Równina Maurat ⇒ [Efne i okolice]Ogniste uczucie
- River
- Zsyłający Sny
- Posty: 315
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Smok
- Profesje: Wędrowiec , Rozbójnik , Najemnik
- Kontakt:
Przytulił ją mocno po wejściu do celi oglądając dokładnie, aby sprawdzić czy nic jej się nie stało podczas jego nieobecności. Odetchnął z ulgą kiedy nic nie znalazł i usiadł z nią cały czas ją obejmując.
- Jeśli zajdzie taka potrzeba bądź gotowa do ucieczki. - Szepnął wciąż mając spięte mięśnie i będąc poddenerwowanym przez przesłuchanie. Mówił poważnym tonem, ale nie tłumaczył ukochanej co go tak poruszyło. Pocałował ją czule głaszcząc po policzku. To nie było odpowiednie dla niej miejsce i nigdy nie powinna spędzić w nim choćby sekundy. Trudno było mu znieść myśl, że przez niego mają takie problemy i to on powinien ich z kłopotów wyciągnąć, ale niestety nie był w stanie. Cały czas główkował co począć z tym od aur, po którego posłali i szczerze bał się co z tego wyjdzie.
Na szczęście jego rozmyślenia zostały szybko przerwane przybyciem Chibiego, nim chłopak zaczął się zastanawiać czy dobrze postąpił chcąc ochronić Isambre przed oprychami w taki sposób. Skupił się na białym maluchu, którego nakrył prześcieradłem, by żołnierze go nie zobaczyli, niestety gad nie mógł ukryć swojej radości. Przytulił do siebie szczęśliwy zwierzaka, którego zaskoczyła reakcja chłopaka, ale również bardzo się cieszył z odnalezienia ich, futrzak nawet się rozpłakał ze szczęścia. Dzięki niemu River miał nawet nadzieję, że przed ucieczką uda im się odzyskać wszystkie ich rzeczy, właśnie za sprawą Chibiego. Wiedział, że to egoistyczne i może być niebezpieczne dla niego, ale nie mógł pogodzić się z myślą, że ich rzeczy, przede wszystkim Isambre mogłoby zostać w tym miejscu.
- To tutaj, proszę pani, proszę - rozległ się głos klawisza zatrzymującego rozglądającą się czytającą, a po drugiej stronie krat zatrzymała się dwójka strażników, oficer oraz jakaś podstarzała kobieta odziana w skromne ubranie.
- Niech się dzieje co los nam zapisał. - Westchnął ciężko chłopak mówiąc do siebie i wstał od ukochanej oraz schowanego malucha. Skrzywił się przy tym z bólem przez co złapał się za złamane żebra i zasłonił sobą dziewczynę patrząc wrogo na nich wszystkich warcząc cicho, przez co jego ręka znowu zaczęła płonąć. Był gotowy do ataku w razie konieczności.
Staruszka podeszła do krat przykładając do oczu swoje okulary i skupiła wzrok na chłopaku, zaraz jednak upuściła swoje szkiełka i zlękniona się cofnęła w obawie o swoje życie, zobaczyła coś czego się nie spodziewała.
- T-To smoki! - Wydyszała z trudem łapiąc się za serce. Jej zaskoczenie było spowodowane małą ilością przedstawicieli tej rasy na ziemiach Alaranii, a już na pewno rzadko spotykanych.
Na jej słowa odbijające się echem w korytarzu niemal umilkło całe więzienie, jedynie więźniowie szeptali przekazując sobie tę informację o ich sąsiadach z celi. Wśród strażników też powstało poruszenie bali się, że w każdej chwili gady mogą ich wszystkich spalić. Kobietą najbardziej wstrząsnął jęk i krzyki pożeranych przez ognie ludzi, które usłyszała w aurze chłopaka. Nie wątpiła w to, że jest niebezpieczny i bezwzględny. Jedynie naczelnik nie przeraził się tej wiadomości, a nawet przez nią w jego oczach pojawiło się zaintrygowanie. Widać było, że coś kombinował.
- A więc smoki... - Odezwał się odprawiając swoich ludzi i czytającą machnięciem ręki po czym sam podszedł do krat przypatrując się schwytanym jaszczurom. - Dziwię się, że jeszcze nie uciekliście... Chyba, że tej starusze się coś pomyliło. - Powiedział nie kryjąc swoich wątpliwości co do kobiety, widać było, że z pogardą traktuje magie i talenty niewymagające siły fizycznej i nie wynikające z ciężkich ćwiczeń przez lat. - I co ja mam z wami zrobić? Może wezwę łowców? Co o tym myślicie? - Spytał uśmiechając się pewny siebie.
Riverowi się to nie podobało i postąpił o krok jakby chciał się na niego rzucić, ale został w miejscu nie chcąc pogarszać ich sytuacji, nie wiedział, że Isambre martwi się o bezpieczeństwo tych ludzi.
- Tak jak myślałem - naczelnik zmrużył oczy zadowolony z siebie, że jego domysły okazały się prawdziwe. - Nie wiem dlaczego, ale przy niej się kontrolujesz i nie chcesz walczyć. Bardzo ciekawe. - Zaśmiał się niepokojąco.
- Jeśli ją tkniesz... - warknął chłopak, kontrolując się, aby się nie przemienić.
- Jeśli zajdzie taka potrzeba bądź gotowa do ucieczki. - Szepnął wciąż mając spięte mięśnie i będąc poddenerwowanym przez przesłuchanie. Mówił poważnym tonem, ale nie tłumaczył ukochanej co go tak poruszyło. Pocałował ją czule głaszcząc po policzku. To nie było odpowiednie dla niej miejsce i nigdy nie powinna spędzić w nim choćby sekundy. Trudno było mu znieść myśl, że przez niego mają takie problemy i to on powinien ich z kłopotów wyciągnąć, ale niestety nie był w stanie. Cały czas główkował co począć z tym od aur, po którego posłali i szczerze bał się co z tego wyjdzie.
Na szczęście jego rozmyślenia zostały szybko przerwane przybyciem Chibiego, nim chłopak zaczął się zastanawiać czy dobrze postąpił chcąc ochronić Isambre przed oprychami w taki sposób. Skupił się na białym maluchu, którego nakrył prześcieradłem, by żołnierze go nie zobaczyli, niestety gad nie mógł ukryć swojej radości. Przytulił do siebie szczęśliwy zwierzaka, którego zaskoczyła reakcja chłopaka, ale również bardzo się cieszył z odnalezienia ich, futrzak nawet się rozpłakał ze szczęścia. Dzięki niemu River miał nawet nadzieję, że przed ucieczką uda im się odzyskać wszystkie ich rzeczy, właśnie za sprawą Chibiego. Wiedział, że to egoistyczne i może być niebezpieczne dla niego, ale nie mógł pogodzić się z myślą, że ich rzeczy, przede wszystkim Isambre mogłoby zostać w tym miejscu.
- To tutaj, proszę pani, proszę - rozległ się głos klawisza zatrzymującego rozglądającą się czytającą, a po drugiej stronie krat zatrzymała się dwójka strażników, oficer oraz jakaś podstarzała kobieta odziana w skromne ubranie.
- Niech się dzieje co los nam zapisał. - Westchnął ciężko chłopak mówiąc do siebie i wstał od ukochanej oraz schowanego malucha. Skrzywił się przy tym z bólem przez co złapał się za złamane żebra i zasłonił sobą dziewczynę patrząc wrogo na nich wszystkich warcząc cicho, przez co jego ręka znowu zaczęła płonąć. Był gotowy do ataku w razie konieczności.
Staruszka podeszła do krat przykładając do oczu swoje okulary i skupiła wzrok na chłopaku, zaraz jednak upuściła swoje szkiełka i zlękniona się cofnęła w obawie o swoje życie, zobaczyła coś czego się nie spodziewała.
- T-To smoki! - Wydyszała z trudem łapiąc się za serce. Jej zaskoczenie było spowodowane małą ilością przedstawicieli tej rasy na ziemiach Alaranii, a już na pewno rzadko spotykanych.
Na jej słowa odbijające się echem w korytarzu niemal umilkło całe więzienie, jedynie więźniowie szeptali przekazując sobie tę informację o ich sąsiadach z celi. Wśród strażników też powstało poruszenie bali się, że w każdej chwili gady mogą ich wszystkich spalić. Kobietą najbardziej wstrząsnął jęk i krzyki pożeranych przez ognie ludzi, które usłyszała w aurze chłopaka. Nie wątpiła w to, że jest niebezpieczny i bezwzględny. Jedynie naczelnik nie przeraził się tej wiadomości, a nawet przez nią w jego oczach pojawiło się zaintrygowanie. Widać było, że coś kombinował.
- A więc smoki... - Odezwał się odprawiając swoich ludzi i czytającą machnięciem ręki po czym sam podszedł do krat przypatrując się schwytanym jaszczurom. - Dziwię się, że jeszcze nie uciekliście... Chyba, że tej starusze się coś pomyliło. - Powiedział nie kryjąc swoich wątpliwości co do kobiety, widać było, że z pogardą traktuje magie i talenty niewymagające siły fizycznej i nie wynikające z ciężkich ćwiczeń przez lat. - I co ja mam z wami zrobić? Może wezwę łowców? Co o tym myślicie? - Spytał uśmiechając się pewny siebie.
Riverowi się to nie podobało i postąpił o krok jakby chciał się na niego rzucić, ale został w miejscu nie chcąc pogarszać ich sytuacji, nie wiedział, że Isambre martwi się o bezpieczeństwo tych ludzi.
- Tak jak myślałem - naczelnik zmrużył oczy zadowolony z siebie, że jego domysły okazały się prawdziwe. - Nie wiem dlaczego, ale przy niej się kontrolujesz i nie chcesz walczyć. Bardzo ciekawe. - Zaśmiał się niepokojąco.
- Jeśli ją tkniesz... - warknął chłopak, kontrolując się, aby się nie przemienić.
- A co ty im możesz zrobić? - Pytanie padło od strony drzwi na początku korytarza. Stał w nich zgarbiony mężczyzna, wiekiem zbliżonym do osiemdziesiątki o pomarszczonej i suchej twarzy, pełnej starczych plam. Jej rysy dawno już podupadły, a skóra zrobiła się cienka jak papier i zwisająca na policzkach. Na orlim nosie trzymały się okrągłe okulary w brązowych oprawkach i połamanych szkłach. Za nimi znajdowały się przymglone oczy, bijące wiedzą i doświadczeniem. Zdawał się jednak niedowidzieć pewnych detali. Ubrany był jak kapłan to znaczy w długą wytartą szatę, przewiązaną na biodrach sznurkiem, na którą narzucono kamizelkę i skórzaną torbę. Kiedy podszedł bliżej, jego sięgające łokci siwe włosy zafalowały, odkrywając paskudne blizny na skroniach. Cały efekt psuł dwuręczny miecz przewieszony przez jego plecy. Gdyby nie on nieznajomy mógłby uchodzić za czarodzieja. - Obecnie jesteś nikim, zwykłym kaleką za kratami, a nie wolnym smokiem. Dodatkowo jesteś ranny - dodał ochrypłym głosem, w którym wyczuć można było wyraźną wrogość do chłopaka. - I ty uważasz się za drapieżnika?
- Przepraszam bardzo - wtrącił naczelnik, który uznał, że przyglądanie się temu swobodnie z boku jest dla niego uwłaczające. Wyszedł więc przed szereg, który tworzyła czytelniczka aur i dwóch strażników, a następnie wypiął dumnie pierś, by pochwalić się stopniem i pozycją. - Kim jesteś i jak tu wlazłeś?
- Conan - przedstawił się siwy mężczyzna, nie odrywając oczu od Rivera i stojącej za nim Isambre.
- Tylko tyle? - zdziwił się szef więzienia i poprawiając pas z drewnianą pałką, splunął starcowi pod nogi. - Za kogo się uważasz, co? Wchodzisz do mojego więzienia jak pan i władca, nie okazujesz szacunku gospodarzowi, znaczy się mnie, a na dodatek obrażasz więźnia. Za to powinienem cię wsadzić do celi lub porządnie przetrzepać pałą.
- Śmiało - skontrował starzec zwany Conanem, który błyskawicznym ruchem zdjął miecz z pleców, lecz nie wyciągał go z pochwy. Stał tylko i obserwował jak strażnicy i kobieta w okularach starają się zrozumieć co tu się właściwie dzieje. Na ich ustach malowało się zdziwienie. Stali jak sparaliżowani, nie mogąc wydobyć z siebie ani jednej sylaby. Tylko smoczyca zdawała się rozumieć sytuację, dlatego cofnęła się pod ścianę razem z Chibim, który wyskoczył spod brudnego prześcieradła i zaraz chciał pod nie wrócić, gdy ujrzał siwego nieznajomego z mieczem niemal dorównującej mu długości. Ten z kolei nie wyglądał ma przyjaznego, a wręcz kipiał złością.
- Przeszła ci ochota? - zapytał po chwili, rzucając najpierw wściekłe spojrzenie starszej kobiecie, która uciekła na widok jego czarnych ślepi z czerwoną źrenicą, a następnie jednym ruchem ręki wyciągnął kraty z zawiasów razem z kawałkiem ściany i cisnął nimi na naczelnika i jego eskortę, przyszpilając ich do ściany.
- Przyszedłem po córkę - dodał już spokojniej, widząc jak trójka ludzi krztusi się własną krwią.
Następnie jakgdyby nigdy nic wszedł do celi i mało delikatnym ruchem odrzucił Rivera na bok, by mieć czystą drogę do smoczycy. Ta stała pod ścianą, patrząc na niego ze spokojem w oczach, lecz nie mogła opanować drżenia rąk. Do momentu, gdy starzec wetknął w nie skórzaną sakwę dziewczyny, wyjętą z jego torby.
- Nie dziękuj - powiedział krótko i chwytając ją za rękę, wyprowadził z więzienia.
- Przepraszam bardzo - wtrącił naczelnik, który uznał, że przyglądanie się temu swobodnie z boku jest dla niego uwłaczające. Wyszedł więc przed szereg, który tworzyła czytelniczka aur i dwóch strażników, a następnie wypiął dumnie pierś, by pochwalić się stopniem i pozycją. - Kim jesteś i jak tu wlazłeś?
- Conan - przedstawił się siwy mężczyzna, nie odrywając oczu od Rivera i stojącej za nim Isambre.
- Tylko tyle? - zdziwił się szef więzienia i poprawiając pas z drewnianą pałką, splunął starcowi pod nogi. - Za kogo się uważasz, co? Wchodzisz do mojego więzienia jak pan i władca, nie okazujesz szacunku gospodarzowi, znaczy się mnie, a na dodatek obrażasz więźnia. Za to powinienem cię wsadzić do celi lub porządnie przetrzepać pałą.
- Śmiało - skontrował starzec zwany Conanem, który błyskawicznym ruchem zdjął miecz z pleców, lecz nie wyciągał go z pochwy. Stał tylko i obserwował jak strażnicy i kobieta w okularach starają się zrozumieć co tu się właściwie dzieje. Na ich ustach malowało się zdziwienie. Stali jak sparaliżowani, nie mogąc wydobyć z siebie ani jednej sylaby. Tylko smoczyca zdawała się rozumieć sytuację, dlatego cofnęła się pod ścianę razem z Chibim, który wyskoczył spod brudnego prześcieradła i zaraz chciał pod nie wrócić, gdy ujrzał siwego nieznajomego z mieczem niemal dorównującej mu długości. Ten z kolei nie wyglądał ma przyjaznego, a wręcz kipiał złością.
- Przeszła ci ochota? - zapytał po chwili, rzucając najpierw wściekłe spojrzenie starszej kobiecie, która uciekła na widok jego czarnych ślepi z czerwoną źrenicą, a następnie jednym ruchem ręki wyciągnął kraty z zawiasów razem z kawałkiem ściany i cisnął nimi na naczelnika i jego eskortę, przyszpilając ich do ściany.
- Przyszedłem po córkę - dodał już spokojniej, widząc jak trójka ludzi krztusi się własną krwią.
Następnie jakgdyby nigdy nic wszedł do celi i mało delikatnym ruchem odrzucił Rivera na bok, by mieć czystą drogę do smoczycy. Ta stała pod ścianą, patrząc na niego ze spokojem w oczach, lecz nie mogła opanować drżenia rąk. Do momentu, gdy starzec wetknął w nie skórzaną sakwę dziewczyny, wyjętą z jego torby.
- Nie dziękuj - powiedział krótko i chwytając ją za rękę, wyprowadził z więzienia.
- River
- Zsyłający Sny
- Posty: 315
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Smok
- Profesje: Wędrowiec , Rozbójnik , Najemnik
- Kontakt:
River był równie zaskoczony jak inni pojawieniem się starca, w którego kierunku po chwili spojrzał. Nie miał pojęcia co to wszystko miało znaczyć i skąd wziął się ten mężczyzna, jednakże z racji tego, że znajdował się po drugiej stronie krat wziął go za wroga. To wszystko co padło padło z ust przybysza niezwykle zdenerwowało gada, który nie myślał już o niczym innym jak tylko wypatroszeniu obcego za jego zniewagę.
- Zamilcz kanalio... - Warknął, żeby zaraz wściekle ryknąć, a jego postać otoczył gęsty dym, jednakże szybko opadł, kiedy chłopak się zachwiał i z ledwością ustał na nogach trzymając dłonią krwawiącej rany na piersi, która w tym momencie się otworzyła. Nie miał siły się przemienić, a to jeszcze bardziej denerwowało Rivera. - Łatwo ci to wszystko mówić będąc po drugiej stronie krat. - Uśmiechnął się kpiąco myśląc, że to zwykły człowiek. - Inaczej byś gadał gdybyś tutaj przyszedł - odparł pewny siebie nie dając po sobie poznać, że nie ma sił użyć całej swojej mocy. Zerknął przez ramię na Isambre, przez jej cofnięcie się pomyślał, że zna tego człowieka i bardzo się go boi, dlatego zamierzał dołożyć wszelkich starań, by się go pozbyć.
Chłopak nie był jednak już tak pewny siebie kiedy Conan z łatwością wyrwał kraty, którymi przygniótł trójkę strażników. Zaniepokoił się jeszcze bardziej kiedy Riverowi udało się pochwycić spojrzenie przybysza o niezwykłych oczach, zadrżał nie wiedząc czemu miałby się przejąć takimi dziecinnymi sztuczkami. Zamarł jednak w miejscu, kiedy ten nazwał Isambre swoją córką, przez co jednoręki nie miał możliwości w porę uniknąć jego silnego odepchnięcia przez starca chcącego podejść do smoczycy. River uderzył w ścianę i padł na ziemię wypluwając krew z ust. Znów zobaczył mroczki przed oczami i zamazującym się wzrokiem patrzył jedynie jak dziewczyna jest wyprowadzana przez swojego ojca.
- Isa... - Mruknął słabo starając się podnieść i rzucić za nimi w pogoń.
Chibi pisnął przerażony kiedy jego przyjaciel został uderzony przez mężczyznę i nie myśląc za wiele rzucił się na napastnika ciągnącego za rękę Isambre i ugryzł go w dłoń. Czuł się odpowiedzialny za bezpieczeństwo przyjaciółki skoro River był nie zdolny do walki, wiedział, że chłopak nie wybaczyłby mu gdyby tak po prostu pozwolił zabrać ukochaną smoka.
- Jesteście... Skończeni... - Warknął naczelnik bulgoczącym od krwi w gardle głosem.
- Zamilcz kanalio... - Warknął, żeby zaraz wściekle ryknąć, a jego postać otoczył gęsty dym, jednakże szybko opadł, kiedy chłopak się zachwiał i z ledwością ustał na nogach trzymając dłonią krwawiącej rany na piersi, która w tym momencie się otworzyła. Nie miał siły się przemienić, a to jeszcze bardziej denerwowało Rivera. - Łatwo ci to wszystko mówić będąc po drugiej stronie krat. - Uśmiechnął się kpiąco myśląc, że to zwykły człowiek. - Inaczej byś gadał gdybyś tutaj przyszedł - odparł pewny siebie nie dając po sobie poznać, że nie ma sił użyć całej swojej mocy. Zerknął przez ramię na Isambre, przez jej cofnięcie się pomyślał, że zna tego człowieka i bardzo się go boi, dlatego zamierzał dołożyć wszelkich starań, by się go pozbyć.
Chłopak nie był jednak już tak pewny siebie kiedy Conan z łatwością wyrwał kraty, którymi przygniótł trójkę strażników. Zaniepokoił się jeszcze bardziej kiedy Riverowi udało się pochwycić spojrzenie przybysza o niezwykłych oczach, zadrżał nie wiedząc czemu miałby się przejąć takimi dziecinnymi sztuczkami. Zamarł jednak w miejscu, kiedy ten nazwał Isambre swoją córką, przez co jednoręki nie miał możliwości w porę uniknąć jego silnego odepchnięcia przez starca chcącego podejść do smoczycy. River uderzył w ścianę i padł na ziemię wypluwając krew z ust. Znów zobaczył mroczki przed oczami i zamazującym się wzrokiem patrzył jedynie jak dziewczyna jest wyprowadzana przez swojego ojca.
- Isa... - Mruknął słabo starając się podnieść i rzucić za nimi w pogoń.
Chibi pisnął przerażony kiedy jego przyjaciel został uderzony przez mężczyznę i nie myśląc za wiele rzucił się na napastnika ciągnącego za rękę Isambre i ugryzł go w dłoń. Czuł się odpowiedzialny za bezpieczeństwo przyjaciółki skoro River był nie zdolny do walki, wiedział, że chłopak nie wybaczyłby mu gdyby tak po prostu pozwolił zabrać ukochaną smoka.
- Jesteście... Skończeni... - Warknął naczelnik bulgoczącym od krwi w gardle głosem.
- No, prawie udało ci mnie wystraszyć - skomentował wyniośle, Conan, zatrzymując się z Isambre w drzwiach celi, by popatrzeć jak chłopak krwawi i pluje krwią. Starzec miał sporo powodów, by go nienawidzić. Głównym niewątpliwie był fakt, że River też był smokiem, a co za tym idzie w normalnych okolicznościach już leżałby martwy. Mimo iż ludzie uważali ich za mądre i szlachetne stworzenia, walczyły one między sobą dosłownie o wszystko, zaczynając od terytorium, kończąc na skarbcu. Nie było opcji, by spotkanie dwóch gadów zakończyło się dobrze. Chyba, że tych połączonych przez los.
- Co, nie poznajesz własnego ojca? - zapytał po chwili, przerywając milczenie.
- To przez te oczy... - zaczęła Isambre, lecz starzec machnął tylko ręką i ruszył w kierunku wyjścia.
- Później ci wytłumaczę.
- Czekaj! Nie zostawię Rivera. Pomóż mu.
- Jemu? - Conan uniósł pytająco brwi, odwracając się przez ramię i spoglądając z ukosa na chyboczącego się na nogach gada. Nie ukrywał do niego niechęci ani wrogości, jednak widok ran przypomniał mu czasy kiedy sam podobnie wyglądał. Dodatkowo spojrzenie załzawionych oczu Isambre nie mogło spotkać się z obojętnością starca. Choć nie łączyły ich szczególnie mocne więzi, nadal byli rodziną. Conan nie musiał jej pomagać, a ona mogła w każdej chwili przegryźć ojcu gardło. W końcu, jak to smoki, byli wrogami.
- Tylko nie próbuj sztuczek - warknął w końcu ojciec smoczycy, podchodząc do niego. Strącając Chibiego z dłoni, dopiero teraz zorientował się, że mały cały czas go gryzł, chwycił Rivera za ramię i narzucił go sobie na barki.
Kilka minut później wszyscy byli już przed więzieniem, gdzie Conan odstawił Rivera i podszedł do Isambre, kładąc jej dłoń na policzku.
- Nic nie jesteś mi dłużna - wyjaśnił. - Byłem w okolicy, więc pomogłem. Jak widać instynkt rodzicielski wciąż się we mnie tli.
- Dziękuję - odparła smoczyca, klękając obok Rivera. - Nic ci nie jest?
- Wyliże się. Niech wypije to - wtrącił smok, wyjmując z torby flakonik z zielonym płynem. - I do rana rany mu się skeją, żebra naprostują. Lecz będzie boleć, bardzo - dodał z uśmiechem na myśl, że chłopak będzie rzucać się w drgawkach po jego eliksirze.
Następnie odszedł kilka kroków. Jego ciało owiał smoliście czarny dym, a gdy tylko opadł na placu stał ogromny jaszczur, wzrostem i długością przewyższając Rivera i Isambre prawie pięciokrotnie. Jego czarne łuski zalśniły w słońcu, a ogromny łeb kłapnął szczękami, przeganiając wszystkich zebranych na placu. Łącznie ze strażnikami. Nim jednak jego potężne skrzydła odbiły się od ziemii, smok spojrzał z pobłażaniem na córkę i jej wybranka.
- Nie jesteś jej wart choćbyś i był królem smoków.
I wzbił się w powietrze z donośnum hukiem i zawisł nad miastem niczym widmo śmierci, czekając aż młodzi do niego dołączą.
- Co, nie poznajesz własnego ojca? - zapytał po chwili, przerywając milczenie.
- To przez te oczy... - zaczęła Isambre, lecz starzec machnął tylko ręką i ruszył w kierunku wyjścia.
- Później ci wytłumaczę.
- Czekaj! Nie zostawię Rivera. Pomóż mu.
- Jemu? - Conan uniósł pytająco brwi, odwracając się przez ramię i spoglądając z ukosa na chyboczącego się na nogach gada. Nie ukrywał do niego niechęci ani wrogości, jednak widok ran przypomniał mu czasy kiedy sam podobnie wyglądał. Dodatkowo spojrzenie załzawionych oczu Isambre nie mogło spotkać się z obojętnością starca. Choć nie łączyły ich szczególnie mocne więzi, nadal byli rodziną. Conan nie musiał jej pomagać, a ona mogła w każdej chwili przegryźć ojcu gardło. W końcu, jak to smoki, byli wrogami.
- Tylko nie próbuj sztuczek - warknął w końcu ojciec smoczycy, podchodząc do niego. Strącając Chibiego z dłoni, dopiero teraz zorientował się, że mały cały czas go gryzł, chwycił Rivera za ramię i narzucił go sobie na barki.
Kilka minut później wszyscy byli już przed więzieniem, gdzie Conan odstawił Rivera i podszedł do Isambre, kładąc jej dłoń na policzku.
- Nic nie jesteś mi dłużna - wyjaśnił. - Byłem w okolicy, więc pomogłem. Jak widać instynkt rodzicielski wciąż się we mnie tli.
- Dziękuję - odparła smoczyca, klękając obok Rivera. - Nic ci nie jest?
- Wyliże się. Niech wypije to - wtrącił smok, wyjmując z torby flakonik z zielonym płynem. - I do rana rany mu się skeją, żebra naprostują. Lecz będzie boleć, bardzo - dodał z uśmiechem na myśl, że chłopak będzie rzucać się w drgawkach po jego eliksirze.
Następnie odszedł kilka kroków. Jego ciało owiał smoliście czarny dym, a gdy tylko opadł na placu stał ogromny jaszczur, wzrostem i długością przewyższając Rivera i Isambre prawie pięciokrotnie. Jego czarne łuski zalśniły w słońcu, a ogromny łeb kłapnął szczękami, przeganiając wszystkich zebranych na placu. Łącznie ze strażnikami. Nim jednak jego potężne skrzydła odbiły się od ziemii, smok spojrzał z pobłażaniem na córkę i jej wybranka.
- Nie jesteś jej wart choćbyś i był królem smoków.
I wzbił się w powietrze z donośnum hukiem i zawisł nad miastem niczym widmo śmierci, czekając aż młodzi do niego dołączą.
- River
- Zsyłający Sny
- Posty: 315
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Smok
- Profesje: Wędrowiec , Rozbójnik , Najemnik
- Kontakt:
Przemilczał jego komentarz starając nie poddać się osłabieniu i pokazać mu, że popełnił ogromny błąd nie doceniając chłopaka, który podbiegł by do niego i zmiażdżył swoimi szczękami ciało starca, jak kruchą gałązkę. Zrobiłby tak gdyby ciało nie odmawiało mu posłuszeństwa. Był wściekły, że nie może tak jak inni swoi pobratymcy przebywać ciągle w swojej smoczej postaci, nie przejmować się zmęczeniem i móc przybrać swoją naturalną formę w każdej chwili, nawet jakby konał. Wiedział, że to była jego zapłata za przeżycie po zawaleniu się jego wieży i samodzielne wydostanie się ze śmiertelnej pułapki jaką stworzyły gruzy, które go pogrzebały.
Jego gniew wzniecał jeszcze jeden fakt, odkąd się Obudził w nowym świecie w większości żył jako człowiek, prowadzący hulaszczy i awanturniczy tryb życia, dając sobie poobijać każdą kość i zalewając organizm hektolitrami miodu. Dotarło do niego jak bardzo się zapuścił i osłabł, praktycznie od dawna nie trenował, nie podnosił swoich umiejętności, przez co podupadł na formie. Gdyby nie to nie wyszedł by z walki przeciwko tamtym oprychom w tak tragicznym stanie, a jedynie miałby kilka lekkich stłuczeń. Starzec miał rację, on już nie był drapieżnikiem, jedynie nazbyt pewnym swojej siły człowiekiem o niezwykłej mocy. Nawet jeśli byłby w pełni zdrowia, najedzony, wypoczęty i ogólnie świeżo co urodzony i tak nie byłby w stanie pokonać smoka, który mógłby ich zaatakować, a jeśli gad byłby słabszy od Rivera, chłopak skończyłby w tym samym, albo gorszym stanie niż jest teraz. Za bardzo stał się człowiekiem i to go denerwowało.
- Zostaw ją. - Warknął wstając z trudem i patrząc hardo w ich stronę, nie zamierzał się poddać. Nie wiedział dlaczego ona ze spokojem wysłuchiwała tego wszystkiego co mówił o smoku jej kochany tatuś, ale z drugiej strony był jej wdzięczny, że go nie broniła. Mógł się stać słabym człowiekiem, ale honor nigdy by mu nie pozwolił na to, aby to jakaś kobieta musiała go bronić, on był odpowiedzialny za bezpieczeństwo ich obojga.
Nie cofnął się widząc jak Conan zmierza w jego stronę, a nawet przyjął postawę do ataku z płonącą ręką, jednakże starzec nie miał zamiaru go wykończyć, a jedynie spełnić prośbę swojej córki. Cofnął się chcąc zaprotestować, ale nim cokolwiek powiedział mężczyzna go chwycił i wynosił z więzienia. Nie podobało się to Riverowi, ale lepsze to niż by Isambre miała go nieść.
- Leć znaleźć klucz. - Polecił słabo Chibiemu, który na początku nie wiedział o co chodzi i chciał zaprotestować, że to głupie posunięcie, ale w końcu i tak ruszył w przeciwną stronę korytarzem szukając zapachu smoka, przemieszanego z metalem oraz magią.
Kiedy udało się maluchowi znaleźć w końcu dziwny klucz, smoki były już dawno na zewnątrz, ale nie przejmował się tym, ponieważ wydostanie się z więzienia było dla małego zwinnego stworka łatwizną tak samo jak dostanie się tam. River usiadł dysząc ciężko i przyciskając dłoń do rany, zerkając wrogo z ukosa na obcego jaszczura. Nie ufał mu i miał silną ochotę pozbawić go głowy, gdyby nie fakt, że obecnie nie był w stanie.
- Nic mi nie jest... - burknął z rozdrażnieniem, nie wiedział czemu odpowiedział ukochanej takim tonem w końcu ona nic nie zrobiła. To bardziej o na powinna być wściekła na niego nie on na nią.
Odtrącił od siebie jej dłoń z podejrzanym eliksirem i się podniósł z drobnymi trudnościami, ale nie przejął się nimi. Udawał, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, a on jest w pełni sił. Doskonale wiedział, że Isambre zasługiwała na kogoś lepszego, starzec nie musiał mu tego uświadamiać.
Nagle usłyszał piskliwe mruknięcie i zobaczył biegnącego w ich stronę zwierzaka z kluczem w pyszczku, który zabrał od razu jak mały się przy nim zatrzymał i zawiesił sobie na szyi, pozwalając maluchowi wdrapać się na swoje barki. Po raz pierwszy spojrzał na Isambre od momentu jak jej ojciec zaczął ją wyciągać z celi nie zwracając uwagi na jednorękiego gada.
- Leć z nim - odezwał się bez emocji rozglądając się dokoła. - Ja pojadę konno. - Nie zamierzał ranić swojej dumy, a tym bardziej dawać powodów do kpin starszemu gadowi, tego by jedynie brakowało, aby jej ojciec zobaczył jak jego córka nosi na grzbiecie swojego partnera w ludzkiej skórze.
Jego gniew wzniecał jeszcze jeden fakt, odkąd się Obudził w nowym świecie w większości żył jako człowiek, prowadzący hulaszczy i awanturniczy tryb życia, dając sobie poobijać każdą kość i zalewając organizm hektolitrami miodu. Dotarło do niego jak bardzo się zapuścił i osłabł, praktycznie od dawna nie trenował, nie podnosił swoich umiejętności, przez co podupadł na formie. Gdyby nie to nie wyszedł by z walki przeciwko tamtym oprychom w tak tragicznym stanie, a jedynie miałby kilka lekkich stłuczeń. Starzec miał rację, on już nie był drapieżnikiem, jedynie nazbyt pewnym swojej siły człowiekiem o niezwykłej mocy. Nawet jeśli byłby w pełni zdrowia, najedzony, wypoczęty i ogólnie świeżo co urodzony i tak nie byłby w stanie pokonać smoka, który mógłby ich zaatakować, a jeśli gad byłby słabszy od Rivera, chłopak skończyłby w tym samym, albo gorszym stanie niż jest teraz. Za bardzo stał się człowiekiem i to go denerwowało.
- Zostaw ją. - Warknął wstając z trudem i patrząc hardo w ich stronę, nie zamierzał się poddać. Nie wiedział dlaczego ona ze spokojem wysłuchiwała tego wszystkiego co mówił o smoku jej kochany tatuś, ale z drugiej strony był jej wdzięczny, że go nie broniła. Mógł się stać słabym człowiekiem, ale honor nigdy by mu nie pozwolił na to, aby to jakaś kobieta musiała go bronić, on był odpowiedzialny za bezpieczeństwo ich obojga.
Nie cofnął się widząc jak Conan zmierza w jego stronę, a nawet przyjął postawę do ataku z płonącą ręką, jednakże starzec nie miał zamiaru go wykończyć, a jedynie spełnić prośbę swojej córki. Cofnął się chcąc zaprotestować, ale nim cokolwiek powiedział mężczyzna go chwycił i wynosił z więzienia. Nie podobało się to Riverowi, ale lepsze to niż by Isambre miała go nieść.
- Leć znaleźć klucz. - Polecił słabo Chibiemu, który na początku nie wiedział o co chodzi i chciał zaprotestować, że to głupie posunięcie, ale w końcu i tak ruszył w przeciwną stronę korytarzem szukając zapachu smoka, przemieszanego z metalem oraz magią.
Kiedy udało się maluchowi znaleźć w końcu dziwny klucz, smoki były już dawno na zewnątrz, ale nie przejmował się tym, ponieważ wydostanie się z więzienia było dla małego zwinnego stworka łatwizną tak samo jak dostanie się tam. River usiadł dysząc ciężko i przyciskając dłoń do rany, zerkając wrogo z ukosa na obcego jaszczura. Nie ufał mu i miał silną ochotę pozbawić go głowy, gdyby nie fakt, że obecnie nie był w stanie.
- Nic mi nie jest... - burknął z rozdrażnieniem, nie wiedział czemu odpowiedział ukochanej takim tonem w końcu ona nic nie zrobiła. To bardziej o na powinna być wściekła na niego nie on na nią.
Odtrącił od siebie jej dłoń z podejrzanym eliksirem i się podniósł z drobnymi trudnościami, ale nie przejął się nimi. Udawał, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, a on jest w pełni sił. Doskonale wiedział, że Isambre zasługiwała na kogoś lepszego, starzec nie musiał mu tego uświadamiać.
Nagle usłyszał piskliwe mruknięcie i zobaczył biegnącego w ich stronę zwierzaka z kluczem w pyszczku, który zabrał od razu jak mały się przy nim zatrzymał i zawiesił sobie na szyi, pozwalając maluchowi wdrapać się na swoje barki. Po raz pierwszy spojrzał na Isambre od momentu jak jej ojciec zaczął ją wyciągać z celi nie zwracając uwagi na jednorękiego gada.
- Leć z nim - odezwał się bez emocji rozglądając się dokoła. - Ja pojadę konno. - Nie zamierzał ranić swojej dumy, a tym bardziej dawać powodów do kpin starszemu gadowi, tego by jedynie brakowało, aby jej ojciec zobaczył jak jego córka nosi na grzbiecie swojego partnera w ludzkiej skórze.
Pojawienie się ogromnego, czarnego jaszczura wirującego nad miastem wywołało panikę wśród mieszkańców, którzy zaczęli biegać między ulicami podnosząc alarm. Krzyk przerażenia rozdarł powietrze i doleciał we wszystkie zakamarki. Co odważniejsi chwycili za broń i zebrali się na rynku, chcąc przegnać bestię. Ona jednak za nic miała ich groźby i ciskane w jej stronę dzidy i bełty. Większość nawet nie dolatywała, a te, które wydawały się lecieć wprost na smoka w ostatniej chwili były łamane przez podmuchy wiatru potężnych skrzydeł. Conan był nieosiągalny nawet dla balist, które stały na więziennych basztach. Ich pociski przelatywały pod nim i z hukiem lądowały po za miastem lub w jego częsciach, niszcząc budynki. Jaszczur jednak lewitował niewzruszony, obserwując córkę i jej wybranka, wciąż stojących na placu przes więzieniem.
- Ty ledwo chodzisz - stwierdziła Isambre. - W siodle za nic się nie utrzymasz.
Nie była to potrzebna uwaga, w końcu dziewczyna wiedziała jaka duma rozpiera jej partnera, który za nic nie chciał okazać słabości. River zachowywał się jak typowy mężczyzna. Nie prosił o pomoc, emocje trzymał na wodzy i zawsze starał się pokazać gdzie jest jego miejsce. Taka postawa mocno irytowała smoczycę, ale nie chciała by próbował ją zmienić. Takiego go pokochała i z takim chciała być. Gorzej, że teraz, udając twardziela przypominał jej ojca. A z nim nigdy nie podjęłaby dyskusji. River to co innego.
- Będę zaraz za tobą - dodała, przekształcając się w smoczycę i wzlatując w przedstworza.
Nie dołączyła jednak do ojca. Odprowadziła ukochanego wzrokiem i zaczekała aż opuści on bramy Efne na końskim grzbiecie. Wtedy poleciała za nim. Był na wyciągnęcie łap, na tyle daleko by skrzydła mogły odpychać ją od ziemii i na tyle blisko, by Isambre mogła w każdej chwili się przy nim znaleźć. Nic też nie stało na przeszkodzie do rozmowy.
- Wiem, że mu nie ufasz, ale zaufaj mnie - powiedziała, kątem oka zerkając na ojca, którego cień zdawał się ich zasłaniać. Był ich kierunkiem podróży i tylko on wiedział gdzie uciekają. - Jednak nie musisz się o mnie aż tak martwić. To mój ojciec i nie krzywdzi mnie. Nawet jeśli te więzi upadły.
Jakiś czas później i Conan zniżył pułap, aż wylądował ciężko na pagórku pośród stepu, ryjąc łapami ziemię. Gracji nie posiadał żadnej ale rozmiarem mógł uchodzić za szlachetnego. W końcu był z dalekiej północy, a tam liczył się rozmiar i siła, nie szybkość i rozum.
Odczekawszy aż jego córka i River dołączą do niego, starszy smok otoczył pagórek pierścieniem spalonej ziemii i usiadł na trawie, znów przybierając postać starca.
- Ty ledwo chodzisz - stwierdziła Isambre. - W siodle za nic się nie utrzymasz.
Nie była to potrzebna uwaga, w końcu dziewczyna wiedziała jaka duma rozpiera jej partnera, który za nic nie chciał okazać słabości. River zachowywał się jak typowy mężczyzna. Nie prosił o pomoc, emocje trzymał na wodzy i zawsze starał się pokazać gdzie jest jego miejsce. Taka postawa mocno irytowała smoczycę, ale nie chciała by próbował ją zmienić. Takiego go pokochała i z takim chciała być. Gorzej, że teraz, udając twardziela przypominał jej ojca. A z nim nigdy nie podjęłaby dyskusji. River to co innego.
- Będę zaraz za tobą - dodała, przekształcając się w smoczycę i wzlatując w przedstworza.
Nie dołączyła jednak do ojca. Odprowadziła ukochanego wzrokiem i zaczekała aż opuści on bramy Efne na końskim grzbiecie. Wtedy poleciała za nim. Był na wyciągnęcie łap, na tyle daleko by skrzydła mogły odpychać ją od ziemii i na tyle blisko, by Isambre mogła w każdej chwili się przy nim znaleźć. Nic też nie stało na przeszkodzie do rozmowy.
- Wiem, że mu nie ufasz, ale zaufaj mnie - powiedziała, kątem oka zerkając na ojca, którego cień zdawał się ich zasłaniać. Był ich kierunkiem podróży i tylko on wiedział gdzie uciekają. - Jednak nie musisz się o mnie aż tak martwić. To mój ojciec i nie krzywdzi mnie. Nawet jeśli te więzi upadły.
Jakiś czas później i Conan zniżył pułap, aż wylądował ciężko na pagórku pośród stepu, ryjąc łapami ziemię. Gracji nie posiadał żadnej ale rozmiarem mógł uchodzić za szlachetnego. W końcu był z dalekiej północy, a tam liczył się rozmiar i siła, nie szybkość i rozum.
Odczekawszy aż jego córka i River dołączą do niego, starszy smok otoczył pagórek pierścieniem spalonej ziemii i usiadł na trawie, znów przybierając postać starca.
- River
- Zsyłający Sny
- Posty: 315
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Smok
- Profesje: Wędrowiec , Rozbójnik , Najemnik
- Kontakt:
- Jeśli spadnę to znaczy, że nie jestem dobrym jeźdźcem i taki miał być mój los. - Odparł jej hardo. Chibi położył po sobie uszy smutny, nie rozumiejąc dlaczego gad jest dla niej taki niemiły i zawarczał na dosiadającego konia chłopaka. Spojrzał ze skruchą na Isambre jakby chciał ją przeprosić za zachowanie towarzysza i wskoczył na smoczycę, nie chcąc zostawać z tym upartym i rozdrażnionym smokiem, dla którego duma była ważniejsza niż zdrowie.
- Jazda! - Warknął na konia ruszając nim gwałtownie przed siebie, zwierze rżąc dziko stanęło dęba zdezorientowane i puściło się galopem przez miasto. Cała jazda była dla Rivera katorgą przez to że na jego ciało oddziaływał każdy ruch konia. Co jakiś czas zerkał w górę by wiedzieć, w którą stronę uliczkę popędzić, aby wydostać się z miasta. Nie zważał na ludzi, ani stoiska po prostu gnał przed siebie coraz to bardziej popędzając ogiera, który tratował wszystko na swej drodze, albo przeskakiwał przeszkody, przez które nie mógł przebiec.
Wyjeżdżając z miasta był znacznie spokojniejszy, ale wciąż drażniła go obecność starszego gada. Nie był mu za nic wdzięczny, ponieważ uważał, że sami by sobie świetnie poradzili. Ponadto cały czas w głowie odbijały mu się echem słowa starca, mówiące, że nie zasługuje na to, aby być z Isambre. Martwiło go to i denerwowało, w pewnej chwili nawet się zastanawiał czy ona nie uważa tak samo. Bolało go, że jeśli by tak było on nie mógłby udowodnić, że jest inaczej, ponieważ taka była prawda. Smoczyca zasługiwała na kogoś lepszego niż jakiś tam kaleka i choć nigdy tak o nim nie mówiła, był pewien, że nie raz tak o chłopaku pomyślała.
- Skoro tak mówisz - odparł jedynie, bo co innego mógł? Nie zamierzał się z nią kłócić, mógłby tym jedynie potwierdzić słowa jej ojca, a ją albo znów zranić, albo zdenerwować. Poza tym miał już dosyć tego piekielnego dnia, chciał jedynie coś zjeść i położyć się spać. Cieszył się w duchu, że zdecydował się pojechać konno i wziąć jedzenie na wynos, które właśnie niosło go na swoim grzbiecie w bezpieczne miejsce.
Kiedy w końcu się zatrzymali zsiadł zziajanego konia, którego poklepał z wdzięcznością po boku szyi dziękując za przejażdżkę, by po chwili skręcić mu kark. Zwierze nawet nie zarżało, a jedynie padło martwe na ziemię. Chłopak usiadł na ziemi i oparł się o martwe stworzenie odwiązując swój bandaż, by płonącą dłonią przypalić ranę. Skrzywił się z bólem starając się to jakoś wytrzymać i nie wydać z siebie żadnego dźwięku, po czym na nowo zaczął się opatrywać, kombinując na wszelkie sposoby, aby poradzić sobie samemu. Nie zamierzał dawać starcowi satysfakcji.
Chibi patrzył na chłopaka jak sparaliżowany nie mogąc uwierzyć, że ten z taką łatwością pozbawił życia ogiera, który go tu przywiózł zaraz po tym jak gad ze szczerą wdzięcznością mu podziękował. W jego małym łebku zaczęły pojawiać się obawy czy kiedy on sam przestanie być Jednookiemu potrzebny, to czy ten z równą obojętnością zabije białego futrzaka. Z tą myślą zwierzak wtulił się zaniepokojony do Isambre, bojąc się w tej chwili choćby podejść do przyjaciela i jakoś go pocieszyć, albo pomóc z bandażem.
- Jazda! - Warknął na konia ruszając nim gwałtownie przed siebie, zwierze rżąc dziko stanęło dęba zdezorientowane i puściło się galopem przez miasto. Cała jazda była dla Rivera katorgą przez to że na jego ciało oddziaływał każdy ruch konia. Co jakiś czas zerkał w górę by wiedzieć, w którą stronę uliczkę popędzić, aby wydostać się z miasta. Nie zważał na ludzi, ani stoiska po prostu gnał przed siebie coraz to bardziej popędzając ogiera, który tratował wszystko na swej drodze, albo przeskakiwał przeszkody, przez które nie mógł przebiec.
Wyjeżdżając z miasta był znacznie spokojniejszy, ale wciąż drażniła go obecność starszego gada. Nie był mu za nic wdzięczny, ponieważ uważał, że sami by sobie świetnie poradzili. Ponadto cały czas w głowie odbijały mu się echem słowa starca, mówiące, że nie zasługuje na to, aby być z Isambre. Martwiło go to i denerwowało, w pewnej chwili nawet się zastanawiał czy ona nie uważa tak samo. Bolało go, że jeśli by tak było on nie mógłby udowodnić, że jest inaczej, ponieważ taka była prawda. Smoczyca zasługiwała na kogoś lepszego niż jakiś tam kaleka i choć nigdy tak o nim nie mówiła, był pewien, że nie raz tak o chłopaku pomyślała.
- Skoro tak mówisz - odparł jedynie, bo co innego mógł? Nie zamierzał się z nią kłócić, mógłby tym jedynie potwierdzić słowa jej ojca, a ją albo znów zranić, albo zdenerwować. Poza tym miał już dosyć tego piekielnego dnia, chciał jedynie coś zjeść i położyć się spać. Cieszył się w duchu, że zdecydował się pojechać konno i wziąć jedzenie na wynos, które właśnie niosło go na swoim grzbiecie w bezpieczne miejsce.
Kiedy w końcu się zatrzymali zsiadł zziajanego konia, którego poklepał z wdzięcznością po boku szyi dziękując za przejażdżkę, by po chwili skręcić mu kark. Zwierze nawet nie zarżało, a jedynie padło martwe na ziemię. Chłopak usiadł na ziemi i oparł się o martwe stworzenie odwiązując swój bandaż, by płonącą dłonią przypalić ranę. Skrzywił się z bólem starając się to jakoś wytrzymać i nie wydać z siebie żadnego dźwięku, po czym na nowo zaczął się opatrywać, kombinując na wszelkie sposoby, aby poradzić sobie samemu. Nie zamierzał dawać starcowi satysfakcji.
Chibi patrzył na chłopaka jak sparaliżowany nie mogąc uwierzyć, że ten z taką łatwością pozbawił życia ogiera, który go tu przywiózł zaraz po tym jak gad ze szczerą wdzięcznością mu podziękował. W jego małym łebku zaczęły pojawiać się obawy czy kiedy on sam przestanie być Jednookiemu potrzebny, to czy ten z równą obojętnością zabije białego futrzaka. Z tą myślą zwierzak wtulił się zaniepokojony do Isambre, bojąc się w tej chwili choćby podejść do przyjaciela i jakoś go pocieszyć, albo pomóc z bandażem.
- Może zacznijmy od początku - powiedział po dłuższej chwili milczenia Conan, wbijając w ziemię ostrze swojego miecza i używając go jako oparcia. Mężczyzna rozsiadł się najwygodniej jak mógł, po czym patykiem nakreślił koło i zmienił w ognisko wszystko, co znajdowało się w jego zasięgu. Kamienie stopiły się z sykiem na wilgotnym piachu, patyki i trawa momentalnie zniknęły, a światło i idące z nim przyjemne ciepło owiało ciała wszystkich trzech gadów.
- Nie będę ukrywać, że z chęcią złamałbym ci kark i patrzył jak próbujesz złapać oddech i zapanować nad swoim ciałem w konwulsyjnych drgawkach. Mógłbym też przebić ci serce tym ostrzem lub poprostu przegryźć ci gardło. Chcę żebyś to wiedział, że tak mogę. Powód, dla którego ja tego nie zrobię i dla którego ty się nie zrewanżujesz ma na imię Isambre i jest moją jedyną córką, którą kocham. Czas na zgrywanie dobrego tatusia skończył się jakieś sześcet lat temu, kiedy nas opuściła, więc nie mam nawet co myśleć o odbudowie tej relacji. Wiedz jednak, że choć i ją mogę zabić, to wciąż pamiętam co znaczy słowo rodzina. To, że wyciągnąłem cię z więzienia nic nie znaczy. Sam byś uciekł. Ja zrobiłem to dla niej, bo choć i ona ma prawo czuć do mnie wrogość, to zawsze będzie krwią z mojej krwi. Nie zależnie od tego co zrobi. Ale dlaczego ja ci to mówię?
- Dlatego, że miłość to poświęcenie. Wielkie poświęcenie i dług. Ja swój spłacam do dziś. Moją żonę chcieli złapać łowcy. Żywa czy martwa nie miało znaczenia. Zasłoniłem ją własnym ciałem i przyjąłem metrowy bełt rtęci prosto w podstawę czaszki. To prawie litr. Przez te wszystkie lata nie pozbyłem się ani jednego miligrama. Rtęć odłożyła mi się w kręgosłupie i atakuje nerwy. Zaczynam słabnąć i ślepne. Stąd te zakrwawione źrenice i czarne białko. Moja obecność w Efne nie była przypadkowa, lęce twoim trope córeczko od roku. Wracam do domu, do twojej matki, by dopełnić żywota i zapaść w wieczny sen. Zanim jednak odejdę, chcę ci wręczyć klucz do mojego skarbca, a od ciebie usłyszeć odpowiedź: czy przyjąłbyś za moją córkę litr rtęci?
Następnie Conan z wielkim wysiłkiem uniósł się i wyciągnął spod płaszcza mały, mosiężny kluczyk, który bez słów podarował dziewczynie.
- Nie powiem gdzie on jest - dodał z bladym uśmiechem. - Chciałem dać ci tylko klucz.
Isambre nie wiedziała jak się zachować ani co powiedzieć. W jej oczach zatańczyły łzy, ale była zbyt zmęczona i zestresowana po dzisiejszym dniu i nie miała siły nawet na to. Przytuliła się do rodzica i ucałowała go w wysokie, zaorane zmarszczkami czoło, a póżniej wróciła do Rivera. Nie chciała by gad czuł się nie swojo, a po za tym potrzebowała go. Własnie się dowiedziała, że ma umierającego ojca, a matka czeka na niego w domu. Choć więzi rodzinne były u smoków kruche, zwłaszcza gdy młode odchodziły w świat, Isambre nie czuła wielkiej wrogości do ojca. Współczuła mu, a nawet myślała nad pomocą. Wiedziała jednak, że to koniec. Rtęć zabija człowieka w kilka godzin, smoka może zabijać i kilkaset lat. Wbrew pozorom te dwie rasy nie róźnią się dużo od siebie.
- Jeśli chcesz nie musisz odpowiadać - szepnęła mu do ucha, kiedy weszła mu pod ramię i pomogła z opatrunkiem. Wiedziała, że River jest dumnym smokiem, ale nie zamierzała patrzeć jak próbuje zgrywać twardego na siłę. Ostrożnie rozwinęła mu bandaż i naciągnęła go prawidłowo na rany, zawiązując wszędzie małe acz wytrzymałe kokardy - jej kobiecy nawyk.
- Nie będę ukrywać, że z chęcią złamałbym ci kark i patrzył jak próbujesz złapać oddech i zapanować nad swoim ciałem w konwulsyjnych drgawkach. Mógłbym też przebić ci serce tym ostrzem lub poprostu przegryźć ci gardło. Chcę żebyś to wiedział, że tak mogę. Powód, dla którego ja tego nie zrobię i dla którego ty się nie zrewanżujesz ma na imię Isambre i jest moją jedyną córką, którą kocham. Czas na zgrywanie dobrego tatusia skończył się jakieś sześcet lat temu, kiedy nas opuściła, więc nie mam nawet co myśleć o odbudowie tej relacji. Wiedz jednak, że choć i ją mogę zabić, to wciąż pamiętam co znaczy słowo rodzina. To, że wyciągnąłem cię z więzienia nic nie znaczy. Sam byś uciekł. Ja zrobiłem to dla niej, bo choć i ona ma prawo czuć do mnie wrogość, to zawsze będzie krwią z mojej krwi. Nie zależnie od tego co zrobi. Ale dlaczego ja ci to mówię?
- Dlatego, że miłość to poświęcenie. Wielkie poświęcenie i dług. Ja swój spłacam do dziś. Moją żonę chcieli złapać łowcy. Żywa czy martwa nie miało znaczenia. Zasłoniłem ją własnym ciałem i przyjąłem metrowy bełt rtęci prosto w podstawę czaszki. To prawie litr. Przez te wszystkie lata nie pozbyłem się ani jednego miligrama. Rtęć odłożyła mi się w kręgosłupie i atakuje nerwy. Zaczynam słabnąć i ślepne. Stąd te zakrwawione źrenice i czarne białko. Moja obecność w Efne nie była przypadkowa, lęce twoim trope córeczko od roku. Wracam do domu, do twojej matki, by dopełnić żywota i zapaść w wieczny sen. Zanim jednak odejdę, chcę ci wręczyć klucz do mojego skarbca, a od ciebie usłyszeć odpowiedź: czy przyjąłbyś za moją córkę litr rtęci?
Następnie Conan z wielkim wysiłkiem uniósł się i wyciągnął spod płaszcza mały, mosiężny kluczyk, który bez słów podarował dziewczynie.
- Nie powiem gdzie on jest - dodał z bladym uśmiechem. - Chciałem dać ci tylko klucz.
Isambre nie wiedziała jak się zachować ani co powiedzieć. W jej oczach zatańczyły łzy, ale była zbyt zmęczona i zestresowana po dzisiejszym dniu i nie miała siły nawet na to. Przytuliła się do rodzica i ucałowała go w wysokie, zaorane zmarszczkami czoło, a póżniej wróciła do Rivera. Nie chciała by gad czuł się nie swojo, a po za tym potrzebowała go. Własnie się dowiedziała, że ma umierającego ojca, a matka czeka na niego w domu. Choć więzi rodzinne były u smoków kruche, zwłaszcza gdy młode odchodziły w świat, Isambre nie czuła wielkiej wrogości do ojca. Współczuła mu, a nawet myślała nad pomocą. Wiedziała jednak, że to koniec. Rtęć zabija człowieka w kilka godzin, smoka może zabijać i kilkaset lat. Wbrew pozorom te dwie rasy nie róźnią się dużo od siebie.
- Jeśli chcesz nie musisz odpowiadać - szepnęła mu do ucha, kiedy weszła mu pod ramię i pomogła z opatrunkiem. Wiedziała, że River jest dumnym smokiem, ale nie zamierzała patrzeć jak próbuje zgrywać twardego na siłę. Ostrożnie rozwinęła mu bandaż i naciągnęła go prawidłowo na rany, zawiązując wszędzie małe acz wytrzymałe kokardy - jej kobiecy nawyk.
- River
- Zsyłający Sny
- Posty: 315
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Smok
- Profesje: Wędrowiec , Rozbójnik , Najemnik
- Kontakt:
- I vice versa... - Mruknął pod cicho pod nosem kiedy starzec wymieniał jakże przyjemne sposoby na przywitanie gada w swojej rodzinie. Darzył Conana podobną sympatią co on młodszego smoka, miał wobec niego tyle samo szacunku jak on, czyli wcale i najchętniej pozbyłby się dziadka w jak najbardziej okrutny i krwawy sposób, ale nie pozwalało Riverowi na to jego własne ciało. Prychnął jedynie z pogardą przestając go słuchać w momencie kiedy skończyła się przyjemna jak piłowanie zęba papierem ściernym wiązanka, o tym czego by on chłopakowi nie zrobił, oczywiście jako chęć zaprzyjaźnienia się z młodym.
- To życzę rychłego powrotu do zdrowia. - Burknął nieszczerze z obojętnością podnosząc na niego wrogie spojrzenie, na jego twarzy zdało się nawet dostrzec uśmiech, po tym jak mężczyzna wyjawił, że umiera. Nie współczuł mu, takie jest życie, a z tym co każdemu zapisał los nie należy dyskutować. Można przed nim uciekać, ale przeznaczenie i tak dopadnie każdego. River nie potrzebował otrzymać śmiertelnych obrażeń w obronie ukochanej by uświadomić sobie, że nie ważne jakby silnym nie był i tak kiedyś, prędzej czy później zamieni się jedynie w kamień odchodząc z tego świata. Może i igrał często ze Śmiercią i samemu pluł jej prosto w twarz, aby sprowokować okrutny los, ale przynajmniej miał tego pełną świadomość od momentu, kiedy jakimś cudem wygrzebał się z ruin swojego azylu.
- Nie przyjąłbym za twoją córkę litra rtęci. - Odparł poważnym tonem patrząc na niego hardo z ogniem w oku. - Za Isambre co innego. Dałbym się pokroić, zgniłbym w więzieniu, osobiście pozbawiłbym się kończyn, wyrżnął w pień całe życie i spalił cały ten świat, a nawet sam bym sobie odebrał życie, wystarczyło by tylko jedno jej słowo gdyby sobie tego życzyła. Ale gdybym został zatruty od razu bym ją opuścił, by nie musiała widzieć tego jakim cierpieniem jest dla mnie każdy dzień, jak umieram. - Oświadczył z pełną szczerością, już nie czepiając się słówek. Chciał jeszcze dodać słowa swojego ojca, że słaby smok to martwy smok, a okazywanie bólu i pozwalanie bliskim na to patrzeć było nawet gorsze od słabości, jednakże powstrzymał się. Nie zamierzając wspominać swojego opiekuna, a tym bardziej zwierzać się z czegokolwiek ze swojego dzieciństwa. - Jednakże po co w ogóle cokolwiek odpowiadam na to pytanie skoro nie jestem jej wart. - Warknął, po czym zaczął się dymić, jakby płonął. Nie wiedział czy to przez brak ręki, wszyscy go strącali na samo dno i uważali za gorszego od zwykłego bezdomnego psa, czy to z jakiegoś innego powodu, jednakże miał już dość słuchania w kółko, że jest kaleką i zamierzał coś z tym zrobić, nie ważne jaka będzie cena za odzyskanie, albo stworzenie nowej kończyny.
Na tym skończyła się jego dyskusja ze starcem i jedynie klął do siebie paskudnie w nerwach, nie dając sobie rady z bandażem, którego już miał zamiar spalić, przekonany, że nie jest mu już do niczego potrzebny, ale wtedy przysiadła się obok dziewczyna i pomogła mu się opatrzyć. Chciał się jej wyrwać i nie dać sobie pomóc, ale w porę się opamiętał zapominając o dumie, wiedząc, że takie błahostki sprawiają jej przyjemność. Na koniec westchnął jedynie widząc kokardki, jakby był jakimś zwierzakiem na konkurs i bez namysłu zaczął wszystkie palić, tak że zostały po nich jedynie supły i skrawki zwęglonego opatrunku, którego reszta otaczała klatkę piersiową chłopaka. Po tym ją przytulił do siebie myśląc jedynie o niej i zapominając o obecności Conana. Zamknął oko tuląc upajając się jej bliskością i zapachem. Potrzebował jej, potrzebował się uspokoić, nie wiedział dlaczego gniew stał się od ostatniego czasu nie do ujarzmienia jak jęzory płomieni, ale nie chciał się w tym zatracać, obawiając się, że mógłby stracić kontrolę nad sobą i zrobić krzywdę swoim bliskim, a tego nie wybaczyłby sobie nigdy. Ucałował ją w główkę i wstał by odsunąć się od martwego konia.
- Kto głodny niech je. - Mruknął jedynie, choć sam by coś zjadł, wolał poczekać cierpliwie, aż naje się Isambre i jej ojciec, choć nie narzekałby gdyby ten zdechł z głodu.
- To życzę rychłego powrotu do zdrowia. - Burknął nieszczerze z obojętnością podnosząc na niego wrogie spojrzenie, na jego twarzy zdało się nawet dostrzec uśmiech, po tym jak mężczyzna wyjawił, że umiera. Nie współczuł mu, takie jest życie, a z tym co każdemu zapisał los nie należy dyskutować. Można przed nim uciekać, ale przeznaczenie i tak dopadnie każdego. River nie potrzebował otrzymać śmiertelnych obrażeń w obronie ukochanej by uświadomić sobie, że nie ważne jakby silnym nie był i tak kiedyś, prędzej czy później zamieni się jedynie w kamień odchodząc z tego świata. Może i igrał często ze Śmiercią i samemu pluł jej prosto w twarz, aby sprowokować okrutny los, ale przynajmniej miał tego pełną świadomość od momentu, kiedy jakimś cudem wygrzebał się z ruin swojego azylu.
- Nie przyjąłbym za twoją córkę litra rtęci. - Odparł poważnym tonem patrząc na niego hardo z ogniem w oku. - Za Isambre co innego. Dałbym się pokroić, zgniłbym w więzieniu, osobiście pozbawiłbym się kończyn, wyrżnął w pień całe życie i spalił cały ten świat, a nawet sam bym sobie odebrał życie, wystarczyło by tylko jedno jej słowo gdyby sobie tego życzyła. Ale gdybym został zatruty od razu bym ją opuścił, by nie musiała widzieć tego jakim cierpieniem jest dla mnie każdy dzień, jak umieram. - Oświadczył z pełną szczerością, już nie czepiając się słówek. Chciał jeszcze dodać słowa swojego ojca, że słaby smok to martwy smok, a okazywanie bólu i pozwalanie bliskim na to patrzeć było nawet gorsze od słabości, jednakże powstrzymał się. Nie zamierzając wspominać swojego opiekuna, a tym bardziej zwierzać się z czegokolwiek ze swojego dzieciństwa. - Jednakże po co w ogóle cokolwiek odpowiadam na to pytanie skoro nie jestem jej wart. - Warknął, po czym zaczął się dymić, jakby płonął. Nie wiedział czy to przez brak ręki, wszyscy go strącali na samo dno i uważali za gorszego od zwykłego bezdomnego psa, czy to z jakiegoś innego powodu, jednakże miał już dość słuchania w kółko, że jest kaleką i zamierzał coś z tym zrobić, nie ważne jaka będzie cena za odzyskanie, albo stworzenie nowej kończyny.
Na tym skończyła się jego dyskusja ze starcem i jedynie klął do siebie paskudnie w nerwach, nie dając sobie rady z bandażem, którego już miał zamiar spalić, przekonany, że nie jest mu już do niczego potrzebny, ale wtedy przysiadła się obok dziewczyna i pomogła mu się opatrzyć. Chciał się jej wyrwać i nie dać sobie pomóc, ale w porę się opamiętał zapominając o dumie, wiedząc, że takie błahostki sprawiają jej przyjemność. Na koniec westchnął jedynie widząc kokardki, jakby był jakimś zwierzakiem na konkurs i bez namysłu zaczął wszystkie palić, tak że zostały po nich jedynie supły i skrawki zwęglonego opatrunku, którego reszta otaczała klatkę piersiową chłopaka. Po tym ją przytulił do siebie myśląc jedynie o niej i zapominając o obecności Conana. Zamknął oko tuląc upajając się jej bliskością i zapachem. Potrzebował jej, potrzebował się uspokoić, nie wiedział dlaczego gniew stał się od ostatniego czasu nie do ujarzmienia jak jęzory płomieni, ale nie chciał się w tym zatracać, obawiając się, że mógłby stracić kontrolę nad sobą i zrobić krzywdę swoim bliskim, a tego nie wybaczyłby sobie nigdy. Ucałował ją w główkę i wstał by odsunąć się od martwego konia.
- Kto głodny niech je. - Mruknął jedynie, choć sam by coś zjadł, wolał poczekać cierpliwie, aż naje się Isambre i jej ojciec, choć nie narzekałby gdyby ten zdechł z głodu.
