Opowiadania Konkursowe - Przygoda bez magii.Opowiadanie Galanotha

Zablokowany
Awatar użytkownika
Galanoth
Zsyłający Sny
Posty: 328
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje:
Kontakt:

Opowiadanie Galanotha

Post autor: Galanoth »

Czerwone mundury straży miejskiej płonęły w letnim słońcu. Na ulicach Stoen wysoka temperatura i skwar należały do problemów, na które teraz każdy przemykał oko, często przykryte kropelkami ściekającego czołem potu. Pokryte marmurem schody prowadzące na dziedziniec pałacu namiestnika zapełniły się rozgorączkowanym wydarzeniami tłumem. Skandowane okrzyki mieszały się w splot niekończących się ech, zapachy prac rzemieślniczych wygrywały oczywistą walkę z lekkimi woniami szlachty. Nikt się jednak nie przejmował morzem klas społecznych. Różnice w tym wypadku łączyły. W obliczu niebezpieczeństwa nawet mieszkańcy Stoen są w stanie pogodzić się… choćby na dzień lub chwilę.
Wysoki mężczyzna o brodzie mędrca, dość siwej jak na skąpy wiek, wystąpił przed napierający tłum. Pawęże gwardii, przedstawiające złotego orła siedzącego dumnie, lecz z rozłożonymi w górę skrzydłami, były jedyną ścianą dzielącą namiestnika od rewolucji. Ktoś z tłumu rzucił w niego pomidorem. Później posypały się inne przedmioty, bardziej bolesne i ostrzejsze niż słowo.
- Drodzy mieszkańcy! Ja, Samuel Albert Higgs, błagam was o spokój!
Tubalny głos mężczyzny jednym ciosem sprowadził ciszę na rynku. Zbroje straży zabrzęczały, gwardia ustawiła się w równym szyku. Gdzieniegdzie w grupie zburzonych mieszkańców odezwały się ostatnie szykany. Po chodniku zatoczyły się warzywa odbite tarczami wartowników.
- Docierają do nas informacje z innych miast. Nie są one potwierdzone, ale obawiamy się najgorszego. Sprawdzamy każdą z nich. Osobiście nadzoruję tę sprawę. Śmierć Wielkiego Mistrza Romulusa nie ma z tym nic wspólnego. – oznajmił uroczystym, iście spokojnym głosem. Kłamał. Każdy na placu wiedział, że magister ósmego kręgu magów zrzucił się z okna swojej wieży zaledwie piętnaście minut temu. Lawina haseł rozpoczęła się na nowo
- Żądamy prawdy! Lud ma prawo wiedzieć!
- Spisek! Władza chce nas zabić!
- Namiestnik na stos! Pałac zawiśnie!
- Precz z kłamstwem!
Nawet arystokracja, którą Samuel miał w oczywistym poważaniu, bez namysłu przyłączyła się do buntu. Krucha ściana orlich tarcz nie wystarczy, by powstrzymać mieszkańców górnego miasta. Mimo to, namiestnik wierzył. Nigdy nie modlił się do bogów, jako pierwszy w historii zarządzania Stoen nie złożył przysięgi w świątyni. Teraz natomiast odczuwał wrażenie, że niebo spadło mu na głowę.
Zmarszczył brwi, kąciki ust zgarnął nieco w dół. Bolesny grymas twarzy zmieszał się ze znaczącymi spojrzeniami gwardii. Ktoś poklepał prawy bark namiestnika. Stojący nieco z tyłu dziadek, pozbawiony jakiegokolwiek owłosienia, a ubrany w mnisie szaty z wełny, nie pasował do gorącego klimatu wydarzenia – nie z jego stoickim spojrzeniem i radością wypisaną na bladym licu.
Patron Vix wyciągnął wysoko dłoń. Również kościół ma prawo głosu. Palce oplecione łańczuszkami wydawały się być miłe równie jak ich właściciel.
- Dzieci… dzieci… - rzekł cicho, nie starając się przekrzyczeć tłumu – To prawda…
- Wszystko?
Kolejny głos potoczył się echem po ulicy. Pytania wypowiadane zbyt szybko, aby odpowiedzieć na nie po kolei, nagle znalazły jedną odpowiedź. Odpowiedź, która nie zadowoliła nikogo.
- Tak, moi kochani… wszystko. – wziął głęboki oddech - Magii już nie ma.
~~~~
Ognisty ogon przemknął nad głową Aemona. Feniks zatoczył koło tuż pod sufitem. Skrzeczący odgłos denerwował bardziej niż popiół, w jaki zamieniał spalane przedmioty. Bezcenny obraz wiszący na jednej ze ścian, portret pięknej córki Króla Forella, stał się kupką brudu oprawioną w złotą ramę. Bezskuteczne próby naprawienia go czarami spełzły na niczym. Rudowłosa kobieta o błękitnych głębokich oczach, ubrana w długą suknię tego samego koloru, klęczała tuż przy zniszczonym dziele sztuki. Czarodziejka nie wiedziała co się dzieje. Nikt w sumie nie wiedział.
- Mogłabyś mi pomóc, Cantami? Ptasior nie lubi mnie za bardzo.
Strażnik Aemon warknął gniewnie w stronę feniksa. Skrzydlaty stwór wylądował na kandelabrze pozbawionym świec. Latanie w koło pokoju już dawno je spaliło. Woskowe knoty zaśmiecały podłogę, tak jak inne rzeczy, jakie zwierzę uczyniło nicością. Jego ogień ucichł.
- Ptaesio, nie ptasior. Odnoś się do niego z szacunkiem. To okaz z Wysp Wulkanicznych.
- Okaz, który zniszczył równowartość mojego rocznego zarobku. Nie ja będę się z tego spowiadać.
- A myślisz, że kto będzie, kochanie?
Cantami zsunęła długie kosmyki włosów tuż zza prawe ucho. Kolejne próby wywołania jakiekolwiek zaklęcia, choćby wspomagającego, skończyły się tak samo jak poprzednie – zawroty głowy i migrena. Dla Aemona natomiast gorszą rzeczą okazała się być spalona broda. Czarne włoski nie tylko śmierdziały, ale i psuły urok dorosłego mężczyzny. Strażnik okrył je ręką, masował.
- Masz w ogóle pojecie, co z nim będzie? – spytał po chwili, odsuwając się od stworzenia. Feniks nadal siedział na kandelabrze. Całe szczęście był zrobiony z wytrzymałej stali.
- Zostawmy go tutaj. Przez kraty się nie przeciśnie, a i więcej szkód nie wyrządzi. Okna są dopiero w innych pomieszczeniach…
- Sugerujesz, abyśmy tak po prostu… olali go sobie? Canti, sprawdzasz mnie?
- Nie… te czasy minęły wraz ze ślubem.
Perlisty śmiech kobiety starł się z piskiem Ptaesio. Czarodziejka w końcu powstała z klęczek. Dwoma szybkimi ruchami poprawiła marszczony materiał sukni.
- Po prostu więcej tutaj nie zrobimy. Zoo jest duże, a nie tylko feniks wydostał się na wolność. Odkąd runy barier wygasły… jest tu gorzej niż na uczcie w pałacu.
- Twój brat chyba nie podoła wyzwaniu. Ledwo rok sprawowania władzy…
Aemon spojrzał znacząco w stronę żony. Cantami od zawsze była dla niego kimś więcej, niż kochanką życia. Można było z nią rozmawiać o wszystkim, jak i o niczym. Niejedno małżeństwo mogło pozazdrościć im pierwszego spotkania – cali we krwi, ramię w ramię kąpiąc się we krwi zabijanego behemota. Takich chwil się nie zapomina. Mianowania Samuela także.
- Da sobie radę. My natomiast nie, jeśli się nie pospieszymy. Spróbujmy znaleźć Dugha. Ostatnio kierował się w stronę klatek z chimerami…
Cisza mówiła sama za siebie. Chimery nie należały do istot potulnych, choć niejeden ród skusiłby się na tę istotę w swoim godle. Aemon doskonale o tym wiedział. Pojednawcza walka przeciwko behemotowi to pikuś w porównaniu ze stadem drapieżnych chimer.
Szybko zamknęli kraty od pokoju Ptaesio. Feniks zaskrzeczał zaskrzeczał, żołądkował się. Ogień znów buchnął spod piór, tułów podpalił część uniformu strażniczego – białą pelerynę, którą Aemon próbował wcześniej objąć nieposłuszne zwierzę. Mógłby nawet zatęsknić za dekoracją, gdyby nie towarzystwo Cantami.
Obydwoje pobiegli ile sił w nogach. Szeroki korytarz zoo Stoen przypominało miejscami szpital polowy. Na ławach leżeli ranni żołnierze, część z nich zasłonięta przez opatrunki i bandaże. Aemon rozpoznawał większość wartowników. Takie jest bowiem jedno z zadań kapitana straży.
W głównej komnacie, powitalnej, minęli klatki z pomniejszymi stworzeniami. Potulne stworzenia siedziały cicho, niektóre spały. Miś Duala, ulubione stworzątko dzieci, wisiało sennie na paproci zasadzonej w rogu pokoju. Sierść przypominająca łuski pachniała pudrem dla niemowląt.
Strażnicy stojący wokół klatek z drapieżniejszymi zwierzętami zoo nawet nie dostrzegli biegnącego kapitana. Aemon wyprzedzał Cantami, na schodach prowadzących na wyższe piętra poszedł pierwszy. Kolejno otwierane drzwi prezentowały co raz to inne pomieszczenia i komnaty. Prywatne „domy” dla Chowańców wyglądały oryginalnie, różnorodnie. Lód podtrzymywany magicznymi runami teraz zamieniał się w wodę po której pływały pingwiny senorskie. Strażnik pilnujący je zasalutował kapitanowi. Yeti natomiast, do tej pory mało ruchliwe z powodu snu letniego, po zniknięciu magii zaczęło się wierzgać w łańcuchach zarzuconych przez wartowników. Tuzin mężczyzn ledwo co je powstrzymywało.
Hall pustoszał w mgnieniu oka. Z zaludnionych korytarzy został wyłącznie długi tunel pozbawiony porządku. Firany leżały pozrywane na podłodze, niektóre z roślin oplatały sufit. Wysokie jak człowiek liście zakrywały drzwi prowadzące na trzecie piętro. Nagłe zniknięcie magii wprowadziło chaos nawet w świecie przyrody. Widok zaniepokoił Czarodziejkę.
W korytarzu następnej kondygnacji panowała grobowa cisza. Wyłącznie strumyk z okolicznej fontanny wydawał się być jedynym źródłem dźwięku. Stomil Dugh leżał w niej półnagi. Nie był sam.
- Dugh…? – Aemon spojrzał uważnie na ciało pod torsem strażnika. Naga klatka piersiowa, cała odrapana do krwi, oddychała rytmicznie. Piersi zasłaniały dwie olbrzymie łapy chimery, jej pysk obmywała woda tryskająca z kamiennego łba ryby. Stomil, dawniej drwal i kowal, bez trudu podtrzymywał śpiące stworzenie. Nawet nie musiał się poruszać, by dostrzec wyraźnie zarysowane mięśnie, jakie przyniosła ciężka praca.
- Kapitanie, melduję wykonanie zadania. Proszę mi wybaczyć, że nie stanę na baczność, ale ta ślicznotka jest zbyt ładna.
Dugh zachichotał. Wydawał się być radosny, choć rany na jego ciele nie wskazywały na to. Cantami oceniła je spojrzeniem. W końcu doszła do słowa.
- Skąd wiedziałeś jak uśpić chimerę? Żadne podręczniki szkolne nie mówią o takich rzeczach…
- Ale moja babcia tak. Kiedyś pracowała w zoo. Zawsze, wieczorami przy kolacji, opowiadała o stworzeniach jakimi się opiekuje.
Stomil przywarł mocniej do chimery. Delikatnym ruchem złapał linę leżącą obok, by zacząć oplatać nią łapy niebezpiecznego, choć doprawdy słodko chrapiącego stworzenia.
- Radzę nie wchodzić dalej, panie kapitanie. Komnaty krukoszponów są całe w g… - uciął, zdając sobie sprawę z obecności siostry namiestnika – Cóż, nie wyglądają najładniej. Podobnie jak basen z wilczymi pająkami. W sieć zaplątał się jeden z pracowników… żal mi maga. Magia mu nie pomogła.
- Magia na nic się nie zda, gdy jej po prostu nie ma.
- Tak, kapitanie. Myśli pan, że to chwilowe?
- Chciałbym w to wierzyć. Nie jestem jednak optymistą… Canti, a jak ty sądzisz?
Czarodziejka obserwowała obydwu mężczyzn. Dugh w fontannie, Aemon w mundurze. Czasem zastanawiała się w jaki sposób jej mąż pokonałby chimerę, gdyby znalazł się w takiej sytuacji. Pomysły, jakie przyszły do głowy, wyparły na twarz uśmiech. Dość szeroki, wesoły.
- Jeśli magia zniknęła naprawdę… to nie będę miała pracy. Więcej czasu spędzę w domu, wśród przyjaciół… którzy też stracili posady. Ale to chyba niczego nie zmieni, oprócz tego, że niektórzy z nas będą musieli żyć inaczej… wręcz zupełnie inaczej niż zwykle… kiedyś.
Dugh raz jeszcze spojrzał na swojego kapitana. W jego mętnych piwnych oczach Aemon wyglądał niczym anioł, najpiękniejszy ze wszystkich stworzeń niebiańskich. Dla jednych był to zwyczajny rycerz, mąż Czarodziejki z domu Higgs, dla niego – bohater, patriota.
- Panie kapitanie, wiem, że to nieodpowiednia pora, ale chciałbym poprosić o urlop.
- Niejednemu z nas się przyda, Stomil. Tydzień wystarczy?
Aemon uśmiechnął się. Choć nie potrafił czynić tego z równie wielką ekspresją i zaangażowaniem jak Cantami, nadal wychodziło mu to pięknie.
- Dziękuję, kapitanie.
Sir Kolinberg skinął tylko głową. To ciężki dzień, a dopiero minęło południe. Gorące słońce parzyło przez diamentowe okna. Aemon wyjrzał zza najbliższego. Na ulicach panowała wrzawa niezrozumienia. „A więc magia zniknęła”, pomyślał sobie, po czym przeniósł wzrok na żonę. Kobieta wzięła skądś miotłę. Zwykłą zwyczajną miotłę. Trzymała ją niepoprawnie, jakby bez przyzwyczajenia. Grubą szczotą sprzątała podłogę od pokoju mandragor. Pracę rozpoczęła bez żadnego słowa, ot tak. Aby usprawnić swoje poczynania, podciągnęła suknię do ud tylko po to, aby na koniec rozerwać ją silnym pociągnięciem. To samo zrobiła z rękawami. Podała je Dughowi. Teraz mógł się opatrzyć.
Aemon nigdy tak nie patrzył na żonę. Cantami Victoria Higgs, Czarodziejka czwartego kręgu magów, siostra namiestnika Samuela Alberta Higgsa, pogromczyni zła i kapitana Kolinberga. Jedyna, która go pokonała. Aemon wpatrywał się na jej ciało ukazane przez oderwane kawałki sukni, uśmiechnął się nieznacznie pod nosem. W świetle letniego słońca padającego pryzmatem kryształu, wyglądała jak zaklęta, jak z bajki. Jego własny Kopciuszek; taki piękny, zmysłowy… prawdziwy. Raz jeszcze zbadał wzrokiem jej uda i sylwetkę, nieco przychyloną wraz z miotłą.
- Życie bez magii… - rzucił niby do siebie, ale jednak do mężczyzny wychodzącego z fontanny – Życie bez magii, Dugh, też ma swój czar.
Zablokowany

Wróć do „Opowiadania Konkursowe - Przygoda bez magii.”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości