Oglądasz profil – Bea

Awatar użytkownika

Ogólne

Godność:
Bea Jorli Akosta
Rasa:
Alarianka
Płeć:
Nieokreślono
Wiek:
26 lat
Wygląda na:
0 lat
Profesje:
Majątek:
Sława:

Aura

Może to i niewielka aura. Tak, może to nawet taki kurdupelek, ale jak błyśnie zaczepnie, to nie sposób przejść obok niej obojętnie. Wabi gładkością zadbanej skóry, jej zapachem, a także wonią zakurzonej drogi. Miękka w dotyku, podtrzymuje zainteresowanie gnąc się frywolnie między ostrymi strunami i wygrywając na nich milczącą melodię kobaltowej ciszy. Przyobleka się następnie w suche płachty roztańczonej miedzi i oblepia je cyną, dla podkreślenia atutów. Czuć od niej delikatne, przyjemne ciepło, gdy zaprasza na parkiet i otumania poświatą z migoczącego szmaragdu. Pod koniec spotkania uśmiecha się i ustami przyozdobionymi szminką koloru żelaza, składa na Twoim policzku pocałunek, niby łagodny, a zarazem głęboko palący. Jeśli z ciekawości spróbujesz tego śladu, dowodu na odwagę i nagłą poufałość, zdziwić się możesz goryczą, choć kto wie - może nie spodziewałeś się tam raczej tej kwaśnawej nuty?

Informacje o graczu

Nazwa użytkownika:
Bea
Grupy:
Płeć gracza:
Mężczyzna

Skontaktuj się z Bea

Pola kontaktu widoczne tylko dla zalogowanych użytkowników.

Statystyki użytkownika

Years of membership:
5
Rejestracja:
5 lat temu
Ostatnio aktywny:
-
Liczba postów:
2
(0.00% wszystkich postów / średnio dziennie: 0.00)
Najaktywniejszy na forum:
Księga Boskich Praw
(Posty: 2 / 100.00% wszystkich postów użytkownika)
Najaktywniejszy w temacie:
Prośby o sprawdzenie KP
(Posty: 1 / 50.00% wszystkich postów użytkownika)

Połączone profile

Brak profili posiadających połączenia.

Atrybuty

Krzepa:niezbyt silny, wrażliwy
Zwinność:bardzo zręczny, dokładny
Percepcja:niedowidzący, czuły słuch, przytępiony smak, wyostrzone czucie, pozbawiony zmysł magiczny
Umysł:pojętny, błyskotliwy, silna wola
Prezencja:Ładny, nieokrzesany, charyzmatyczny

Umiejętności

Gra na instrumencie (lutnia)Biegły
PoezjaMistrz
RecytacjaBiegły
ŚpiewBiegły
TaniecOpanowany
Otwieranie zamkówPodstawowy
JeździectwoPodstawowy
EtykietaOpanowany
FizykaBiegły
MatematykaBiegły
KulturoznawstwoBiegły
MedycynaPodstawowy
HistoriaBiegły
HandelOpanowany
GeografiaPodstawowy
PoliglotyzmOpanowany
Jest nie tylko biegła w mowie i piśmie, ale udało jej się również opanować oprócz mowy wspólnej kilka innych języków (i tu przydałoby się wsparcie co do tego, jakie to mogą być języki).
Władanie bronią białą (sztylet)Opanowany
Władanie bronią miotaną (nóż do rzucOpanowany
Pozwala na w miarę sensowne wykonywanie rzutów do celów statycznych jak i ruchomych (ale bez rewelacji).
Władanie bronią biała (toporek)Opanowany
Pozwala na sprawne posługiwanie się wszelkimi rodzajami nieskomplikowanych i krótkich toporów w walce
UnikiOpanowany

Cechy Specjalne

Mocna głowaZaleta
W żyłach Bey płynie najwyraźnie wino, bo ta mała istotka jest pod względem spożywania trunków łatwa do zbagatelizowania.
Słabość do używekWada
Ciężko jest Bei odmówić sobie zapalenia jakichś ziół albo poczęstowania się porządnym alkoholem.
Lekka jak piórkoWada
Może dla kogoś, kto zamierzałby ją przenieść przez próg to zaleta, ale dla kogoś, kto chciałby ją unieść i porwać właściwie także.

Magia:

Nowicjusz

Przedmioty Magiczne

Mroczny

Charakter

Bea jest właściwie kimś, kogo śmiało można określić mianem waganta. Jest niezwykle oczytana jak na swój wiek, jej życie to nieustanna droga, a cel tej drogi to podziwianie i poznawanie uroków świata przy jednoczesnej olbrzymiej beztrosce. W istotach inteligentnych, zwierzętach, roślinach i zjawiskach przyrody szuka piękna i stara się to piękno opisywać w swoich utworach poetyckich albo elaborować o nim na miejskich rynkach czy na rozstajach dróg. Uważa, że większość konfliktów między inteligentnymi bytami wynika z ich braku zrozumienia jałowości istnienia. Ale z drugiej strony nie postrzega tej jałowości fatalistycznie, widzi w niej raczej wyzwolenie. Na zarzut: „Skoro życie jest bezcelowe, to po co starać się być dobrym i przyjaznym?”, odparłaby Bea najpewniej: „Skoro życie jest bezcelowe, to po co być niegodziwym i starać  się osiągać cokolwiek za wszelką cenę?”.


Uwielbia wdawać się w dyskusje tylko po to, żeby zepchnąć je na zupełnie absurdalne tory. Jest zdecydowanie optymistycznie nastawiona do życia, choć nie oznacza to, że nie potrafi się nad czymś rozczulić albo zapłakać, bo jak na prawdziwą poetkę przystało, ma w sobie dość wrażliwości, aby uronić łzę nad najbanalniejszymi sprawami i dość opanowania, aby nie zarazić się paniką od kogoś innego. Mimo to jest zdecydowanie zbyt gadatliwa i najpewniej przy dłuższym kontakcie może być irytująca, co zresztą tłumaczy, dlaczego nie jest członkinią żadnej grupy artystycznej (choć sama powiedziałaby, że po prostu ceni swoją niezależność).

Nie jest jednak osobą bezpośrednią, choć zazwyczaj wydaje się być nieokrzesana, niewychowana, niechlujna i chaotyczna, to jeśli tego wymaga sytuacja, potrafi zachować się niezwykle elegancko. Jest także przy tym dość delikatna i zazwyczaj owija w bawełnę, jak to się mawia. Owija do tego stopnia, że jej słowa mogą czasem brzmieć jak artystyczny bełkot. Dlatego też uważa odgórnie narzucone prawa za coś bardzo ważnego, choć jest przekonana, że warto je łamać, jeśli okazują się być w danej sytuacji bezsensowne i zbytnio ograniczające.

Raczej nie należy do tych, którzy służą pomocą, choć zdarza się jej podać komuś rękę. Częściej jednak zaczepia ludzi nie z powodu wewnętrznego heroizmu, ale z powodu zupełnie innych pobudek (na przykład intelektualnych). Ma naturę myślicielki i kogoś w rodzaju mędrca, więc mają miejsce sytuacje, kiedy dużo gada, a mało robi. No i potrafi znaleźć jakąś błyskotliwą – albo też „błyskotliwą” – radę na każdą problematyczną sytuację.

Uwielbia spędzać czas nie tylko przy rozmowach i twórczości, ale także przy alkoholu i innych używkach. Staje się wówczas często trzy razy odważniejsza i cztery razy bardziej irytująca (co można łatwo policzyć za pomocą wzoru matematycznego wykorzystującego jako jeden ze składników jej wzrost). Niemal nigdy nie odmawia zaproponowanego jej poczęstunku trunkiem czy znanymi jej ziołami do palenia.

Wygląd

Niewysoka szczupła dziewczyna o wzroście lekko ponad pięć stóp, niezbyt zarysowanej talii, niedużych, ale wyraźnych piersiach i niezwykle delikatnie potraktowanej przez świat jasnej cerze.


Twarz ma okrągłą, nos mały, a usta spore i przez tę twarz właśnie wydaje się być sporo młodsza, niż jest w rzeczywistości. Gdy się uśmiecha, często uwidacznia dość wyraźne, całkiem zadbane zęby, które kontrastują z jej ogólnie pustelniczą prezencją.

Najbardziej w oczy rzuca się jednak jej tatuaż, który biegnie ponad nosem i u krańca gardła, jakby odcinał tę część twarzy od reszty ciała.

Włosy może jasnobrązowe, a może to już właściwie rude, ma bardzo często w nieładzie. Zazwyczaj zarzuca je na bok, by wyglądać na choć odrobinę ułożoną, niby to reprezentującą jakiś szalony styl we fryzjerskiej modzie, ale nie raz można ją spotkać z liśćmi wkręconymi w pasma czy słomą sterczącą z głowy.

Stąpa z reguły lekko i cicho, a czasem do tego gwałtownie, jakby tańczyła lub łapała wiatr w wyimaginowane skrzydła. Jej głosowi daleko do melodyjności, raczej skrzeczy jak ropucha. Ale gdy śpiewa, ujawnia się jej niezwykle osobliwa i nietypowa barwa, która jednych uwodzi, a drugich wprawia w zdziwienie nad tym uwiedzeniem. No bo czym może uwodzić ropucha?

Nosi proste lniane koszule, białe lub brązowe, często z odkrytymi ramionami, a czasem wyraźnym dekoltem, a do tego w komplecie nogawice, trzewiki i podarte rękawiczki. Cały strój wygląda, jakby podebrała go jakiejś zamożniejszej osobie i nosiła już tak od dawna. W wielu miejscach jest pocerowany i na inne sposoby reperowany. Gdy robi się chłodniej, Bea zarzuca na siebie ciemnobrązową pelerynę, która wydaje się być takiego samego pochodzenia jak reszta stroju, ale jest utrzymana w o wiele lepszym stanie. Przez ramię dziewczyna ma zazwyczaj zarzucony worek podróżny związany prostym sznurem, za który utrzymuje go na miejscu przy pomocy dłoni. Wystaje z tego worka główka jakiegoś instrumentu muzycznego, najpewniej lutni. Za skórzany pasek wsunięte są dwie kabury, jedna ze sztyletem o dość krótkim ostrzu (po stronie lewej ręki), druga z kilkoma niedużymi nożami do rzucania (po stronie prawej ręki).

Historia

Przyszła na świat i wychowała się oraz wykształciła pośród ciągnących się w każdym kierunku winnic Thenderionu, w niewielkiej, ale bogatej posiadłości rodziny Akosta. Według historii rodzinnych prapradziadek albo praprapradziadek, być może nawet prapraprapradziadek lub też… W każdym razie któryś z dziadów wygrał ponoć spory majątek od innego właściciela ziemskiego w karty. To zrządzenie losu było zawsze zdaniem Bey początkiem klątwy, która spadła na jej rodzinę. Bo nikt nigdy nie powiedział, że klątwy zaczynają się wyłącznie od złych wieści. O tym jak przewrotny jest los dane było przekonać się właśnie Jorli oraz jej rodzinie.

Winnice rodu Akosta nie były największe, nie były także najmniejsze. Były przeciętne, ale przynosiły porządny dochód. Bea nie była najstarszą z rodzeństwa ani nawet spośród sióstr, nie była także najmłodszą. Nie była najładniejsza ani najbrzydsza. Była za to całkiem pojętna, przyswajała nową wiedzę lepiej od swojego rodzeństwa, a także była o wiele bardziej dociekliwa i stawiała o wiele więcej trudnych pytań. Rodzice byli zbyt pochłonięci dbaniem o majątek, a starsze rodzeństwo było zmuszone w tym pomóc albo dawno ruszyło w świat, najczęściej do miast, w celu dobrego ożenku czy zamążpójścia lub otrzymania porządnego fachu, toteż młodsi byli albo zdani na siebie, albo na zatrudnionych guwernantów czy guwernantki.

Czas edukacji to złoty okres Bey. Co prawda w początkowych jego etapach radziła sobie przeciętnie, ale udało się jej liznąć podstawy fizyki, matematyki, geografii, historii czy nawet medycyny. Rodzina nie szczędziła na edukowaniu swoich dzieci. Po prawdzie to liczyli na to, że kiedyś majątek wpuści ich w sfery arystokracji, a do tego potrzeba było odpowiedniego wykształcenia. To czego Jorli się nie nauczyła było jednak wyraźnie najistotniejsze, biorąc pod uwagę jej pochodzenie. Nigdy nie przyswoiła sztuki uprawy roślin ani kontroli procesu fermentacji alkoholowej. I nikt nie był specjalnie zainteresowany tym, aby jej w tym pomóc. Sama Bea wolała podkradać butelki wina, a czas spędzać w biblioteczce lub na zabawach, z dala od pracy.

Bracia uczyli ją walki przy pomocy sztyletów czy toporków głównie w celu dostarczenia sobie rozrywki, ale nieświadomie dając Bei porządny trening samoobrony. Właściwie używali akurat tych broni, bo miecze lub ich atrapy były w posiadłości zbędne. No i przede wszystkim nieopłacalne.

Sam ojciec wielokrotnie przestrzegał ich, że powinni potrafić się obronić, wiedzieć gdzie dźgnąć albo jak zamachnąć się toporem, w co celować, w jaki sposób wykonywać poprawnie uniki. Nie wierzył w spokojne czasy. Był przekonany, że nigdy nie można czuć się w pełni bezpiecznym. I tu Bea z biegiem lat musiała mu przyznać rację.

Kiedyś dzikie psy napadły pracujących przy zbiorach winogron parobków. Ojciec chwycił toporek i ruszył do walki. Bea wspomina to starcie z ogromem ekscytacji. No bo można było zawołać o pomoc. Można było nawet wezwać kogoś, kto mógłby poratować magią. Ale nie to uczynił ojciec. On uczynił coś, co natchnęło dwunastoletnią już wówczas Beę do napisania w późniejszym czasie pierwszego wiersza pochwalnego. Stanął naprzeciwko kilku takich kundli. Zmierzył je wzrokiem. Uniósł broń wysoko ku górze, a stado skuliło się. Tylko jeden bezpański pies wyrwał do przodu, zaszarżował jak jeździec i skoczył w stronę ojca. Mrużył przy tym oczy, odwracał pysk. Dopiero dużo później Bea zrozumiała, że słońce wznosiło się tamtego dnia tuż nad głową jej ojca, który doskonale wiedział, gdzie stać, aby zapewnić sobie przewagę. Najpierw zobaczyła jak zwierzę ląduje ogłuszone na ziemi. Potem jak ta sama ręka, która je tam posłała, łapie za pysk i przyciska mocno do ziemi. Kundel jęczy. Stado kręci głowami, jakby wiedziało. Jakby błagało o litość dla swojego przywódcy. Ojciec opuszcza gilotynę. Jest zbyt tępa. Ojciec wyrywa głownię z kawałem mięsa i ogromem posoki. Kundel rwie się bezsensownie, jakby już go dawno nie było pośród żywych. Ojciec uderza jeszcze raz. Kurtyna przedstawienia upada wraz z ostrzem.

Bezpańskie psy nigdy więcej nie zawitały do ich posiadłości. Terror był tym, co trzymało je w ryzach. A mimo to Bea nie odebrała tego w taki sposób. Właściwie to pomyślała o czymś innym. Jakim osobliwym jest fakt, że takie bestialstwo była w stanie po latach opisać w sonecie jako bohaterską walkę człowieka z naturą, walkę, jaką pracownicy jej rodziny toczyli każdego dnia. Choć wydawać by się mogło, że nie ma nic heroicznego w zbiorach winogron.

Przygoda Bey z poezją rozpoczęła się niedługo po tym wydarzeniu. Otóż biblioteczka była równie często odwiedzanym przez nią miejscem co jak-najdalej-od-pracy-przy-zbiorach. W ten sposób poznała ogrom historii. Ale nigdy nie dotykała tomików poetyckich. Zresztą jej matka mówiła, że to tylko puste słowa i bajki, a kobieta w jej wieku powinna skupić się na manierach oraz ubiorze, skoro nie chce pracować w terenie. Bo to jedyna dla niej nadzieja. Zamążpójście. Bea nie zgadzała się z tym drugim, ale nie miała powodu, by zaprzeczać pierwszemu, więc potulnie uczyła się chociaż etykiety. I szło jej to całkiem nieźle. Potrafiła się ukłonić, jeść odpowiednim sztućcem odpowiedni posiłek, czy dobierać właściwą suknię do właściwego wydarzenia. Tylko że takie umiejętności nigdy nie były jej potrzebne, bo żadna z nich była prawdziwa szlachta. Matka tłumaczyła jednak wielokrotnie, że właśnie o to chodzi w kulturze, że wcale nie musi być potrzebna. Ale musi być. I to akurat Bei się spodobało. No bo, czy był w tym miejscu wyrazistszy wyraz buntu niż robienie rzeczy, które są zupełnie niepraktyczne? A był to czas, kiedy Bei wyłącznie bunt siedział już w głowie.

Jedną z takich oznak tego buntu – obok podrywania nie tylko pracujących przy zbiorach chłopców, ale także dziewcząt – była muzyka. Matka była dumna, kiedy Bea uczyła się kolejnych utworów i przejmowała nad instrumentem coraz większą kontrolę, ale zupełnie się rozczarowała, gdy córka postanowiła złamać wszelkie zasady i rozpocząć powtarzające się regularnie koncerty zupełnego chaosu dźwiękowego, któremu daleko było do melodii. Natychmiast odesłano nauczyciela i postanowiono zaprząc Beę do roboty. Ta oczywiście znajdywała dziesiątki wymówek i kryła się po kątach posiadłości. A gdy to nie pomagało, po prostu leżakowała zamiast pracować, a sroga ręka ojca z jakiegoś powodu była akurat przeciwko niej zupełnie bezradna. Jakby rozumiał, że siłą nic a nic nie wskóra.

Nie był to jednak prawdziwy problem, gdyż klątwa rodziny Akosta wróciła. Tylko nikt jej wówczas nie rozpoznał. Bezpańskie psy nigdy nie zawitały ponownie do posiadłości ani w okolice upraw. Ale inny rodzaj przybłędy wylądował w ich domostwie. Pod dach przyjęli któregoś gorącego popołudnia tajemniczego mężczyznę. Był wysoki, o wieku ciężkim do określenia (niby młody na twarzy i dłoniach, ale o oczach nienaturalnie wręcz starych i przemęczonych), ubrany porządnie (ale strój jego zdawał się być osobliwie podstarzały, jakby nigdy go nie zmieniał). Szybko zdradził się, że jest czarodziejem, nie zamierza się przedstawiać i pozostanie u nich tylko na chwilę. Zasady gościnności wymagały przyjąć gościa, szczególnie o takim pochodzeniu. No i co to za problem, skoro tylko na chwilę. I ta chwila stała się tygodniami, potem miesiącami, a potem… Potem uczył Beę. Opowiadał o obcych kulturach, o swoich podróżach w najdalsze zakątki świata, o tamtejszych zwyczajach, o wydarzeniach, o jakich nie pisano w księgach, które tkwiły w rodzinnej biblioteczce. Co najważniejsze wyjaśnił jej, czym jest poezja. I ta poezja stała się miłością szesnastoletniej dziewczyny.

Nie była głupia. Wujaszek, bo tak kazał się nazywać, zajął jeden z pokoi gościnnych na dobre. Z jakiegoś powodu nikt nie chciał go tam odwiedzać, a sama Bea nieraz czuła, że ochota na zajrzenie do środka jej błyskawicznie przechodziła, gdy tylko dziewczyna zbliżała się za bardzo do pomieszczenia. Wujaszek w jakiś sposób uczynił ich wszystkich swoimi poddanymi. Nie wiedziała jak. Nie mogła tego udowodnić, ale czuła to gdzieś wewnątrz. Jakby informował ją jakiś dodatkowy zmysł. A on wiedział, że ona wiedziała. I któregoś razu pozwolił jej wejść. Uczył ją logiki i języków. Ale najbardziej filozofii języka samego w sobie. Uczył ją sztuki mówienia, a ona przekuwała to w zdolności recytatorskie. Uczył ją logiki, a ona przekuwała ją w zdolności oratorskie.

Tak mijały zresztą lata. I Bea ze zbuntowanej dziewczyny stawała się raczej duchową inteligentką. To co wykrzyczeć chciała światu poprzez swoje szczeniackie zachowania, teraz wypowiadała z innym wydźwiękiem i w innym charakterze. Jej talent poetycki i improwizacyjny wielokrotnie doceniano. Do tego stopnia, że miała teraz pretekst, by wyjeżdżać do okolicznych miast, a nawet samej stolicy. Co prawda nie stanowiła wówczas jeszcze wyzwania dla znanych poetów, ale nie poddawała sie i doceniano często jej osobliwy charakter twórczy. Zawsze jednak wracała. I zawsze uchodziła w oczach swoich rodzicieli za klęskę wychowawczą. Bo żaden pożytek z poetki i myślicielki w winnicy. Ani gdziekolwiek indziej… A możliwych spadkobierców majątku, a raczej spadkobierców zadbania o majątek, było coraz mniej, głównie z powodu ich migracji do miast.
Bea poznawała filozofię swojego nauczyciela i na jej podstawie budowała własny światopogląd. Zgodziła się z nim, że świat jest absurdalny. Kiedy obserwowała pracę w winnicy i zastanawiała się nad tym, do czego to prowadzi, zaczynała coraz bardziej doceniać możliwość spoglądania na całą tę pracę z boku. Ale widziała w tym wszystkim coś, czego jej mistrz nie chciał dostrzec. Piękno. To wszystko było piękne w swej prostocie. Pięknie kwitną kwiaty, ale pięknie też gniją. Pięknie rozwijają się winorośla, ale pięknie też są zrywane. Pięknie i bohatersko przybywają młodzi nowi pracownicy, ale i pięknie, lecz makabrycznie, umierają starzy. Nic jej już nie obchodziły docinki młodszego rodzeństwa ani tym bardziej narzekania rodziców. Postanowiła, że czas na nią. Że musi odejść.

Pewnego wieczora, kiedy Wujaszek tłumaczył Bei kolejne zagadnienie z zakresu logiki, poczuł się gorzej i poprosił, aby zostawiła go samego. Gdy to się stało, Bea odczuła nagłą ulgę. Natomiast kontakt Wujaszka i jej rodziców z dnia na dzień zaczął się pogarszać. Ciągłe kłótnie, wytykanie palcami i wyzywanie od darmozjadów zakończyło się wypędzeniem czarodzieja z posiadłości. I pech chciał, że czarodziej okazał się mściwy. Albo może to nie miało żadnego z nim związku? Może był to zwykły kaprys natury? W każdym razie plony były coraz słabsze. Bea obserwowała jak jej rodzinny biznes popada w ruinę. Ojciec ciężko zachorował i niedługo potem zmarł. Kiedy miała dwadzieścia cztery lata majątek zlicytowano i siłą rzeczy musiała ruszyć w drogę, bo nic jej nie pozostało i nic już jej w tym miejscu nie trzymało. Nocą zabrała kilka ksiąg, jeden ze sztyletów, mały prowiant, parę wygodnych prostych strojów podrożnych i ruszyła w świat.

Od tamtej pory żyła głównie włócząc się od miasta do miasta. Bywała guwernantką. Występowała z kuglarzami albo solowo w gospodach. Czasem zdarzało się jej włamać tu i tam, byle schronić się przed burzą lub ulewą czy też mrozem albo okraść czyjąś spiżarkę. Rozpoznawano ją najczęściej po charakterystycznym uśmieszku, osobliwych tatuażach, które ponoć mają symbolizować niezwykłe poszanowanie mowy i prowokowaniu przypadkowych osób do niejednokrotnie jałowych dyskusji. Szuka w świecie inspiracji, ale także szerzy swoją filozofię oraz raczy losowymi mądrościami tu czy tam, często za drobną opłatą. Zdarza się jej uwieść jakichś chłopców albo jakieś dziewczęta, tylko po to, aby zaraz umknąć do jakiegoś innego miejsca i nie skonsumować tych romansów.
  • Najnowsze posty napisane przez: Bea
    Odpowiedzi
    Odsłony
    Data