Pewnego dnia Ditarę, która była słynna w okolicach ze swojego talentu do uzdrawiania, odwiedził mężczyzna. Zwał się Veronius i był magiem, który zwiedzał świat w poszukiwaniu wiedzy. Wiedział, że jest czarodziejką i zaproponował jej układ. Chciał mieć dziecko, które będzie mógł uczyć magii i nie umrze wcześniej niż on sam, bowiem miał wobec potomka plany. Ditara doskonale go rozumiała. Sama nigdy nie chciała mieć dziecka ze strachu przed jego wczesną jak dla niej śmiercią. A to mogła być jej jedyna okazja, więc pomimo wahania, zgodziła się. Gdy narodził się ich syn – Lepo, ojciec chłopaka stał się jakoby innym człowiekiem. Dostrzegła w nim zło, którego nie dostrzegła wcześniej. Mieli zupełnie inne podejście do jego wychowania. Nie chciała go przy swoim synu, więc nakazała mu odejść. Veronius okazał się bezwzględniejszy niż mogłoby się wydawać, był gotów wyzwać Ditarę na pojedynek na śmierć i życie, jednakże roztropna kobieta wiedziała, iż nie ma szans na wygranie walki. Postanowiła zawrzeć z nim umowę, pierwsze 10 lat życia dziecko spędzi pod opieką matki, a po upływie tego okresu odda go ojcu. On, jednakże zastrzegł jeszcze jeden warunek, chciał by przysięgła, iż nigdy nie będzie ich szukać. Zrozpaczona i bezsilna kobieta musiała się zgodzić. Wybrała mniejsze zło. Mag wyjął pierścień z tajemniczego materiału, a następnie matka złożyła nad nim przysięgę krwi. Założył on go na swój serdeczny palec, niczym obrączkę ślubną, z obietnicą dostania swego potomka i wyruszył w dalszą podróż w poszukiwaniu wiedzy.
Dla Ditary była to najszczęśliwsza dekada jej zaprawdę długiego życia, lecz przez ten cały czas nie mogła pogodzić się z myślą, iż straci najcenniejszą dla niej osobę. Wychowywała syna najlepiej jak umiała, przekazała mu swą empatię, altruizm, łagodność, które przyszły mu z łatwością. Magia była dla niego równie naturalna co pierwsze kroki czy słowa. Gdy był trochę większy uwielbiał słuchać wykładów swojej mamy na temat jej zastosowania. Jednakże największą z przyjemności było pomaganie wraz z nią jej pacjentom. Gdy jej syn osiągnął wiek 9 lat musiała wyjawić mu prawdę i przygotować na nadchodzące niebezpieczeństwo, lecz jak mogła przekazać taką informację dziecku? Zwlekała z tym w nieskończoność, bowiem jak najdłużej chciała się cieszyć uśmiechem swego szczęścia, liczyła w głębi ducha, iż jego ojciec nigdy nie powróci, choć wiedziała, że to złudne nadzieje. Trzy miesiące przed jego urodzinami, które przypadały na miesiąc motyli, zebrała się w sobie i z załamującym się głosem oraz łzami w oczach wyjawiła mu jego historię. Lepo nie był do końca świadomy, jakie powrót ojca może przynieść konsekwencje, choć kto mógł być w pełni świadomy, co z tego wyniknie?
Ditara spodziewała się najgorszego. Nie spała całą noc, postanowiła spędzić ją przy swoim dziecku, chciała nacieszyć się być może ostatnimi chwilami szczęścia w swoim życiu. Po przebudzeniu Lepo wiedział, że nastał ten dzień. Cały poranek spędzili wspólnym śniadaniu oraz rozmowach. Ditara na pograniczu swoich zmysłów zaczęła wyczuwać tą aurę. Opisałaby ją jako intensywną i srebrną z poświatą bursztynu, choć jej najbardziej rozpoznawalnym znakiem była kakofonia odległego echa czyiś słów i grzmotów. Wyczuwała ją coraz mocniej, łzy stanęły w jej oczach, wiedziała, że nie ma dużo czasu. Uściskała chłopca i powiedziała, że będzie tu na niego czekać, choćby nie wie co, spojrzała po raz ostatni w jego zielone, pełne łez oczy i powiedziała tylko jedno - kocham cię.
Drzwi rozwarły się z hukiem, niewidzialna energia odepchnęła matkę do ściany i ogłuszyła ją. W drzwiach stanął wysoki mężczyzna, wiekiem przypominającym trzydziestoparolatka, spojrzał na chłopca taksująco i wskazał gestem, by do niego podszedł. Lepo podszedł powoli cały roztrzęsiony. Veronius spytał się chłopca czy wie kim jest. Pokiwał twierdząco głową. Zadowolony rzekł, że czas ruszać. Lepo jednak nie chciał opuścić matki i pozostał na swym miejscu. Ojciec zmarszczył swe brwi i powiedział jedynie - ostatnie ostrzeżenie. Miłość chłopca przewyższała jednak jego strach i nie poruszył się. Wściekły za nieposłuszeństwo syna, naparł swą mocą na umysł dziecka, a Lepo krzyknął z bólu. Wertował go w poszukiwaniu wspomnień i wiedzy. Gdy skończył powiedział tylko - tak samo żałośnie słaby jak matka - po czym ogłuszył chłopaka i przerzucił go na swego konia i ruszył w dalszą podróż.
Był to naprawdę trudny okres dla chłopaka - pełen bólu i cierpienia oraz niepohamowanej ambicji ojca. Veronius ponad wszystko cenił wiedzę i umiejętności i potrafił być bardzo okrutny, gdy tylko coś mogło rozproszyć Lepo w zdobywaniu wiedzy. W wieku 16 lat zauroczył się w pewnym starszym około 19 letnim mężczyźnie z towarzyszącej im służby. Jego ojciec był wściekły, gdy wyczytał to z jego myśli, iż ma czas na miłostki. Wyrzucił całą służbę, natomiast jemu zagroził, że następnym razem zabije każdego w kim waży się zakochać. Nie miał więc wyboru, musiał tłumić w sobie wszelkie zaczątki uczuć.
Wiele lat pod okiem ojca bardzo wpłynęły na rozwój jego umiejętności. Veronius sądził, że magia inkantacji jest ograniczająca, więc wieloletnie gnębienie syna bardzo rozwinęło jego wolę do tego stopnia, że bez trudu przerzucił się z magii inkantacji, jakiej nauczała Ditara, na rozkazów. Ból wzmacniał jego samego, za każdym razem potrafił się podnieść, gdyż wiedział, iż jego matka nie przeżyłaby jego śmierci. Głównie jego nauka polegała na zgłębianiu dziedzin energii i przestrzeni, których jego ojciec był ogromnym fanatykiem i równocześnie mistrzem. Jednakże nauka ich nie wzbudzała w nim sympatii, zapewne ze względu na drakoński system nauki.
I tak minęło 17 lat od odebrania Lepo od matki, choć on sam nigdy nie zapomniał jej ciepłego wizerunku. Będąc już 27 letnim mężczyzną wciąż podróżował z Veroniusem. Tym razem przemierzając Równiny Rafgarskie ojciec wydawał się dość spięty, co dość go zdziwiło. Po kilku dniach podróży dowiedział się, dlaczego. Veronius próbował uniknąć swojego dawnego wroga, który zamieszkiwał pobliskie tereny. Lepo w napięciu czekał, czy dojdzie do walki, w głębi duszy bardzo na to liczył. Naszła go jednak jeszcze jedna myśl - co, jeśli ojciec przegra a nieznany czarownik postanowi go wziąć w niewolę lub zabije? Zaczął się intensywnie zastanawiać nad decyzję, która miała zaważyć na jego przyszłości.
Zbliżali się do siebie w napięciu, aż Veronius zaatakował z zaskoczenia maga silną kulę energii. Nieznajomy, jednakże ją odparł. Walka dopiero się zaczynała i stawała się coraz bardziej intensywna i niebezpieczna. W pewnym momencie naszła go pewna myśl, a jeśliby pomóc obcemu? Nie wiedział, czy byłby zdolny zabić człowieka. Jednak z aktu desperacji postanowił spróbować. Wytężył swą wolę i zaczął dyskretnie formować kulę energii. Z łzami w oczach, stojąc około jednego sznura od swego ojca, mógłby go zabić albo chociaż spróbować. Zemścić się za te wszystkie lata bólu czy za skrzywdzenie matki. Wystarczyłoby tylko wypuścić pocisk. W jego głowie wybrzmiały dawne słowa ojca ,,tak samo żałośnie słaby jak matka" i już wiedział jaką decyzję podjąć. Zamknął swe oczy, skupił się jak tylko mógł, wezbrał swą wolę i... przeniósł się w kierunku Równin Andurii.
Otworzył swe oczy i zobaczył, że znajduje się w gęstym lesie. Choć nigdy nie poświęcił zbyt wiele czasu na naukę geografii, wiedział jedno, pomiędzy tymi dwoma równinami znajduje się tylko jeden las i jest to Las Driad. Dreszcze przebiegły po jego skórze, po raz pierwszy od dawna poczuł, że jest wolny, uśmiechnął się pierwszy raz od... nawet nie pamięta kiedy, może swego pierwszego zauroczenia? Wrócił jednak na ziemię, zdał sobie sprawę, że jego ojciec mógł wygrać ten pojedynek a on sam jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Przypomniał sobie o matce, pierwsze co to jego ojciec uda się właśnie do niej, gdy tylko zregeneruje się po pojedynku. Musiał ruszać. Teraz. Postanowił jednak nie używać teleportacji z dwóch względów, znał tylko część teoretyczną, natomiast pierwszy skok wykonał przed chwilą, o dziwo dość udany, ponieważ nie zmaterializował się, ani w drzewie, ani po środku oceanu. Po drugie, ojciec mógłby wyczuć jego magię i błyskawicznie go odnaleźć. Rozeznał się więc w kierunkach świata i ruszył forsownym marszem na wschód do swej matki.
Po wielu godzinach intensywnego wysiłku był coraz bardziej wyczerpany, już od dziecka nie wykazywał się tężyzną fizyczną, lecz zawsze nadrabiał to rozumem. Choć teraz bardzo brakowało mu odpowiedniej kondycji. Już dawno zatrzymałby się na choć krótki odpoczynek, lecz nie mógł sobie na to pozwolić, parł do przodu, dzięki samozaparciu. Przedzierał się przez gęsty las przez następne kilka godzin, będąc już na skraju wyczerpania, dotarł do polany wewnątrz lasu. Dostrzegł na niej jednorożca, nie był pewny czy to wynik zmęczenia czy też naprawdę tam stał. Podszedł na wszelki wypadek powoli i ostrożnie co by nie wystraszyć istoty. Nie zamierzał jej krzywdzić, miał nadzieję, że zaakceptuje jego obecność. Zwierzę zauważyło go i zadreptało kopytami lekko zdenerwowane. Postanowił nie zbliżać się bardziej i położył się, by na chwilę odpocząć. Usłyszał, jak stworzenie zbliża się powoli w jego kierunku. Gdy otworzył oczy, stał już obok niego. Wstał powoli a następnie delikatnie i ostrożnie skierował rękę w jego stronę. Zwierzę nie zareagowało, więc delikatnie je pogłaskał po delikatnej, białej sierści. Wiedział, że musi się już zbierać, by dotrzeć tam przed ojcem, lecz nie miał siły, by iść dalej o własnych nogach. Poczuł ogromną bezsilność.
-Potrzebuję twojej pomocy - rzekł w akcie desperacji.
- To waga życia i śmierci, przysięgam - powiedział łamiącym się już głosem.
Widząc brak reakcji stworzenia, wstał i ruszył przed siebie. Upadł po kilkunastu krokach, lecz nie mógł się poddać. Podniósł się ponownie, lecz tym razem u jego boku towarzyszyło mu zwierzę.
-Naprawdę dziękuję - powiedział po czym delikatnie na niego wszedł.
-Ruszajmy proszę - po tych słowach jednorożec ruszył przed siebie pędem.
Po kilku godzinach przebudził się, spojrzał na okolicę, doszedł do wniosku, że musiał być na skraju lasu, ponieważ zaczął już poznawać okolicę. Zatrzymali się przy pobliskiej rzece, gdzie ich dwójka się napoiła. Dopiero wtedy poczuł jak spragniony był przez cały ten czas. Podziękował za pomoc zwierzęciu. Wiedział, iż jest już zmęczone, więc nie chciał jeszcze bardziej go wykorzystywać. Obiecał, że jeśli będzie mieć sposobność odwdzięczy się mu tak, jak tylko będzie mógł i ruszył bezzwłocznie w kierunku chaty matki.
Podróż zajęła mu jakąś godzinę, a po tym czasie zobaczył utęskniony widok. Był to dom, jego prawdziwy dom. Podbiegł pod same drzwi i zapukał głośno i pośpiesznie. Usłyszał kroki po czym drzwi otworzyła mu kobieta, która wyglądała tak, jak ją zapamiętał.
-Witaj mamo - powiedział tylko po czym wpadł w jej objęcia.
Nie mogła uwierzyć, że mu się udało. Przez te 17 lat żyła w tak ogromnym poczuciu winy, iż mogłaby zakończyć swój żywot, gdyby nie nadzieja, że może go jeszcze kiedyś zobaczy. Przez jej głowę przebijało się tysiące myśli, lecz głos jej syna otrząsnął ją z transu.
-Musimy uciekać, w każdej chwili może tu dotrzeć Veronius!
Na samą jego myśl zrobiło jej się niedobrze. Pośpiesznie zaczęła pakować najważniejsze rzeczy, by zaraz wyruszyć. Umieszczała przedmioty w torbie z zawrotną prędkością, choć i tak nie było to dla niej wystarczająco szybko. Zostały jej już dosłownie ostatnie pakunki do wzięcia, lecz wyczuła coś. A raczej kogoś. ,,Nie, to niemożliwe, to nie może się znów powtórzyć”.
Gdy tylko chłopak wyczuł równocześnie obcą jak i znajomą aurę, zatrząsnął się ze stresu. Wiedział, iż nie ma już odwrotu. Skierował się na podwórze, by zmierzyć się z ojcem, jednakże ubiegła go matka. Nie próbowała nawet nawiązać dialogu, zaatakowała cała swą mocą w Veroniusa. Postawiona przez niego tarcza trzymała się stabilnie, lecz gdy Lepo miał dołączyć się do ataku matki, zaatakował ich umysły. Syn otoczył siebie i Ditarę tarczą, jednocześnie walcząc z obecnością w umyśle. Wpierw atak głównie był wymierzony w matkę, a gdy ta nie dała rady i straciła przytomność, skupił się na swym synu. Teraz miał nastąpić prawdziwy pojedynek. Czuł, że jego ojciec naparł na niego całą swoją wolą. Lepo nigdy wcześniej nie był taki przytłoczony. Veronius przeglądał jego wspomnienia, ukazywał najgorsze momenty w jego całym życiu, jakie były i jakie miały nastąpić. Chłopak spojrzał na leżącą obok niego matkę. Skupił się na wszystkich szczęśliwych chwilach, jakich kiedykolwiek doznał, poczynając od dzieciństwa u boku Ditary, uczucia pomagania chorym w lecznicy, wspomnienia pierwszej miłości czy kończąc na ucieczce od ojca. Poczuł się silny jak nigdy, kreował w swoim umyśle coraz to nowe mury, odgraniczające go od cudzych ingerencji. Nie chciał już nigdy, by ktoś mógł wkraczać do jego świadomości. Mury narastały niezwykle szybko i były tak mocne, że Lepo poczuł, że jeszcze trochę i zacznie tracić kontakt z rzeczywistością. Poczuł ukłucie strachu w sercu i całą swą wolą zahamował ich rozwój. Uczucie lęku przeminęło, tak samo jak obecność ojca w nim samym. Veronius stał zszokowany, na jego twarzy malował się gniew. Nim Lepo pojął, co zamierza zrobić jego ojciec, wycelował on kulę energii w jego matkę. Uświadomił sobie, że w międzyczasie opuścił tarczę i krzyknął, gdy pocisk w nią trafił i odrzucił ją na ścianę budynku. Jej ogromna część skóry była poparzona, a nawet w niektórych miejscach częściowo zwęglona. Lepo wiedział, że nie ma dużo czasu, jego rodzicielka umierała na jego oczach. Ojciec był gotowy do dalszej walki, skupiał całą magię na tarczy ochronnej i oczekiwał odwetu syna. Chłopak nie mógł pozwolić jej odejść, była w końcu jedyną osobą, którą miał szansę pokochać przez całe swe życie. Sięgnął w głąb, wyczuł w sobie coś dziwnego, coś na podobieństwo mocy płynącej wewnątrz siebie tuż pod warstwą skóry i wyrzucił ją z siebie wściekły wprost na ojca. Energia natychmiastowo przebiła barierę Veroniusa i zmieniła go w drobny proch. Lepo poczuł olbrzymie wyczerpanie i zaskoczenie połączone z bólem. Uświadomił sobie, że zabił człowieka. Nie byle jakiego człowieka, własnego ojca. Nie zamierzał go zabijać, chciał go tylko ogłuszyć, ale nie spodziewał się po sobie takiej mocy. Łzy naszły do jego oczu. Nie mógł o tym teraz myśleć. Wiedział, że nie cofnie jego śmierci, lecz może przed nią kogoś uratować. Znalazł się tuż przy matce i obejrzał jej rany. Oddychała płytko, a jej ciało było na skraju funkcjonowania. Wytężył swój umysł i chciał uleczyć ją przy pomocy magii rozkazów. Jednakże nic się nie działo. Spróbował uformować za pomocą niej kulę energii, lecz ona także nie powstała. Uświadomił sobie, że bariera wokół jego umysłu zablokowała jego kontakt woli ze światem. Zbyt wiele czasu minęło od tego, jak ostatnio używał inkantacji. Nie mógł w tak ważnej kwestii ryzykować pomyłką. Skupił się ponownie na energii, która drzemała wewnątrz niego. Choć było jej zdecydowanie mniej niż wcześniej, wciąż tam była. Nie miał już innego wyboru, zaczął ją formować w uzdrawiający strumień. Widział jak obrażenia powoli znikają, lecz jej stan był zbyt ciężki. Musiał użyć jej o wiele więcej, choć już teraz odczuwał osłabienie. Zamknął oczy i wylewał z siebie potok mocy, jaki mu jeszcze pozostał, czuł, że życie w nim przygasa z każdą chwilą. Wiedział, że jego wewnętrzny ogień zaraz zgaśnie, jeżeli nie przestanie. Odciął strumień magii w ostatnim momencie i spojrzał na matkę, która wyglądała już o wiele lepiej i padł tuż przy niej.
Czuł się ledwie żywy, gdy do uszu dobiegł go głos matki:
-Skarbie, witaj w domu. Przepraszam cię, że musiałeś go zabić - powiedziała Ditara.
-Bardzo cię kocham - wyszeptał chłopak i z powrotem stracił przytomność.
Po dniu odpoczynku nadal czuł się, jakby był półżywy, mógł jednak już stać o własnych nogach. Zabójstwo ojca nie dawało mu spokoju i czuł, że ciężar ten nie zniknie zbyt szybko. Z ciała Veroniusa nie pozostało nic, poza tajemniczym pierścieniem, który nosił na swym palcu.
Po kilku dniach od zdarzenia pod domem pojawiło się pewne nietypowe na tych terenach zwierzę. Był to jednorożec, ale nie byle jaki, ten sam, który postanowił mu pomóc. Wpierw dostarczył mu wody i pożywienia. Następnie poczuł się zobowiązany do opowiedzenia mu swojej historii. Miał nadzieję, że zwierzę go rozumie. Był pewny, że istota ta potrafi wyczuć, iż się zmienił. W końcu nosił krew na rękach. O dziwo nie odszedł. Patrzył tylko dużymi, smutnymi oczami, wyrażającymi coś na wzór współczucia.
Lepo przez następne 30 lat pomagał pacjentom wraz z matkom i pochłaniał zgromadzoną przez nią wiedzę na temat uzdrawiania. Z datków od ludzi rozwinęli własną lecznicę, dzięki której uratowali wiele żyć. Gdy Ditara przekazała mu wszystko, co wiedziała, zachęciła go, by wyruszył w świat i pomagał tym, którzy pomocy potrzebują. Jednakże wciąż nie mógł poradzić sobie z własnym poczuciem winy, bał się wyjść do zwykłych ludzi bez nadzoru matki, bowiem bał się, że kogoś skrzywdzi. Postanowił szkolić się dalej na uniwersytecie magicznym, by rozwijać swoje magiczne umiejętności i mieć kontakt z jak najmniejszą liczbą ludzi. W wolnych chwilach spędzał czas ze towarzyszem Venerem, który nie opuścił go wbrew wszelkim przewidywaniom. Przez te 20 lat nauki stopniowo coraz bardziej otwierał się na innych, aż w końcu przełamał swój strach i postanowił wyruszyć w swoją pierwszą samodzielną podróż. Ciekawiła go również kwestia tajemniczego pierścienia, pragnął zgłębić jego tajemnice, choć dotąd jeszcze nie odważył się go założyć. Mimo że miał na karku już 77 wiosen, tak naprawdę nigdy nie poznał prawdziwego świata. Jednakże postanowił to zmienić.