Oglądasz profil – Riveneth

Awatar użytkownika

Ogólne

Godność:
Riveneth ( N'umi, co oznacza "podmuch") Hekkasse
Rasa:
Półfellarianka
Płeć:
Nieokreślono
Wiek:
27 lat
Wygląda na:
0 lat
Profesje:
Majątek:
Sława:

Aura

Czuły szept liści przynosi ze sobą lekki podmuch i ciche zawodzenie wiatru. Raczej średniej siły aura bije niezwykle jasną i połyskującą szafirową poświatą, przez którą przebija się echo czyichś słów i odległa muzyka. Masz wrażenie, że spadasz, zatapiasz się w otaczającej Cię emanacji, a do równowagi przywraca Cię dopiero silne uderzenie młota kowalskiego i szczęk metalu. Delikatność ulega silnym pchnięciom, usiłującym Cię przewrócić. Harmonia powraca razem z intensywnym zapachem polnych kwiatów i miodu, który miesza się z zapachem świeżych ziół i lekkim, słodkim dziewczęcym potem. Chociaż zazwyczaj jest niezwykle gładka i twarda, miejscami mięknie, ukazując swoją wrażliwą stronę. Gnie się niesamowicie na wszystkie strony, łamiąc pod każdym kątem i tworząc niezwykle ostre krawędzie, chroniące do niej dostępu. W smaku jest przyjemnie słodko-kawaśna, łagodna dla podniebienia, chociaż lepiąca się niesamowicie, niczym miód sklejający wargi. Pokryta wirem barw, przeplatających się wzajemnie i walczących o dominację. Można dojrzeć srebrne, kobaltowe i miedziane pasma, posypane delikatnie barachitowym pyłkiem. Jedna z kolorowych ścieżek, dotychczas cynkowa, kończy się nagle cynową kroplą, jakby czekając na ciąg dalszy.

Informacje o graczu

Nazwa użytkownika:
Riveneth
Grupy:
Płeć gracza:
Kobieta

Skontaktuj się z Riveneth

Pola kontaktu widoczne tylko dla zalogowanych użytkowników.

Statystyki użytkownika

Years of membership:
7
Rejestracja:
8 lat temu
Ostatnio aktywny:
4 lat temu
Liczba postów:
11
(0.01% wszystkich postów / średnio dziennie: 0.00)
Najaktywniejszy na forum:
Szczyty Fellarionu
(Posty: 6 / 54.55% wszystkich postów użytkownika)
Najaktywniejszy w temacie:
[gdzieś u podnóża gór] Smok i jego księżniczka
(Posty: 6 / 54.55% wszystkich postów użytkownika)

Połączone profile


Atrybuty

Krzepa:raczej silny, raczej wytrwały, wrażliwy
Zwinność:bardzo zręczny, bardzo szybki, precyzyjny
Percepcja:wyostrzony wzrok, czuły słuch, czuły węch, wyostrzone czucie, wyostrzony zmysł magiczny
Umysł:bystry, błyskotliwy
Prezencja:piękny, szarmancki

Umiejętności

JeździectwoPodstawowy
ZielarstwoOpanowany
ŁucznictwoBiegły
AktorstwoOpanowany
KaligrafiaOpanowany
PoezjaBiegły
RecytacjaBiegły
Skradanie sięOpanowany

Cechy Specjalne

Mowa zwierzątZaleta
Riveneth potrafi porozumieć się ze zwierzętami, rozumieć ich język. Ich konwersacje są jednak niesłyszalne dla innych ludzi, gdyż odbywają się w pewien sposób telepatycznie.
LatanieDar
Pomimo tego, że Riveneth jest półfellarianką, ma z ludźmi gór bardzo dużo wspólnego, więcej nawet niż ze zwykłymi ludźmi. Odziedziczyła po matce piękne, srebrzyste skrzydła.
Lęk przed zamkniętymi pomieszczeniamiWada
Jak sama nazwa wskazuje, Riveneth nie przepada za małymi lub zamkniętymi przestrzeniami. Nie jest to jednak lęk, a dużo niechęć. Uważa takie miejsca za ograniczające jej wolność, czasem również czuje zawroty głowy. Stara się w nich przebywać jak najkrócej.
Powierniczka duszyDar
Jest to trwałe, nierozerwalne połączenie pomiędzy dwoma zakochanymi osobami. Jest to jednak bardzo rzadka cecha, która występuje tylko w niewielu przypadkach, nie do końca wiadomo dlaczego. Najprawdopodobniej jest to jakoś związane z naznaczeniem danej osoby magiczną esencją, która w przypadku Sargybinisa kipiała w nim od narodzin. Dopiero po spotkaniu Riveneth i wypowiedzeniu słów wieczystej przysięgi wierności, esencja magiczna zapieczętowała to w postaci tej więzi. Jej siła zmienia się wraz z odległością dwóch osób od siebie. Analogicznie, im dalej, tym jest słabsza. Ta więź pozwala obu osobom na to, by instynktownie wyczuwać w jakim kierunku znajduje się jego lub jej towarzysz. Nie jest to wszystko - więź bardzo bazuje na słowach przysięgi. Sargybinis przysięgał wierność duszy, przez co więź zamknęła jej duży fragment w ciele Riveneth, lecz nie powodując na Obrońcy żadnej ułomności. Z tego powodu, nie można ukraść duszy Sargybinisa, ze względu na to że nie jest kompletna. Żadne zaklęcia nie są w stanie go jej pozbawić. Jednakże jest minus, śmierć powierniczki niemal automatycznie oznacza również jego śmierć. Podział duszy sprawia również, że im obojgu mniej szkodzą zaklęcia z dziedziny umysłu. Mag musiałby jednocześnie rzucić zaklęcia kontroli umysłu na ich oboje, aby osiągnąć normalny efekt.

