Równiny Theryjskie[Okolice Elfidranii] W karczmach bywa i tak...

Spokojna równina zamieszkana głównie przez pokojowo nastawione elfy i ludzi. To właśnie na niej znajduje się słynne Jezioro Czarodziejek i zamek, w którym się spotykają. Na równinie położone jest również osławione królestwo Nandan- Theru. To harmonijna kraina rzek, jezior i lasów.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Sven
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Opiekun , Chłop , Rybak
Kontakt:

[Okolice Elfidranii] W karczmach bywa i tak...

Post autor: Sven »

Jesienna aura nie sprzyjała z pewnością przebywającym na traktach podróżnym. Podmokłe drogi, wilgoć i smagający z różnych stron swoimi porywistymi szponami chłodny wiatr. Szumiące drzewa zdawały się szeptać subtelnie radę, by przejezdni skorzystali z gościnności kogokolwiek w najbliższej mieścinie, wiosce, czy nawet samotnym domostwie. Jedynie bardziej zdesperowani wędrowcy albo bardzo zorientowane na szybkim zarobku karawany czy zwykłe nocne łapserdaki pozostawali wytrwale w drodze. Wszak miejsc do spoczęcia po zmroku, by uniknąć całych tych nocnych odchyleń od bezpieczeństwa było mnóstwo. Czasem aż przeszkadzało to w długich trasach, że przy tych częściej uczęszczanych powstawała wioska na wiosce. W sumie nie dziwota, po cóż zakładać osadę w głuszy?
Wieczór był zdecydowanie zimny. Wiatr gonił chmury po ciemnogranatowym nieboskłonie, a te w całym tym pośpiechu zasłaniały jasno świecące gwiazdozbiory. Jedynie pełna tarcza księżyca górowała nad całym tym krajobrazem. Nieduża wioseczka, liczącą może kilkanaście budynków ustawionych szeregowo wzdłuż traktu, który zwężał się przy wjeździe do wioski. Sam wjazd pomiędzy zabudowę pozwalał schronić się przed świszczącym po lasach i na traktach furiatem, który wiecznie spieszy się, by poukładać wszystkie chmury po swojej myśli. Większość z domostw miała już pogaszone światła. Zwalniający przejezdni z pewnością bez trudu mogli trafić do karczmy, tam zawsze w oknach widać było już blask pochodni, a może nawet czuć ciepło kominka z oddali, jeśli było się wystarczająco go spragnionym. Dla tego budynku pora była jeszcze wczesna, noc młoda, a dzisiejsza przygoda nawet nie rozpoczęła się na dobre. Ścieżynki między budynkami były zupełnie puste. Zapewne cieplejszą porą roku mogliby się tu trafić spacerowicze, powracający z karczmy klienci czy inne tego typu jednostki. Zatem po zjeździe z traktu podróżni mogli szukać schronienia i gościny w chłodnych i sprawiających na ogół wrażenie pustych ścianach bądź w karczmie, od której biło ciepłem i gościną już z daleka od momentu, gdy tylko po raz pierwszy została dostrzeżona. Wnętrze faktycznie było ciepłe i przestronne, ale poza tym jednym z pierwszych, co uderzało w nowo przybyłych, była wrzawa i swojska zawierucha tego miejsca. Dobiegające zza szynkwasu zapachy jadła i piwa. Ludzi tego wieczoru było całkiem dużo, ale lokal nie pękał jeszcze w szwach. Sven widywał dużo gorsze zajazdy swego czasu, ale trzeba pracować na tym, co jest. Właśnie kończył nalewać piwo paru mężczyznom siedzącym przy ladzie. Przekrój społeczny zebranych dziś ludzi był dość szeroki. Od pracujących w polu, przez miejscowych rzemieślników, niektórych nawet z żonami, aż po mniej lub bardziej szykownie odstawionych przejezdnych. Rzecz jasna nie zabrakło i ciemnych typów, hazardzistów grających w kości i karty czy niezbyt utalentowanego trubadura. Przy kominku nawet wykonywała swój pokaz drobna, blondwłosa żonglerka o pogodnym uśmiechu, podrzucając noże na różne sposoby i zręcznie je łapiąc. Starała się przy tym stać na uboczu, by nic jej nie przeszkodziło. Poza tym pozycja plecami do płomienia w kominku była wyjątkowo strategiczna dla jej dobrobytu. Karczmarz zastukał grubymi palcami nadszarpniętych ciężką pracą dłoni o blat w rytm skocznej piosenki. Zaciągnął się swoją fajeczką i westchnął na wspomnienie, jak przed paroma laty koncert w jego karczmie dawała kobieta-koń. Centaurzyca z pierwszego zdarzenia. Pamiętał doskonale, gdyż tamten wieczór po dziś dzień znajdował się wysoko na jego prywatnej liście wyjątkowych zmian. Tego wieczoru pracowały, właściwie biegały, nieco jak poparzone - nic nowego w tej branży - dwie kelnerki. Czasem z kuchni wychodziła też starsza kucharka, żeby im dopomóc donieść jakieś dania na miejsce. Sven nie miał swojego zastępcy, zatem musiał czuwać przy ladzie całą noc. W sumie było to najlepsze miejsce do obserwacji, a także do zbierania ciekawszych historyjek od chcących się wygadać klientów.
- Lilia, chodź no tu. - zakrzyknął mężczyzna. Część sali spojrzała w kierunku, z którego dobiegł dość donośny głos, ale nie było specjalnej reakcji. Pewnie wołał jakąś kelnerkę. Po chwili jednak to artystka spod kominka zakończyła swój pokaz. Z delikatnym przykucem i ukłonem złapała ostatnie z ostrz między palce. W kierunku drobnej sakiewki, która leżała na podłodze przed nią, poleciało kilka monet. Oczywiście parę nie trafiło do środka. Pozbierała swoje mniej bezpieczne zabawki, po czym szybko na kolanach zebrała napiwki. Wstała, przypinając dokładnie mieszek do pasa i zawiązując go. Ułożyła ładnie kołnierz białej koszuli i rozpięła górny guzik, dmuchnięciem w górę poprawiła grzywkę i ruszyła do lady.
- Ile razy mówiłem, żeby nie było noży, jak jest tylu ludzi? Wzięłabyś się za normalną robotę, widzisz, że dziewczyny sobie nie radzą. Moja oferta jest nadal aktualna - powiedział karczmarz, gdy dziewczyna dotarła już do lady. Po jej odpowiedzi zaczął jedynie szykować kolejny kufel piwa, a po nim następny, bo pora już taka, że mało się zdarzało pojedynczych zamówień. Robiło się głośniej, weselej, ale czy aby na pewno cały wieczór przeminie w takiej atmosferze... Sven doświadczeniem nauczył się, żeby nigdy nic z góry nie zakładać, póki nie znajdzie się w łóżku, daj Boże, przed świtem.
Awatar użytkownika
Lilianna
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Artysta , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Lilianna »

Największą sztuką podczas żonglerki nożami było dojście do etapu, w którym mogła zapomnieć, że faktycznie to robi. Skupianie się na każdym ruchu i latającym obiekcie było wyjątkowo męczące, stresujące i trudne. Zwłaszcza w warunkach karczemnego zgiełku. Na całe szczęście ten trudny okres przejściowy młoda wampirzyca miała już za sobą. Teraz jak prawdziwa kobieta podczas wykonywania jednej czynności mogła myśleć o jakiejś zupełnie od niej różnej. Miała dziś dobry humor. Nie tylko ze względu na zapowiadające się dość obfite napiwki, ale tak po prostu. Jesienna zawierucha i nieco deszczu od jakiegoś czasu jej służyły. To znaczy od kiedy wstała na nogi po swojej przeszłości... tej, której nawet dobrze nie pamięta. Dziś jednak nie był dzień na zastanawianie się nad tym, co było. Bawiła się, robiła to, co w pewnym sensie kocha. Czasem nawet ładnie się uśmiechała! Karczmarz powiedział jej kiedyś, że uśmiech i pozytywna paplanina to ponad połowa sukcesu w jego przytułku, więc wzięła sobie tą radę do serca. Lubiła Svena, chociaż zdarzało jej się patrzeć na niego dziwnie, zwłaszcza na początku. Jakby wyczuwała w nim brak szczerości, swego rodzaju maskę, którą przywdziewał do swojej pracy. Zastanawiała się, czy może jesień go nie męczy... czy nie wolałby odetchnąć odrobiną spokoju, wszak prowadzenie takiego biznesu to cięższy kawałek chleba, niż ona jest sobie w stanie wyobrazić. Z czasem jednak poznawała mężczyznę lepiej i lepiej też zaczynała rozumieć pewne zachowania, jego sposób myślenia czy zachowania. W pewnym sensie przez ten krótki czas, jaki przebywała u Svena, stał się on dla niej kimś na wzór mentora. Choć dla Lily to słowo z pewnością wydałoby się zbyt górnolotne i zdecydowanie wolałaby użyć bardziej pociesznego określenia. Jej występ dobiegł końca. Rzuciła przelotnym uśmiechem po sali, takim niby psotnym, ale wesołym, choć krótkim. Nie potrafiła się tak publicznie spoufalać. Mimo to z wdziękiem zebrała napiwki i ruszyła do lady, zza której zawołał ją sam gospodarz, ku zdziwieniu niektórych z gości.
- Dobrze, już dobrze staruszku. Schowałam. Nalejesz mi kufelek? Z sokiem, proooszę - przeciągnęła ostatni wyraz i spojrzała na niego z uśmiechem. Ten pokręcił jedynie głową. Gdy się odwrócił, dziewczyna przesunęła parę monet po szynkwasie na jego stronę i odwróciła wzrok. Pogwizdując pod nosem, przypatrywała się pewnej grupce ludzi z jednego zakątka. Wiedziała, że inaczej Sven nie weźmie od niej zapłaty za trunek. Dla kogoś z zewnątrz, kto przyglądałby się tej dwójce, ich swego rodzaju rytuały mogłyby się wydać nieco zabawne.
- Najpierw chwila przyjemności, potem obowiązki. Twoje zdrowie Sven - powiedziała, po czym powtórzyła nieco żywiej i głośniej:
- Zdrowie karczmarza. - Uniosła kufel w drobnej dłoni. Parę bliższych stolików powtórzyło jej okrzyk. Nie musiała nawet na niego zerkać, by poczuć ten uśmiech na jego wąsatej buzi i poczuć dumę, która rozpierała jego wielkie serducho w momentach takich, jak ten. Zanurzyła usta w chłodnym trunku i cicho stuknęła kuflem o ladę. Kiedy skończyła cieszyć się napojem, zniknęła na moment, a po powrocie ot tak, bez słowa, pognała za jedną z dziewcząt, by pomóc jej zebrać wszystkie naczynia z jednego z większych stolików...
Awatar użytkownika
Atristan
Szukający drogi
Posty: 37
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Atristan »

