Szepczący Las[Na trakcie do Danae] Pościg

Utopijna kraina druidów, zwierząt i wszystkich baśniowych istnień. Miejsce przyjazne dla każdego stworzenia. Ogromny las położony w górskiej dolinie, gdzie nic nie jest takie jak się wydaje.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Gwenfyvar
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 88
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Zielarz , Bard
Kontakt:

[Na trakcie do Danae] Pościg

Post autor: Gwenfyvar »

To się musiało stać.
Szło zbyt łatwo, jej przypadkowy towarzysz był zbyt dobry, pogoda sprzyjała, nie miała ataku choroby od dawna.
To byłoby zbyt proste, a życie takie nie jest.
Kolejny raz jej dziecięce marzenia zostały roztrzaskane jak szkło. Na myśl przyszło jej lustro, podobno pamiątka po jej matce, które trzymała jako mała dziewczynka. Podarek od ojca. Nie mogła patrzeć na swoje odbicie. Szkło pękło w jej dłoniach, odłamki wbiły się w skórę. Mimo to nadal trzymała je mocno, nie puściła, a jej odbicie jeszcze bardziej kruszyło się pod jej palcami.
Nienawidziła tych wspomnień. A teraz, jak fala zalewały jej myśli. Były jak kłody rzucane pod jej nogi. Właśnie teraz, kiedy musiała uciekać, kiedy tak wiele od niej zależało.

Obudziła się nie wiadomo gdzie. Nie było przy niej Saela. Leżała na trawie. Przed niebezpieczeństwem ostrzegła ją Layla, to jej dzielna pantera pierwsza poczuła czyjąś obecność. Niepożądaną obecność...
Na szczęście elfka miała przy sobie konia. Ledwo zdążyła wstać, już czuła, jak jej tyłek nieznośnie odbija się od grzbietu zwierzęcia. I tętent kopyt. Galop. Dudnił jej w uszach, tworzył harmonię z szybko bijącym sercem elfki; krew, szybciej tłoczona, szumiała jej w głowie. Nie miała pojęcia, dlaczego. Po tylu latach, nadal znienawidzona przez mrocznych. Przez rodzinę jej "nauczyciela". Nadal jest ścigana. Dlaczego?
Usłyszała ich nerwowe szepty, kiedy ją spostrzegli. Usłyszeli, gdzie się znajduje? Czy Gwen miała tak wielkiego pecha, że natknęła się na nich przypadkowo? Cóż, może to nie był taki czysty przypadek. W końcu jakieś "siły" przyciągnęły ją tu. Przeznaczenie. Od przeszłości nie da się uciec!

Ale uciekała. Tam była karawana mrocznych elfów. Elfka miała czas w zapasie, w momencie, w którym jeden z mrocznych odpinał od wozu konia, żeby móc podążyć za nią. Świtało. Żadnemu z nich nie przeszkadzała ciemność. Oczy mieli dostosowane do życia w mroku, od chwili urodzin...
Posłali za nią strzały. Jedna, druga, chybiła. W biegu trudno dobrze wycelować. Zranili jej konia. Upadł. Gwen złapała się gałęzi, nic jej się nie stało. Póki co. Była szybka. Teraz już w głowie miała jedynie nieregularny rytm swoich stóp, uderzających o runo leśne. Chciała zgubić ich między drzewami. Chaszcze i niskie gałęzie szarpały się z nią, chwytały w swoje wysuszone szpony jej włosy, rozdarły sukienkę. Layla była gdzieś z boku, ale elfka nawet nie spojrzała w jej kierunku. Była tylko droga, niekończąca się droga naprzód; marzenie o ucieczce, szansa na przeżycie.
Jeździec na koniu nie zdołał gonić jej między ciasno rosnącymi drzewami. Grupa mrocznych elfów biegła za nią, nawołując coś, klnąc. Gwenfyvar nawet nie przyjrzała się, ilu ich jest. Dla bezbronnej elfki nawet jeden z nich stanowił śmiertelnego przeciwnika. Pantera nie zdołałaby jej obronić przed dwoma napastnikami. Jest ich na pewno więcej niż pięciu...
Dziewczyna może i mogłaby oszacować lepiej, jednak nie była w stanie w tym momencie racjonalnie myśleć. Jej myśli zalała kolejna fala wspomnień. Uczuć. Drażniły jej gardło, czuła, jak każdy oddech, który bierze w swoje płuca napełnia jej ciało ogniem i goryczą. To wszystko zaczęło się tak dawno. To już przeminęło, w ogromie swojej ignorancji i rozpaczy Gwen była w stanie udawać, że to nieprawda; że nic takiego się nie wydarzyło, że jej pamięć jest inna, nowa, cała reszta rozmyła się i odleciała jak nasiona dmuchawca.
Ten sam pokój. Regularnie, co kilka dni. Jego twarz, wyprana z emocji, ze zmarszczkami pod oczami, szerokimi, wąskimi wargami... którymi cedził słowa... Którymi wypowiadał kłamstwa!
To wszystko były kłamstwa, nieprawda, oszczerstwa!
Gwen w biegu przetarła oczy, które zaszły mgłą przez łzy. Później było ich już za dużo. Toczyły się po jej policzkach, po brodzie, czuła ich smak w ustach. Spływały po szyi.
"Chodź, mała pobawimy się..." "A ja ci powiem, co masz robić, tylko pamiętaj, to sekret..."
A później zaczął być brutalny. Bił ją, kiedy nie robiła tego, co chciał.
A później... później bolało jeszcze bardziej. I nikt nie słyszał jej krzyków.

Gwen potknęła się o wystający korzeń i upadła. Uniosła się na drżących rękach, chcąc uciekać dalej. Jeszcze jedna myśl, jeden obraz ze wspomnienia... moment, w którym on...
Wymiotowała pod siebie. Nie dała rady odpędzić tej wizji. Czuła, jak staje się coraz słabsza. Jak bardzo nie chce mieć swojego ciała, tej skóry, tego mięsa. Nie chce być sobą. Kimś tak odrażającym, odpychającym, obdartym z godności, wzgardzonym przez siebie samą.

Layla ją poganiała. Wstań, wstań i walcz dalej, to nie może być koniec. Jeszcze masz przewagę, możesz ich jeszcze zgubić, przecież biegasz błyskawicznie... wstań...
A więc uciekała. Te minuty się dłużyły, miała wrażenie, że biegnie całe wieki, że to się nigdy nie skończy, że... że będzie uciekać całe życie. Uciekać przed przeszłością. Jak przez te jedenaście cholernych lat!
Tam był domek, przy trakcie. Kiedy zobaczyła gościniec biegnący przy leśnej drodze, spostrzegła go również. Ktoś był na ganku. Zauważył ją? Nie była pewna, jej oczy zasłaniał pot i łzy, była wycieńczona. Ale biegła w jego stronę, jeszcze, póki mogła.
Layla ją doganiała.
- Proszę... błagam... - zdołała wysapać, stając przed nim. Jej oczy zaszły czarną mgłą, i zemdlała.
Pantera obróciła się w stronę mrocznych elfów, dobywających sztylety i miecze. Zawarczała groźnie.
Jarzeb
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Jarzeb »

- Ta, będę pamiętał, przekażę! - wymruczał po raz setny Jarzęb z niby mądrą miną, patrząc za odjeżdżającym powozem. Jechała na nim dwójka wesołych, nieco zagubionych ludzi. Gnali przed siebie, uciekali przed rodziną podobno. Mężczyzna w to nie wierzył. Ba, ośmielił się stwierdzić, że biedne kobyły ciągnące tą kupę drewna na kołach, nie były warte więcej niż zioło, które teraz palił. Oczywiście, to mogły być tylko domysły, a skulone głowy zwierzaków, mogły być oznaką szacunku dla Jarzęba, a nie faktycznej groźby upadku.
- Świat dziwny jest, oj dziwny.
Jarzęb wiedział dużo. Był w wielu miejscach naraz. A to w Kryształowym Królestwie doszło do samosądu na drzewopasie, a to na pustyni zaginęła wielka, chroniona ze wszystkich stron, karawana. Nawet wiedział o grupce magów, którzy pod osłoną nocy porywali młode, zazwyczaj świeżo po zaręczynach dziewuchy i zżerali je w paskudnych obrzędach. Informacja była niemal pewna, bo pochodziła od prawie-świadka, gdyż wybranka biednej kobiety. W nocy była, a w dzień już nie. Dziwne rzeczy, dziwne. Może i ona, przez samą śmiercią, ujawniła się Jarzębowi, gdyż widział ją z dwa dni wstecz, kiedy to raźno na koniu wraz z jakimś młodzikiem uciekała. Ale, ale...
To mogła być przecież zabójczo podobna bliźniaczka, nieprawdaż?
- Znowu skończyło się? Znowu? - Pyknięcie dobiegające z fajki, dobitnie i niemal okrutnie ściągnęło na nadzieje Jarzęba, na pobyt tychże ziół w jego sakwie przytoczonej do pasa. - Oczywiście, oczywiście. Wstać trza, no bo jak inaczej, nie? - powiedział sam do siebie, wcale a wcale nie przejmując się tym, że nikogo nie było w pobliżu. Błąd. Byli. Ale akurat zwierzęta były wiernymi słuchaczami.
Niemal takimi samymi jak Jarzęb.
Handlarz, chcąc sprzedać rośliny do palenia, zazwyczaj chce pozbyć się od razu klienta, by ten nie mógł złożyć zażalenia. Mężczyzna już nieraz się o tym przekonał, kiedy to bardzo zarobiony siedzeniem na ganku był i musiał podzielić się swoimi skromnymi pieniążkami z przejezdnymi lichwiarzami życia. Takie rzeczy trzeba mówić prosto.
Ohyda, wręcz wulgarność i marność - to właśnie był skład tego, co zazwyczaj znajdowało się w paczuszkach z nabojami do fajki. Śmieszne to by i być mogło, gdyby Jarzęb po zapaleniu takiego zioła, mógł chociaż powietrzem się zaciągnąć. Plus był jeden.
Muchy same umierały, wlatując tydzień po tym fakcie.
- O, właśnie to.
Triumfalny uśmiech i klaśniecie dłońmi - tak właśnie skwitował finiszy swych poszukiwań mężczyzna, mając oczy niby jak u maga. Świeciły, jakby zaraz miały wybuchnąć.
Kroki rozległy się po pomieszczeniu, kiedy Jarzęb postanowił wreszcie wyjść na świeższe powietrze. już wcześniej ustalił, że w chałupie nie palił. To nie było dla niego - już nieraz popsuł przez to smak mikstury, lub odstraszył potencjalnego informatora. Panią Wronę.
Och, wreszcie - tak mogłaby przemówić fajka, gdyby tylko mogła wyrazić jakąś radość z nowej porcji ziół. A widocznie cieszyła się tym już niepierwszy raz, gdyż wejście dla towaru było osmalone, żłobienia, niegdyś niechybnie misterne, teraz były w wielu miejscach przytarte, jakby znikały ze starości. Albo paluchów mężczyzny. To też było wielce prawdopodobne.
Zamknięte oczy, skrzypiące krzesło, szepty drzew i śpiewający ptaszor - to wszystko było synonimem spełnienia u Jarzęba. Mógł tak wegetować całymi dniami, zamykając się w sobie i dopuszczając tylko konkretne dźwięki. Jednak tak nie robił. Tęskniłby. Tęskniłby za ludźmi. Za wieściami zewsząd ciągnącymi, za młodzikami pomocy potrzebującymi i kochankami wierzchowców pragnących. To wszystko było teraz. Było dziś. I będzie też jutro. Bo co mogło się wydarzyć?
- Proszę... błagam... - Słowa, niemal wypchnięte na siłę ze ściśniętego gardła i ciemność w oczach. W ostatniej chwili Jarzębowi udało się złapać dziewczynę, która niechybnie upadłaby na głowę, robiąc przy tym niezły bajzel. Krew się ciężko prała. Nawet z desek.
Fajka upadła na deski, a zioła, mające jeszcze przed chwilą pełnić rolę dopełnienia mężczyzny, wysypały się obok, tworząc pięknie jarzącą się kupkę... kupy.
- Co to to się dzieje, oj świecie piękny, świecie piękny - zaczął mruczeć do siebie, ani na chwilę na tracąc głowy. Obejrzał niewiastę od stóp do głów. Smukła, wręcz jaśniejąca. W potarganej kiecce, z gałęziami we włosach i płytkimi ranami na rękach. Musiała uciekać przez tę cholerną gęstwinę. Tylko przed kim? Licho podobno gdzie indziej się wyniosło, a dzikie zwierze miało wyraźny zakaz atakowania śliczniusich panienek. Nie żeby coś Jarzęb miał do mężczyzn. Po prostu damulki były... bardziej użyteczne. I nie brudziły tyle.
Położył delikatnie głowę dziewczyny na swoich kolanach, sam, w niemal tym samym czasie, grzebiąc w sakwie. Już po chwili wyciągnął z niej fiolkę ze szkarłatną cieszą, która, jakby na znak radości, wesoło westchnęła, kiedy tylko korek upadł na ziemie. - Trzy krople, nie więcej, ni mniej - wyszeptał do siebie mężczyzna, nawilżając delikatne usta panienki naparem. Następnie szybko go zamknął i, oglądając się ostatni raz za siebie, wziął ją na ręce i wszedł do środka domku.

Elf. Czyli już powinna się zacząć budzić, już powinna podnosić głowę i pytać co się dzieje. Tego jednak nie robiła. Leżała dalej na łóżku Jarzęba, a jedyną oznaką, że jeszcze żyje, była powoli unosząca się pierś.
- Te, panienko, wstawaj - przemówił wreszcie normalnym głosem, trochę mocniej uderzając w policzek dziewczyny. Wiedział, że lekkie poklepywanie mogło co najwyżej ją posmyrać. Tu trzeba było konkretnych działań. - Leć do Szarej i powiedz, żeby lepiej trzymała się w okolicy - dodał, tym razem słowa kierując do pustej przestrzeni. A przynajmniej tak mogło się wydawać "wszystkim", bo czarno-biały ptaszek, odleciał niemal tak szybko, jak się pojawił.
Awatar użytkownika
Gwenfyvar
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 88
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Zielarz , Bard
Kontakt:

Post autor: Gwenfyvar »

Zwierzęta są mądre, bardzo mądre. Zdolne do poświęceń i wierne.
A zwłaszcza takie, jak Layla. Zgrabne, szybkie, odważne. I kochające swoją panią ponad wszystko.
Może to instynkt, a może myśl podpowiedziała jej, jaką drogę musi wybrać, żeby bronić elfki. Tylko krótką chwilę się zawahała. Spojrzała w oczy mężczyzny, który pochwycił bezradne ciało Gwen. Tylko ona jedna wie, co w nich ujrzała. Ale było to na tyle satysfakcjonujące, że zaufała mu. Uwierzyła, że dziewczyna będzie przy nim bezpieczna. Zwierzęcego instynktu nie należy kwestionować.
Zatem zrobiła to, co uważała za słuszne. Biegła dalej, ścigana przez mroczne elfy. Oni kierowali się trzaskiem gałęzi, szumem liści. Pantera odciągnęła ich od gościńca tak, że najprawdopodobniej nie zauważyli domku, w którym teraz już leżała Gwenfyvar. Bezpieczna.
Jak długo zamierzała uciekać? Nie myślała o tym. O ile w ogóle pantery myślą.

Dziewczyna długi czas leżała spokojnie. Później miała koszmary. Jej ciało delikatnie drżało, a oczy były zaciśnięte.
Twarze, powykręcane, zastygłe w szyderczych uśmiechach, zatroskane, groteskowo wykrzywione, znajome i urojone, patrzyły na nią, obserwowały każdy jej ruch, śmiały się z jej myśli, jesteś taka słaba, jesteś taka żałosna, młoda, wykorzystana. Wykorzystana, wykorzystana, wykorzystana. Zmiażdżona przez silniejszych od siebie, stłamszona przez emocje.
W końcu odzyskała zdolność myślenia.

Już więcej nie zapomnę, obiecuję. Zapamiętam.
Czuję, jakby to była pętla. Spirala. Błędne koło. Ilekroć próbuję zbyć to wszystko na drugi plan, to powraca... gorsze. Silniejsze ode mnie?...
Nie, to nie może mnie zwyciężyć. Nie mogę więcej uciekać.
Od przeszłości nie da się uciec. Ona mnie kształtuje.
Koniec.


W tym momencie elfka obudziła się, gwałtownie unosząc się do pozycji siedzącej. Przez chwilę nadal miała ciemność przed oczami. Oddychała płytko i szybko, łaknąc powietrza. Zacisnęła pięści na kocu, który zakrywał jej nogi. Wtedy odwróciła się w jego stronę.
Mroki przed oczami powoli ustępowały i zdołała przyjrzeć się mężczyźnie. Wtedy wydał jej się taki jasny. Chyba coś do niej mówił, ale elfka nie była pewna. Podszedł do niej powoli. Coś było w sposobie jego poruszania się, Gwen nie mogła określić co, ale czuła, że człowiek nie zrobi jej krzywdy. Na tą chwilę, będąc taką słabą, oddałaby mu się w opiekę. Nie chciała znowu myśleć o zagrożeniach, o przeszłości, przyszłości, liczyła się teraźniejszość.
Elfka przymknęła oczy. Zmysły powoli odzyskiwały swoją sprawność. Poczuła specyficzny zapach pomieszczenia. To jak kakofonia ziół, mikstur i jakiegoś zapachu, którego nie potrafiła scharakteryzować... Ale od tej chwili zawsze kojarzył jej się z bezpieczeństwem.
Posłanie było twarde, jednak w tym momencie stało się najwygodniejszym łóżkiem, na jakim kiedykolwiek spała. A była szlachcianką.
Kiedyś zapewne myślałaby o tym, jak nieznośnie koc drapie jej delikatną skórę, jednak teraz było to przyjemne łaskotanie.
Poczuła też swoje zadrapania, które trochę piekły. Miała je na ramionach i nogach. Na szczęście, nie były głębokie i nie sączyło się z nich dużo krwi.
W końcu dała o sobie znać też potworna suchość w gardle.
- Wody, proszę. Daj mi wody... - powiedziała słabym głosem, nie zastanawiając się nad słowami.
Podłoga skrzypiała, kiedy mężczyzna po niej chodził.
- Zapłacę ci... Mam... pieniądze... - powiedziała od razu, w chwili, w której przyszło jej to do głowy. Zaraz, gdzie jest jej torba...
Leżała przy pryczy. Na szczęście nie rozdarła się w biegu. Gdyby tak było, jej spora zawartość mogłaby pozostawić za nią dość widoczny ślad. No i straciłaby swój majątek.
Jednego była pewna. Brodaty mężczyzna nie mógł jej okraść, ponieważ jedynie właścicielka mogła wyjmować przedmioty z torby.
- Zapłacę ci... - powtórzyła, patrząc mu w oczy. Jej wzrok mówił tak wiele... Duże, fiołkowe oczy, szeroko otwarte, błyszczały jak gwiazdy. W sumie, to dość trafne porównanie... Dziwna była ta dziewczyna. Ale piękna jak letnia noc. I taka niepewna, taka krucha.
On patrzył na nią. Dziewczyna ze wstydem zauważyła, że rozdarta sukienka odsłania jej ramiona i pogłębia dekolt. Nieśmiało zasłoniła się kocem, spuszczając wzrok z mężczyzny.
Jarzeb
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Jarzeb »

- Trochę gorgony cygańskiej i meszku smoczego, o - mruczał Jarzęb, stojąc przy blacie, oddzielając pojedyncze listki od ogromnych, dziwacznych roślin. Dziwaczny, bo nie zielonych, a żółtych i czarnych, jakby nie widzących nigdy słońca. - Dwa i jeden. Dwa i jeden. - Dłoń pewnie wrzucała składniki do wody, która to zmieniała ciągle kolor. Najpierw zaszła dziwną czerwienią, gdyż bardziej pod pomarańcz podchodzącą, by nagle ustąpić miejsca jasnej zieleni, która, po kilku wstrząsach fiolką, ściemniała.
Jarzęb wiedział, że dziewczyna się obudziła, zanim się podniosła. Po prostu to wyczuł. Wyczuł ten nagły skok, zanim gwałtownie uniosła się do góry, jakby to leżała na rozżarzonych kamieniach, a nie wygodnym łóżeczku. Bo takie właśnie było miejsce do spania Jarzęba. Praktyczne i wygodne. Dla niego.
- Wody? - zapytał, jakby nigdy w życiu nie słyszał o czymś takim. Rodzaj mantykory? Może. Nieudany eksperyment? Prawdopodobne. Albo halucyny. To zawsze wchodziło w grę. - Wypij to - dodał, kładąc fiolkę z ciemnozieloną cieszą na stoliku przy łóżku, sam siadając na krześle, dokładnie naprzeciw swojego gościa.
- Czym zapłacisz, dziewczyno? - zadał nurtujące go pytanie, z wyraźną ciekawością oczekując odpowiedzi. Pieniędzmi? Kpina. Po co mu było żelastwo inne od miecza, w samym środku dziczy? Na zabójcze zioła? - Co możesz mi oddać? - dodał, spoglądając w jej fiolet oczu. Przez chwilę go to zaciekawiło, ba, chciał zobaczyć więcej. Niestety, odwróciła wzrok, a Jarzęb dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że kiecka dziewuchy odsłaniała zbyt wiele. Dla niej.
- Trzeba opatrzyć rany, bo może się wdać zakażenie i wtedy nie będzie zbyt ciekawie - zaczął mówić po dłuższej chwili, na powrót szukając kontaktu wzrokowego z nieznajomą. - Mogę to zrobić ja, a możesz to zrobić sama. W drugim przypadku, jeśli zmarnujesz moje rzeczy, drugich ci już nie dam.
Wstał z krzesła i podszedł do okna, jakby wyczuwając, że coś się zbliża. I rzeczywiście, w okiennice zastukał ptaszek, świergocząc coś cicho. Wieść była widocznie przeznaczona tylko dla uszu Jarzęba, gdyż nawet on ledwo co ją usłyszał. Ale usłyszał. I to na pewno nie poprawiło mu humoru.
- Komu podpadłaś, hę? - zwrócił się do dziewczyny, znowuż zagajając rozmowę. Nie obrócił się w jej stronę. Wypatrywał jednej pary oczu. Musiał ją znaleźć. Musiał. - Elfka ucieka przed elfami, a to ci nowość - dodał, mając pewną, bardzo ciekawą informację.
Podrapał się po brodzie, z niesmakiem stwierdzając, że zaraz ją musi ogolić, ciągle spoglądając w gęstwiny otaczające jego dom. I wtedy, kiedy już miał się odwrócić, zobaczył. Stało obok pnia drzewa, spoglądając w oczy Jarzęba. Spoglądając w jego środek.
Za długo. Mężczyzna odwrócił wzrok i pokręcił głową, jakby to właśnie chciał coś z niej wyrzucić i podszedł do blatu pełniącego rolę całej kuchni. Wyciągnął glinianą miskę z niewielkiego, równiutkiego stosu i nalał doń świeżej, czystej wody, aby następnie wyjść na ganek i właśnie tam ją zostawić. Zupełnie jakby dla swojego pieska czy kotka. Przy okazji, zupełnie przypadkowo, dokładnie rozejrzał się dookoła. Nie szukał niczego dokładnego. Ot tak. Profilaktycznie.
Kiedy znowu wszedł do chałupy, nie zamknął drzwi. Zostawił je uchylone, jakby chcąc, żeby wnętrze się wywietrzyło. Albo jakby na kogoś czekał.
- Więc jak będzie?
Awatar użytkownika
Gwenfyvar
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 88
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Zielarz , Bard
Kontakt:

Post autor: Gwenfyvar »

- Nie wiem, czego potrzebujesz, mam złoto, mam cenne przedmioty... zawsze możesz je przecież wymienić w mieście na to, czego chcesz, po prostu... dziękuję za pomoc i... - nieco się jąkała. Natłok myśli sprawiał, że szumiało jej w głowie. Westchnęła.
Cieszyła się, że do niej mówił. Chociażby o takich rzeczach, jak opatrywanie ran. Chciała słuchać go dalej, dzięki temu mogła skoncentrować się na rzeczywistości, przyjąć jakąś postawę wobec teraźniejszości. Niech mówi, niech on dalej mówi.
- Ja.. - nie zdążyła odpowiedzieć mu na pytanie. Zwłaszcza, ciekawiła ją jedna rzecz. Jeśli to on by ją opatrywał, to robiłby to wielokrotnie, a jeśli ona miałaby to zrobić, to wyłącznie jeden raz?
Ptak- posłaniec przybył do domku mężczyzny. Gwen zdziwiła się, że człowiek potrafił rozmawiać ze zwierzętami. To była umiejętność dominująca wśród elfów. Czyżby był półelfem? Nie, raczej nie... oni nie są tak zarośnięci. Ten mężczyzna miał gęstą, czarną brodę. Ale nie wyglądał na starego. W dodatku jego wygląd był po prostu... męski. Inny, w porównaniu do lalusiowatych elfickich chłopców, o kobiecych rysach i kocim sposobie poruszania się.
- Komu podpadłaś, hę? - powiedział, nawet nie patrząc w jej stronę. Gwenfyvar poczuła uścisk na dole w brzuchu. No tak, przecież w końcu musiała mu powiedzieć, kim jest, skąd się tu wzięła. Elfka zastanawiała się, co powinna zrobić. W tym czasie nieznajomy wyszedł przed dom z jakąś misą.
No tak, przecież... Layla!
Nie odstąpiłaby jej na krok, nawet jeśli mężczyzna nie chciałby wpuścić jej do wnętrza. Elfka wiedziała, co to może oznaczać. Myśl o straceniu ukochanego zwierzęcia była dla niej jak kropla, która przelała czarę goryczy. Żeby tylko się czymś zająć, żeby tylko...
Chwyciła napar przygotowany przez człowieka i usiadła na łóżku, pijąc łapczywie. Gorące zioła ledwo przechodziły jej przez zaciśnięte, wypełnione niewidzialną gulą gardło. Oczy mrużyła tak bardzo, bojąc się, że zacznie płakać. Próbowała tylko odgonić od siebie tą dokuczliwą myśl, fakt, że jest teraz sama. Całkiem sama. Nie wiedziała, dokąd miała się udać, czy niebezpieczeństwo minęło, gdzie są mroczne elfy. A przede wszystkim, czy tropi ją rodzina Makhana, czy ten pościg był wyłącznie zbiegiem okoliczności.
Poczuła dziwny chłód w końcówkach palców, więc automatycznie zaczęła pocierać dłoń o dłoń. W końcu oparła się o ścianę, na wpół leżąc, na pół siedząc i poczuła dziwny spokój. Tylko pojedyncza łza spływała jej leniwie po policzku.
Była dziwnie sparaliżowana, jakby otumaniona. Nie była w stanie zastanawiać się nad swoim położeniem, albo nad tym, co powinna dalej zrobić.
- Więc jak będzie? - odezwał się jego głos. Wydawał jej się niesamowicie przyjemny. Rzadko kiedy miała okazję słuchać ludzkich głosów. Ten był przy okazji wyjątkowy. Głęboki, ciepły, z delikatną chrypką.
Dopiero teraz spostrzegła, jak dziwi ją podejście mężczyzny do niej. Nie zaczął jej przesłuchiwać, nie był wobec niej brutalny. Ale z drugiej strony, miała wrażenie, że daje jej dużo swobody. Zachowywał wobec niej umiarkowaną ciekawość i powściągliwość. I przede wszystkim, jakiś dziwny dystans, który z niewiadomych powodów krępował elfkę.
- Jestem ci wdzięczna, panie, za okazaną mi pomoc - skłoniła przed nim głowę. - Jeśli oferujesz się opatrzyć mi rany, będę mogła być jedynie jeszcze bardziej wdzięczna. Chciałabym móc ci to wynagrodzić. - Powiedziała, znowu przyglądając mu się. Tym razem jednak jej wzrok był łagodniejszy i nie było w nim tej nutki napięcia. Wtedy również elfka zauważyła coś niesamowitego, co sprawiło, że uśmiechnęła się mimowolnie.
Jarzeb
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Jarzeb »

Prychnął, słysząc znowu słowo "złoto". Co to za księżniczka mu się urwała? Uciekła z królewskiego zamku, przy okazji zwiedzając skarbiec? Cóż, jeśli tak było, to miała dziewczyna jaja. Tutaj bali się podwędzić szynki ze spichlerza, a co dopiero... zaraz.
Złoto było tutaj gówno warte. Niepotrzebne. Zbędne. Ludzie go nie szanowali. Błyszczało się, bo się błyszczało. Nic poza tym. Zjeść się go nie dało, a jeśli chciałoby się coś za niego kupić - pewniakiem był cios w łeb, w jakiejś ciemnej uliczce. Więc nie. Jarzęb nie usłyszał nic, co by go mogło zainteresować.
- Ta... mhm... yhm - zaczął mówić coś do siebie, przy okazji drapiąc się po brodzie. Coraz częściej to robił. Łapał się na tym, jak maltretował te biedne włosy. Czyżby to była oznaka strachu? Nie. On się nie bał. Był w najlepszym nastroju od niepamiętnych czasów. Wreszcie coś się działo! Nie słuchał już o kuzynce zmarłego szwagra, tylko mógł wsłuchać się w słowa powabnej elfki, która przed czymś uciekała. I nie chciała powiedzieć, przed czym. Więc to było coś poważnego.
Chyba.
- Posłuchaj, jeśli jakiś zwierz cię gonił, to powiedzże, bo muszę zabezpieczyć chałupę. Nieważne jest czy na dwóch, czy na czterech kończynach się porusza.
Jarzęb wiedział już co nieco o wilkach na dwóch nogach stojących. Wiedział, że tacy tutaj bywali. Mniej wytrwali poddawali się już na samym początku - ciągłe wycie, pohukiwanie i tańce drzew mogły wykończyć każdego. No. Prawie każdego. On się dobrze trzymał. Pasowało mu tutaj. I na pewno nie chciał się stąd wynosić.
- No więc dobrze, więc dobrze... - mruknął do siebie, podchodząc do swojego stołu kuchennego i wyjmując nań różne, z pozoru, takie same zioła. Musiał je ubić, zbić na papkę i połączyć tak, by wyglądały jak prawowita kupa sarny. No i żeby były tak samo odżywcze. To było teraz ważne. - Prosto i w prawo. Zobaczysz mały pokoik i wiadro z wodą. Idź się przemyj bo wyglądasz jakbyś na wodę uczulona była - powiedział po krótkiej chwili, odruchowo spoglądając przed półprzymknięte drzwi. - W tym ci chyba nie muszę pomóc, ne? - dodał, nie uśmiechając się przy tym. Śmiały się jego oczy, które teraz skierowane były na zioła, które, z marnym skutkiem, opierały się przed tłuczkiem Jarzęba. - Czerwono-czarny kufer. Jakieś kiecki tam powinnaś znaleźć. Kretyn zidiociały zapomniał ich kiedyś, a teraz leżą i się niszczą. Wybierz jakąś sobie, a później tutaj przyjdź. Jasne? - przemówił po chwili dumania, znowu drapiąc się wolną dłonią po brodzie. Co z nią było nie tak? Przecież ostatnio się mył... no, ostatnio.
Kiedy dziewczyna wstała, mężczyzna nawet się nie obejrzał. Przysunął krzesło, na którym sobie wygodnie klapnął i zaczął robić to, w czym był najlepszy. Kupopodobne medykamenty.
- Tylko się nie zgub! - rzucił na odchodne, dopiero teraz, zupełnie mimowolnie, unosząc kąciki ust ku górze. Czasami się zastanawiał czy w bogatych domach, to pies nie miał większej budy, niż on chałupy. No cóż.
On wolał coś mniejszego od budy, ale swojego. Coś własnego i nie rządzonego przez nikogo innego. Chyba.
- Ciekawe, jakie to licho ją tu przygnało - wymruczał sam do siebie, będąc pewien, że mówi tylko do swoich uszów i ziół. Ewentualnie tłuczka. Bo, doprawdy, ta sprawa była nie tyle co ciekawa, co ważna. Bo jeśli babka unikała pytania, to coś musiało być na rzeczy. Przynajmniej tak to sobie wywnioskował Jarzęb, który co nieco miał we łbie i ciągle wpychał sobie tam więcej. Musiał tak. Bo przecież, kto stał, ten się cofał.
Awatar użytkownika
Gwenfyvar
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 88
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Zielarz , Bard
Kontakt:

Post autor: Gwenfyvar »

Nie, to nie zwierze ją goniło. On wiedział, że to elfy. Ale z jakichś niewiadomych powodów wolał grać przed Gwen niezrozumienie, zdziwienie... a przynajmniej tak jej się wydawało...
Nagle cała ta sytuacja przybrała dla dziewczyny jakiś groteskowy wymiar. Z jednej strony właśnie wali się jej życie, ale z drugiej nie może się nad tym zastanawiać i pogrążać w rozpaczy, bo... myśli ma zajęte wyłącznie tym, kim jest ten mężczyzna i dlaczego zachowuje się wobec niej w taki sposób. Nawet nie była w stanie sprecyzować, w jaki. Po prostu... krępował ją. Bardzo.
Bardzo bardzo.
Doszła do wniosku, że wolałaby móc coś robić. Żeby tylko uniknąć tego napięcia, które czuła, kiedy mężczyzna był przy niej. Gniotła w dłoniach falbanki lnianej sukni, przygryzała wargę. Przez głowę przechodziło jej mnóstwo wyjaśnień, jakie mogłaby złożyć przez człowiekiem i wyjaśnić, skąd się tu wzięła. I dlaczego teraz musi się wynosić.
Ale z drugiej strony, bez Layli...
Cholernie bała się samotności. Nie mogła stąd uciec, przynajmniej nie teraz.
Skrępowało ją jeszcze bardziej (a to był naprawdę duży wyczyn!) fakt, że mężczyzna nie odpowiedział na jej słowa. A teraz, nawet nie spoglądając na nią, kazał jej się umyć i przebrać. Ma tupet ten mój wybawca, tego nie można mu odmówić... - pomyślała.

Już będąc w pomieszczeniu, w którym znalazła balię z wodą (trudno było nazwać jej to miejsce łaźnią), powoli wyczesywała gałązki i liście z włosów. Pozbyła się kurzu, błota i ziemi z ciała. W głowie tak bardzo szumiały jej różne słowa, że za nic w świecie nie była w stanie skupić się na jednej rzeczy. Chciała jakoś przemyśleć to, co powie do brodatego mężczyzny, bała się kłamstwa i bała się ucieczki; ale powiedzieć prawdę? Prosto z mostu, człowiekowi, którego imienia nawet nie zna?

- Nazywam się Gwenfyvar.
Elfka stała za brodatym mężczyzną, który zajęty był nadal mieszaniem ziół. Nie odwracał się do niej, więc zwróciła na siebie jego uwagę, odzywając się nieśmiało.
- Uciekałam przed grupą mrocznych elfów. Mój ojciec zabił jednego z nich.
Ten wygląd był przedziwny. Jej oczy zdradzały determinację i ukrywany strach, nieco za duża sukienka odsłaniała jej obojczyki i tworzyła średnio głęboki dekolt, a i materiał nieco przylegał do nadal mokrego ciała elfki.
- Mój ojciec już nie żyje. Nie mogą się więc zemścić na nim. Dlatego ja...
Przygryzła wargę, nie kończąc zdania. Patrzyła tylko w oczy tego mężczyzny, nerwowo gniotąc palce, nie chcąc spuścić wzroku i domagając się jakiejś odpowiedzi.
Jakiejkolwiek.
Jarzeb
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Jarzeb »

Chrup.
Zioła po raz ostatni ugięły się w nieco krzywym pokłonie, łamiąc się na coraz to mniejsze kawałki. Dla jakiegoś króla mogłoby się to wydawać obrazą, dla jakiegoś księcia - powodem do bitki. Dla Jarzęba to było chyba najlepsze zrządzenie losu, że wszystkie były suche niczym wiór. Dzięki temu mógł zacząć tworzyć specyfik wcześniej, niż nawet sam się tego spodziewał. Oczywiście, o wiele skuteczniejsze były żywe, zerwane dopiero co z lasu zioła. Ale na taki luksus nie mógł sobie pozwolić. Nie tylko dlatego, że musiałby się wybrać nad strumyk i grzebać w płytkim nurcie, wyjmując fioletowe glony. Gonił go czas. Przecież nie wiedział, kiedy znowu uda mu się opatrzyć tę dziewuchę.
- Szybko się uwinęłaś - mruknął, jakby od niechcenia mieszając wszystkie ziółka. Zaraz później wsypał je do półmiska, wlewając doń trochę zimnej wody. Wsadził tam też drewnianą łychę, którą zaczął mieszać ten cały syf.
W ogóle nie zwrócił uwagi na słowa elfki. Oczywiście, próbował też odwrócić wzrok - jednak nie mógł. Co jakiś czas musiał zerkać na nią, usprawiedliwiając się szybkim spojrzeniem na niedomknięte drzwi, jakby zaraz miało się coś istotnego wydarzyć. No bo...
Miało.
- Gotowe, położysz się teraz na łóżku i nie będziesz się ruszać, jasne? - powiedział krótko i zwięźle, w ogóle nie spodziewając się sprzeciwu. Bo niby dlaczego? Po co? Chyba nie była na tyle biedna, żeby nie stać ją było na kąpiel w letniej wodzie. A nie tylko pieniędzmi się w tych czasach płaciło...
Wstał od stołu, biorąc do ręki półmisek z lepką, nieco śmierdzącą substancją, mającą chyba wszystkie odcienie tęczy. Chyba. Jarzęb już dawno nie widział tęczy. Cholera, musiał się wreszcie wyrwać z tego lasu.
- Połóż się - powtórzył się, podchodząc do drzwi...
... które niemal w tym samym momencie się otwarły, a do środka wparował wielki, szaro-biały wilk. Ogromny, jeśli ktoś chciałby być dokładny. W kłębie sięgał ponad brzuch Jarzęba, a stojąc na dwóch łapach - na pewno nie zmieściłby się w chałupce. Wyszczerzył groźnie kły, jakby właśnie wpadło mu coś do nosa, ale kiedy tylko jego wzrok padł na mężczyznę, skulił uszy, nieco się cofając.
- Następnym razem zapukaj... albo podrap, dobra? - wychrypiał Jarzęb, mając... ściśnięte gardło. Dokładnie tak. Obce uczucie, niemal niczym niechciana dziwka, wcisnęło się do jego umysłu, zaciskając tam swoje jadowite, paskudne szpony. On... się przestraszył? Tutaj, w swoim domu? I to w dodatku zwierzęcia, znanego od kilku, dobrych jeszcze lat? Śmieszne.
- Och, no tak. Zapomniałbym. To jest Kieł - mówiąc to, pokazał elfce wilka, a ten, niczym wyszkolony do roli aktor, cofnął nieco przednie łapy do tyłu, unosząc swój wielgaśny zadek do góry. Zupełnie jakby się przeciągał... tyle, że się nie przeciągał. - Kieł jest... zwiastunem - dodał, potrząsając głową, jakby chciał odgonić od niej niechcianą muchę. Tak naprawdę próbował usunąć z niej coś, co już na zawsze się tam zagnieździło.
- A to jest Gw...
- Gwenfyvar - dokończyło zwierze, wracając do normalnej pozycji i spoglądając swoim ogromnym, naprawdę ogromnym łbem na elfkę. W oczach płynęło mu złoto, a błysk inteligencji co rusz się tam przewijał. Jarzęb wcale się nie zdziwił, że bestia przemówiła bezpośrednio do kobiety. Elfy umiały słuchać zwierząt. One rodziły się z tym darem... choć mężczyzna już niejedno widział, a upośledzony długouchym nie był wcale rzadkim okazem.
Kiedy już wilczek miał usiąść na zadku, kiedy już miał zacząć zajmować się swoją, jakże piękną sierścią, zdarzyło się kilka rzeczy jednocześnie.
Strzała pomknęła z furkotem, wbijając się z okrutnym plaskiem w grzbiet zwierzęcia, który, mimo swej postury, poleciał kilka stóp do przodu, upadając na pysk i rycząc przy tym paskudnie. Doprawdy, w tym momencie, Jarzęb nie chciałby być wrogiem tego majestatycznego stwora.
Niemal w tym samym momencie rozległo się wycie, a następnie odgłos łamanych gałęzi. Ktoś siedział ciągle w lesie.
I mężczyzna cholernie dobrze o tym wiedział.
- O, kurczę - zdołał tylko powiedzieć, w otumanieniu. Jednak to trwało krótką chwilę. Na tyle krótką, że zdołał doskoczyć i zamknął drewniane drzwi, zaraz przed kilkoma stęknięciami.
Czyli było ich więcej.
- Cholera jasna.
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

To, co działo się dalej, było łatwe do wywnioskowania. Zamaskowana, czteroosobowa grupa mrocznych elfów odnalazła kryjówkę dziewczyny. Widocznie chodziło im o nią. Wchodząc z impetem do drewnianego domu, rzucili się w jej stronę, w porę powstrzymani przez jej towarzyszy. Elfy nie były dobrze wyszkolone w walce. To handlarze, wędrujący przez ten trakt do miasta. Rzucali co chwila siarczyste przekleństwa pod adresem brodatego mężczyzny i zwierząt, a przede wszystkim w stronę Gwenfyvar. Elfka była przerażona i długą chwilę nie mogła się ruszyć, patrząc tylko na to, co dzieje się wewnątrz izby. Zdawało jej się, że zielarz coś do niej woła, że chce, żeby uciekała, cokolwiek, jednak czuła, jakby była pod wodą, a wszystko, co słyszała, nie dochodziło do jej uszu. Tak otumaniona kuliła się w kącie, oddychając płytko.
Szczęk metalu co jakiś czas dał się wychwycić, poza wrzaskami walczących mężczyzn. Po czasie, który mógł się zdawać zarazem wiecznością i jedynie chwilą, w domku pojawiła się jeszcze jedna istota. Layla.
Jej obecność postawiła na nogi elfkę, dzięki czemu zaczęła racjonalnie myśleć. Torba! - mignęło jej przez myśl. Chwyciła ją, zarzuciła na ramię i wydostała się z izby przez okno. Layla jej nie towarzyszyła tym razem, nie chcąc, by mroczni za szybko zorientowali się o jej ucieczce.
W końcu jednak i elfy zauważyły nieobecność dziewczyny. Ujrzawszy panterę wyskakującą z okna i biegnącą wgłąb lasu, niewiele myśląc, pognali za nią.
Pościg trwał dalej.
Zablokowany

Wróć do „Szepczący Las”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości