Shari[Lazaret] Oszukać przeznaczenie

Shari jest jedynym królestwem rządzonym od pokoleń wyłącznie przez kobiety. Jego potęga tkwi w rozległych terenach rolniczych na zachodzie. Dzięki dobremu gospodarowaniu żyznych ziem, Shari ciągle przeżywa rozkwit ekonomiczny. Do tej pory królowe stawiały główny nacisk na gospodarkę, jednak obecna królowa zajmuje się również kwestią militarną królestwa - rozpoczęła rozbudowę muru obronnego wokół miasta i fosy wokół dworu. Rozpoczęto również ulepszanie armii, stawiając nie tylko na jej liczebność, ale na poszerzenie jej specjalizacji.
Awatar użytkownika
Emily
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Dotknięty
Profesje: Zielarz , Artysta , Urzędnik
Kontakt:

[Lazaret] Oszukać przeznaczenie

Post autor: Emily »

        Zima w Shari powoli odchodziła w zapomnienie. Drogi wciąż bywały oblodzone, ale głównie dlatego, że przygrzewające w ciągu dnia słońce wraz z niską temperaturą sprawiały, że topniejący śnieg zalewał bruk wypełniając jego braki i lekko przymarzał. Nie na tyle by utworzyć prawdziwy lód, z którego cieszyłyby się dzieci, ale na tyle upierdliwą gołoledź, by końskie kopyta ślizgały się niebezpiecznie, a wozy przemieszczały się w ślimaczym tempie. Ci bardziej doświadczeni wiedzieli, że taka pogoda jest gorsza od porządnego mrozu – lód jest bardziej śliski przy kilku stopniach niż przy ujemnej temperaturze. Niestety zdarzali się też tacy, którym zawsze się spieszyło i którzy bagatelizowali błyszczące od wody kamienie, powodując wypadki. To właśnie stało się na Północnej, głównej drodze prowadzącej przez miasto.
        Zaczęło się spokojnie, rankiem tak wczesnym, że jutrzenka dopiero rzucała jakiekolwiek światło na ulice. Ciągnący się od bramy sznur wozów z zaopatrzeniem snuł się powoli do przodu, barykadując niemal całą drogę. Byli to głównie mieszkający poza grodem rolnicy, zwożący swoje towary do miejskich kramów lub pragnący samodzielnie sprzedać owoc swojej pracy na rozpoczynającym się wcześnie rano targowisku na głównym placu. Ci czekali niechętnie, ale w spokoju, z poluzowanymi wodzami pozwalając koniom snuć się własnym tempem za wozem przed nimi. Niektórzy odsypiali wczesną pobudkę, ale byli też tacy, którzy nie chcąc marnować czasu otwierali boki wozu i prosto z ulicy sprzedawali swoje produkty przechodniom. Słowo rozeszło się szybko i część mieszkańców, która zazwyczaj wybierała się na targowisko, teraz odwiedzała ulubionych sprzedawców na ich trasie. Szło to nawet sprawnie i miało swój urok, wciąż jednak powodowało jeszcze większe zastoje na drodze.
        Te praktyki zdecydowanie przeszkadzały innym podróżnym, którzy przez miasto planowali jedynie przejechać, teraz plując sobie w brodę, że nie zdecydowali się go jednak ominąć. Już sama pogoda sprawiła, że humory były raczej wisielcze, wiele osób było chorych, a obserwowanie jak innym, stojącym w korku razem z nimi, ta sytuacja wcale nie utrudnia życia, było tym bardziej frustrujące, w myśl zasady „jak mi ma być źle, to niech im też będzie”. Zaczęło się od zirytowanego pokrzykiwania, które niestety przerodziło się w głośną kłótnię, której nie byłoby daleko do rękoczynów, gdyby sytuacja nie pogorszyła się jeszcze bardziej. Jeden z podróżników, znużony oczekiwaniem, a na dodatek zły i głodny, postanowił opuścić szereg wozów. Rozpoczęło się więc kolejne zamieszanie, w którym sąsiadujące wozy odsuwały się kawałek, by umożliwić woźnicy manewr. I właściwie wszystko byłoby dobrze, bo jeden powóz mniej w kolejce poprawiał wszystkim humor, gdyby nie fakt, że odjeżdżający już równolegle podróżnik uznał, że skoro jest tak daleko na przodzie poruszającej się kolumny, to czemu by nie wjechać z powrotem? Tym razem na samym początku.
        Rozgrywające się później fargothskie sceny z udziałem najbardziej prymitywnych ludzkich odruchów okazały się niczym w obliczu prawdziwej tragedii mającej miejsce, gdy od próbującego wrócić do kolejki wozu odpadło koło. Paka runęła na bok, przygniatając jednego z przechodniów. Szarpnięty przez uprząż koń pociągowy stanął dęba, płosząc inne wierzchowce, co powodowało reakcję łańcuchową na całej ulicy. Owoce i warzywa posypały się po ulicy. Ludzie przewracali się sami, na lodzie, na rozsypanym towarze, potrącani przez innych, przez wozy i kopani przez konie. Krzyki było słychać aż w lazarecie cztery przecznice dalej i było to jedyne ostrzeżenie przed napływającą falą rannych.

        - Pięlęgniarka! O, Willow! Chodź tu natychmiast!
        Emily poderwała głowę, spoglądając szybko na lekarza dyżurującego, a później na dziecko, którym się zajmowała.
        - Zostaw go i chodź tu, szybko!
        Nie mając wielkiego wyboru dziewczyna spojrzała tylko smutno na malutkiego chłopca i odłożyła kompres na bok. Przybiegła do lekarza i stanęła jak wryta. Mężczyzna leżący na łóżku był cały zakrwawiony, nieprzytomny i jedną nogę miał wygiętą pod bardzo złym kątem. Wyglądał jakby runął na niego budynek, a nie wóz, z tego co słyszała.
        - Przytrzymaj go – poinstruował, podnosząc spojrzenie na dziewczynę i marszcząc zaraz brwi. – Popraw najpierw chustę, zjeżdża ci – rzucił oschle, a dziewczyna pokiwała gorliwie głową, zaciskając supeł chusty na tyle głowy i dopasowując ją lepiej do twarzy. – Dobrze. Przytrzymaj mu ręce. Nie chciałbym oberwać, gdyby się nagle ocknął.
        Willow pokiwała głową i prawie położyła się na ramionach pacjenta, teraz trochę przerażona, że ten naprawdę się przebudzi. Na szczęście po chwili było po wszystkim. Noga strzeliła cicho, mężczyzna dalej był nieprzytomny, a Emily bezradnie usiłowała wytrzeć zakrwawione ręce.
        - Zostaw, potem się umyjesz. Zawiąż mu też coś na twarzy, bo w tym miejscu prędzej zabije go zaraza, niż ten wypadek. Przemyj i zaszyj rany, i zawołaj mnie, jeśli się ocknie.
        Emily pokiwała głową i odczekała chwilę aż lekarz odejdzie, nim popchnęła z trudem łóżko na kółkach, przesuwając je pod ścianę. Przysunęła sobie zaraz taboret i wyciągnęła zestaw do szycia, rozkładając go na stoliczku obok, po czym zabrała się do pracy. Wstyd było przyznać, ale pasowało jej to o wiele bardziej, niż pomaganie w przyjmowaniu kolejnych rannych. Grobowa cisza panująca przez zarazę w lazarecie była zazwyczaj nie do wytrzymania, ale dziewczyna tak się do tego przyzwyczaiła, że rozlegające się teraz co chwila krzyki wytrącały ją z równowagi. Pracowała więc w milczeniu, zaszywając głębokie rany i bandażując te powierzchowne. Lekarz miał paskudne wyczucie chwili, bo w momencie, w którym odcięła ostatnią nitkę, zawołał ją z drugiego końca sali, stojąc przy „jej” chłopcu. Zerwała się natychmiast i podbiegła do medyka, klucząc pomiędzy stojącymi wszędzie łóżkami, a nawet rozłożonymi na ziemi posłaniami. Zatrzymała się na moment, przepuszczając inną pielęgniarkę, wyprowadzającą na noszach kolejną ofiarę zarazy, po czym stanęła na baczność przed lekarzem.
        - Czemu on tu nadal jest? – zapytał nieprzyjemnie.
        Willow zrobiła wielkie ze strachu oczy i zaczęła szybko pokazywać na migi najpierw gorące czoło, a później nos i płuca, po czym udawała, że nie może oddychać. Lekarz przyglądał się tej scenie ze znużeniem, ale pokiwał ze zrozumieniem głową. Niestety nie oznaczało to aprobaty.
        - Teraz oddycha, czyli jest w o wiele lepszym stanie, niż połowa zarażonych, a nam brakuje łóżek i miejsca w ogóle. Znajdź jego rodziców i wypisz go. Niech siedzą z nim w domu i nie wychodzą – powiedział, odwracając się i odchodząc, nim dziewczyna zdążyła zareagować.
        Emily spojrzała za nim bezradnie i rozejrzała się po pogrążonej w chaosie sali. Chwilowo nikt jej nie wołał, ale niestety nie oznaczało, że nie jest potrzebna, więc pobiegła do pokoju pielęgniarek, gdzie trzymała swoje rzeczy. Przetrząsnęła torbę, na szybko wybierając z pęczków ziół kilka liści azodii księżycowej i gałązkę wierzby, po czym tak samo szybko pobiegła do kuchni, na migi dopraszając się o zaparzenie naparu. Oddała liście, gałązkę chowając do kieszeni, po czym z gorącym kubkiem wróciła ostrożnie na salę. Wciąż rozglądała się w przestrachu, mając nadzieję, że nikt jej nie zawoła. Już nie raz słyszała od lekarza zakaz „takich” praktyk w jego szpitalu, więc wolała, by jej nie przyłapał.
        Ostrożnie postawiła kubek na stoliczku koło łóżka chłopca i przykryła go chustą, by materiał nasiąkł zapachami ziół. Dopiero wtedy na nowo przykryła nos i usta dziecka, a później ukradkiem wyciągnęła gałązkę z kieszeni. Zamoczyła ją w naparze i trzymając ją nisko, by nikt nie zauważył, obeszła łóżko, kręcąc witką sobie tylko znane symbole, i dotykając nią rączek i nóżek chłopca. W najlepszym razie zbije gorączkę, w najgorszym ukoi chociaż zmęczony gorączką umysł. Jej rytuały zawsze działały lepiej na umysł, niż ciało, ale Willow się nie poddawała, licząc, że w końcu odblokuje i te moce. Zioła na pewno udrożnią drogi oddechowe, ale to rozpalone czoło martwiło ją najbardziej. Przemyła je jeszcze raz kompresem moczonym w zimnej wodzie. Przynajmniej tego im nie zabraknie.
Awatar użytkownika
Durante
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Strażnik , Najemnik , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Durante »

        Ostatnich kilka dni było istnym koszmarem i to nie tylko z powodu szerzącej się zarazy, przez którą ludzie niemalże umierali na ulicach Shari. Zima się kończyła i robiło się coraz cieplej, masa mieszkańców i kupców, którzy opuszczali miasto by przeczekać mrozy w rejonach z wyższą temperaturą, teraz powracali na stare śmieci. Zmęczenie niewygodami długich podróży i osłabienie spowodowane ostatnimi mrozami w nocy i dodatnimi temperaturami za dnia, sprawiały, że ludzie byli mniej czujni i łatwiej się irytowali, o głupie awantury o byle błahostkę zdarzały się więc dosyć często. Nie mówiąc już o tym, że im więcej wozów przejeżdżało lub zatrzymywało się w mieście, tym chętniej co niektórzy wykorzystywali okazję i popełniali drobne przestępstwa. Powoli wybudzali się ze snu zimowego samotni kieszonkowcy i aktywne na powrót zaczynały być gildie złodziei, których nie tak łatwo się pozbyć, gdy są pod protekcją różnych państw. Strażnicy miejscy mieli, więc pełne ręce roboty i często musieli wybierać między mniejszym i większym złem, choćby miedzy bójką na targu, a zgłoszeniem kradzieży jakiejś rodzinnej pamiątki.
        Durante się dwoił i troił by porozdzielać zadania między swoich ludzi tak, aby dało się rozwiązać jak najwięcej problemów mieszkańców przy coraz to bardziej zmniejszającej się liczbie strażników na służbie, którzy przecież byli zwykłymi ludźmi i tak samo jak inni, mogli złapać jakieś przeziębienie albo inne choróbsko. Z tego powodu błogosławionemu zdarzało się spędzać cały dzień w koszarach, niekiedy w ogóle nie opuszczać posterunku albo wracać bardzo późno w nocy do domu. Tam jednak również nie był w stanie porządnie wypocząć przed kolejnym dniem pracy przez swoich synów, którzy budzili się co chwila bo głodni, bo mieli brudną pieluchę, bo chcieli się powiercić i pobawić. Do tego Ezraela znów męczyła jakaś choroba i przez gorączkę jeszcze trudniej było mu przespać spokojnie całą noc. Błogosławiony nie miał już powoli na to wszystko siły i choć bardzo kochał chłopców, nie mógł się doczekać aż zima i cały ten chaos w mieście się skończy, aby wyruszyć na poszukiwania dobrej rodziny dla swoich synów.
        - Panie - odezwał się cicho czarny kotołak ubrany w prostą koszulę nocną, wchodząc do pokoju błogosławionego z zapalonym kagankiem w czarnych łapach. - Powinien pan spróbować chociaż odrobinę odpocząć, bo się pan wykończy i ani nie pomoże pan swoim dzieciom, ani miastu. Zaparzyć panu zioła na sen? - spytał naprawdę mocno zmartwiony tym jak bardzo niebianin się w ostatnim czasie przepracowywał. Starał się cały czas mówić na tyle cicho, by nie zbudzić Laventego śpiącego na łóżku kapitana i Ezraela, którego błogosławiony trzymał na rękach.
        - Dziękuję Uta, nie trzeba. Zaraz się położę - zapewnił, zamykając książkę, którą czytał młodszemu z bliźniaków i zaraz wstał, aby położyć go na łóżku obok drugiego dziecka. - Dorzuć drewna do pieca jak będziesz na dole, bo się zimno w domu zaczyna robić i idź spać - polecił, na co kotołak jedynie westchnął, nie zamierzając się kłócić z panem tego domu i wyszedł, aby wykonać powierzone mu zadanie.

        Kilka godzin później, gdy ledwo zaczęło świtać, Durante poprzydzielał swoim ludziom rejony, w których ci mieli pilnować porządku i sam po załatwieniu wszystkich spraw w koszarach, głownie nużącej papierologii, nad którą przysypiał, wyszedł na ulice miasta. W pierwszej kolejności zrobił obchód czy wszyscy strażnicy byli na swoich miejscach i czy nie było żadnych przejawów niesubordynacji. Przy południowej i zachodniej bramie był spokój. Nie działo się nic niepokojącego, każdy podejrzany wóz i podróżnik był przeszukiwany, aby do miasta nie dostali się żadni bandyci, którzy zaburzyliby spokój i porządek na ulicach miasta. Z tego powodu zatrzymany został Uta, gdy chciał przekroczyć zachodnią bramę, bo raczej nie widuje się w tej okolicy zbyt wielu zmiennokształtnych, a szczególnie kotołaków, które dość często były sprawnymi złodziejami. Zrobił się przez to lekki zastój, bo świeżo przyjęty do straży młokos nie chciał wpuścić do miasta czarnego kocura z Ezraelem na rękach. Chyba miał jakiś uraz do zmiennokształtnych albo czarnych kotów, bo ani przez moment nie dopuszczał do siebie możliwości, że Uta mógł mówić prawdę, odnośnie tego, że syn jego pana potrzebuje pomocy.
        - To jest syn kapitana Durante i potrzebuje pilnej pomocy, bo się dusi! Przepuść mnie w końcu jeśli nie chcesz mieć życia niewinnego dziecka na sumieniu! - wykłócał się z rozgorączkowaniem Uta, którego krzyki błogosławiony zdołał usłyszeć przecznicę dalej.
        - Pewnie. A ja jestem księciem Lewarem. Już ja dobrze znam te wasze kocie sztuczki. Odpuść już myszołapie i przestań zajmować niepotrzebnie kolejkę. I oddaj to biedne dziecko jego rodzicom. Co się z tym światem porobiło, że oszuści zaczęli wypożyczać od innych dzieci, by brać na litość naciąganych przez siebie ludzi - prychnął i widać było, że powoli zaczął tracić cierpliwość. - I ciesz się zapchlony oszuście, że trafiłeś na mnie i mam dobry dzień, a nie na kapitana...
        - Co się tu dzieje? - zapytał spokojnie Durante, stając zaraz za pewnym siebie, poirytowanym strażnikiem. Spojrzał chłodno najpierw na podwładnego, a po tym na Utę niosącego na rękach Laventa mocno zainteresowanego całą sytuacja i wszystkim dokoła oraz bardzo słabego, oddychającego z trudem Ezraela.
        - Panie - odezwał się kotołak z wyraźną ulga w oczach. - Ez...
        - O, pan kapitan! Dobrze kapitana widzieć, ten zmiennokształtny łgarz utrudnia innym dostanie się do miasta - wtrącił się szybko strażnik w słowo kotołaka, bardzo dumny z siebie, że złapał oszusta i udaremnił mu wejście do miasta. Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale Durante mu przerwał.
        - Zabierz Ezraela jak najszybciej do lazaretu i uważaj na drodze. Za niedługo do was przyjdę - powiedział błogosławiony, przepuszczając kotołaka i odprowadzając go spojrzeniem, aż ten nie zniknął pospiesznie za rogiem. Nowo przyjęty strażnik aż pobladł przez to i z obawą przełknął ślinę.
        - Doceniam twoją czujność, jednakże następnym razem najpierw zweryfikuj prawdziwość słów osoby chcącej przybyć do miasta, a dopiero po tym oskarżaj ją o kłamstwo. Nie zachorujesz od przyłożenia dłoni do czyjegoś czoła, by rzeczywiście sprawdzić czy nie ma gorączki - powiedział spokojnie i bardzo chłodno, jakby wcale nie był zadowolony z tego jak zachował się młody strażnik. Tak też w sumie było, bo gdyby młokos użył odrobiny rozumu, w ogóle nie byłoby tego całego zamieszania i Uta byłby już dawno w połowie drogi do lecznicy.
        - Osoby chore i potrzebujące opieki lekarskiej niech ustawią się w drugim rzędzie! - zwrócił się do tłumu osób oczekujących na wjazd do Shari. Zapanował lekki chaos, a ci którzy byli zdrowi i chcieli załatwić tylko jakieś sprawy w mieście czy skrócić sobie drogę przez miasto, zaczęli narzekać i burczeć pod nosami z niezadowoleniem, lecz nikt nie odważył się skrytykować decyzji niebianina. No może oprócz tego strażnika, którego Durante zaraz poklepał uspokajająco po ramieniu.
        - Nie trzeba mieć sokolego wzroku, by poznać po kimś, że rzeczywiście dręczy go jakaś choroba. Co trzecią osobę chorą, wpuszczaj do miasta jedną osobę z tej drugiej kolejki. Jak się sprawnie uwiniesz i nie będziesz się niepotrzebnie awanturował z tymi ludźmi do południa powinieneś się uwinąć - poradził strażnikowi i odszedł sprawdzić jak się sprawy mają przy pozostałych bramach.
        Przy wschodniej bramie wszystko przebiegało raczej sprawnie, choć ludzie narzekali na tłok i stanie w kolejce tylko po to, by przejechać przez miasto. Zaproponowany został objazd i pilnujący tej bramy strażnik sprawnie przekonał co niektórych, by jednak zdecydowali się na ominięcie miasta i pojechanie dłuższą drogą, bo dzięki temu szybciej dotrą do celu. Durante będąc przy tym pochwalił swojego podwładnego za wymyślenie takiego rozwiązania i poszedł dalej.
        Dużo poważniejsze problemy zaczęły się na ulicy Północnej i to jeszcze nim doszedł do bramy. Nie dość, że było ślisko, to jeszcze przez ślimacze tempo w jakim przesuwała się kolumna wozów kupieckich, podróżni, którzy w niej utknęli bardzo się irytowali. Dochodziło do kłótni, a nawet mniejszych bójek między podróżnymi i nawet czterech strażników z tego rejonu, skupionych praktycznie w jednym miejscu nie dawało sobie rady z opanowaniem tego całego bałaganu. Tu wozy praktycznie na siebie wpadały, tam towary sprzedawane były z kolejki, nieco dalej jakiś koń się pośliznął na śliskiej drodze i spanikowany kopnął przez przypadek jakiegoś przechodnia. Każdy praktycznie każdemu siedział na plecach, a do tego nie wszyscy stosowali się do zaleceń strażników przy bramach, aby zakrywać usta przez szalejącą po mieście zarazę.
        Nie minęła chwila, gdy zrobiło się jeszcze gorzej po tym jak jeden z wozów postanowił wyjechać z kolejki, jakby chciał po prostu zawrócić i wyjechać z miasta inną drogą. Niestety geniusz wpadł zaraz na pomysł powrotu do kolejki praktycznie na samym początku i zaczął się wpychać, co tylko zapoczątkowało niepotrzebną awanturę. Durante nie mógł dłużej pozwalać na taki brak szacunku wobec innych i zwykłe chamstwo. Co prawda zamierzał właśnie iść do lazaretu porozmawiać z Utą i dowiedzieć się co z Ezraelem, ale postanowił w pierwszej kolejności zażegnać zaistniały spór i ukarać i wyrzucić z miasta tego cwaniaka.
        - Proszę natychmiast zawrócić i pojechać na koniec kolejki! - rozkazał prowadzącemu wóz krasnoludowi, na co ten tylko prychnął z pogardą, zwyczajnie ignorując polecenia sharijskiego kapitana. Nawet lekko przyspieszył tak, że błogosławiony musiał truchtać, żeby się z nim zrównać.
        - Radził bym panu mnie posłuchać, jeśli nie chce pan mieć większych kłopotów! - zawołał ostrzegawczo i lekko się skrzywił, przystając i zaraz rozglądając się dokoła. Słyszał dziwny, raczej niepokojący dźwięk, którego źródła długo nie mógł znaleźć, aż nie spojrzał z powrotem na oddalający się od niego wóz.
        - Zatrzymaj się natychmiast! - krzyknął i rzucił się sprintem, by siłą zatrzymać upartego krasnoluda, który nawet nie wiedział jak wielkie zagrożenie w tej chwili stwarzał jego wóz z uszkodzonym kołem.
        - Wszyscy na bok! - polecił przechodniom, odganiając zaraz wszystkich, którzy byli w pobliżu. Praktycznie w ostatniej chwili udało mu się uchronić przechodniów przed przygnieceniem przez ten wóz, jednak sam nie zdołał w porę uskoczyć.
        Szumiało mu w uszach i nie do końca rozumiał co się dzieje. Był przytomny, gdy powóz ze wszystkimi towarami, które krasnolud przewoził, przewróciły się na niego. Był tak oszołomiony przez zaistniałą sytuację, że nie czuł żadnego bólu w tej chwili, lecz widząc chaos jaki zaraz zapanował, chciał wstać i go opanować. Nie mógł jednak i dopiero wtedy zrozumiał co się stało. Ludzie dokoła biegali i krzyczeli, konie się płoszyły, kolejne towary wylądowały na ulicy i było coraz więcej rannych. Wybuchła panika, ktoś chyba starał się uwolnić przygniecionego kapitana, o którego potykali się uciekający przechodnie. Praktycznie skopany i stratowany przez ludzi, których chronił stracił przytomność.

        Uta wykonał swoje zadanie i od razu jak tylko został wpuszczony do miasta, gnał jak na złamanie karku do lecznicy, by szukać tam pomocy dla duszącego się, gorącego jak rozpalone żelazo Ezraela. Kiedy dotarł na miejsce wręczył chorego chłopca jednej z pielęgniarek i szybko opisał co się z dzieckiem dzieje. Po tym posłusznie czekał na zewnątrz, by nie przeszkadzać zabieganym lekarzom i wypatrywał swojego pana, bawiąc się z Laventem w łapki. Durante jednak długo nie przychodził, nie wiadomo też jeszcze było co z Ezraelem, a drugi z chłopców zdążył zabrudzić pieluchę i oczywiście po zrzuconym balaście zgłodnieć. Odszedł więc kawałek od lazaretu i przebrał marudzącego Laventego, zaraz po tym kierując się do najbliższej piekarni by kupić mu jakąś bułkę, by sobie pociamkał.
        Nie spodziewał się, że podczas tej swojej krótkiej nieobecności, Durante przybędzie do lecznicy. A raczej zostanie do niej przyniesiony w kiepskim stanie. Chłopiec na jego rękach był przeszczęśliwy ze świeżej, maślanej bułeczki, którą dostał od kotołaka i na zmianę się nią bawił i odrywał małe kawałki, które zaraz wkładał sobie do buzi.
        - Już wszystko dobrze, diabliku? - zapytał siedzącego kotołakowi na kolanach chłopca i westchnął, gdy ten zaklaskał radośnie w dłonie, a zaraz posmutniał bliski płaczu, gdy przez przypadek wypadła mu trzymana w rączkach bułka.
        Przytrzymując jedną ręką chłopca, Uta zaraz się schylił i podniósł upuszczone pieczywo, podmuchał je i otrzepał z piasku, po czym wręczył z powrotem Laventemu.
        - Trzymaj, zasada pięciu sekund. Jedzenie trzeba szanować - wyjaśnił maluchowi, który kompletnie nie wiedział o co chodzi i spojrzał to na bułkę, to na kotołaka i tak kilka razy.
        - Ta-ta.
        - Nie, tata nie musi o niczym wiedzieć. To będzie taki nasz mały sekret - powiedział spokojnie do chłopca. - Ciekawe gdzie on się podziewa. Co prawda nie podawał konkretnego czasu kiedy przyjdzie, ale to wręcz nie podobne do niego by czekać tyle czasu aż przyjdzie - zastanawiał się na głos, po części ignorując zaczepne gaworzenie Lava. Spojrzał w stronę wejścia do lazaretu i obrócił mimowolnie lekko jedno ucho w tamtą stronę, wyłapując strzępek jakiejś rozmowy.
        - Bach! - zakrzyczał radośnie chłopiec, wyrywając nagle kotołaka z jego rozmyślań i ciesząc się wesoło, a kiedy Uta na niego spojrzał, zaczął stękać i próbować sięgnąć znów leżącą na ziemi bułkę.
        - Znów ci wypadła? Tak to jest jak się wygłupiasz, a nie jesz - zburał łagodnie dziecko i znów po oczyszczeniu bułki z piachu mu ją dał. - Tym razem trzymają mocniej to ci nie... EJ! - krzyknął oburzony, gdy Lavente ze śmiechem rzucił pieczywo z powrotem na ziemię, jak tylko je otrzymał. - Tak się bawić nie będziemy! Słuchałeś w ogóle jak mówiłem, że jedzenie trzeba szanować? Nie życzę ci tego, ale jak tak będziesz traktował jedzenie, zobaczysz, że w pewnym momencie będziesz głodny chodził i wierz mi to nie będzie już takie zabawne.
        - Daj! - wykrzyczał chłopiec, starając się odebrać od kotołaka bułkę, lecz zmiennokształtny miał dużo dłuższe ręce i tym razem nie dał jej już maluchowi.
        - Nie dam, bo rzucasz ją na ziemię. Może gdybym był psem, to miałoby to jakiś sens, ale koty nie aportują - powiedział stanowczo na co mały zaczął krzyczeć i uderzać rączkami oraz nóżkami, powoli zaczynając płakać.
        - Ałć! Uspokój się wreszcie, nie ma bułki koniec i kropka! A ty zaraz wrócisz do domu i będziesz tam siedział sam jeśli się nie uspokoisz i wyjdzie potwór z szafy i cię zje! - kłapnął groźnie wyszczerzonymi kłami. Maluch się uspokoił na moment, patrząc na Utę wielkimi, zaszklonymi oczkami, zdziwiony tym co się właśnie stało. Wyglądało tak jakby miał zaraz wybuchnąć płaczem, ale zamiast tego zaczął się śmiać i ciągać zmiennokształtnego za wąsy i samemu na niego szczerzyć zęby.
        - Ej! Ał! Przestań! Grrr! Ałć! Lave... Ała!!!

        Durante dość długo leżał nieprzytomny, pogrążony w całkowitej ciemności swojego umysłu, przez który w pewnym momencie zaczęły przebijać się odgłosy lekarzy, a przede wszystkim rozsadzające od środka czaszkę wrzaski dochodzące chyba z zewnątrz lecznicy. Zdołał otworzyć lekko jedno oko (drugie miał strasznie spuchnięte przez to jak spanikowani ludzie praktycznie po nim przebiegli) i nieznacznie odwrócił głowę w stronę wyjścia z lazaretu, gdzie zaraz stanął niezbyt przyjemny, z tego co słyszał, lekarz. Niewyraźnie słyszał jak upomina surowo osoby (a raczej jednego kota), znajdujące się na zewnątrz, które cały czas słyszał mimo panującego w środku hałasu. Był bardzo słaby i nie do końca rozumiał co się dzieje i gdzie tak właściwie jest. Odetchnął głęboko, zaraz krzywiąc się z bólu i zanosząc się mocnym kaszlem, jakby zaraz płuca miał z siebie wypluć. Raczej to mu nie pomoże szybciej zregenerować połamanych żeber. Zaczął więc dużo ostrożniej oddychać, gdy tylko opanował kaszel i zaciskając zęby, dźwignął z trudem swoje ciało do pozycji półsiedzącej.
Awatar użytkownika
Emily
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Dotknięty
Profesje: Zielarz , Artysta , Urzędnik
Kontakt:

Post autor: Emily »

        Emily została z chłopcem, aż nie ocknął się na tyle, by mogła podać mu gorący jeszcze napar z azodii księżycowej. Nie był zbyt mocny. Nie miała wiele liści, bo trudno było jej się wymykać nocą za bramę, ale może nawet lepiej przy tak młodym dziecku. Udało jej się wmusić mu pół kubka, a później ułożyć do snu, z chłodnym kompresem na czole. Jeśli rzeczywiście będzie musiała dzisiaj wypisać dziecko, chciała by był w jak najlepszym stanie. Dopiero wtedy ruszyła po sali pomagać kolejnym pacjentom.
        Rozlegające się na zewnątrz okrzyki nie brzmiały niebezpiecznie, ale zwracały uwagę nie tylko pielęgniarek, ale i lekarza, który w końcu rozdrażniony skierował się do wyjścia, by upomnieć awanturników. Willow zdawało się nawet, że rozpoznaje głos, ale nim zdążyła się nad tym dobrze zastanowić, usłyszała charczący kaszel, a gdy odruchowo podążyła wzrokiem za źródłem dźwięku, zobaczyła, że stratowany pacjent się ocknął. Zamknęła na kluczyk szafkę z lekami, którą porządkowała i podeszła szybko do mężczyzny, po drodze poprawiając chustę na twarzy.
        Dopadła do niego w momencie, gdy ten starał się podnieść i pomachała lekko dłońmi w geście zaprzeczania, nim położyła je ostrożnie na jego ramionach, starając się nakłonić pacjenta do położenia się z powrotem. Może nie była najsilniejsza, ale liczyła że ranny nie będzie stawiał wielkiego oporu. Starała się też złapać z nim kontakt wzrokowy i pokazać na rany i usztywnioną nogę, jako kolejne argumenty, by się nie ruszał. Lekarz kazał jej od razu zgłosić przebudzenie pacjenta, ale najpierw musiała się upewnić, że ten w amoku nie umknie jej ze szpitalnego łóżka. Pokazała jeszcze na migi, by poczekał moment i w końcu pognała prędko po lekarza.
        Znalazła go kłócącego się z kotołakiem, który rano przyniósł tu chłopca! Zza chusty błysnęły zaskoczone oczy i dziewczyna jeszcze na moment zagapiła się na drugiego malucha ciągnącego zmiennokształtnego za wąsy, nim oprzytomniała na tyle, by próbować zwrócić na siebie uwagę lekarza, który zaraz chyba wyjdzie z siebie i stanie obok. W końcu niechętnie pociągnęła go za fartuch, oznajmiając swoją obecność. Nie znosiła tego robić, bo czuła się wtedy jak małe dziecko, ale trudno. Przyszpilona w końcu rozgniewanym spojrzeniem pokazała lękliwie palcem w stronę wnętrza sali, a później skrzyżowała dłonie na piersi i zamknęła oczy, jakby spała, po czym otworzyła je nagle szeroko. Pacjent się ocknął. Lekarz zrozumiał. Czasem był okropnie niemiły, ale jednak nie miał z nią nigdy żadnego problemu i jeszcze jej nie wyrzucił, więc chyba nie mógł być taki zły. Medyk spojrzał ostatni raz na kotołaka.
        - Ma tu być spokój, bo zawołam straż – rzucił oschle i odwrócił się z łopotem fartucha, co Emily momentalnie przywiodło na myśl pelerynę jakiegoś czarnego charakteru i co najmniej kilka pomysłów na rysowane scenki.
        Miała zamiar towarzyszyć lekarzowi, bo może się przydać, ale najpierw chciała poinformować kotołaka, co z jego… podopiecznym, prawdopodobnie. Tu było jednak już trochę za dużo do pokazywania i dziewczyna wyciągnęła z kieszeni fartucha notesik i rysik, kreśląc szybko drobne słowa. Później wyrwała karteczkę i przekazała zmiennokształtnemu, po czym pobiegła za lekarzem, chowając resztę do kieszeni.
        „Chłopiec czuje się lepiej. Oddycha sam, ale ciągle ma gorączkę. Prawdopodobnie dzisiaj będzie trzeba go wypisać, bo brakuje łóżek. Najlepiej, gdyby był pan w okolicy albo wrócił za parę godzin."