- Dobra, panowie, chyba pora na postój - jeden z rabusiów chrząknął.
Z ich rozmów Atristan wydedukowała, że byli Łowcami Nagród. Słyszała ich okropny, rubaszny śmiech, kiedy przechwalali się między sobą, co zrobią z pieniędzmi za porwanie. Przynajmniej jej hipoteza się potwierdziła. La Valette z Fargoth szukają jej. Bardzo przemyślany ruch, wysyłać takich szemranych typów, jak oni. Nikt nie zarzuci szanowanemu rodowi, że sprzymierza się z przestępcami wyjętymi spod prawa. Poza tym bardzo łatwo takich oszukać. Żadnych honorowych umów, poza tym pewnie byli niepiśmienni. Zwykle i tak dostawali mniejsze wynagrodzenie, niż było zaoferowane. O ile w ogóle. Bardzo opłacalny ruch...
Księżniczka była bardzo wychłodzona. Szybka jazda w nocy bez karocy, powietrze świstało jej koło uszu i na gołych ramionach. Po chwili jednak rozpętała się gigantyczna ulewa. Czarna peleryna, którą zarzucili na jej plecy, zupełnie nie chroniła od grubych kropel wody spadających pod skosem.
- No, panowie, musimy chyba zrobić postój!
- Gdzie, pośrodku tego lasu!? Jeszcze trochę na północ i zahaczymy o miasto!
- CO!? Mieliśmy jechać od razu do celu!
- Pierdol się, Harold, konie nam ugrzęzną w błocie, jak tak dalej pójdzie!
Ten pierwszy chrząknął coś i mruknął pod nosem.
- To zbyt niebezpieczne, co jak nam zwieje!?
- Przywiążemy ją do słupa i nie ucieknie! Takie chucherko, jak ona się nie wydostanie!
- A widziałeś, co się działo pod tamtą posiadłością!? Jakiś gigantyczny widmo-statek, cholera, i wampirza armia! Co jak będzie nas szukać!?
- Nie wyglądało na to, że zorientowali się, że im capnęliśmy księżniczkę, hehe. Byli zajęci swoją wojną!
- Dobra, cholera, ale gdzie my ją do tego słupa przywiążemy, Urlick? Pośrodku miasta!?
Drugi typ pomilczał chwilę w zadumie.
- Wiem! Schowamy ją do koszyka i powiemy, że to nasz ładunek. Jeden zostanie w stajni pilnować, a my do karczmy przeczekać deszcz!
- Ty... łebski jesteś - Harold pokiwał głową z uznaniem. - Słyszeliście, panowie! Następny postój w Elfidranii! A ty, mała, zsiadaj z konia, poleżysz se chwilę w koszyczku!
Brutalnie wpakowali ją do jednych z tych podłużnych, wysokich koszy, z jednego z nich wyciągając prowiant i przeładowując go to toreb i innych koszyków. Było jej bardzo niewygodnie, musiała kucać w jednej pozycji, jej kończyny były mocno skrępowane i już po chwili czuła, jak krew nie odpływa jej do nóg i ramion.
- E, mała, nie wierć się tak! Bo po pysku dostaniesz!
Przynajmniej jednak było nieco cieplej niż poprzednio. Próbowała podrapać się w ręce, surowa wiklina koszyka strasznie ją swędziała.

- Te konie do stajni, Urlick zostanie pilnować, bo mamy załadunek - powiedział chropowatym głosem przywódca.
- Tędy w prawo, jest siano i woda, dwa miedziaki - powiedział znudzonym głosem zarządca.
- A czemu to ja mam pilnować!?
- Bo to twój pomysł był! Potem cię ktoś pójdzie wymienić, teraz zmiataj z tymi końmi a my coś zjemy. - Harold klepnął go w plecy i wręczył uzdę od swojego konia.
Atris nie była pewna, ile koni mają. Na pewno mężczyzn było czterech, a jeden z koni służył do przewozu ich... sprzętu. W tym jej.
Poczuła, że wchodzą do pomieszczenia. W stajni było wyjątkowo ciepło, przyjemnie sucho, tylko odór mokrych zwierząt i ich odchodów przeszkadzał, aby się zupełnie zrelaksować. A nie, w sumie bardziej przeszkadzała myśl bycia uprowadzoną, związane usta i ręce. Przez przemoknięcie z nosa sączył jej się katar, ciasny kosz i bandaż na ustach utrudniały jej oddychanie. Poczuła, jak mężczyzna odwiązuje ją z konia i razem z innymi rzeczami kładzie na stogu siana. Przynajmniej tak to brzmiało. Zaczęła mocno się wierzgać, próbując się wydostać. Brakowało jej oddechu.
- Ej, ty, bo ktoś nas odkryje! - szepnął groźnie w jej stronę, ale widząc, że nie przestaje, uchylił wieko od kosza. - No, co jest?
Próbowała odpowiedzieć, ale nie mogła związana.
- No, co?
W końcu zorientował się, że nie może powiedzieć co, bo ma związane usta.
- Aaa, tak. Mała, tylko bez żadnych sztuczek mi tu! Jak zaczniesz krzyczeć, to... - chwycił w ręce sztylet. - Będziesz cicho? - Atris pokiwała energicznie głową.
- Nikogo tu nie ma, żeby ci pomóc - powiedział, rozwiązując jej szmatę z ust.
- Duszę się, mam katar i w koszu było za mało powietrza - powiedziała szybko, łapczywie chwytając powietrze.
Urlick podrapał się po brodzie. Miała być dowieziona żywa, a jak się udusi, to żywa nie będzie.
- Hmmm...
- Ci ludzie, którzy ci za mnie zapłacą, wymierzą ci karę, jak zginę, a nic ci nie zrobią, nawet jak ucieknę - wypróbowała perswazji.
- Dobra, chowaj się z powrotem do koszyka - warknął mężczyzna. - Jeśli usłyszę chociaż pisk, to cię zadźgam. Poza tym i tak nikogo tu nie ma.
Księżniczka schowała głowę z powrotem. Ponieważ teraz nie obijała się co chwilę o konia, mogła nieco wygodniej ułożyć się w koszu. Zastanawiała się, czy może nie wypróbować z mężczyznami pertraktacji. Sama przecież miała fortunę do rozdania. Póki co jednak była pilnowana przez tego osiłka. Patrzyła przez prześwity w splocie, jak siadł na sianie i skrzyżował ramiona, okrywając się pledem. Obok siebie miał broń, w dłoni trzymał sztylet w pogotowiu.
Ciepło i nieco wygodniejsza pozycja niż wcześniej przypomniało jej o zmęczeniu. Póki co nic nie wskóra. Zamknęła więc oczy, próbując się zdrzemnąć...
Awatar użytkownika
Lilianna
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Artysta , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Lilianna »

Każdego wieczoru w całym tym karczmiennym zgiełku w pewnym momencie ruch zaczynał się zmniejszać. Po jakimś czasie ludzi zaczynało ubywać a pracownicy orientowali się, że najgorszy, ale i najbardziej opłacalny czas mają już za sobą. Kiedy w karczmie pozostały już jedynie niedobitki wraz z właściwie... dobitymi przez alkohol do blatów stołów osobnikami i Sven, gospodarz kiwnął dziewczynie głową w podzięce za pomoc. Lilianna stwierdziła, że wybierze się na spacer. Wszak pogoda była świetna, do niedawna lało i było cholernie ciemno, raczej chłodno i zupełnie pusto w wiosce. A teraz, czego chcieć więcej? Nic, prawie. Wzięła jedynie ostatniego łyka piwa, opróżniając swój kufel i z satysfakcją go po sobie nie umyła, a jedynie odstawiła karczmarzowi z cichym stukiem na blat. Wybyła więc na zewnątrz, otulając się nieco szczelniej swoim płaszczem i zarzucając na siebie kaptur. Stwierdziła, że najpierw zrobi obchód wokół karczmy. W końcu nie przemyciła tego soczystego kawałka mięcha z kuchni, by w całości pochłonąć go samolubnie. Choć mogłaby, ale miała dobre serduszko do zwierzaków zwykle kręcących się w okolicy właśnie w oczekiwaniu na tak zbawienną istotkę, jak wampirzyca. Pierwszym, kogo spotkała na swojej drodze, był jakiś zataczający się typ. Westchnęła i spróbowała ominąć go szerokim łukiem. Nieskutecznie.
- Eeej, ślicznotko. Dokąd taak.. idziesz? Hehe - zapytał urokliwie.
- Nie twój interes - odpowiedziała równie uprzejmie.
Miała już pochwalić się paroma nożami ze swojej kolekcji, sztuczka ta zazwyczaj działała dość dobrze na niezaznajomionych ze sztuką bandycką pijaczków. Ten był tutejszym, Lily widziała go nieraz w karczmie. Zazwyczaj nie miał nic ciekawego do powiedzenia na trzeźwo, jedynie ględził, że uprawy nie takie, sołtys zbyt głupi, czy daniny za wysokie. Klasyka, chyba że popił. Nieco rozmaitości temu odganianiu niechcianego adoratora dodał odgłos pociesznego człapania, który Lily jako pierwsza dosłyszała z podwórza za karczmą. Był to nie kto inny jak Puszek, pies karczmarza. Niech nikogo nie zmyli potulna ksywka jegomościa, bo pies sięgał wampirzycy do kolan, był nieco zarośnięty i przede wszystkim bardzo energiczny. W dodatku zawsze głodny. Taki to wielgachny kawałek z tego Puszka.
- Lepiej spadaj, bo psami poszczuję - dodała więc dziewczyna w miarę groźnym, jak na jej aparycję, głosem. Chociaż trochę pomylił jej się z pirackim akcentem i wyszło zabawnie. Całe szczęście nie dla faceta, kiedy zobaczył przy nodze wampirzycy tak wielkiego psa. Albo dwa, cholera go wie, ile on ich widział, ale skutecznie zachęciło go to do opuszczenia posesji.
Lily przykucnęła przy psiaku i wyciągnęła zza pazuchy niedojedzony przez kogoś kawał udźca.
- Masz, bohaterze. - Poczochrała mu łeb z uśmiechem, gdy ten chwycił w pysk kość i zaczął szarpać się o absolutną władzę nad jej posiadaniem. Dziewczyna oczywiście chwilkę się z nim poprzeciągała, po czym ustąpiła i rozejrzała się po okolicy, dając mu tym samym czas na skosztowanie paru pysznych kęsów. Puszek następnie wstał i, merdając ogonem, z kością na deser w pysku popatrzył na Liliannę.
- Pójdziemy do koni. Ale masz być grzeczny i cichutko, dostałeś kostkę, tak? - Spojrzała na niego i pogroziła palcem, aby na pewno zrozumiał jej przekaz. Jego reakcja była taka sama, jak poprzednio, zatem dogadane.
- To idziemy - zgodziła się i ruszyła na tył posiadłości, gdzie zazwyczaj ludzie zostawiają konie na noc. Jednak zbliżając się do drewnianej bramki, dosłyszała jakby... chrapanie? Może kogoś nie było stać na nocleg i stwierdził, że się tu przekima. To nie do końca legalne, ale jeśli byłby miły, to Lily nawet by go nie podkablowała. Sęk w tym, że jest środek nocy, a wampirzyca jest pełna energii, więc ktoś chyba nie będzie miał zbyt długiego snu. Zerknęła konspiracyjnie na Puszka. Pokiwała głową i uchyliła bramkę, dostając się do środka. Były nawet konie. Te szybko zorientowały się o jej obecności, ale, jak na konie podróżne najczęściej obsługujące karawany, były dość przyzwyczajone do ludzi. Jednego z nich nakarmiła nawet sianem, przeciskając się obok, i właśnie wtedy zlokalizowała śpiącego jegomościa. Odchrząknęła głośno. Nie zbudziło to gościa. Powtórzyła zatem czynność.
- Pobudka, nie śpimy. - Przykucnęła w bezpiecznej odległości do niego. Zorientowała się, że przy dłoni ma sztylet, więc szybko, nim się wybudził, kopnęła go w głąb pomieszczenia. Szturchnęła tym samym butem jego dłoń, co wybudziło bandziora.
- Noo, bo konie Cię zjedzą. Co jest, śpiochu? - zapytała.
- C-co? Nie Twój interes! - Zerwał się bardzo nagle na równe nogi. Lily również wstała i naturalnie postąpiła krok w tył, unosząc dłonie w górę. Między dwoma skórzanymi karwaszami, które stały się widoczne, gdy rękawy jej płaszcza opadły na dół, pojawiły się ostrza.
- Spokojnie, spokojnie. Bo zdenerwujesz zwierzaki, narobimy hałasu i będą kłopoty. Skąd jesteś? - zapytała ciekawsko, nie będąc w ogóle jeszcze zorientowaną niebezpieczeństwa i wyjątkowości sytuacji, w której się znalazła.
Ostatnio edytowane przez Lilianna 4 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Atristan
Szukający drogi
Posty: 37
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Atristan »

Atristan szybko przebudziła się, słysząc, że ktoś wchodzi do stajni. Wydawało jej się, że to reszta porywaczy. Zdziwiła się, słysząc damski głos. Schowała się głębiej do koszyka. Na szczęście ich głosy słyszała wyraźnie. Próbowała dojrzeć coś przez prześwity w koszyku. Widziała jedynie cienie jakichś dwóch postaci, nic na tyle dobrze, żeby wiedzieć, czy bezpiecznie jest się wychylić. W końcu jednak zaryzykowała. Powoli uniosła wieko koszyka, wychylając nos. Z ulgą spostrzegła, że ten osiłek jest odwrócony do niej plecami i to ta druga osoba mogłaby ją zauważyć. To była młoda kobieta. Atris zastanowiła się, czy ma jakiekolwiek szanse uciec... Bała się, Urlick stał bliżej. Może gdyby był zajęty konfrontacją z kobietą, miałaby szansę wyjść niezauważona. Nie rozbierali jej, miała na sobie cenną biżuterię. Poradziłaby sobie, próbując ją sprzedać. Mogłaby pojechać w ostateczności do jednego z zaprzyjaźnionego hrabstwa, tłumacząc się, iż została napadnięta podczas podróży. Byłoby to jednak kłopotliwe - wszyscy byli przekonani, że jest obłożnie chora w Nowej Aerii.
Nadal na sobie miała medalion Yao. Chciała go przywołać i poprosić go o pomoc... ale... co jeśli podczas tej bitwy...
Atris nie chciała nawet kończyć tej myśli.
Cóż, jeszcze większym problemem było to, że dużo cenniejszym łupem jest ona sama w sobie niż te świecidełka, które ma. Jeśli ktoś miałby jej pomóc ją przewieźć, ukryć, nakarmić, zaopatrzyć w konia, musiałby być głupcem, aby wymienić się na jeden z jej pierścionków, skoro na dłoniach miała ich pięć.
Dobra, nie ma co myśleć, trzeba działać. Ostrożnie wychyliła całą głowę znad koszyka, trzymając palec na ustach i próbując złapać z kobietą kontakt wzrokowy. Patrzyła na nią błagalnym wzrokiem. Potem powoli uniosła w palcach złoty pierścionek z rubinem, nieco go obracając, żeby pokazać, jak się mieni. Wskazała na opryszka, potem przesunęła palcem wzdłuż szyi. Później znowu obróciła palcami z pierścionkiem i wskazała palcem w jej stronę. Tą śmieszną pantomimą chciała powiedzieć: "Jeśli chcesz ten pierścionek, to załatw tego mężczyznę."
Powtórzyła w razie potrzeby ze dwa razy tę "choreografię" i schowała się znowu do koszyka. Mocno biło jej serce, tak mocno, że bała się, że usłyszy to Urlick. Albo że akurat teraz przyjdzie reszta bandziorów. Pomodliła się w duchu do wszystkich znanych jej bogów Alaranii.
Awatar użytkownika
Lilianna
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Artysta , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Lilianna »

Pomimo zdecydowanie nieprzyjemnej aury pogodowej wesoła gromadka zbirów, która dobyła właśnie do drzwi karczmy, znajdowała się aktualnie w bardzo komfortowej sytuacji. Panowie otworzyli drzwi z należytą dla swojej warstwy społecznej dozą elegancji, czyli kompletnie bez niej, i wparowali do środka bez pardonu. Rozejrzeli się głodnymi i spragnionymi oczyma po karczmie, która nie mieściła w sobie tłumów tak późną porą. Było raczej.. cicho, jak na tego typu miejsce. To też nieco ich spowolniło. Sven od razu zwrócił na nich uwagę, ale stwierdził, że póki nie zaczną szaleć, bądź robić jakichś wyjątkowo nieprzemyślanych głupot, to zostawi ich w spokoju. Pozwoli, by panująca w wyciszonej już nieco karczmie atmosfera, przystrojona kuchennymi oraz alkoholowymi aromatami i cichym trzaskaniem płomieni w kominku uspokoiła ich narwane osobowości i plugawe charakterki. Co ciekawe, całość chyba skutkowała. Wynikało to też między innymi ze zmęczenia wywołanego podróżą. Wszak panowie pędzili na złamanie karku w trudnych warunkach, by tylko na czas i bezpiecznie dostarczyć drogocenny ładunek dla jednego z możnych rodów.
Koleżka, którego banda zostawiła do popilnowania koni, zdawał się być z kolei w bardzo patowej i nieciekawej sytuacji. Ogólnie zimno, ciemno i do domu daleko, a ciepło kominka, wyborne piwo i może nawet łóżko z jakąś wiejską kobitą są tuż za ścianą. Jadąc po księżniczkę, zahaczyli po drodze o parę "pewniaków", więc miał czym podziękować karczmarzowi i tak dalej. Nie dziwota, że burczał sobie od czasu do czasu pod nosem na swój los. Kiedy jednak w przypływie bezradności spróbował kimnąć się chwilę na sianie, to zastała go taka oto sytuacja. Jego kumple ogrzewali się w środku przy przyjemnych aromatach, a on sterczał pośród chłodu, wilgoci i końskich odchodów. No mało sprawiedliwy podział ról, powiedzmy sobie szczerze. Jeszcze ta mała jędza, co go wybudziła z wyjątkowo przyjemnego i sentymentalnego snu, który, jakby nie bacząc na okoliczności, mu się przytrafił.
- Nie Twoja sprawa, smarkulo - powtórzył mężczyzna.
- Dobra, dobra. Trochę moja, trochę nie. Nie masz pieniążków, żeby wygodnie się wyspać, czy co? Karczmarz i tak Ci pomoże, poza tym tam jest cieplej - zaczęła wampirzyca. W sumie z dobrego serca, bo było to jeszcze zanim zorientowała się o wychodzącej z koszyka niczym tresowane węże na odległych pustyniach Nanher księżniczce. Chciała mu pomóc dlatego, że sama zaczynała tutaj w podobny sposób i wciąż była na tyle młodą i naiwną istotką, by wierzyć w zasady typu "każdemu należy się druga szansa", bo po nieprzyjemnym panu od razu było widać, że to typ spod ciemnej gwiazdy albo paru co najmniej!
- Mam więcej, niż Ci się wydaje - odburknął i strzepał brud ze swoich przemokniętych do ostatniej nitki ubrań. Wtedy właśnie Lily zdała sobie sprawę, co się wyprawia na drugim planie i początkowo nie mogła w to uwierzyć. Zrobiła większe oczy. Wróciła roztargnionym wzrokiem do mężczyzny.
- To polecam mocne ciemne i ciepło kominka, jeszcze się pan przeziębisz. - W tym momencie Atris powtarzała swoją choreografię, a Lily, trzymając prawą rękę nad biodrem, mocno uszczypnęła się w bok, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Zachowała powagę.
- Wiem, bo sama tu pracuję. Popilnuję pańskich koni, a pan zazna odpoczynku, na jaki zasługuje, a nie tutaj między... no sam pan widzi - dokończyła bardzo przekonująco. Co jak co, ale do przekonującej gadany miała swego rodzaju dryg. Może ze względu na to, jak dobrym nauczycielem był tutejszy karczmarz? Właśnie on był powodem, dla którego Lilianna na komendę poderżnięcia zbirowi gardła omal się nie roześmiała. Kto wie, jaka byłaby jej reakcja, gdyby dalej nie miała za co żyć i potrzebowała na gwałt monet, by przetrwać na ulicy. Teraz zwyczajnie nie byłaby w stanie mu tego zrobić. Nie potrafiłaby stanąć ponownie przed kimś, komu, jakby nie patrzeć, sporo na ten moment zawdzięcza, a to była dla niej rzecz warta więcej niż cała obwieszona biżuterią dłoń Perełki. Szczęściem dla obu dziewcząt był w tej sytuacji fakt, że mężczyzna bardzo chętnie łyknął haczyk. Był na tyle zmęczony całą tą podróżą i drzemką, że nawet w jego głowie nie zapaliła się lampka ostrzegająca go, by przeprowadził chociaż pobieżną weryfikację tego, co odbywa się na jego oczach. Pokiwał głową z uznaniem i rzucił do Lily szorstko.
- Jak wypucujesz im podkowy, to może dostaniesz napiwek, mała. - I poszedł niby pan, prosto do środka. Znaczy, obchodząc przybytek, bo aktualnie znajdowali się na tyle, i gdy tylko zniknął za rogiem, wampirzyca roześmiała się. Na moment, po czym przyłożyła dłoń do swoich ust, karcąc samą siebie w głowie. Doskoczyła do magicznego koszyka z księżniczką i tknęła go palcem, zwracając się do niej konspiracyjnym szeptem.
- Wychodzi Pani, jedziemy na wycieczkę. - Zachichotała ponownie pod nosem i odwróciwszy się, zaczęła przymilać się do pierwszego z koni, który do tej pory kompletnie nie reagował na ich obecność, bądź innymi słowy bardzo dzielnie ją znosił. Zdawał się zatem być wystarczająco cierpliwy na kiepską woźnicę i porwaną księżniczkę. Atris właściwie właśnie była w trakcie wpadania z deszczu(dosłownie) pod rynnę. Tyle szczęścia, ze jeśli Lily byłaby rynną, to na ten moment wyjątkowo bezpieczną, szczelną i, można by rzec, nawet ratunkową dla zaplątanej w intrygi i niebezpieczeństwa Perły Nowej Aerii. Wampirzyca zatem przystąpiła do siodłania konia i rozwiązywania go, czekając w międzyczasie na to, aż kobieta wydostanie się ze swojego koszyka. Lily nie do końca była pewna interakcji z Atristan, ale miała już w głowie plan i właściwie też założenie, że wszystko zrobi zgodnie z nim, co mogło okazać się za chwilę kłopotliwe.
- Wskakuj, jedziemy na wycieczkę. Chcesz narzucić na siebie jeszcze coś ciepłego? Może gdzieś tu coś... - Rozejrzała się za dodatkowym ubraniem, albo nakryciem, wcześniej poklepawszy konia po grzbiecie. Siodło było na tyle duże, że dwie drobne kobiety powinny się w nim zmieścić w miarę komfortowo. Może nawet nie wylecą z niego przy odrobinie szczęścia. Kiedy udawana stajenna zorientowała się, że kobieta robi wszystko, by tylko wyplątać się z uprzednio zastanej sytuacji, Lily pokiwała głową i z pomocą swojego wiernego nożyka poodcinała innym koniom liny.
- Niech mają też coś z życia, przyda im się spacer - powiedziała, klepiąc jednego po drugim, by nieco je rozruszać, po czym prędko i zręcznie wskoczyła na konia, na którym już winna mniej lub bardziej wygodnie usadowić się Atris. Nie miała dużo czasu, więc musiała sięgnąć do głębi swoich pierwotnych instynktów i pozbyć się księżniczkowych, przynajmniej na ten czas, bo jakby walczyła o życie, nie? Tak więc dziewczęta były gotowe. Ulewa wciąż dawała o sobie znaki, ale może to i dobrze. Da im to nieco wygłuszenia w tej szalonej ucieczce.
- Umiesz prowadzić? Bo ja średnio - rzuciła jeszcze w momencie, gdy ruszały. Pokręciła głową i zaśmiała się.
- Sven mnie za to zabije... Trzymaj się, opowiesz mi historyjkę, jak będziemy daleko! - powiedziała podniesionym głosem, by z tyłu było ją słychać mimo wiatru i deszczu. Tak ruszyły przed siebie na wiernym i, miejmy nadzieję. wybaczającym braki w umiejętnościach rumaku aż za czarny horyzont nocy. Do bezpiecznego schronienia, jeśli w ogóle takowe jest im pisane.
Awatar użytkownika
Atristan
Szukający drogi
Posty: 37
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Atristan »

- Na wszystkich bogów Alaranii... wynagrodzę ci to tak sowicie, jak tylko będę w stanie... - szepnęła, próbując jak najszybciej wygramolić się z koszyka. Zorientowała się, że dziewczyna rozwiązuje zapasy przy koniu i go siodła. "Cudownie" - pomyślała, czując falę ekscytacji i przypływ nadziei. Dobrze mieć szczęście w życiu.
Jej strój zdradzał duże bogactwo i zupełny brak przystosowania do obecnie panującej pogody. Rzuciła się do tych części ekwipunku, które jej nowa towarzyszka odwiązała od konia.
- Gdzieś musi tu być... - szepnęła, szukając czegoś gorączkowo. Powyciągała wszystko, co było wewnątrz toreb. W końcu złapała fałdę materiału i wyciągnęła ją z góry przedmiotów. - Jest!
Założyła na siebie za dużą, połataną pelerynę, ale zawsze to zasłoni trochę tę jedwabną sukienkę i ochroni przed deszczem. No i się te błyskotki, które ma na sobie, nie będą tak błyszczały.
- Ja potrafię powozić - powiedziała do dziewczyny, pewnie dosiadając konia. - Nie przejmuj się. Trzymaj się mnie!
Pochyliła się nad uzdą, poklepała po policzku konia, a następnie szarpnęła za lejce i pogoniła galopem.
- Kto to Sven!? - kiedy już były daleko, krzyknęła w jej stronę, żeby usłyszała ją przez ten deszcz. - I w jakim kierunku jedziemy!?
Księżniczce mokło ubranie, ale mimo to czuła, jak jest jej ciepło. Balansowanie na koniu i próba utrzymania na nim swojej towarzyszki, która trzymała się jej kurczowo, wystarczająco ją grzały. W końcu ulewa uspokoiła się nieco, z okropnej ulewy w lekką mżawkę. I bardzo dobrze, ponieważ zeszły już z brukowanych uliczek i dobrze wydeptanych gościńców, a w takim błocie było spore ryzyko, że koń się poślizgnie. Dobrze byłoby też go tak nie zamęczać.
Atristan zaśmiała się, czując w końcu zwycięstwo, euforię. Udało jej się!
- Wyobrażasz sobie, jakie mieli miny, jak wrócili do tej stajni? Hahaha!
Miała ochotę przytulić mocno swoją wybawicielkę, ale po pierwsze na siodle nie było to zbyt możliwe, a po drugie, trochę to nieuprzejme przytulać ludzi, których nawet nie znasz z imienia. A skoro o imieniu mowa...
- Mam na imię Helene de Bouvoir - powiedziała do swojej towarzyszki.
Od początku wiedziała, że przedstawiając się jej swoim prawdziwym nazwiskiem może być zbyt ryzykowne w tym czasie. Nawet jeśli nie byłaby uwikłana w intrygę, albo jeśli o niej nie słyszała, mogła skojarzyć jej nazwisko z rodem Nowej Aerii. Jeśli byłaby kimś wyjątkowo chciwym, wiedziałaby, że za nią żywą mogłaby zażądać dużo więcej niż tych kilka pierścionków. Dlatego przedstawiła się jako jedna ze średniozamożnych szlachcianek z okolic Thenderionu. Dobrze, że znała nieco ten akcent.
- Napadli mnie ci zbójcy podczas podróży - powiedziała. - Wiem, że powinnam podróżować ze strażą, albo nie w nocy, ale cóż... ja...
Ckliwa historyjka o uciekaniu do ukochanego zawsze się sprawdza.
- Teraz mam nauczkę na całe życie - syknęła z rozgoryczeniem.
- A ty kim jesteś?
Awatar użytkownika
Lilianna
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Artysta , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Lilianna »

