[i]I - Początek[i]
Jedną z pierwszych rzeczy które pamięta była ciągła podróż. Jego matka rzadko zatrzymywała się w jednym miejscu na długo, ciągle czegoś szukając. Mimo to, były to spokojne lata, wypełnione nauką i nowymi doznaniami, choć również swoistą samotnością. Nie był w stanie poznać nikogo lepiej, zaprzyjaźnić się, odetchnąć trochę. Zamiast tego spędzał długie godziny w bibliotekach u boku swej urodziwej rodzicielki, bądź też na wozie wypełnionym opasłymi tomiszczami które zostały wybrane specjalnie dla niego. Właśnie tak wspomina swoją młodość, wypełnioną nie zabawą, a ciągłą nauką. Miło prawda? Wręcz sielankowo, Al nigdy nie musiał się martwić o nic, jedyne co musiał robić, to zdobywać wiedzę... Ale z biegiem upływającego czasu zaczynało mu coraz bardziej brakować swobody. Chciał doświadczyć nieco życia na własną rękę, poznać kogoś z kim będzie mógł zamienić więcej niż kilka zdań... I tak jak większość młodych ludzi którym wydaje się że już są dorośli, miał swoją fazę buntu, kiedy to uciekał spod czujnego oka matki i zamiast uczyć się, robił to na co akurat miał ochotę, poznawał nowe osoby, wpadał w tarapaty... Wprost idealne życie, które dawało mu satysfakcję. Może właśnie przez to iż początki jego historii były tak spokojne, wyrósł na miłego i pomocnego? A może były to nauki jego matki? Trudno powiedzieć, ale jedno było pewne, życie obchodziło się z nim nad wyraz łagodnie.
II - Rozwinięcie
Lata mijały, a on w końcu, w wieku nieco ponad pięćdziesięciu lat został uznany przez swoją matkę za dojrzałego na tyle by pozwolić mu na rozpoczęcie samodzielnej podróży w poszukiwaniu wiedzy. Tak przynajmniej wyglądało w teorii, choć niestety życie nie było tak proste. Młody czarodziej musiał odnaleźć się w świecie, podejmować wszystkie decyzje samemu... Pierwsze lata nie okazały się tak sielankowe jak za czasów gdy podróżowali razem, ale nauczyły go całkiem sporo, choć niestety nie w kwestiach tajników magii, a bardziej przyziemnych rzeczach, które wcześniej uznał za mało istotne. Po kilkudziesięciu latach zaczął zatrzymywać się w poszczególnych miejscach coraz dłużej, czerpiąc co może ze swojego młodzieńczego, jak na czarodzieja, życia. Niestety, po niespełna dwustu latach od jego narodzin, życie w końcu pokazało mu swoje mroczniejsze oblicze. I nie mówimy tutaj o zwykłej brutalności tego świata, ta była mu doskonale znana, jego matka nigdy nie idealizowała Alarnii. Nie, to było coś więcej... Coś z czym młody Alantar nie był w stanie wygrać, coś co rzuciło go na kolana, wprost w paszczę otchłani. A wszystko zaczęło się od jednej osoby która zabrała mu wszystko, jego magię, wiedzę, wolę, umysł... Stał się marionetką, niezdolną do wykrzesania choć jednej własnej myśli. Otoczony przez ciemność tak gęstą że nie widział własnych rąk... Przez pół wieku stąpał po ziemi zakuty w niewidzialne łańcuchy, robiąc to czego ona chciała... Pół wieku zajęło mu wyrwanie się z jej szponów... Tak właśnie nauczył się prawdy o tym świecie. To w tym momencie jego dobra natura zniknęła, pozostawiając czysty instynkt przetrwania, zwierzę które bez mrugnięcia okiem niszczyło wszystko co mu zagrażało, które upajało się swą potęgą. Zwierzę które tak naprawdę nigdy nie zniknęło, czając się gdzieś w cieniu jego świadomości, jawiąc się w jego oczach niczym cień. Tak naprawdę nigdy nie wyrwał się do końca z tego co wtedy się stało, mimo iż w końcu odzyskał władzę nad sobą, jakaś jego część dalej obawiała się iż to co go spotkało może się powtórzyć.
III - Zakończenie, czy też nowy początek?
Jednak kogo interesują dzieje sprzed wieków? Mało kto pamięta tamte czasy, a i on sam rzadko o nich wspomina, więc nie ma co opowiadać w nieskończoność o jego licznych przygodach. Od kilkunastu lat szuka powoli miejsca gdzie mógłby zatrzymać się na dłużej, gdzie w końcu mógłby być sobą, w te dobre i złe dni. Nie ukrywa swojego pochodzenia, jego oczy zdecydowanie błyszczą magią, a on sam mówi o sobie jako o uzdrowicielu. Choć czasami zdarza mu się wyrwać z rutyny i zaproponować swoje usługi jako mag bojowy. W końcu nie może wiecznie poskramiać swojej ciemniejszej strony, czasami potrzebuje po prostu rozerwać się. Mimo to jego imię nie jest szeroko znane, stara się trzymać głowę nisko, nie chcąc psuć radości jaką daje poznanie drugiej osoby z czystą kartą. Może też właśnie przez swoją naturę, jak na razie nie był w stanie znaleźć spokoju którego szukał i cały czas podróżuje po kontynencie w jego poszukiwaniu. Czy go znajdzie? Ma taką nadzieję, a może lepszym określeniem było by, potrzebuje tego... W końcu jak długo można żyć tylko chęcią doskonalenia swojej wiedzy? Szczególnie w jego wypadu, kiedy po tylu latach nie musiał się obawiać że to co się stało, powtórzy się, nie teraz, gdy mógł obrócić wszystko w ruinę bez wysiłku... Ale takie życie prowadziło tylko do większego chaosu, nie dawało mu możliwości odzyskania człowieczeństwa które utracił tak dawno temu, a o które dalej walczył. Sam nie wie czego ostatnimi laty szuka. Ale potrzebuje tego by móc żyć dalej...
_________________________________________________________________________________________________________
- Co tak naprawdę się z nim stało? -
- Jak narodziła się jego mroczna strona? -
- To są twe pytania? -
- Na pewno chcesz usłyszeć odpowiedź? To nie jest historia która powinna być opowiadana... -
- Nie, nie pomożesz mu wiedząc jak wszystko się zaczęło, nawet jeśli go spotkasz... - Młodzieniec zaśmiał się cicho, a jego twarz nakrył złowieszczy uśmiech.
- Ten jeden raz... Usiądź wygodnie. -
Jak wyglądały jego poranki? Cóż zwykle nie przykładał do tego szczególnej uwagi, ale dzisiaj... Dzisiaj, jeszcze zanim otworzył oczy, poczuł delikatny oddech na swojej szyi. Czyjaś ręka spoczywała na jego piersi, a gdy powieki w końcu uniosły się, jego oczom ukazała się twarz dziewczyny. A może już kobiety? Nie potrafił powiedzieć, choć gdy spała, wyglądała niczym anielica. Piękna, ponętna, ale tak niewinna... O ile anielice mogły mieć rude, długie i lekko kręcone włosy, które teraz były w tak uroczym nieładzie. Niestety cały ten anielski urok zniknął gdy ta otworzyła oczy, zbudzona jego delikatnym ruchem. Jedno jasnoniebieskie niczym niebo, drugie zielone, przypominające szafir, spoczęły na nim, przywołując delikatny, łagodny uśmiech na jego twarz. Było w niej coś czego nie potrafił opisać, coś co przyciągnęło go do niej, pozwoliło mu zapomnieć się, ponieść emocjom. I jak raz czuł się z tym dobrze. Jeszcze zanim zdążył coś powiedzieć, ta wtuliła się w niego, składając na jego ustach pocałunek. Przez tą krótką chwilę wszystkie jego myśli zniknęły, była tylko ona... Odpowiedział tym samym, ale ta zaraz odsunęła się, zabierając mu tą chwilę przyjemności. Westchnął cicho, z nutką smutku, ale ognistowłosa tylko uśmiechnęła się i wstała, a jej ciało okryła ciemnogranatowa suknia, której jeszcze przed chwilą nigdzie w pokoju nie było.
- Nie bój się, jeszcze mnie zobaczysz. - Zaśpiewała, a tak przynajmniej wydawało się młodemu magowi, kiedy ten już wstawał by ją zatrzymać. Ale nie, ta tylko rzuciła mu ostatni uśmiech i zniknęła za drzwiami kilka kroków dalej. Alantar z kolejnym cichym westchnięciem opadł na pierzynę. Próbował się skupić, ale myśli cały czas powracały do burzy rudych loków, anielskiej twarzy i tych oczu... Kiedy ostatni raz widział coś takiego? Pół wieku temu? Ale wtedy go to nie zainteresowało, wiedział że od czasu do czasu zdarza się coś takiego. A teraz? Teraz nie mógł przestać myśleć o nich... Odetchnął spokojnie i powoli, z ociąganiem wstał, by w spokoju ubrać się, a następnie wyjść. Teraz gdy ona opuściła ów karczemny pokój, nie miał po co zostawać tam. Po drodze rzucił karczmarzowi klucz i bez słowa wyszedł.
- Kolejny dzień huh? - Mruknął sam do siebie z nutką smutku w głosie. Ruszył przed siebie, szybkim krokiem kierując się poza bramy miasta. Nie widział dzisiaj siebie w otoczeniu ksiąg, jego umysł tylko wracał by do niej. Potrzebował zajęcia które nie pozwoliło by mu na błądzenie myślami, kiedy jego oczy pochłaniały by tekst. Zostawało tylko jedno rozwiązanie. Nie minęła godzina, a on w końcu był u celu, ruiny starego domu wokół pól. Idealne miejsce, udeptana ziemia wokół, brak kogokolwiek w najbliższej okolicy... O ile zdobywanie wiedzy było bezcenne, kiedyś trzeba było też ćwiczyć ową wiedzę w praktyce, a w jego wypadku, wymagało to całkowitego skupienia, zapomnienia o tym co działo się w nocy... Powietrze wokół niego stało się cieplejsze, a on powoli zaczął "tkać" zaklęcia. Jedno po drugim, aż do momentu kiedy brakowało mu tchu, a z czoła spływały krople potu. Do tego czasu krajobraz wokół niego zdążył się zmienić, ziemia była czarna, popękana, to co uchowało się z kamiennych ścian, pokryte czarną smołą. Odetchnął głęboko i usiadł na ziemi, krzyżując nogi. Przymknął oczy i zaczął tkać swoje ostatnie zaklęcie tutaj. Powoli, niczym fala, całe zniszczenie wokół niego znikało, jakby nigdy go tam nie było... Gdy podniósł powieki, wszystko powróciło do normy, a on opadł na ziemię i ponownie przymknął oczy, próbując zebrać siły by wstać. Ale dopiero krople delikatnego deszczu które spadły na jego twarz zmusiły go do ruszenia się z miejsca. Westchnął i z cichym pomrukiem podniósł się, ruszając w długą drogę przed sobą. Mimo że po chwili zwykła mżawka zamieniła się w ulewę, Alantar pozostawał suchy, wszelkie kropelki wyparowywały chwilę zanim miały spotkać się z nim. Ciemne niebo i ściana deszczu sprawiły że jego myśli znowu zaczęły krążyć tam gdzie nie powinny. Dlaczego nie spróbował jej zatrzymać? Dlaczego nie poszedł za nią? Pierwszy raz poczuł że nie chciał aby skończyło się to na tym jednym wieczorze, a mimo tego, pozwolił aby tak właśnie się skończyło. "Jeszcze mnie zobaczysz" To były jej ostatnie słowa, ale wiedział jak wyglądało życie. Nie zobaczy jej już, choćby przeszukał każdy dom w okolicy... Warknął cicho i spojrzał przed siebie. Nim spostrzegł, dotarł do bram, które przekroczył i skierował się w stronę przybytku w którym zatrzymywał się aktualnie, mimo że ostatniej nocy znalazł się w zupełnie innym miejscu. Gospoda w której wynajmował pokój była dużo bardziej poczciwa, ot jedna z wielu o znośnych warunkach, w której stołowali się drobniejsi kupcy i tego typu osoby. Zaraz też usiadł przy szynku, by po kilku chwilach "delektować" się pieczonym kurczakiem i buteleczką wina, w przyjemnych objęciach, samotności... "Dlaczego nie mogę o niej zapomnieć?" Przemknęło mu przez myśl, pierwszy raz od dawna naprawdę brakowało mu kogoś. I nie miał tutaj na myśli zwykłego pożądania... Butelka wina szybko się skończyła, a on rozpoczął kolejną, próbując stłumić swoje myśli. Nie mogła to przecież być miłość od pierwszego spojrzenia, takie rzeczy się nie zdarzały... To był tylko wymysł bardów i innych bajkopisarzy, nie coś co spotykało ludzi w prawdziwym życiu. Aż w końcu przestał się tym przejmować, jego myśli zniknęły... Tak przynajmniej mu się wydawało tuż przed końcem drugiej butelki. W końcu następną rzeczą którą ujrzał było sklepienie w pokoju który wynajął, oraz ten pulsujący ból głowy... Przynajmniej tak na początku mu się wydawało, gdy tylko się poruszył, poczuł coś jeszcze. Spojrzał na swoją lewą dłoń. Skóra popękała, przypalona w kilku miejscach, a tam gdzie się uchowała, została przykryta przez bąble. Zaklął głośno. Co on takiego zrobił? Usiadł powoli i skupił się. Przez następną godzinę prawie się nie ruszał, ale wszelkie ślady na jego dłoni zniknęły. Tak samo jak ból głowy, czy resztki alkoholu we krwi. Dziwnym trafem koszula którą miał wczoraj ubraną wyglądała niczym nowa, jakby wcale nie podpalił sobie poprzedniego wieczoru ręki. A przecież wiedział że jeśli się upije, nie potrafił kontrolować magii... Ze zmęczeniem wymalowanym na twarzy zszedł na dół. Dlaczego wcześniej tego nie poczuł? Każdy kolejny stopień sprawiał mu coraz więcej trudności gdy do jego nozdrzy wdarł się zapach zwęglonego drewna. Kolejne przekleństwo wyrwało mu się z ust. Gdyby go nie zostawiła, nic by się nie stało... I znowu ona... Nie rozumiał dlaczego nie mógł zapomnieć o niej. W gruncie rzeczy przecież nie była na tyle zjawiskowa by coś takiego się stało, nie po jednym wieczorze razem... I na tym jego przemyślenia się skończyły, niepewnym krokiem znalazł się w głównej sali, która, cóż, nie wyglądała najlepiej. Większość mebli była w połowie spalona, belki stropowe ledwo co się trzymały. Kątem oka dostrzegł córkę oberżysty, która widząc go, uciekła jak najszybciej. Zmarszczył brwi próbując przypomnieć sobie co się stało ostatniej nocy, aż dostrzegł coś co nie pasowało do całego krajobrazu. Zwęglona dłoń niedaleko stołu prowadziła do ciała. Zaklął i w tej chwili zza szynku wyłonił się właściciel, trzymając kuszę w ręku. Mag odruchowo podniósł rękę i pstryknął palcami, a bełt jak i cięciwa zamieniły się tylko w kupkę prochu.
- Trzeba było mnie zabić we śnie... - Mruknął spokojnie, gdy mężczyzna patrzył z niedowierzaniem na to co się stało. Bez słowa skulił się i w niebywałym tempie zniknął w drzwiach na zaplecze. I to był ten moment kiedy Al uznał że należy jednak zacząć ruszać się szybciej, dalej był zły na siebie, ale karczmarz zapewne ruszył od razu w stronę garnizonu. Szczerze młody czarodziej dziwił się że wcześniej tego nie zrobił. Może myślał że ten opuścił przybytek? Część stołów wyglądała jakby były już przesunięte po ich podpaleniu... Nic to, szczęście było po jego stronie, miał czas na to by zniknąć. Dlatego też ruszył w stronę drzwi i już miał wyjść gdy dosłyszał cichy, melodyjny głos zza jego pleców.
- Idealny... - Na to jedno słowo odwrócił się gwałtownie, by zobaczyć po raz kolejny burzę rudych loków, anielską twarz i te oczy... Nie zdążył nawet nic powiedzieć, jej usta spoczęły na jego i zapomniał o wszystkim co się działo wokół niego, była tylko ona. Tego właśnie potrzebował, tego pragnął, wiecznego pocałunku, czegoś dzięki czemu mógł się zapomnieć... Tylko dlaczego miałby to robić? Gdzieś w głębi jego umysłu zrodziła się myśl przecząca temu co czuł. Kiedy otworzył oczy, nie był już w spalonej karczmie. Ciemność spowijająca pomieszczenie nie pozwalała mu ujrzeć nic, nawet siebie. Jego ręce były wysoko, a gdy spróbował nimi poruszyć, szybko poczuł jak coś się napręża, powstrzymując go. Aż w końcu usłyszał ten cichy szmer napinających się łańcuchów. Odruchowo spojrzał do góry, tylko po to by ujrzeć jeszcze więcej ciemności której nie mógł przebić wzrokiem. Równie odruchowo sięgnął po swoją magię, chcąc stworzyć niewielki płomień który oświetlił by pomieszczenie. Właśnie wtedy zdał sobie sprawę że nie jest w stanie tego zrobić. Był uwięziony... Bezsilny, zakuty w kajdany... Bliski paniki, ostatkami sił powstrzymał się od marnowania energii. Co by nie zrobił, był teraz zwykłym człowiekiem, długowiecznym, ale człowiekiem, nie miał szans na uwolnienie się z okowów tylko za pomocą czystej siły fizycznej, której zresztą nie miał tak dużo, nigdy przecież nie musiał specjalnie na niej polegać... Następne dni, o ile mógł tak powiedzieć, wyglądały tak samo, sen, ciemność, sen... Z jakiegoś powodu jego ciało nie odczuwało ani głodu, ani pragnienia. Ale brak światła, ciemność która go otaczała były coraz bardziej nie do zniesienia. Nawet najbardziej żelazną wolę da się złamać czymś takim. Nie wiedział co się działo, kiedy otwierał oczy, nie widział różnicy pomiędzy tym, a sennymi marami. W pewnym momencie nawet przestał liczyć ile teoretycznych dni minęło, a jego głos coraz częściej rozbrzmiewał w pustce. Coraz rzadziej wiedział czy śni, czy jednak jest przytomny... Wszystko zlewało się w jedną, niekończącą się całość, wypełnioną wszechogarniającą ciemnością. Ile to dni minęło kiedy w końcu usłyszał jej głos? Z początku nawet jej nie poznał, myśląc że to tylko jego wyobraźnia. Ale nie, tego słodkiego głosu nie mógł pomylić z niczym innym... Tyle że w swoim szaleństwie nie potrafił rozróżnić słów, wszystko zlewało się w przepiękną melodię która ciągnęła go do niej. I nawet nie próbował się jej oprzeć. Nie miał na to sił, nie potrafił, chciał ją słyszeć. Z każdym kolejnym przebudzeniem czekał aż znowu będzie mógł ją usłyszeć, aż ta da mu chwilę spokoju, ukojenia. Żył tylko po to by usłyszeć jej głos. Aż w końcu ujrzał ją. Stała przed nim, otoczona delikatną poświatą która nie raziła w oczy, tak odzwyczajone od światła. Okowy opadły, a ona złożyła pocałunek na jego ustach, na który oczywiście odpowiedział bez zastanowienia. Był tutaj dla niej, to ona go wyswobodziła, oddała mu jego życie... Ale jej głos pozostał jedynym głosem którego słuchał. Nic innego nie miało znaczenia. Jego ręce były przedłużeniem jej rąk, jego moc, jej... Każdy kto próbował mu ją zabrać zamieniał się w proch. I tylko niewielka część jego umysłu zdawała sobie sprawę że to wszystko nie było przecież prawdziwe. Że to Ona go tam zamknęła, to Ona była odpowiedzialna za to co się z nim stało i cały czas nim manipulowała. Ale jedyne co owa część mogła zrobić, to przyglądać się zza niewidzialnej ściany, której nie potrafiła zburzyć. Lata mijały, a on on powoli wyrywał się z jej zaklęcia, jak i swego szaleństwa. Może gdyby po kilku latach nie skupiła jego umysłu na nauce magii piekielnej, dalej byłby pod jej kontrolą, ale właśnie to, zwykła nauka w trudnych warunkach pozwoliła mu powrócić do siebie. To było coś co znał, co robił przez całe życie. Do jego skołatanego umysłu coraz częściej przedzierały się pojedyncze myśli, oskarżenia w Jej stronę... Wraz z upływającym czasem coraz częściej nie dostrzegał jej piękna, jej głos przestawał być słodką melodią...
- Jak to się skończyło? Musisz być tak niecierpliwa? - Młodzieniec spojrzał na swoją rozmówczynię, wyraźnie chcącą by ten w końcu zaczął znowu opowiadać coś ciekawszego.
- Mówiłem... Co? Nie chcesz wiedzieć co dokładnie robił wtedy? I mówisz że mimo to mogła byś mu pomóc? - Roześmiał się i spojrzał na dziewczynę z rozbawieniem.
- Nie, ktoś kto boi się słuchać szczegółów nie pomógł by mu. - Dodał spokojnie.
- A miałem nadzieję że choć Ty wysłuchasz opowieści do końca. - Nagle młody człowiek wstał i odwrócił się od ogniska, które od razu nieco przygasło.
- Zabił ją. Doprowadził ją do skraju szaleństwa za pomocą bólu, po czym spalił żywcem. Tak uwolnił się od jej uroku, ale ciemność w nim, ta nutka szaleństwa z celi, pozostała. - Mówił cicho, spokojnie, ale jego wzrok gdy ten spojrzał na nią mówił że był pliski stracenia kontroli. Może właśnie dlatego, z tymi słowy ruszył przed siebie, znikając w ciemności jaką oferowało nocne niebo pośrodku lasu...