- Racja - mruknął Conan, wyszczerzając się paskudnie. - Zawsze byłem przekonany, że moja córka zakocha się w silnym smoku, który położy mnie w walce o skarbiec. Wiedziałbym, że skoro dał radę mnie to bez trudu obroni i ją. Umarłbym dumny. Kiedy jednak patrzę na ciebie, to widzę zapijaczonego kalekę. Śmierdzi od ciebie miodem na mile. Nie zrozum mnie źle, nie podwaźam twojej siły, ale nawet gdybyś wyzdrowiał jesteś dla mnie zerowym przeciwnikiem. Pokonałbym cię w tej formie i z tym mieczem, nie musząc zmieniać się w smoka. To nie przechwałka, a fakt.
- A dlaczego pytałem o rtęć? Dlatego, że to paskudztwo może zabić bardzo szybko i boleśnie w kilka godzin po wstrzyknięciu lub bardzo powoli i bezboleśnie w kilka, a nawet kilkaset lat. To udręka, nie wiedzieć kiedy się umrze. Ja czekam na to już sto lat.
Później starzec przymknął oczy i splótł ręce na chuderlawej piersi, która unosiła się z wyraźnym trudem. Z jego nosa i ust buchała niemrawa para, którą rozwiewał wiatr, a kiedy River udostępnił posiłek nawet się nie poruszył. Siedział tak oparty, co jakiś czas kręcąc nosem.
- River nie musi nic udowadniać - odezwała się po chwili Isambre, ściskając w dłoni kluczyk do ogromnej fortuny, którą jej ojciec zebrał przez te wszystkie lata. Zakładając, że ona instnieje. Fakt iż nie podał jej połoźenia nawet jej nie ruszył. Ojciec zawsze był dość tajemniczy i nieufny wobec wszystkich, a ona nawet nie wiedziała, czy chce to odziedziczyć. - Wystarczy, że ja wiem, że jest tym jedynym i nie masz prawa go oceniać. Sama to będę robić. - dodała, całując partnera w policzek.
- Zupełnie jak matka. Ona jedna wiedziała, gdzie nacisnąć żeby bolało. Krytykowała mnie za wszystko.
- A co u niej? Zdrowa?
- Jak byk - przyznał Conan, uśmiechając się, po raz pierwszy, miło i szczerze. - I nigdzie się nie wybiera. Przynajmniej na ten moment. Wróciła na Smoczą Przełęcz i czeka tam na mnie, dlatego z samego rana was opuszczam.
- A dlaczego pytałem o rtęć? Dlatego, że to paskudztwo może zabić bardzo szybko i boleśnie w kilka godzin po wstrzyknięciu lub bardzo powoli i bezboleśnie w kilka, a nawet kilkaset lat. To udręka, nie wiedzieć kiedy się umrze. Ja czekam na to już sto lat.
Później starzec przymknął oczy i splótł ręce na chuderlawej piersi, która unosiła się z wyraźnym trudem. Z jego nosa i ust buchała niemrawa para, którą rozwiewał wiatr, a kiedy River udostępnił posiłek nawet się nie poruszył. Siedział tak oparty, co jakiś czas kręcąc nosem.
- River nie musi nic udowadniać - odezwała się po chwili Isambre, ściskając w dłoni kluczyk do ogromnej fortuny, którą jej ojciec zebrał przez te wszystkie lata. Zakładając, że ona instnieje. Fakt iż nie podał jej połoźenia nawet jej nie ruszył. Ojciec zawsze był dość tajemniczy i nieufny wobec wszystkich, a ona nawet nie wiedziała, czy chce to odziedziczyć. - Wystarczy, że ja wiem, że jest tym jedynym i nie masz prawa go oceniać. Sama to będę robić. - dodała, całując partnera w policzek.
- Zupełnie jak matka. Ona jedna wiedziała, gdzie nacisnąć żeby bolało. Krytykowała mnie za wszystko.
- A co u niej? Zdrowa?
- Jak byk - przyznał Conan, uśmiechając się, po raz pierwszy, miło i szczerze. - I nigdzie się nie wybiera. Przynajmniej na ten moment. Wróciła na Smoczą Przełęcz i czeka tam na mnie, dlatego z samego rana was opuszczam.
- River
- Zsyłający Sny
- Posty: 315
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Smok
- Profesje: Wędrowiec , Rozbójnik , Najemnik
- Kontakt:
Gotowało się w nim słuchając jak starzec się wymądrza, ale tuląc do siebie Isambre starał się zachować spokój dlatego nawet cały czas milczał. Nawet kiedy to ona się do niego odezwała. Jeszcze gorzej się poczuł, kiedy to ona broniła jego honoru przed negatywną oceną Conana, o której River wiedział, że jest prawdziwa, ale nie mógł się do tego przyznać i pozwolić sobie na takie traktowanie.
W końcu miarka się przebrała i kiedy smoki gawędziły z sobą radośnie o sytuacji zdrowotnej w rodzinie poderwał się nagle na równe nogi patrząc wrogo w stronę starca. Skrzywił się i zachwiał starając zachować równowagę, a po tym splunął w jego stronę.
- Skoro nie jestem odpowiednim kandydatem dla twojej córki, nie pozwól mi na to. Twoje słowa to jedynie nic nieznaczący bełkot starego dziadka, który powinien szukać sobie miejsc, by zdechnąć w końcu. Udowodnij mi, że nie jestem jej wart. - Warknął w jego stronę nie miał jednak przy sobie żadnej broni i wciąż mu brakowało sił by choć chwilę być we własnej skórze, a jego magia zła mogłaby nie zadziałać na smoka. Zacisnął dłoń w pięść, a cała jego ręka zaczęła się palić. Miał już dość słuchania o tym jaki to on jest słaby i nie traktowania go z szacunkiem, a jedynie wyśmiewania i wytykania palcami. Miał zamiar udowodnić Conanowi i sobie, że mężczyzna nie ma racji. Chciałby w to wierzyć i byłby z siebie ogromnie dumny, gdyby udało mu się pokonać czarnego jak Isambre gada.
Był gotowy do walki i pewny tego co zamierzał zrobić. Był zdecydowanie na wygranej pozycji, ponieważ smoczyca, nie pozwoli, aby jej ojciec zabił chłopaka, jeśli naprawdę kocha Rivera, za to ten w samoobronie będzie mógł wykorzystać moment i skrócić męki dziadygi. Było to podstępne i nieuczciwe, ale w miłości i obronie swojego honoru wszystkie chwyty były dozwolone, a chłopak nie wahał się po nie sięgnąć. Niepokojącym był fakt, że zabiłby smoka, nawet jeśli ukochana zagroziła odejściem i znienawidzeniem towarzysza, za takie posunięcie, River jednak oprócz niej nie miał nic do stracenia, a bardzo wiele do zyskania.
- Walcz, albo odszczekaj swoje słowa na mój temat, a po tym zamilcz na wieki, kmiotku. - Nie zamierzał się poddawać, chcąc pokazać jak bardzo starzec się myli co do niego.
Zwierzak z przerażeniem się wszystkiemu przyglądał, nie mógł pozwolić Riverowi na walkę w takim stanie i z ojcem Isambre. Zagrodził mu drogę i zaczął skamleć z położonymi uszkami prosząc, aby chłopak się opanował i odpoczął. Ten jednak nie chciał słuchać i kopnął od siebie malucha by ten mu nie przeszkadzał. Chłopak cały czas z nienawiścią patrzył na starca gotowy na pojedynek.
W końcu miarka się przebrała i kiedy smoki gawędziły z sobą radośnie o sytuacji zdrowotnej w rodzinie poderwał się nagle na równe nogi patrząc wrogo w stronę starca. Skrzywił się i zachwiał starając zachować równowagę, a po tym splunął w jego stronę.
- Skoro nie jestem odpowiednim kandydatem dla twojej córki, nie pozwól mi na to. Twoje słowa to jedynie nic nieznaczący bełkot starego dziadka, który powinien szukać sobie miejsc, by zdechnąć w końcu. Udowodnij mi, że nie jestem jej wart. - Warknął w jego stronę nie miał jednak przy sobie żadnej broni i wciąż mu brakowało sił by choć chwilę być we własnej skórze, a jego magia zła mogłaby nie zadziałać na smoka. Zacisnął dłoń w pięść, a cała jego ręka zaczęła się palić. Miał już dość słuchania o tym jaki to on jest słaby i nie traktowania go z szacunkiem, a jedynie wyśmiewania i wytykania palcami. Miał zamiar udowodnić Conanowi i sobie, że mężczyzna nie ma racji. Chciałby w to wierzyć i byłby z siebie ogromnie dumny, gdyby udało mu się pokonać czarnego jak Isambre gada.
Był gotowy do walki i pewny tego co zamierzał zrobić. Był zdecydowanie na wygranej pozycji, ponieważ smoczyca, nie pozwoli, aby jej ojciec zabił chłopaka, jeśli naprawdę kocha Rivera, za to ten w samoobronie będzie mógł wykorzystać moment i skrócić męki dziadygi. Było to podstępne i nieuczciwe, ale w miłości i obronie swojego honoru wszystkie chwyty były dozwolone, a chłopak nie wahał się po nie sięgnąć. Niepokojącym był fakt, że zabiłby smoka, nawet jeśli ukochana zagroziła odejściem i znienawidzeniem towarzysza, za takie posunięcie, River jednak oprócz niej nie miał nic do stracenia, a bardzo wiele do zyskania.
- Walcz, albo odszczekaj swoje słowa na mój temat, a po tym zamilcz na wieki, kmiotku. - Nie zamierzał się poddawać, chcąc pokazać jak bardzo starzec się myli co do niego.
Zwierzak z przerażeniem się wszystkiemu przyglądał, nie mógł pozwolić Riverowi na walkę w takim stanie i z ojcem Isambre. Zagrodził mu drogę i zaczął skamleć z położonymi uszkami prosząc, aby chłopak się opanował i odpoczął. Ten jednak nie chciał słuchać i kopnął od siebie malucha by ten mu nie przeszkadzał. Chłopak cały czas z nienawiścią patrzył na starca gotowy na pojedynek.
Kiedy River wybuchł i poderwał się z ziemii, Conan nawet się nie poruszył. Siedział jak siedział, oparty o nagie ostrze swojego miecza i obserwował poczynania smoka spod lekko przymróżonych powiek. Czerwone źrenice zabłysły mu złowrogo, lecz starzec nie zmienił pozycji. Rozłożył tylko ręce w teatralnym geście i jednocześnie napiął mięśnie nóg, gotowy w każdej chwili skoczyć na młodego gada. Jego przemowa nie zrobiła na nim szczególnego wrażenia, bardziej przypominał teraz błędnego rycerza, który za wszelką cenę chce zmazać ujmę na honorze, nie patrząc na to, w jakim jest stanie.
- Cóż za hard ducha - powiedział powoli ojciec smoczycy. - Co za wewnętrzna złość. Komu chcesz tym zaimponować? Bo na pewno nie mojej córce. Usiądź za nim rany ci się otworzą.
Isambre przyglądała się temu z niedowieżaniem i niepokojem w sercu. Z jednej strony cieszyła się z wizyty ojca, w końcu planowała odwiedzić jego i matkę w Smoczej Przełęczy, lecz poszukiwacze skarbów i ich zniknięcie jej przeszkodziło. Z drugiej chciała by sobie poszedł, zostawił ją i Rivera w spokoju. Dziewczyna bała się o swojego ukochanego. Nie raz widziała do czego zdolny był Conan, w smoczej jak i ludzkiej formie. W końcu był weteranem Wojny Smoków i rzeczywiście chłopak był dla niego zerowym przeciwnikiem. Wiedziała, że jedyne co może River zrobić to grać na czas z nadzieją, że odłożona w plecach starca rtęć da o sobie znać podczas walki i go uśmierci. Nie życzyła mu tego. W końcy był jej tatą.
- Nie pozwolę wam się pozabijać - warknęła, wchodząc między nich. - Co ty sobie wyobrażasz? Ratujesz mnie z więzienia, oddajesz skarbiec i za wszelką cenę starasz się sprowokować mojego Rivera. Skoro aż tak ci zależy na moim bezpieczeństwie nie trzeba mnie było wypuszczać te sześćset lat temu z domu. Było mnie zamknąć w jaskini pod stałą obserwacją. A ty - zwróciła się do partnera, biorąc na ręce kopniętego zwierzaka, który nadal skamlał. - Obiecałeś że się zmienisz. Dajesz się wodzić za nos mojemu ojcu i postanawiasz od tak z nim walczyć. Do tego kopnąłeś Chibiego. Czy aż tak jesteś zaślepiony... - umilkła tak nagle, że powietrze zdawało się przeciąć wiszącą nad nimi wzburzoną atmosferę i zarzuciło kurtynę ciszy. Isambre momentalnie z oczami pełnymi skruchy popatrzyła na zabliźnione oko Rivera.
- Przepraszam, nie tak to miało zabrzmieć - wydukała i obtoczyła się mgłą, z której jak strzała wystrzeliła w niebo w smoczej postaci i poleciała w głąb równiny Maurat razem z Chibim, który za nic teraz nie chciał jej puścić. Nie miała przed sobą żadnego celu, chciała poprostu znaleźć się jak najdalej.
Wszystko działo się dość szybko, że nawet jej ojciec nie nadążył i jedyne na co się zmusił to wstanie z trawy. Krew gotowała się również i w nim, lecz nie było tego po nim widać. Nie tak jak u Rivera, który toczył dym z nozdrzy.
Następnie starczec podszedł do młodego smoka i wymierzył mu siarczystego policzka, powstrzymując się przed użyciem większej siły.
- To za łzy, które wyleje moja córka - zaczął, wracając po swoje ostrze, które wyciągnął i przytwierdził spowrotem na plecy. - A teraz leć za nią. - dodał z rezygnacją w głosie, po czym zszedł z pagórka i oddalił się w przeciwną, co ona stronę.
- Cóż za hard ducha - powiedział powoli ojciec smoczycy. - Co za wewnętrzna złość. Komu chcesz tym zaimponować? Bo na pewno nie mojej córce. Usiądź za nim rany ci się otworzą.
Isambre przyglądała się temu z niedowieżaniem i niepokojem w sercu. Z jednej strony cieszyła się z wizyty ojca, w końcu planowała odwiedzić jego i matkę w Smoczej Przełęczy, lecz poszukiwacze skarbów i ich zniknięcie jej przeszkodziło. Z drugiej chciała by sobie poszedł, zostawił ją i Rivera w spokoju. Dziewczyna bała się o swojego ukochanego. Nie raz widziała do czego zdolny był Conan, w smoczej jak i ludzkiej formie. W końcu był weteranem Wojny Smoków i rzeczywiście chłopak był dla niego zerowym przeciwnikiem. Wiedziała, że jedyne co może River zrobić to grać na czas z nadzieją, że odłożona w plecach starca rtęć da o sobie znać podczas walki i go uśmierci. Nie życzyła mu tego. W końcy był jej tatą.
- Nie pozwolę wam się pozabijać - warknęła, wchodząc między nich. - Co ty sobie wyobrażasz? Ratujesz mnie z więzienia, oddajesz skarbiec i za wszelką cenę starasz się sprowokować mojego Rivera. Skoro aż tak ci zależy na moim bezpieczeństwie nie trzeba mnie było wypuszczać te sześćset lat temu z domu. Było mnie zamknąć w jaskini pod stałą obserwacją. A ty - zwróciła się do partnera, biorąc na ręce kopniętego zwierzaka, który nadal skamlał. - Obiecałeś że się zmienisz. Dajesz się wodzić za nos mojemu ojcu i postanawiasz od tak z nim walczyć. Do tego kopnąłeś Chibiego. Czy aż tak jesteś zaślepiony... - umilkła tak nagle, że powietrze zdawało się przeciąć wiszącą nad nimi wzburzoną atmosferę i zarzuciło kurtynę ciszy. Isambre momentalnie z oczami pełnymi skruchy popatrzyła na zabliźnione oko Rivera.
- Przepraszam, nie tak to miało zabrzmieć - wydukała i obtoczyła się mgłą, z której jak strzała wystrzeliła w niebo w smoczej postaci i poleciała w głąb równiny Maurat razem z Chibim, który za nic teraz nie chciał jej puścić. Nie miała przed sobą żadnego celu, chciała poprostu znaleźć się jak najdalej.
Wszystko działo się dość szybko, że nawet jej ojciec nie nadążył i jedyne na co się zmusił to wstanie z trawy. Krew gotowała się również i w nim, lecz nie było tego po nim widać. Nie tak jak u Rivera, który toczył dym z nozdrzy.
Następnie starczec podszedł do młodego smoka i wymierzył mu siarczystego policzka, powstrzymując się przed użyciem większej siły.
- To za łzy, które wyleje moja córka - zaczął, wracając po swoje ostrze, które wyciągnął i przytwierdził spowrotem na plecy. - A teraz leć za nią. - dodał z rezygnacją w głosie, po czym zszedł z pagórka i oddalił się w przeciwną, co ona stronę.
- River
- Zsyłający Sny
- Posty: 315
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Smok
- Profesje: Wędrowiec , Rozbójnik , Najemnik
- Kontakt:
- Nie muszę się ciebie słuchać, starcze. Nie jesteś moim ojcem. - Warknął chcąc rzucić się na niego, ale dziewczyna zastąpiła mu drogę, dlatego przystanął nie chcąc zrobić jej krzywdy.
Cisnęło mu się na język, żeby się nie wtrącała i zostawiła w spokoju bo to sprawa między nimi, ale nie chciał znów doprowadzić do sytuacji takiej jak na wierzbie po skończonym pozowaniu Miriam. Kochał Isambre całym swoim sercem i nie chciał się awanturować, ale nie mógł nad sobą zapanować przez to jak starzec na każdym kroku go obrażał i ciągle powtarzał, że smoczyca zasługuje na kogoś lepszego. Chcąc oczyścić się z zarzutów i udowodnić, że Conan się myli jedynie potwierdzał jego słowa. Nie był zadowolony, że dziewczyna im przeszkodziła i nakazywała się uspokoić, ale spuścił z tonu widząc jej gniew i to jak bardzo się na nich obu zawiodła.
- Isa...? - Spytał zmartwiony kiedy nagle umilkła nie wiedząc, czemu tak nagle urwała swoją wypowiedź. Na punkcie swojego utraconego ślepia nie był w ogóle przewrażliwiony, bo sam był winny brakowi oka, w przeciwieństwie do swojego kalectwa, które zafundował mu los. Widział, że ona się przejęła wytknięciem gadowi tego, że jest półślepy i chciał ją przytulić, żeby się o to nie martwiła, bo nic się nie stało i chciał ją pocieszyć, samemu przepraszając za swoje zachowanie, obiecać, że będzie już spokojny, a jeśli jej ojciec zacznie go prowokować, to po prostu zignoruje starca. Nie zdążył jednak nic zrobić, ponieważ ta zmieniła się i uciekła gdzieś z Chibim.
Był w szoku i jedyne co mógł począć to patrzeć jak jego ukochana znika w przestworzach, nie był jeszcze w stanie się zmienić, choć próbował, jednakże z obłoków dymu wyłaniał się jedynie chłopak. Za wszelką cenę chciał za nią się udać i starał się kilka razy przemienić, jednak zawsze efekt był ten sam, aż w końcu nie zakręciło mu się z wysiłku w głowie i z ledwością ustał na nogach. Kątem oka dostrzegł ruch i odwrócił się w stronę starca patrząc na niego wrogo, przyjmując postawę do walki.
- To wszystko twoja wina! - Ryknął zamierzając rzucić się na mężczyznę, ale policzek otrzymany od Conana zaskoczył gada, który patrzył na niego zdezorientowany z przyłożoną dłonią do palącego od uderzenia miejsca. Zaraz po tym zalała Rivera fala gniewu, jednakże słysząc jego zrezygnowane słowa, odwrócił się od niego i zaczął biec w stronę, w którą poleciała dziewczyna.
Zacisnął mocno pięść w gniewie i bezsilności, potykając się co jakiś przez osłabienie, ale utrzymując równowagę, by się nie obalić.
- Isambre! - Krzyknął za nią głośno z mieszaniną uczuć, a jego postać otoczył ogień, z którego wyleciał smok podobny do żywego wulkanu. Przez gniew spowodowany obecnością Conana bruzdy, niby ogniste rzeczki między jego kamiennymi łuskami rozwarły się i wyglądało miejscami, jakby gada otaczała lawa stygnąca i zmieniająca się z wolna w kolejną twardą powłokę chroniącą ciało gada. Miał problemy w locie i co jakiś czas obniżał go, ale nie zamierzał się poddać dopóki nie odnajdzie ukochanej i włochatego przyjaciela. Zacisnął z bólem zęby i zmusił się do szybszego lotu, kierując się intuicją i śladem po jej aurze powoli znikającym.
Trochę zajęło nim ją dogonił i zobaczył lecącą pod sobą. Objął ją od góry, tak że jej grzbiet przyciskał się do jego piersi obniżył lot, a czując, że dłużej nie da rady już lecieć otoczył ciasno ich oboje swoimi skrzydłami i zarył mocno w ziemię odwracając się w locie na grzbiet, żeby jego ciało przyjęło na siebie całą siłę uderzenia. Rozchylił skrzydła, które bezwładnie opadły po obu jego stronach, a on patrzył słabo na leżącą na nim smoczycę dysząc ciężko.
Cisnęło mu się na język, żeby się nie wtrącała i zostawiła w spokoju bo to sprawa między nimi, ale nie chciał znów doprowadzić do sytuacji takiej jak na wierzbie po skończonym pozowaniu Miriam. Kochał Isambre całym swoim sercem i nie chciał się awanturować, ale nie mógł nad sobą zapanować przez to jak starzec na każdym kroku go obrażał i ciągle powtarzał, że smoczyca zasługuje na kogoś lepszego. Chcąc oczyścić się z zarzutów i udowodnić, że Conan się myli jedynie potwierdzał jego słowa. Nie był zadowolony, że dziewczyna im przeszkodziła i nakazywała się uspokoić, ale spuścił z tonu widząc jej gniew i to jak bardzo się na nich obu zawiodła.
- Isa...? - Spytał zmartwiony kiedy nagle umilkła nie wiedząc, czemu tak nagle urwała swoją wypowiedź. Na punkcie swojego utraconego ślepia nie był w ogóle przewrażliwiony, bo sam był winny brakowi oka, w przeciwieństwie do swojego kalectwa, które zafundował mu los. Widział, że ona się przejęła wytknięciem gadowi tego, że jest półślepy i chciał ją przytulić, żeby się o to nie martwiła, bo nic się nie stało i chciał ją pocieszyć, samemu przepraszając za swoje zachowanie, obiecać, że będzie już spokojny, a jeśli jej ojciec zacznie go prowokować, to po prostu zignoruje starca. Nie zdążył jednak nic zrobić, ponieważ ta zmieniła się i uciekła gdzieś z Chibim.
Był w szoku i jedyne co mógł począć to patrzeć jak jego ukochana znika w przestworzach, nie był jeszcze w stanie się zmienić, choć próbował, jednakże z obłoków dymu wyłaniał się jedynie chłopak. Za wszelką cenę chciał za nią się udać i starał się kilka razy przemienić, jednak zawsze efekt był ten sam, aż w końcu nie zakręciło mu się z wysiłku w głowie i z ledwością ustał na nogach. Kątem oka dostrzegł ruch i odwrócił się w stronę starca patrząc na niego wrogo, przyjmując postawę do walki.
- To wszystko twoja wina! - Ryknął zamierzając rzucić się na mężczyznę, ale policzek otrzymany od Conana zaskoczył gada, który patrzył na niego zdezorientowany z przyłożoną dłonią do palącego od uderzenia miejsca. Zaraz po tym zalała Rivera fala gniewu, jednakże słysząc jego zrezygnowane słowa, odwrócił się od niego i zaczął biec w stronę, w którą poleciała dziewczyna.
Zacisnął mocno pięść w gniewie i bezsilności, potykając się co jakiś przez osłabienie, ale utrzymując równowagę, by się nie obalić.
- Isambre! - Krzyknął za nią głośno z mieszaniną uczuć, a jego postać otoczył ogień, z którego wyleciał smok podobny do żywego wulkanu. Przez gniew spowodowany obecnością Conana bruzdy, niby ogniste rzeczki między jego kamiennymi łuskami rozwarły się i wyglądało miejscami, jakby gada otaczała lawa stygnąca i zmieniająca się z wolna w kolejną twardą powłokę chroniącą ciało gada. Miał problemy w locie i co jakiś czas obniżał go, ale nie zamierzał się poddać dopóki nie odnajdzie ukochanej i włochatego przyjaciela. Zacisnął z bólem zęby i zmusił się do szybszego lotu, kierując się intuicją i śladem po jej aurze powoli znikającym.
Trochę zajęło nim ją dogonił i zobaczył lecącą pod sobą. Objął ją od góry, tak że jej grzbiet przyciskał się do jego piersi obniżył lot, a czując, że dłużej nie da rady już lecieć otoczył ciasno ich oboje swoimi skrzydłami i zarył mocno w ziemię odwracając się w locie na grzbiet, żeby jego ciało przyjęło na siebie całą siłę uderzenia. Rozchylił skrzydła, które bezwładnie opadły po obu jego stronach, a on patrzył słabo na leżącą na nim smoczycę dysząc ciężko.
I znów uciekała. Ledwo co wyciągnięto ją z więzienia, Isambre już chciała znaleźć się jak najdalej od swoich "rycerzy", którzy postanowili otoczyć ją opieką i ochroną. Za nic smoczyca miała starania i motywy swojego ojca, ale cieszyła się ze spotkania. Była to okazja dowiedzenia się czegoś o nim i o matce, jak im się układa, jak żyją. Chciała żeby wszystko odbyło się w miłej atmosferze, a nie w chaosie, jaki on i River spowodowali. Ten drugi nie był bez winy. Do charakteru Conana dziewczyna przyzwyczajała się czterysta lat i wciąż był dla niej obcy. Z ojcem nigdy się nie dyskutowało, zawsze było tak jak sobie tego życzył. Nie słuchała go tylko żona, dla której, mimo ognistego temperementu, miał anielską cierpliwość i dobroć. Ale smoczyca nie przypuszczała, że River da się w to wciągnąć, że ulegnie prowokacji. Jasne, był dla jej ojca zagrożeniem, a on dla niego, ale to młodszy smok uległ emocjom. Tyle było z jego zmiany na lepsze, choć dziewczyna nie miała się o co wściekać. Sama nie wiedziała jakby zareagowała, gdyby role były odwrócone i to matka Rivera by na nią naskoczyła.
Chcąc zapomnieć, Isambre rzuciła się w głębia Równiny Maurat, chcąc chwilowo uciec od wszystkiego. Towarzyszył jej Chibi, który wystraszony całą sytuacją siedział skulony na jej karku, mocno trzymając się kolców. Martwił się o nią, o siebie, o Rivera, o ich dalszą przyszłość. Widać było, że ta rodzina przechodzi wyjątkowo trudny okres.
Nagle smoczyca poczuła ciepło na skrzydłach, a zaraz potem zniknęła w objęciach swojego ukochanego. Na początku chciała się wyszarpnąć i uciec, lecz coś ją powstrzymało. Pozwoliła ponieść się chwili, by zaraz potem przerwało ją twarde lądowanie. Ciałem smoczycy kilka razy silnie targnęło, ale to gad zebrał całe uderzenie. Gdy ją puścił okazało się że leżą kilka metrów od skalnego urwiska na niewysokiej i zalesionej górze. A dokładniej to ona leżała na nim. W tej pozycji wydał jej się zupełnie inny niż te kilka minut temu na pagórku.
Stracił ten zapał i rządzę krwi, patrzył na nią łagodnym wzrokie, a ona patrzyła na niego. W ciszy. Od żadnej ze stron nie padało ani jedno słówko, aż Isambre złożyła skrzydła i w smoczej formie zwinęła się w kłębek na piersi Rivera.
Chcąc zapomnieć, Isambre rzuciła się w głębia Równiny Maurat, chcąc chwilowo uciec od wszystkiego. Towarzyszył jej Chibi, który wystraszony całą sytuacją siedział skulony na jej karku, mocno trzymając się kolców. Martwił się o nią, o siebie, o Rivera, o ich dalszą przyszłość. Widać było, że ta rodzina przechodzi wyjątkowo trudny okres.
Nagle smoczyca poczuła ciepło na skrzydłach, a zaraz potem zniknęła w objęciach swojego ukochanego. Na początku chciała się wyszarpnąć i uciec, lecz coś ją powstrzymało. Pozwoliła ponieść się chwili, by zaraz potem przerwało ją twarde lądowanie. Ciałem smoczycy kilka razy silnie targnęło, ale to gad zebrał całe uderzenie. Gdy ją puścił okazało się że leżą kilka metrów od skalnego urwiska na niewysokiej i zalesionej górze. A dokładniej to ona leżała na nim. W tej pozycji wydał jej się zupełnie inny niż te kilka minut temu na pagórku.
Stracił ten zapał i rządzę krwi, patrzył na nią łagodnym wzrokie, a ona patrzyła na niego. W ciszy. Od żadnej ze stron nie padało ani jedno słówko, aż Isambre złożyła skrzydła i w smoczej formie zwinęła się w kłębek na piersi Rivera.
- River
- Zsyłający Sny
- Posty: 315
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Smok
- Profesje: Wędrowiec , Rozbójnik , Najemnik
- Kontakt:
Nie podnosił się, aby zmienić pozycję, albo wrócić do ludzkiej postaci. Chciał jej bliskości i się jakoś zrehabilitować za swoje zachowanie. Poza tym było mu niezwykle miło robiąc za legowisko dla ukochanej. Kiedy spojrzała na niego wyszczerzył kły w łagodnym szarmanckim uśmiechu, objął ją i przytulił do siebie cicho mrucząc. Trącił lekko jej pysk swoim uważając, by nie zranić jej rogiem między nozdrzami, a po tym delikatnie ją polizał po policzku. Po uderzeniu o ziemię bolało go już wszystko od głowy aż po czubek ogona, którym splótł się razem z jej. Kiedy ułożyła się jak kot na jego klatce piersiowej jedynie się cicho zaśmiał i gładził ją dłonią po głowie, samemu składając swoje skrzydła, żeby nie leżały na ziemi niemal rozpięte na całą długość.
- Przepraszam, że dałem się sprowokować, jak jakiś dzieciak. - Zaczął ze skruchą, zastanawiało go ile jeszcze razy będzie musiał ją przepraszać za swoje zachowanie. Myślał, że zmiana swoich nagannych nawyków będzie łatwiejsza niż nauka latania, ale zdał sobie sprawę w jakim był błędzie. To go jednak nie zniechęcało, dla niej chciał być lepszym partnerem. - Z rana polecimy, abyś mogła zobaczyć się ze swoją matką. - Widział jaka była szczęśliwa w pewnym momencie ze spotkania ojca i dostrzegł jak jej się oczy zaświeciły na wspomnienie rodzicielki, dlatego chciał sprawić ukochaną tą przyjemność i udać się z nią do rodziców dziewczyny. Oczywiście on zamierzał na nią jedynie poczekać unikając spotkania z opiekunami swojej partnerki, nie chciał sprawiać kolejnych problemów i powodować zamieszania.
- Co ty na to? - Spytał łagodnie, patrząc czule na jej uroczą mordkę i gładząc ją po policzku.
Zastanawiał się nad poszukaniem wcześniej jakiegoś kowala, albo czarodzieja, którzy mogliby mu zrobić coś co chociaż z pozoru przypominało utraconą kończynę, naprawdę miał już dość słuchania na każdym kroku, że jest kaleką. Wolał jej jednak nic nie mówić na ten temat, gdyby mu się udało zrobić coś w tej sprawie, po prostu postawiłby ją przed faktem dokonanym.
Nie ruszył się z miejsca w smoczej postaci pozwalając jej na sobie leżeć. Po chwili uśmiechnął się zadziornie i lekko skubnął jej pysk swoimi zębami, ale tak żeby nie zranić ukochanej. Wiedział, że to mogło dziwnie wyglądać, skoro przed chwilą był chodzącą wściekłością i żądzą mordu, jednakże kiedy był tylko z nią nic więcej się nie liczyło. Chłopak dopiero, przypomniał sobie o skrzywdzonym zwierzaku, kiedy doszło do jego uszu ciche skomlące szlochanie. Smok zdał sobie sprawę z tego co zrobił i nie był przez to z siebie dumny. Chciał przeprosić przyjaciela i obiecać, że więcej już na niego nie podniesie ręki, a jeśli tak się stanie to ja sobie osobiście odgryzie. Jednakże kiedy chciał go pogłaskać na zgodę ten z piskiem uciekł od zbliżającej się do niego smoczej łapy i schował się pod jednym ze skrzydeł Isambre.
- Przepraszam, że dałem się sprowokować, jak jakiś dzieciak. - Zaczął ze skruchą, zastanawiało go ile jeszcze razy będzie musiał ją przepraszać za swoje zachowanie. Myślał, że zmiana swoich nagannych nawyków będzie łatwiejsza niż nauka latania, ale zdał sobie sprawę w jakim był błędzie. To go jednak nie zniechęcało, dla niej chciał być lepszym partnerem. - Z rana polecimy, abyś mogła zobaczyć się ze swoją matką. - Widział jaka była szczęśliwa w pewnym momencie ze spotkania ojca i dostrzegł jak jej się oczy zaświeciły na wspomnienie rodzicielki, dlatego chciał sprawić ukochaną tą przyjemność i udać się z nią do rodziców dziewczyny. Oczywiście on zamierzał na nią jedynie poczekać unikając spotkania z opiekunami swojej partnerki, nie chciał sprawiać kolejnych problemów i powodować zamieszania.
- Co ty na to? - Spytał łagodnie, patrząc czule na jej uroczą mordkę i gładząc ją po policzku.
Zastanawiał się nad poszukaniem wcześniej jakiegoś kowala, albo czarodzieja, którzy mogliby mu zrobić coś co chociaż z pozoru przypominało utraconą kończynę, naprawdę miał już dość słuchania na każdym kroku, że jest kaleką. Wolał jej jednak nic nie mówić na ten temat, gdyby mu się udało zrobić coś w tej sprawie, po prostu postawiłby ją przed faktem dokonanym.
Nie ruszył się z miejsca w smoczej postaci pozwalając jej na sobie leżeć. Po chwili uśmiechnął się zadziornie i lekko skubnął jej pysk swoimi zębami, ale tak żeby nie zranić ukochanej. Wiedział, że to mogło dziwnie wyglądać, skoro przed chwilą był chodzącą wściekłością i żądzą mordu, jednakże kiedy był tylko z nią nic więcej się nie liczyło. Chłopak dopiero, przypomniał sobie o skrzywdzonym zwierzaku, kiedy doszło do jego uszu ciche skomlące szlochanie. Smok zdał sobie sprawę z tego co zrobił i nie był przez to z siebie dumny. Chciał przeprosić przyjaciela i obiecać, że więcej już na niego nie podniesie ręki, a jeśli tak się stanie to ja sobie osobiście odgryzie. Jednakże kiedy chciał go pogłaskać na zgodę ten z piskiem uciekł od zbliżającej się do niego smoczej łapy i schował się pod jednym ze skrzydeł Isambre.
Rytm jego oddechu był kojący i gdyby tylko chwila była właściwsza, smoczyca chętnie by tak zasnęła, poddając się jego dłoni, głaszczącej jej łeb lub głowę. Zależnie od formy, w której by obecnie przebywała. Bliskość jej wybranka uspokajała, dawała poczucie bezpieczeństwa i dodawała otychy. Każda minuta z nim spędzona nie była dla niej minutą straconą. Cały czas dowiadywała się o nim czegoś nowego i vice versa. Każde jego spojrzenie, pocałunek, drobna pieszczota, którymi ją zasypywał, to wszystko było dla niej nowe. River był dla Isambre pierwszą, poważną miłością i dziewczyna nie chciała by coś przeszkodziło jej w tworzeniu z nim szczęśliwej pary. A zwłaszcza nie pozwoli, by to ojciec miał podważać jej wybory. Była już przecież dorosła.
- Doceniam to, naprawdę - powiedziała spokojnie, odpowiadając na jego uśmiech, swoim. - Ale to, co zrobiłeś mieści się jeszcze niżej niż poziom dziecka. Mój ojciec to typowy, ograniczony na świat i pozbawiony empatii samiec. Kiedy poznał moją matkę miał niewiele więcej lat co my, a do moich narodzin przeżyli wspólnie ich ponad dwadzieścia. Dla niego zmiany to temat nierealny. W jakimś stopniu zawiodłam się na was obu. Bo co byś zrobił, gdybym nie uciekła i pozwoliła wam się pozabijać? Ledwo chodzisz, w walce musisz wspomagać się magią, do tego alkohol. Pomyślałeś choćby co by się ze mną stało, gdybyś umarł, czy tylko do twojej głowy docierały obelgi i wizja starcia z moim tatą. Jego śmierć ruszyłaby mnie bardzo, ale nie byłaby powodem, dla którego stoczyłabym się z rozpaczy.
Następnie Isambre odszukała usta Rivera i przywarła do nich, smakując każdy ich skrawek. Jednocześnie objęła smoka za szyję i przycisnęła się do niego silniej, splatając swój ogon z jego. Jej podbrzusze i nogi zawibrowały, kiedy dotknęły rozpalonej skóry gada, lecz nie specjalnie dziewczyna poczuła dyskomfort. Wręcz przeciwnie. Momentalnie poweselała, jej pysk wyszczerzył się w ukazującym białe kły uśmiechu, a motylki w jej brzuchu wręcz rwały się na zewnątrz. To nie czas na żałowanie czegokolwiek. Chwila, jak wszystkie do tej pory, również była nie odpowiednia, ale Isambre chciała poddać się zapomnieniu i miała nadzieję, że tym razem River jej nie rozczaruje.
- Pomyślimy rano - odpowiedziała na jego propozycję, zalotnie się uśmiechając, by pokazać, że wszelkie przeprosiny są zbędne.
- Doceniam to, naprawdę - powiedziała spokojnie, odpowiadając na jego uśmiech, swoim. - Ale to, co zrobiłeś mieści się jeszcze niżej niż poziom dziecka. Mój ojciec to typowy, ograniczony na świat i pozbawiony empatii samiec. Kiedy poznał moją matkę miał niewiele więcej lat co my, a do moich narodzin przeżyli wspólnie ich ponad dwadzieścia. Dla niego zmiany to temat nierealny. W jakimś stopniu zawiodłam się na was obu. Bo co byś zrobił, gdybym nie uciekła i pozwoliła wam się pozabijać? Ledwo chodzisz, w walce musisz wspomagać się magią, do tego alkohol. Pomyślałeś choćby co by się ze mną stało, gdybyś umarł, czy tylko do twojej głowy docierały obelgi i wizja starcia z moim tatą. Jego śmierć ruszyłaby mnie bardzo, ale nie byłaby powodem, dla którego stoczyłabym się z rozpaczy.
Następnie Isambre odszukała usta Rivera i przywarła do nich, smakując każdy ich skrawek. Jednocześnie objęła smoka za szyję i przycisnęła się do niego silniej, splatając swój ogon z jego. Jej podbrzusze i nogi zawibrowały, kiedy dotknęły rozpalonej skóry gada, lecz nie specjalnie dziewczyna poczuła dyskomfort. Wręcz przeciwnie. Momentalnie poweselała, jej pysk wyszczerzył się w ukazującym białe kły uśmiechu, a motylki w jej brzuchu wręcz rwały się na zewnątrz. To nie czas na żałowanie czegokolwiek. Chwila, jak wszystkie do tej pory, również była nie odpowiednia, ale Isambre chciała poddać się zapomnieniu i miała nadzieję, że tym razem River jej nie rozczaruje.
- Pomyślimy rano - odpowiedziała na jego propozycję, zalotnie się uśmiechając, by pokazać, że wszelkie przeprosiny są zbędne.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość