[Na wielkiej, nieuczęszczanej polanie] Wszystko się może zdarzyć
: Nie Sty 26, 2020 10:18 pm
Feeria dźwięków, barw i wielka paleta odczuć. Od chłodu żelaza do gorąca pochodni. Od najcichszego szmeru po ryk smoka. Łagodne, przyjemne kołysanie karocy i ból przeszywający na wskroś. Delikatny, przyjemny zapach fiołków… Ostry, metaliczny posmak krwi… Odór potu…
"A więc to tak wygląda ten stan przejściowy." Stany świadomości, które były przebłyskami w głowie wypełnionej wrażeniami płynęły, zupełnie niekontrolowane, oddzielone od racjonalnej myśli, jakby przypatrywały się temu wszystkiemu ze zdziwieniem, z dziecięcą ciekawością. Jakby ciało, wykrwawiające się, nie należało do niej zupełnie. Jakby jej magia, potęga, nie była boleśnie tłumiona przez łańcuchy z dwimerytu. Jakby od zawsze nie była stąd. Jakby właśnie teraz wracała tam, gdzie była zawsze przedtem…
Odlatywała w przyjemne wizje, jakiejś świetlistej polany, znowu widziała oczami dziecka, jak Opiekunowie uczą jej kreomagowania. Słyszała własny radosny śmiech, czuła mokrą rosę na trawie, a wszyscy mężczyźni wydawali jej się tacy wielcy, wysocy, że musiała zadzierać głowę, aby spojrzeć im w twarz. Nad nią unosił się zapach lasu i runa.
Czy to mi się śni… Tak, chyba tak, bo nad nią nie było lasu, a w okół niej nie było innych dzieci, tylko wielkie maszty Vesselyn i głosy przekrzykujące się, jej ciężkie, bezwładne ciało i brutalne ręce mężczyzn próbujące ją przytrzymać…
Pierwsze chwile wielkiego uczucia. Pocałunek, dłoń we włosach, pełnia księżyca. Orzechowe oczy Arona. Dotyk miękkiej, gładkiej skóry… Krople potu spływające po plecach… Ból, przechodzący w wielką przyjemność…
Chyba majaczyła. Chyba mówiła coś, mamrotała, ale nie była pewna. Rozdarta między teraz, a przeszłością. Ucieczka w przeszłość była przyjemna. Teraz jest ogromny ból, nieprzyjemne dźwięki, świst w uszach, pulsowanie jej własnej krwi… Zamknęła oczy, osuwając się w ten sen na jawie znowu.
A więc Aron stanął po stronie wrogów, przeciwko słusznej decyzji, bo tak było łatwiej. Od tego momentu jestem sama, jestem silna, czynię to, co powinnam. Nie boję się… Stoję na straży prawa.
Te zapiski będą moje, nie pozwolę grupie upośledzonych skurwysynów na odnalezienie Artefaktu!
Długie dni na suchej pustyni, ale jestem coraz bliżej, coraz bliżej…
Jon… Nie, Frey… Kruki… Frey…
Perełka… Przepraszam, nie dałam rady… Atristan…
Kiedy zobaczyła ją przed oczami, jakby nagły strach przebudził ją, pomyślała tylko o wysłaniu jej błogosławieństwa, jakby była naprzeciw niej, uniosła rękę, próbowała wymamrotać zaklęcie…
- Kurwa, ona nadal stawia opór. Dexter…
Ostatnie, co poczuła, było walnięcie czymś ciężkim w głowę. Później już nic nie czuła. Tylko przyjemna, ciepła ciemność…
**
- Jak mam ją uleczyć, jak, kiedy jest obwiązana tym cholernym żelastwem!? Przecież ja też nie dam rady czarować!
Poczuła okropny, ćmiący ból głowy. Tak straszny, jakby ktoś uderzył ją siekierą w potylicę. Zdawała się być bardzo, bardzo ciężka. Zorientowała się, że leży gdzieś na ziemi. Nadal była skuta. Związane ręce z tyłu, związane kostki. Bardzo ciasno. Próbowała się podnieść, ale nie dała rady.
- Tss, oj, nie, lepiej nie – mruknął z obrzydliwie złośliwą satysfakcją w jej stronę przywódca Kruków. – Jeszcze się zmęczysz – dodał, kładąc buta na jej twarzy. Potem lekko wyprostował nogę, tak, że Rakhszasa nie leżała na boku, a przewróciła się na plecy.
Zacisnęła powieki i wykrzywiła twarz w grymasie. Całe jej ciało nadal pulsowało nieprzyjemnym bólem, ale wyczuła, że w okolicy boku ma wykonany prowizoryczny opatrunek. Zastanawiała się, gdzie jej kostur… Ale nie była pewna, czy jest w ogóle sens o tym myśleć.
- Raven, jesteś pewien, że musimy ją leczyć? Kontaktuje nawet…
- Planujesz tortury. Po chwili ci padnie i nie dowiesz się, czego chcesz. Nie zdążysz.
- Taaak, tak… niefortunnie… - powiedział, drapiąc się po brodzie. Potem znowu podszedł do czarodziejki, ustawił ją w pozycji siedzącej i powiedział:
- Kochanie. Mam kilka pytań dotyczących tego Artefaktu. Jeśli będziesz grzeczna, jeśli mi ładnie odpowiesz, to może daruję ci życie. Może. To jak...?
Rakhszasa splunęła mu w twarz. W odpowiedzi mężczyzna ją spoliczkował.
- Bardzo nieładnie.
Odszedł wgłąb pokładu. Dopiero teraz Rakhszasa zorientowała się, że są na pokładzie Vesselyn nadal. Jest przywiązana łańcuchami do masztu. I nadal lekko krwawi.
Kruki dyskutowali między sobą cicho co zrobić w związku z czarodziejką. Dotarło do niej, że to mogą być wyjątkowo bolesne chwile… Nie była pewna limitów swojej wytrzymałości, ale ludzie, którzy planowali ją torturować, prawdopodobnie wiedzieli, jak przysporzyć jak największą ilość cierpienia, nie zabijając jej. Próbowała powtarzać sobie w głowie: nie poddam się, nie poddam… Po policzkach spłynęła jej pojedyncza łza.
Nie sądziłam nigdy, że taki będzie mój koniec. Chociaż, umieranie w słusznej sprawie było prawdopodobnym scenariuszem…
"A więc to tak wygląda ten stan przejściowy." Stany świadomości, które były przebłyskami w głowie wypełnionej wrażeniami płynęły, zupełnie niekontrolowane, oddzielone od racjonalnej myśli, jakby przypatrywały się temu wszystkiemu ze zdziwieniem, z dziecięcą ciekawością. Jakby ciało, wykrwawiające się, nie należało do niej zupełnie. Jakby jej magia, potęga, nie była boleśnie tłumiona przez łańcuchy z dwimerytu. Jakby od zawsze nie była stąd. Jakby właśnie teraz wracała tam, gdzie była zawsze przedtem…
Odlatywała w przyjemne wizje, jakiejś świetlistej polany, znowu widziała oczami dziecka, jak Opiekunowie uczą jej kreomagowania. Słyszała własny radosny śmiech, czuła mokrą rosę na trawie, a wszyscy mężczyźni wydawali jej się tacy wielcy, wysocy, że musiała zadzierać głowę, aby spojrzeć im w twarz. Nad nią unosił się zapach lasu i runa.
Czy to mi się śni… Tak, chyba tak, bo nad nią nie było lasu, a w okół niej nie było innych dzieci, tylko wielkie maszty Vesselyn i głosy przekrzykujące się, jej ciężkie, bezwładne ciało i brutalne ręce mężczyzn próbujące ją przytrzymać…
Pierwsze chwile wielkiego uczucia. Pocałunek, dłoń we włosach, pełnia księżyca. Orzechowe oczy Arona. Dotyk miękkiej, gładkiej skóry… Krople potu spływające po plecach… Ból, przechodzący w wielką przyjemność…
Chyba majaczyła. Chyba mówiła coś, mamrotała, ale nie była pewna. Rozdarta między teraz, a przeszłością. Ucieczka w przeszłość była przyjemna. Teraz jest ogromny ból, nieprzyjemne dźwięki, świst w uszach, pulsowanie jej własnej krwi… Zamknęła oczy, osuwając się w ten sen na jawie znowu.
A więc Aron stanął po stronie wrogów, przeciwko słusznej decyzji, bo tak było łatwiej. Od tego momentu jestem sama, jestem silna, czynię to, co powinnam. Nie boję się… Stoję na straży prawa.
Te zapiski będą moje, nie pozwolę grupie upośledzonych skurwysynów na odnalezienie Artefaktu!
Długie dni na suchej pustyni, ale jestem coraz bliżej, coraz bliżej…
Jon… Nie, Frey… Kruki… Frey…
Perełka… Przepraszam, nie dałam rady… Atristan…
Kiedy zobaczyła ją przed oczami, jakby nagły strach przebudził ją, pomyślała tylko o wysłaniu jej błogosławieństwa, jakby była naprzeciw niej, uniosła rękę, próbowała wymamrotać zaklęcie…
- Kurwa, ona nadal stawia opór. Dexter…
Ostatnie, co poczuła, było walnięcie czymś ciężkim w głowę. Później już nic nie czuła. Tylko przyjemna, ciepła ciemność…
**
- Jak mam ją uleczyć, jak, kiedy jest obwiązana tym cholernym żelastwem!? Przecież ja też nie dam rady czarować!
Poczuła okropny, ćmiący ból głowy. Tak straszny, jakby ktoś uderzył ją siekierą w potylicę. Zdawała się być bardzo, bardzo ciężka. Zorientowała się, że leży gdzieś na ziemi. Nadal była skuta. Związane ręce z tyłu, związane kostki. Bardzo ciasno. Próbowała się podnieść, ale nie dała rady.
- Tss, oj, nie, lepiej nie – mruknął z obrzydliwie złośliwą satysfakcją w jej stronę przywódca Kruków. – Jeszcze się zmęczysz – dodał, kładąc buta na jej twarzy. Potem lekko wyprostował nogę, tak, że Rakhszasa nie leżała na boku, a przewróciła się na plecy.
Zacisnęła powieki i wykrzywiła twarz w grymasie. Całe jej ciało nadal pulsowało nieprzyjemnym bólem, ale wyczuła, że w okolicy boku ma wykonany prowizoryczny opatrunek. Zastanawiała się, gdzie jej kostur… Ale nie była pewna, czy jest w ogóle sens o tym myśleć.
- Raven, jesteś pewien, że musimy ją leczyć? Kontaktuje nawet…
- Planujesz tortury. Po chwili ci padnie i nie dowiesz się, czego chcesz. Nie zdążysz.
- Taaak, tak… niefortunnie… - powiedział, drapiąc się po brodzie. Potem znowu podszedł do czarodziejki, ustawił ją w pozycji siedzącej i powiedział:
- Kochanie. Mam kilka pytań dotyczących tego Artefaktu. Jeśli będziesz grzeczna, jeśli mi ładnie odpowiesz, to może daruję ci życie. Może. To jak...?
Rakhszasa splunęła mu w twarz. W odpowiedzi mężczyzna ją spoliczkował.
- Bardzo nieładnie.
Odszedł wgłąb pokładu. Dopiero teraz Rakhszasa zorientowała się, że są na pokładzie Vesselyn nadal. Jest przywiązana łańcuchami do masztu. I nadal lekko krwawi.
Kruki dyskutowali między sobą cicho co zrobić w związku z czarodziejką. Dotarło do niej, że to mogą być wyjątkowo bolesne chwile… Nie była pewna limitów swojej wytrzymałości, ale ludzie, którzy planowali ją torturować, prawdopodobnie wiedzieli, jak przysporzyć jak największą ilość cierpienia, nie zabijając jej. Próbowała powtarzać sobie w głowie: nie poddam się, nie poddam… Po policzkach spłynęła jej pojedyncza łza.
Nie sądziłam nigdy, że taki będzie mój koniec. Chociaż, umieranie w słusznej sprawie było prawdopodobnym scenariuszem…