Kiedy tak się zbierały w niemałym pośpiechu, Lilianna czuła się jak mała dziewczynka beztrosko galopująca przed siebie bez większego powodu. Zdawać by się mogło, że dawka adrenaliny była dla młodej wampirzycy czymś wyjątkowo niezbędnym do normalnego funkcjonowania. W innym przypadku czemu miałaby w ogóle choćby myśleć o podjęciu tego typu akcji? Tyle dobrze, że panienka z koszyka potrafiła jeździć. Wskoczyła zatem dość sprawnie za jej plecy i złapała się, choć nie na długo. Jak już ruszyły, to Lily musiała jedną z dłoni upewnić się, że ma wszystko, co potrzebne. Dotknęła pasa, prawego uda i próbowała nawet sięgnąć do buta, ale niemal nie spadła, ciągnąc przy tym nielekko księżniczkę na bok. Miała prawie wszystko z rzeczy, o których pamiętała w tamtej chwili. Jedyne, co zostało i mogło być ciężkie do późniejszego odzyskania, to zaufanie tego dobrodusznego karczmarza, który przygarnął ją, kiedy nie miała nic. To nie tak, że planowała zepsuć mu interes, po prostu tak wyszło, a to źli ludzie byli. Chciała tylko pomóc. Przynajmniej tak będzie mogła się tłumaczyć, bo pobudki do takiego zachowania miała od samego początku odmienne, ale to już inna historia.
- Uaaaa.. - Zachwiała się, po czym odchrząknęła i zaśmiała się w głos.
- Wypucuję podkowy, haaa na pewno. Pucować to się będzie ten gość, jak jego szajka zorientuje się, co się podziało. - Dziewczyna zerknęła za siebie, chcąc upewnić się, że nie są ścigane. Deszcz ciął jeszcze niemiłosiernie długimi smugami, znacząco utrudniając widoczność.
- To tamtejszy karczmarz, wspaniały chłop. A jakie piwo cudne leje. Kiedyś cię może zabiorę - odpowiedziała również nieco podniesionym głosem, przy czym zbliżyła się, obejmując Atris w pasie nieco ciaśniej.
- Powiedziałabym, że nie wrócą tak szybko do stajni. Chociaż jak znam takich, to pewnie jeszcze sporo przed świtem, jeśli będą w stanie. W najgorszym przypadku mamy zatem parę godzin, nim zaczną Cię szukać, Złociutka - dodała z chłodną kalkulacją i niebagatelną znajomością karczemno-szemranej kultury. Dziewczęta wjechały w las. Ten zdawał się być jedynie ciemniejszy i gęstszy z każdym stuknięciem podkutych kopyt o podmokły grunt. Każde chlapnięcie w błotną kałużę utrudniało im podróż, a zbliżała się ciemna noc. Deszcz zdawał się ustępować, ale czy nie było to jedynie za sprawą zasłony, jaką dawały im korony drzew? Jak już sama Perła zauważyła w swojej półprawdziwej historyjce, podróż bez straży wydawała się nadal niezbyt bezpieczna. Lily natomiast zamyśliła się, jak by to było śmigać sobie karocą z całą służbą.
- Helen de burżuj. Wystarczy Helen, nie? Powiedz mi, prawda to, że jak jeździsz karocą to służba cię wachluje i przynoszą owoce? - zwróciła się do niej, ewidentnie nie znając akcentu. Mogło to zasugerować, że w ogóle gierka z fałszywym imieniem była zbędna. Wampirzyca z pewnością nie była osobą biegłą w znanych rodach i ich obyczajach.
- Ja jestem Lily. Właściwie, myślałam, że Ty wiesz dokąd! Potrzebujemy się szybko gdzieś schronić, jeśli nie chcemy skończyć... no źle - dodała szybko z niemałym zaskoczeniem, a może nawet nutką zwątpienia w dziewczęcym głosie, gdy zbliżyła się z tyłu do ucha wysoko urodzonej, by nie musieć podnosić głosu.
- I będę dziś pani przewodniczką po okrucieństwie świata doczesnego - szepnęła jej cicho. - Jedź ostrożnie, jeszcze trochę i przyda nam się jakieś schronienie. Powinnyśmy też zjechać ze ścieżek, jeśli chcemy nie dać się złapać, ale to... ryzykowna zabawa. - jak mówiła, tak doprawdy było. Wszak gęstwiny były tu miejscami nieprzejezdne, a grunt niebezpiecznie nieznany obu paniom, przez co opuszczenie choćby tej wąskiej, udeptanej leśnej ścieżyny mogłoby nieść ze sobą różnorodne skutki. Jednak po prawdzie była to jedyna droga, by rzezimierskie jegomoście na kolejnych kradzionych wierzchowcach nie dopadły ich po krótkotrwałej wycieczce. Lily zdecydowanie miała chętkę na nieco dłuższą i obfitszą w atrakcje przygodę, więc podpowiadała jedynie...
- O, tu, tu możesz. Spróbuj w bok i na przełaj!
Awatar użytkownika
Atristan
Szukający drogi
Posty: 37
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Atristan »

Atris posłusznie skręcała w każdą stronę, jaką sugerowała jej Lily. Cóż, ufanie zupełnie przypadkowym tajemniczym wybawicielom było jej cechą charakterystyczną. Ten wiatr w jej włosach i świst w uszach prawie całkowicie pozbawił ją mrzonków o zakochaniu w Yao. Była pewna, że ten tajemniczy arystokrata naprawdę chciał jej pomóc, ale póki co szło mu średnio. Poprzednia świta w pień wyrżnięta. Teraz? Miała nadzieję, że po jego wampirzym dworku zostaną chociaż jakieś ruiny, żeby się czasem przejechać w tamte okolice i powspominać. Postanowiła, że nie może być śliczną i bezbronną księżniczką czekającą na odsiecz. Ta ucieczka to jest jej ostatnia szansa. Nawet jakby miała zrezygnować z wygodnej komnaty w Nowej Aerii, czas powalczyć o swoje życie. Otarła się o śmierć zdecydowanie za dużo razy.
- Jak jedziesz karocą, to z reguły służba nie jedzie w tym samym wagonie - odpowiedziała na fantazje Lily. - Wachlują cię w łaźniach, albo podczas gorącego dnia, a owoce przynoszą, jak zadzwonisz dzwoneczkiem. Pomagają ci się ubierać i czyszczą buciczki. A ty uczysz się, ładnie wyglądasz i im za to płacisz - opowiadała, ciekawa reakcji swojej bohaterki na te fantastyczne historie.
- Błagam, pomóż mi się ukryć, jestem w niebezpieczeństwie. - Postawiła na większą szczerość wobec niej. Miała nadzieję, że kiedy Atris powiedziała jej, że nie wie, gdzie mogłyby się schronić, Lily postanowiła poprowadzić ją do jakiejś znanej sobie kryjówki. Jechały już wolniej i kluczyły z dala od głównego traktu.
- Jak to przeżyję, to pojedziemy sobie kiedyś razem karocą, co ty na to? - zaproponowała swojej wybawicielce. - Możemy też pójść sobie do królewskiej łaźni i się wykąpać i trochę powachlować, a owoców będę mieć pod dostatkiem.
Myślenie o tak wygodnych miejscach, kiedy zaczęła trząść się z zimna było dla niej bardzo przyjemne.
- Mam nadzieję, że niedługo się coś znajdzie...
Po kilkunastu minutach zauważyła jakieś światła w oddali. Podjechała w tamtą stronę. To jakaś mała wieś...
- Zobacz, może to jest jakiś zajazd? - powiedziała do Lily, wskazując palcem na miejscowy burdel.
Awatar użytkownika
Lilianna
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Artysta , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Lilianna »

Wampirzyca odczuła aurę wyższości, która emanowała od odpowiadającej na jej nieco dziecinne pytania Atris. Odczucie to jednak spłynęło po niej jak deszcz, którym prawdopodobnie przemokły obie zdecydowanie nieprzyjemnie. Lily pokiwała jedynie głową w odpowiedzi, zastanawiając się nad wyjściem z sytuacji, w której się znalazły. Była ona dość patowa, zwłaszcza z uwagi na potrzebę schronienia się i fakt, iż zaspokojenie takowej znacząco zwiększa szansę na to, że dopadnie je pościg.
- Całkiem fajnie, chyba. Muszę się z Tobą widocznie zakumplować - odrzekła.
- Najlepsze jest to, że chyba nie bardzo możesz mieć teraz coś przeciwko - dopowiedziała jeszcze po chwili z uśmiechem, chcąc na swój sposób potraktować księżniczkę swoistym pstryczkiem w nos i zapewnieniem o własnej istotności.
- To zauważyłam. I wiesz co? W przeżywaniu najważniejsze jest nie planować zginąć, wiem po sobie! - odpowiedziała jej ku pokrzepieniu tego jej szlachetnego serduszka.
Cała ta hulanka po leśnych bezdrożach w ciemnościach nieco pozbawiła Liliannę orientacji. Była to tu, to tam parę razy, ale nie mogła sobie w tamtej chwili przypomnieć okolicy, w którą zawędrowały. Zbliżały się do niewielkiego, drewnianego przybytku na skraju lasu. W oddali na horyzoncie rysowały się jakieś domostwa - mogła to być faktycznie niewielka wioska. Tam jednak nie dostrzegła żadnych świateł. No mnogość opcji nie zwalała z nóg, Lily westchnęła cicho w pierwszym od czasu porwania konia przypływie racjonalnego pomyślunku.
- To podjedź bliżej, zobaczymy. Skoro palą światła, to powinni nas przyjąć. - powiedziała głosem przyprawionym nutką zrezygnowania.
- Chociaż ja gnałabym gdzieś dalej, bezpieczniej. Miała być przygoda, nie? - zachęciła ją. Sama nie bała się ani zmoknąć, przeziębić się, ani ubrudzić. Właściwie stanowiło to w dużej mierze jej chleb powszedni a obawy, że są zbyt blisko miejsca, z którego się tak niepostrzeżenie ewakuowały, dawały jej się we znaki.
- Jeśli jednak wchodzimy, to jest jedna złociutka zasada. Panienka siedzi cichutko, ja zajmuję się gadaniem. Pasuje? - zerknęła na Atris, oczekując zdecydowanego potwierdzenia. Jeśli zatrzymała konia, to Lily zeskoczyła pierwsza, by pomóc następnie zejść swojej towarzyszce. Tutaj pojawił się też kłopot ładunku.
- Właściwie nie możemy go ot tak zostawić pod zajazdem na noc, od razu go zobaczą! Powinnyśmy go puścić w długą, ale co wtedy z tobołami? Zabieramy ze sobą? - zapytała głosem, który sugerował, że chętnie by co nieco z tego bagażu podręcznego zabrała. Niedługo, ale coś tam już pożyła na tym świecie i doskonale zdawała sobie sprawę ile porządnych obiadów mogłaby sobie kupić za chociażby jedno świecidełko z posagu Atristan.
Awatar użytkownika
Atristan
Szukający drogi
Posty: 37
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Atristan »

- Może masz rację, że to zbyt blisko... - powiedziała, również ze zrezygnowaniem w głosie, bo już miała nadzieję na osuszenie się i zawinięcie w jakieś względnie ciepłe pierzyny. Zsiadła zaraz za Lily i już miała jej odpowiedzieć, co z tobołami, aż nie usłyszała jakichś podniesionych głosów. Biła się z myślami, czy wkraczać do wioski, czy lepiej odjechać, aż nie usłyszała w oddali tętentu końskich kopyt. Przestraszyła się, że mogą to być tamte zbiry.
- Zdecydowanie masz rację, że to zbyt blisko! Wsiadaj na konia z powrotem. Hetta wio! - krzyknęła, puszczając się galopem. - Będzie super przygoda, obiecuję - syknęła do Lilianny. Ale z drugiej strony ta przejażdżka wyzwalała w niej dziwne poczucie wolności i woli przetrwania. W końcu, balansując na pędzącym koniu, sama zaśmiała się z ekscytacji, czując potężny wiatr we włosach. Coś w tej sytuacji, w której to ona prowadziła wierzchowca, w której to Lily trzymała się jej w pasie i w której to ona decydowała, dokąd biegną, dodawało jej siły i poczucia dominacji. Przynajmniej poniekąd, bo nadal kierowała się tam, gdzie zasugerowała jej to dziewczyna.
Po kilkunastu minutach pędu w końcu zwolniła, aż w końcu zatrzymała konia.
- Chyba im umknęłyśmy - szepnęła. A po chwili znowu zaśmiała się. - Udało się, nie wierzę, udało się... Jeszcze kilka godzin temu siedziałam w tym wiklinowym koszu.
Odwróciła się za siebie, chcąc spojrzeć na Lily.
- Myślisz, że jesteśmy już wystarczająco daleko? Możemy wrócić na szlak szukać jakiegoś schronienia?
Przestała narzekać tak na chłód, bo od galopu całe jej ciało było rozgrzane, a także pogoda poprawiała się i przestawało padać. Czuła po pośladkach i udach, że będzie mieć jutro spore zakwasy.
- Będę cichutko jak myszka, ty załatwisz całą gadkę... - powtórzyła jej plan, jak już zdecydowanie wolniej poruszały się na koniu w stronę, którą zaproponowała wampirzyca. - Potrzeba ci trochę pieniędzy? Nie mam monet, ale biżuterię, będzie sporo warta... Zastanawiam się, czy... czy nie umazać się trochę błotem, no wiesz, żeby wyglądać... - chciała dokończyć "trochę jak ty", ale ugryzła się w język w porę. - żeby wyglądać bardziej przeciętnie, żeby nikt mnie nie poznał. Co o tym myślisz, ludzie w karczmie kupią to? Jeszcze z tym płaszczem i kapturem na głowie może będzie wystarczająco dyskretnie... - rozmyślała, kiedy powoli kierowały się do celu podróży.
Awatar użytkownika
Lilianna
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Artysta , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Lilianna »

Wampirzyca, choć sama była często w gorącej wodzie kompana, musiała wykazywać się w całej tej wielkiej ucieczce zdecydowanie chłodniejszym i bardziej analitycznym podejściem do sprawy. Prawdopodobnie wynikało to z faktu, że to nie ona od samego początku była bezpośrednim celem, od czasu jednak, kiedy porwała od porywaczy księżniczkę, ten stan mógł ulec już zmianie. Nie miała nawet chwili, by się nad tym zastanowić. Dawno tak szybko nie wskakiwała na grzbiet konia, który jeszcze przed chwilą opuściła. Zorientowała się wówczas, że jej nowa towarzyszka umie podejmować decyzje bardzo pochopnie. Pytanie czy to zawsze dobrze?
W trakcie ich szaleńczej szarży przez ciemne lasy Lily wychylała się na przemian to w lewo, to w prawo. Chociaż deszcz ustawał, to wciąż było mokro i przede wszystkim bardzo ciemno, a gęstwiny utrudniały im ten bezprecedensowy galop. W pewnym momencie dziewczyna siedząca z tyłu musiała niemal uderzyć swoją woźnicę po plecach, kładąc się na nią swoim ciężarem, bo w innym przypadku obie strąciłby zbyt nisko rosnący konar jednego z drzew podczas tego pędu w ciemno.
Kiedy cały ten rajd dobiegł końca i w końcu udało się zwolnić, a następnie zatrzymać wierzchowca, serce Lily biło zdecydowanie szybciej, niż powinno. Odetchnęła jednak z ulgą, by po momencie zadumy odpowiedzieć chłodno na pytanie Atristan.
- A to zależy, jak bardzo jesteś im potrzebna, Panienko. - No i tutaj jakby nie do końca świadomie, ale Lilianna trafiła w samo sedno. Tak się bowiem składa, że niezliczone ilości złota, jakie pewnie była warta jej towarzyszka, są bardzo potrzebne wszystkim w zasadzie istotom świadomym jego wartości.
- Jeśli chcesz, możemy poszukać schronienia, ale unikałabym wioski. Lepiej znaleźć jakąś chatkę samotnika na uboczu. Wiesz, żyją tam takie dziadki, samotnicy, albo świry.
- Pojedźmy tędy, nie wykraczając poza ścianę lasu. Wioska to pierwsze, co będą przeszukiwać te typy, jak już tu dotrą. Chyba, że sobie odpuszczą, jak myślisz? - zapytała trochę ciekawsko. Była niemal pewna, że tak szybko, to oni sobie nie podarują potencjalnego łupu, czy nagrody jaką mogliby otrzymać za dostarczenie Atristan w odpowiednie ręce. Wysokie i gęsto rosnące drzewa dawały wyjątkowo dobre schronienie od wiatru, ale przede wszystkim w odpowiednio dużym lesie można było się doskonale ukryć... albo zgubić. Lily podrapała się po szyi, rozglądając się wokoło.
- A co jakbyśmy się zgubiły? Masz jakieś zapasy jedzenia? - zapytała.
Mniej więcej w tym samym czasie ich koń zaczął odczuwać zmęczenie, o czym dawał we znaki, oddychając ciężej. W oddali jednak między drzewami dziewczęta dostrzegły drobną, drewnianą chatkę. Zbliżywszy się do niej, mogły stwierdzić, że otoczona jest niedużym płotem, a wokół niej zebrane są spore ilości drewna. Światło wewnątrz nie było zapalone, ale z kominka wydobywał się w niewielkich ilościach dym.
- Zobacz, to pewnie chata leśniczego. Chcemy się tam zatrzymać, czy... zostawiamy konia i dalej idziemy pieszo? - o ile ta pierwsza opcja była z pewnością bardziej komfortowa i sprzyjała chwili oddechu, to ta druga zdawała się być bardzo dobra na dłuższą metę. Pozostawiony koń mógłby zgubić z tropu ewentualny pościg i kupić im sporo czasu na skrycie się w dużo mniej oczywiste miejsce. Jednak Lily nie była w stanie odpowiedzieć, czy jej nowa znajoma ma wystarczająco sił i wytrwałości na taką zabawę. Odnosiła niepokojące wrażenie, że nie, ale też z naturalną dla siebie ciekawością obserwowała dotychczasowe poczynania Atris.
- Em.. wiesz co? Takie błotko jest chyba zbyt oczywiste, ale fakt, mogłabyś sobie trochę ubrudzić tę sukienkę. No i osobiście nieco bym ją porwała, jeśli Ci nie szkoda. Zawsze to trochę wygody i będziesz bardziej wiarygodną... kimkolwiek byś tam chciała być.
- No i.. ja jakoś nie martwię się chyba zbytnio fortuną. Byleby było co robić. Załatwisz mi ładny nożyk i będziemy kwita. - Uśmiechnęła się uprzejmie, gdy zbliżyły się do chatki leśniczego. Zerknęła na Atristan i przechyliła lekko głowę w bok.
- To co, moja droga, idziemy poderwać leśnego dziwaka, czy pohasać między drzewami w poszukiwaniu prasmok wie czego?
Awatar użytkownika
Atristan
Szukający drogi
Posty: 37
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Atristan »

- Nawet nie żartuj, że się zgubimy... - szepnęła szczerze zatrwożona. Atris od momentu wjechania do zagajnika czuła, że nie ma pojęcia, gdzie jest. Nie było jej dotąd potrzebne rozwijanie zmysłów orientacji w terenie... no chyba, że na wypadek zgubienia się we własnej posiadłości, która była na tyle ogromna, że w zasadzie było to możliwe. Drzewa rosły przypadkowo, ścieżek nie było widać w mroku, a one zapuszczały się coraz głębiej i głębiej.
- W tym drugim koszu, który nosi nasz konik, jest prowiant, widziałam.

W końcu po tym szalonym galopie zauważyły chatkę.
- To co... jak to się robi? - szepnęła.
Drewniany domek, pokryty strzechą. Takie Atris widywała jedynie w książeczkach dla dzieci. Jak zeszła z konia, dotarło do niej, jak jej mokre i przepocone odzienie połączone z wonią sierści zmęczonego ogiera cuchnie. Zatoczyła się i prawie puściła pawia. Pomyślała ze zgrozą, jak pachnieć może pożółkła pościel i jakiś gryzący wełniany koc przypadkowego leśnego typa. Ale tracąc czucie w palcach od przejmującego zimna i trzęsąc się jak osika na wietrze, nie marzyła o niczym innym, jak tylko o względnie suchym miejscu i względnie ciepłym napoju.
- Co robimy z konikiem? - spytała Lilianny. - Ja chciałabym go zachować, może nam się przydać... - powiedziała czule. Byłoby jej naprawdę trudno się z nim rozstać. Mimo wszystko zrobiła to, co zarządziła jej towarzyszka.
- Pukasz, czy jak... - podeszła ostrożnie do drzwi, owijając się szczelniej płaszczem. Pogmatwała jeszcze tylko mokrą dłonią swoje włosy, starając się wyglądać bardziej jak sierota niż szlachcianka. Chociaż, w pewnym sensie i tak była sierotą...
Zdjęła jeszcze tylko biżuterię łącznie z medalionem od Yao i wsadziła ją ostrożnie do specjalnej kieszonki we wnętrzu biustonosza.
Kiedy były tuż przy drzwiach, przypomniała sobie jeszcze o tej sukience i z wielkim bólem serca podarła jej dolny brzeg. Potem spojrzała na towarzyszkę z pytaniem w oczach. Wyciągnęła piąstkę i czekała na kiwnięcie głową, lub jakiś inny znak, czy może już zapukać do drzwi.
Nieco spróchniałe, przemoknięte drewno wydało głuchy dźwięk. Cisza. Atris zapukała jeszcze raz, głośniej. Znowu cisza. Z komina jednak nadal wydobywała się strużka dymu.
- Może nikogo nie ma? Lub ma twardy sen...
Nagle mogły usłyszeć stłumiony dźwięk kawałków drewna upadających na klepisko.
- No tak... te sztabki drewna musiał zmoczyć deszcz i nie nadają się do palenia. - Wskazała ręką na porąbane drzewo ułożone przed chatą. - Może ten, kto tu mieszka, musi połamać nowe... zdawało mi się, że widzę daszek od drewutni po drugiej stronie... - powiedziała i, ignorując jakiekolwiek potencjalne niebezpieczeństwo, mając w głowie tylko obietnicę ciepłego i suchego kąta do spania, poszła za dom.
Zauważyła najpierw cień, a potem sylwetkę mężczyzny z siekierą w ręku.
Słysząc ją, momentalnie uniósł siekierę, a w drugą dłoń chwycił latarnię.
- Kto idzie!? - warknął.
Atris przestraszyła się i zapomniała języka w gębie. Dotarło do niej, że to przecież Lilianna miała odwalić gadkę, a ona tylko stać... nawet nie była pewna, czy dziewczyna za nią poszła, a sparaliżowało ją tak, że nie mogła obrócić głowy. Mężczyzna był rosły, miał wielkie ramiona i kędzierzawą, krótką brodę.
- Kim jesteś!? - spytał i podszedł bliżej. Widząc jednak, że jest to jakaś młoda kobieta okutana w za duży płaszcz podróżny, złagodniał nieco. Odłożył siekierę. Podszedł jeszcze bliżej.
- Zgubiłaś się, maleństwo? - spytał pozornie miłym głosem, chwytając jej podbródek w dłoń. Zaczął przyglądać się jej twarzy w świetle latarni.
- Masz przerażony wzrok, biedactwo... Cała przemokłaś... trzeba zdjąć z ciebie te mokre łachmany i wysuszyć.
Awatar użytkownika
Lilianna
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Artysta , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Lilianna »

Dopiero po jakimś czasie galopowania w ciemno przed siebie do Lilianny zaczęło dochodzić, co się właściwie dzieje i jakie mogą być konsekwencję tego, co robią ze zbiegłą Perłą. Lily miała to do siebie, że najpierw robiła, a później czasem zdarzało się jej o tym, co robiła pomyśleć. Taki typ. Przemoknięcie, zmęczenie i chłód uwierały ją z pewnością mniej niż tej wysoko narodzonej towarzyszce ze względu na zwyczajne przyzwyczajenie. Poza tym sympatię do chłodu młoda wampirzyca zdawała się mieć we krwi, Prasmok wie czemu. Przydatność konika z pewnością byłaby nieoceniona dla dziewcząt, jeśli miałyby wrócić do podróżowania, a koniec końców musiały to zrobić. Nie wiedziała jak Atris, ale Lily z pewnością nie pisała się na zamieszkanie w podleśnej, obskurnej chacie z dziwnym typem do końca życia. Jednak logika podpowiadała, że koń puszczony wolno da im zwyczajnie więcej czasu i, co więcej, może puścić pościg po niepoprawnym tropie. To były rzeczy, na których warto było się skupić. Tak czy tak, daleko by na nim nie zajechały, jeśli ktoś dzień w dzień nawet siedziałby im na ogonie. Lilianna widziała, jak Atris patrzy na zwierzę, może nawet odrobinę z jej emocji uświadczyła sama, jednak po chwili namysłu powiedziała stanowczo:
- Zabierz tylko niezbędne toboły, resztę zostaw na koniu. Musimy go pogonić, najlepiej w przeciwnym kierunku, o tam! - Wskazała dłonią i spojrzała na towarzyszkę.
- Jeśli będzie kochanym zwierzątkiem, to bardziej nam tym pomoże, niż hasając z nami w nieznane, uwierz - dodała, argumentując swoim sposobem myślenia decyzję, choć może niezbyt precyzyjnie.
Chatka nie wyglądała najlepiej, ale w zasadzie była jedynym dostępnym na ten moment punktem odniesienia. Lily westchnęła po zabraniu najważniejszych tobołów, których, miała nadzieję, było jak najmniej. Wszak lekkość w podróży to bardzo komfortowy atrybut, zwłaszcza jeśli zależy im na czasie. Rzuciła stanowczo lejce i klepnęła konia, dając mu wolną... wolne kopyto. Ten zarżał cicho i pognał przed siebie, zupełnie jakby rozumiał ich potrzebę i z poczuciem obowiązku oddał się ostatniemu z powierzonych mu przez dziewczęta zadań. Może były zwyczajnie milsze, niż jego poprzednia ekipa?

Wampirzyca zdawała się trzymać za Atris. Sposób działania obu dziewcząt wydawał się być zupełnie różny. Podczas gdy Atris działała na zasadzie impulsu i aktywnie zmierzała do celu, Lilianna szła chwilę za nią i z opóźnieniem oraz pewnym rodzajem zamyślenia reagowała na zastaną postać rzeczy. W związku z tym to właśnie Perełka miała jako pierwsza niezmierną przyjemność poznania się z zarządzającym, ekhm, "posiadłością". Lily chwilkę później wyszła zza rogu chaty, usłyszawszy rozmowę, i zastała zbliżającego się do towarzyszki mężczyznę. Przełknęła ślinę. Wiedziała, że jak wielki i silny nie byłby to gość, to celne pchnięcie ostrzem jest w stanie go załatwić, jeśli zajdzie taka potrzeba. Gorzej, jak nie wystąpi taka możliwość. Zabrała głos, co ciekawe Atris mogła poznać, że do leśniczego odezwała się jakoś bardziej ochrypniętą wersją. Może dopiero teraz do niej doszło, że przemokła, a może chciała jedynie zapewnić mężczyźnie odpowiednią dawkę immersji. Niektórzy śmią twierdzić, że mężczyźni jacy by nie byli zawsze gdzieś na dnie mają w sobie coś z opiekunów.
- Zabłądziłyśmy w lesie i po-potrzebujemy schronienia, choćby na noc... Ino na noc - wyrzekła. Poza widocznym gołym okiem przemoczeniem i zmarznięciem w głosie dało się wyczuć zagubienie i strach, może nawet większy od tego, który rzeczywiście w niewielkich ilościach gościł wewnątrz wampirzycy.
- Właściwie... to wiemy mniej więcej, gdzie iść... tylko teraz jest, no, niebezpiecznie - dodała po chwili, wyczekując reakcji.

Mężczyzna zachowywał się dziwnie, chociaż jeszcze względnie bezpiecznie. Zdawał się nie miewać zbyt często kontaktu z ludźmi, co nie było dobrym znakiem. Jednak był on w stanie w jakimś stopniu utrzymać tę nędzną chatkę pod lasem, więc może nie będzie aż tak źle...
- Ooo, mamy tutaj dwa przemoknięte maleństwa. - Powoli odstawił siekierę na bok.
- Zabierajcie swoje tobołeczki, dziewczynki, ja wezmę drewno i zaraz rozpalimy w kominku, raz raz! - powiedział swoim dziwnym głosem w niemal śpiewającym rytmie. Odwrócił się od nich, kiedy wskazał im, że mają iść w stronę chaty. Lily odwracając się, zobaczyła kątem oka przez ramię, że przypiął niedużą siekierkę do swojego paska z powrotem, pomimo że odkładał ją przed chwilą. Zabrał jeszcze drewno i ruszył za nimi. Zmysły wampirzycy zdawały się działać na pełnych obronach, sama musiała się uspokajać, by nie wpaść w jakąś dziwną paranoję, ale wolała być ubezpieczona, tak na wszelki wypadek. Jej doświadczenia życiowe podpowiadały po prostu, że wszelkie wypadki to rzecz częściej występująca, niż się ludziom wydaje. Mimo wszystko cała trójca weszła do środka, po tym jak mężczyzna szarpnięciem jednej ręki otworzył drzwi, tak po prostu. Drewno na opał rzucił przy kominku, siekierkę też tam odstawił. Miała ona swoje specjalne miejsce w chwycie nad kamienną zabudową, całkiem szykowne, jak na pozostałe elementy wystroju, które były bardzo, bardzo ubogie.
- Trzeba wam jakichś suchych szmat, w tym to się tylko zaziębicie. No już, już. Trzeba zdjąć mokre ciuszki. - Lily spojrzała na Atris po tych słowach. Miał rację, jakby nie patrzeć, ale jednak...
- M-miałby pan może dla nas jaki pokój, co by się przebrać? - zapytała.
- Ino za rogiem staniecie w kanciapie tam. Chodźta. - No i wstał, by wyruszyć i wskazać im odpowiednie miejsce. To chyba niezbyt dobrze, jeśli dziewczętom zależało na prywatności w momencie przebierania się. Powolnym krokiem poczłapał przed siebie. Drewniana podłoga skrzypiała co krok, a wiatr zdawał się niemal świszczeć przez nieszczelności drwalowej chaty. Luksusów tam z pewnością nie było, ale przynajmniej na głowy nie padało. Mężczyzna najpierw zaprowadził je do przestronnego, albo sprawiającego wrażenie takowego, bo dość pustego pomieszczenia. Wewnątrz znajdowało się jedynie łóżko i ogromna szafa, którą chwilę później otworzył. W środku znajdowały się porozrzucane luźno na trzy sterty ubrania. Nie grzebał w nich specjalnie długo, zdawać by się mogło, że pochwycił pierwsze, co wpadło mu w ręce. Odwrócił się, z uśmiechem patrząc po dziewczynach.
- No, musicie się wcisnąć - powiedział, podając je kolejno Atris i Lily. Spojrzał na dziewczyny i chwilę tak milczał w bezruchu. Wampirzyca przełknęła cicho ślinę.
- No, tam za rogiem możecie. Ciemno, ale dacie radę. - Wskazał palcem wąskie przejście do czegoś, co mogło być rzeczoną wcześniej kanciapą, po czym podreptał z powrotem do pomieszczenia z kominkiem, zostawiając uciekinierki prawdopodobnie same sobie. Lilianna popatrzyła po ubraniach, jakie otrzymały, i po minie wysoko urodzonej towarzyszki. Spróbowała się nie zaśmiać zbyt otwarcie, a jedynie wzruszyć ramionami z uśmiechem, i zawołała ją skinieniem głowy, kierując się do ciemnego pomieszczenia. Przekroczyła ostrożnie próg, wewnątrz było dość ciasno, ale dwie szczupłe dziewczyny zmieściły się tam bez problemu. Technicznie, to miała czym się bronić i przy odrobinie... albo sporej dawce tej odrobiny szczęścia byłaby w stanie obezwładnić jegomościa. Miała jednak nadzieję, że nie będzie miała potrzeby tego szczęścia testować.
Panował półmrok, jedyne światło padało przez okno w sąsiednim pomieszczeniu, więc było ono mocno ograniczone. Poza tym zastosowanie miała pewna dość logiczna zasada ogrzewania kominkowego - im dalej od źródła ciepła, tym chłodniej. W obu tych przypadkach Lilianna zdawała się być w miarę w porządku z zastanymi warunkami, więc, nie spoglądając na księżniczkę, zaczęła się rozbierać. Kiedy zdejmowała z siebie przemoknięte ubrania w chłodnym pomieszczeniu gdzieniegdzie na jej bladej skórze pojawiała się gęsia skórka. Nawet raz przeszedł ją zimny dreszcz, ale szybko przyzwyczaiła się do temperatury, lub nawet zapomniała o niej na moment, zerkając w kierunku Atris, której z lekka pozazdrościła zupełnie innej, zdecydowanie bardziej zadbanej skóry. Wampirzyca próbowała nie wpatrywać się zbyt intensywnie, czy nachalnie, ale w jej doskonale dostosowanych do panującego półmroku i lekko mieniących się oczętach można było dostrzec coś w rodzaju ciekawości. Swoje mokre ubrania rzucała w kąt bez większego sentymentu a kiedy była już naga i zerknęła jeszcze raz na Atristan, która akurat znajdowała się bliżej wejścia do pomieszczenia, lekkim krokiem, na paluszkach zrobiła dwa kroki w jej kierunku, zmierzyła ją troszkę wzrokiem i obdarowała krótkim uśmiechem, złapała dłońmi za futrynę i wyjrzała samą głową w kierunku salonu, czy nikt się przypadkiem nie zbliża. Jedynym, co wówczas miała na sobie, były dwa zasobniki na udach: jeden z nożami, drugi z przydatnymi rzeczami użytkowymi i drobny nożyk w pasku, zawiązany nad kostką.
- Chyba nie podgląda - zaśmiała się cicho. Wracając do swojej sterty rzuconych ubrań, przeciągnęła się powoli, po czym nadal unikając pośpiechu, jeśli nie zostawała widocznie w tyle względem swojej kompanki, zaczęła przymierzać podarowane jej ciuchy... Koszula mogłaby z pewnością dorównać długością czemuś, co Atris nazwałaby długą, wieczorową suknią. No, względnie długą, sięgała wampirzycy przed kolana. Dekolt był bardzo głęboki jak na dość drobną wampirzycę, ale koniec końców ubranie zasłaniało jej nieduży biust. Spodnie natomiast po założeniu zdecydowanie okazały się za długie i zbyt szerokie, Lily musiała zatem podwinąć nogawki i, korzystając z zawiązanego wokół uda zasobnika, odcięła sobie odrobinę sznurka, który zawiązała w talii, by służył jej jako pasek do tego fikuśnego stroju. Położyła dłonie na biodrach i zapozowała w zabawny sposób.
- I jak, spodobam mu się? - zapytała Atristan, kiedy tylko była gotowa. Rozpuściła też swoje przemoczone włosy, które, falując niesfornie, opadły jej za ramiona.
Awatar użytkownika
Atristan
Szukający drogi
Posty: 37
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Atristan »

Atristan nigdy nie była w podobnym miejscu.
Słuchała od matki różnych pouczeń dotyczących tego, jak żyje "biedota", przede wszystkim w formie gróźb: "jak nie będziesz się uczyć i inwestować, to będziesz mieszkać w drewnianej chacie z grzybem". Wyobrażała sobie wtedy, że ściany i podłogi takich domostw porastają dziwne muchomory, a wszystko w środku jest wilgotne i zimne.
Teraz, kiedy weszła do takiej chaty, spostrzegła, że jej wyobrażenia nie były dalekie od prawdy. Może i nie było nigdzie czerwonych kapeluszy w białe kropki, ale czuła intensywny zapach, który właśnie z nimi jej się kojarzył. Gdyby miała odpowiednią wiedzę, pewnie podziękowałaby za fakt, że chata nie rozlatuje się i jest nawet szczelna - lecz nie mając zderzenia z taką rzeczywistością, nie potrafiła docenić względnego braku szpar między dechami czy zmurszałego drewna.
Gdyby też miała odpowiednie doświadczenie, mogłaby domyślać się, że zachowanie właściciela tej chaty jest wysoce dziwaczne i podejrzane, stwierdziła jednak, że ze względu na pochodzenie z niższych warstw społecznych jest po prostu niedorozwinięty umysłowo. Współczuła mu w dokładnie tak głupi sposób, w jaki szlachta żałuje biedotę, słysząc, że jedzą praktycznie to samo codziennie, albo że muszą przechodzić długie dystanse, aby zaczerpnąć wody. I w dokładnie tak samo głupi sposób, co większość szlachty, zamierzała pomóc mu w tej niedoli - pieniędzmi, które w końcu rozwiązują większość problemów w jej świecie.

Idąc za Lilianną, zasłaniała nos chustą, próbując nie wdychać tego "skażonego" grzybem powietrza. A potem jeszcze ten dziad zaproponował im przebranie się... Niby suche ubrania na pewno zwiększyłyby ich komfort, być może zapobiegłyby ewentualnej chorobie, ale oczami wyobraźni Atris już widziała porośniętą grzybem, za dużą koszulę z dziurami od moli i robali.
Ten dziwny drwal do tego wszystkiego zaproponował im jeszcze przebieranie się w kanciapie. Zdusiła okrzyk. Oczy zaszły jej łzami. Prasmoku, ma się rozebrać, wytrzeć i przebrać w te zgrzybiałe ciuchy nie dość, że bez pomocy służących, to w jakimś ciemnym kącie pokrytym pajęczynami, a prawdopodobnie również z właścicielami tych pajęczyn!?
Nie będzie to hiperbolą, jeśli stwierdzę, że było to bardziej traumatyczne i przerażające, niż porwanie w wieży dworu Shasamo. Niczego księżniczka nie bała się tak bardzo, jak pająków.
Perła dusiła w sobie płacz, próbując mimo zaszklonych oczu trafić do celu.

Kiedy chwyciła kawałek materiału, który podał im mężczyzna, zmarszczyła brwi.
"To... ręcznik? Czy suknia? Czy jakiś worek?"
Ostrożnie rozprostowała zawiniątko, wzdychając z ulgą, że nie rozpadło się w międzyczasie.
Okazało się, że było to jakieś lniane płótno, o kształcie podobnym do worków na ziemniaki, a oprócz tego coś a la wełniany kaftan (przynajmniej zdawało jej się, że to wełna, mimo że była zdecydowanie bardziej szorstka i zmechacona niż ta, jaką kiedykolwiek dotykała) i... chyba spodnie.
Rozejrzała się ostrożnie w poszukiwaniu pająków i z ulgą stwierdziła, że nie widzi nawet pojedynczej pajęczyny na suficie. Wyglądało na to, że mężczyzna dbał o chatę.
Atris, w przeciwieństwie do Lilianny, zdawała się być dużo bardziej przywiązana do swoich ubrań. W końcu jest odcięta od zasobów, jakie miała przy sobie na początku tej podróży, a strój szlachcianki jeszcze mógł jej się przydać.
Położyła na ziemi płaszcz ukradziony tym porywaczom. Następnie na nim, ostrożnie, kładła kolejne warstwy jej jedwabnej sukni. Nie było ich dużo, w końcu w momencie porwania miała na sobie nocną bieliznę.
Potem zerknęła na Lily. Wyglądała groźnie, mimo iż całkiem naga, to z tymi nożami przy pasku. Figurę miała umięśnioną, jak na młodą kobietę, a jej skóra była jasna. Nawet jaśniejsza, niż ma większość ludzi i coś w jej odcieniu przypomniało jej Yao...?
Albo to tylko cienie tak tańczą...

Zastygła ze strachu, jak dziewczyna do niej podeszła.
Sama złapała gęsiej skórki na ciele, czując strugi wody spływającej z włosów po jej plecach i ciepły oddech Lily przy jej karku, i to, jak jej sutki nabrzmiewają pod wpływem zimna.
Ale to trwało tylko moment, krótką chwilę, kiedy zerkała przez jej ramię zza drzwi. Potem uśmiechnęła się zawadiacko, jakby nie przejmując się jej skrępowaniem, i zaczęła ubierać się.
Atris oparła się o ścianę za sobą, wzdychając głęboko. Serce jej waliło.
"Za dużo emocji, za dużo nowych wrażeń... Skup się!"

Czuła... dziwne podniecenie. Zerkała na nią. Głównie po to, żeby dowiedzieć się, jak w ogóle zakłada się te chłopskie szmaty - ale też nie mogła przestać przyglądać się tym jej udom, o które zaczepione były jej noże.
Ubrania były szorstkie i nieprzyjemne. Nie pasowały jej rozmiarem. Jak zauważyła, Lilianna również dostała za duże spodnie. Atris niestety nie miała przy sobie liny, żeby się przepasać, natomiast jedna z jej chust się nadawała. Wyglądało to nieco komicznie - szare, lniane, chłopskie szmaty zawinięte w talii muślinową chustą w złote hafty. Ten wełniany kaftan jednak przykrywał chustę.
Strój swędził ją. Drapała się ukradkiem po karku. Z zadowoleniem jednak spostrzegła, że mimo wszystko jest jej ciepło.

- Myślę, że nie ma mężczyzny, któremu byś się nie spodobała - odpowiedziała jej wyjątkowo odważnie, jak na siebie.
- Ale będziesz mieć okazję go zaraz spytać, bo chyba tu idzie - dodała, słysząc skrzypienie podłogi.
Drwal otworzył drzwi bez pukania.
- Chodźcie, chodźcie do kominka - powiedział szorstko.
Zerknął na pozostawione na podłodze ubranie Atris.
- A co to za szmaty, królewskie szmaty, jeszcze tego mi brakowało, uciekającej księżniczki, który to już raz w tym roku... - mruczał pod nosem, prowadząc je do pomieszczenia na kształt salonu, w którym znajdował się kominek.
- Wy siadacie tam, zawińcie się w koce, a ja przyniosę rosół - chrypnął, machając ręką w stronę lichej sofy i rozrzuconych przy palenisku futer, wełnianych kocy i poduszek z pierza.
Atris posłusznie ułożyła się we wskazanym miejscu, błogosławiąc Prasmokowi. Mimo, że wszystko ją gryzło i swędziło, czuła tak cudowne ciepło. Zerknęła na Liliannę.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Równiny Theryjskie”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości