywać się do dalszej ucieczki. Ilirinleath zmrużyła oczy usiłując dostrzec co takiego zagraża chłopom. Wyglądał na to ze nic ich nie ściga, a mimo tego żaden z nich nie miał odwagi spojrzeć za siebie.
Uciekający mężczyźni w panice zupełnie nie zauważyli mijanej grupy. Mieli tylko jeden cel. Jak najszybciej wydostać sie z lasu i już nigdy więcej do niego nie wracać. Kapitan Omri zmuszony był chwycić jednego z chłopów i przycisnąć jego ciało do pnia drzewa by uzyskać od chłopa jakiekolwiek informację.
- Opanuj się człowieku! Co się dzieję. Mów! Dlaczego uciekacie. - Pytał szarpiąc ramionami mężczyzny. Oczy przerażonego wieśniaka wyglądał jakby ten patrzył do wnętrza swojej głowy, będąc całkowicie oderwanym od rzeczywistości.
- O nie. Litości. - Wykrzyczał wreszcie tamten. . - Smok. Martwy. Rycerz i latające bestie. Mnóstwo, mnóstwo krwi i ścięte głowy. wszyscy zginiemy. - Biadolił ogarnięty grozą.
- O co tu do cholery chodzi - Dopytywał się kapitan.
Nagle elfka poczuła podmuch gorącego powierza zawierającego niezwykle silną dawkę energii. Tak jakby gdzieś eksplodowała olbrzymia kula naładowana wściekłością, rozpaczą i chęcią mordu. Mag i niedźwiedź którzy również potrafili wyczuwać emocje, niemal jednocześnie z Ilirinleath zwrócili swe twarze w kierunku skąd promieniowała fala ognistego gniewu. A potem las wypełnił okrzyk wołający o pomoc.
- Zostawić konie. idziemy! - rozkazał Omri, dobywając miecza i ruszając w kierunku skąd dochodziło zawodzenie mężczyzny.
Na domiar złego fragment lasu w którym się znajdowali został niemal doszczętnie spalony. Wypatrywanie w nim śladów kopyt nie miało sensu. Elfka nie mogła też wyczuć żadnej oznaki życiodajnej energii, gdyż wszędzie wokół panowała przepełniona gniewem i nienawiścią aura konającego smoka, usiłująca zdusić wszelkie życie jakie mogłoby odrodzić się na pogorzelisku.
- Ta ziemia jest skażona, a las który odrodzi się w tym miejscu już nigdy nie będzie taki jak dawnej. Stanie się odpychający i wrogi mieszkańcom. - Powiedziała z smutkiem, klęcząc i badając pozostałości po leśnym runie.
- Nie nasz problem. Co z Barem? Wygląda jakby gonił własny ogon - Omri nie zdążył dokończyć swojej myśli gdy zza okolicznych pni wybiegli przerażani wieśniacy. Biegli naprzeciw czwórki strażników opętani strachem. Część z nich wpadała na drzewa, potykała się o własne nogi, upadała na ziemię, tylko po to by niemal natychmiast zrywać się do dalszej ucieczki. Ilirinleath zmrużyła oczy usiłując dostrzec co takiego zagraża chłopom. Wyglądał na to ze nic ich nie ściga, a mimo tego żaden z nich nie miał odwagi spojrzeć za siebie.
Uciekający mężczyźni w panice zupełnie nie zauważyli mijanej grupy. Mieli tylko jeden cel. Jak najszybciej wydostać sie z lasu i już nigdy więcej do niego nie wracać. Kapitan Omri zmuszony był chwycić jednego z chłopów i przycisnąć jego ciało do pnia drzewa by uzyskać od chłopa jakiekolwiek informację.
- Opanuj się człowieku! Co się dzieję. Mów! Dlaczego uciekacie. - Pytał szarpiąc ramionami mężczyzny. Oczy przerażonego wieśniaka wyglądał jakby ten patrzył do wnętrza swojej głowy, będąc całkowicie oderwanym od rzeczywistości.
- O nie. Litości. - Wykrzyczał wreszcie tamten. . - Smok. Martwy. Rycerz i latające bestie. Mnóstwo, mnóstwo krwi i ścięte głowy. wszyscy zginiemy. - Biadolił ogarnięty grozą.
- O co tu do cholery chodzi - Dopytywał się kapitan.
Nagle elfka poczuła podmuch gorącego powierza zawierającego niezwykle silną dawkę energii. Tak jakby gdzieś eksplodowała olbrzymia kula naładowana wściekłością, rozpaczą i chęcią mordu. Mag i niedźwiedź którzy również potrafili wyczuwać emocje, niemal jednocześnie z Ilirinleath zwrócili swe twarze w kierunku skąd promieniowała fala ognistego gniewu. A potem las wypełnił okrzyk wołający o pomoc.
- Zostawić konie. idziemy! - rozkazał Omri, dobywając miecza i ruszając w kierunku skąd dochodziło zawodzenie mężczyzny.
Ostatnio edytowane przez Ilia 10 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
- Adrien
- Szukający Snów
- Posty: 168
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Upadły Anioł
- Profesje:
- Kontakt:
Adrien miał bardzo dziwny nawyk "wyłączania się" kiedy ktoś mówił za dużo lub bez sensu. To, co działo się ze smokiem i rycerzem nie bardzo leżało w jego interesie i po prostu go to nie obchodziło, nie zamierzał tego kryć. Przy okazji bolało go krocze- koń miał spora sile nawet gdy kopal lekko... Teraz Mortem w bardzo metodyczny i przemyślany sposób podkładał swojemu panu kopyta za wszelką cenę próbując go przerocic i prawie mu się to udało. Crevan zaś dźgał go w bok paznokciami z lekkim uśmiechem, z którego nie dało się wyczytać nic dobrego. Ogierowi znudziło się to zajecie i teraz złośliwie popychał swojego pana biodrem dosłownie co kilka kroków, a białowłosy nie pozostał dłużny i robił dokładnie to samo. Widać jednak było, ze się lubią choć nigdy by się do tego nie przyznali.
Grabarz wyobraził sobie siebie siedzącego w domu, wieczorem przy kominku z winem i kotem na kolanach. Właściwie nie kotem a kotołaczka, którą zgodził się do siebie przygarnąć. Zwykle na jego kolanach spały szczury słuchając opowieści o młodości Adriena wtulając się w podołek pana. Cóż, będą musiały ustąpić, choć były wyraźnie obrażone nie odzywając się ani słowem. Mężczyzna się tym nie przejął i przytakiwał kowalce krótkim: "mhm" udając, ze słucha i go to interesuje; był słabym przywódcą i lepiej żeby zdali sobie sprawę z tego teraz niźli później. Miał dbać o kotkę, bo należała do niego i o Fey bo..bo tak. Smok i rycerzy byli dużymi chłopcami i umieli bronić się sami, o nich nie trzeba było się troszczyć jak o kobiety.
"Ta, jasne, zapytaj smoka a na pewno wiele ci powie o interesach kowala i Sisko"-przeszło mu przez myśl patrząc na Fey z lekkim uśmiechem, czyżby w końcu udało mu się wprowadzić ją w zakłopotanie? O to mu przecież chodziło, nieprawdaż? Lubił to robić, przywracało w nim to pewną iskrę męskości, którą już dawno stracił. Przynajmniej tak mu się zdawało...
Kon szturchnął go nieco mocniej i Adrien wylądował w krzakach nie zdążając nawet zareagować.
Grabarz wyobraził sobie siebie siedzącego w domu, wieczorem przy kominku z winem i kotem na kolanach. Właściwie nie kotem a kotołaczka, którą zgodził się do siebie przygarnąć. Zwykle na jego kolanach spały szczury słuchając opowieści o młodości Adriena wtulając się w podołek pana. Cóż, będą musiały ustąpić, choć były wyraźnie obrażone nie odzywając się ani słowem. Mężczyzna się tym nie przejął i przytakiwał kowalce krótkim: "mhm" udając, ze słucha i go to interesuje; był słabym przywódcą i lepiej żeby zdali sobie sprawę z tego teraz niźli później. Miał dbać o kotkę, bo należała do niego i o Fey bo..bo tak. Smok i rycerzy byli dużymi chłopcami i umieli bronić się sami, o nich nie trzeba było się troszczyć jak o kobiety.
"Ta, jasne, zapytaj smoka a na pewno wiele ci powie o interesach kowala i Sisko"-przeszło mu przez myśl patrząc na Fey z lekkim uśmiechem, czyżby w końcu udało mu się wprowadzić ją w zakłopotanie? O to mu przecież chodziło, nieprawdaż? Lubił to robić, przywracało w nim to pewną iskrę męskości, którą już dawno stracił. Przynajmniej tak mu się zdawało...
Kon szturchnął go nieco mocniej i Adrien wylądował w krzakach nie zdążając nawet zareagować.
-
- Kroczący w Snach
- Posty: 246
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Rzemieślnik , Kupiec
- Kontakt:
Wszystko wskazywała na to, że działanie na nerwy kowalce był sztuką, którą grabarz opanował do perfekcji. Feyla zadawała mu kolejno dziesiątki pytań, które mężczyzna zupełnie ignorował, zajęty przepychankami w własnym koniem.”Z zwierzęciem dogaduje się równie łatwo co, ze mną”, ironicznie podsumowała dziewczyna. Może i faktycznie milczenie jest złotem, ale złoto miało swoją wartość głównie dlatego, że ludzkość tak postanowiła. Natomiast jako materiał złoto wcale nie prezentuje się tak wspaniale. To prawda, że jest odporne na rdzę i upływ czasu, ale co z tego? Nawet bogacze, tacy jak Loring, mają na tyle rozumu by nie paradować po świecie ze złotymi ostrzami, bo te złamałaby nawet klinga Amtrega.
- A czym właściwie objawia się ta twoja burzliwa przeszłość? – Feyla celowo nie chciała używać słowa „anioł”. Mimo wszystko nie zamierzała rozgłaszać wszem i wobec tajemnicy swojego towarzysza. Co innego natomiast było dogryzienie mu tu i teraz. Z tej przyjemności nie chciała rezygnować. –Czy to z tego powodu masz irytujący zwyczaj nie słuchania innych? - Momenty, w których Adrien zamykał się w sobie i zapominał o całym świecie, były nie do zniesienia. Przecież mieli tyle rzeczy do omówienia. Co robić dalej? Dokąd się udać? Czym i w jakim składzie? Ponieważ dysponowali tylko jednym wierzchowcem, a z początkowej drużyny stracili już dwóch towarzyszy, których ewentualnie należałoby zastąpić. No i pozostawała jeszcze kwestia rozwiązania bieżącego konfliktu ze smokiem.
Tymczasem Grabarz sprawiał wrażenie jakby go to w ogóle nie interesowało. Bywały chwile, w których Feyla miała ochotę spoliczkować wysokiego blondyna i przywrócić go do rzeczywistości. Często tez chciała przytulić mężczyznę i powiedzieć mu, iż jest jej przykro z powodu krzywd, jakie go spotkały. Ale póki co nie mogła się zdecydować na żadną z tych opcji.
- Muszę ci zadać jeszcze jedno pytanie. Czy ty aby na pewno nadal chcesz mi pomagać? Odpowiedz proszę bym wiedziała, na czym stoję. - Kowalka potrzebowała jasnych deklaracji ze strony mężczyzny. Przynajmniej w tej kwestii, gdyż pozostawała jeszcze sprawa wzajemnego pocałunku, którą też należałoby wyjaśnić. – Hej! Słuchasz mnie teraz?
Widok konia, który przyłożył odpowiednio swemu panu, wyrywając go tym samym z zadumy, bardzo rozweselił kowalkę.
- Dzięki. – Zwróciła się do Mortema. – Miło wiedzieć, że przynajmniej ty jesteś po mojej stronie. – Feyla wyciągnęła rękę do leżącego grabarza, pomagając mu wydostać się z zarośli. – Wstawaj. Albo mi się zdaje, albo nasi chłopi znów pogubili się w lesie i wrzeszczą o pomoc. – Dodała, gdy w oddali dał się słyszeć głos melmaro.
- A czym właściwie objawia się ta twoja burzliwa przeszłość? – Feyla celowo nie chciała używać słowa „anioł”. Mimo wszystko nie zamierzała rozgłaszać wszem i wobec tajemnicy swojego towarzysza. Co innego natomiast było dogryzienie mu tu i teraz. Z tej przyjemności nie chciała rezygnować. –Czy to z tego powodu masz irytujący zwyczaj nie słuchania innych? - Momenty, w których Adrien zamykał się w sobie i zapominał o całym świecie, były nie do zniesienia. Przecież mieli tyle rzeczy do omówienia. Co robić dalej? Dokąd się udać? Czym i w jakim składzie? Ponieważ dysponowali tylko jednym wierzchowcem, a z początkowej drużyny stracili już dwóch towarzyszy, których ewentualnie należałoby zastąpić. No i pozostawała jeszcze kwestia rozwiązania bieżącego konfliktu ze smokiem.
Tymczasem Grabarz sprawiał wrażenie jakby go to w ogóle nie interesowało. Bywały chwile, w których Feyla miała ochotę spoliczkować wysokiego blondyna i przywrócić go do rzeczywistości. Często tez chciała przytulić mężczyznę i powiedzieć mu, iż jest jej przykro z powodu krzywd, jakie go spotkały. Ale póki co nie mogła się zdecydować na żadną z tych opcji.
- Muszę ci zadać jeszcze jedno pytanie. Czy ty aby na pewno nadal chcesz mi pomagać? Odpowiedz proszę bym wiedziała, na czym stoję. - Kowalka potrzebowała jasnych deklaracji ze strony mężczyzny. Przynajmniej w tej kwestii, gdyż pozostawała jeszcze sprawa wzajemnego pocałunku, którą też należałoby wyjaśnić. – Hej! Słuchasz mnie teraz?
Widok konia, który przyłożył odpowiednio swemu panu, wyrywając go tym samym z zadumy, bardzo rozweselił kowalkę.
- Dzięki. – Zwróciła się do Mortema. – Miło wiedzieć, że przynajmniej ty jesteś po mojej stronie. – Feyla wyciągnęła rękę do leżącego grabarza, pomagając mu wydostać się z zarośli. – Wstawaj. Albo mi się zdaje, albo nasi chłopi znów pogubili się w lesie i wrzeszczą o pomoc. – Dodała, gdy w oddali dał się słyszeć głos melmaro.
- Adrien
- Szukający Snów
- Posty: 168
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Upadły Anioł
- Profesje:
- Kontakt:
Adrien badał cierpliwość kowalki i to jak daleko może się posunąć w kontaktach z nią. Doprowadzanie jej do szewskiej pasji było jego ulubionym zajęciem i nie mogli sobie odmówić tej przyjemności za nic w świecie. Tak naprawdę już dawno wymyślił jako taki plan działania, miał go ułożony już w momencie wyjazdu kuźni, ale...cóż, ona nie pytała go o zdanie to nie mówił. To było kolejna z jego irytujących cech- miał wiele przydatnych informacji, ale uwielbiał robić z ludzi debili specjalnie nie zradzając informacji na których im zależało. Robił to bo był złośliwy i dla własnej przyjemności.
Sam wyszedł z krzaków licząc w myślach do dziesięciu by nie przywalić koniowi w jego pusty jak miastowe panienki w łeb. Nie skorzystał z wyciągniętej do niego dłoni Feyli bo był zbyt dumny by przyjąć pomoc od ktokolwiek. Wiązało się do ze słabością i bezradnością, której Crevan w życiu by nie okazał. Nawet podczas odrąbywania własnych skrzydeł miał na tyle siły i odwagi by splunąć oprawcy w twarz, i choć zapłacił za to srogą cenę był z tego dumny. Ktoś o jego pozycji był uczony, ze nie można pokazywać swojej słabości nikomu, nie ważne czy to była egzekucja kochanka czy tez własna bezradność przy wyplątywaniu się z cierni. Kon zarżał do dziewczyny jak gdyby chciał jej powiedzieć: "Nie ma sprawy, od dawna chciałem mu to zrobić", mało brakowało aby jej zasalutował... Mortem był o nią zazdrosny, ale dokuczanie Grabarzowi mogło przynieść więcej pożytku jeśli będzie z nią współpracował...
-Nie, zwyczaj ignorowania ludzi mam od kiedy jedna taka mała kowalka w ciągu godziny powiedziała więcej sssłów niż ja w całym ssswoim życiu. -odpowiedział złośliwie się nad nią pochylając pokazując jednocześnie jaka jest przy nim niska. Pstryknął ją w nos i przeszedł przed nią nie chcąc słuchać jej wymówek i chcąc ponownie się "wyłączyć", jak zwykle. Ale najpierw postanowił jej odpowiedzieć na resztę pytań, które mu zadała. -Tak... Odpowiedział po chwili stukając paznokciem w brodę z niewinna minką - chce ci pomoc, bo to jessst tak głupie, ze aż śmieszne. -Wyznał rozbrajająco szczerze nawet jak na siebie, drażnienie jej było idealną okazją do rozrywki.
-Melmaro? Zossstaw go, albo już nie żyje albo umrze, niezbyt mnie on obchodzi. Był zimny dla każdego kto nie mogli przynieść mu żadnego pożytku a taki właśnie był ten nadęty paniczyk-zadufany w sobie arystokrata- takie pierwsze skojarzenie przychodziło na myśl Adrienowi kiedy na niego patrzył. Bardzo przypominał białowłosego jako młodego anioła i to jeszcze bardziej go drażniło z tym, ze Upadły więcej czasu spędzał przy książkach niźli mieczu.
Adrien podszedł do drzewa obrośniętego małymi, zielony jabłuszkami i nazbierał sobie takich cala garść, były wielkości oka, wiec miał tego całkiem sporo. Zaczął dla zabawy ciskać nimi w kowalkę zastanawiając się co się z nim dzieje, bo bynajmniej nie zachowywał się tak, jak zwykle. Czyżby z nią flirtował?
Sam wyszedł z krzaków licząc w myślach do dziesięciu by nie przywalić koniowi w jego pusty jak miastowe panienki w łeb. Nie skorzystał z wyciągniętej do niego dłoni Feyli bo był zbyt dumny by przyjąć pomoc od ktokolwiek. Wiązało się do ze słabością i bezradnością, której Crevan w życiu by nie okazał. Nawet podczas odrąbywania własnych skrzydeł miał na tyle siły i odwagi by splunąć oprawcy w twarz, i choć zapłacił za to srogą cenę był z tego dumny. Ktoś o jego pozycji był uczony, ze nie można pokazywać swojej słabości nikomu, nie ważne czy to była egzekucja kochanka czy tez własna bezradność przy wyplątywaniu się z cierni. Kon zarżał do dziewczyny jak gdyby chciał jej powiedzieć: "Nie ma sprawy, od dawna chciałem mu to zrobić", mało brakowało aby jej zasalutował... Mortem był o nią zazdrosny, ale dokuczanie Grabarzowi mogło przynieść więcej pożytku jeśli będzie z nią współpracował...
-Nie, zwyczaj ignorowania ludzi mam od kiedy jedna taka mała kowalka w ciągu godziny powiedziała więcej sssłów niż ja w całym ssswoim życiu. -odpowiedział złośliwie się nad nią pochylając pokazując jednocześnie jaka jest przy nim niska. Pstryknął ją w nos i przeszedł przed nią nie chcąc słuchać jej wymówek i chcąc ponownie się "wyłączyć", jak zwykle. Ale najpierw postanowił jej odpowiedzieć na resztę pytań, które mu zadała. -Tak... Odpowiedział po chwili stukając paznokciem w brodę z niewinna minką - chce ci pomoc, bo to jessst tak głupie, ze aż śmieszne. -Wyznał rozbrajająco szczerze nawet jak na siebie, drażnienie jej było idealną okazją do rozrywki.
-Melmaro? Zossstaw go, albo już nie żyje albo umrze, niezbyt mnie on obchodzi. Był zimny dla każdego kto nie mogli przynieść mu żadnego pożytku a taki właśnie był ten nadęty paniczyk-zadufany w sobie arystokrata- takie pierwsze skojarzenie przychodziło na myśl Adrienowi kiedy na niego patrzył. Bardzo przypominał białowłosego jako młodego anioła i to jeszcze bardziej go drażniło z tym, ze Upadły więcej czasu spędzał przy książkach niźli mieczu.
Adrien podszedł do drzewa obrośniętego małymi, zielony jabłuszkami i nazbierał sobie takich cala garść, były wielkości oka, wiec miał tego całkiem sporo. Zaczął dla zabawy ciskać nimi w kowalkę zastanawiając się co się z nim dzieje, bo bynajmniej nie zachowywał się tak, jak zwykle. Czyżby z nią flirtował?
- Dérigéntirh
- Senna Zjawa
- Posty: 260
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Smok
- Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
- Kontakt:
Dérigéntirh usłyszał niezwykle głośny krzyk już z daleka. Wyczuł w nim rozpacz tak wielką, że nie mógł pozostać obojętny. Natychmiast zmienił kierunek lotu i najszybciej, jak umiał ruszył w tamtą stronę, choć wiedział, że przy takiej odległości dotarcie tam może mu dłuższą chwilę zająć.
Na niebie nad truchłem czarnego smoka nagle pojawiło się odległe, złote światło, które zaczęło się szybko powiększać i zbliżać do ziemi. Po chwili nabrało typowo smoczych kształtów, nie pozostawiając wątpliwości, czym było owe światło i do kogo należało. Z początku melamro mogliby sądzić, iż to Dérigéntirh się zbliża, lecz gdy smok już był dostateczni nisko, nie można było go z nim pomylić. Złoty smok był znacząco większy od Dérigéntirha, było to teraz widać na pierwszy rzut oka, nie trzeba się było nawet znać na smokach, aby to stwierdzić. Oprócz tego kształt jego pyska wydawał się inny, niż ten u mniejszego smoka. Machnięcia jego skrzydeł wywoływały potężne powiewy, kładące drzewa wokół.
Wielki smok wylądował przed truchłem czarnego, wprawiając ziemię w lekkie drżenie i jednocześnie niszcząc kilka drzew, które pod jego ciałem pękały jak zapałki. Spojrzał na pobojowisko, po czym jego wzrok skierował się na Loringa. Przez chwilę dziwnym wzrokiem przypatrywał się ledwie żywemu człowiekowi, jakby starał się wczytać w jego duszę, po czym westchnął potężnie i zamknął oczy. Kiedy je otworzył, rozbłysły jasnym złotem. Do ciała Loringa popłynęła niezwykle potężna fala życiodajnej energii, dosłownie wpychając życie w umierającego człowieka. Energia zamykała rany, naprawiała wewnętrzne uszkodzenia, regenerowała uszkodzone części ciała. Oddech melmaro powoli powrócił, serce zaczęło znowu bić.
Smok, widząc to, przerwał zaklęcie, po czym spojrzał na niebo. Najwyraźniej dostrzegł tam coś, ponieważ szybko wbił się w powietrze i nagle zniknął, pozostawiając zdziwionych melmaro bez choćby słowa wyjaśnienia.
Dérigéntirh dostrzegł truchło smoka. Szybko zaczął zakrzywił lot, wykonując spiralę w powietrzu, szybko się zniżając. Wylądował na pobojowisku, mierząc je wzrokiem. To, co zobaczył, wprawiło go w zdziwienie.
Wokół leżały ludzkie bądź wampirze ciała, porozrzucane po okolicy bez najmniejszego ładu. Większość z nich wyglądała naprawdę paskudnie, a zapach, jaki unosił się nad pobojowiskiem był naprawdę paskudny dla czułego smoczego nosa. Dérigéntirha najbardziej jednak zdziwiło coś innego. Dokładnie zapamiętał sobie pole bitwy, wiedział, że wyglądało inaczej. Powalonych drzew było znacznie mniej, pojawiły się też cztery odciski typowo smoczych łap na ziemi.
- Co tu się stało? - spytał melmaro, stojących obok leżącego na ziemi Loringa, choć zdawało mu się, że już bardzo dobrze to wie.
Na niebie nad truchłem czarnego smoka nagle pojawiło się odległe, złote światło, które zaczęło się szybko powiększać i zbliżać do ziemi. Po chwili nabrało typowo smoczych kształtów, nie pozostawiając wątpliwości, czym było owe światło i do kogo należało. Z początku melamro mogliby sądzić, iż to Dérigéntirh się zbliża, lecz gdy smok już był dostateczni nisko, nie można było go z nim pomylić. Złoty smok był znacząco większy od Dérigéntirha, było to teraz widać na pierwszy rzut oka, nie trzeba się było nawet znać na smokach, aby to stwierdzić. Oprócz tego kształt jego pyska wydawał się inny, niż ten u mniejszego smoka. Machnięcia jego skrzydeł wywoływały potężne powiewy, kładące drzewa wokół.
Wielki smok wylądował przed truchłem czarnego, wprawiając ziemię w lekkie drżenie i jednocześnie niszcząc kilka drzew, które pod jego ciałem pękały jak zapałki. Spojrzał na pobojowisko, po czym jego wzrok skierował się na Loringa. Przez chwilę dziwnym wzrokiem przypatrywał się ledwie żywemu człowiekowi, jakby starał się wczytać w jego duszę, po czym westchnął potężnie i zamknął oczy. Kiedy je otworzył, rozbłysły jasnym złotem. Do ciała Loringa popłynęła niezwykle potężna fala życiodajnej energii, dosłownie wpychając życie w umierającego człowieka. Energia zamykała rany, naprawiała wewnętrzne uszkodzenia, regenerowała uszkodzone części ciała. Oddech melmaro powoli powrócił, serce zaczęło znowu bić.
Smok, widząc to, przerwał zaklęcie, po czym spojrzał na niebo. Najwyraźniej dostrzegł tam coś, ponieważ szybko wbił się w powietrze i nagle zniknął, pozostawiając zdziwionych melmaro bez choćby słowa wyjaśnienia.
Dérigéntirh dostrzegł truchło smoka. Szybko zaczął zakrzywił lot, wykonując spiralę w powietrzu, szybko się zniżając. Wylądował na pobojowisku, mierząc je wzrokiem. To, co zobaczył, wprawiło go w zdziwienie.
Wokół leżały ludzkie bądź wampirze ciała, porozrzucane po okolicy bez najmniejszego ładu. Większość z nich wyglądała naprawdę paskudnie, a zapach, jaki unosił się nad pobojowiskiem był naprawdę paskudny dla czułego smoczego nosa. Dérigéntirha najbardziej jednak zdziwiło coś innego. Dokładnie zapamiętał sobie pole bitwy, wiedział, że wyglądało inaczej. Powalonych drzew było znacznie mniej, pojawiły się też cztery odciski typowo smoczych łap na ziemi.
- Co tu się stało? - spytał melmaro, stojących obok leżącego na ziemi Loringa, choć zdawało mu się, że już bardzo dobrze to wie.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości