Rytmiczne uderzenia kilofa, siarczyste przekleństwa i upiorne zimno - takie właśnie są realia w jakich dorasta większość krasnoludów.
Bervisar nie jest wyjątkiem od tej reguły - urodził się w Durum - Eris, czyli otoczonej górami sieci wykutych w skale korytarzy, w której brodate istoty niewielkiego wzrostu zaharowują się do zasranej śmierci w imię bogactw i budowania kolejnych wymyślnych komnat mających poprawić dobre mniemanie o sobie ogółowi krasnoludzkiej rasy.
Większość jego życia nie przejawiała zupełnie nic ciekawego.
Jego dziad był górnikiem, ojciec górnikiem, matka górnikiem, brat - nie zgadniecie - również górnikiem. Nie spodziewajcie się więc żadnych rewelacji – no może poza tym, że Bervisar był kurduplem nawet jak na krasnoluda - zgodnie z rodową tradycją, zrywał się na swoje krótkie nóżki i kroczek za kroczkiem łaził w nieskończenie długie korytarze ciągnące się pod ich miastem, by do znudzenia walić kilofem w kolejny punkt bez żadnego znaczenia.
Nigdy nie lubił tej pracy. Ani nie był w niej dobry, nie miał żadnego specjalnego zmysłu czy intuicji, ani nie był wytrwały - męczył się jako jeden z pierwszych, narzekał jeszcze zanim dotarli do złóż, a gdy nawet otrzymywał zapłatę, nie znajdował nic, na co mógłby ją spożytkować by być z tego zadowolonym.
Mimo sprzeciwów ojca, dwukrotnie próbował w życiu odmienić swój los, chwycić się innego fachu - przez paręnaście lat praktykował jako kowal - tu również nie był jednak w żaden sposób wybitny. Pewnie, wykuć miecz czy naprawić narzędzia mógł i potrafił, ale robota wcale nie była lżejsza, zapłata jeszcze gorsza, a do tego musiał wysłuchiwać złorzeczenia ojca brzmiące mniej więcej "Ty chędożony kurduplu, sto lat Cię chowam u własnej piersi, dupsko podcieram a Ty się od rodzinnej tradycji odwracasz?".
Poza tym, rzecz jasna o ile naprawić kilof potrafił, o tyle w krasnoludzkim świecie istnieli kowale-legendy, potrafiący przygotowywać wzmacniane magią run bronie, które nigdy się nie tępiły, nie traciły na jakości a samo ich posiadanie napawało posiadacza niesamowitym uczuciem potęgi.
Wrócił więc do górnictwa i kolejną próbę zmiany podjął dopiero po dwudziestu latach. Drugia próba zmiany swojego losu też polegała na próbie przebranżowienia się- tym razem na żołnierza - ale pomijając nieudolność bojową oraz wiążące się z wojną zagrożenia, regularne marsze na wielkie dystanse przerastały jego predyspozycje i aby nie spowalniać dobrze przygotowanych i wyćwiczonych towarzyszy, musiał się wycofać.
W wieku stu siedemdziesięciu lat dorobił się syna, na imię dał mu Ralihar. Syn idąc w ślady swego ojca - kompletnie nie przepadał za tyraniem całymi dniami w kopalni, dzień za dniem waląc kilofem w skałę. Bervisar jednak różnił się od swojego ojca, i choć jemu samemu bunty i alternatywy nie wypaliły kompletnie, Ralihara wspierał całym sercem. Krasnoludzkie dziecko miało całe mnóstwo szans, których ojcu zawsze brakowało, Rali uczył się grać na instrumentach, uczył się rysować mapy, potrafił tropić, czytał i pisał a także... próbował zgłębiać tajemnice magii. W przypadku Bervisara nie było nawet mowy o próbach - krasnoludy z natury są oporne a w ich świecie dostęp do jakichkolwiek materiałów stanowi coś bardzo kosztownego. Ralihar uparł się jednak, że chce zostać czarownikiem więc ojciec tyrał w kopalni by spełnić tą zachciankę. Będąc zupełnie szczerym, dopiero kiedy miał cel - nawet, jeżeli to nie był jego cel - na który przeznaczał wszystkie zdobyte pieniądze, praca wydała mu się nieco lżejsza i posiadała jakiś sens.
Ralihar okazał się pojętny i uzdolniony, bardzo szybko podłapał podstawy i potrafił sam zapewnić sobie środki na dalsze zgłębianie wiedzy. Przez pewien czas terminował nawet u mistrzów krasnoludzkich run, ale porzucił to twierdząc, że pragnie więcej swobody. Kilkukrotnie wyruszał w podróże a wracał z nich znacznie bogatszy w wiedzę.
Bervisar lubił słuchać syna gdy ten opowiadał o zewnętrznym świecie, którego starszy krasnolud nigdy na dobre nie zasmakował. Czuł też satysfakcję widząc, że kosztem odrobiny cierpliwości Ralihar potrafił tworzyć przedmioty dające światło, ciepło i siłę, które sprzedawał później za więcej, niż sam Bervisar potrafił zarobić trzy dni machając kilofem.
Życie maga wydawało się ciekawe, lekkie i przyjemne.
To przykre, że zakończyło się przedwcześnie.
Pewnego wieczora, gdy Ralihar siedział z ojcem w zimnym pomieszczeniu popijając przyniesiony z zewnętrznego świata bimber zaskakująco dobrej jakości, do drzwi desperacko próbowała się dobijać bratanica Bervisara. Wpuszczona do środka bez chwili zwłoki zaczęła lamentować. Nie od razu, z jej słów udało się wyciągnąć jakiś sensowny ciąg zdarzeń, ale w końcu dowiedzieli się o dziwnych wstrząsach, zawalających się tunelach oraz jej synach uwięzionych gdzieś w labiryncie korytarzy. Kobieta akurat wyruszała z transportem z powrotem do miasta gdy wszystko się zaczęło. Po skali zjawiska oszacowała, że sama sobie nie poradzi - porzuciła wózek i pomknęła czym prędzej po pomoc.
Dwójka krasnoludów nie czekając wiele ruszyła z akcją ratunkową, kobietę wysyłając do Grothera, który miał zorganizować pomoc i dołączyć do nich tak szybko jak to możliwe.
Samo dotarcie na głębokość, z której przybyła kobieta zajęło im bite cztery godziny. Poszukiwania możliwych ścieżek i oszacowania skali zniszczeń kolejną godzinę. Wtedy też dołączyła do nich siódemka innych krasnoludów oraz sama bratanica Bervisara. Jak się okazało – żadne z przejść do tuneli w których prowadzono wydobycie nie pozostało nienaruszone – zaczęli więc akcję odkopywania.
Po długiej i wyczerpującej pracy udało się zabezpieczyć jedną ze ścieżek i ruszyć w głąb korytarzy by odnaleźć uwięzionych górników – już w trakcie poszukiwań wśród odciętych niedawno korytarzy, niepokojące wstrząsy powróciły a cała akcja stała się jeszcze bardziej desperacka.
Zaginieni górnicy okazali się żywi co do jednego, choć część z nich była pokaleczona. Dwóch miało połamane nogi, jeden przebite płuco.
Ewakuacja nie była tak sprawna, jak wszyscy by sobie życzyli, niemniej wśród górników czuć było wyraźną ulgę i zapał.
Do czasu, aż ich jedyna droga ucieczki zaczęła się walić.
Uratował ich Ralihar – dramatycznie rozpościerając ręce, w obu dłoniach ściskając jakieś trudne do opisania przedmioty. Ruch ten, a może bardziej to, co trzymał podczas jego wykonywania, jakimś sposobem powstrzymało kamienie przed odcięciem im drogi. Widok był niesamowity, duma wypełniająca pierś Bervisara wielka, szybko jednak przerodziła się w poczucie zgrozy, strachu i przerażenia. Ralihar ugiął się pod ciężarem wielu ton skał. Nie pozwolił im wprawdzie spaść na krasnoludzie głowy, ale nogi nietypowego maga nie wytrzymały ciężaru i padł na kolana. Ucieczka z triumfu przerodziła się w żałobę. Nie trzeba było żadnych słów – wszyscy wiedzieli, że Ralihar ledwo walczy z ciężarem, nie ma szans się podnieść. Nikt z obecnych nie miał żadnej mocy zdolnej go uratować. Uciekli wszyscy. Każdy z żalem w sercu. Bervisar wbrew swej woli. Niskiego krasnoluda odciągnęli siłą od walczącego z ciężarem syna, a choć starał się jak nigdy dotąd, nie udało mu się wyrwać z dłoni towarzyszy. Nim do końca odeszli z podtrzymywanego magią terenu, skały runęły, miażdżąc Ralihara na oczach ojca, a także raniąc jednego z tych, którzy odciągali Bervisara.
Stary krasnolud, wyrzucając z siebie powietrze w głośnym krzyku bólu i rozpaczy w końcu wyrwał się z trzymających go ramion i gołymi rękami próbował odkopać zawalone skały. Nie miało to żadnego sensu, mimo to Bervisar nie poddawał się.
Pozostałe krasnoludy po długiej chwili pełnego bólu milczenia wróciły do miasta, żeby zająć się rannymi i sprowadzić pomoc i zaopatrzenie. Została z nim tylko bratanica targana wyrzutami sumienia, obwiniając się za śmierć Ralihara.
Wstrząsy nie powtórzyły się już.
Bervisar nieustannie walczył ze skałami, lecz choć pięć godzin kopał, kruszył i wyciągał, nie zbliżył się ani trochę do swojego celu. W końcu osunąwszy się z sił usnął.
Gdy się obudził u wylocie tunelu praca trwała w najlepsze, wściekły na siebie za sen dołączył z zapałem. Mimo iż widział na własne oczy jak przygniata ciało Ralihara, jakieś absurdalna część jego krzyczała, że syn na pewno to przeżył.
Po trzech dniach walki z coraz to nowszymi kamieniami zsuwającymi się w miejsce wydobytych, w końcu zaczęło ich ubywać.
Czwartego dnia znaleźli zmasakrowane zwłoki. Ciężko było poznać krasnoluda, który leżał pod skałami, ale Bervisar porzucił bezsensowne nadzieje. Wiedział kto tam leży. Pogrążył się w cichej rozpaczy.
Już po powrocie do miasta, podczas przygotowań do pogrzebu i próbie poskładania tego, co zostało ze szczątek Ralihara do kupy odnaleziono zachowany w dobrym stanie amulet. Przedmiot nie wyglądał na wartościowy – stanowił płaskie metalowe koło wycięte w środku. W dwóch miejscach na jego zewnętrznej krawędzi zrobiono niewielkie wcięcia. Na całym kole w trzech kręgach wybito krasnoludzkie runy. Ostatni krąg z runami – najbliższy zewnętrznej krawędzi koła –przykryty został wykutym z miedzi wężem lub smokiem – ciężko stwierdzić – na którym wypalono dwanaście okręgów różnej średnicy.
Bervisar postanowił zdecydował nie chować przedmiotu wraz z synem, zamiast tego chciał dowiedzieć się czym jest.
Przez kilka miesięcy jedyna odpowiedź jaką słyszał od pytanych krasnoludów, to to, że amulet jest zwyczajną ozdobą. W końcu jednak Bervisar usłyszał inne wyjaśnienie – jeden z kowali run stwierdził, że wybite w wewnętrznym kręgu znaki miały służyć trwałości i pamięci. Ralihar próbował zastąpić konieczność przechowywania wiedzy w księgach i zwojach, które ciężko transportować po całym świecie. Niestety, kręgi dalsze od środka amuletu stanowiły zagadkę-eksperyment, a dokładne działanie pozostało nieodgadnione.
Bervisar dowiedział się także, że najprawdopodobniej – o ile w przedmiocie w ogóle zawarto jakąś wiedzę – aby ją uzyskać potrzebna będzie nie znajomość run, lecz magii jako takiej.
Wtedy też stary krasnolud postanowił po raz trzeci porzucić ścieżkę górnika, pójść w ślady syna i stać się potężnym czarownikiem. W końcu – magowie mają lekkie życie.
Spędził trzy lata nad księgami zmagazynowanymi przez syna w początkach jego nauki. Musiał co prawda mocno popracować nad umiejętnościami czytania, które nie były mu potrzebne przez większość życia, a gdy w końcu pokonał tą przeszkodę, musiał zmierzyć się z faktem, że czytanie o czarowaniu a czarowanie to jeszcze nie to samo.
Trzy lata i dwanaście dni od momentu w którym postanowił zostać czarownikiem (odcinając się przy tym od wszystkich, którzy jak zwykle próbowali wybić mu z głowy rewolucję) udało mu się po raz pierwszy opanować coś tak banalnego jak wyczarowanie płomienia wielkością porównywalną do tego, który można wyczarować zapałką. Dla zwiększenia dramatyzmu i skali zjawiska, Bervisar ćwiczył od kilku tygodni w zupełnie ciemnych pomieszczeniach, przekonany, że w ciemności płomień łatwiej będzie widzieć (a co łatwiej zobaczyć to łatwiej kontrolować). Jak widać miał rację.
Pękał z dumy, rzecz jasna.
Poczucie samozachwytu nie trwało jednak zbyt długo. W momencie, w którym nad jego paluchem tlił się niewielki płomień, krasnolud dostrzegł, że od amuletu leżącego od wielu miesięcy na regale zaczęło emanować subtelne, ledwie widoczne światło. Nie dostrzegłby go, gdyby poza parodią płomienia było tu jakieś istotne źródło oświetlenia.
Gdy tylko to zobaczył pobiegł w stronę regału, momentalnie tracąc kontrolę nad swoim płomyczkiem, co skutkowało zgaśnięciem światła tak gwałtownym, że krasnolud potknął się, wywalił regał i zgubił amulet.
Bity kwadrans zajęło mu znalezienie zguby w ciemnościach, ale za to dosyć szybko powiązał używanie magii z medalionem i spróbował wyczarować płomień trzymając go w dłoni.
I wtedy, pierwszy raz od ponad trzech lat usłyszał głos syna.
„To prawdopodobnie przez Thargorn. Oddziałuje na całą naszą rasę. To przez niego ciężej opanować krasnoludom magię.”
Bervisar przysiadł na podłodze pełen wzruszenia.
A następnie słowa i obrazy natarły na jego umysł szturmem. W jednej chwili zobaczył tysiące różnych rysunków, zwojów, kart, krain… Wiele różnych zdań nakładało się na siebie w niemożliwy do zrozumienia sposób. Bervisar zwymiotował, a zaraz po tym stracił przytomność. Nim się wybudził, w jego głowie szalały dziesiątki koszmarów i wizji – przedstawiających na zmianę wędrówki jego syna lub różne wizje jego śmierci.
W końcu starszy krasnolud otworzył oczy, wytarł dłonią brudną brodę i zaklął.
Amulet wciąż znajdował się w jego drugiej dłoni, ale nie wydawał się oddziaływać na krasnoluda w żaden sposób. Bervisar spojrzał na przedmiot zastanawiając się tu się przed chwilą wydarzyło. I ponownie usłyszał głos syna, ponownie w formie pojedynczego zdania:
„Na pewno trzeba dopracować sposób użytkowania ale to nie jest teraz ważne. Ważnym jest to, że mogę w nim zapisać obrazy, teksty, myśli – wszystko, do czego będę musiał kiedyś wrócić…”
Krasnolud eksperymentował cały dzień i odkrył, że potrafi odtworzyć dowolną myśl, zdanie lub obraz, które zostało zapisane w amulecie a on kojarzył mniej-więcej czego dotyczyło. Nie potrafił natomiast odnaleźć odpowiedzi na własne pytania. I nie potrafił powstrzymać pojawiających się losowo zdań nijak nie związanych z czymś czym się aktualnie zajmował.
Za „sugestią” amuletu, postanowił opuścić rodzinne strony, wyrwać się spod wpływu krasnoludzkiego kamienia doświadczyć „prawdziwej magii”. Cokolwiek to znaczyło. Odkrył również, że w amulecie były zawarte dokładne informacje o różnych rytuałach, sposobach zaklinania i tym podobnych, jednak o wiele rzadziej opisane były efekty, jakie miały dawać. Poza tym – jak odkrył dosyć prędko, dokładna znajomość jakiegoś rytuału nie oznacza, że przeprowadzi się go dokładnie.
Dlatego też Bervisar zaczął eksperymentować i tworzyć magiczne przedmioty, choć efekty przeważnie pozostawały jedną wielką niewiadomą nawet dla niego samego.