        - Kapitanie, brał pan udział w wypadku. Ma pan złamaną nogę, połamane żebra, prawdopodobnie wstrząśnienie mózgu i sporo innych, mniej groźnych obrażeń… O, dobrze, że jesteś Willow. Kapitanie, jeśli jest ktoś, kogo chciałby pan poinformować o wypadku, proszę przekazać pielęgniarce. Jest niema, ale rozumie i przekaże wiadomość.
        Emily, trochę niepewnie, ale skinęła pacjentowi głową. Wiec to był kapitan straży, dlatego lekarz traktował go poważniej, niż innych. Hm, wyglądał znajomo, czyżby kiedyś go widziała? Na pewno nie w sądzie, wtedy stanowisko zajmował Rosaine, ale przecież ciągle mówił o emeryturze, więc może to jego następca? Może po prostu widziała go gdzieś na ulicy? Zazwyczaj patrzyła pod nogi co prawda, ale głowę dałaby sobie uciąć, że mężczyzna kogoś jej przypomina…
        - Willow, dopilnuj, żeby kapitanowi niczego nie zabrakło – zarządził lekarz, wytrącając dziewczynę z zamyślenia. Szatynka rozejrzała się odruchowo po sali pełnej chorych, ale nawet gdyby miała odwagę zaprotestować, to i tak nie zrobiłaby tego przy pacjencie. Lekarz chyba coś zauważył, bo nachylił się do niej.
        - Opiekuj się kapitanem, to przetrzymamy do wieczora tego twojego dzieciaka, w porządku? – zapytał cicho i zerknął na dziewczynę, a ona pokiwała głową. Nadal nie było to w porządku, ale i tak więcej, niż się spodziewała. Lekarz poklepał ją po ramieniu.
        - Puścił twój szew w ranie na ramieniu, popraw to – powiedział jeszcze, wskazując kapitana i ukłonił mu się krótko, po czym wrócił do innych pacjentów.
        Emily przysiadła znów na taboreciku obok szpitalnego łóżka i przyszykowała sobie narzędzia, zerkając niepewnie na pacjenta. Trochę wstyd, ale chyba jej wybaczy. Szatynka ponownie oczyściła ranę, a później podniosła igłę z nitką nieco wyżej, by uprzedzić kapitana, chociaż nie powinno go to bardzo boleć. Spadł na niego wóz, na pewno ból głowy wygrywa teraz ze wszystkimi innymi bodźcami.
Awatar użytkownika
Durante
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Strażnik , Najemnik , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Durante »

        Nadal strasznie szumiało i kręciło się w głowie Durantemu, a do tego niemalże wszystko go bolało. Najgorsze, że nie wiedział co bardziej - głowa czy klatka piersiowa. Dobrze, że chociaż nie stracił czucia w ciele. Rozejrzał się na wpół przytomnie dokoła, po czym spróbował się podnieść, co akurat nie wyszło mu na dobre. Miał spore problemy z opanowaniem duszącego kaszlu, który zaraz zaalarmował młodą dziewczynę i sprawił, że ta znalazła się szybko przy sponiewieranym kapitanie.
        Gdy kaszel mu odpuścił i dziewczyna usilnie zaczęła go powstrzymywać przed wstaniem z łóżka, Durante w pierwszej chwili pokiwał lekko głową i nieznacznie uniósł dłoń, by się już uspokoiła. Obawiał się, że gdyby się odezwał zbyt gwałtownie, znów mógłby dostać napadu kaszlu. Westchnął ciężko, nieco się przy tym krzywiąc z bólu.
        - Rozumiem, spokojnie - powiedział ostrożnie i przez to trochę cicho, ale miał nadzieję, że mimo to został usłyszany i zrozumiany przez dziewczynę. Na dowód tego, zaraz się położył tak, jak tego od niego oczekiwała.
        Ponownie kiwnął nieznacznie głową i odetchnął tyle, na ile pozwalały mu połamane żebra. Utkwił spojrzenie w sklepieniu i zaczął się zastanawiać nad tym, jak w ogóle będzie mógł wykonywać swoje obowiązki, skoro miał leżeć cały połamany w łóżku. Nie był bezmyślnym dzieckiem i nie zamierzał na własną rękę opuszczać szpitala. Już dawno nauczył się, że gdy będzie cierpliwie czekał, szybciej będzie mógł wrócić do pracy, niż gdyby miał zacząć forsować swoje i tak osłabione przez ten wypadek ciało, w ogóle nie zważając na swoje zdrowie. Może i był pracoholikiem, ale nadal potrafił słuchać głosu rozsądku. Spróbował więc nieco odpocząć do powrotu tej pielęgniarki, co wcale nie było takie proste jak mogłoby się wydawać, gdyż wrzaski dochodzące z przed namiotu nie pomagały w rozluźnieniu się. „Co ja się mam z tym kocurem…” – pomyślał z lekką irytacją i odetchnął, głęboko by się nieco zrelaksować. W prawdzie zakuło go przez to w piersi i syknął cicho, krzywiąc się, lecz było to bardziej do zniesienia, niż ból rozsadzający mu czaszkę od wewnątrz.

        - Przepraszam bardzo za naszą dwójkę – powiedział skruszony Uta, kładąc lekko po sobie swoje długie uszy, gdy został zbesztany przez tego strasznego lekarza. Domyślał się, że mogli z Lavente trochę za głośno się zachowywać i przeszkadzać przez to medykom w pracy, ale uważał, że tutejszy szefu mógłby być nieco milszy. Przecież nikomu nie działa się żadna krzywda no i… Lavente nawet w chwili by obaj byli upominani przez ordynatora, nie był w stanie spokojnie usiedzieć na rękach zmiennokształtnego. Roznosiło go jeszcze bardziej, niż zwykle. „Padać będzie, czy jaki grzyb?” – zastanawiał się Uta. Uśmiechnął się przyjaźnie do lekarza, raz jeszcze obiecał spokój i ukłonił mu się.
        Nie zdążył jednak odetchnąć z ulgą, że im się w sumie upiekło, gdy zauważył jak chłopiec na jego rękach robi głupie, złośliwe miny do odwróconego plecami lekarza, pokazując mu przy tym język. Aż włos się kotołakowi na karku zjeżył, gdy pomyślał jak bardzo by im (MU!) się oberwało, gdyby mężczyzna odwrócił się w tym momencie w ich stronę. A jeszcze bardziej, jakby jego pan się o tym dowiedział. Na samą myśl przeszły go dreszcze i zaraz zasłonił swoją łapą, buzię swojego podopiecznego.
        Zamiauczał wystraszony, omal nie podskakując w miejscu i nie wyginając pleców w nienaturalny łuk (co bardzo rozbawiło Laventego, że aż zaczął klaskać w rączki), gdy młoda pielęgniarka zakradła się do niego niemalże tak cicho, jak kot tylko po to, aby… wręczyć mu liścik miłosny? Jakaś kocia wielbicielka? I jeszcze żeby tak uciec bez słowa… Chociaż…
        - Hej, zacze…! – zawołał za nią, lecz zaraz się z zakłopotaniem i rezygnacją uśmiechnął, szczerząc swoje ostre kły, gdy lekarz rzucił mu przez ramię ostrzegawcze spojrzenie. Westchnął ciężko, trzymając na jednej ręce syna swojego pana, a w drugiej liścik, który w końcu postanowił przeczytać.
        - I widzisz? Ty tu rozrabiasz w najlepsze, ja dostaję przez ciebie po uszach, a przecież twój brat leży tu chory. Nie wiem czy chcę wiedzieć jakie diablę z ciebie wyrośnie, Lavi – powiedział ze zmartwieniem patrząc na chłopca, który właśnie ziewnął sennie, bardzo szeroko i wtulił się w miękkie, ciepłe, czarne futro swojego opiekuna.
        - Hej, słuchasz ty mnie w ogóle?! Nie waż mi się teraz zasnąć jakby nigdy nic, po tym jak dostałem przez ciebie reprymendę! Poza tym twój tata w każdej chwili może przyjść. – Łagodnie dmuchnął chłopcu w buźkę, by go w ten sposób spróbować obudzić, ale nic to nie dało. Uta poprawił sobie małego na rękach i zaczął się rozglądać czy nie ma może nigdzie jego pana.
        Wypadałoby też w sumie chociaż na moment pokazać się Ezowi, biedaczek leżał tutaj zupełnie sam już tak długo, jeszcze w jego małym rozumku wykiełkuje myśl, że Uta go tu zostawił i o nim zapomniał. Kotołak nie mógł dopuścić do czegoś takiego.
        - Umm… Przepraszam? – odezwał się, niepewnie wkładając głowę do wnętrza namiotu i rozglądając się w poszukiwaniu tamtej pielęgniarki, która wręczyła mu liścik. Chciał ją zapytać czy może odwiedzić Ezraela. Kiedy ją odnalazł spojrzeniem… aż mu uszy i wąsy oklapły.
        - Ta-ta! – wykrzyknął radośnie Lavente, od razu się rozbudzając, gdy jego senne oczka wychwyciły w tym tłumie obcych osób znajomego mężczyznę i zaraz zaczął wyciągać rączki w jego stronę, próbując się wyrwać jakoś Ucie.

        - Dziękuję doktorze za pańską opiekę – powiedział cicho i z lekkim trudem, wolno i ostrożnie wypowiadając każde słowo, by jak najbardziej ograniczyć ból w klatce piersiowej. – I przepraszam za kłopot – dodał spokojnym tonem, mając oczywiście na myśli to, że zajmuje prawdopodobnie bardziej potrzebującej od niego osobie szpitalne łóżko.
        - Jestem pewien, że niczego mi nie zabraknie. Jestem w dobrych rękach – zapewnił mężczyznę, nie wtrącając się w wydawane przez niego polecenia młodej pielęgniarce. I tak nie miał za wiele do powiedzenia, bo akurat tutaj to nie on wydawał rozkazy. To terytorium należało do tego lekarza.
        Raz jeszcze podziękował medykowi i kiwnął mu lekko głową, gdy ten odchodził, po czym spojrzał na dziewczynę, która przy nim została. Poprawił się nieco, ale nie tak by ją niepokoić nadwyrężaniem się i nadstawił jej swoje ramię.
        - Bez obaw panienko Willow, każdy popełnia błędy, a ty pewnie dopiero się uczysz, prawda? – zapytał łagodnie. Może się nie uśmiechał, ale starał się jej nie wystraszyć. Nie był ani krwiożerczą bestią z Mrocznej Puszczy, ani w chwili obecnej również sharijskim kapitanem. Był wyłącznie mocno poturbowanym pacjentem. Co prawda doceniał gest głównego lekarza, ale niezbyt mu się podobało to, że miałby być ważniejszy od innych poszkodowanych osób, przebywających w lecznicy. Że miałoby być mu poświęcane więcej uwagi, niż reszcie.
        - Panie! – zawołał Uta, zwinnie wymijając przechodzące przed nim osoby i zbliżył się zmartwiony do błogosławionego. – Na Prasmoka, co się panu stało? Ja głupi cały czas na pana czekam i się rozglądam, a tu się okazuje, że pan cały czas pod moim nosem był – powiedział energicznie, praktycznie nie dając niebianinowi dojść do słowa i pewnie mocno dekoncentrując młodą pielęgniarkę.
        - Uspokój się Uta, bo w lecznicy jesteś. Daj innym w spokoju odpocząć, bo jak na razie słychać cały czas tylko ciebie – upomniał go słabo Durante, po chwili zawieszając spojrzenie na zaciekawionym Lavente. – Jestem pewien, że i ty ponosisz tu winę młody. Bądź grzeczny i miły dla Uty – zwrócił się do syna i pogłaskał go po główce.
        - A co z Ezraelem? – zapytał patrząc najpierw na kotołaka, a po tym zerknął na Willow, by się upewnić czy nadal tak trzymać rękę czy mógł już sobie wygodniej położyć ramię.
        - No właśnie… - mruknął lekko zakłopotany kotołak, drapiąc się po karku. – Dziewczynko – zaczepił młodą pielęgniarkę, obecnie zszywającą Durantego. – Czy mógłbym przenieść do mojego pana, tego chłopca, którego z rana tutaj przyniosłem? Tego, o którym, wiesz, napisałaś mi liścik – zapytał, mając nadzieję, że skoro błogosławiony i tak prawdopodobnie trochę czasu spędzi w szpitalu, nim będzie mógł go opuścić, to może Ezrael będzie mógł dłużej przebywać pod fachową opieką medyczną. W razie jakby coś się stało, a czego Durante by mu chyba nigdy w życiu nie wybaczył.
        - Jeśli czuje się lepiej, nie widzę potrzeby żeby musiał dłużej zabierać miejsce i uwagę medyków innej chorej osobie – powiedział spokojnie kapitan straży.
        - Ale panie… - próbował zaprotestować, ale chłodne spojrzenie niebianina sprawiło, że z pokorą spuścił głowę.
        - Zostaw tutaj Laventego i za pozwoleniem panny Willow – lekko skinął z szacunkiem dziewczynie głową – sprawdź co u Ezraela. A po tym możecie wracać do domu, bo nie ma sensu byście na mnie dłużej czekali – polecił kotołakowi, którego nie napawały optymizmem słowa Durantego.
Awatar użytkownika
Emily
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Dotknięty
Profesje: Zielarz , Artysta , Urzędnik
Kontakt:

Post autor: Emily »

        Kapitan okazał się bardzo kulturalnym i uprzejmym człowiekiem, a do tego zupełnie bezproblemowym pacjentem. Jego wcześniejsze próby podniesienia się po przebudzeniu były pewnie zwyczajnie odruchem i efektem zaskoczenia, a nie zapowiedzią problematycznej jednostki, która wie lepiej od lekarza, jak spodziewała się Willow. Dlatego też to właśnie dobremu wychowaniu przypisała wyrozumiałość kapitana, gdy jeden z jej szwów puścił zaledwie po kilku modlitwach. Mimo zawstydzenia uśmiechnęła się lekko, co odbiło się tylko w jej oczach, gdy twarz aż do nosa przykryta była chustą, i skinęła głową, potwierdzając, że dopiero się uczy.
        Ledwo jednak przystąpiła do pracy, a nić naciągnęła się ostrzegawczo, gdy dziewczyna prawie podskoczyła na stołku, słysząc nadchodzącego kotołaka. Chwilowo niemal dosłownie uwiązana do swojego pacjenta mogła w najlepszym razie tylko próbować zerknąć przez ramię. Zamiast tego więc skupiła się na swojej pracy, ostrożnie zaszywając na nowo ranę.
        Oczywistym było jednak, że będzie ucha nadstawiała i w pewnym momencie spojrzała zaskoczona na kotołaka z dzieckiem na rękach. Bystre oczy przeskoczyły po twarzach obecnych, odnajdując w końcu leżącego w innej części sali chłopca i Emily prawie pacnęła się ręką w czoło. To z tego powodu kapitan wydawał jej się znajomy. Nie dlatego, że to jego już wcześniej widziała, ale dlatego, że jego syn był do niego tak uderzająco podobny. Obaj właściwie.
        Skupiła się na nowo na szyciu, nie wtrącając się niepytana do rozmowy, a już po chwili rana wyglądała perfekcyjnie i dziewczyna uwolniła ręce, jak i swojego pacjenta. Skinęła mu lekko głową i obróciła się na taboreciku w stronę zaczepiającego ją kotołaka. Niechętnie przełknęła nazwanie jej dziewczynką i skupiła się na przedstawionym problemie. Z jednej strony lekarzowi tak zależy na zadowoleniu kapitana, że zgodziłby się na nagięcie zasad, zwłaszcza że w ten sposób zwolniłoby się jedno łóżko, ale przecież chłopiec był chory i niewskazane było narażanie kapitana na zarażenie się. Chusta, którą mu założyła, powinna przed tym chronić, ale co innego w takiej odległości od innych pacjentów, a co innego w sytuacji, gdy będzie tulił do siebie syna.
        Sprawę poniekąd chciał zamknąć sam pacjent, ale Willow nie wyglądała na zachwyconą jego rozwiązaniem. Właściwie to wyglądała nieustannie na niepewną własnego istnienia, ale na myśli miała to, że wolała by chłopiec został tu jeszcze chwilę, zwłaszcza jeśli istniało ryzyko, że w domu zaraz zaraziłby brata. Ale może ma się już trochę lepiej. Tak czy siak, należało sprawdzić. Skinęła więc posłusznie i spojrzała na kotołaka, niemo prosząc by za nią poszedł. Razem przelawirowali przez pół sali, by przywitało ich zmęczone, ale przytomne spojrzenie chorego chłopca. Emily rozpromieniła się pod chustą i podniosła na moment kompres, by przyłożyć nadgarstek do czoła chłopca. Nadal było ciepłe, ale gorączka spadała. Dziewczyna spojrzała na kotołaka i skinęła głową z łagodnym spojrzeniem, na znak, że jest z chłopcem lepiej.
        - Willow – odezwał się surowy głos za jej plecami. – Miałaś opiekować się kapitanem.
        Szatynka odwróciła się błyskawicznie w stronę lekarza i rezygnując z pantomimy, wyjęła notesik z kieszeni, szybko notując i pokazując kartkę przełożonemu.
        „Syn kapitana”, głosił krótki napis, ale wystarczył, by postawa lekarza zmieniła się o pełen obrót. Mężczyzna podszedł do łóżka chłopca, dotknął jego czoła, tak jak wcześniej Emily, ale dodatkowo przychylił się do twarzy małego pacjenta, słuchając w skupieniu jego oddechu. Później wyprostował się, odkładając kompres z powrotem na czoło dziecka, gdy jego wzrok padł na kubek na stoliczku obok. Willow zamarła, gdy lekarz podniósł naczynie i powąchał zawartość, a później spojrzał na nią surowo.
        - Później o tym porozmawiamy – rzucił tylko do dziewczyny nieprzyjemnym tonem, najwyraźniej przypominając sobie o obecności kotołaka (którego pewnie nie wyrzucił z sali też tylko ze względu na jego powiązania z kapitanem), a dziewczynie nie pozostało nic innego jak spuścić karnie głowę.
        Bardzo nie chciała stracić tej pracy, nawet jeśli nie była idealna. Zdążyła przejąć się już zdrowiem kilku pacjentów na tyle, by nie chcieć ich zostawiać. Poza tym była przekonana, że to jej napar pomógł zbić gorączkę chłopca, nawet jeśli nie miała odwagi powiedzieć tego na głos. Niepewna, co dalej robić, została na miejscu, gdy lekarz skierował się w stronę kapitana, by zrelacjonować mu stan syna.
        Ezrael cały czas leżał spokojnie, przyglądając się każdemu z osobna i największe zainteresowanie wykazując wcześniej kotołakiem, chociaż wciąż był zbyt słaby, by coś powiedzieć. Teraz, gdy Uta odszedł z lekarzem, minka dziecka zjechała się w okropnym smutku, więc Emily podeszła bliżej i pomachała mu palcami, robiąc później śmieszne oczy nad maską, aż na usta dziecka nie wrócił słaby uśmiech. Poprawiła kompres na jego czole i cienką pościel, którą był przykryty, po czym nieśmiało wróciła do łóżka kapitana, stając za lekarzem, by poznać jego decyzję w sprawie pacjentów. I może w jej sprawie.
Awatar użytkownika
Durante
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Strażnik , Najemnik , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Durante »

        - Uta... - westchnął ciężko niebianin, lekko poirytowany tym, jak kotołak się darł i ani trochę nie zachowywał się spokojnie, jak należało w takim miejscu. Jeszcze gdyby nie majtał swoim ogonem na boki, było by dobrze, a już szczególnie gdyby nie smyrał nim przypadkowo po twarzy jakiegoś mężczyzny leżącego na łóżku obok.
        Kapitan zaraz skarcił swojego sługę surowym spojrzeniem, na co zmiennokształtny najpierw prosił o wybaczenie swojego chlebodawcę, a po tym przeprosił tego mężczyznę, którego nieumyślnie zaatakował przed chwilą swoim czarnym ogonem. Po tym też starał się najbardziej jak mógł, nie przeszkadzać już więcej nikomu w tej stanowczo zbyt ciasnej, jak na stworzenie z długim ogonem, przestrzeni. Białowłosy westchnął ciężko z politowaniem i pokręcił lekko głową, by zaraz utkwić spojrzenie w młodej pielęgniarce.
        - Przepraszam za niego, panienko Willow - powiedział spokojnie w ogóle nie dając po sobie poznać, że poczuł to, jak przez swoje lekkie przestraszenie się, naciągała nieznacznie nić, którą zszywana była rana błogosławionego.
        Ponownie skarcił swojego sługę oraz trzymanego przez niego chłopca, nie podnosząc przy tym głosu i słuchał wypowiedzi zmiennokształtnego, co najwyżej tylko tym przeszkadzając dziewczynie. Cały czas jednak siedział bez ruchu, tak jak młoda niemowa ustawiła sobie jego rękę, aby było jej wygodnie i dopóki całkiem nie skończyła, nawet przez moment nią nie drgnął.
        - Dziękuję - powiedział jej uprzejmie, znów skupiając się na rozmowie z czarnym kotem.
        Zasugerował, by Uta zostawił z nim zdrowego chłopca i poszedł zobaczyć jak się drugi czuje, choć zaraz się zreflektował nim rzeczywiście przyjął od kotołaka swojego syna.
        - Nie będzie problemem, jeśli mały tu ze mną zostanie przez moment? - zapytał pielęgniarkę, bo przecież zważywszy na obrażenia jakich doznał kapitan, mogła mieć obiekcje do zostawienia z nim energicznego dziecka. Nie wyglądał przy tym na kogoś, kto robiłby jej jakiekolwiek problemy z tytułu jej odmowy. Nie był przecież mądrzejszy od lekarza i nie zamierzał być, więc jeśli tylko zostanie z nim Laventego miałoby pogorszyć stan niebianina, narobić kłopotów dziewczynie, czy istniałaby zwyczajnie obawa o to, że chłopiec przebywając w lazarecie mógł się czymś zarazić, Durante nie zamierzał naciskać i ewentualnie nakazałby kotołakowi zabranie ze sobą malucha, a po tym powrót do domu.
        - Idź sprawdzić co z nim - ponaglił kotołaka błogosławiony, gdy młoda pielęgniarka skierowała się w stronę drugiego syna niebianina.
        - Panie... - mruknął zmiennokształtny, mając wewnętrzny konflikt czy rzeczywiście mógł zostawić swojego pana w takim stanie samego z małym nicponiem.
        - Idź - westchnął poirytowany kapitan, zostając z Laventem. Pilnował cały czas by chłopiec nie spadł z łóżka, ani by też niczego nie zbroił. Zaraz po tym jednak, starał się wytrzymać zainteresowanie syna, chustą, którą miał zawiązaną na twarzy i próbował się nie skrzywić, gdy Lavente oparł się o niego i starł się ściągnąć zakrycie z ust swojego ojca.

        Uta posłusznie poszedł w końcu za dziewczyną, zwinnie jak na kotołaka przystało, mijając łóżka, lekarzy i krzątających się po lazarecie pacjentów. Kiedy dotarł w końcu do łóżka drugiego syna swojego pana, wyszczerzył w szerokim uśmiechu swoje kły i pomachał małemu swoim czarnym ogonem nad głową, by jeszcze bardziej rozweselić chorego chłopca. Aż serce się zmiennokształtnemu krajało, widział jak bardzo umęczony gorączką był maluch i jak samotnie musiał się tu czuć, choć wokół przecież było tyle ludzi.
        - Widziałeś to Ez? Zaraz będziesz mógł wrócić do domu – powiedział pogodnie zmiennokształtny, gdy mała pielęgniarka (wyższa od niego o pół stopy) kiwnęła głową na znak, że z chłopcem było już lepiej.
        Już chciał małego zabrać, gdy usłyszał nieprzyjemny (według swojej opinii) ton, jeszcze bardziej nieprzyjemnego lekarza. Aż mu się futro lekko zjeżyło ze strachu, że znów mu się oberwie od tego diabła w białym kitlu, przez co zaraz zostawił w spokoju dziecko i się cofnął dwa kroki od jego łóżka.
        - Diabeł wcielony - mruknął cicho kotołak, gdy mężczyzna oddalił się wystarczająco by nie doszła do jego uszu raczej nie miła ocena zmiennokształtnego. - Z podziwu nie mogę wyjść jaki ty jesteś dzielny Ez, od samego rana musząc znosić towarzystwo tego wstrętnego dziada. - Dał nadal słabemu chłopcu złapać się za włochatą dłoń ze starannie spiłowanymi pazurami.
        - Jestem pewien, że twój tata nie da ci być dłużej na łasce tego gbura - zapewnił chłopca i pogłaskał go lekko po białych, zlepionych od potu włoskach. - Uta już o to zadba, byś mógł wrócić do domu i Laviego - powiedział pogodnie i mrugnął konspiracyjnie, na co maluch się lekko zaśmiał, a zaraz nieznacznie zakasłał.
        Przeprosił Ezraela i małą pielęgniarkę, po czym poszedł w ślad za lekarzem do swojego pana.

        - Jeśli Ezrael musi jeszcze zostać na obserwacji, może mógłby leżeć razem ze mną? Ja i tak prawdopodobnie będę musiał tu spędzić nieco czasu, więc przynajmniej zwolniłoby wam się jedno łóżko. I proszę się nie martwić, że również mógłbym zachorować. Jestem błogosławionym i naturalnie nie imają się mnie żadne choroby, a przynajmniej znaczna większość, nic mi więc nie powinno się stać - wyjaśnił spokojnie lekarzowi, po czym przeniósł spojrzenie na dziewczynę, gdy ta do nich dołączyła. Może się nie uśmiechał i jego twarz miała bardzo poważny wyraz, jednakże jego oczy były pełne łagodności, gdy utkwił je na moment w nieco niespokojnej (jak mu się wydawało) dziewczynie.
        - Raz jeszcze pragnąłbym ci podziękować, panienko Willow, za twą pomoc i fachową opiekę nad moim synem. Jestem pewien, że pod twoimi skrzydłami prędko będzie mógł się znów bawić ze swoim bratem - powiedział z uznaniem i kiwnął jej również przy tym głową.
        - Doktorze, ma pan niezwykle pojętną i utalentowaną uczennicę, bez wątpienia będzie nieocenioną pomocą, gdy nabierze jeszcze nieco praktyki i pewności siebie w tym zawodzie. Pan, doktorze, i pański lazaret musieliście mieć ogromne szczęście, nie często przecież zdarzają się osoby z takim zaangażowaniem chętne do pomocy przy chorych i rannych. I to jeszcze w tak młodym wieku - wypowiedział się z prawdziwą szczerością.
        - Rodzice muszą być z ciebie naprawdę dumni, tak ciężko pracować i to jeszcze z takim... - zaczął kotołak, zwracając się do młodej pielęgniarki, gdy lekarz odszedł. Nie dane mu jednak było dokończyć, bo błogosławiony mu przerwał. I to takim tonem, że zmiennokształtny od razu w przestrachu i z pokorą położył po sobie uszy.
        - Uta! - warknął ostro na niego kapitan i zaraz się skrzywił, chwytając ostrożnie za obolałe żebra, które dały o sobie znać, gdy tylko niebianin się uniósł.
        - Wybacz mi panie... - mruknął ze skruchą, nawet nie śmiąc podnosić wzroku na cierpiącego przez niego mężczyznę.
        - Zabierz Laventego i wracajcie do domu, nie ma sensu by się tu dalej nudził. Z resztą i tak zaraz pójdzie spać - polecił już dużo łagodniej.
Awatar użytkownika
Emily
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Dotknięty
Profesje: Zielarz , Artysta , Urzędnik
Kontakt:

Post autor: Emily »

        Emily nie słyszała całej rozmowy lekarza z kapitanem, ale wróciła akurat w momencie, gdy pacjent informował medyka o swojej rasie. Spojrzała zaskoczona na mężczyznę, jakby spodziewając się dostrzec w nim nowe cechy, coś… błogosławionego? Wiedziała o nich w sumie tylko tyle, że pochodzili od mieszanych rodziców, to znaczy anioła i człowieka; siostry kiedyś o tym wspominały, ale to było wszystko. Nie myślała też więcej o tej rasie, ale gdy teraz spotkała błogosławionego, to zdziwiła się, że wygląda tak… zwyczajnie. Jak człowiek, po prostu. Ale to, że był odporny na choroby było fascynujące! Czyli też wygłupiła się z tą chustą na jego twarzy trochę… cóż, trudno, nie wiedziała. Teraz bardziej krępowało ją to, że kapitan wciąż jej nie zdjął. Lekarz chyba pomyślał o tym samym.
        - Rozumiem. W takim razie nie musi pan nosić chusty kapitanie. To był środek zapobiegawczy z naszej strony, mamy tu małą epidemię – wyjaśnił medyk, rzucając wokół znaczącym wzrokiem.
        - Co do Ezraela… - lekarz zgrabnie uniknął pokazania, że dopiero poznał imię młodziutkiego pacjenta - miejsca się zawsze znajdą, proszę się tym nie przejmować – zapewnił lekarz. – Ale jeśli pan sobie życzy możemy dostawić po prostu wasze łóżka, syn będzie wówczas bliżej – dodał.
        Zaskoczony spojrzał znów na kapitana, gdy ten zwrócił się do Willow, której pojawienia się lekarz nawet nie zarejestrował. Dziewczynę widocznie speszyły podziękowania, bo kłaniając się w odpowiedzi prawie zgięła się w pół, później pąsowiejąc po czubek głowy, gdy kapitan rozwodził się w zachwycie nad jej osobą.
        - Tak, istotnie – przytaknął lekarz niechętnie, pilnując by nie przebiło się to w jego głosie. Zerknął na pielęgniarkę, dochodząc do wniosku, że teraz nie ma co jej wyrzucać, skoro odpowiada kapitanowi. Nie miał zielonego pojęcia czemu, ale nie obchodziło go to specjalnie. Najważniejsze by, jako ważna persona, Durante był zadowolony. „Fachowa opieka”, też coś.
        Medyk ostatni raz skłonił się błogosławionemu, zapewnił, by wołać go w razie potrzeby i odwrócił się, odchodząc z łopotem kitla.
        Emily zaś została na miejscu, spoglądając niezręcznie za lekarzem, bo spodziewała się obiecanej połajanki. Nim jednak zdążyło do niej dotrzeć, że być może jakimś psim swędem wywinie się z tarapatów, odezwał się do niej kotołak, przywołując spojrzenie dziewczyny. Oczy strzeliły niepewnie w bok, gdy ukradkiem przełykała ślinę, wręcz ciesząc się, że nie musi odpowiadać ani prostować słów zmiennokształtnego. Warknięcia kapitana przestraszyła się na krótko na równi z Utą, ale zaraz podeszła bliżej, zaniepokojona grymasem bólu. Nic jednak nie mogła zrobić, więc tylko gestem sugerowała mężczyźnie, by się nie unosił. Fizycznie i w przenośni.
        Odczekała chwilkę, aż zmiennokształtny z chłopcem opuszczą salę i pokazała kapitanowi na migi, że zaraz wraca. Pomknęła szybciutko do łóżka Ezraela, a oczy uśmiechnęły jej się na widok przytomnego chłopca. Nie chcąc tracić czasu na migi, złapała ramę łóżka i stopą odblokowała hamulce przy kółkach, po czym z lekkim szarpnięciem ruszyła łóżko. Ostrożnie poprowadziła je między pacjentami, obracając się tak, by chłopiec widział już swojego tatę, a chwilę później zatrzymała się koło kapitana, ustawiając łóżko równolegle do drugiego pacjenta i na nowo blokując kółka. Zachowała oczywiście odpowiednią odległość, by w nagłym wypadku lekarz mógł podejść z obu stron, ale i tak kapitan mógł sięgnąć syna ręką. Odczekała jeszcze chwilę przy mężczyźnie, upewniając się, że niczego więcej nie potrzebuje, po czym ruszyła do innych pacjentów.
        Doglądała akurat pewnej starszej pani, gdy silna ręka złapała ją za ramię, a Emily zobaczyła nad głową lekarza. Puścił ją, gdy tylko spostrzegł, że idzie za nim posłusznie, teraz prowadząc tylko gestem na bok i ustawiając naprzeciw siebie.
        - Udało ci się dzisiaj, Willow, ale uwierz mi na słowo, że to był ostatni raz. – Medyk zaczął ją rugać przyciszonym głosem, więc dziewczynie nie pozostało nic innego, jak karnie spuścić głowę. – Będziesz zajmowała się kapitanem i może pozwolę ci później zostać, ale nie chcę widzieć żadnych więcej ziółek, ani naparów! To jest poważna placówka medyczna, mamy wyjątkową sytuację, a zarażonych przybywa i nikt nie ma czasu na twoje czary-mary. Czy wyrażam się jasno?
        Dziewczyna pokiwała głową, bez problemu powstrzymując się od jakichkolwiek protestów. Przez myśl by jej nie przeszły próby udowadniania lekarzowi, że to jej napar pomógł chłopcu. Nie byłaby w stanie obronić swojego zdania nawet, gdyby zebrała się na odwagę, by je przedstawić. Odczekała więc na odprawę i ruszyła do opieki nad pacjentami, co jakiś czas dyskretnie zaglądając w okolice kapitana, by mógł ją zaczepić, gdyby czegoś potrzebował. Ona zaś przynajmniej miała oko na Ezraela.
Awatar użytkownika
Durante
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Strażnik , Najemnik , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Durante »

        - Każdy ma jakieś procedury, których musi się trzymać - odparł spokojnie białowłosy, gdy lekarz zaczął tłumaczyć powody założenia mu chusty na twarz. Mu to nie przeszkadzało, równie dobrze mógłby cały czas ją mieć na twarzy. Rozumiał, że w takich miejscach łatwo było siebie lub innych czymś zarazić. Zwłaszcza, gdy przebywali tu ludzie osłabieni przez choroby czy odniesione rany, więc zapobiegliwość personelu medycznego była jak najbardziej zrozumiała. - Poza tym to, że ja na nic nie zachoruję, nie oznacza, że nie mógłbym przynieść tutaj jakiegoś choróbska i pozarażać innych - dodał zaraz, by lekarz oraz młoda pielęgniarka się nie przejmowali. Sam z resztą postanowił zostać w chuście, aby właśnie w razie czego nikogo czymś nie zarazić.
        Durante kiwnął głową, na propozycję lekarza, by dostawić łóżko małego chłopca do tego, na którym leżał kapitan. W prawdzie nie widział w tym większego sensu, bo mógłby zwolnić miejsce zajmowane przez Ezraela, biorąc go do siebie, albo po prostu wypisując małego ze szpitala, jeśli rzeczywiście było mu lepiej, ale nie miał najmniejszego zamiaru się z mężczyzną kłócić. Z resztą nie miał na to za bardzo siły. No i lekarz jakby nie patrzeć, lepiej będzie wiedział, co będzie najlepsze dla jego pacjentów, niż jeden z nich.
        Niedługo po tym, ponownie skinął lekarzowi głową, na pożegnanie i odetchnął ciężko, zapominając na moment, że wcale nie był sam. Zaraz jednak znów się lekko spiął i nabrał powagi, gdy Uta przerwał tę błogą ciszę. Jeszcze żeby się zachowywał jak powinien, ale ten planował naubliżać lekarzowi, gdy ten ledwo co od nich odszedł i to jeszcze przy jego podwładnej. Durante nie mógł pozwolić na takie zachowanie ze strony swojego sługi i właśnie przez to się tak uniósł, przypłacając reprymendę, kosztem swojego zdrowia.
        - Nic mi nie będzie - powiedział zaraz uspokajająco do dziewczyny, po której widać było, że się ogromnie zmartwiła stanem swojego pacjenta. - Już dobrze - dodał.
        Westchnął ciężko, nadal poirytowany bezczelnością kotołaka, któremu spokojniejszym tonem polecił powrót do domu.
        Skarcony zmiennokształtny ani myślał sprzeciwić się swojemu chlebodawcy, czy choćby się z nim kłócić, z resztą, gdy Durante wspomniał o tym, że Lavente zaraz pójdzie spać, spojrzał na chłopca i poprawił go na swoich rękach. Nie wyglądał na zbyt zadowolonego faktu, że musiał zostawić swojego pana w takim stanie samego, ale ciężko mu było się z błogosławionym nie zgodzić. Rzeczywiście chłopiec na jego włochatych rękach, choć nadal się ciekawsko rozglądał, wyglądał na coraz bardziej zmęczonego i kwestią czasu było aż po prostu zaśnie. Poza tym on i tak niewiele mógł teraz pomóc swojemu panu, a co najwyżej jedynie bardziej by przeszkadzał. Zwłaszcza z bardzo energicznym dzieckiem pod opieką. Może rzeczywiście najlepiej będzie jak wróci do domu.
        - Przepraszam za niego - westchnął, zwracając się do młodej pielęgniarki i kiwnął jej głową, gdy pokazała mu, że zaraz wraca.
        Nie umknęło uwadze kapitana, że dziewczyna nie miała tu lekko i to wcale nie chodziło o to, jak trudna była praca w takim miejscu. Przede wszystkim chodziło o samo to, jak była traktowana przez głównego lekarza. Jakby była dla niego jedynie problemem? Durante nie chciał się w to wtrącać, bo to nie była jego sprawa. Miał jedynie nadzieję, że dzięki jego pochwałom, ordynator tego lazaretu da jej na jakiś czas spokój. Przynajmniej tak długo, jak długo kapitan będzie musiał tutaj leżeć.
        - Tata - wyrwał go z rozmyślań słabiutki, acz radosny głos Ezraela, na którego zaraz przeniósł swoje spojrzenie i delikatnie się uśmiechnął, wyciągając do niego rękę, aby pogłaskać go po główce.
        - Dziękuję ci, panienko Willow - powiedział z prawdziwą wdzięcznością pielęgniarce, nie przestając delikatnie głaskać syna, który z uśmiechem na twarzy zamknął oczka i usnął zmęczony chorobą.
        Jak chłopiec zasnął porządnie, kapitan zabrał rękę spoglądając na niego ze zmartwieniem jeszcze przez chwilę, po czym po prostu siedział i myślał. Co z niego był za ojciec, że pozwolił, aby jego syn aż tak się rozchorował. Gdyby Karan nadal żyła... Może wtedy chłopcy byliby zdrowsi i tak często by nie chorowali. Ona nigdy nie powinna była umrzeć.
        Durante westchnął ciężko, lekko się krzywiąc, gdy połamane żebra znów dały o sobie znać. Na razie i tak niewiele był w stanie zrobić, mógł jedynie odpoczywać i postarać się jak najszybciej wrócić do formy, bo obecnie żaden był z niego pożytek.
Awatar użytkownika
Emily
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Dotknięty
Profesje: Zielarz , Artysta , Urzędnik
Kontakt:

Post autor: Emily »

        Reszta dyżuru minęła Emily całkiem gładko i bez większych dramatów. Ezrael głównie spał, a kapitan Durante niczego nie potrzebował. W połowie dnia rozniosła pacjentom posiłki, niektórym pomagając w ich spożyciu, w tym swojemu małemu podopiecznemu pod czujnym okiem jego ojca. Trochę ją to krępowało na początku, ale później śmiech Ezraela ją ośmielił i łyżka z owsianką latała wokół głowy chłopca, udając ptaka. Wieczorem zaś blondynek znowu czuł się trochę lepiej i Emily postanowiła dzisiaj wrócić na noc do domu i się porządnie przespać. Ostatnie dwie noce spędziła w dyżurce, ale starsze pielęgniarki już ją wyrzucały, więc wolała nie kusić losu.

        Nim upewniła się, że nikomu niczego nie brakuje, gdy opuszczała lazaret miasto spowiła już noc. Nieco zlękniona przemknęła przez dwie dzielnice do kamiennicy, w której wynajmowała pokój na poddaszu. Starając się ignorować pijackie okrzyki i trzask szklanych butelek na bruku z ulgą zatrzasnęła za sobą drzwi, tylko po to, by stanąć oko w oko z wściekłym właścicielem domu.
        - Panno Willow! – wrzasnął, człapiąc ze swojego mieszkania, gdy tylko usłyszał trzask zamykania frontowych drzwi. Ewidentnie na nią czekał i to nie wróżyło dobrze.
        - Gdzie się panna podziewa całe dnie?! – wydarł się, ani nie dając dziewczynie dojść do słowa, ani nie przejmując się, że odpowiedzi i tak nie dostanie. Emily nie zdążyła nawet odważyć się na myśl, że to trochę nie jego sprawa, co robi poza domem, gdy wściekły właściciel kontynuował.
        - Zostawiła panna otwarte okno i zalało całe poddasze i górne piętro!
        Emily otworzyła szeroko oczy i gwałtownie pokręciła głową, ale mężczyzna nie zważał na jej protesty. Zza balustrady na piętrze zaczęły wychylać się głowy innych lokatorów, zainteresowanych awanturą.
        - Musieliśmy wyłamywać drzwi! Trzeba będzie wymienić podłogi! Ściany są do malowania, cud jak nie będzie grzyba! Odda mi za to wszystko panna co do ostatniego grosza!
        Dziewczyna stała zdruzgotana w korytarzu, wciąż ściskając kurczowo torbę, jakby miała być jej osłoną przed werbalnym atakiem. Nie mogła nic powiedzieć na swoją obronę, nawet gdyby odważyła się przerwać potok słów właściciela kamienicy. Była absolutnie pewna, że zawsze zamykała okno, jak wychodziła i tak samo było ostatnim razem. Zawsze sprawdzała wszystko przed wyjściem. Wiedziała, że ma pecha, więc nie ułatwiała mu dopadnięcia jej i pilnowała takich rzeczy, jak gaszenie po sobie świeczek, zamykanie okien i drzwi, i chowanie dobytku. Och!
        Nowy strach zalał jej serce zimną falą, gdy pomyślała o swojej skrytce na poddaszu. Ile osób się tam przewinęło, odkąd drzwi stały otworem? Już prawie nie słyszała ujadającego jej nad głową wynajmującego, ale zbladła tak bardzo, że ten w końcu odpuścił, kończąc ruganie uwagą, że rachunek zostawił jej na stoliku. Nie mając wyboru, Emily potaknęła, a gdy mężczyzna się odwrócił, ruszyła z ciężkim sercem na piętro, starając się ignorować przyglądające jej się z innych pokojów twarze. Ktoś powiedział coś nieprzyjemnego, ale Willow patrzyła pod nogi, wspinając się na swoje poddasze, jednocześnie bojąc się co tam zastanie i spiesząc do upewnienia się w okropnym przeczuciu.
        Drzwi rzeczywiście były wyważone, a ślady wody było widać już na korytarzu. Wciąż mokre deski uginały się lekko nawet pod jej wątłym ciężarem, gdy dziewczyna toczyła spojrzeniem po pogrążonym w mroku pokoju. Z trudem znalazła świeczkę, bo wszystko było poprzestawiane, a gdy ją zapaliła, było chyba tylko gorzej. Domyślała się trochę tego, bo łóżko stało pod oknem, ale i tak zapach stęchlizny i widok przemoczonego kompletnie siennika i pościeli ją podłamał. Przyglądała się temu chwilę, zastanawiając gdzie ma spędzić noc, gdy przypomniało jej się coś ważniejszego.
        Zrzuciła torbę z ramienia i nie dbając nawet o zamknięcie za sobą drzwi, przypadła do poluzowanej deski w podłodze, gdzie miała szkatułkę ze swoimi oszczędnościami.
        Miała.
        Spulchniała deska odstawała teraz tak, że nie stanowiła już sekretu, a chociaż Emi spodziewała się najgorszego, na widok pustej skrytki opadły z niej wszystkie siły. Zsunęła się z pięt, przysiadając na boku na mokrych deskach i wpatrywała się w pustą wnękę, aż wzrok jej się nie zamglił od łez. To pewnie nawet nie był właściciel, wtedy nie byłby chyba taki wściekły. Ale mieszkanie było otwarte co najmniej od zeszłej nocy, a okolica taka, a nie inna, więc dziewczyna nie miała złudzeń. Nie miała też wiele, ale wciąż to było wszystko co miała. Prawie. Wypłata za kilka ostatnich dyżurów wciąż spoczywała w jej torbie.
        Willow podniosła się z trudem i obezwładniającym poczuciem beznadziei. Nie mogła jednak przesiedzieć na podłodze całej nocy. Pociągając nosem podeszła do stolika i spojrzała na rachunek, zostawiony przez właściciela, a później zaczęła grzebać w torbie, przyświecając sobie płomieniem świecy. Nawet nie zareagowała, gdy kilka kropli wosku kapnęło na skórę, o którą zawsze się tak troszczyła. Miała zły dzień, jutro się tym zajmie. Teraz drżącymi rękami przeliczała monety. Nie miała nawet połowy z tego, ile potrzebowała. Nie miała jednak też już siły przejmować się bardziej. Naskrobała krótką wiadomość do właściciela, tłumacząc, że resztę odda, jak tylko będzie miała pieniądze, a do tego czasu nie będzie zajmować pokoju. Prawie od razu skreśliła ostatnie słowa i napisała, że nie będzie już wcale wynajmować tu pokoju i wróci tylko oddać resztę pieniędzy. Wiedział, gdzie pracowała, więc nie powinien robić problemu.
        Później podeszła do szafy, w której wisiały jej ubrania i tylko dlatego ocalały. Nie było ich wiele, ale i tak poczuła się nagrodzona za to, że zdecydowała się na godzinne plecenie drutów, by jakoś powiesić dwie zapasowe koszule. Upchnęła je teraz do torby i zarzuciła ją na ramię. Zebrała ze stołu monety, notatkę i rachunek, i zeszła znowu na dół, pukając do drzwi właściciela.
        Nie był zachwycony jej widokiem, zwłaszcza gdy dostał w rękę mniej, niż połowę zapłaty i liścik. Widziała, jak zgrzyta zębami po jego przeczytaniu, ale w końcu machnął dłonią i kazał wrócić do końca tygodnia, bo inaczej przyjdzie do niej do pracy i zrobi awanturę. Może jednak to on wziął jej pieniądze?
        Pożegnała się i wyszła znów w noc, pokonując znajomą trasę do szpitala. Cieszyła się, że nikt jej nie zaczepił po drodze. Nie wiedziała, że roztaczała wokół siebie taką aurę rozpaczy, że litował się nad nią nawet margines społeczny tego miasta. Po drodze naskrobała przezornie w notesiku kolejne wyjaśnienia dla lekarza nocnej zmiany i gdy ten zatrzymał ją na progu szpitala tylko podała mu pergamin. Pożałował dziewczyny i wpuścił ją do środka, nakazując ciszę. Skulona przemknęła przez salę, starając się nie obudzić pacjentów, i sprawdziła czy w dyżurce nikogo nie ma. Jedyne szczęście tego dnia – łóżko było wolne. Padła na nie tak, jak stała, w ubraniach, i zasnęła od razu.

        Rano obudził ją ordynator, wyraźnie niezadowolony, że tutaj spała, ale chyba ten z nocnej zmiany mu wyjaśnił sytuację, bo na Willow nie spadły żadne pytania. Dostała kilka minut na umycie się i przebranie, po czym ruszyła roznosić na sali śniadanie.
Awatar użytkownika
Durante
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Strażnik , Najemnik , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Durante »

        Póki Ezrael spał, Durante leżał spokojnie i odpoczywał. Nie zmrużył przy tym okaz nawet na moment, aby czuwać, gdyby jego syn się obudził, lecz również obrażenia, których doznał stanowczo utrudniały mu odpłynięcie do krainy snów. Wszystko go strasznie bolało. Niestety w przypadku gdy człowiek nie może ani zasnąć, ani nic zrobić, a cierpi na nadmiar wolnego czasu, którego nie może w żaden sposób wykorzystać, zaczyna myśleć. I to bardzo dużo i nie koniecznie pozytywnie. Kapitan nie tylko zarzucał sobie, że przez swoje oddanie pracy i całemu Shari mocno zaniedbywał swoich synów, ale dodatkowo zaczął mieć poważne wątpliwości, czy dobrze postąpił wskakując między przechodniów, a ten wóz, który go przygniótł. Oczywiście nie żałował tego, że zminimalizował ilość ofiar tego wypadku i zareagowałby tak samo, nawet gdyby wiedział, że zostanie na jakiś czas przykuty do łóżka. Po prostu przyszło mu do głowy pewne pytanie - a co jeśli tamtym ludziom było przeznaczone zginąć pod tym wozem? Co jeśli zasłużyli na taką karę od losu? Fakt było to dość naciągane, ale każdy kiedyś umrze i nikt nie wie gdzie, kiedy i w jakich warunkach.
        Westchnął ciężko, nie wiedząc nawet ile już czasu tak leżał. Nie zdążył jednak pogrążyć się w swoich rozmyślaniach, gdy usłyszał lekkie kasłanie obok siebie, a po tym ciche, acz radosne gaworzenie. Obrócił głowę w tamtą stronę, a po chwili zacisnął zęby i się podniósł do pozycji pół siedzącej, jedną ręką trzymając się za połamane żebra, a drugą wyciągnął do swojego syna, by go pogłaskać po głowie.
        - Widzę Ezraelu, że z każdą drzemką czujesz się coraz lepiej - powiedział łagodnie do chłopca, choć wiedział, że ten raczej nie rozumiał jego słów. A przynajmniej nie do końca. - Może jutro będziesz mógł już wrócić do domu. Do Laventego i Uty.
        - Ta-ta...Lav... - powiedział radośnie i usiadł na swoim łóżku otoczonym niewielką barierką, by nie było zagrożenia, że w trakcie snu przez przypadek spadnie.
        - Hej, nie kombinuj nic mały, bo spadniesz i będziesz musiał tu dłużej zostać - polecił mu trochę surowym tonem kapitan, ale dla stęsknionego dziecka nie miało to większego znaczenia.
        - Ta-ta - powtórzył, a błogosławiony westchnął i lekko się krzywiąc wyciągnął rękę najbardziej jak tylko mógł w stronę chłopca by wziąć go na ręce i posadzić obok siebie. Chłopiec zaraz przytulił się do piersi swojego rodzica, nie zdając sobie sprawy z tego, że przez przypadek sprawiał mężczyźnie tym ból. Był on jednak bardziej do zniesienia, niż gdy wypoczęty i z nieco większą ilością sił Ezrael zaczął kręcić się po łóżku ojca. Durante rozumiał, że jego synowi może się nudzić i że wzięła w końcu górę ciekawość, ale nie mógł mu pozwolić na zbyt wiele, gdy leżał przykuty do łóżka. Jedynie mógł pilnować na ile tylko był w stanie, by chłopcu nic się nie stało.
        Niedługo po tym podeszła do nich młoda pielęgniarka, Willow, z lekkim, acz bardzo pożywnym posiłkiem. Kapitan początkowo nawet go nie tknął, chcąc w pierwszej chwili nakarmić swoją pociechę, lecz mimo tego, że Ezrael czuł się już lepiej i był bardziej ożywiony, nadal nie próbował współpracować jeśli o jedzenie chodziło. Z Lavente nie miał takiego problemu, bo on zawsze był głodny i gdyby nie fakt, że drewniana miseczka była zbyt twarda, prawdopodobnie ją także by zjadł. W przypadku Ezraela trzeba było się mocno namęczyć, żeby przekonać go do jedzenia, co niestety dla kapitana było bardzo frustrujące, bo dość często po prostu nie miał zbyt wiele czasu, by wmusić w młodszego z bliźniaków chociaż kilka łyżek owsianki. Uta miał jakiś magiczny sposób na to by Ezrael coś zjadł, ale kotołak nigdy nie podzielił się tym sekretem z kapitanem, który teraz przeżywał prawdziwe męki z wiercącym się na nim i krzyczącym na cały lazaret chłopcem.
        Willow okazała się w tym przypadku prawdziwym ratunkiem dla sfrustrowanego, bezradnego ojca i Durante wręcz nie mógł wyjść z podziwu, z jaką łatwością udaje się dziewczynie raz za razem władować łyżeczkę z owsianką do ust dziecka. Bez zbędnego szarpania się, bez krzyków, płaczu, nerwów i wymiotów na samym końcu.
        - Dziękuję za pomoc w nakarmieniu go i przepraszam za hałas, którego narobił - powiedział szczerze do pielęgniarki, spoglądając na nią ze zmęczeniem w oczach.
        Odechciało mu się jeść po tej nierównej batalii, którą przed chwilą miał z synem, lecz doskonale wiedział, że jeśli chce wrócić szybko do pełni sił, to musi jeść. Sięgnął po swoją miskę z posiłkiem niechętnie i zaczął w siebie wciskać kolejne kęsy posiłku.
        Po posiłku i przewinięciu, chłopiec bardzo szybko zasnął w objęciach ojca, po którym widać było, że stara się jak może dobrze zaopiekować swoim dzieckiem, ale nawet kapitan miejskiej straży, a do tego błogosławiony, nie we wszystkim jest najlepszy, czego dowiodła ta walka z małym chłopcem podczas karmienia go. Z resztą po wszystkim sam Durante był mocno wykończony i obolały, więc raz jeden odkąd trafił do lazaretu poprosił do siebie pielęgniarkę, aby prosić ją o jakieś silne środki przeciwbólowe. Dopiero po ich otrzymaniu i po tym jak zaczęły działać, mógł bez większych problemów usnąć.

        Przespał w spokoju całą noc i nawet nie poczuł, że w pewnym momencie któryś z lekarzy albo pielęgniarek zabrał od niego śpiącego chłopca i ostrożnie ułożył go na łóżku malca. Oczywiście nie miał do nikogo o to pretensji, gdy się zorientował w sytuacji po przebudzeniu się. Rozumiał, że tak było najbezpieczniej dla malca. Jak i dla połamanego błogosławionego. Wiercący się chłopiec mógłby przecież w nocy albo spaść z łóżka ojca, albo to Durantemu mógłby przez przypadek zrobić krzywdę.
        Odetchnął głęboko, krzywiąc się przy tym z bólu i podniósł się do pozycji siedzącej, słysząc rozlegający się po lazarecie dźwięk naczyń i wiosłowania łyżką po dnie drewnianych misek. Domyślił się, że i im zostanie zaraz przyniesiony posiłek, więc sięgnął do syna, by go łagodnie obudzić. Zaraz po tym wziął go na ręce, gdy niezadowolony chłopiec był bliski płaczu przez wybudzenie go ze snu. Na szczęście Durantemu udało się uniknąć awantury ze strony Ezraela, a chwilę po tym i oni otrzymali posiłek.
        - Dziękuję, panienko Willow - powiedział uprzejmie, gdy zostawiła dla nich obu śniadanie. Chwilę gryzł się z własnymi myślami, aż w końcu zdecydował się ponownie do niej odezwać. - Czy miałaby panienka wolną chwilę oraz chęć również dzisiaj pomoc mi z nakarmieniem syna? Chyba nie jestem jego ulubionym towarzyszem do posiłku - poprosił łagodnie dziewczynę. Nie była to dla niego zbyt komfortowa sytuacja, bo bardzo rzadko prosił o pomoc, jednak nie dał po sobie poznać, że mógłby nie czuć się najlepiej prosząc pielęgniarkę o coś takiego.
        Spojrzał na nią zabierając się za jedzenie i gdy tylko przełknął pierwszy kęs, postanowił zagaić do niej.
        - Ciężka noc? Nie wygląda panienka najlepiej. - W jego głosie nie było ani granika złośliwości, a jedynie można było wychwycić pobrzmiewającą w jego głosie troskę, a przy tym nie chciał wyjść na kogoś, kto wtyka nos w nieswoje sprawy. Po prostu odezwał się ze zwykłej sympatii do niej, albo raczej z wdzięczności za opiekę nad jego synem. I nad nim samym.
Awatar użytkownika
Emily
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Dotknięty
Profesje: Zielarz , Artysta , Urzędnik
Kontakt:

Post autor: Emily »

        Emily trudno było nie mieć na sali ulubieńców, i chociaż wszystkimi opiekowała się z podobną troską, to do niektórych zaglądała po prostu chętniej. Zazwyczaj byli to starsi ludzie, którym jej milczenie nie przeszkadzało, bo sami chętnie wypełniali ciszę swoimi opowieściami; te zaś Willow nigdy się nie nudziły. Od kilku dni dziewczyna upodobała sobie jednak małego chłopca, który wydawał jej się tutaj taki bezbronny i samotny, że czuła potrzebę roztoczenia nad nim opieki w każdej wolnej chwili. I chociaż wczoraj pojawił się w szpitalu jego tata, to również jako pacjent, więc Emily nadal miała oko na małego blondynka.
        Wczoraj pomogła im z posiłkiem, bardziej przyzwyczajona do karmienia małego dziecka, niż zakładając nieporadność jego taty, ale ten i tak był wdzięczny. Na podziękowania i przeprosiny tylko machała dłońmi i kiwała głową, na wszelkie sposoby dając znać, że to żaden problem i kapitan ma się w ogóle nie przejmować. Dzisiaj również zamierzała poświęcić im chwilę, najpierw częstując posiłkiem mężczyznę, a później chcąc zająć się Ezraelem. Jak miło było w końcu poznać jego imię.
        Jej intencje nie były jednak oczywiste dla kapitana, który poprosił o pomoc z synem. Emily gorliwie pokiwała głową, chociaż przez chustę nie było widać jej uśmiechu, a jedynie pogodne spojrzenie. Opuściła zaraz jedną z barierek na łóżku dziecka i usiadła tam bokiem, trącając najpierw chłopca palcem w polik na przywitanie. Widziała, jak rzuca podejrzliwe spojrzenie w stronę miseczki, więc chwilę się z nim pobawiła, robiąc miny i delikatnie czochrając jasne włoski. Nie chciała jednak, by owsianka wystygła, więc szybko rozpoczęło się przedstawienie podobne do wczorajszego, gdzie łyżki z posiłkiem zamieniały się we fruwające ptaki i krążyły wokół głowy Ezraela, ostatecznie aż prowokując do ich złapania.
        Nie zdawała sobie sprawy z tego, że wygląda na zmęczoną i że nawet mimo chusty może być widać, gdy ziewa, więc pytanie kapitana złapało ją znienacka. Mimo łagodnego głosu dziewczyna się speszyła, ale starała się tego nie pokazywać. Z jakiegoś powodu postanowiła też nie zbywać go machnięciem dłoni i ostrożnie kiwnęła głową, a później ostentacyjnie potarła pięścią oko, jak niewyspane małe dziecko, wyjaśniając, że po prostu jest zmęczona. Tylko, że w tym samym momencie zdała sobie sprawę, że może to zostać źle odebrane, jakby nie chciała tu być i pracować. A kapitan mógłby żałować, że poprosił ją o pomoc z Ezraelem, a tego przecież nie chciała. Trzymając więc miseczkę jedną ręką i czekając aż chłopiec przełknie jedzenie, wyciągnęła szybko z fartuszka notesik i z wprawą nakreśliła kilka słów, pokazując w końcu kartkę kapitanowi.

        „Problemy z mieszkaniem.”

        Zostawiła notesik na wierzchu, na wszelki wypadek i szybko podała Ezraelowi kolejną porcję owsianki, widząc że zainteresowane dziecko samo chce sięgnąć po naczynie. Normalnie chętnie wspierała samodzielność maluchów, ale tym razem mogło się to skończyć katastrofą, a los jej świadkiem, że nie zamierzała testować swojego szczęścia. Zwłaszcza, że chwilę później usłyszała znajome kroki i zerknęła przez ramię, sztywniejąc na widok nadchodzącego ordynatora. Ten jednak (losowi dzięki) nie poświęcił jej nawet spojrzenia, zatrzymując się przed Durante.
        - Dzień dobry, kapitanie, jak się pan czuje? – zapytał na powitanie. – Dzisiaj spodziewamy się wizyty uzdrowiciela, który powinien z łatwością poradzić sobie z pana obrażeniami, także już po południu powinien być pan wolny. Oczywiście zalecam ostrożność, ale więcej wyjaśni pan Cleaver po przybyciu. Czy czegoś panu potrzeba do tego czasu?
Awatar użytkownika
Durante
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Strażnik , Najemnik , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Durante »

        Z jednej strony Durante miał już dość leżenia bezczynnie w lazarecie, podczas gdy prawdopodobnie nazbierało mu się pracy w koszarach i był przekonany, że będzie musiał poświęcić dużo czasu i sił, by doprowadzić wszystko do porządku. Nie chciał przy tym nawet myśleć o tym, co mogli wymyślić Uta i Lavente, podczas jego nieobecności w domu. Z drugiej jednak strony ostatnio był tak obłożony obowiązkami, że praktycznie spał w koszarach i pobyt w lazarecie był jedyną okazją by spędzić trochę czasu ze swoimi dziećmi. Miał świadomość, że bardzo synów zaniedbywał, choć nie chodzili głodni, brudni ani zmarznięci, bo Uta się nimi opiekował, ale przecież nie powinno tak być, że maluchy praktycznie na oczy przez dłuższy czas nie widzą swojego jedynego rodzica.
        Obserwował z jaką wprawą i łatwością młoda pielęgniarka opiekuje się jego młodszym synem, z którym on przeżywał prawdziwe męki przez brak współpracy i nie umiał sobie w ogóle poradzić. Nie żeby nie miał jakiegoś doświadczenia w opiece nad nimi, bo przecież od śmierci matki chłopców, sam musiał się nimi opiekować dopóki nie poznał Uty, a mimo to nadal miał ogromne trudności choćby z nakarmieniem Ezraela, czy opanowaniem wręcz roznoszącej Laventego energii. Był silnym i wytrwałym mężczyzną, bardzo dobrodusznym i cierpliwym, który wiele w życiu przeszedł i w porównaniu do tego czego doświadczył w ciągu całego swojego życia opieka nad dwójką krnąbrnych szkrabów nie powinna sprawiać mu większych trudności, a mimo to rodzicielstwo zaczynało go zwyczajnie przerastać. Gdyby tu chodziło tylko o niego, nadal pozostawiałby zajmowanie się chłopcami na głowie kogoś innego, gdy on był zajęty pracą, jednakże rozumiał, że jego synowie by tylko na tym cierpieli. Nie chciał, by dorastali bez kochającej rodziny.
        - Lubił panienkę i pewnie będzie tęsknił - mruknął cicho, bardziej do siebie, niż do niej, gdy obserwował jak dziewczyna radziła sobie z karmieniem Ezraela i jaki malec był przy tym szczęśliwy. Chciał by obaj jego synowie byli cały czas tak roześmiani, doskonale jednak wiedział, że przy nim nigdy to nie będzie możliwe, więc tak jak do tej pory się wahał, tak teraz podjął ostateczną decyzję.
        W pewnym momencie, gdy spojrzał na młodą pielęgniarkę, dostrzegł, że ta wydaje się być zmęczona, choć ledwo co nastał dzień. Od razu więc zagaił temat jej niewyspania i chwila minęła nim otrzymał od niej odpowiedź. Rzucił okiem na zostawiony przez nią notesik na stoliku nocnym, po czym znów utkwił na niej swoje spojrzenie.
        - Może mógłbym jakoś pomóc? - zaproponował poważnym tonem, lecz nie było możliwości na kontynuowanie tej rozmowy, gdyż zaraz przyszedł ordynator, z którym chyba nie miała najlepszych stosunków, skoro teraz nawet nie zaszczycił jej spojrzeniem. To nie była jednak jego sprawa, dlaczego lekarz źle traktował swoją pracownicę, więc nie interweniował. Zwłaszcza, że każdy miał prawo do tego, by kogoś nie lubić, aczkolwiek nawet najgorszy wróg zasługiwał choć na odrobinę szacunku.
        - Witam, ordynatorze. W porządku - odpowiedział krótko, patrząc na lekarza, choć co jakiś czas zerkał w stronę karmionego przez Willow syna. - Rozumiem, w takim razie nie pozostaje mi nic, jak tylko wyczekiwać przybycia pana Cleavera. - Kiwnął lekko głową i już chciał odprawić mężczyznę, odpowiadając, że niczego mu nie trzeba, lecz zawiesił na moment swoje spojrzenie na Ezraelu.
        - Czy mógłbym prosić o przebadanie raz jeszcze mojego syna przed naszym wyjściem? Planuję niedługo wyruszyć w podróż i nie chciałbym go narażać na komplikacje zdrowotne, gdyby się okazało, że wciąż nie jest w pełni zdrowy. Zwłaszcza, że noce nadal potrafią człowieka przemrozić do szpiku kości - wyjaśnił, patrząc spokojnie na lekarza, bo ten przecież lepiej się w sprawie ochrony zdrowia znał od miejskiego strażnika. Durantemu naprawdę zależało na tym, by nie ryzykować życia i zdrowia swoich dzieci.
        Po tym nie miał już żadnych więcej pytań do lekarza i mógł w spokoju oczekiwać przybycia wspomnianego uzdrowiciela, obserwując przy tym jak najedzony Ezrael zaczął zaczepiać swoją dużo starszą przyjaciółkę.
Awatar użytkownika
Emily
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Dotknięty
Profesje: Zielarz , Artysta , Urzędnik
Kontakt:

Post autor: Emily »

        Emily przyzwyczaiła się do obecności poważnego kapitana i trochę mniej już krępowała się wygłupiać z Ezraelem przy jego tacie. Zwłaszcza, gdy usłyszała potwierdzenie, że chłopiec rzeczywiście zdążył ją polubić. Uśmiechnęła się tylko nieśmiało, co pewnie i tak umknęło otoczeniu, gdy połowę twarzy Willow przysłaniała chusta. Jej konsternację, w odpowiedzi na pytanie, które padło po chwili, było już łatwiej dostrzec. Wahanie jednak jak zwykle przyniosło więcej szkody niż ratunku i dziewczyna ostatecznie spisała na karteczce krótkie wyjaśnienia. Na kolejne pytanie kapitana pokręciła tylko przecząco głową, a później przyłożyła dłoń do piersi i skłoniła głowę w podziękowaniu. Miło z jego strony, że zapytał, chociaż Emily i tak potraktowała to trochę, jako odruch, a nie faktyczną propozycję. Nie mówiła, ale przez to tym więcej słyszała, więc wiedziała, że w odpowiedzi na czyjeś problemy inni zazwyczaj oferują swoją pomoc. Tak samo jednak zdawała sobie sprawę, zapewne o wiele lepiej niż niektórzy, jak rzadko takie propozycje płyną ze szczerego serca, a jak często są mechaniczną reakcją, zrodzoną z poczucia niezręczności. Nie zarzucała kapitanowi złych intencji, absolutnie. Po prostu mimo jego poważnego tonu trudno było jej uwierzyć w prawdziwość jego słów.
        Jednak w czasie, gdy ordynator rozmawiał z kapitanem Durante, Emily na moment zastanowiła się, czy to właściwie nie jest najbardziej odpowiednia osoba, której mogłaby powiedzieć o kradzieży. Straż mogłaby przecież pomóc znaleźć złodzieja. Tylko czy to naprawdę była kradzież, skoro drzwi były już wyważone, a to z kolei stało się rzekomo przez to, że zalało poddasze? Nie umiałaby wybronić swojego stanowiska nawet gdyby odważyła się pofatygować kapitana. Nie umiała prosić o pomoc. Sama bariera w postaci jej milczenia wystarczyła, by w większości przypadków zniechęcić dziewczynę do walki o swoje. A co dopiero, gdy nie była nawet pewna tego, co się stało, ani czy umiałaby cokolwiek udowodnić, nawet gdyby była pewna. Nie, za dużo zamieszania. Znalezienie nowego miejsca do zamieszkania nie będzie łatwe, ale chyba łatwiejsze, niż walka o swoje z poprzednim właścicielem, a później jeszcze konieczność życia z nim pod jednym dachem. Szkoda tylko, że straciła wszystkie oszczędności, a i tak była pod kreską.
        Rozmowy lekarza z kapitanem słuchała więc jednym uchem, w międzyczasie rozmyślając i wpychając Ezraelowi resztę owsianki. Końcówka była najłatwiejsza, bo chłopiec spoglądał na ordynatora z lekkim przestrachem, ale też otwartą w związku z tym buzią, co dziewczyna bezczelnie wykorzystywała wpychając mu tam ostatnie łyżki śniadania. Trochę było jej szkoda rozstać się z chłopcem, ale przecież pracowała w szpitalu, a nie sierocińcu, i już i tak poświęcała ulubieńcowi za wiele uwagi. Nie umknęło jej jednak to, co powiedział kapitan, prosząc o ostatnie badanie przed wypisem. Nie powinno jej robić różnicy, że opuszczają miasto, skoro i tak pewnie już ich nie spotka, ale trochę jej było szkoda.
        Pozwoliła sobie pobawić się jeszcze chwilę z Ezraelem, oczywiście, gdy ordynator zniknął z zasięgu wzroku, ale wciąż pod czujnym okiem kapitana. W końcu jednak musiała wrócić do pracy i pożegnała się z malcem, a jego tacie zostawiła karteczkę, że gdyby czegoś potrzebował, to ma śmiało wołać. Później już kręciła się po sali od pacjenta do pacjenta, ciągle mając pełne ręce roboty. Zanotowała przybycie uzdrowiciela, od tego czasu spoglądając czasem ukradkiem w stronę kapitana i jego syna. Oczywiście tylko dla niego pofatygowano maga, bo przecież nie dla dziesiątek innych zarażonych. Emily westchnęła bezgłośnie, widząc jak do Cleavera dołącza ordynator. Chyba pierwszy raz pofatygował się sam do czyjegoś wypisu. Nie zostawała jednak, by obserwować, jak przebiega leczenie kapitana i badanie chłopca. Nic tu po niej. Jej zmiana i tak się skończyła chwilę temu, a przybyłe nowe pielęgniarki zajęły się jej pacjentami. Głupio by stała i wpadała ludziom pod nogi tylko dlatego, że nie ma co ze sobą zrobić. Wróciła więc do dyżurki i zabrała swoją torbę, pakując do niej jeszcze fartuszek i chustę. Z kuchni udało jej się gwizdnąć jedną bułkę i czym prędzej czmychnęła ze szpitala, nim dostanie za to w ucho.
        Usiadła na schodach, znajdując sobie suchy stopień gdzieś z boku, by nikt się o nią nie potknął. Popołudniowe słońce przygrzewało na tyle, że nie marzła, więc podjadała w spokoju bułkę, obserwując tętniącą życiem ulicę i zastanawiając się, co ma dalej ze sobą zrobić.
Awatar użytkownika
Durante
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Strażnik , Najemnik , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Durante »

        Nie było sposobu by wygłupy młodej pielęgniarki oraz rozbrzmiewający z tego powodu radosny śmiech i gaworzenie małego chłopca, umknęły uwadze kapitana. Może i był osobą poważną i sprawiającą wrażenie chłodnej, jednakże nie oznaczało to, że nie miał serca. Bardzo mocno kochał obu swoich synów i byłby w stanie zrobić dla nich wszystko. Przyglądał się więc z uwagą zabawie dziewczyny z Ezraelem, korzystając przy tym ile tylko mógł z możliwości odpoczynku i zregenerowania nieco sił. Nadal go przecież wszystko bolało po wypadku, choć już niedługo. Dręczyły go odrobinę wyrzuty sumienia, że odciąga młodą pielęgniarkę od jej obowiązków, jednakże póki zajęta była karmieniem młodszego z bliźniaków, może wcale aż tak bardzo nie zaniedbywała swojej pracy i nie będzie miała z tego powodu żadnych problemów. Dodatkowo martwił się też trochę jej kłopotami z mieszkaniem i odrzuceniem jego pomocy, nie zamierzał jednak nalegać, bo skoro raz się nie zgodziła, czemu miała by nagle zmienić zdanie zaledwie po chwili?
        Na wieść o tym, że prawdopodobnie obaj zostaną dzisiaj wypisani, kapitan odetchnął subtelnie z ulgą. Był człowiekiem czynu i z bardzo silnym poczuciem obowiązku, więc nawet krótki moment bezczynności był dla niego prawdziwą męczarnią trwającą w nieskończoność. I chyba tylko przez swoją cierpliwość i zdyscyplinowanie był w stanie tyle czasu w spokoju wyleżeć w lazarecie. Nie przepadał za wizytami u lekarza, właśnie przez to, że zawsze istniało ryzyko tego, iż zostanie przykuty do łóżka na jakiś czas, a on jako kapitan straży nie mógł sobie pozwolić na zbyt długie zaniedbywanie swoich obowiązków z powodu choroby czy kontuzji.
        - Słyszałeś Ezraelu? Wrócimy dzisiaj obaj do domu - powiedział łagodnie i delikatnie pogłaskał syna po głowie. Na jego twarzy można było dostrzec z trudem ukrywany cień uśmiechu, gdy tak patrzył na chłopca.
        - Dziękuję panienko Willow za twoją pomoc i opiekę, szczególnie nad moim synem - zwrócił się po chwili do milczącej pielęgniarki ze szczerą wdzięcznością w głosie. - I jeśli będziesz kiedykolwiek potrzebowała pomocy, czy miała jakiś problem, nie krępuj się o tym poinformować czy mnie czy innego strażnika. Od tego przecież jesteśmy by pomagać mieszkańcom i pilnować porządku w naszym mieście - dodał nim dziewczyna odeszła do innych pacjentów. Po tych słowach nie zatrzymywał jej już jednak dłużej i trzymając syna na rękach, wyczekiwał przybycia uzdrowiciela.
        Nie wiedział ile czasu minęło, ale przez brak jakiegokolwiek zajęcia i usypiającego w jego objęciach chłopca, sam kapitan uciął sobie krótką, nieplanowaną drzemkę. Bezczynne leżenie w łóżku zdawało mu się być jeszcze bardziej męczące, niż spędzenie na pracy doby czy nawet dwóch bez chwili odpoczynku.
        Kiedy jednak przybył Cleaver, Durante już nie spał. Odłożył ostrożnie śpiącego spokojnie Ezraela z pomocą maga na stojące obok łóżko i poświecił chwilę na rozmowę z mężczyzną odnośnie jego ogólnego samopoczucia. Wchodzenie w szczegóły zostało mu oszczędzone, nie tylko przez brak fachowej wiedzy kapitana, ale również przez to, że dołączył do nich ordynator i to on udzielił reszty informacji dotyczących stanu zdrowia niebianina, tego jakich obrażeń doznał po wypadku i jakiej pomocy udzielili mu lekarze. Chwilę po tym, gdy temat został w pełni wyczerpany, Durante miał się wygodnie położyć i odprężyć, podczas gdy mag najpierw z pomocą magii ocenił obecny stan obrażeń błogosławionego, a po tym przystąpił do naprawiania uszkodzonych tkanek swoimi czarami oraz pobudzania ich do szybszej regeneracji.
        Zabieg był niezwykle czasochłonny, gdyż chciano zapobiec pojawieniu się powikłań i nie wywoływać niepotrzebnego bólu. Po wszystkim i tak zalecono kapitanowi ostrożność i by się nie nadwyrężał przez jakiś czas. Nikt nie powiedział tego wprost, jednak Durante nie był tępym mięśniakiem, doskonale rozumiał, że o ile nie wstrzyma się całkiem przed pracą przez kilka dni, o tyle czeka go co najwyżej papierkowa robota w koszarach i wstępne przesłuchiwanie osadzonych w więzieniu. O braniu udziału w patrolach czy poważniejszych zadaniach, mógł zapomnieć na jakiś czas. Nie był z tego powodu zbyt zadowolony, ale nie było innego wyjścia. Musiał to jakoś przeżyć.
        Zostało jeszcze tylko przebadanie Ezraela, a że uzdrowiciel był pod ręką, można było załatwić sprawę sprawnie i bez konieczności budzenia brzdąca. Z resztą w przypadku malca i tak za wiele do roboty nie było, ot Cleaver sprawdził magią stan zdrowia chłopca, poinformował Durantego, że maluch jest zdrowy jak ryba i nie ma najmniejszych powodów do zmartwień. Po tym już tylko czekało ich dopięcie do końca formalności związanych z wypisem. Błogosławiony podziękował uprzejmie za opiekę ordynatorowi i uzdrowicielowi i razem z Ezraelem na rękach opuścił lazaret. Chciał się przed tym jeszcze pożegnać z młodą pielęgniarką, która poświęciła mu i jego synowi najwięcej uwagi, lecz nigdzie jej nie dostrzegł na sali, a nie zamierzał się między innymi przepychać i powodować niepotrzebnego zamieszania. Nie będzie się przecież zabijał, by podziękować dziewczynie, która równie dobrze mogła już zakończyć pracę i wrócić do domu.
        Miło było znów stanąć na nogi i zaczerpnąć świeżego powietrza, choć czułby się lepiej gdyby nie był cały obolały i zesztywniały przez tyle dni spędzonych w łóżku. Ostrożnie stawiając kolejne kroki, a przez to lekko kulejąc ruszył wolnym krokiem w stronę miasta. Przed pójściem do domu planował zajść do koszar i sprawdzić jak się tam sprawy mają i zrobić drobne zakupy - kupić po słodkiej bułce dla chłopców i jakąś kurę na obiad, bo nie był pewien czy Uta miał w planach ugotować dzisiaj coś bardziej wartościowego na obiad, niż jakąś owsiankę czy potrawkę warzywną.
        W koszarach zapanowało większe zamieszanie z powodu przybycia kapitana, niż przez jego chwilową niezdolność do wykonywania pracy. Strażnicy oczywiście mieli więcej pracy, bo musieli nie tylko wykonywać swoje obowiązki, ale również podzielić się tymi, które wykonywali nieobecni w tej chwili, jednakże wyglądało na to, że dawali sobie jakoś radę. Durante dowiedział się, że przynajmniej ośmiu zawsze było na mieście, po jednym w każdej części miasta, a przynajmniej po jednym w większej i bardziej znaczącej dzielnicy, a w koszarach nie zostawało więcej, niż pięciu od rana do wieczora. Po nocach zostawało dwóch-trzech. Nie licząc oczywiście dopiero szkolących się rekrutów. Durante porozmawiał chwilę ze swoimi podwładnymi, których zastał na miejscu, jeden z nich zajął się zabawą z Ezraelem. Udzielił im kilku porad, jak mogliby lepiej rozdysponować podzielonymi między siebie zadaniami i obiecał na zakończenie, że zrobi wszystko, by jak najszybciej wrócić do pełni sił i zdjąć z nich obowiązek wykonywania jego zadań. Nawet jeśli przez jakiś czas miało się to ograniczać wyłącznie do siedzenia w koszarach za biurkiem i przeglądania papierów.
        Po pożegnaniu strażników, udał się na targ, jednakże w drodze, Ezrael zaczął się bardzo mocno wiercić na jego rękach i ciągnąć za kołnierz jego płaszcza.
        - Ta-ta... um, um - próbował się wysłowić chłopczyk przy okazji wskazując się rączką w stronę, gdzie zobaczył to, co go tak bardzo zainteresowało.
        Durante przystanął zaintrygowany i spojrzał w tamtym kierunku. Był bardzo mocno zaskoczony, gdy dostrzegł siedzącą na schodach znajomą pielęgniarkę. Prawdopodobnie gdyby nie Ezrael, poszedłby dalej, jednakże chłopiec tak się wyrywał i był ucieszony jej widokiem, że kapitan nie mógł jej zignorować i chociaż nie podejść by jej jeszcze raz podziękować za opiekę nad nimi.
        - Witaj, panienko Willow - przywitał się łagodnie po podejściu do niej, a po tym przykucnął, by nie patrzeć na nią z góry. Postawił na ziemi syna, który z radością, chwiejnym krokiem podszedł do swojej przyjaciółki.
        - Will! Will! - powtórzył wesoło po tacie jej nazwisko i się do niej przytulił.
        - Chciałem panience raz jeszcze podziękować za wszystko, ale nigdzie nie widziałem panienki, gdy zostaliśmy wypisani - wyjaśnił spokojnie i trzymając lekki dystans od niej, by nie naruszać jej strefy komfortu przeniósł na nią spojrzenie ze swojego syna. - Jak rozumiem skończyła panienka już pracę, czemu tutaj siedzisz? Przeziębisz się, panienko Willow - zauważył i nim zapytał dlaczego nie wraca do domu, przypomniał sobie, że wspominała przecież o problemach z mieszkaniem. - Ma się panienka w ogóle gdzie podziać? Może zechciałabyś zjeść z nami obiad, panienko Willow? - zapytał patrząc na nią poważnie, ale i przy tym bardzo łagodnie. Nie miał przecież zamiaru zrobić jej żadnej krzywdy, a jedynie chciał wspomóc jakoś dziewczynę. - Mogłaby panienka zatrzymać się w moim domu. Choćby tak długo, aż nie rozwiąże panienka swoich problemów - zaproponował spokojnie, mając nadzieję, że nie był przy tym nachalny i nie wystraszy dziewczyny. Jeśli nie chciała jego pomocy w związku ze swoim mieszkaniem, to może zgodzi się by choć tych kilka dni przenocować w jego domu, aż nie załatwi tej sprawy. Kapitan naprawdę nie miał złych intencji, a jedynie kierował się troską o młodego obywatela Shari.
Awatar użytkownika
Emily
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Dotknięty
Profesje: Zielarz , Artysta , Urzędnik
Kontakt:

Post autor: Emily »

        Jedna ze starszych pielęgniarek skomentowała kiedyś, że Emily je te suche bułki, jakby jej nie było stać na obkład. A przecież czy jest coś smaczniejszego niż świeża, pachnąca bułka? Nie trzeba jej nawet przekrawać, tylko wystarczy przełamać na pół i wyjeść mięciutki środek, a później żuć sobie resztę.
        Poza tym nie było jej stać na obkład.
        Ale to nic. Teraz miała większe problemy niż skromny obiad. Już postanowiła, że nie chce wracać do starej kamienicy. Nie mogła nocować w swoim pokoju, bo wszystko było zniszczone, a nie stać ją było na wynajęcie innego. Poza tym naprawdę nie chciała konfrontować się znów z właścicielem, gdy wiedziała, że wciąż nie ma reszty pieniędzy, które była mu winna. Z tego samego powodu nie mogła szukać innego wynajmującego.
        Przeszło jej przez myśl przenocowanie w swoim starym sierocińcu, ale gdy parę miesięcy temu próbowała się tam zatrzymać, siostry mówiły że i tak są przepełnione i musi znaleźć sobie coś innego. Wyraźnie dały jej wtedy do zrozumienia, że okres ich opieki się skończył i teraz musi radzić sobie sama.
        Pozostawał miejski przytułek, ale to miejsce zawsze wzbudzało jej niepokój. Nie przyznałaby się do tego nikomu, ale obawiała się nocujących tam ludzi. Czuła się źle oceniając kogokolwiek, ale często byli to pijacy i narkomani. Nocowała tam tylko raz i całą noc nie zmrużyła oka, trzęsąc się pod kocem, gdy ktoś walił do drzwi pokoju, który zajmowała z kilkoma kobietami.
        Może mogłaby poprosić ordynatora o jakąś zaliczkę? Albo chociaż by pozwolił jej przenocować kilka dni w dyżurce? Jakoś poradzi sobie z niezadowoleniem innych pielęgniarek, albo po prostu spróbuje im wyjaśnić sytuację. Tak, to będzie chyba najlepsze wyjście. Chociaż problemem może być, gdy ktoś będzie miał nockę i będzie chciał się zdrzemnąć… przecież po to w ogóle wstawiono łóżko do dyżurki.
        Emily siedziała na schodach, żuła bułkę i tak pogrążyła się w swoich rozmyślaniach, że nadejście kapitana zarejestrowała dopiero, gdy już nad nią stał, witając się jak zawsze uprzejmie. Zaskoczona prawie zerwała się na nogi, ale niebianin wtedy przykucnął i postawił na ziemi Ezraela, który zaraz ruszył w jej kierunku. Uśmiechnęła się do niego szeroko, pierwszy raz bez maski na twarzy, i złapała chłopca w ramiona, by nie potknął się na schodach. Przytulenie rozczuliło ją momentalnie i posadziła sobie blondynka na kolanach. Chłopiec od razu wbił zęby w resztkę bułki, którą trzymała w rękach i Willow roześmiała się bezgłośnie. Zaraz też podniosła nieznacznie wzrok na kapitana, uśmiechając się i kiwając głową w odpowiedzi. Na wzmiankę o przeziębieniu tylko przymknęła oczy i nadstawiła uśmiechniętą twarz w stronę słońca, pokazując, że wystarczająco ją to ogrzewa.
        Wydawała się czuć bardziej swobodnie niż w szpitalu, a przynajmniej dopóki nie padło niewygodne pytanie. A później kolejne. Emily zarumieniła się lekko ze wstydu, już plując sobie w brodę, że w ogóle wspominała o swoich problemach. Było jej niezręcznie, że kapitan się nad nią lituje, ale jednocześnie ciepło na sercu, że okazał troskę. Rzadko spotykała się z takimi bezinteresownymi gestami i życzliwością, a błogosławionemu nie umiała zarzucić nieszczerości. Tylko dlatego w ogóle się zawahała, zamiast gorączkowo protestować przed zaproszeniem na obiad. Ezrael pochłaniał właśnie resztkę jej bułki, w brzuchu trochę jej burczało i nie wiedziała kiedy znowu jej się uda zjeść coś ciepłego. Więc chociaż było jej wciąż głupio to skinęła powoli głową, przyjmując zaproszenie.
        Dopiero na kolejną propozycję jej oczy zrobiły się trochę większe. To zdecydowanie przekraczało uprzejmą gościnność. Wciąż nie pokiwała przecząco głową, a powinna odmówić od razu, by nie sprawiać wrażenia, że rozważa propozycję. Ale rozważała. Musiała gdzieś się zatrzymać i musiała kogoś poprosić o pomoc, a kapitan sam proponował, wychodząc jej naprzeciw. Co prawda to znowu mogło być tylko z grzeczności, w końcu kto proponuje nocleg praktycznie obcej osobie? Ale wciąż nie protestowała, gdy nie mogła przestać myśleć, że chyba nie było w Shari bezpieczniejszego miejsca, niż u kapitana straży miejskiej, na dodatek niebiańskiego pochodzenia.
        Zmusiła się do szybkiego powrotu do rzeczywistości i aby zyskać trochę na czasie, pokazała na migi jedzenie i skinęła z uśmiechem, skłaniając zaraz znów głowę w podziękowaniu. Skorzysta z zaproszenia na obiad i później pomyśli co dalej.
        - Am! – Ezrael podchwycił rozmowę i próbował poczęstować Emily resztkami jej własnej bułki; teraz rozmemłanymi na oślinioną papkę. Dziewczyna znów zaśmiała się bezgłośnie, wydając z siebie tylko coś w rodzaju westchnienia i pokręciła przecząco głową, kierując rączkę chłopca z poczęstunkiem z powrotem do jego buzi.
        Wstała, biorąc blondynka od razu na ręce i kiwając na kapitana, że ona go poniesie. Znaczące spojrzenie na miejsca, gdzie jeszcze niedawno był ranny i stanowcze kręcenie głową miały zniechęcić go do dyskusji na ten temat. Chociaż po drodze go odciąży, skoro już korzysta z zaproszenia na obiad. Poza tym Ezrael był zadowolony, brudnymi od oślinionych resztek bułki rączkami, ciągnąc Willow za kosmyki włosów przy twarzy. Dziewczyna jednak nawet się nie skrzywiła, uśmiechając tylko i trącając go nosem, po czym ruszyła za kapitanem.
Awatar użytkownika
Durante
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Strażnik , Najemnik , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Durante »

        - Ezraelu! - rzucił karcąco w stronę syna, gdy ten zwyczajnie ukradł młodej pielęgniarce ostatni kawałek jedzonej przez nią bułki. Chłopczyk jednak nic sobie nie zrobił z gniewnego tonu kapitana i nadal wesoło ciamkał przejętą od dziewczyny bułkę, siedząc wygodnie na jej kolanach. Mężczyzna westchnął ciężko z własnej bezsilności i spojrzał na nią zaraz przepraszając za zachowanie malca. Było mu strasznie wstyd.
        Początkowo planował odkupić jej ukradzioną przez Ezraela bułkę, lecz w trakcie "rozmowy" z młódką przyszedł mu do głowy lepszy pomysł. Zaproszeniem na obiad mógłby zrekompensować utracony posiłek, jak również odwdzięczyć się chociaż w ten sposób za jej opiekę nad chłopcem i tym jak walczyła z ordynatorem o to, by maluch został jeszcze odrobinę dłużej na obserwacji. Co prawda opieka i dbanie o powrót pacjentów do pełni zdrowia było jej pracą, jej obowiązkiem, jednakże mimo wszystko Durante chciał okazać jej swoją wdzięczność. Zwłaszcza, że prawdopodobnie gdyby nie ona, pobyt Ezraela w lazarecie byłby dla niego istną katorgą. O ile nie musiałby zaraz po wypisaniu tam wracać, bo mu się pogorszyło. Na ten moment jednak nie wyglądał jakby coś mu dolegało i mężczyzna miał szczerą nadzieję, że chłopiec będzie mógł się cieszyć zdrowiem jak najdłużej.
        - Będziemy musieli jeszcze tylko pójść na targ kupić kilka rzeczy - poinformował pielęgniarkę, po tym jak przystała na jego zaproszenie na obiad. Co prawda z umiejętnościami kulinarnymi Uty wstyd było kogokolwiek zapraszać na wspólny posiłek, jednak jego potrawy były przynajmniej zjadliwe w przeciwieństwie do abominacji, które kilka razy powstały, gdy to kapitan wziął się za gotowanie. Czegoś takiego nie dałby do zjedzenia nawet mordercom jego ukochanej żony. W takim wypadku nie miał innego wyboru, jak znaleźć się na łasce gotowanego przez kotołaka jedzenia.
        - Hmm... Ale... - odezwał się zaskoczony, gdy dziewczyna stanowczo dała mu do zrozumienia, że to ona będzie niosła chłopca. - Mi nic już nie jest... - mruknął odrobinę zakłopotany, spoglądając gdzieś w bok i pocierając dłonią swój kark. Kłócić się z nią nie miał co, bo nie chciał robić scen i kłopotów pielęgniarce. Mogłaby zrezygnować ze wspólnego posiłku, a poza tym Ezrael wydawał się naprawdę szczęśliwy z możliwości przebywania na rękach swojej dużo starszej przyjaciółki i zaczepiania się z nią nawzajem.
        Westchnął pokonany po raz kolejny tego dnia przez dzieci i bez zbędnej dyskusji przystał na decyzję młódki, wstał na równe nogi i spacerowym, spokojnym krokiem skierował się w stronę targu. Może to i lepiej, że niosła Ezraela, Durante mógł wtedy bez większego problemu donieść zakupy do swojego domu, a nie co chwila zatrzymując się i poprawiając czy to dziecko na rękach czy torby. Już raz mu się coś takiego zdarzyło z tym, że dodatkowo musiał wszystkie zakupy zbierać w połowie drogi do domu, po tym jak jednemu z jego synów, chyba Laventemu, coś się nie spodobało i zaczął się rzucać na rękach kapitana, któremu z rąk wypadły zakupione wtedy rzeczy. Zawsze to jednak lepiej zbierać zakupy z ziemi, niż przez przypadek upuścić dziecko.
        Zakupy przebiegały raczej sprawnie, choć kilka razy mężczyzna był przez kogoś zaczepiany i zagadywany, a to o zdrowie, a to ktoś dziękował za jego pomoc w rozwiązaniu jakiegoś problemu, czy po prostu przekazywana była do jego uszu jakaś ostatnio zasłyszana plotka. Zrobił małe zakupy, nie zbywając nikogo, kto chciał z nim porozmawiać i każdemu uprzejmie odpowiadał, choć darował sobie wchodzenie w szczegóły czy bardziej osobiste kwestie. Może to dlatego opuścił targ niosąc w rękach dwie pełne torby, zamiast jednej i to nie do końca zapełnionej. To było w sumie miłe, że niektórzy mieszkańcy byli tak wdzięczni za jego pracę, że coś mu dodatkowo dorzucali od siebie. Jakieś owoce, ubranka dla chłopców, z których czyjeś dzieci zwyczajnie wyrosły, czy dodatkowy bochen świeżutkiego chleba.
        - Ta-ta! Am! - zakomunikował zniecierpliwiony Ezrael, gdy opuszczali mury miasta i kierowali się już prosto do domu kapitana. Maluch co chwila wyciągał rączki w stronę toreb niesionych przez mężczyznę, gdzie widział, że chowane były słodkie bułki.
        - Dostaniesz w domu. Panienka Willow i tak już jest przez ciebie cała brudna - odparł stanowczo, nie chcąc by chłopiec pokleił włosy dziewczyny jeszcze lukrem z bułki. Jedną dał od razu dziewczynie, gdy je dopiero co kupił. Wziął po jednej sztuce dla każdego, biorąc pod uwagę również towarzyszącą im obu młódkę. - Niech to będzie twoja kara za to, że ukradłeś panience jej bułkę. I nie próbuj nawet płakać, na mnie to nie działa i tylko pogorszysz swoją sytuację - ostrzegł syna, który na moment się uspokoił, ale nie zamierzał się tak łatwo poddać. Zdecydowanie był już zdrowy i pełen energii. Durante już widział co go czeka przez ten czas co będzie musiał siedzieć w domu, gdy obaj jego synowie będą rozrabiać, a nie standardowo tylko jeden.
        - Nie jest ci ciężko, panienko? - zapytał łagodnie zerkając w stronę dziewczyny. Co prawda chciałby wypytać ją o kilka rzeczy, o jej rodziców chociażby, o jej problem z mieszkaniem, dlaczego siedziała na schodach zamiast wrócić do domu, do rodziny, jednakże uznał, że najlepiej jeśli da jej teraz spokój i nie będzie jej na razie zadręczał swoimi pytaniami. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, jak zakłopotana była po jego serii pytań, gdy jeszcze siedziała na schodach.
        - Wyjątkowo ciepło dzisiaj jest prawda? Może zima już nie wróci. Dobrze by było - zagaił, by zabić niezręczną ciszę i może choć trochę zająć jakoś czas ich wędrówki.

        Po jakimś czasie w końcu dotarli na miejsce i po wspięciu się na skromny ganek, Durante otworzył przed towarzyszącą mu Willow drzwi, zapraszając ją do środka.
        - Proszę, czuj się jak u siebie panienko. Gdybyś potrzebowała, tam pod schodami znajduje się łaźnia. Nie krępuj się poprosić Uty o przygotowanie wody jeśli będziesz chciała umyć sobie chociaż włosy - wyjaśnił jej spokojnie, przytrzymał zakupu jedną ręką i zamknął za nimi drzwi, po czym ruszył na wprost do niewielkiej kuchni.
        - Panie? - rozbrzmiał głos kotołaka, który zaraz pojawił się w salonie i utkwił spojrzenie w przybyłych. - Panie!
        - Uta, dobrze, że jesteś. Panienka Willow zostanie dzisiaj z nami na obiad i być może na kilka najbliższych dni. Już jej powiedziałem, że będziesz do jej dyspozycji, gdyby czegoś potrzebowała - poinformował kotołaka, rozpakowując spokojnie torby z zakupami.
        - Dobrze, dobrze. Albo nie dobrze. Może być z tym mały problem... W każdym razie pań... - czarny kocur zaczął się gubić we własnych myślach i tym co chciał przekazać. Był mocno zakłopotany, albo raczej poddenerwowany sytuacją w jakiej się znalazł, a jeszcze bardziej frustrowało go to, że Durante nie dawał mu dojść do słowa, a doskonale wiedział, że dostanie burę od swojego pana, jeśli szybko nie poinformuje go o drobnym, prawdopodobnie dość problematycznym szczególe.
        - Gdzie jest Lavente? Śpi? - zapytał mężczyzna przepraszając na moment młódkę, że nie poświęca jej w tej chwili wystarczająco uwagi.
        - N...ni...
        - Jest ze mną - doszedł do jego uszu kobiecy głos gdzieś z lewej strony.
        - Tata! - zawołał radośnie jego drugi syn, gdy zza rogu wyszła przepiękna kobieta o czarnych skrzydłach i kruczoczarnych, długich, delikatnie falowanych włosach, trzymając na rękach chłopca, uśmiechającego się radośnie na widok ojca.
        Durante był tak zszokowany przybyciem swojej matki, że przez moment nie był w stanie wydusić z siebie słowa i stał z rozdziawionymi lekko ustami. Kiedy natomiast udało mu się pozbierać, od razu spiorunował kotołaka spojrzeniem, od którego zmiennokształtny momentalnie się skulił.
        - Witaj kochanie - upadła przywitała się przyjaźnie z młodą dziewczyną, która przyszła razem z błogosławionym. Weszła do kuchni i przekazała swojego starszego wnuka w ręce kocura, by zaraz wziąć pod rękę spiętego błogosławionego. - A z tobą mój drogi mam do pogadania. Przeproś ładnie swojego gościa na moment i chodźmy do ogrodu. Uta, zaparzysz mi proszę ziołowej herbatki?
        - Oczywiście, pani - zgodził się gorączkowo kotołak, starając się unikać groźnego spojrzenia właściciela tego domu, który zaraz razem z czarnoskrzydłą anielicą zniknęli w salonie za rogiem, a chwilę po tym rozległ się łagodny dźwięk zamykanych drzwi na ganek za domem.
        - Ugh... Ten mój pan... Przecież chciałem mu powiedzieć. Chciałem, a nie dał mi dojść do słowa! Prawda panienko? - zagaił do młodej pielęgniarki i westchnął ciężko, zdając sobie sprawę z tego, że choćby świat miał się zaraz skończyć i tak dostanie po wąsach od błogosławionego. - Panienka się czegoś napije? Proszę, usiądź, ja zabiorę te torby. Jeśli panienka głodna, proszę się częstować, trochę zajmie nim zrobię obiad - powiedział zestawiając najpierw ze stołu torby z na wpół wypakowanymi zakupami i zaraz przysunął bliżej w stronę dziewczyny miskę z owocami. Co prawda nie wiedział, dlaczego Durante przyprowadził do domu młodą pielęgniarkę, ale kapitan kazał mu być miły dla dziewczyny i do jej usług, nawet jeśli naszły go obawy, czy dziewczyna miałaby zająć jego miejsce.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Shari”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości