Lato było ciepłe tamtego roku, gdy na świat, w mało istotnej wiosce, która nie widnieje na mapach, przyszła Camelie - pierwsza, wyczekiwana córka i druga, z trójki rodzeństwa rodziny Praveen. Ojciec dziewczyny był niegdyś najemnikiem, matka zaś, jak sama twierdzi, jest szlachcianką z pochodzenia. Z historii, które rodzicielka niejednokrotnie opowiadała wynika, iż prababka Camelie wywodziła się z wyższych kręgów szlacheckich, ale porzuciła życie wśród wygód, dla miłości do elfiego najemnika - zaiste, łzawa to i urocza historyjka. Nie, żeby Camelie negowała jej prawdziwość, ale traktuje ona ją z lekkim przymrużeniem oka.
W przeciwieństwie do młodszej siostry i starszego brata, od najmłodszych lat nie wykazywała zdolności magicznych. Dlatego też, za sugestią brata, który także preferował walkę bronią białą od magii, przekonała ojca, by ten nauczył ją walczyć. Dziewczyna miała wtedy jedenaście lat, a ojciec najwyraźniej stwierdziwszy, iż jest to kolejny kaprys jego starszej córki, postanowił, że nauczy ją, ale sam zdecyduje, jaką broń dziewczyna dostanie i jak będzie wyglądało jej przygotowanie.
Do tej pory nie jest jasne czy chciał on zniechęcić Camelie tak ciężkimi treningami, czy może zarządził to ostre szkolenie w trosce o nią. Pewne jest jednak, że po dziewięciu latach, czasem bardzo wymyślnych form przygotowawczych - zarówno siłowych, jak i wytrzymałościowych - dziewczyna osiągnęła w tej dziedzinie więcej, niż spodziewał się po niej jej własny ojciec. Co więcej, opanowała nie tylko walkę mieczem półtoraręcznym, ale także w zadowalającym stopniu radzi sobie bez niego, co bywa przydatne, kiedy traci się broń, a także nauczyła się unikać większości ciosów.
Wracając pamięcią do treningów, jakie wymyślał jej ojciec przez te wszystkie lata, dziewczyna może jedynie wzruszyć ramionami i stwierdzić, że ''przynajmniej bieganie wkoło domu przy jednoczesnym śpiewaniu odniosło pozytywne skutki''.
Pomimo tego jak okrutne mogą wydawać się ''przygotowania'', jakim poddawał ją jej ojciec, Camelie miała całkiem radosne dzieciństwo.
Jako mała dziewczynka często wspinała się na drzewa, by chować się przed nadopiekuńczym bratem lub nieznośnymi kolegami z sąsiedztwa. Często też wraz z rodzeństwem i ojcem wybierała się na przechadzki do pobliskiego lasu lub nad rzekę, a kiedy skończyła piętnaście lat zaczęła także towarzyszyć swemu bratu w wyprawach w góry.
Od najmłodszych lat wykazywała także zainteresowanie śpiewem, jednak z powodu braku nauczyciela, sztukę tę opanowała, zaledwie w stopniu dostatecznym. Wraz z młodszą siostrą były także zakochane w koniach. Ledwie kwestią czasu, od dnia, w którym pierwszy raz usiadły w siodle, było, nim obie opanują sztukę jeździecką.
Matka dziewczyny zaś, upierając się odnośnie swych korzeni szlacheckich, dopilnowała, by każde z jej pociech odbyło odpowiednią edukację - przynajmniej w podstawowych dziedzinach nauki. Przekazała także swoją - jak się okazuje nikłą - wiedzę na temat dworskiej etykiety, a widząc predyspozycje Camelie do rysunku, chciała rozwijać u niej ów talent. Dziewczyna jednak wykazywała niewyjaśniony brak cierpliwości w zakresie nauki anatomii i zaawansowanych technik malunku. Dużo większe zainteresowanie przejawiała w odniesieniu do odczytywania starych map swojego ojca czy nawet, pozornie nudnego, pisania.
Życie w niewielkiej wiosce biegło swoim, powolnym tempem, jednak zarówno jej rodzice, jak i starszy brat widzieli, że dziewczyna nie czerpie przyjemności z ustatkowanego, spokojnego życia. Jasnym było, iż nie będzie szczęśliwa, jeśli zostanie w wiosce. Ponadto, nacisk matki upominającej, że dziewczyna wiecznie młoda nie będzie, co miało skłonić ją ku znalezieniu sobie partnera bądź przystaniu na kandydata, jakiego wybierze jej rodzicielka, potęgował uczucie przygnębienia u Camelie.
W pół roku po jej dziewiętnastych urodzinach, matka ustąpiła. Jak zwykle wiedziała, gdzie posłać syna, by ten odnalazł Camelie. Dziewczyna w pewnych kwestiach była bardzo przewidywalna.
Młody mężczyzna z każdym kolejnym krokiem rozważał, czy, aby na pewno chce przekazać siostrze decyzję ich matki. Przystanie na liczne prośby dziewczyny i ''puszczenie jej w świat'' było mu w niesmak. Bowiem brat dziewczyny przysiągł sobie, że nigdy nie pozwoli, by którejś z jego sióstr stało się coś złego, a tak nie mógł jej chronić. Od zawsze twierdził, że zarówno Camelie, jak i młodsza od niej Rennae, nie muszą się niczego obawiać, jeśli będą trzymać się blisko niego.
Karl zatrzymał się widząc swoją siostrę wpatrzoną w dal. Zapewne, znów wypatrywała przejeżdżających szlakiem handlarzy. Ciemnowłosy chłopak westchnął kręcąc lekko głową.
- Cami! Matka ma dla ciebie nowinę! - krzyknął na tyle głośno, by dziewczyna stojąca po drugiej stronie polany była w stanie go usłyszeć.
Słowa jego wywołały u brunetki przewidzianą reakcję. Camelie niczym wyrwana z transu obróciła się nerwowo tak, że teraz stała przodem do kierunku, z którego dobiegł do niej głos brata, po czym uśmiechnąwszy się, ruszyła żwawym krokiem w stronę chłopaka. Miała wyraźnie zadowolony wyraz twarzy, co ostatnimi czasy było rzadkością. Zatrzymała się dopiero w odległości kilku stóp od brata.
- Witaj - powiedziała pogodnym głosem, uśmiechając się przy tym radośnie.
Chłopakowi jednak nie było do śmiechu, co sprawiło, że zadowolenie brunetki szybko ustąpiło miejsca przygaszonej minie. Camelie spojrzała z niepokojem na starszego od siebie mężczyznę. Wyglądał na zmartwionego.
- Karl? - szepnęła przybliżając się nieznacznie. - Coś się stało?
W odpowiedzi usłyszała tylko cichy pomruk, a potem westchnięcie. Dziewczyna nie rozumiała.
- Powiesz mi w końcu? - dopytała zniecierpliwiona.
Kolejne westchnięcie. Tym razem, jednak odpowiedział.
- Matka ma dla ciebie- zawahał się - nowinę. Właściwie to umowę. - Spojrzał w stalowe niebo.
- Umowę? - Zdziwiła się dziewczyna.
W odpowiedzi chłopak tylko skinął głową, po czym gwałtownym ruchem wyciągnął z małej sakwy niewielki, zwinięty pergamin.
- Masz!
- Co to? - Zaskoczona cofnęła się o krok.
- Umowa. Bierz i czytaj, a potem decyduj. Mam cię zawieźć do domu albo do miasta. Wszystkie potrzebne rzeczy są na dole, przy koniu.
Dziewczyna rozchyliła usta w zdziwieniu.
- Ale... Jak... Jak to, do miasta? - mruknęła, zabierając papier od chłopaka.
- Czytaj - odparł wskazując brodą zwiniętą kartę, którą dziewczyna zaciskała teraz pomiędzy palcami.
Camelie cofnęła się jeszcze o krok, nim uniosła dłoń na wysokość klatki piersiowej. Ostrożnie rozwinęła nieco zgnieciony pergamin i przejrzała pobieżnie.
Przerażona rzuciła spojrzeniem na brata, a potem ponownie na rozwiniętą kartę.
- Chyba... Chyba nie rozumiem - szepnęła drżącym głosem. - Czyli co? Mama chce się mnie... - zawahała się, a jej oczy zaszły łzami - pozbyć?
- Na Łuski Prasmoka, nie! - krzyknął nerwowo. - Nawet tak nie myśl, słyszysz! Ona daje ci wybór.
- Wybór?
- Tak, wybór. - Odwrócił wzrok od dziewczyny i ciągnął dalej. - Taki, którego ja bym ci nie dał, ale decyzja nie należała do mnie. Wiedz tylko, że jeśli teraz wrócisz do domu, to, to - wskazał na kartę trzymaną przez brunetkę - nie będzie już aktualne.
- I mama ci tak powiedziała? - dopytała.
- I zapisała tam. - Uzupełnił wypowiedź dziewczyny, znów wskazując kartę pergaminu.
Dziewczyna zadrżała ponownie. Jej matka dała jej ultimatum. Zamyśliła się wpatrując w starannie zapisane litery. Mogła podążyć za marzeniami i pognać w świat albo wrócić. Zabawne, tak długo prosiła, by rodzice pozwolili jej wyruszyć w poszukiwaniu własnego miejsca. Wszyscy wiedzieli, że dziewczyna nie nadaje się do życia w tej skromnej wiosce, gdzie życie płynie spokojnie. Zbyt spokojnie jak dla niej. Tyle długich rozmów, nagabywań, a jej matka wydawała się być nieugięta. I, kiedy Camelie już praktycznie porzuciła chęć odkrywania świata i zaczęła godzić się z myślą o małżeństwie, własnej rodzinie i statecznym trybie życia, matka daje jej wybór. Dziwne, możliwość wyboru wydawała się być wybawieniem, a zarazem przerażała ją.
- Bez pożegnania? - szepnęła drżącym głosem jednocześnie unosząc wzrok znad pergaminu.
Chłopak wzruszył ramionami.
- Wiesz, że to złamałoby im serce. Sam fakt, że pozwalają ci iść, jest już z pewnością trudny. Osobiste pożegnanie by ich zabiło. Zabiłoby matkę.
Brunetka zwiesiła głowę, a dłonie opuściła wzdłuż ciała. Nabrała chłodnego powietrza w płuca, by uspokoić drżący oddech.
- I zawieziesz mnie do miasta? Tak bez niczego? - dopytała unosząc głowę.
- Mówiłem. U podnóża zbocza czeka koń, przy nim jest wszystko. No, nie patrz tak na mnie! Matka pakowała twoje rzeczy!
Dziewczyna westchnęła i bez słowa ruszyła przed siebie. Jej brat niczym poparzony prędko ruszył za nią.
- Prawie zapomniałem! Matka kazała ci dać ten wisiorek - powiedział wyciągając z sakwy złoty łańcuszek.
Camelie przystanęła przyglądając się uważnie wspomnianemu przedmiotowi.
- To należy do mamy! - krzyknęła, widząc drobno pleciony łańcuszek.
- A ona chce, żebyś ty go wzięła. Podobno ma cię chronić przed złymi wpływami. Nie pytaj, nie mam pojęcia, o co jej chodzi. Z resztą, ojciec też chciał żebyś coś miała. Przy koniu jest miecz, specjalnie dla ciebie - wymieniał dalej.
Wydawało się przez chwilę, że ich nastroje poprawiły się. Brunetka spojrzała w dal i westchnęła.
- Skąd wiesz, że w ogóle pojadę? - zapytała nie odwracając wzroku od nieznanego punktu na horyzoncie.
- Znam cię - odparł krótko.
Dziewczyna tylko parsknęła śmiechem i ponownie ruszyła w dół zbocza. Zapowiada się, że do tej małej wioski nieprędko wróci.