W karczmie jak zwykle panował tłok. Jednak słońce już chyliło się ku zachodowi, więc nie było w tym nic dziwnego. Wielu ludzi chciało sobie odpocząć po
ciężkiej, wręcz niewolniczej pracy za marne grosze. Każdemu chyba należy się chwila wytchnienia przy kuflu taniego trunku... Ludzie, zwłaszcza męska
ich część, chętnie więc gromadzili się w tym i podobnych przybytkach, ciesząc się z możliwości spotkania przyjaciół, pożartowania, a nawet i
ponarzekania na swoją dolę. Przez ogólny zgiełk przebił się toast oraz wdzięczny brzęk dwóch cynowych kufli uderzających o siebie.
- Za ponowne spotkanie! - Ogólna radość z tej chwili pozwoliła dwóm młodzianom zapomnieć o marnotrawstwie, jakie poczynili rozlewając drogocenny
skądinąd rum. Kilku mężczyzn, zwłaszcza siedzących blisko, spojrzało na nich z dezaprobatą.
- Ile to już czasu minęło odkąd nas opuściłeś, panie kapitanie?
- Dwa lata... no, nieco ponad. I weź mi daj wreszcie spokój z tym kapitanem! Nasza grupa rozleciała się dawno temu... Zresztą zawsze miałeś jaja i
przekorę, żeby mówić po imieniu, więc mnie teraz nie denerwuj! - Jeden z mężczyzn uderzył otwartą dłonią o stół, a w tym czasie drugi uśmiechnął się
jedynie nieznacznie.
- Wybacz mi Darayawusie, to wyszło tak samo z siebie. A więc minęły już dwa lata, odkąd Twój ojciec...
- Został oskarżony o piractwo i zatopiony gdzieś na morzu Cieni przez tego cholernego Lorda? Owszem..
- Ejże! Jeszcze cię ktoś usłyszy i będę miał problemy! Pewnie nie uwierzysz, ale teraz jestem tu ważną personą... Lekarzem! - I choć brzmiało to
przekonująco, to drugi z mężczyzn roześmiał się głośno, bijąc przy tym w blat stołu.
- Ty lekarzem?! Przecież prawie że mdlałeś patrząc na odrobinkę krwi! Chyba ze mnie kpisz w żywe oczy! - Nie przestając się śmiać, otarł łezkę cieknącą
mu po policzku, a w tym czasie drugi z mężczyzn dodał z wyrzutem.
- Och dajże wreszcie temu spokój! To było prawie siedem lat temu i wcale nie zemdlałem tylko zwymiotowałem! Ile jeszcze będziesz mi to wypominał?
Byłem zwykłym dzieciakiem...
- Wszyscy byliśmy wtedy dziećmi. To były piękne czasy mimo, że wszystkich nas wychowały doki. A pamiętasz jak jednego razu przebrałem się za Twoją
siostrę i umówiłem się z tym sprzedawcą ryb, co zawsze robił do niej maślane oczka? A właśnie, co tam u niej?
- Wyszła za mąż przed rokiem... Za tego sprzedawcę ryb. Można rzec, że zeswatałeś ich ze sobą...Tak, doskonale pamiętam te wszystkie twoje wybryki.
Miałeś dar przekonywania i mistrzowsko odgrywałeś swoje role. To zawsze ty udawałeś, że coś cię boli, a my w tym czasie obrabialiśmy stragany. Tyle
razy, a oni dalej ci wierzyli. Ehh do licha, napijmy się! - Mężczyźni ponownie wznieśli, tym razem niemy toast, a następnie równo upili ze swoich kufli.
- Co cię Darayawusie sprowadza do domu? - Jeden z mężczyzn zapytał nieoczekiwanie. Odpowiedź jednak długo nie następowała. Jednak w końcu
młodzieniec przełamał się.
- Chciałem zobaczyć co u matki...
- Akurat! Wszyscy wiedzą, że to właśnie przez nią postanowiłeś opuścić miasto, by podróżować. Wątpię, abyś po dwóch latach postanowił się z nią
pogodzić. Nie ty!
