Otchłań, jak wiadomo, nie zawsze kojarzyła się z tym, co odrażające i zniszczone. Dawniej była to bardzo piękna kraina, taką też zapamiętała ją moja Nemorianka. Nie dane jej było ujrzeć ojczyzny wyniszczonej, choć też i pragnienie powrotu dawno w niej umarło. Z zupełnie innego powodu jednak. Jesteście gotowi na opowieść...?
Rasshe'eh zrodziła się w Otchłani jako dziecko o naprawdę niezwykłym potencjale. Dorastała w jednym z wielu arystokratycznych rodów, niespecjalnie zajmując się czymkolwiek niezwiązanym z magią. Świadoma swojej wielkiej mocy wyrosła na zapatrzoną w siebie i zuchwałą demonicę, przyzwyczajona zawsze stawiać na swoim. Nie szanowała nikogo, kto nie byłby w stanie mierzyć się z nią w talencie magicznym. Szybko jednak doszła do wniosku, że Otchłań daje jej ograniczone możliwości. Pragnęła poznać inne plany i ich magię, zanurzyć się w nowy typ energii. Czekała więc, aż dane jej będzie przekroczyć granicę między światami, a kiedy okazja się nadarzyła, bez żalu opuściła swoją ojczyznę. Zwłaszcza, że nowa rzeczywistość była zachwycająca. Barwy, zapachy, mnogość ras (wszystkie oczywiście dużo gorsze od Nemorian, ale każda różnorodność jest ciekawa) i przede wszystkim — magia. Trzeba jej przyznać, uczyła się szybko. Naprawdę posiadała talent do mocy, a jej ambicje były jasne — z czasem nauczyć się panować nad czystą energią. Bo jeśli nie ona, to niby kto? Przekonana o własnej wielkości, bardzo chętnie upokarzała innych. Nie widziała w tym niczego niewłaściwego — prawo silniejszego. Nie uznawała faktu, że nikt nie jest niepokonany i zawsze znajdzie się ktoś jeszcze lepszy. Przegięła o jeden raz za dużo, niemal zabijając jednego ze swoich przeciwników. Poświęciła też po fakcie dość sporo czasu, by uświadomić mu dotkliwiej jego niemoc i bezzasadność korzystania z mocy. Pech chciał, że pokonany miał patrona wśród Pradawnych. I wówczas to Rasshe'eh nie miała już wiele do powiedzenia... Myślała, że smok zwyczajnie ją zabije, miał jednak inne plany. Kiedy traciła świadomość, patrzyła w jego piękną twarz i była pewna, że nie zapomni jej nawet po śmierci.
Przytomność odzyskiwała rzadko i na bardzo krótkie momenty. Zazwyczaj nie była w stanie nawet skupić myśli, a już odpływała z powrotem. Wrażenia docierały do niej jakby z daleka, gubiła granicę między snem a jawą. Raz miała wrażenie, że siedzi w pałacu ojca i czyta stare księgi, a zaraz potem szybuje ponad chmurami ze skrzydłami jak u anioła. Czasami jednak przez te majaki przebijały się głosy. Ciche, miękkie, ale na swój sposób niosące zagrożenie. Czuła je, choć nie potrafiła się przed nim obronić. Wola nie istniała w tym stanie, pozostał raczej jej cień, za mało by się bronić.
- Opiera się...
- Ciekawy przypadek się trafił. To miłe, że akurat taka nam się trafiła.
- Tak. Jej zaklęcie było niezłe. Ellik twierdzi, że nic mu nie zrobiła, ale wszystko widać po jego aurze... - głos zaśmiał się, co w ogóle nie brzmiało sympatycznie — Biedna idiotka...
- Jeszcze ciągle ma szansę. Jest ogromne prawdopodobieństwo, że nie przeżyje nakładania znaków...
Rasshe'eh nie była zdolna zrozumieć sensu ich słów. Odpłynęła po raz kolejny, tracąc kontakt z rzeczywistością.
Stał przed nią, patrząc ze wstrętem w jej tlące się zielenią oczy. Pomimo idealnych rysów twarzy, wcale nie wydawał jej się piękny. Na sam jego widok wzbierało w niej obrzydzenie. Satysfakcję sprawiał jej tylko widok blizny, która została mu na ramieniu i części szyi po jej ataku. Chyba nie regenerował jej zbyt szybko. Uśmiechnęła się ironicznie, co dostrzegł od razu. Zmrużył powieki, a jej ciało eksplodowało bólem. Zacisnęła zęby, wydając z siebie tylko zduszony jęk. Dysząc ciężko i gnąc się w pół, oczy miała wciąż wlepione w Ellika. Jej spojrzenie obiecywało mu śmierć, poprzedzoną wcześniej straszliwymi męczarniami. Uśmiechnął się szeroko i szarpnął za obrożę na jej szyi. Poza nią nie miała na sobie niczego. Skórę zdobiły jedynie skomplikowane tatuaże, którymi w ciągu ostatnich dni (tygodni? Miesięcy?) pokryli jej skórę. No i ręce miała skrępowane za plecami.
- Opieraj się. Opieraj się, ile tylko zdołasz. Jeśli złamiesz się od razu, poczuję się bardzo, baaardzo rozczarowany.
W odpowiedzi napluła mu w twarz. Odepchnął ją brutalnie na zimne kamienie wilgotnego lochu i rozpłynął się w powietrzu. Świadomie użył teleportacji. W końcu była to technika, którą Rasshe'eh posługiwała się od zawsze... aż do teraz. Straciła swoją magię. Początkowo stwierdziła, że to z powodu osłabienia, ale szybko pozbyła się złudzeń. Tatuaże i obroża pochłaniały jej moc w momencie korzystania z niej. Czy istnieje gorsza kara dla Namorianina? Wówczas uważała, że nie.
Nie miała nic przeciwko rozczarowaniu Ellika, ale tym razem w grę wchodziła także jej duma. Nie zamierzała dać mu satysfakcji. Nie było jeszcze takiej osoby, która mogłaby ją złamać. Każdy potrafi związać nieprzytomnego i kazać mu potem przed sobą nago klęczeć. Jej spojrzenie mówiło mu jasno — przegrasz, stary. A on na to uśmiechał się. Niemal z czułością.
- Pokłoń mi się — powiedział, używając przy tym Głosu.
Zaśmiała się ochryple i splunęła na niego, zgodnie z codziennym rytuałem. Tym razem oberwała gorzej. Słabła. Loch był sterylny, idealnie wyczyszczony z wszelkiej magii. Demonica nie odczuwała ludzkiego głodu, jednak potrzebowała pożywić się energią magiczną od czasu do czasu. Jakby wyczuł, o co chodzi, bo przyłożył jej rozgrzaną dłoń do obojczyka. Poczuła moc, która momentalnie pobudziła cały jej organizm. A potem znikła, pozostawiając za sobą jeszcze bardziej dotkliwą pustkę.
- Pokłoń mi się, a dostaniesz tyle, ile tylko będzie ci potrzeba.
Po raz pierwszy, od kiedy trafiła w to miejsce, jej wola zachwiała się. Nieznacznie, ale jednak. Nie dała jednak nic po sobie poznać, wlepiła tylko w niego pełne nienawiści spojrzenie. Ellik zdawał się jednak znowu wszystko zrozumieć. Wyszedł, śmiejąc się głośno i pozostawiając ją z poczuciem klęski.
- Pokłoń mi się.
Pierwszy odruch był jasny — spojrzeć mu z drwiną w oczy i splunąć tak, jak zawsze. Zamiast tego, jej kręgosłup ugiął się, czoło dotknęło wilgotnego kamienia podłogi. Drżała cały czas, bynajmniej jednak nie z zimna. Już dawno osiągnęła stan, kiedy była w stanie mu się opierać. Była słaba, tak żałośnie słaba! Jedyne co jej zostało, to przeciągać wciąż moment własnego upadku. Odebrał jej już wszystko — wolność, magię, marzenia. Teraz pozbawił jej wreszcie tego, na czym zależało mu najbardziej. Godności. Z zadowoleniem kopnął ją pod żebra, a ona mogła się jedynie skulić na podłodze, pojękując bezgłośnie. Jak nigdy przypominała zwierzątko, zaszczute i wynędzniałe. Ellik wyszedł, nie dając jej ani odrobiny energii.
Wiedziałem, że się złamiesz — usłyszała jego głos w swojej głowie — Mogłem cię zmusić do posłuszeństwa od razu, z pomocą demonicznej magii. Ale chciałem, żebyś sama mi się pokłoniła. I teraz już nie zdobędziesz się nigdy na sprzeciwienie się mej woli.
Wcześniej sądziła, że nie da się jej zniszczyć bardziej, jednak jej oprawca był w tym doskonały. Rozpłakała się, nawet nie dbając czy słyszy jej szloch. To wszystko przestało mieć znaczenie, nie była już dumną demonicą, przed którą inni chylili głowy. Nie była głupia, dawno już straciła możliwość powrotu do tamtych czasów. Nie chciała jednak zginąć w tym miejscu. Jej wola istnienia kazała jej pochylił głowę i skamleć o łaskę. Nawet, jeśli nie miała absolutnie żadnej nadziei na lepsze jutro.
Minęło wiele czasu, zanim wypuścił ją z lochu. Na górze było łatwiej, energia magiczna była nareszcie obecna w powietrzu. Nie groziły jej już stany tego tragicznego osłabienia. Stopniowo przypominała sobie wyznawane dawniej wartości. Nie potrafiła jednak zbuntować się przeciwko swojemu panu. Zdominował ją totalnie, zniszczył psychicznie. Sama jego obecność budziła w niej przerażenie. Tylko w środku, gdzieś głęboko, pozwalała sobie na inne emocje. Potrzebowała czasu, by pozbierać się do kupy po takim rozbiciu. A on jej go nie dawał. Przynajmniej jednak było lepiej niż w lochu. Sama myśl o tym miejscu paraliżowała ją. Zamiast więc uciec, posłusznie wypełniała wszystkie polecenia Ellika. Przede wszystkim jednak się uczyła. Zabijać. Nie mogła się posługiwać magią, więc musiała sięgnąć po broń. Uczyła się chętnie, bo i tak nie miała nic lepszego do roboty. Poza tym jej partnerem do pojedynków zawsze był Ellik i otwarcie sugerował, by walczyła, aby go zabić. Chciała, naprawdę. Śpiący Twórca świadkiem, że chciała. Był jednak lepszy, był przeklętym mistrzem. A ponieważ raczej nie zaniedbywał treningów, prawdopodobnie nigdy nie będzie w stanie stanowić dla niego zagrożenia. W końcu nie wychowała się z rękojeścią w dłoni, zimne żelazo traktując raczej jako niepotrzebną zabawkę.
Potem zrozumiała, dlaczego uczył ją tego wszystkiego. Jako Nemorianka, mogła podejść praktycznie do każdego bez wzbudzania specjalnych podejrzeń. Każdy przecież zna ich neutralność. Także nikt nie spodziewałby się po niej walki mieczem, skoro jej rodzaj mistrzowsko posługuje się magią. A Ellik miał czasem ochotę usunąć pewne osoby tak, by nikt nie połączył morderstwa z nim. Wytresował więc sobie własną zabójczynię. Służyła mu dobrze i wiernie, choć lojalność nigdy nie była jej mocną stroną. Nawet on widział, że jej wola rośnie w siłę i może nadejść taki dzień, gdy ponownie będzie zmuszony zamknąć ją w lochu na długi czas. Zanim jednak demonica zdecydowała się na próbę ucieczki, Ellik oświadczył niespodziewanie, iż musi zniknąć. Przygotował dla niej specjalną celę w górach, gdzie spiął ją kajdanami jak pospolitego więźnia, po czym oddalił się, niczego nie wyjaśniając. Męka była ogromna, ale przynajmniej nie cierpiała z powodu braku energii magicznej w otoczeniu. Sama nie widziała, ile czasu tam spędziła, ani co się właściwie stało. Gdyby chciał ją ukarać, wystarczyłby znowu tamten loch...
Odnalazł ją mroczny elf, zdaje się nawet, że demonolog. Nie zapytała, co robił w okolicy, ani czy może mu się jakoś odpłacić za pomoc. Była wolna i nie musiała dłużej giąć karku przed kimkolwiek. Przybrała nowe imię, zrezygnowała z powrotu do Otchłani. To już nie było miejsce jej młodości, nic jej tam nie ciągnęło. Wróciła do swojej dawnej kryjówki po przedmioty, które kiedyś odebrała pokonanym przeciwnikom. Dawniej ich nie potrzebowała, teraz okazały się bardziej niż konieczne. Wyruszyła więc w podróż po krainach Alaranii, szukając sposobu na pozbycie się magicznej obroży i odzyskanie dawnej potęgi.