Opowiadania Konkursowe - Przygoda bez magii.Opowiadanie Anaklesa

Zablokowany
Awatar użytkownika
Anakles
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Nemorian
Profesje:
Kontakt:

Opowiadanie Anaklesa

Post autor: Anakles »

Cóż, za dobre to nie jest, ale spróbować warto...

Obudził się, gdy na jego usta spadła ciężka, śmierdząca skórą rękawica. Natychmiast odzyskał trzeźwość myślenia, które to kazało mu wyjąć spod poduszki sztylet i skierować go w stronę przeciwnika o potężnej posturze. Wtedy jednak napastnik zdjął z jego ust rękę i zbliżył twarz w stronę pochodni, płonącej na ścianie tuż obok łoża w jakim leżał. Ujrzał piwne oczy, kwadratową szczękę pokrytą delikatną szczeciną, a także bliznę, biegnącą od lewego policzka do brody, szpecąc niegdyś niezwykle urodziwą twarz. Ten szczegół rozwiał wszystkie jego możliwości – stał przed nim jego brat, Rhazaro, mający zasiąść niedługo na tronie. Teraz jednak nic na nie wskazywało na to, iż pewnego dnia stanie się królem. Długie, brązowe włosy do ramion były w nieładzie, a zamiast wspaniałych szat książęcych jakie zwykle nosił, przywdział koszulę koloru brudnej zieleni i takież spodnie. Na to narzucił idealnie czarny płaszcz. Czemu tak zmienił sposób ubierania się? I czemu budził go o tak późnej porze? Ziewnął szeroko i miał zamiar na powrót zapaść w krainę snu, gdy kątem oka dojrzał krew na posadzce. Widok ten natychmiast przegnał wszelkie oznaki senności, zmuszając go, by dokładnie rozejrzał się po komnacie. Gdy już to jednak zrobił, pożałował, iż jego wrodzona ciekawość nie dała mu spokojnie spać.
Kamienna posadzka wyściełana była trupami, a czerwono-złoty arras przedstawiający scenę polowania, został podarty i pobrudzony krwią. Na ławie skierowanej wprost na jedyne okno w pokoju leżał człowiek z częściowo odrąbaną głową, trzymającą się na ledwie paru ścięgnach, co gorszy jeszcze stanowiło widok, niż gdyby całkowicie odpadła. Choć ludzie ci umarli z powodu różnych ran, jedna rzecz łączyła ich wszystkich: każdy należał do osobistej straży królewskiej. Szaty ich często były obficie pokrwawione czy podarte, jednak nadal potrafił rozpoznać granatowe płaszcze, które niegdyś nosili z dumą. Czemu ci, którzy chronili go od kiedy przyszedł na świat, mieliby chcieć teraz zakończyć jego życie? Rhazaro nie pozwolił mu jednak poddawać się rozmyślaniom, potrząsając nim gwałtownie i zmuszając go do zarzucenia jedynie płaszcza na ubranie, w jakim położył się spać. Gdy chciał przywdziać szaty książęce, zastąpił mu drogę, mówiąc:
- Bhrazo, nie posiadamy aż tyle czasu, by marnować go na ubieranie się. Trupy, które tu widzisz, nie wzięły się znikąd.
W trakcie gdy jego brat próbował pośpieszyć go, chłopiec dojrzał w jego ciele głęboką szramę, ciągnącą się od lewego barku do piersi, które krwawiło obficie.
- Jesteś ranny – wyszeptał, nie dowierzając własnym oczom.
Widząc swego brata podczas treningów, gdy bez żadnej trudności pokonywał nawet trzech przeciwników, nie sądził nawet, iż ktokolwiek jest w stanie go pokonać. Co prawda parę lat temu dzicy, którzy urządzili zasadzkę na świtę książęcą, zranili go – dowód tego nadal widniał na twarzy Rhazaro – lecz miał wtedy zaledwie dziesięć lat. Teraz jednak po upływie ośmiu lat jego brat nie mógł zostać tak potwornie raniony w pojedynku. Czyżby to jeden z bogów wcielił się w jednego z strażników?
- Jestem ranny, a stanę się martwy, jeśli nie opuścimy tych murów jak najszybciej! – wykrzyczał Rhazaro, nie kryjąc nawet swego zniecierpliwienia i strachu.
Bhrazo nie śmiał nawet poddać rozkazu swego brata w wątpliwość, bowiem jeśli nawet on bał się, oznaczało to, iż każdy normalny człowiek odchodziłby już dawno od zmysłów. Wybiegł za nim z komnaty, próbując dorównać mu kroku. Wokół nich rozgrywały się często pojedynki, nie jednak takie, które znał z pieśni – te pełne były krwi i rozpaczliwych krzyków. Tu nikt nie myślał o chwale, lecz o tym by przeżyć. Nieraz też drogę zastępowali im ludzie, którzy jeszcze kilkanaście godzin temu śmiali się razem z nim, czy uczyli go szermierki. Teraz natomiast trzymali w rękach obnażone miecze, gotowi zakończyć jego życie. W takich chwilach Rhazaro skręcał gwałtownie, obierając natychmiast inny kierunek, by nie musieć pojedynkować się z nieprzyjaciółmi. Bhrazo nie mógł tedy nie ujrzeć zaciśniętych zębów brata i grymasu malującego się na jego twarzy – widać rana dawała mu się wyraźnie we znaki. Dlaczego zatem aż tak poświęcał się dla niego? Miał przecież żonę, która zresztą niedługo miała powić jego dziecko. Czyżby zostawił ją, by ratować swojego brata, na którego do niedawna zwracał uwagę tylko wtedy, gdy chciał go upokorzyć lub gdy nie posiadał innego zajęcia?
Gdy dotarli do ogromnych, dębowych wrót prowadzących bezpośrednio na dziedziniec, Rhazaro przystanął, nie mając już sił na dalszy bieg. Jego oddech stał się ciężki, a po skroni spływały mu strugi potu, zalewając oczy. Usiadł pod ścianą, pragnąc odpocząć choć przez chwilę, bowiem zmęczenie pokonało go, zabierając ostatki energii. Wiedział, iż musieli uciekać, wiedział o tym lepiej niż o czymkolwiek innym w swym życiu. Jednak tak samo dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że bez odpoczynku zostanie pokonany w walce w przeciągu paru sekund. Rana zaczęła mu dotkliwie dokuczać, paląc żywym ogniem przy każdym poruszeniu, nie ośmielił się jej jednak zabandażować. Jeszcze nie, gdy uciekną będą mieli na to dość czasu. Teraz liczył się dla niego wyłącznie krótki odpoczynek i bezpieczeństwo Bhrazo, jego najmłodszego brata, jedynego, który mu pozostał. Zamknął oczy, wsłuchując się w odgłosy zamku, bowiem w krętych kamiennych korytarzach ten właśnie zmysł pełnił najważniejszą funkcję. Tysiące kroków, krzyki dobywające się z setek gardeł i szczęk broni nie pozwalały mu jednak dokładnie zbadać odległości od najbliższych nieprzyjaciół. Odgłosy nakładały się na siebie, tworząc hałas, który drażnił jego uszy, bowiem wiedział, iż każdy z nich oznacza śmierć kolejnej, bliskiej mu osoby.
- Rhazaro… - wyszeptał tuż obok niego Bhrazo.
Młodzieniec usłyszał w głosie brata strach, który z pewnością przejął władzę nad jego ciałem. Ujrzenie trupów po raz pierwszy w swym życiu i zdrada ludzi, do niedawna jeszcze uważanych za przyjaciół z pewnością odcisnęły trwały ślad na psychice jedenastolatka. Szkoda, iż ten chłopiec w tak młodym wieku musiał ujrzeć piekło.
- Czemu oni atakują siebie nawzajem? – zapytał słabym głosem jego brat.
Przez chwilę Rhazaro nie odpowiadał, układając w myślach jak najkrótsze wytłumaczenie, by nie marnować zbyt wiele energii.
- Pamiętasz może jak przodkowie zapoczątkowali naszą dynastię? – zapytał, przerywając czasem, aby zaczerpnąć powietrza.
- Nasz pradziadek był najwyższym doradcą króla, lecz pragnął korony dla siebie, wobec tego przekupił część strażników, urządzając bunt i zgarniając władzę.
- Historia kołem się toczy – powiedział z ponurym uśmiechem Rhazaro, wstając z kamieni.
Bhrazo podążył za nim, pomagając mu otworzyć ciężką bramę, by wyjść na dziedziniec. Gdy tylko wyszedł z budynku poczuł na twarzy krople, a zimno przejęło go do szpiku kości, nie uciekł jednak niby szczur z tonącego statku, lecz ruszył za bratem ku stajniom. Dziedziniec spływał krwią, dawno już jednak wszystkie ciała pokonanych wystygły, a ci, którzy wygrali, udali się w rejony, gdzie nadal toczyły się walki. Mimo to przemykali pod ścianami budynków, bojąc się zauważenia przez jedno z wielu okien, toteż droga do stajni wydłużyła się niemal dwukrotnie. Nie napotkali jednak żadnych przeszkód na tym ostatnim odcinku – co było wyjątkowo szczęśliwym zbiegiem okoliczności, bowiem stan Rhazara pogarszał się z minuty na minutę – i zdobyli konia. Gdy uciekali przez niepilnowaną bramę – gdyż wszyscy zajęli się walką – Bhrazo odwrócił się w siodle i spojrzał na swój dom, który opuszczał niby najgorszy ze złodziei.
- Rhazaro, czemu zostawiłeś swoją żonę? – zapytał, pragnąc poznać odpowiedź na dręczące go pytanie.
Brat jego zgarbił się jeszcze bardziej i zacisnął mocniej pięści na wodzy. Zaczął drżeć na całym ciele, powstrzymując się od płaczu, po chwili jednak odpowiedział, łamiącym się głosem:
- Ja już nie mam żony. Tak samo jak nie posiadam ojca, ni siostry. Mam tylko jednego brata.
Choć umysł Bhraza nie pracował w pełni swych możliwości przez silne przeżycia, jakich doświadczył podczas ucieczki, zrozumiał, co Rhazaro miał na myśli, wypowiadając te słowa. Mimo iż ból jego stał się dotkliwszy jeszcze niż wcześniej, zadał kolejne, nurtujące go pytanie:
- Co się z nami teraz stanie?
- Będziemy próbowali przeżyć Bhrazo. O tak. Będziemy próbowali przeżyć.
900 years of time and space and I've never met anyone who wasn't important.
The Doctor
Zablokowany

Wróć do „Opowiadania Konkursowe - Przygoda bez magii.”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości