Zatopione Miasto ⇒ [Zatopione miasto] Szklane pustkowie
- Ieldarisa
- Szukający drogi
- Posty: 42
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Czarodziej
- Profesje:
- Kontakt:
Utrzymanie pionu zaczęło być dla czarodziejki sztuką trudniejszą niż zwykle. Sam alkohol nie działał zwykle na nią aż tak mocno. Niedokładnie wymamrotane zaklęcia nie dawały żadnego efektu. Gdy udało jej się zogniskować na dłuższą chwilę wzrok na istocie przed sobą, ujrzała wyjątkowo paskudnego nekromantę.
- Nieu... marły... Zatłukę! - Szepnęła do siebie, zdeterminowana do zniszczenia tak bluźnierczej istoty. Najpierw jednak musiała przeżyć atak. Przycisnęła mocniej księgę do piersi i cofnęła się o krok. - Taaaar...!
Zawołała, wiedząc, że sama sobie nie poradzi. Prowadzona logiką pijanego, skoro nie mogła ustać, powinna usiąść. Czy coś. Dlatego bez większego zastanowienia opadła na kolana i przysiadła na piętach. W tym momencie zauważyła, jak czarnoskrzydły anioł zapewne uratował jej życie, jednocześnie zniknął też narastający w niej niepokój i ogólne nieprzyjemne odczucia. Ieldarisa poczuła na ramieniu ciepły oddech i miękkie chrapy, gdy Tarot przyszedł, zareagowawszy na niedokończone wołanie. Stanął bezpośrednio za swoją panią, pozwalając jej oprzeć się plecami o jego nogi i ułatwiając w ten sposób siedzenie.
- Kocham cię. - Czarodziejka rzuciła w przestrzeń, otwierając księgę leżącą na jej kolanach. Dopiero, gdy ogier za jej plecami pochylił łeb i zacisnął zęby na jej ramieniu, zdołała wymusić na kartach ukazanie tej właściwej. Bodziec był nieprzyjemny, ale na krótką metę skuteczny. Zanim zaczęła czytać, wyjęła z torby manierkę wypełnioną naparem z mięty i upiła łyk. Ani razu nie podniosła przy tym wzroku znad zaklęcia, by nie rozpraszać się i nie wpaść w panikę, gdyby nekromanta stał tuż nad nią.
Powoli, skupiając się nad każdą literą, zaczęła odczytywać słowa mające odesłać nieumarłych w niebyt. Pomagała sobie przy tym palcem lewej dłoni, a prawą wyprostowała i uniosła, czyniąc co jakiś czas proste gesty. Robiła co tylko mogła, aby zrobić wszystko poprawnie. Być może nie dokładnie to, które zamierzała, ale jakieś zaklęcie musiała tkać, gdyż czuła się coraz bardziej osłabiona. Również, czego nie widziała, od wyciągniętej ręki co kilka sekund rozchodziły się cieniutkie, błyszczące kręgi, kojarzące się z tymi powstającymi na wodzie po dotknięciu tafli. Rudowłosa miała dziwne przeczucie, że nawet, jeśli nic się nie stanie, ona straci przytomność, gdy ostatnia sylaba przebrzmi. A to nie wróżyło wcale dobrze.
- Nieu... marły... Zatłukę! - Szepnęła do siebie, zdeterminowana do zniszczenia tak bluźnierczej istoty. Najpierw jednak musiała przeżyć atak. Przycisnęła mocniej księgę do piersi i cofnęła się o krok. - Taaaar...!
Zawołała, wiedząc, że sama sobie nie poradzi. Prowadzona logiką pijanego, skoro nie mogła ustać, powinna usiąść. Czy coś. Dlatego bez większego zastanowienia opadła na kolana i przysiadła na piętach. W tym momencie zauważyła, jak czarnoskrzydły anioł zapewne uratował jej życie, jednocześnie zniknął też narastający w niej niepokój i ogólne nieprzyjemne odczucia. Ieldarisa poczuła na ramieniu ciepły oddech i miękkie chrapy, gdy Tarot przyszedł, zareagowawszy na niedokończone wołanie. Stanął bezpośrednio za swoją panią, pozwalając jej oprzeć się plecami o jego nogi i ułatwiając w ten sposób siedzenie.
- Kocham cię. - Czarodziejka rzuciła w przestrzeń, otwierając księgę leżącą na jej kolanach. Dopiero, gdy ogier za jej plecami pochylił łeb i zacisnął zęby na jej ramieniu, zdołała wymusić na kartach ukazanie tej właściwej. Bodziec był nieprzyjemny, ale na krótką metę skuteczny. Zanim zaczęła czytać, wyjęła z torby manierkę wypełnioną naparem z mięty i upiła łyk. Ani razu nie podniosła przy tym wzroku znad zaklęcia, by nie rozpraszać się i nie wpaść w panikę, gdyby nekromanta stał tuż nad nią.
Powoli, skupiając się nad każdą literą, zaczęła odczytywać słowa mające odesłać nieumarłych w niebyt. Pomagała sobie przy tym palcem lewej dłoni, a prawą wyprostowała i uniosła, czyniąc co jakiś czas proste gesty. Robiła co tylko mogła, aby zrobić wszystko poprawnie. Być może nie dokładnie to, które zamierzała, ale jakieś zaklęcie musiała tkać, gdyż czuła się coraz bardziej osłabiona. Również, czego nie widziała, od wyciągniętej ręki co kilka sekund rozchodziły się cieniutkie, błyszczące kręgi, kojarzące się z tymi powstającymi na wodzie po dotknięciu tafli. Rudowłosa miała dziwne przeczucie, że nawet, jeśli nic się nie stanie, ona straci przytomność, gdy ostatnia sylaba przebrzmi. A to nie wróżyło wcale dobrze.
- Myosoti
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 24
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Upadły Anioł
- Profesje:
- Kontakt:
Pchnięto ją na kamienną ścianę. Przed oczami przez chwilę zrobiło się ciemno. Na szczęście nie uderzyła w konstrukcję na tyle mocno, by stracić przytomność.
Powoli powracała do pozycji pionowej. Tą czynność utrudniał jej przenikliwy ból głowy, ale jakoś udało jej się osiągnąć zamierzony cel. Z powrotem złapała równowagę. Zorientowawszy się, czy poniosła jakieś większe straty na zdrowiu, odszukała sztylety. Wbite były w piasek nieopodal miejsca, na które osunęła się po zderzeniu z wieżą.
Czarnowłosy anioł podjął nieco irracjonalną walkę z niewidocznym do tej pory napastnikiem, bowiem jego szanse w tym starciu zdawały się raczej marne. Oczywiście, w czasie, w którym Myosoti dochodziła do siebie, postać zdążyła ukazać swoje szkaradne oblicze. Świadomość dziewczyny miała jeszcze niewielkie opóźnienia. Najwyraźniej rąbnęła w ścianę mocniej, niż przypuszczała. Brzęk stali o stal zdawał się jednak mieć właściwości soli trzeźwiących.
Nieumarły zadał potężny cios w bok Vaxena, który bezwładnie opadł na pustynny piasek. Sytuacja stała się co najmniej trudna, ponieważ ciężko było liczyć na czyjąkolwiek pomoc. Rudowłosa anielica w mgnieniu oka pojawiła się w przestrzeni dzielącej dziedzica od tajemniczego napastnika. Nie było czasu na zastanowienie. Teraz stała twarzą twarz z ową paskudną kreaturą. Ukochane ostrza, silnie ściskane gorącymi z nerwów dłońmi, gotowe były wypełnić każdy rozkaz.
Upadła miała ochotę wygarnąć stworzeniu wszystko, co kotłowało się wewnątrz niej. Nazmyślać nań najpodlejsze wyzwiska, jakie tylko nasunęłyby się na cięty język.
Ale ze spierzchniętych ust wydobyło się jedynie ciche, choć nie okazujące cienia lęku, pytanie:
- Po co to wszystko?
Powoli powracała do pozycji pionowej. Tą czynność utrudniał jej przenikliwy ból głowy, ale jakoś udało jej się osiągnąć zamierzony cel. Z powrotem złapała równowagę. Zorientowawszy się, czy poniosła jakieś większe straty na zdrowiu, odszukała sztylety. Wbite były w piasek nieopodal miejsca, na które osunęła się po zderzeniu z wieżą.
Czarnowłosy anioł podjął nieco irracjonalną walkę z niewidocznym do tej pory napastnikiem, bowiem jego szanse w tym starciu zdawały się raczej marne. Oczywiście, w czasie, w którym Myosoti dochodziła do siebie, postać zdążyła ukazać swoje szkaradne oblicze. Świadomość dziewczyny miała jeszcze niewielkie opóźnienia. Najwyraźniej rąbnęła w ścianę mocniej, niż przypuszczała. Brzęk stali o stal zdawał się jednak mieć właściwości soli trzeźwiących.
Nieumarły zadał potężny cios w bok Vaxena, który bezwładnie opadł na pustynny piasek. Sytuacja stała się co najmniej trudna, ponieważ ciężko było liczyć na czyjąkolwiek pomoc. Rudowłosa anielica w mgnieniu oka pojawiła się w przestrzeni dzielącej dziedzica od tajemniczego napastnika. Nie było czasu na zastanowienie. Teraz stała twarzą twarz z ową paskudną kreaturą. Ukochane ostrza, silnie ściskane gorącymi z nerwów dłońmi, gotowe były wypełnić każdy rozkaz.
Upadła miała ochotę wygarnąć stworzeniu wszystko, co kotłowało się wewnątrz niej. Nazmyślać nań najpodlejsze wyzwiska, jakie tylko nasunęłyby się na cięty język.
Ale ze spierzchniętych ust wydobyło się jedynie ciche, choć nie okazujące cienia lęku, pytanie:
- Po co to wszystko?
- Aliene
- Szukający drogi
- Posty: 47
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Maie podmuchu
- Profesje:
- Kontakt:
A nich to. Powinna była się domyśleć, że najpierw należałoby próbować go leczyć, a później wybudzać. Przez chwilę klęczała, po prostu patrząc na to wszystko, ale gdy zobaczyła, jak nieumarły po raz trzeci rani upadłego, czara się przelała. Aliene zalała taka fala wściekłości, że przestała czuć zmęczenie i razy. Wstała powoli, wyprostowała się, zielone oczy zabłysły niebezpiecznie. Uwolniła skrzydła spod iluzji, rozłożyła je. Teraz trochę przypominała wróżkę, bo skrzydła były jak u takiej - cienkie i przezroczyste, trochę jak u ważki, z lekkim zielonym odcieniem. Nikt nie zwrócił na to uwagi. Naturianka była mistrzynią magii powietrza. Może niektórym może się wydawać, że to bezużyteczne w tej sytuacji, ale to nie jest prawda. Wyciągnęła dłoń w kierunku nieumarłego i sięgnęła po magię. Wszyscy obecni mogli odczuć, że w w uszach charakterystycznie strzeliło z dwa razy, jak ciśnienie nagle podskoczyło, szczególnie wokół potwora. Piasek pod nim zaczął powoli się zapadać, coraz gwałtowniej, jednak ten zdawał się tego nie zauważać. Zwrócił swoją ohydną twarz w jej stronę, a Aliene zwiększyła siłę zaklęcia. Normalnego człowieka by to zmiażdżyło. On zaczął rechotać. Nie mogła znieść tego śmiechu. Wyssała powietrze mu powietrze z płuc i stworzyła próżnię wokół niego. Wytrzeszczył na nią oczyska, ruszając niemo ustami. Zerwał z pleców kuszę i wystrzelił bełt w jej stronę. Machnęła niedbale ręką, a nagły podmuch wiatru zbił pocisk z toru, upadł gdzieś z boku, nie robiąc nikomu krzywdy. Nieumarły zmarszczył się gniewnie, a przez to jego twarz stała się jeszcze ohydniejsza. Zacisnęła dłoń, miażdżąc mu płuca. Próbował ryknąć gniewnie, ale nie mógł tego zrobić. Na jej czole pojawił się kropelki potu.
- Na co czekasz? Długo go nie utrzymam! - wrzasnęłam do anielicy. Przez próżnię nieumarły nic nie słyszał. Aliene tytanicznym wysiłkiem jeszcze zwiększyła ciśnienie. Stwór jednak powoli szedł dalej. Nagle zamachną się i rzucił jednym ze swoich ogromnych mieczy. Aliene nie była na to przygotowana. Machnęła panicznie ręką, ale miecze były odporne na jej magię. Zdołała zrobić niewielki unik, dzięki czemu broń nie przeszyła jej serca, tylko płuco. Rzuciło ją do tyłu, z jękiem upadła na chłodny już piasek. Nie miała sił na magię, stwór z trumfem zarechotał na całe gardło. Naturianka złapała za ostrze, jednym szybkim ruchem wyjęła je z rany, krzyknęła przenikliwie i straciła przytomność.
- Na co czekasz? Długo go nie utrzymam! - wrzasnęłam do anielicy. Przez próżnię nieumarły nic nie słyszał. Aliene tytanicznym wysiłkiem jeszcze zwiększyła ciśnienie. Stwór jednak powoli szedł dalej. Nagle zamachną się i rzucił jednym ze swoich ogromnych mieczy. Aliene nie była na to przygotowana. Machnęła panicznie ręką, ale miecze były odporne na jej magię. Zdołała zrobić niewielki unik, dzięki czemu broń nie przeszyła jej serca, tylko płuco. Rzuciło ją do tyłu, z jękiem upadła na chłodny już piasek. Nie miała sił na magię, stwór z trumfem zarechotał na całe gardło. Naturianka złapała za ostrze, jednym szybkim ruchem wyjęła je z rany, krzyknęła przenikliwie i straciła przytomność.
- Junali
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 12
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Chochliki
- Profesje:
- Kontakt:
A Junali? Biedna dziewczyna siedziała schowana za kamieniem, w jakiejś dziurze podczas gdy stwory walczyły ze sobą i pokazywały, który z nich jest bardziej niezłomny. Ohydna kreatura wyglądała niczym chodzący szkielet, oblepiony kawałkami surowego mięsa. Jak ona się poruszała?! Chochlik domyślała się, ale bała się wypowiedzieć swoje słowa na głos – nawet we własnym umyśle. Była beztalenciem magicznym i nadawała się głównie do płatania figli, a nie walki z tak wstętnym potworem!
Z szeroko otwartymi ustami przyglądała się heroicznemu wysiłkowi znielubianej chwilę wcześniej kobiecie, a widok tak podobnych skrzydeł do jej własnych sprawił, że wydała z siebie pisk podniecenia. Czyżby to jakaś wróżka? Oh, to byłoby wspaniałe doświadczenie!
Przyglądała się jej i ruchom rąk, jak gdyby kobieta nie walczyła z silniejszym od siebie przeciwnikiem. Pochyliła się i wysunęła się z dziury, niezauważona przez nikogo z obecnych tutaj i wpatrywała się w nią. Pod wpływem odwagi, jaką właśnie zaprezentowała Junali widziała w niej swojego nowego idola. Ah, te dzieci!
Dlatego też kiedy nieznajoma została ugodzona jednym z mieczy, tupnęła wściekła nóżką i sięgnęła z pleców łuk, wzbijając się w powietrze.
- No jak tak można, co?! – piszczała pod własnym nosem, co wśród ogólnego rozgardiaszu nie było zbyt słyszalne. Przemknęła niezauważenie za plecami obleśnego stwora i wzleciała do sufitu, szykując już strzałę do wypuszczenia. Chwilkę mierzyła spojrzeniem nieznajomego, po czym zapikowała, zatrzymując się jakieś dwa metry nad nieumartym.
- Ej ty! Zostaw ich! – Krzyknęła buńczucznie, zwracając na siebie uwagę stwora. Ale … czy tak naprawdę musiała? Magiczny potwór doskonale zdawał sobie sprawę z jej obecności poprzez możliwość odczytywania aur, jednak najprawdopodobniej nie spodziewał się jakiekolwiek ingerencji strachliwego chochlika. Dziewczyna wypuściła strzałę, która trafiła idealnie w oko nieumartego i przyczyniła się bezpośrednio do ryku przypominającego trzęsienie ziemi. Junali zadrżała, ale sięgnęła drugą strzałę i wypuściła. Zrobiła to jednak zbyt niechlujnie, ponieważ zbyt lekko naciągnęła cięciwę i kijek opadł kilka centymetrów przed postacią. Może nie wyrządziła mu zbyt wiele krzywdy, ale z pewnością igła w oku będzie mu przeszkadzać, ot!
Nie czekając na reakcję nieznajomego, pomknęła w dół do swojej idolki i przycupnęła przy jej ramieniu, wpatrując ze łzami w oczach na obrzydliwą ranę. Zacisnęła szczupłe palce na jej ubraniu i potrząsnęła nim, jak gdyby tym sposobem mogła ją obudzić. Nie minęła sekunda jak przysunęła się do jej ucha i wrzasnęła: - POBUDKA!!
Z szeroko otwartymi ustami przyglądała się heroicznemu wysiłkowi znielubianej chwilę wcześniej kobiecie, a widok tak podobnych skrzydeł do jej własnych sprawił, że wydała z siebie pisk podniecenia. Czyżby to jakaś wróżka? Oh, to byłoby wspaniałe doświadczenie!
Przyglądała się jej i ruchom rąk, jak gdyby kobieta nie walczyła z silniejszym od siebie przeciwnikiem. Pochyliła się i wysunęła się z dziury, niezauważona przez nikogo z obecnych tutaj i wpatrywała się w nią. Pod wpływem odwagi, jaką właśnie zaprezentowała Junali widziała w niej swojego nowego idola. Ah, te dzieci!
Dlatego też kiedy nieznajoma została ugodzona jednym z mieczy, tupnęła wściekła nóżką i sięgnęła z pleców łuk, wzbijając się w powietrze.
- No jak tak można, co?! – piszczała pod własnym nosem, co wśród ogólnego rozgardiaszu nie było zbyt słyszalne. Przemknęła niezauważenie za plecami obleśnego stwora i wzleciała do sufitu, szykując już strzałę do wypuszczenia. Chwilkę mierzyła spojrzeniem nieznajomego, po czym zapikowała, zatrzymując się jakieś dwa metry nad nieumartym.
- Ej ty! Zostaw ich! – Krzyknęła buńczucznie, zwracając na siebie uwagę stwora. Ale … czy tak naprawdę musiała? Magiczny potwór doskonale zdawał sobie sprawę z jej obecności poprzez możliwość odczytywania aur, jednak najprawdopodobniej nie spodziewał się jakiekolwiek ingerencji strachliwego chochlika. Dziewczyna wypuściła strzałę, która trafiła idealnie w oko nieumartego i przyczyniła się bezpośrednio do ryku przypominającego trzęsienie ziemi. Junali zadrżała, ale sięgnęła drugą strzałę i wypuściła. Zrobiła to jednak zbyt niechlujnie, ponieważ zbyt lekko naciągnęła cięciwę i kijek opadł kilka centymetrów przed postacią. Może nie wyrządziła mu zbyt wiele krzywdy, ale z pewnością igła w oku będzie mu przeszkadzać, ot!
Nie czekając na reakcję nieznajomego, pomknęła w dół do swojej idolki i przycupnęła przy jej ramieniu, wpatrując ze łzami w oczach na obrzydliwą ranę. Zacisnęła szczupłe palce na jej ubraniu i potrząsnęła nim, jak gdyby tym sposobem mogła ją obudzić. Nie minęła sekunda jak przysunęła się do jej ucha i wrzasnęła: - POBUDKA!!