Magia: Intuicyjna

PowietrzaAdept
PrzestrzeniNowicjusz
MocyNowicjusz

Przedmioty Magiczne

Mroczny

Charakter

Riveneth czasem zdaje się być zagubiona. Nie cierpi również podejmowania jakichkolwiek decyzji. Jest osobą wrażliwą, jej emocje są bardzo zmienne. Potrafi być radosna, pełna życia, by potem nagle popaść w smutek i przygnębienie. Zdarzają się dni, które spędza w towarzystwie, śmiejąc się, rozmawiając. Czasem uważa, że nie ma nic lepszego niż konwersacja z inteligentną osobą, zaspokaja to częściowo jej pragnienia poszukiwania wiedzy i lepszego poznania świata. Świata, który uważa za wielki i pełen piękna, czekającego tylko aż ktoś je wreszcie odnajdzie. Cząstkę jej natury można nazwać badaczem, namawiającym ją ciągle do opuszczenia swojej wioski -  której jednak nigdy nie uznawała za swój prawdziwy dom - raz na zawsze. Przez długi czas cząsteczka ta była przytłumiona potrzebą przynależności do jakiegoś miejsca, otaczanie się znanymi – chociażby z widzenia -  twarzami. Takie dni, kiedy jej wewnętrzny badacz zostaje uwolniony, są jednak rzadkością. 

Najwięcej czasu spędza w samotności lub z leśnymi zwierzętami, gdyż je zawsze uważała za wierniejsze i przyjaźniejsze od ludzi. Wtedy często dopada ją świadomość, że wszyscy których kochała ją opuścili i to właśnie łamie jej małe serduszko. Winą za swoją samotność obarcza nie świat, nie los, a ludzi, którzy potrafią tylko kłamać.
Riveneth jest również pisarką, pracującą nad opowiadaniami oraz ciągle nieskończoną lub z różnych powodów przerywaną, powieścią. To właśnie pozwala jej oderwać się od szarej rzeczywistości.

Wygląd

Riveneth została przez naturę szczodrze obdarzona wszelkimi walorami kobiecości. Jej smukła i zgrabna sylwetka przyciąga spojrzenia przechodniów. Jest wzrostu przeciętego człowieka. Jej gęste, proste, sięgające pasa, włosy są koloru migdałowego, czasem jednak w odpowiednim świetle – najczęściej o zachodzie słońca lub w jego porannych promieniach – można zobaczyć na nich niebiesko-zielony błysk. Riveneth sama nie wie, skąd bierze się ta zależność. Jej cera jest jasna, pokryta jednak lekką opalenizną. Twarz jest szczupła, trochę pociągła oraz o delikatnych rysach. Oczy Riveneth są duże, osadzone w idealnej odległości od nosa, otacza je wachlarz długich, czarnych rzęs. Tęczówki mają dwa różne kolory, jedna jest czysto błękitna, druga zaś ma barwę awokado, tę cechę odziedziczyła po matce. Usta są jasne, pełne.

Zazwyczaj ubiera suknie w pastelowych kolorach, przeważnie fiołkowe lub niebieskie. Sukienki najczęściej są długości sięgającej jej kolan oraz z odkrytymi plecami. Zdarza się, że zakłada również ciemny płaszcz posiadający kaptur, za to pozbawiony rękawów. Zazwyczaj ma przy sobie skórzany kołczan pełen strzał oraz łuk. Jej skrzydła są srebrne.

Historia

Tellan trzymał Alyson mocno za rękę o skórze tak delikatnej jak skrzydła motyla i tak jasnej jak śnieg, którego wokół było coraz więcej. Słońce, wychylające się zza szczytów wysokich gór, rzucało na jej sylwetkę światło w kolorze płynnego złota, sprawiając, że lśniła jak posążek wykonany ze szlachetnych kamieni. Jak bogini. Co chwilę spoglądała do tyłu przez ramię, patrząc Tellanowi prosto w oczy. Śmiejąc się. Jej twarz okalały lśniące, karmelowe loki, a tęczówki oczu miały dwa najpiękniejsze kolory, jakie kiedykolwiek widział - morski oraz kolor świeżego awokado. Zastanawiał się czy jest godny tej kobiety. On, prosty człowiek, pochodzący z niewielkiej wioski u zboczy gór. Czy słusznie został obdarzony miłością przez kobietę ze srebrnymi skrzydłami. Kobietę z gór, która rozumiała świat i piękno lepiej niż on kiedykolwiek będzie mógł sobie wyobrazić. 
- Alyson… - szepnął, bojąc się, że słowa wypowiedziane zbyt głośno zniszczą atmosferę tej chwili lub obudzą go z rzeczywistości zbyt pięknej, by mogła być prawdziwa.
- Cierpliwości, Tellanie.
Był bardzo cierpliwym człowiekiem. Chciał tylko usłyszeć jej głos, który był dla niego muzyką. Melodią, wlewającą w jego serce spokój, którego potrzebował zwłaszcza teraz, gdy razem z ukochaną wędrował do wioski artystów, która osadzona była w ogromnym kanionie gdzieś pomiędzy górskimi szczytami. Sam z pewnością nigdy nie odnalazłby tej drogi, gdyż jedynym miejscem, które znał i w którym przebywał od urodzenia była jego rodzinna wioska. A ten dzień był pierwszym, kiedy Tellan wyszedł poza jej drewniane obwarowania.
Resztę drogi przebyli w milczeniu. Wokół słychać było jedynie śpiew zimnego wiatru, który zdawał się zabierać wszystkie ich słowa, zanim jeszcze zdążyli je wypowiedzieć. Biały puch zgrzytał pod ich stopami, a wokół widać było jedynie kamienne ściany.

Kilka dni po ich osadzeniu się w Vernis - mieście skrzydlatych ludzi, odbył się ich ślub. Kolejne lata pełne były szczęścia i miłości. Wkrótce również oczekiwania na potomka. Tellan chodził po wiosce z uśmiechem od ucha do ucha, myśląc o wszystkich rzeczach, których nauczy swojego syna.
Starał się udzielać pomocy gdziekolwiek byłaby ona potrzebna. Fellarianie jednak często ją odrzucali. Coraz bardziej zdawał sobie sprawę z tego, że pomimo wszystkich prób, nigdy nie stanie się jednym z nich - dostojnych ludzi z pierzastymi skrzydłami, obdarzonych duszami artystów. Jedni z nich posiedli umiejętność narzucania wiatrowi swojej woli, władania jego podmuchami, inni zaś spełnienia szukali w pisarstwie czy malarstwie. Uznał, że może przydałby się im ktoś, kto potrafi strzelać z łuku, kto mógłby bronić wioski. Ludzie gór mieli jednak obrońców z sąsiedniej wioski, którzy pomijając wiele zdolności, nawet łukiem posługiwali się lepiej niż Tellan. Jego zadanie ograniczało się do błąkania się w roli osoby bezużytecznej, z coraz mniejszym uśmiechem na twarzy.

Pewnego dnia jego męskie ego uznało, że ma już tego dość, zawładnęła nim potrzeba bycia przydatnym. Zaczął więc namawiać Alyson, by przenieść się do wioski u zboczy gór, gdzie oboje mogli by być szczęśliwi i dalej pełnić swoje role.
- Alyson, nasz syn nie będzie pasował do tego świata. Nie możemy pozwolić, by ciągle czuł się odrzucony.
Ona jednak nie wyobrażała sobie życia poza wioską. Owszem, opuszczała ją czasem na kilka dni w poszukiwaniu inspiracji, nie wiedziała jednak czy poradzi sobie, będąc poza nią na stałe. Wkrótce po wielu namowach i błaganiach Tellana, zgodziła się zamieszkać w jego rodzinnej wiosce.
Przekroczyli palisadową bramę. Ona z pewnym niepokojem, zdominowanym jednak miłością i bezgraniczną ufnością do mężczyzny, trzymającego jej dłoń. On ze świadomością, że trzyma w ręce cały swój świat, któremu niebawem zapewni wspaniałe życie.
Zamieszkali w niewielkim domku na skraju miasta. Dom otoczony był ogrodem, pełnym najrozmaitszych kwiatów, których słodka woń wyczuwalna była w całym budynku, a czasem nawet w sąsiednich. Nieco dalej na północ rozciągał się las. Drugie piętro, gdzie znajdował się pokój Alyson, miało tylko trzy ściany. Czwartą zamieniono na ogromne okno, składające się z kilku części, które były zawsze otwarte. Można było tamtędy wyjść na taras, z którego rozciągał się widok na potężne, zaśnieżone szczyty, niegdyś będące ich domem, teraz jednak sprawiające wrażenie bardzo odległych. Alyson często siedziała na tarasie, skąd smutnym wzrokiem patrzyła na góry. W swoim pokoju przebywała z rzadka, gdyż nie przepadała za zamkniętymi przestrzeniami.

Wkrótce dołączył do nich, tak długo wyczekiwany potomek, który okazał się być dziewczynką. Nadano jej imię Riveneth. Alyson często mówiła na nią pieszczotliwie N’umi, co znaczy „podmuch”. Przezwisko wzięło się z tego, że uważała ją za córkę wiatru. Tellan nie posiadał się z radości, nie zrezygnował również ze swoich planów nauczenia dziecka wszystkiego, co umiał. Zaczął, rzecz jasna, od łucznictwa, bo tą zdolnością szczycił się nader wszystko. Bystra dziewczynka bardzo szybko opanowała tę umiejętność, dzięki czemu jeszcze przed ukończeniem siódmego roku życia strzelała z łuku lepiej niż nie jeden mężczyzna w wiosce. Matka natomiast odkryła w niej wrodzone predyspozycje do magii wiatru. Podczas codziennych lekcji uczyła ją panowania nad potęgą wichrów oraz narzucania podmuchom swojej woli. Również z tą umiejętnością Riveneth poradziła sobie bardzo dobrze. Nie znalazłby się nikt, kto mógłby wątpić w jej inteligencję i zdolności. Zwłaszcza, że niebawem Riveneth zaczął pociągać również świat sztuki. W przerwach między lekcjami pisała opowiadania, wkrótce zaczęła pracę nad własną powieścią. Inspiracji szukała podczas samotnych wędrówek po otaczających wioskę lasach lub w rozmowach z zamieszkujących je stworzeniami.

Idealne życie nie mogło jednak trwać wiecznie. Przewrotny los musiał kiedyś zabrać szczęście i rozbić na malutkie kawałeczki wszystko to, co jak dotąd osiągnęli. Pierwszym pęknięciem było to, że na różanych ustach Alyson coraz rzadziej gościł uśmiech. Ostatnimi czasy prawie w ogóle. Wzdychała tylko ciężko, mrucząc coś pod nosem, coś o górach. O tym, że słyszy ich śpiew. Że tęskni. Tellan starał się wówczas zmieniać temat, nie wspominać w ogóle o przeszłości, o czasie spędzonym w osadzie Fellarianów, tak jakby nic z tych rzeczy nigdy się nie wydarzyło. Obawiał się, że ich powrót do Vernis sprawi, że znów stanie się zupełnie bezużyteczny. Inny. A ich dziecko… Jak odnajdzie się w świecie skrzydlatych ludzi? Nie, nie może na to pozwolić.

Uśmiech stał się już rzadkością, a w oczach Alyson na stałe zagościł smutek. Była zagubiona. Coraz więcej czasu spędzała przesiadując na tarasie i tęsknym wzrokiem wpatrując się w ośnieżone szczyty, piętrzące się dostojnie na horyzoncie. Siedziała tak, otulona srebrnymi skrzydłami oraz z kwiatem wplecionym w swoje karmelowe loki. Tellan siadał wówczas obok niej, obejmował ramieniem i zapewniał, że wszystko jest dobrze, że należą do tego miejsca.
- Góry mnie wzywają, Tellanie – mówiła – Nie słyszysz nawoływań wiatru?
- Słyszę tylko szum. Słyszę też naszą małą N’umi rozmawiającą z motylami.
Zaśmiała się.
- Wyrośnie na piękną kobietę. Tak piękną jak ty – pocałował ją w policzek.
- Kiedyś będę musiała odejść. Mój dom...
- Twój dom jest tutaj – otarł dłonią łzę, która stoczyła się po jej twarzy.

Takich chwili, kiedy przesiadywali na tarasie i w milczeniu wpatrywali się w gwiazdy było coraz więcej. Alyson coraz częściej wspominała o tym, że tęskni za górami, a o swoim odejściu mówiła już zbyt wiele razy, by Tellan mógł uwierzyć, że zrobi to naprawdę. Czasem pod jakimkolwiek błahym pretekstem rozwijała swoje srebrzyste skrzydła i znikała na kilka godzin, kilka dni...

Ten dzień niczym nie różnił się od pozostałych, nie odstawał ani odrobinę od szarego szeregu, nie przerywał monotonii, która wkradła się do ich życia.
Zimny wiatr dął od północnego wschodu, a z nieba lały strugi deszczu. Tellan otworzył drzwi, wpuszczając do środka lodowaty podmuch, który szarpnął firanką i trzasnął za nim drzwiami. Mężczyzna otarł twarz rękawem płaszcza i zdjął zabłocone buty. W domu panowała zupełna cisza. Z uśmiechem spojrzał na pięknie pachnące kwiaty, które trzymał w ręce i skierował się do salonu. Tam zastał Riveneth, która wpatrywała się w zygzaki pozostawione na szybie przez krople deszczu.
- Spóźniłeś się – powiedziała nawet nie odwracając głowy – Mama wyszła przed chwilą.
- Powiedziała kiedy wróci?
- Powiedziała jedynie, że wiatr ją wzywa.
Kwiaty spadły na ziemię. Tellanem wstrząsnął dreszcz. Riveneth spojrzała na niego wzrokiem osoby znacznie starszej.
- Ona już nie wróci, prawda?
To nie mogło dziać się na prawdę. Nie mogła odejść. Nie mogła ich zostawić. Jego gardło ścisnęło się, nie potrafił wydobyć z siebie żadnych słów. Pokręcił jedynie głową i chwiejnym krokiem skierował się do swojego pokoju, z którego nie wyszedł przez następne pięć dni. Przez ten czas zdawało mu się, że smutek i gniew rozerwą go na strzępy, pozostawiając w jego głowie tylko jedno pytanie – czy zatrzymałby Alyson, jeśli wróciłby wcześniej?

Wstał bardzo wcześnie, jeszcze zanim złote promienie słońca zdążyły objąć wioskę. Spojrzał na śpiącą jeszcze N’umi, której twarzyczka była odbiciem lustrzanym Alyson. Wiedział, że każde takie spojrzenie, połączone ze świadomością, że stracił na zawsze Alyson, będzie kolejnym sztyletem wbijającym się w jego serce. Odgarnął z jej czoła kosmyki w kolorze migdałów i ucałował je, uznając to za pożegnanie. Przeszedł po uschniętych kwiatach. Zamknął za sobą drzwi, wyruszył na poszukiwania Alyson. Czy zamierzał wrócić? Zależy od tego czy ją znajdzie.


Kiedy Riveneth skończyła osiem lat, wiedziała, że jest na tym świecie zupełnie sama. Że do nikogo nie należy. Że nikt jej nie kocha, nie pokocha ani nie przejmie się, jeśli nagle by znikła. Zrozumiała, że ludzie rzucają obietnicami i zapewnieniami o swoich uczuciach jak nudzące się dzieci, które rzucają kamienie na polną dróżkę. Nie była częścią tego świata. Świata dorosłych, którzy słów używają tylko po to, by za ich pomocą kłamać. Wolała otaczać się zwierzętami, których mowę rozumiała i wierzyła w szczerość i zawsze dobrą wolę tych bezbronnych istot. Stworzyła sobie swój własny, mały światek, w którym była tylko ona, leśne zwierzęta i postacie z jej opowiadań. Światek, w którym nikt nie mógł jej skrzywdzić.
Oddano ją na opiekę starej czarodziejce, Yrre, która również mieszkała w wiosce. Yrre starała się kontynuować nauczanie jej władania nad żywiołem powietrza, wplatając w to swoje doświadczenie w magii przestrzeni oraz mocy. Opowiadała jej również o zielarstwie, pokazywała przydatne rośliny. Ulubionym zajęciem Riveneth było oszukiwanie grawitacji i unoszenie dzięki temu rozmaitych przedmiotów.

Niechętnie przekraczała próg domu, stojącego na krańcach wioski. Domu, z którego okien widać było majestatyczne szczyty Fellarionu, zdające się drzemać pod pierzyną białego puchu. Czasem, patrząc na nie, wyobrażała sobie, jak może wyglądać owe Vernis, o tajemniczej nazwie i wietrze jako kusicielu i śpiewaku. Vernis, miasto skrzydlatych ludzi, położone gdzieś pomiędzy górami, wbijającymi się w kłębiaste chmury. Szybko jedno nakierowywała swoje myśli na inny tor, wiedząc, że to właśnie przez to miejsce, przez pieśni wiatru czy też przez niezrozumianą dla niej tęsknotę swojej matki do uskrzydlonych, straciła ich obu.
Miejsce, które niegdyś nazywała domem, które było dla niej ostoją spokoju i szczęścia, stało się teraz czymś odległym. Obcym. Wypełnione było aż po sam wierzchołek dachu wspomnieniami, każdą spędzoną tutaj chwilą, każdym uśmiechem, każdym spojrzeniem. Stało się to dla niej nieznośne.

We wszystkich pomieszczeniach wyczuwalna była woń zwiędłych kwiatów, które wciąż leżały na podłodze salonu dokładnie tak, jak niegdyś spadły na nią, wypuszczone z drżących rąk Tellana. Nigdy nie odważyła się ich podnieść ani wyrzucić. Swoje przebywanie w domu starała się i tak ograniczyć do minimum. Wstawała wcześnie rano i wracała późnym wieczorem. Nie wiedziała, co jest głównym powodem jej ucieczki przed tym miejscem – wspomnienie wszystkiego, co bezpowrotnie utraciła czy też jej niechęć do zamkniętych pomieszczeń. Czuła w nich ograniczenia, czasem również zawroty głowy.
Ogród, kiedyś wypełniony pachnącymi pięknie kwiatami, lśniącymi w promieniach słońca pełną gamą kolorów, pełen był teraz chaszczy i zwiędłych roślin, na których łodygach sterczały ostre kolce. Nie odwiedzały go już żadne zwierzęta, więc nie było nikogo, kto mógłby zakłócić ciszę, falującą tam jak tafla spokojnego jeziora. Cisza. Samotność. To wszystko, co miała.

Czasami jednak wręcz potrzebowała z kimś porozmawiać o czymkolwiek. O pogodzie, o Rapsodii, o której wiedziała tak niewiele, o sztuce czy też o zabawnych nawykach swojej mentorki Yrre. Przemiłej kobiety, która częstowała korzennymi ciasteczkami własnej roboty każdego, kto przekroczył próg jej domu. Ciasteczka, których smakowi nie mogły dorównać żadne inne potrawy na świecie, uznawała za rozwiązanie każdego problemu. W każdy swój gorszy dzień Riveneth mogła liczyć na talerzyk ciastek o zapachu imbiru i wanilii.
Ich lekcje odbywały się zawsze na dworze, gdyż Yrre wiedziała o lęku Riveneth przed zamkniętymi pomieszczeniami. Yrre zawsze się o nią troszczyła, starając się zastąpić jej rodziców, a osierocona dziewczyna w podziękowaniu za to wszystko wyręczała ją w jej niektórych obowiązkach. Pomagała przygotowywać jej lecznicze maści z rzadkich roślin, rosnących w lasach otaczających wioskę. Yrre kilkakrotnie wspominała o tym, że Riveneth – na którą wolała mówić N’umi – pomimo tego, że jest półfellarionką, ma ze skrzydlatymi więcej wspólnego niż sama przypuszcza. Na przykład zdolność do latania…
- Jeśli tylko byś chciała, N’umi, mogę nauczyć się latać – mówiła pieszczotliwym głosem.
- Nie jestem jedną z nich, Yrre – odpowiadała, ucinając w ten sposób temat.

Nader wszystko lubiła samotne spacery po puszczy, osnutej mgiełką tajemnicy. Brała ze sobą łuk, jedyną pamiątkę po ojcu, oraz skurzany kołczan pełen strzał, precyzyjnie wykonanych z ciemnego metalu, zakończonych pięcioma bliźniaczymi końcami. Stanowiły groźną broń, zdolną przebić się nawet przez pancerz. Nigdy jednak nie wystrzeliła ani jednej takiej strzały, nie miała ku temu żadnych powodów ani okazji. Łuk stanowił raczej asekurację.
Jej ulubionym miejscem była niewielka polanka, osłonięta ze wszystkich stron buszem. Dróżka do niej wydeptana była jedynie przez jej stopy, gdyż nikt inny się tam nie zapuszczał, nie łatwo było również to miejsce znaleźć. W dzień promienie słońca przebijały się przez drzewa i delikatnie muskały jej skórę, wylewając swój blask na soczyście zieloną trawę. W nocy natomiast polana stanowiła perfekcyjne miejsce do obserwacji gwiazd.

Siadała tak, unosiła za pomocą magii grawitacji kartki ze swoimi opowiadaniami, a wokół niej zbierały się leśne stworzenia, które opowiadały jej niesamowite historie, czekające tylko aż ktoś przeleje je na papier. Była tam tylko ona. Zwierzęta. I wyimaginowane postacie, których atramentowe serca biły na stronach jej powieści.

Usłyszała nagle kroki konia, kłusującego w stronę jej polanki. Któż ośmiela się zapuszczać w te strony? Unoszące się w powietrzu kartki opadły na ziemię z cichym szelestem. Jej lisia przyjaciółka, Norreli, chwyciła strony do pyszczka i pobiegła za resztą spłoszonych zwierząt, by schować nieskończoną powieść w jakimś bezpiecznym miejscu, na przykład w dziupli leśnego opowiadacza, kruka Reona. Właśnie jemu Riveneth zawdzięczała większość najbardziej pasjonujących opowieści.
Teraz jednak, kiedy polana zupełnie opustoszała Riveneth skierowała się powolnym, prawie bezszelestnym krokiem w stronę, z której dochodziły niepokojące odgłosy. Pomijając konia, było tam coś jeszcze. Zastanawiała się, jakie zwierzę może wydawać takie dźwięki. Przykucnęła, wytężając wzrok. Za krzewami dzikich róży ujrzała sylwetę mężczyzny, siedzącego na białym rumaku. Chwyciła jedną ze swoich strzał. Naciągnęła cięciwę i przymknęła lewe oko. Strzała świsnęła w jego kierunku. Niechybnie zakończyłaby jego żywot, gdyby nie to, że obronił się przed nią tarczą. Wokół rozległ się metaliczny brzęk.

Usłyszała uderzenie butów o ziemię, kiedy intruz zeskoczył z konia. Zwierzę najwyraźniej spanikowało. Riveneth z chęcią powiedziałaby mu, że nie ma czego się obawiać z jej strony, ale zwierzę było zbyt daleko, żeby ją usłyszeć. Znacznie bliżej były ciężkie kroki, prawdopodobnie mężczyzny. Widziała jak przebija się przez gęste zarośla, torując sobie drogę tarczą, zapewne obawiając się również kolejnego pocisku.

Mężczyzna wychylił się zza tarczy i objął badawczym spojrzeniem polanę. Później jego wzrok padł na Riveneth, która stała w wyćwiczonej pozycji oraz pełnej gotowości do oddania kolejnego strzału. Sprawiał wrażenie z lekka zaniepokojonego, w szczególności kiedy zwrócił uwagę na strzały. Obaj wiedzieli jak bardzo niebezpieczną bronią włada Riveneth. Ojciec ostrzegał ją kiedyś, że takie strzały mogą przebić pancerz, a w ciało wbić się bardzo głęboko lub nawet przy precyzyjnym strzale przelecieć przez nie na wylot.
Ten człowiek jednak nie wyglądał na takiego, co mógłby się teraz zamachnąć mieczem i tym samym zmusić ją do oddania strzału, niemniej wolała mieć łuk w gotowości. Życie nauczyło ją, że nie należy ot tak ufać nieznajomym, nawet tym przystojnym. Starała się jednak zachować zagniewany wyraz twarzy. Jak mógł pojawić się na jej polanie w pełni uzbrojony?

- Wiesz, że mam prawo, by cię aresztować? - zapytał mężczyzna spokojnie, powoli jedną ręką odpinając pas z bronią, po czym rzucił nim na ziemię - Nie zrobię tego. Po prostu opuść łuk.

Zerknęła najpierw na niego, potem na tarczę. Pewnie. Ona schowa łuk i stanie się zupełnie bezbronna, a on z pewnością ma przy sobie jeszcze jakąś inną broń. Nie odpowiedziała, dała mu jasno do zrozumienia, że nie zamierza mu uwierzyć.

- Nie jestem groźny - powiedział, po czym wyjął ukryty sztylet i rzucił za siebie na ziemię - Widzisz?

Ciekawe, ile jeszcze ma takich ukrytych sztyletów. Mimo to, że zaplanowała nienawidzić, każdego kto pojawi się na polanie, jego głos - bardziej niż słowa - uspokajał ją. Rozluźniła odrobinę ramiona, wciąż wahając się czy opuścić łuk. Z całych sił starała się zachować nieprzyjazny wyraz twarzy.

- Nic ci nie zrobię… - powiedział, po czym zatrzymał się parę kroków od niej – Ani tobie, ani twoim przyjaciołom, jeśli takich masz - oświadczył. Dlaczego on w ogóle to wszystko robi? Mógł przecież po prostu odwrócić się i odejść, a ona nie odważyła by się wystrzelić kolejnej strzały. Mógł odejść tak, jak odeszli wszyscy. A jednak, z jakiś powodów nie chciał. Riveneth wbrew wszystkiemu, co sobie obiecała również chciała, żeby został. Próba nienawidzenia tego obcego jej mężczyzny nie powiodła się, a on był zdeterminowany, by uzyskać jej zaufanie. Odrzucił tarczę na bok, a ręce rozłożył na boki, pokazując, że prócz zbroi nie posiada już niczego - Teraz mi wierzysz?

Powoli opuściła broń, a chwilę potem zdjęła strzałę z cięciwy i włożyła ją do kołczana. Podobał się jej jego głos - zdecydowany, męski, a jednak w pewnym stopniu delikatny. Uśmiechnął się przyjaźnie, po czym usiadł tam, gdzie stał.

- Nazywają mnie Sargybinis, miło mi poznać. Jak ci na imię, piękna niewiasto? - zaczął, stosując nienaganną etykietę. Z pewnością, bywał na królewskich dworach i był obeznany z panującymi tam zasadami.
- Jestem Riveneth - powiedziała, a na jej usta wpłynął piękny uśmiech.

Ich spotkanie nie trwało długo. Dzień powoli się kończył, a czerwone słońce chyliło się ku zachodowi. Zamienili ledwie kilkanaście zdań, Sargybinis opowiedział trochę o sobie i wysłuchał tego, co ona mówiła. Na pytanie, czy będzie tutaj ponownie, następnego dnia, odpowiedziała oczywiście twierdząco.

Jak się potem dość szybko okazało, spotykali się na tej polance codziennie, każdego wieczoru. Rozmawiali tam o różnych sprawach, o swoich zajęciach, czy zainteresowaniach. Sargybinis był jedyną osobą, przed którą się otworzyła, której bez żadnych obaw mogła powierzyć każdą swoją tajemnicę. Był dowodem na to, że nie wszyscy ludzie są pozbawionymi przyzwoitości kłamcami. Był inny. Wyjątkowy. W każdej chwili, której nie mogła z nim spędzić, myślała o ich następnym spotkaniu. Stało się z nią coś, czemu nie mogły zaradzić nawet korzenne ciasteczka Yrre, do jej serca wlało się przyjemne ciepło, które stopiło cały lód. Każdą chwilę chciała spędzać z Obrońcą, który również codziennie przybywał na spotkania, wyraźnie nie chcą z nich rezygnować.

Po paru miesiącach pożegnali się na dwa tygodnie, gdyż Sargybinis musiał załatwić jakąś bardzo ważną sprawę w Rapsodii.
Według danego słowa wrócił równo po upływie tego czasu. Riveneth czekała na niego, ubrana w swoją najpiękniejszą suknię w kolorze lawendy. Zjawił się, kiedy polankę powoli obejmowała już ciemność nocy. Zeskoczył z siodła, a ona wtuliła się w jego ramiona.
- Tak bardzo mi cię brakowało…
- Mnie ciebie też.
- Gdy mnie tu nie było, zrozumiałem, że nie umiem bez ciebie żyć. To nie jest tylko przyjaźń, czuję, jak to rozpiera mnie od środka - oświadczył Sargybinis. Przykląkł na jedno kolano, po czym wyjął z kieszeni torby mały lśniący przedmiot. Był to srebrny pierścień, zdobiony w motywy liści i winorośli. Jej serce zaczęło bić szybciej, a w oczach pojawiły się łzy szczęścia, kiedy Obrońca założył pierścień na palec serdeczny jej lewej dłoni, po czym uśmiechnął się promiennie. Na niebie roiło się od gwiazd, a księżyc przyświecał im, nadając całej sytuacji jeszcze więcej romantyzmu.

- Ja, Sargybinis, od teraz, po całą wieczność, nie zważając na żadne przeciwności, przyrzekam ci wierność. Moja dusza nawet po śmierci nigdy cię nie opuści. Zaś ja obiecuję, że będę chronić cię przed wszelkimi niebezpieczeństwami i zapewnię nam byt. Przysięgam, że na zawsze będę twój i nigdy nie odwrócę się od ciebie. Obiecuję to, a jeślibym miał nie dotrzymać tych postanowień, niechaj moja dusza spłonie. Czy zgodzisz się być moją, na zawsze?

Czas zdawał się zatrzymać, wokół panowała zupełna cisza, jedynie wiatr nucił swą pieśń, kiedy Sargybinis składał przysięgę. Riveneth przez chwilę nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa. Wkrótce ze ściśniętego gardła wydobyły się słowa:
- Tak, po stokroć, tak!

Wtedy poczuli wstrząs, choć ziemia tak naprawdę nawet nie drgnęła. Polanę ogarnął błysk, tak jasny, że Riveneth musiała na chwilę zmrużyć oczy. Poczuła wówczas potężną więź z Sargybinisem. Więź tak silną, że wątpiła, by cokolwiek mogło ich kiedykolwiek rozdzielić.
- Poczułaś to? - zapytał.
- Tak - oświadczyła - To miłość.


Niedługo po tym musieli się rozstać. Sargybinis otrzymał list, który nakazywał mu bezzwłocznie stawić się na wezwanie do Rapsodii. Obiecał Riveneth, że do niej powróci, pomimo wszelkich przeciwności losu, a ona cierpliwie czekała, czując mocną więź, która złączyła na zawsze ich serca i dusze. Cierpliwie czekała na jego powrót, a każdy kolejny dzień zdawał się być wiecznością.

Codziennie przychodziła na polankę, osłoniętą lasem, gdzie patrzyła na gwiazdy, zastanawiając się czy on też teraz na nie spogląda… gdziekolwiek jest.

Podparła głowę dłońmi, westchnęła głęboko, starając się przywołać do swoich myśli jakiekolwiek słowa, która ułożyły by się w sensownie zdania na białej kartce, lewitującej w pobliżu jej prawego ramienia. Usłyszała szelest. Zza krzewów dzikich róż wyłoniła się młoda lisica, Norreli, niosąc w pyszczku ostatnie opowiadanie Riveneth.
- Reonowi bardzo podoba się początek - powiedziała, kładąc je obok Riveneth - Mówi też, że bohaterzy są bardzo wiarygodni, ciekawi.
- Mhm - mruknęła, nawet nie odwracając głowy.
- Hej - lisica starała się zwrócić na siebie jej wzrok - On wróci, wiesz o tym. Wiesz, prawda?
- Wiem, Norreli, tylko to czekanie mnie wkrótce wykończy.
Lisica zaczęła coś mówić, pocieszać ją, ale one już nie słuchała. Co jakiś czas przytakiwała albo kiwała głową. Swój monolog zakończyła słowami: „... Yrre się o ciebie pytała.” Rzeczywiście. Riveneth zupełnie zapomniała o swojej mentorce. Nic nie mówiąc, podniosła swój łuk i skórzany kołczan, który zarzuciła na ramię. Zebrała leżące na trawie kartki, w których odbijały się promienie słoneczne.
- Idziesz ze mną?

Zastukała do drzwi czarodziejki, która przyjęła ją i Norreli z ogromną radością i tysiącem pytań. Dom wypełniała słodka woń wanilii i imbiru. Na stole leżał talerz pełen gorących korzennych ciasteczek. Usiadły po obu jego stronach - lisica dostała poduszkę przy stole, na której zwinęła się w kłębek i zasnęła - i rozmawiały. O wszystkim tak, jak dawniej. Yrre spostrzegła pierścionek na dłoni Riveneth, co skomentowała jedynie przyjaznym uśmiechem, który jednak szybko został zastąpiony wyraźnym niepokojem. Rozmowa jednak toczyła się dalej, a kiedy obrała odpowiedni kierunek Riveneth odważyła się w końcu lekko zakłopotanym głosem powiedzieć:
- Potrzebuję jakiegoś zajęcia, Yrre. Mówiłaś, że możesz nauczyć mnie latać.
- Nie masz już żadnych obiekcji do Fellarianów? – zapytała, unosząc brwi w uprzejmym zdziwieniu.
- Nie mogę uciekać przed tym, kim jestem, prawda?

Tego dnia po raz pierwszy rozwinęła swoje skrzydła. Srebrne pióra lśniły w promieniach słońca, które wkradły się do ogrodu pomiędzy otaczającymi je drzewami. Poruszyła nimi, niepozbawiona wątpliwości, wzbudzając tym podmuch. Dotknęła miękkich piór. Poczuła do siebie żal, że nigdy wcześniej nie odważyła się ich rozwinąć. Poczuła jeszcze coś innego. Wolność. Jakby rozerwała krępujące ją więzy.

Tak, jak przypuszczała, latanie nie było szczególnie łatwe. Początkowo unosiła się niezbyt wysoko, by potem jednym machnięciem potężnych skrzydeł znaleźć się po drugiej stronie ogrodu z pełną świadomością, że nie będzie to jej ulubiony środek lokomocji. Jednak każda kolejna próba przynosiła coraz lepsze efekty.

Riveneth zdawało się, że jej życie zaczęło się już układać, że najgorsze ma za sobą. Niestety, niebawem dane było jej poznać powód zaniepokojenia Yrre. Stara czarodziejka wiedziała, jak mieszkańcy wioski zareagują na to, że N’umi więcej wspólnego ma z Fellarianami niż ze zwykłymi ludźmi. Wiedziała, że będą ją traktować jak inną, że wykluczą ją ze społeczeństwa. A może nawet każą jej wracać do ludzi gór. Miała jednak cichą nadzieję, że to nie nadzieje, a jeśli już, to może odrobinę później…

Następnego dnia ktoś przypadkiem podszepnął kilku osobom o skrzydlatej dziewczynie, zamieszkującej wioskę. Plotka rozeszła się nader szybko i rozpoczęła lawinę. Dziwne spojrzenia. Unikanie. Wykluczenie. Bali się jej inności. I ten strach sprawił wkrótce, że tłum zebrany pod jej domem rozkazał jej opuścić wioskę. Raz na zawsze.

Stanęła przy palisadowej bramie. Przed nią rozciągały się bezkresne pola i majaczące daleko na horyzoncie szczyty Fellarionu, skąpane w gęstej mgle, za nią natomiast stali mieszkańcy wioski, którzy trzymali w dłoniach pochodnie. Zimny wiatr dął od południa, szarpiąc jej długie, migdałowe włosy i gasząc niektóre płomienie. W końcu jedynie kilka z nich błyskało delikatnie pośród ciemności. W dłoni trzymała łuk, na ramię zarzuciła skórzany kołczan, miała również torbę, w której znajdowały się jej opowiadania oraz dużo niezapisanych stron. Otarła łzę, która potoczyła się po jej policzku i starając się zachować najspokojniejszy na świecie wyraz twarzy spojrzała na Norreli, która stała tuż obok niej.
- Nie lubię pożegnań, więc zrobimy to szybko, dobrze? - powiedziała uśmiechając się przez łzy.
- Nie ma takiej potrzeby. Idę z tobą.
- Norreli…
- Ktoś musi cię pilnować. Ciebie i twojej książki.
- Nie wiemy, co tam jest. Może być niebezpiecznie.
- I dlatego właśnie mnie potrzebujesz.
Rzeczywiście, potrzebowała jej. Kiwnęła głową i odwróciła się w stronę tłumu, starając się w nim wypatrzeć Yrre. Czarodziejka posłała jej ciepły, przepełniony jednak żalem, uśmiech.
Ostatni raz spojrzała na domki o słomianych dachach, na twarze obcych ludzi, którzy niegdyś byli jej przyjaciółmi. Tak naprawdę nigdy nie należała do tego miejsca. Nigdy nie była jedną z nich.

Westchnęła i odeszła, nie patrząc już za siebie.
- Co my teraz zrobimy? - zwróciła się do lisicy, która dreptała obok niej.
- To, co zawsze - uśmiechnęła się - Napiszemy szczęśliwe zakończenie.
  • Najnowsze posty napisane przez: Riveneth
    Odpowiedzi
    Odsłony
    Data