Ród Szawgoczów ongiś należał do najpotężniejszych rodzin rycerskich Środkowego Królestwa. Jak powszechnie wiadomo w wyniku wojny domowej, Królestwo upadło i pozostało po nim jedynie pustkowie. Szawgoczowie również nie uniknęli tego losu, sprzymierzając się z ludem w walce z magami, tracąc tym samym herb i szlachectwo. Ważniejszy był dla nich honor, ale dziś to i tak jedynie echa na kartach historii. Nie wszyscy mieszkańcy porzucili swą ojczyznę, niektórzy ostali się w Ostatnim Bastionie, a nieliczni zostali tam, gdzie swe korzenie zapuścili. Tacy byli właśnie Szawgoczowie, którzy mimo trudów nie porzucili swojej ojczyzny. Zaparli się i utrzymali swój folwark, który przeistoczył się z czasem w dużą wieś. Kolejne pokolenia Szawgoczów zmagały się z potworami, maruderami i inszymi maszkarami, jednakże Krynica pozostawała nieugięta - tak jak jej panowie. Aż do czasów współczesnych, kiedy to Snowid Szawgocz musiał stanąć twarzą w twarz z najgorszym rodzajem potworności - zemstą.
Krynica miała jednakowe stanowisko wobec magii - niezmienne od czasów starożytnych. Nie tolerowali żadnej jej manifestacji, akażdy, ktoo przejawiał magiczne zdolności, musiał miejscowość opuścić. Snowid tolerował ten proceder, gdyż ilekroć wątpił w słuszność tego prawa, wystarczyło się rozejrzeć... Żyli na porzucej ziemii, zniszczonej przez wojnę i magów. Kiedy przejął władzę po zmarłym ojcu jako dwunastolatek, wypędzono z wioski pewną dziewczynkę, która spaliła stodołę gestem dłoni. Zarzekała się, że przypadkiem i wierzono jej, ale prawo nie uwzględniało wyjątków. Rodzice rozpaczali, ale rozumieli i tak samo było z młodym Snowidem, nieświadomym, jakiego potwora wówczas wypuścił w świat.
Snowid był wychowywany w szacunku do życia, historii oraz obowiązku. Został wykształcony na mędrca, który musiał znać nauki humanistyczne, ale i również ekonomiczne. Żył w wielopokoleniowym domu, więc nie brakowało rodzinnej miłości i opowieści starszych przy kominku. Wspomina swoje dzieciństwo i wczesne lata, jako sielankę, mimo otaczającej go rozpaczy kraju, Krynica stanowiła ostoję normalności, miejsce mlekiem i miodem płynące. Jedyna tragedia, jaka go nawiedziła, była przedwczesna śmierć ojca, który zginął w batalii z bandytami na przedpolach. Było to bolesne przypomnienie, że sielanka jest okupiona krwią walecznych mężów i lekcją, iż Szawgoczowie nie wahają się ginąć w obronie swoich poddanych.
Kolejne lata mijały spokojnie, Snowid znalazł swoją miłość i dorobił się nawet własnych latorośli. Bardzo szybko, bo już w wieku dwudziestu lat, ale on nie musiał się przejmować takimi rzeczami jak wykształcenie, czy przyszła praca, bo już dawno miał to już za sobą, a prędkie spłodzenie potomków było wręcz priorytetowe. Jego żona urodziła bliźniaki - córkę i syna o jasnorudych włosach ojca i niebieskich oczach matki. Panował szczęśliwie kolejne pięć lat, aż do nadejścia mroku z przeszłości...
Mglista pamięć Snowida z tamtego dnia, nie potrafi określić, czy aura feralnego południa była mroczna, czy może zadany cios, utrwalił w nim takie przekonanie. Zajmował się codziennymi sprawunkami, gdy zabiły alarmująco dzwony, a oddalone pola zajęły się ogniem. Atak był tak nagły, że nie zdołał nawet przywdziać swojego rynsztunku, miał czas jedynie na ukrycie rodziny w dworku. Snowid zwołał milicję z tej części wsi i z mieczem ruszył naprzeciw nieokreślonemu zagrożeniu. Na miejscu zastali płonące chaty, martwych mieszkańców i szabrujących bandytów. Zaskoczony skutecznością przeciwnika nie mógł się nadziwić jakim sposobem przedarli się przez obronę bez ich wiedzy, ale nie było czasu na dywagacje, gdy poddani go potrzebowali. Rozpoczęli szarżę i jak zawsze zdołali rozpędzić rabusiów, acz w głębi duszy wiedział, że to jeszcze nie koniec. Gdy sytuacja zaczynała się stabilizować z kłębów dymu, wyłoniła się mroczna postać. Sylwetka mary wydawała się kobieca, odziana była w czarną odzież z elementami płytowymi, twarz była trupioblada, a z oczu kipiała od gniewu czerwień. Wywołała ogólne przerażenie zebranych tutaj strażników, ale Snowid dostrzegał w niej coś znajomego, choć nie potrafił tego wprost określić. Dopiero po chwili zauważył jak z jej dłoni, skapuje krew i raczy go subtelnym uśmiechem. Snowid wówczas obnażył ostrze miecza i skierował je ku potworowi.
- Przelano dziś wystarczająco dużo krwi, wracaj do swych czeluści maro nieczysta, a zachowasz swe życie. - Rzekł dumnie bez drgnięcia powieki, choć bał się diabelnie, to nie mógł tego po sobie zdradzić. Niewiedział, z czym ma do czynienia, ale spodziewał się, że to ona jest odpowiedzialna za masakrę, a to oznaczało, że jest potężniejsza od wszystkich, razem wziętych. Nieznajoma parsknęła jedynie, usłyszawszy pogróżki i zwróciła się do nich mrożącym krew w żyłach głosem.
- Czcze pogróżki z ust trupa. - Łypnęła dziko i nim zdołał odpowiedzieć, poczęła przemieniać się w coś, co nawiedza go po dziś dzień w koszmarach. Rozdarła ubranie i choć nie był to najgorszy widok z jej pleców wyrosły błoniaste skrzydła, z oczu trysnęła krew, a jej ciało urosło do wyjątkowo imponujących rozmiarów. Jama ustna wypełniła się kłami, a paznokcie zamieniły się w szpony, którymi machnęła w powietrzu z wystarczająco dużą prędkością, by przeciąć powietrze. Cały oddział cofnął się o kilka kroków, wystawiając naprzód Snowida, który mimo żelaznej woli, czuł jak kolana, mu miękną. Szybko zebrał się do kupy, wiedział, o jaką stawkę toczy się gra, a ponad to, jeśli była wampirem, mogła przybyć po Chłeptacza. Uderzył się zatem w pierś, jak na wojaka przystało i wydał rozkaz do ataku. Kryniczanie nie mieli najmniejszych szans, wampir kilkoma susami dorwał się do pierwszego szeregu, rozpłatując ciała na kawałki. Niektórych porywała w powietrze i pożerała żywcem, a innych zabijała podczas lądowania. Snowid nie mógł trafić potwora nawet raz, a ilość krwi towarzyszy, którą go zapaskudziła, wywołała w nim odruchy wymiotne. Miarka się przebrała kiedy, dosłownie rozszarpała nad nim strażnika, przez co wszystkie jego wnętrzności spadły prosto na niego. Rudzielec nie mógł dłużej powstrzymywać żołądka, padł na kolana i wymiotował resztę "walki". Kiedy skończył, było już po wszystkim, a ta stała nad nim już w swej pierwotnej postaci.
- Wielki Szawgocz na kolanach, ubrudzony wnętrznościami swoich towarzyszy - pochyliła się i zaciągnęła zapachami - pachniesz moim zwycięstwem. - Złapała go za gardło i mimo postury, uniosła jakby ważył tyle, co jesienny liść. Snowid nie stawiał się, strach go pożerał i nie miał najmniejszych szans, acz pozory mogły mylić.
- Nie wiem, co Cię spłodziło, ale mam nadzieję, że gnije w piekielnych odmętach. - Odparł z pogardą w głosie i zapewne, gdyby nie ściskała mu gardła, splunąłby jej w twarz. Wyraźnie ją jego słowa ubodły, co widać było po grymasie niezadowolenia.
- Bezczelny, ograniczony tyranie, nawet nie wiesz, kto tu zasługuje na piekło.
- Przestań torturować mnie swoją tyradą i oszczędź mi historii swojej nieudolnej egzystencji, wykończ mnie maszkaro! - Prowokował ją skutecznie, ale w zamierzonym celu. Wampirzyca przybliżyła go do siebie, Snowid czuł swąd, który wydobywał się z jej zakrwawionych ust.
- Ty mnie skazałeś na to życie, kmiocie! Nie zginiesz tutaj, zamierzam zamienić resztę Twojego życia w niekończący się koszmar!
- Swoim towarzystwem? - Tego było za wiele, ryknęła głosem, który postawiłby na baczność garnizon każdego miasta. W mgnieniu oka wgryzła się boleśnie w jego szyję. Snowid wrzasnął z bólu, ale tego właśnie chciał, gdy ta zajęła się jego posoką, wyciągnął wolną ręką zza swoich pleców sztylet i wbił jej w pierś. Wbite ostrze szarpnął na tyle mocno i prędko, że cała jej kobiecość wylądowała na ziemi. Zraniona puściła go i zawyła z bólu, dotykając w szoku swojej rany. Snowid tamując krwotok ręką, zaśmiał się zwycięsko, czując satysfakcję z dokonanego czynu.
- Będziesz mieć pamiątkę! Jednak możesz być szkaradniejsza ha! - Ku jego zaskoczeniu, nie zareagowała tak, jak się spodziewał. Wyprostowała się i wypluła resztkę niedopitej krwi, po czym zniknęła w towarzystwie stada nietoperzy. Mężczyzna zaciskając zęby, zaklął pod nosem, nie rozumiejąc powagi sytuacji. Minęło raptem kilkanaście sekund, gdy w oddali usłyszał wrzask swojej małżonki.
Dotarcie na miejsce w tak mizernym stanie zajęło sporo czasu. Ostatecznie doczłapał się w obawie o los swojej rodziny, ale zastał podobne widoki co w dolnej części Krynicy. Z wymalowaną trwogą wparował do dworku, ale było już za późno. Zwłoki jego pociech leżały na podłodze, wyssane do ostatniej kropli krwi, a ukochana małżonka spoczywała martwa obok nich. Snowid ze łzami w oczach podszedł do ciał, czując przygniatający ciężar rozpaczy.
- Wybaczcie mi, zawiodłem was... zawiodłem wszystkich. - Klęczał skruszony, nie mogąc znaleźć słów, które mogłyby oddać jego uczucia, tak jakby miał je ktokolwiek usłyszeć. Po prostu tam trwał z broczącą się raną, wpatrzony w upadek wszystkiego co kochał.
Kilka tygodni spędził jeszcze w Krynicy na grzebaniu ciał oraz ogólnym porządkowaniu. Czuł się w obowiązku zapewnić temu miejscu godny spoczynek, choć wyniszczyło go to psychicznie. Żaden rodzic nie powinien chować własnych dzieci, ani tym bardziej setki bliskich mu osób. Spędzony czas na tym cmentarzu, pozwolił mu zrozumieć w jak beznadziejnym świecie, przyszło ludzkości żyć. Posiadali fortyfikacje, doświadczonych wojowników, a mimo to wystarczył jeden utalentowany magicznie potwór, by wszystko obrócić w popiół. Od panującej ciszy i żalu miał myśli samobójcze, nie widział w tym świecie nadziei, ani sensu. Był rozdarty, jedyne co go trzymało przy życiu, to świadomość, że musiał pilnować tej przeklętej broni. Zajmował się przez rok rolnictwem w tym co zostało z Krynicy. Wbrew pozorom pomogło mu to bardziej, niż nagła zmiana otoczenia i porzucenie jakby nie patrzeć domu. Wspominał szczęśliwe lata i wskutek tego przypomniał sobie o starych opowieściach dziadków. Lubił te historie, miały w sobie baśniowy charakter, choć z tragicznym końcem. Opowiadali mu o Srebrnej Gwardii - prastarej organizacji, powołanej w czasach, gdy na świecie dominowali piekielni. Podłe bestie terroryzowały ludzkość tak długo, aż zebrali się śmiałkowie, którzy postawili się tyranom. Tak narodzili się waleczni rycerze w pięknych zbrojach, którzy chcieli zbudować świat bezpieczny dla śmiertelników. Snowid podchwycił tę myśl, stworzenie miejsca wolnego od magicznych, potworów, nieumarłych. Skrawek raju chronionego przez niezrównanych strażników, jakże pięknie byłoby mieszkać w takim miejscu. Wtedy zrodziła się myśl, według rodzinnej kroniki, był w prostej linii potomkiem ostatniego hetmana, który zginął w wielkiej bitwie mającej na celu wzmocnienie wymiaru śmiertelników. Rudzielec wziął się w garść i postanowił odtworzyć Gwardzistów, ponieważ pragnął zostawić spuściznę, która pozwoli innym normalnie żyć. Dwa lata spędził na podróżach, odwiedzaniu bibliotek, które mogłyby rzucić więcej światła na przeszłość gwardzistów. Wiele również trenował, jako hetman musiał być prawdziwym mistrzem oręża, przykładem ludzkiej wytrwałości w zmaganiach o wolność.
Odkrył, iż choć utracił szlachectwo, to teoretycznie jako potomek ostatniego hetmana, wciąż pozostawał rycerzem herbu Srebrnej Gwardii. Potrzebował pieniędzy i sławy, a ta informacja pozwoli mu wziąć udział w wielkim turnieju Arturon. Cóż mogło zapewnić lepszy start niż wygranie jednego z największych wydarzeń w tej części świata? Snowid z dumą przywdział zbroję, wykutą na modłę hetmańskiej i z mieczem u boku wyruszył do królestwa, chwycić los za rogi.