- No dobra już dobra... Przybyłem to z powodu tego - Młodzian odchylił się na krześle, a następnie zza pazuchy wydobył stary, zniszczony zwój. Nie
rozwijał go jednak ani nie podał swojemu przyjacielowi.
- Ej, ej... Daj spokój. Ile ty masz lat? Ciągle wierzysz, że ojciec pozostawił ci jakiś skarb, gdzieś w tym mieście? Swego czasu przeczesaliśmy całą zatokę i
doki. Nawet nie zliczę ile razy nasi chłopcy by się potopili, gdy nurkowaliśmy w tym chędożonym morzu. A mam ci przypomnieć ile razy wpakowałeś nas
w kłopoty włamując się nie tam, gdzie nie powinieneś?! Swoją drogą, jak to się działo, że tylko ty nie ponosiłeś żadnych konsekwencji? Pieprzony
farciarz...
- Weź nie dramatyzuj, co? Nie moja wina, że zawsze były z Was takie bezmózgie łamagi. Uciekać trzeba umieć... Pływać z resztą też! - W tym momencie
chłopak wyciągnął rękę przed siebie, i oparł ją na ramieniu swego przyjaciela - Zrozum... To ojciec wszystkiego mnie nauczył. Był moim idolem...
Bohaterem rodem z powieści. To on wszystkiego mnie nauczył! Pamięć po nim to wszystko co mi pozostało... Mój Ojciec nie zrobił tej mapy po to, żeby
zapewnić bandzie głupich szczeniaków rozrywkę... Chciał mi coś przekazać i ja zamierzam dowiedzieć się co!
- Ehh, teraz już pamiętam dlaczego nasza paczka się rozleciała. Twoje dziecinne zachowanie zaprawdę może wpędzić człowieka do grobu... Dorośnij Nie
wiem, ożeń się... znajdź pracę. Czy czyszczenie okrętów było dla ciebie zbyt obraźliwe? Pewnie dla takiego Kapitana to hańba.
- Odrywanie skorupiaków od burt statków było w porządku, ale wiesz... Więcej zarabiałem bawiąc się w akrobatę kilka stóp nad owymi okrętami. - Po
usłyszeniu tej jakże celnej uwagi, drugi z mężczyzn nie wiedział już co powiedzieć. Po prostu więc zasłonił twarz własną dłonią i podparł się o stolik.
Daray dał mu chwilę, by ten przetrawił sobie wszystko w spokoju, a potem powiedział:
- Mój drogi przyjacielu... Dan. Urodziłem się w Trytonii i kocham to miasto. A nawet niektórych ludzi w nim żyjących! Ale wiesz... Nasze drogi rozeszły się
dawno temu. Nic mnie już w tym mieście nie trzyma
- Nawet twoja matka?
- Moja matka... Gdy ją spotkasz, powiedz jej, że wciąż jestem jej synem i, że ją kocham... Ale wciąż muszę coś załatwić.
- Sam jej to do cholery powiedz! Nie będę więcej robił za twojego posłańca! - Młodzian o imieniu Dan nie wytrzymał i wstał, zwracając tym samym uwagę
wszystkich wokoło. Daray jednak odpowiedział mu spokojnie
- Nie oszukuj się. Gdy tylko się rozstaniemy, od razu do niej popędzisz. Zawsze taki byłeś... zawsze mówiłeś jej o wszystkim co robiliśmy, zupełnie jakby
to była twoja matka, a nie moja. Po za tym na mnie już czas, czekają na mnie... - Osuszył swój kufel aż do ostatniej kropli, po czym wdzięcznie wstał ze
swojego miejsca. Drugi mężczyzna jednak pochwycił go jednak za rękę, nie pozwalając odejść.
- Czekają? Powinienem się domyślić, że znajdziesz sobie nowych towarzyszy po tym jak nasze drogi się rozeszły... Zawsze lubiłeś otaczać się sługusami.
- Właściwie to towarzyszki... w liczbie dwóch, jeśli już jesteśmy przy konkretach. I znając ich temperament, rozniosły by pół tej karczmy słysząc Twoją
sugestię co do niewolnictwa - Chłopaka aż otrzepało na myśl o tym co by się tu stało, lecz w następnej chwili już grzecznie, alestanowczo uwolnił swoją
dłoń.
- Żegnaj przyjacielu... - Tymi prawie, że nic nieznaczącymi słowami, pożegnał się i swobodnym krokiem ruszył w stronę wyjścia. Dan jeszcze przez długi
czas wpatrywał się w ślad za swoim byłym towarzyszem, który już dawno opuścił to miejsce. W końcu jednak usiadł ciężko na krześle i przez
zachrypnięte gardło wykrztusił
- Żegnaj, panie kapitanie...
Po wyjściu z oberży, Darayawus nie myślał już więcej ani o swoim przyjacielu, ani o matce. Nigdy bowiem nie należał do ludzi rozdrapujących stare rany
z przeszłości, a i też przez swój styl bycia nie miał czasu na powroty do przeszłości. Po za tym, jego głowę zaprzątał o wiele gorszy problem. A w jaki
sposób wytłumaczy się swoim dwóm drogim towarzyszkom. W końcu miał tylko zasięgnąć języka, a zniknął na przeszło godzinę.
''Cóż, Wilczycy rzucę byle ochłap, a i tak się na to złapie, jednak z Fin będzie problem... Ona zawsze szuka dziury w całym, a im logiczniejsza jest moja
opowieść, tym więcej ma zastrzeżeń. A co gorsze, Nikol jej słucha i potem obie suszą mi głowę!'' .Ale na to chyba nie mógł nic poradzić. Chyba od
początku tak już było. Chłopak w myślach sięgnął pamięcią wstecz do ich pierwszego spotkania. Pustynia, cholerny gorąc i zero dosłownie dostępu do
wody. Horror dla człowieka, który urodził się zaledwie parę metrów od morza. Jak on się tam właściwie znalazł? Ach, tak. Podróżował wraz z karawaną
błękitnym szlakiem. Jednak na szczęście lub nieszczęście, ktoś postanowił wyjawić mu, że wcale nie podróżują do Elisii. Jeden z kupców był jednak tak
miły, by poradzić mu, iż jeśli wysiądzie teraz przejdzie niewielki fragment pustyni, kierując się na południowy wschód, szybko dojdzie do celu. Jeszcze
kiedyś dorwie tego przeklętego kupca. On chyba tę pustynie widział tylko na mapie umieszczonej w książce dla dzieci! Faktem jednak było, że Daray
wtedy posłuchał jego rady i postanowił wstąpić na przeklęty piach Nanher... Szedł od dwóch dni zupełnie nie wiedząc czy idzie w dobrym kierunku.
Właściwie nie wiedział czy jeszcze żyje, czy może już dawno padł po drodze, a jego dusza jedynie tuła się po niesławnej pustyni. W końcu jednak padł z
wycieńczenia... Gdy ocknął się jakimś cudem, zobaczył nad sobą dwie piękne kobiety. Z początku myślał, że dobrzy bogowie jednak zlitowali się nad nim i
zesłali jego duszę do lepszego miejsca, gdzie opiekuńcze duchy się nim troskliwie zajmą. I zajęły się... przystawiając mu do gardła sztylet i dokładnie
przeszukując. Spanikował.. Zaczął wygadywać różne rzeczy, których już nawet nie pamięta, żeby tylko zachować swoje własne życie. Do tej pory nie wie,
jak to się stało, że postanowiły zabrać go ze sobą i po jaką cholerę przyszyły za nim do domu.
Młodzian dostrzegły na rynku głównym dwie znajome kobiety. Szukały czegoś, najpewniej jego. Cóż, szykowała się większa bura, na którą już powoli
szykował się mentalnie. Robiąc jednak dobrą minę do złej gry, po cichu przekradł się do nich i wesołym głosem zapytał.
-To co? Gotowe do drogi?