- Vaxen
- Szukający Snów
- Posty: 153
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Przemieniony
- Profesje: Zabójca , Wojownik , Szlachcic
- Kontakt:
Cięcie w prawy bok lekko zbiło z prostych nóg piekielnego, przez co zachwiał się i opuścił gardę zupełnie odsłaniając się na kolejny atak. Rana ta nie była ani głęboka, ani poważna, jednak niemiłosiernie piekła. Na szczęście oponent nie zaatakował Vaxa, gdyż musiał teraz stawić czoła bohaterskim poczynaniom Aliene, która ni stąd, ni zowąd stała się wróżką. Nieumarły raczej nie potrzebował powietrza, przecież już był martwy i nie oddychał, acz na pewno starania naturianki uratowały upadłego przed kolejnymi ranami, a może i nawet śmiercią, a i sprawiały problem właścicielowi potężnej aury. Niestety Vaxen nie zdążył uratować dziewczyny przed obrażeniami, które wyglądały na bardzo poważne. W tym czasie chochlik dał trochę swobody obecnym trafiając wroga w oko. Igiełka wbita w źrenice wcale nie jest przyjemnym doświadczeniem, a i pozbycie się jej jest dość czasochłonne, więc anioł i cała ferajna miała chwilę na odsapnięcie i złapanie oddechu. Czary Ieldarisy powodowały wokół obecnych magiczne rozbłyski światła pokonując wyłącznie mrok. Jednak nawet taki sposób pomocy był dobrym rozwiązaniem - w ciemności ciężko walczyć z przeciwnikiem, który może stać się niewidzialny. "Ciekawe, czy ta czarodziejka chciała taki efekt osiągnąć, czy przez alkohol nie jest w stanie użyć porządnego zaklęcia..." przemknęło przez głowę skrzydlatemu.
Brunet korzystając z czasu, jaki otrzymał w prezencie, postanowił porozstawiać innych po kątach.
-Ty, rudowłosa ze sztyletami! Pomóż tamtej, co nas uratowała! Jest ciężko ranna! - krzyknął do Myosoti wskazując na Aliene. - I zabierzcie stąd tego nieprzytomnego twardziela! - tym razem miał na myśli Rotohusa, który wybrał najbardziej odpowiedni moment na drzemkę. Nieumarły miotał się wciąż próbując wyciągnąć strzałę chochlika. Aliene wpadła w epilepsję spowodowaną szybką utratą krwi i niedotlenieniem.
-Szybko, pomóżcie tej dziewczynie! - krzyknął Vax, a w tym samym momencie oponent przestał się wić i zniknął wraz ze swą emanacją. Jego miecze również rozpłynęły się w powietrzu, a strzała z oka swobodnie spadła wbijając się w grząski piasek. "O cholera" zdążył jedynie pomyśleć chłopak gdy wokoło ponownie pojawiła się niedawno ukryta aura ze stokroć większą siłą. W płomieniach, obok Junali, pojawiła się ta sama postać i, nieprzerwanie płonąc, krzyknęła:
-Zgniotę tą muchę! - słowa te poprzedzając wiązanką przekleństw i gróźb. Jednak Vaxen był szybszy i z rozbiegu wpadł we wroga z impetem przewracając go na ziemię. Przeciwnik chyba nie spodziewał się tak głupiego ruchu ze strony jedynej osoby zdolnej do przeciwstawienia się.
-Dość! - krzyknął nieumarły, a krąg ognia z centrum, którym był potężny szkielet, roztoczył się rażąc wszystkich stojących. Uchronili się jednie Aliene i Junali. Vaxen, który stał najbliżej epicentrum, otrzymał największe obrażenia - cały tors poparzony.
Czarnooki na chwilę odskoczył, zatrzymał się, zamknął oczy i wziął głęboki oddech. Wymachiwanie ostrzami na prawo i lewo nic nie da, oponent jest potężniejszy niż wszyscy tu obecni razem wzięci. Jego aura już dosłownie fizycznie przygniatała towarzyszy. Wszystko dookoła zdawało się śmiać: "Zginiecie, zginiecie!", jednak skrzydlaty nie zamierzał poddać się bez walki. Potyczka na świeżym powietrzu zdecydowanie była łatwiejsza, dobrze, iż nie stawia czoła wrogowi w katakumbach... Ponowny zastrzyk adrenaliny złagodził ból ran i dodał chwilowo sił upadłemu. "Nie będzie łatwo, ale tylko ja mogę coś zrobić" pomyślał żałując, że chochlik nie odwróciła uwagi pożeracza dusz (który teraz bezustannie rzucał wyzwiskami i obelgami na Vaxena i Junali) na dłużej. Nowa energia przypłynęła do mózgu bruneta wraz z krwią i adrenaliną, więc trzeba było ją wykorzystać.
Do aur obecnych istot dołączyła jednak kolejna, dotąd nieznana. Coś drgnęło w dłoniach Vaxa i zaczęło mu parzyć palce. Zdezorientowany zerknął na rękojeści mieczy, które niemal świeciły. Dotąd zwyczajne ostrza nasiąknęły prawdopodobnie duszami zabitych nimi istot i zaczęły żądać kolejnej śmierci. Ich niewyobrażalna moc roztaczała się wokoło i dodawała więcej sił aniołowi. To nie była adrenalina, a aura jego broni!
-Katon!!! - krzyknął instynktownie Vaxen wiedząc, iż to w pradawnym języku oznacza "ogień" i machnął ostrzami. Jednak zamiast stali powietrze przecięły dwa języki ognia bezpośrednio trafiając we wroga, który zdziwiony niespodziewanym obrotem akcji opuścił gardę. Moc ataku odrzuciła nieumarłego na kilkanaście łokci do tyłu i przewracając go, jednak nim osiągnął poziom gleby ponownie zniknął. Tym razem jednak czarnooki potrafił go zlokalizować. Nie wiedział jak, po prostu go czuł, słyszał i, tak jakby, widział! Wykonał krzyżowy zamach obu mieczy, a języki ognia pofrunęły przez przestrzeń osiągając cel - przeciwnik ponownie się pojawił, tym razem praktycznie bezsilny. A niedawno niemagiczna broń upadłego wciąż cięła i raniła go. Po krótkiej potyczce i wykonaniu ponad tuzina ataków istota zza światów rozpłynęła się w pyle i skrzeczącym krzyku cierpienia, a miecze Vaxena na powrót stały się zwykłymi kawałkami metalu. Dusza pokonanego przeciwnika ujawiła się obecnym jako mała, wielkości Junali, świecąca na niebiesko kulka. Chwilę się unosiła, po czym pognała do ostrzy pierzastego zwiększając ich moc, która teraz bardzo szybko wypłynęła z ciała chłopaka, a adrenalina opadła. Brunet poczuł ponownie ból związany z ranami i upadł na kolana wypuszczając broń. Jego puste spojrzenie skierowane było na miejsce, gdzie przed chwilą zginął oponent.
Minęło kilka minut nim skrzydlaty wrócił do rzeczywistości. Rozejrzał się po pobojowisku i jęknął z bólu ran na plecach. Każdy ruch niemiłosiernie opływał krwią i kolejną falą gehenny. Nie było jednak czasu. Vax miał jeszcze trochę siły na poruszanie się, a Aliene nie. Najszybciej jak był w stanie podszedł do dziewczyny leżącej w kałuży własnej krwi. Uklęknął przy niej i zerwał spory kawałek swojego płaszcza, który leżał nieopodal, oraz podał go Myosoti.
-Uciskaj ranę - rzekł i sprawdził, czy nieprzytomna naturianka oddycha. Na szczęście tak. - Ty krzycz z całych sił do jej ucha. Tylko ona może nas i siebie uratować. - powiedział do chochlika, zaś sam pobiegł do czarodziejki, która siedziała przy koniu i nie była w stanie wstać.
-Błagam, powiedz, że możesz wyleczyć tamtą dziewczynę. - spojrzał w jej zamglone oczy. Alkohol mocno wrył się w jej głowę, nie prędko wytrzeźwieje. Vaxen chwycił Ieldarisę pod ramię i pomógł jej wstać, co spowodowało przypływ kolejnej fali bólu. Jednak chłopak zagryzł zęby, zacisnął wargi i postanowił to przetrzymać. Zaprowadził czarodziejkę do nieprzytomnej Aliene i spojrzał na jej księgę.
-Pomóż im. - wyszeptał. Poczuł, iż sam w zastraszającym tempie traci siły i niedługo również zemdleje. - A ty - zwrócił się do Myosoti - umiesz leczyć?
Przez czarne jak noc oczy Vaxena przebijało się zmęczenie. Słońce rozpoczęło swoją wędrówkę ku wschodzie, ponad horyzontem pojawiła się krwisto-czerwona łuna. Niedługo nadejdzie upał, a to najgorsze, co może ich teraz spotkać.
Brunet korzystając z czasu, jaki otrzymał w prezencie, postanowił porozstawiać innych po kątach.
-Ty, rudowłosa ze sztyletami! Pomóż tamtej, co nas uratowała! Jest ciężko ranna! - krzyknął do Myosoti wskazując na Aliene. - I zabierzcie stąd tego nieprzytomnego twardziela! - tym razem miał na myśli Rotohusa, który wybrał najbardziej odpowiedni moment na drzemkę. Nieumarły miotał się wciąż próbując wyciągnąć strzałę chochlika. Aliene wpadła w epilepsję spowodowaną szybką utratą krwi i niedotlenieniem.
-Szybko, pomóżcie tej dziewczynie! - krzyknął Vax, a w tym samym momencie oponent przestał się wić i zniknął wraz ze swą emanacją. Jego miecze również rozpłynęły się w powietrzu, a strzała z oka swobodnie spadła wbijając się w grząski piasek. "O cholera" zdążył jedynie pomyśleć chłopak gdy wokoło ponownie pojawiła się niedawno ukryta aura ze stokroć większą siłą. W płomieniach, obok Junali, pojawiła się ta sama postać i, nieprzerwanie płonąc, krzyknęła:
-Zgniotę tą muchę! - słowa te poprzedzając wiązanką przekleństw i gróźb. Jednak Vaxen był szybszy i z rozbiegu wpadł we wroga z impetem przewracając go na ziemię. Przeciwnik chyba nie spodziewał się tak głupiego ruchu ze strony jedynej osoby zdolnej do przeciwstawienia się.
-Dość! - krzyknął nieumarły, a krąg ognia z centrum, którym był potężny szkielet, roztoczył się rażąc wszystkich stojących. Uchronili się jednie Aliene i Junali. Vaxen, który stał najbliżej epicentrum, otrzymał największe obrażenia - cały tors poparzony.
Czarnooki na chwilę odskoczył, zatrzymał się, zamknął oczy i wziął głęboki oddech. Wymachiwanie ostrzami na prawo i lewo nic nie da, oponent jest potężniejszy niż wszyscy tu obecni razem wzięci. Jego aura już dosłownie fizycznie przygniatała towarzyszy. Wszystko dookoła zdawało się śmiać: "Zginiecie, zginiecie!", jednak skrzydlaty nie zamierzał poddać się bez walki. Potyczka na świeżym powietrzu zdecydowanie była łatwiejsza, dobrze, iż nie stawia czoła wrogowi w katakumbach... Ponowny zastrzyk adrenaliny złagodził ból ran i dodał chwilowo sił upadłemu. "Nie będzie łatwo, ale tylko ja mogę coś zrobić" pomyślał żałując, że chochlik nie odwróciła uwagi pożeracza dusz (który teraz bezustannie rzucał wyzwiskami i obelgami na Vaxena i Junali) na dłużej. Nowa energia przypłynęła do mózgu bruneta wraz z krwią i adrenaliną, więc trzeba było ją wykorzystać.
Do aur obecnych istot dołączyła jednak kolejna, dotąd nieznana. Coś drgnęło w dłoniach Vaxa i zaczęło mu parzyć palce. Zdezorientowany zerknął na rękojeści mieczy, które niemal świeciły. Dotąd zwyczajne ostrza nasiąknęły prawdopodobnie duszami zabitych nimi istot i zaczęły żądać kolejnej śmierci. Ich niewyobrażalna moc roztaczała się wokoło i dodawała więcej sił aniołowi. To nie była adrenalina, a aura jego broni!
-Katon!!! - krzyknął instynktownie Vaxen wiedząc, iż to w pradawnym języku oznacza "ogień" i machnął ostrzami. Jednak zamiast stali powietrze przecięły dwa języki ognia bezpośrednio trafiając we wroga, który zdziwiony niespodziewanym obrotem akcji opuścił gardę. Moc ataku odrzuciła nieumarłego na kilkanaście łokci do tyłu i przewracając go, jednak nim osiągnął poziom gleby ponownie zniknął. Tym razem jednak czarnooki potrafił go zlokalizować. Nie wiedział jak, po prostu go czuł, słyszał i, tak jakby, widział! Wykonał krzyżowy zamach obu mieczy, a języki ognia pofrunęły przez przestrzeń osiągając cel - przeciwnik ponownie się pojawił, tym razem praktycznie bezsilny. A niedawno niemagiczna broń upadłego wciąż cięła i raniła go. Po krótkiej potyczce i wykonaniu ponad tuzina ataków istota zza światów rozpłynęła się w pyle i skrzeczącym krzyku cierpienia, a miecze Vaxena na powrót stały się zwykłymi kawałkami metalu. Dusza pokonanego przeciwnika ujawiła się obecnym jako mała, wielkości Junali, świecąca na niebiesko kulka. Chwilę się unosiła, po czym pognała do ostrzy pierzastego zwiększając ich moc, która teraz bardzo szybko wypłynęła z ciała chłopaka, a adrenalina opadła. Brunet poczuł ponownie ból związany z ranami i upadł na kolana wypuszczając broń. Jego puste spojrzenie skierowane było na miejsce, gdzie przed chwilą zginął oponent.
Minęło kilka minut nim skrzydlaty wrócił do rzeczywistości. Rozejrzał się po pobojowisku i jęknął z bólu ran na plecach. Każdy ruch niemiłosiernie opływał krwią i kolejną falą gehenny. Nie było jednak czasu. Vax miał jeszcze trochę siły na poruszanie się, a Aliene nie. Najszybciej jak był w stanie podszedł do dziewczyny leżącej w kałuży własnej krwi. Uklęknął przy niej i zerwał spory kawałek swojego płaszcza, który leżał nieopodal, oraz podał go Myosoti.
-Uciskaj ranę - rzekł i sprawdził, czy nieprzytomna naturianka oddycha. Na szczęście tak. - Ty krzycz z całych sił do jej ucha. Tylko ona może nas i siebie uratować. - powiedział do chochlika, zaś sam pobiegł do czarodziejki, która siedziała przy koniu i nie była w stanie wstać.
-Błagam, powiedz, że możesz wyleczyć tamtą dziewczynę. - spojrzał w jej zamglone oczy. Alkohol mocno wrył się w jej głowę, nie prędko wytrzeźwieje. Vaxen chwycił Ieldarisę pod ramię i pomógł jej wstać, co spowodowało przypływ kolejnej fali bólu. Jednak chłopak zagryzł zęby, zacisnął wargi i postanowił to przetrzymać. Zaprowadził czarodziejkę do nieprzytomnej Aliene i spojrzał na jej księgę.
-Pomóż im. - wyszeptał. Poczuł, iż sam w zastraszającym tempie traci siły i niedługo również zemdleje. - A ty - zwrócił się do Myosoti - umiesz leczyć?
Przez czarne jak noc oczy Vaxena przebijało się zmęczenie. Słońce rozpoczęło swoją wędrówkę ku wschodzie, ponad horyzontem pojawiła się krwisto-czerwona łuna. Niedługo nadejdzie upał, a to najgorsze, co może ich teraz spotkać.
- Ieldarisa
- Szukający drogi
- Posty: 42
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Czarodziej
- Profesje:
- Kontakt:
Vaxen miał pecha.
Wyjątkowego.
Tuż przed pokonaniem nieumarłego alkohol oraz, w większej mierze, nadmierne użycie magii spowodowało, że Ieldarisa osłabła na tyle, by Mogena przejęła kontrolę. Nikt oprócz Tarota nie zauważył, że głowa czarodziejki opadła na ułamek sekundy na piersi, a gdy znów patrzyła na okolicę, mamrotała przekleństwa. Nie zaprotestowała na podciągnięcie jej do pionu ani zaprowadzenie do obcych jej osób. Koń uparcie szedł krok w krok za panią, a gdy ta usiadła na piasku z księgą wciśniętą jej w ramiona, położył się za nią i utrzymał w pionie. Wiedźma spokojnie przerzuciła kilka pustych kart i potrząsnęła z westchnieniem głową, po czym zatrzasnęła okładki.
- Ja nie umiem leczyć. Kim wy do cholery jest... - W tym momencie musiała przerwać, bo opasły tom trafił ją z niezłą siłą w sam środek czoła, gdy patrzyła w stronę czarnoskrzydłego. Wyglądało to tak, jakby uderzyła samą siebie. I prawie rzeczywiście tak było. Ieldarisa była na tyle zdesperowana w chęci pomocy, że udało jej się na krótką chwilę uzyskać kontrolę na równi z Mogeną. Głowa rudowłosej opadła oczywiście do tyłu, na plecy ogiera. Równie gwałtownie znów powróciła na miejsce, nabierając gwałtownie powietrza w płuca, jakby wynurzyła się z wody.
- Nie mam czasu. Jak zemdleję na chwilkę, walcie w łeb. Moja głowa... - Wymamrotała, chwytając anioła za nogawkę spodni, by zwrócić na siebie uwagę. - Ona nie pomoże. Ja tak. Ale będę odpływać momentami. Żadnych pytań! Spokój, jędzo!
Ostatnie słowa podkreśliła gwałtownym ruchem ręki i zaciśnięciem zębów. Zaraz potem potrząsnęła głową, zbierając myśli i otworzyła księgę na stronie zawierającej dość długie zaklęcie i kilka szkiców gestów. Powoli, z pewnym wysiłkiem zaczęła głośno czytać dziwną inkantację, kilka wersów wymawiając chrapliwie, w języku smoków, kolejne prawie śpiewając, jednak rytm pozostawał ten sam. Co chwila wyginała obie ręce w bezsensowny z pozoru sposób. Nagle przerwała, przyciskając palce do skroni i sycząc przez zaciśnięte zęby. Po tym wydarzeniu narysowała przed sobą na piasku spiralę i oznaczyła ją kilkoma prostymi runami. Jedną dla każdej istoty, którą miała leczyć. Gdy wróciła do czytania słów mocy, przed nią pojawił się malutki świetlisty punkt koloru błękitnego. Z każdą głoską rósł odrobinę, a z każdą, coraz dłuższą i częstszą, przerwą malał, na szczęście znacznie wolniej. Rytm zaklęcia zmienił się, gdy sfera obejmowała już całą radosną grupkę. Wtedy Ieldarisa oparła się ciężko o kark konia za swoimi plecami i wyglądała, jakby miała zwymiotować. Powstrzymała się jednak i zaczęła recytację innego fragmentu zaklęcia. Błękit magicznej bańki zaczął zmieniać się powoli w spokojną zieleń. A potem przybrał jadowity, intensywny odcień, podobny do oczu czarodziejki.
Potem sfera zwyczajnie pękła.
Ciężko było powiedzieć, by ktokolwiek poczuł się lepiej. Przynajmniej w pierwszej chwili. Zaklęcie działało stopniowo w miarę jak zielone drobinki osiadały na "ofiarach" i wsiąkały w skórę. Całość miała nie tyle wyleczyć, co wymusić cofnięcie się ran i zmęczenia, jakby nigdy ich nie było. Proces sprawiał dziwne wrażenie jednoczesnego zanurzania się w chłodnej wodzie jak i wychodzenia z niej. Biorąc pod uwagę stan rzucającej czas, efekt mógł równie dobrze być stały jak i utrzymać się raptem kilkanaście minut. Na szczęście rudowłosa była zbyt zmęczona, by przedobrzyć i przykładowo kogoś odmłodzić. Skutki zaklęcia miały być zależne od aktywności danej osoby. W przypadku próby przeforsowania się, rany pojawiłyby się na nowo. Zależały też od głębokości rany. Płytkie, niegroźne, zniknęły całkowicie, te bardziej poważne stały się jedynie mniejsze i płytsze. Zupełnie jakby broń, która je zadała wcale nie wbiła się tak głęboko.
W tym czasie Ieldarisa radośnie nie wytrzymała i zwymiotowała obok siebie. A zaraz potem kontrolę znów przejęła Mogena, czego jedynym świadectwem był wrzask.
- Zatłukę sukę! Mój łeb! Moje... wszystko? Co ta idiotka zrobiła? Ledwo żyję. To przez was? Czuję tą jej cholerną magię. Kretyni... - Kobieta rozmasowała skronie i spróbowała wstać, ale szybko zrezygnowała. Ciało, które dzieliły było wykończone. No i adrenalina, która pozwoliła czarodziejce zepchnąć na bok wiedźmę na tak długi czas oraz powstrzymać skutki picia, zaczęła zanikać. Więc mająca aktualnie kontrolę istota doszła do jedynego słusznego jej zdaniem wniosku. Trzeba było się napić. A potem znaleźć odpowiednie miejsce na odpoczynek.
Wyjątkowego.
Tuż przed pokonaniem nieumarłego alkohol oraz, w większej mierze, nadmierne użycie magii spowodowało, że Ieldarisa osłabła na tyle, by Mogena przejęła kontrolę. Nikt oprócz Tarota nie zauważył, że głowa czarodziejki opadła na ułamek sekundy na piersi, a gdy znów patrzyła na okolicę, mamrotała przekleństwa. Nie zaprotestowała na podciągnięcie jej do pionu ani zaprowadzenie do obcych jej osób. Koń uparcie szedł krok w krok za panią, a gdy ta usiadła na piasku z księgą wciśniętą jej w ramiona, położył się za nią i utrzymał w pionie. Wiedźma spokojnie przerzuciła kilka pustych kart i potrząsnęła z westchnieniem głową, po czym zatrzasnęła okładki.
- Ja nie umiem leczyć. Kim wy do cholery jest... - W tym momencie musiała przerwać, bo opasły tom trafił ją z niezłą siłą w sam środek czoła, gdy patrzyła w stronę czarnoskrzydłego. Wyglądało to tak, jakby uderzyła samą siebie. I prawie rzeczywiście tak było. Ieldarisa była na tyle zdesperowana w chęci pomocy, że udało jej się na krótką chwilę uzyskać kontrolę na równi z Mogeną. Głowa rudowłosej opadła oczywiście do tyłu, na plecy ogiera. Równie gwałtownie znów powróciła na miejsce, nabierając gwałtownie powietrza w płuca, jakby wynurzyła się z wody.
- Nie mam czasu. Jak zemdleję na chwilkę, walcie w łeb. Moja głowa... - Wymamrotała, chwytając anioła za nogawkę spodni, by zwrócić na siebie uwagę. - Ona nie pomoże. Ja tak. Ale będę odpływać momentami. Żadnych pytań! Spokój, jędzo!
Ostatnie słowa podkreśliła gwałtownym ruchem ręki i zaciśnięciem zębów. Zaraz potem potrząsnęła głową, zbierając myśli i otworzyła księgę na stronie zawierającej dość długie zaklęcie i kilka szkiców gestów. Powoli, z pewnym wysiłkiem zaczęła głośno czytać dziwną inkantację, kilka wersów wymawiając chrapliwie, w języku smoków, kolejne prawie śpiewając, jednak rytm pozostawał ten sam. Co chwila wyginała obie ręce w bezsensowny z pozoru sposób. Nagle przerwała, przyciskając palce do skroni i sycząc przez zaciśnięte zęby. Po tym wydarzeniu narysowała przed sobą na piasku spiralę i oznaczyła ją kilkoma prostymi runami. Jedną dla każdej istoty, którą miała leczyć. Gdy wróciła do czytania słów mocy, przed nią pojawił się malutki świetlisty punkt koloru błękitnego. Z każdą głoską rósł odrobinę, a z każdą, coraz dłuższą i częstszą, przerwą malał, na szczęście znacznie wolniej. Rytm zaklęcia zmienił się, gdy sfera obejmowała już całą radosną grupkę. Wtedy Ieldarisa oparła się ciężko o kark konia za swoimi plecami i wyglądała, jakby miała zwymiotować. Powstrzymała się jednak i zaczęła recytację innego fragmentu zaklęcia. Błękit magicznej bańki zaczął zmieniać się powoli w spokojną zieleń. A potem przybrał jadowity, intensywny odcień, podobny do oczu czarodziejki.
Potem sfera zwyczajnie pękła.
Ciężko było powiedzieć, by ktokolwiek poczuł się lepiej. Przynajmniej w pierwszej chwili. Zaklęcie działało stopniowo w miarę jak zielone drobinki osiadały na "ofiarach" i wsiąkały w skórę. Całość miała nie tyle wyleczyć, co wymusić cofnięcie się ran i zmęczenia, jakby nigdy ich nie było. Proces sprawiał dziwne wrażenie jednoczesnego zanurzania się w chłodnej wodzie jak i wychodzenia z niej. Biorąc pod uwagę stan rzucającej czas, efekt mógł równie dobrze być stały jak i utrzymać się raptem kilkanaście minut. Na szczęście rudowłosa była zbyt zmęczona, by przedobrzyć i przykładowo kogoś odmłodzić. Skutki zaklęcia miały być zależne od aktywności danej osoby. W przypadku próby przeforsowania się, rany pojawiłyby się na nowo. Zależały też od głębokości rany. Płytkie, niegroźne, zniknęły całkowicie, te bardziej poważne stały się jedynie mniejsze i płytsze. Zupełnie jakby broń, która je zadała wcale nie wbiła się tak głęboko.
W tym czasie Ieldarisa radośnie nie wytrzymała i zwymiotowała obok siebie. A zaraz potem kontrolę znów przejęła Mogena, czego jedynym świadectwem był wrzask.
- Zatłukę sukę! Mój łeb! Moje... wszystko? Co ta idiotka zrobiła? Ledwo żyję. To przez was? Czuję tą jej cholerną magię. Kretyni... - Kobieta rozmasowała skronie i spróbowała wstać, ale szybko zrezygnowała. Ciało, które dzieliły było wykończone. No i adrenalina, która pozwoliła czarodziejce zepchnąć na bok wiedźmę na tak długi czas oraz powstrzymać skutki picia, zaczęła zanikać. Więc mająca aktualnie kontrolę istota doszła do jedynego słusznego jej zdaniem wniosku. Trzeba było się napić. A potem znaleźć odpowiednie miejsce na odpoczynek.
- Pani Losu
- Splatający Przeznaczenie
- Posty: 641
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa:
- Profesje:
- Kontakt:
Rotohus jednak był przytomny. On cały czas śledził poczynania wszystkich walczących istot, nie był jednak w stanie się ruszyć. Coś, a raczej ktoś, sparaliżował jego całe ciało. Tak więc Upadły nie mógł w żaden sposób pomóc. Jednak bezustannie odczuwał ból związany z ranami, które zamiast goić się - pogłębiały. Istota, z którą walczył Vaxen najwidoczniej zdawała sobie sprawę, iż mężczyzna będzie starał się stawić czoła zagrożeniu nie zważając na swój stan. Być może poprzez tą ciągłą magię zwróconą na skrzydlatego pozostali byli w stanie odeprzeć oponenta. Jednak świecąca kulka, która zdawała się być umęczoną duszą nieumarłego wcale nią nie była. To była dusza kolejnego ciała, natomiast sam wróg znalazł sobie kolejną ofiarę.
Istota wkroczyła do głowy Rotohusa chcąc "wypożyczyć" sobie jego ciało. N szczęście wędrowiec był niezwykle odporny psychicznie i pomimo poniesionych ran mógł odeprzeć ten mentalny atak. Wewnątrz głowy anioła rozegrała się w tym momencie ogromna bitwa pomiędzy dwoma siłami: umysłem mężczyzny, a duchem napastnika. Bitwa była tak zacięta, iż momentami części magii wydostawały się na zewnątrz ciała, przez co Rotohus, wciąż sparaliżowany, roztaczał momentami swoją aurę, a momentami emanację przeciwnika.
W pewnym momencie magia, której użył oponent rozbłysła poza granice umysłu i... niespodziewanie teleportowała ciało i mentalność piekielnego, natomiast pozostawiając duszę nieumarłego na pustyni.
Ciąg dalszy: Rotohus
Istota wkroczyła do głowy Rotohusa chcąc "wypożyczyć" sobie jego ciało. N szczęście wędrowiec był niezwykle odporny psychicznie i pomimo poniesionych ran mógł odeprzeć ten mentalny atak. Wewnątrz głowy anioła rozegrała się w tym momencie ogromna bitwa pomiędzy dwoma siłami: umysłem mężczyzny, a duchem napastnika. Bitwa była tak zacięta, iż momentami części magii wydostawały się na zewnątrz ciała, przez co Rotohus, wciąż sparaliżowany, roztaczał momentami swoją aurę, a momentami emanację przeciwnika.
W pewnym momencie magia, której użył oponent rozbłysła poza granice umysłu i... niespodziewanie teleportowała ciało i mentalność piekielnego, natomiast pozostawiając duszę nieumarłego na pustyni.
Ciąg dalszy: Rotohus
- Junali
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 12
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Chochliki
- Profesje:
- Kontakt:
Junali była z siebie bardzo, ale to bardzo dumna! W końcu jej strzał nie tylko był bardzo trafny, ale również pozwolił wszystkim na chwilkę spokoju i zajęcia się tymi najbardziej rannymi osobami. Cała jej odwaga jednak spłynęła po niej w mgnieniu oka, kiedy tuż obok niej znalazł się ohydny stwór. Pisnęła przerażona i skupiła się, zakrywając głowę niewielkimi rączkami, które zapewne niewiele by jej pomogły w powstrzymaniu stopy potwora.
„Po co ja się tutaj pchałam?!” – krzyczala do siebie w myślach, czując że jej serduszko za moment wyskoczy przez gardło na zewnątrz i zacznie uciekać zamiast niej. Nogi, które były zgięte nie chciały posłuchać impulsów, jakie przesyłały im umysł.
Dopiero po chwili ciszy otworzyła jedną powiekę, zauważając miotającego się potwora w ogniu. Rozdziawiła swoją buźkę prostując się i wpatrując z zafascynowaniem w czarnoskrzydłego anioła. Był taki odważny!!
Nie wiedziała, w którym momencie po jej policzkach zaczęły ciec strużki łez. Przyglądała się z mieszanką przerażenia i podziwu kiedy ogień wystrzelił z mieczy mężczyzny i … pokonały wroga? Nie wiedziała. Wpatrywała się zszokowana, czekając na dalszy rozwój wypadków.
Kiedy nieznajomy opadł na podłogę, również nie zareagowała, ale po prostu czekała. I obserwowała, czując jak jej nogi zaczynają drżeć i zaraz upadnie na kolana. Nawet nie wiedziała, w którym momencie znalazła się przy policzku znielubionej wróżki, którą zaczęła lubić właśnie. Bez zbędnych zachęt zaczęła krzyczeć do ucha dziewczyny różne kwestie:
- Ej! Wstawaj, wstawaj, śpiocha nie udawaj! – Miała melodyjny głos, chociaż przebijały przez nie naprawdę różne emocje. Czarnoskrzydły pytał dookoła każdego czy zna się na leczeniu, aż w końcu ktoś potrafił.
Junali tak była zajęta swoim zadaniem, tam mocno ściskała rączki na uchu Aliene, że skóra zaczęła czerwienieć.
„Po co ja się tutaj pchałam?!” – krzyczala do siebie w myślach, czując że jej serduszko za moment wyskoczy przez gardło na zewnątrz i zacznie uciekać zamiast niej. Nogi, które były zgięte nie chciały posłuchać impulsów, jakie przesyłały im umysł.
Dopiero po chwili ciszy otworzyła jedną powiekę, zauważając miotającego się potwora w ogniu. Rozdziawiła swoją buźkę prostując się i wpatrując z zafascynowaniem w czarnoskrzydłego anioła. Był taki odważny!!
Nie wiedziała, w którym momencie po jej policzkach zaczęły ciec strużki łez. Przyglądała się z mieszanką przerażenia i podziwu kiedy ogień wystrzelił z mieczy mężczyzny i … pokonały wroga? Nie wiedziała. Wpatrywała się zszokowana, czekając na dalszy rozwój wypadków.
Kiedy nieznajomy opadł na podłogę, również nie zareagowała, ale po prostu czekała. I obserwowała, czując jak jej nogi zaczynają drżeć i zaraz upadnie na kolana. Nawet nie wiedziała, w którym momencie znalazła się przy policzku znielubionej wróżki, którą zaczęła lubić właśnie. Bez zbędnych zachęt zaczęła krzyczeć do ucha dziewczyny różne kwestie:
- Ej! Wstawaj, wstawaj, śpiocha nie udawaj! – Miała melodyjny głos, chociaż przebijały przez nie naprawdę różne emocje. Czarnoskrzydły pytał dookoła każdego czy zna się na leczeniu, aż w końcu ktoś potrafił.
Junali tak była zajęta swoim zadaniem, tam mocno ściskała rączki na uchu Aliene, że skóra zaczęła czerwienieć.
- Myosoti
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 24
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Upadły Anioł
- Profesje:
- Kontakt:
- Nie potrafię leczyć. - zabrzmiało z ust anielicy. ,,Skąd w ogóle takie podejrzenie?!"- pomyślała.
Nadal krzątała się wokół nieprzytomnej naturianki, której w gruncie rzeczy nie życzyła najlepiej. Zaangażowanie Vaxena w tą całą sytuację wydało jej się teraz nad wyraz komiczne.
Hm... W końcu taka kolej rzeczy - prędzej czy później wypada sczeznąć...
Mały chochlik wydzierał się do ucha rannej, zaciskając na nim swe maleńkie rączki. Kierowany najpewniej desperacją, prawdopodobnie nie zastanawiał się nawet jaki ma to sens. Myosoti zrobiło się nieco żal niewielkiej istotki. Jak wiele uczuć i nerwów musiało mieścić się w tym tycim ciałku? ...sądząc po zachowaniu skrzydlatej panienki można by wywnioskować, że owym nerwom winno przypadać prawo do rozpoczęcia manifestu, w celu uzyskania większej ilości miejsca.
Po zakończeniu wykonywania poleconych przez czarnowłosego młodzieńca czynności nadszedł kres również jej rozmyślaniom. Powietrze stało się jakby lżejsze, przyjemniejsze do wdychania. Co prawda na linii horyzontu majaczył już fragment świetlistego kręgu, który zwiastował nieznośny upał, jednak w tej chwili wszystko wokół zdawało się wyjątkowo rześkie. Dłoń rudowłosej dziewczyny delikatnie musnęła przedramię Vaxena. Chciała mu powiedzieć, że ma już tego wszystkiego powyżej uszu, ale... tylko lekko się uśmiechnęła. Miało być to niejako wyrazem jej współczucia. Ale czy za takowe zostało uznane? Mogła mieć tylko nadzieję. Jeszcze tego brakowało, żeby ludzie, którym zaczynała współczuć byli zmuszeni współczuć jej, dopatrując się jakiejś ułomności psychicznej.
Nadal krzątała się wokół nieprzytomnej naturianki, której w gruncie rzeczy nie życzyła najlepiej. Zaangażowanie Vaxena w tą całą sytuację wydało jej się teraz nad wyraz komiczne.
Hm... W końcu taka kolej rzeczy - prędzej czy później wypada sczeznąć...
Mały chochlik wydzierał się do ucha rannej, zaciskając na nim swe maleńkie rączki. Kierowany najpewniej desperacją, prawdopodobnie nie zastanawiał się nawet jaki ma to sens. Myosoti zrobiło się nieco żal niewielkiej istotki. Jak wiele uczuć i nerwów musiało mieścić się w tym tycim ciałku? ...sądząc po zachowaniu skrzydlatej panienki można by wywnioskować, że owym nerwom winno przypadać prawo do rozpoczęcia manifestu, w celu uzyskania większej ilości miejsca.
Po zakończeniu wykonywania poleconych przez czarnowłosego młodzieńca czynności nadszedł kres również jej rozmyślaniom. Powietrze stało się jakby lżejsze, przyjemniejsze do wdychania. Co prawda na linii horyzontu majaczył już fragment świetlistego kręgu, który zwiastował nieznośny upał, jednak w tej chwili wszystko wokół zdawało się wyjątkowo rześkie. Dłoń rudowłosej dziewczyny delikatnie musnęła przedramię Vaxena. Chciała mu powiedzieć, że ma już tego wszystkiego powyżej uszu, ale... tylko lekko się uśmiechnęła. Miało być to niejako wyrazem jej współczucia. Ale czy za takowe zostało uznane? Mogła mieć tylko nadzieję. Jeszcze tego brakowało, żeby ludzie, którym zaczynała współczuć byli zmuszeni współczuć jej, dopatrując się jakiejś ułomności psychicznej.
- Aliene
- Szukający drogi
- Posty: 47
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Maie podmuchu
- Profesje:
- Kontakt:
Poczuła, jakby ktoś nagle zanurzył ją w lodowatej wodzie. Zachłysnęła się powietrzem, czując jak ból zmniejsza się i powoli wracają jej siły. Zamrugała kilkakrotnie, otworzyła oczy patrząc na blednące niebo nad nią. Przy uchu słyszała czyjś bardzo cichutki oddech. "To pewnie ten chochlik" pomyślała trochę zdziwiona, a ta myśl pomogła jej wrócić do rzeczywistości. Usiadła powoli i ostrożnie, by nie zrzucić drobnej istotki z siebie i nieco zdezorientowanym wzrokiem popatrzyła na wszystkich. Jej dłoń automatycznie pobiegła do miejsca, gdzie nieumarły ją zranił. Ale zamiast potwornego ciecia, którego się spodziewała, zobaczyła dość głęboką ranę, która jednak nie krwawiła zbyt obficie i nie była zbyt groźna. Przez chwilę popatrzyła na nią, po czym podniosła wzrok na Ieldarisę, żeby jej podziękować, zorientowała się, że coś z nią nie tak. Zachowywała się bardzo nietypowo, jak na siebie, żeby nie powiedzieć dziwacznie." Jaka idiotka? Czyją magię? Przecież to tylko ona tu czarowała przed chwilą" pomyślała zdumiona naturianka. To jakaś podwójna osobowość? Aliene słyszała o pewnych osobach, które miały dwie oddzielne świadomości, jednak coś się jej w tym obranie nie zgadzało. Nagle przypomniała sobie aurę czarodziejki, te dziwne, przeciwstawne odczucia, które jej towarzyszyły. Przymknęła oczy i skupiła się na aurze Ieldarisy. Jak się spodziewała, teraz dominowała ta druga, bardziej niepokojąca cześć.
- Kim jesteś? - zapytała naturianka nieco zdumiona, a trochę też przestraszona.
- Kim jesteś? - zapytała naturianka nieco zdumiona, a trochę też przestraszona.
- Vaxen
- Szukający Snów
- Posty: 153
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Przemieniony
- Profesje: Zabójca , Wojownik , Szlachcic
- Kontakt:
Nagle twarz Vaxena diametralnie się zmieniła. Jego czarne oczy nie przedstawiały już troski, a wyłącznie nicość. Usta zwężyły się w wąską kreskę, mimika przepadła pozostawiając kamienny spokój. Nie sposób było poznać po nim niczego konkretnego. Stał się tym samym podłym człowiekiem co przed wydarzeniami związanymi z walką. Panicz Qualn'ryne ponownie był upadłym aniołem bez serca i duszy, przestały go obchodzić inne osoby oraz ich zdrowie czy stan psychiczny. Piekielny spojrzał w stronę Rotohusa w momencie, gdy ten zniknął w błysku światła. "Co do cholery?!"
Obszedł wieżę dookoła, jednak nigdzie nie znalazł pobratymca. Aliene najwyraźniej nic nie było, skoro mimo konwulsji obudziła się. Martwiło go tylko zachowanie Ieldarisy. Wypełniając jej prośbę z wielką przyjemnością zdzielił rękojeścią miecza po głowie osobę, która najwyraźniej teraz była w ciele czarodziejki. Hmm... Rozdwojenie jaźni... Ciekawe... Kobieta zwinęła się w kłębek po ciosie i złapała obiema dłońmi za potylicę. "Chyba ciut za mocno..." pomyślał Vax z premedytacją powtarzając czynność "ratowania" właścicielki konia.
-Skoro wszyscy są szczęśliwi to ja idę do cienia. Robi się gorąco. - spostrzegł skrzydlaty zerkając w bezchmurne niebo. Jeszcze słońce dobrze nie wyszło za horyzont, a temperatura już zaczęła gwałtownie rosnąć. A dziedzic wciąż miał tu coś do wykonania.
Rany piekły go niemiłosiernie, musiał jednak usiąść, gdyż zbytnia strata krwi powodowała u niego mdłości. Powietrze robiło się gęste. Vaxen przysiadł w cieniu iglicy opierając się o ścianę z piaskowca. Schował skrzydła, które teraz utrudniały mu wszelkie ruchy, jak również powodowały dodatkowy ból pleców. Bok dość szybko się goił, jednak brunatno-niebiesko-fioletowo-czerwone cięcia na plecach nie zapowiadały rychłego powrotu do pełni sił. Chłopak postanowił poczekać do południa w przyjemnym, odsłonionym od słońca miejscu, coś zjeść, wypić trochę wody i wrócić do katakumb. Wydobył bukłak z wodą i trochę suszonego mięsa, po czym zajął się ucztowaniem. Choć pożywienie okropne było w smaku, to dodawało sił, a woda rozlewała się w organizmie chłodząc rozpalone od utraty krwi ciało.
Po posiłku Vaxen zaczął palcem rysować na piasku obok siebie względny plan tunelu, który zdążył zwiedzić. Okazało się, że korytarz wił się, to skręcał w prawo, to w lewo. Przy pomieszczeniu z kapeluszem, które zostało wysadzone w powietrze, rozpoczynał się długi łuk w prawo, który trwał w nieskończoność. W tym miejscu Vaxen zawrócił uciekając przed śmiercionośnym podmuchem ognia. Dalej nie wiedział co jest, musiał się więc zadowolić tym nędznym planem i wrócić tam, by odkryć więcej. Ten skarb musi tu być.
Nagle plan narysowany mizernie na piasku zaczął się zapadać, aż powstała niewielka tuleja, z centrum której wyszedł mały, czarny, pokryty drobnym pancerzem robak. "O cholera! Skarabeusz!" krzyknął w myślach Vax i poderwał się na równe nogi. W ślad za pierwszym stworzonkiem wyszedł drugi, piąty, dziesiąty... Aż wreszcie po całej iglicy łaziło ich kilka tysięcy. Po chwili baszta zaczęła się rozpadać zmieniając się w ziarenka piasku! Gdy skarabeusze zakończyły pozbywanie się wieży, skierowały się w stronę towarzystwa. Po baszcie nie było nawet śladu.
-Zbierać się, szybko!!! - krzyknął piekielny w kierunku znajomych widząc, że robaki mają ochotę zjeść teraz ich. Van Qualn'ryne wydobył skrzydła i poderwał się w powietrze unosząc się nisko nad ziemią, jednak na takiej wysokości, aby mali zabójcy nie byli w stanie go dosięgnąć.
Z opowieści znajomych z piekła wiedział, że TEN konkretny rodzaj skarabeuszy żywi się wieloma rodzajami ŻYWEGO mięsa, a ich przysmakiem jest ludzkie! A te były wyraźnie głodne! Spojrzał na Aliene, Ieldarisę i Myosoti. Jego czarne oczy najpierw wypełniły się goryczą, potem złością na samego siebie, aż w końcy troską. Ponownie. Szybko podleciał do dziewczyn nim robactwo dotarło do nich.
-Myosoti, wzleć do góry, szybko!Chochliku! Ty również! JUŻ!!! - krzyknął i złapał Aliene i Ieldarisę w talii sam wzbijając się w górę. Tarot, koń czarodziejki, pognał kilkaset sążni w dal, by uciec przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Niestety Vaxen był zbyt gwałtowny i przypadkiem wytrącił rudowłosej księgę magii, która upadając wzbiła tuman kurzu i przygniotła kilka robaczków. Teraz jednak była poza zasięgiem piątki, a skarabeusze oblazły ją ze wszystkich stron.
Obszedł wieżę dookoła, jednak nigdzie nie znalazł pobratymca. Aliene najwyraźniej nic nie było, skoro mimo konwulsji obudziła się. Martwiło go tylko zachowanie Ieldarisy. Wypełniając jej prośbę z wielką przyjemnością zdzielił rękojeścią miecza po głowie osobę, która najwyraźniej teraz była w ciele czarodziejki. Hmm... Rozdwojenie jaźni... Ciekawe... Kobieta zwinęła się w kłębek po ciosie i złapała obiema dłońmi za potylicę. "Chyba ciut za mocno..." pomyślał Vax z premedytacją powtarzając czynność "ratowania" właścicielki konia.
-Skoro wszyscy są szczęśliwi to ja idę do cienia. Robi się gorąco. - spostrzegł skrzydlaty zerkając w bezchmurne niebo. Jeszcze słońce dobrze nie wyszło za horyzont, a temperatura już zaczęła gwałtownie rosnąć. A dziedzic wciąż miał tu coś do wykonania.
Rany piekły go niemiłosiernie, musiał jednak usiąść, gdyż zbytnia strata krwi powodowała u niego mdłości. Powietrze robiło się gęste. Vaxen przysiadł w cieniu iglicy opierając się o ścianę z piaskowca. Schował skrzydła, które teraz utrudniały mu wszelkie ruchy, jak również powodowały dodatkowy ból pleców. Bok dość szybko się goił, jednak brunatno-niebiesko-fioletowo-czerwone cięcia na plecach nie zapowiadały rychłego powrotu do pełni sił. Chłopak postanowił poczekać do południa w przyjemnym, odsłonionym od słońca miejscu, coś zjeść, wypić trochę wody i wrócić do katakumb. Wydobył bukłak z wodą i trochę suszonego mięsa, po czym zajął się ucztowaniem. Choć pożywienie okropne było w smaku, to dodawało sił, a woda rozlewała się w organizmie chłodząc rozpalone od utraty krwi ciało.
Po posiłku Vaxen zaczął palcem rysować na piasku obok siebie względny plan tunelu, który zdążył zwiedzić. Okazało się, że korytarz wił się, to skręcał w prawo, to w lewo. Przy pomieszczeniu z kapeluszem, które zostało wysadzone w powietrze, rozpoczynał się długi łuk w prawo, który trwał w nieskończoność. W tym miejscu Vaxen zawrócił uciekając przed śmiercionośnym podmuchem ognia. Dalej nie wiedział co jest, musiał się więc zadowolić tym nędznym planem i wrócić tam, by odkryć więcej. Ten skarb musi tu być.
Nagle plan narysowany mizernie na piasku zaczął się zapadać, aż powstała niewielka tuleja, z centrum której wyszedł mały, czarny, pokryty drobnym pancerzem robak. "O cholera! Skarabeusz!" krzyknął w myślach Vax i poderwał się na równe nogi. W ślad za pierwszym stworzonkiem wyszedł drugi, piąty, dziesiąty... Aż wreszcie po całej iglicy łaziło ich kilka tysięcy. Po chwili baszta zaczęła się rozpadać zmieniając się w ziarenka piasku! Gdy skarabeusze zakończyły pozbywanie się wieży, skierowały się w stronę towarzystwa. Po baszcie nie było nawet śladu.
-Zbierać się, szybko!!! - krzyknął piekielny w kierunku znajomych widząc, że robaki mają ochotę zjeść teraz ich. Van Qualn'ryne wydobył skrzydła i poderwał się w powietrze unosząc się nisko nad ziemią, jednak na takiej wysokości, aby mali zabójcy nie byli w stanie go dosięgnąć.
Z opowieści znajomych z piekła wiedział, że TEN konkretny rodzaj skarabeuszy żywi się wieloma rodzajami ŻYWEGO mięsa, a ich przysmakiem jest ludzkie! A te były wyraźnie głodne! Spojrzał na Aliene, Ieldarisę i Myosoti. Jego czarne oczy najpierw wypełniły się goryczą, potem złością na samego siebie, aż w końcy troską. Ponownie. Szybko podleciał do dziewczyn nim robactwo dotarło do nich.
-Myosoti, wzleć do góry, szybko!Chochliku! Ty również! JUŻ!!! - krzyknął i złapał Aliene i Ieldarisę w talii sam wzbijając się w górę. Tarot, koń czarodziejki, pognał kilkaset sążni w dal, by uciec przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Niestety Vaxen był zbyt gwałtowny i przypadkiem wytrącił rudowłosej księgę magii, która upadając wzbiła tuman kurzu i przygniotła kilka robaczków. Teraz jednak była poza zasięgiem piątki, a skarabeusze oblazły ją ze wszystkich stron.
- Ieldarisa
- Szukający drogi
- Posty: 42
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Czarodziej
- Profesje:
- Kontakt:
Mogena władająca aktualnie ciałem rudowłosej czarodziejki spojrzała na Aliene, dysząc ciężko. Na jej twarzy pojawił się paskudny półuśmiech.
- Czyżby Ieldariska nie ostrzegała? - W tym momencie wiedźma została zdzielona rękojeścią miecza i omal nie upadła na piasek. Skuliła się i złapała dłońmi za głowę, sycząc z bólu. - Czy Ciebie po...?!
Uprzejmy komentarz został przerwany kolejnym uderzeniem. Tym razem na tyle skutecznym, że czarodziejka oparła czoło o piach, jęcząc tylko coś niewyraźnie. Na nieszczęście Ieldarisa była na tyle wyczerpana rzucaniem zaklęć, że nie była w stanie przejąć kontroli nad ciałem. Rudowłosa powoli dochodziła do siebie, klnąc pod nosem na wszystko wokół. Gdy wreszcie podniosła głowę, zdążyła tylko zogniskować wzrok na Maie.
- Nazywam się Mogena. - Dalsze wyjaśnienia zostały przerwane krzykiem Upadłego, a sama kobieta uznała, że zwęgli mu kiedyś skrzydełka za całe to przeszkadzanie. - To nie ja!
Tylko tyle powiedziała na widok rozpętującego się piekła, zanim została porwana w górę. Księga wypadła jej z rąk, co skwitowała nieartykułowanym krzykiem.
- Księga! Zawracaj! Tam jest wszystko! Przeklęta kretynka! Jestem za słaba... - Ostatnie słowa przerodziły się w jęk, gdy dojrzała skarabeusze rzucające się na jej bezcenny owoc wieloletniej pracy. Na szczęście, aby zrozumieć ideę skomplikowanej iluzji potrzeba było lotnego umysłu oraz wielu prób. Tych drugich owady miały aż za wiele, ale za to z pierwszym czynnikiem mogły mieć pewne kłopoty. Mogena zobaczyła tylko, jak pierwsza fala robactwa zamierała po zetknięciu z księgą. Wplecione w nią zaklęcia dawały złudzenie zimna mogącego przynajmniej odmrozić palce. Sama odczuwała ów przejmujący chłód, ale dzięki świadomości i świętemu przekonaniu, że jest to tylko mylne wrażenie, a w rzeczywistości notatki miały zwykłą temperaturę, w ułamku sekundy stawał się on znośny, nie czyniąc żadnej szkody. Inna sprawa dotyczyła obcych, którzy połasili się na dobytek czarodziejki.
- Czyżby Ieldariska nie ostrzegała? - W tym momencie wiedźma została zdzielona rękojeścią miecza i omal nie upadła na piasek. Skuliła się i złapała dłońmi za głowę, sycząc z bólu. - Czy Ciebie po...?!
Uprzejmy komentarz został przerwany kolejnym uderzeniem. Tym razem na tyle skutecznym, że czarodziejka oparła czoło o piach, jęcząc tylko coś niewyraźnie. Na nieszczęście Ieldarisa była na tyle wyczerpana rzucaniem zaklęć, że nie była w stanie przejąć kontroli nad ciałem. Rudowłosa powoli dochodziła do siebie, klnąc pod nosem na wszystko wokół. Gdy wreszcie podniosła głowę, zdążyła tylko zogniskować wzrok na Maie.
- Nazywam się Mogena. - Dalsze wyjaśnienia zostały przerwane krzykiem Upadłego, a sama kobieta uznała, że zwęgli mu kiedyś skrzydełka za całe to przeszkadzanie. - To nie ja!
Tylko tyle powiedziała na widok rozpętującego się piekła, zanim została porwana w górę. Księga wypadła jej z rąk, co skwitowała nieartykułowanym krzykiem.
- Księga! Zawracaj! Tam jest wszystko! Przeklęta kretynka! Jestem za słaba... - Ostatnie słowa przerodziły się w jęk, gdy dojrzała skarabeusze rzucające się na jej bezcenny owoc wieloletniej pracy. Na szczęście, aby zrozumieć ideę skomplikowanej iluzji potrzeba było lotnego umysłu oraz wielu prób. Tych drugich owady miały aż za wiele, ale za to z pierwszym czynnikiem mogły mieć pewne kłopoty. Mogena zobaczyła tylko, jak pierwsza fala robactwa zamierała po zetknięciu z księgą. Wplecione w nią zaklęcia dawały złudzenie zimna mogącego przynajmniej odmrozić palce. Sama odczuwała ów przejmujący chłód, ale dzięki świadomości i świętemu przekonaniu, że jest to tylko mylne wrażenie, a w rzeczywistości notatki miały zwykłą temperaturę, w ułamku sekundy stawał się on znośny, nie czyniąc żadnej szkody. Inna sprawa dotyczyła obcych, którzy połasili się na dobytek czarodziejki.
- Vaxen
- Szukający Snów
- Posty: 153
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Przemieniony
- Profesje: Zabójca , Wojownik , Szlachcic
- Kontakt:
Spojrzał zdezorientowanym wzrokiem na jedną z "dam w opałach". Nie mając lepszej rozrywki wrócił po własność czarodziejki. Jednak aby sięgnąć po tomiszcze musiał mieć jedną rękę wolną. Vaxen zdecydował się na karkołomny manewr przełożenia kobiet z lewej ręki do prawej, tak aby trzymając wszystkie na raz móc sięgnąć po pechowy przedmiot Ieldarisy. Niestety manewr ten nie powiódł się. Aliene, ze względu na swą drobną budowę, wyślizgnęła się z objęć piekielnego i runęła w dół jak kamień w przepaść. Brunet zareagował niemal natychmiastowo dobywając wolną ręką broni i posyłając w stronę skarabeuszy płomienny język. Całe robactwo dotknięte atakiem zamieniło się w prażone przysmaki. Nad towarzyszami niedoli uniósł się zapach prażonej kukurydzy. "Czemu ja na to wcześniej nie wpadłem!"
W tym czasie rudowłosa naturianka wylądowała miękko na piasku, zaś pozostałe robale zaczęły pełznąć w jej stronę.
-Katon! - wydobyło się z ust upadłego i kolejne płonące żywym ogniem pnącza usmażyły resztę stworzonek. Anioł miękko wylądował na ziemi odkładając wszystkich na grunt i pomagając wstać niedawno poważnie rannej nieznajomej. Następnie pochylił się, złapał jednego z zabitych skarabeuszy i powąchał. Po stwierdzeniu, że te bestyjki są jadalne, wrzucił sobie jednego do ust i przegryzł. Smak nie był wygórowany, jednak mięso w miarę przyswajalne i nie było również trujące. Spojrzał po wszystkich wkoło i rozłożył skrzydła. Po dziurze do katakumb nie było już śladu.
-Dziękuję za spędzony czas. - i nie mówiąc nic więcej wzbił się w przestworza zmierzając na oślep ku źródle najsilniejszej, piekielnej magii. Droga prowadziła do Doliny Umarłych.
Ciąg dalszy: Vaxen van Qualn'ryne
W tym czasie rudowłosa naturianka wylądowała miękko na piasku, zaś pozostałe robale zaczęły pełznąć w jej stronę.
-Katon! - wydobyło się z ust upadłego i kolejne płonące żywym ogniem pnącza usmażyły resztę stworzonek. Anioł miękko wylądował na ziemi odkładając wszystkich na grunt i pomagając wstać niedawno poważnie rannej nieznajomej. Następnie pochylił się, złapał jednego z zabitych skarabeuszy i powąchał. Po stwierdzeniu, że te bestyjki są jadalne, wrzucił sobie jednego do ust i przegryzł. Smak nie był wygórowany, jednak mięso w miarę przyswajalne i nie było również trujące. Spojrzał po wszystkich wkoło i rozłożył skrzydła. Po dziurze do katakumb nie było już śladu.
-Dziękuję za spędzony czas. - i nie mówiąc nic więcej wzbił się w przestworza zmierzając na oślep ku źródle najsilniejszej, piekielnej magii. Droga prowadziła do Doliny Umarłych.
Ciąg dalszy: Vaxen van Qualn'ryne
- Pani Losu
- Splatający Przeznaczenie
- Posty: 641
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa:
- Profesje:
- Kontakt:
Gdy tylko Vaxen wylądował na piasku i przysmażył otaczającą ich chmarę robali, Ieldarisa - a właściwie raczej władająca obecnie jej ciałem Mogena - momentalnie wyciągnęła ręce po swoją księgę. Ledwo zdołała ją pochwycić, z piachu zaczęły wyłaniać się kolejne skarabeusze. Było ich nieprzebrane mrowie i wyraźnie zdawały się nie przejmować tym, co chwilę temu spotkało ich poprzedników.
- Wynosimy się stąd, idiotko, natychmiast! - korzystając z rozkojarzenia i zaskoczenia wiedźmy Ieldarisa na chwilę doszła do głosu.
- Ale nie... tylko nie... - Mogena nie lubiła się teleportować. Bardzo nie lubiła. Ale czy było teraz inne wyjście? Czarne robactwo o chrzęszczących pancerzykach zaczynało się już dobierać do skraju jej spódnicy i obłazić buty. Strząsnęła je z obrzydzeniem. - NO DOBRZE!
Czarodziejka uniosła dłonie. Nagły powiew rozwiał jej czerwone włosy, każąc im opaść na twarz Ieldarisy i na chwilę przesłonić widok. Jednocześnie coś ścisnęło ją nieprzyjemnie w żołądku i poczuła, że utworzony naprędce teleport wsysa ją w ohydną, nieprzyjemną, tętniącą i wyjącą wyrwę w czasoprzestrzeni.
Kiedy odzyskała możliwość widzenia, jej oczy nie oglądały już pustyni, lecz zupełnie inną okolicę...
- Wynosimy się stąd, idiotko, natychmiast! - korzystając z rozkojarzenia i zaskoczenia wiedźmy Ieldarisa na chwilę doszła do głosu.
- Ale nie... tylko nie... - Mogena nie lubiła się teleportować. Bardzo nie lubiła. Ale czy było teraz inne wyjście? Czarne robactwo o chrzęszczących pancerzykach zaczynało się już dobierać do skraju jej spódnicy i obłazić buty. Strząsnęła je z obrzydzeniem. - NO DOBRZE!
Czarodziejka uniosła dłonie. Nagły powiew rozwiał jej czerwone włosy, każąc im opaść na twarz Ieldarisy i na chwilę przesłonić widok. Jednocześnie coś ścisnęło ją nieprzyjemnie w żołądku i poczuła, że utworzony naprędce teleport wsysa ją w ohydną, nieprzyjemną, tętniącą i wyjącą wyrwę w czasoprzestrzeni.
Kiedy odzyskała możliwość widzenia, jej oczy nie oglądały już pustyni, lecz zupełnie inną okolicę...
- Myosoti
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 24
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Upadły Anioł
- Profesje:
- Kontakt:
Kiedy Vaxen odleciał, a Mogena w ciele Ieldarisy stanęła na ziemi i podniosła swą cenną księgę, paskudne robactwo znów zaczęło wypełzać spod piasku.Zniesmaczona tym wszystkim anielica oderwała się od ziemi, wzbijając przy tym chmurę popiołów pozostałych po wypalonych wcześniej przez anioła owadach.
Myosoti tymczasowo odpuściła sobie zemstę na upadłym, stwierdzając, iż dzieje się przy nim taki ogrom pechowych zdarzeń, że póki co, chcąc mu dołożyć, większe jest ryzyko, że ona sama na tym ucierpi, a poza tym istnieje duże prawdopodobieństwo, że los wyręczy ją w dopieczeniu czarnoskrzydłemu.
Unosząc się w górę spostrzegła jeszcze teleportującą się wiedźmę. Ruiny baszty zniknęły.
Myo cicho gwizdnęła, a chwilę później nadfrunął Raspire. Razem mogli już lecieć, kierując się tylko jak najdalej od tej przeklętej pustyni.
Ciąg dalszy: Myosoti
Myosoti tymczasowo odpuściła sobie zemstę na upadłym, stwierdzając, iż dzieje się przy nim taki ogrom pechowych zdarzeń, że póki co, chcąc mu dołożyć, większe jest ryzyko, że ona sama na tym ucierpi, a poza tym istnieje duże prawdopodobieństwo, że los wyręczy ją w dopieczeniu czarnoskrzydłemu.
Unosząc się w górę spostrzegła jeszcze teleportującą się wiedźmę. Ruiny baszty zniknęły.
Myo cicho gwizdnęła, a chwilę później nadfrunął Raspire. Razem mogli już lecieć, kierując się tylko jak najdalej od tej przeklętej pustyni.
Ciąg dalszy: Myosoti
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości