- Masz do mnie pytania Antonelle? O co chodzi? - elf wsłuchiwał się w szum wody. Lubił to miejsce. Latarnia morska była punktem na horyzoncie, którego wypatrywał każdy, mniej lub bardziej doświadczony marynarz. To właśnie tu, u stóp ogromnej skały na której wzniesiono wieżę znajdował się jeden z portów. Ludzie z tęsknotą wypatrywali kolejnych statków, które sprowadzała do miasta kolejne dobra materialne gotowe do handlu.
- Znam się od kilkunastu lat, a Ty nadal milczysz. Może już czas zdradzić mi kilka szczegółów? - zapytał ze spokojem przyjaciel, który siedział obok towarzysza i podobnie jak on wpatrywał się w nadciągającą z dostawą łajbę.
- Słońce rozsiewa czerwoną gorycz mój przyjacielu. To zły znak... - odparł krótko Cadaveris. Po tych słowach podniósł się z ziemi podając rękę ostatniemu z kompanów. Korzystający z pomocy elf również powstał i ruszając za swym przyjacielem zatopili się w gęstej mgle wyłaniającej się z lasu.
- Danae?
- Tak przyjacielu. Danae. To właśnie w tym mieście było mi dane przyjść na świat. A poza tym, czego innego się spodziewałeś, hmm?
- Szczerze? - Antonelle zmierzył kompana, a jego wzrok na moment zatrzymał się przy długich, białych włosach
- Danae to miasto elfów, przyjacielu. Tu nie ma podziału na różnorodność klas. Zróżnicowanie bywa tak samo normalne jak zapijaczony Etir pod karczmą - Cadaveris kierując się tą metaforą sprawił, że na twarzy obojga zagościł uśmiech - Moja matka pochodzi z Kryształowego Królestwa, a ojciec, jak nie trudno się domyśleć, to biały elf.
- Lodowy elf z północy, prawda?
- Tak, ale osobiście wolę określenie "białego elfa". To pamiątka, którą mi pozostawił - Cadaveris nabrał na dłoń kosmyk białych włosów i uśmiechnął się pokornie do przyjaciela. Następnie rozejrzał się dookoła skupiając uwagę na czymś zupełnie innym.
- To wyjaśniało by Twoją niewrażliwość na zimno...
- Oraz jasne włosy - wtrącił się Cad wskazując ruchem głowy krzaki, które poruszały się niezależnie od panujących warunków pogodowych
- Czyli Danae - skwitował przyjaciel powoli i po cichu zbliżając się do krzaków
- Oczywiście. Krótko po narodzinach ojciec uznał, że dobrym pomysłem będzie szkolenie wojskowe. Matka nie była zachwycona, ale jak to w domu... - Cadaveris przerwał na moment, a gdy podeszli do krzaków i uchylili je lekko, spostrzegli kryjące się za nimi małe dzieci. Dzieci ludzi, które trzęsąc się z przerażenia podkuliły nogi pod brodę na widok dwóch elfów - ...ojciec zwykł mieć rację. Potem było już tylko lepiej - objaśnił krótko, by po chwili przejść na język ludzi, który znał tak dobrze. Wyciągnął rękę do dwójki rodzeństwa, które bawiąc się daleko od domu zapuściło się w nieznany im las. Chwila dezorientacji wystarczyła, by zgubić drogę powrotną. Uspokajając je słowem elfy odnalazły zgubę. Prowadząc ich obok siebie ruszyli do miejsca, gdzie mieli przebywać ich rodzice.
- Łuk rozumiem, ale sztylety?
- Eliminowanie wrogów za pomocą łuku jest wygodne. Ograniczasz się wówczas do walki dystansowej, ale dopiero kiedy znajdziesz się obok potencjalnego zagrożenia zrozumiesz, ile tak naprawdę warte są Twoje umiejętności. To inny rodzaj walki, bardziej bezpośredni i wymagający szczególnego skupienia. To też inny rodzaj szkolenia, ale o tym chyba słuchać nie chcesz, co? - powracając do języka zrozumiałego dla elfów tłumaczył przyjacielowi to, o co ten go poprosił. Uśmiechał się kilkakrotnie do dziewczynki, która trzymając go kurczowo za dłoń ocierała twarz brudną ręką.
- I tym zajmowałeś się przez całe życie?
- Proszę, Antonelle. Przypomnij sobie kiedy się poznaliśmy i w jakich okolicznościach. Czy to nie Twój ojciec jako pierwszy oficjalnie przyłapał mnie na kradzieży złotego naszyjnika? - uśmiech na twarzy elfów poszerzył się ponownie. Oboje pamiętali noc, w którą się poznali. Syn lodowego elfa zakradł się do domu przyjaciela i stamtąd już miał wyjść ze skradzionym naszyjnikiem, kiedy to okazało się, że magiczne pułapki umieszczone przy skrytce nie obudzą właściciela. To była długa i pamiętna noc dla obojga.
- Prawie Ci się udało, Cadaveris - przyjaciel skinieniem głowy uznał talent przyjaciela
- Tak, prawie... - elf jednak nie był przegrany i pomimo, że nie udało mu się skraść naszyjnika, w ustach przez prawie pół nocy skrywał niewielki pierścionek, który następnie sprzedał za kilka miedziaków na targowisku.
- A teraz odszedłeś. Dlaczego?
- Nie odszedłem. Przez dziesiątki lat szkolono mnie do tego, abym potrafił wykorzystać nabyte umiejętności w odpowiednim momencie. By zrozumieć, co jest dobre, a co niestosowne, potrzebujemy czasu. To właśnie dlatego opuściłem Danae - wytłumaczył to w sposób, który niewiele rozjaśniał. Szlak umysłu prowadzący do odpowiedzi wydawał się być jeszcze bardziej poplątany.
- Mieszkasz poza miastem
- Owszem, ale nigdy nie opuściłem nikogo, kto by mnie potrzebował. Zresztą, gdyby nie podjęta wówczas decyzja, może dalej siedzieli byśmy w mieście i na dobre zanudzali się na śmierć? - pytanie było retoryczne. Oboje przejawiali miłość do przygód, do podróży, które są niebezpieczne w mniejszym lub większym stopniu.
- Chyba masz rację...
- Poza tym, Arola...
- Księżniczka?
- Tak. Następczyni tronu...
- Chyba nie...
- Nie, aczkolwiek trzeba przyznać, że jest piękna. Dlaczego ja w ogóle Ci o tym wspomniałem - westchnął Cad powoli wyłaniając się z gęstej mgły
- Bo jesteśmy przyjaciółmi? - zapytał wyszczerzony Antonelle ściągając brwi ku sobie
- Arola, następczyni tronu bardzo interesowała się historią. Jest koneserką wszystkiego co piękne. Ma w domu przedmioty, o których nigdy nie śniłeś, przyjacielu
- Skąd o tym wiesz? Byłeś wewnątrz? - zapytał zaskoczony elf, ale widząc wymowne spojrzenie przyjaciela nie dopytywał szczegółów.
- Pewnego dnia, za plecami matki ogłosiła, że szuka chętnych, którzy wyruszą na poszukiwanie pewnych dóbr - zaczął powoli Cad uśmiechając się pod nosem tajemniczo - Pomyślałem, że może to być bardzo fajna zabawa zważywszy na fakt, że nic nie zapowiadało problemów, a nagroda była naprawdę kusząca - uśmiech opowiadającego szybował powoli do góry
- Zgłosiłeś się?
- Jako jeden z niewielu podjąłem się zadania i następnego dnia wyruszyłem na wschód. Słyszałeś o kimś imieniem Veridia?
- Niekoniecznie. To jakiś smok?
- Im dalej na wschód, tym więcej można było dowiedzieć się na ten temat. Veridia to nimfa, która, gdyby wierzyć legendom, była jedną z najbardziej kapryśnych istot Równiny Maurat. Podobnie jak inne nimfy, uwodziły dla wygody posiadania niewolnika. Zamieszkiwała jedną z jaskiń nieopodal trzech jezior. Nie żyła od blisko dwustu lat
- Nie żyła?
- Tak. Problem polegał na tym, że miejsce nie było opuszczoną jaskinią, a kryptą niechcących umrzeć trupów - tutaj mina elfa nieco zrzedła. Wraz z przyjacielem zatrzymali się nieopodal wioski, z której dobiegał szaleńczy krzyk kobiety biegnącej w ich kierunku. Dzieciaki puściły dłonie elfów i pobiegły w stronę matki krzycząc coś niezrozumiale
- Trupy?
- Nieumarli, szkielety i inne paskudztwa. W każdym bądź razie,że miejsce nie było opuszczoną jaskinią, a kryptą niechcących umrzeć trupów - tutaj mina elfa nieco zrzedła. Wraz z przyjacielem zatrzymali się nieopodal wioski, z której dobiegał szaleńczy krzyk kobiety biegnącej w ich kierunku. Dzieciaki puściły dłonie elfów i pobiegły w stronę matki krzycząc coś niezrozumiale
- Trupy?
- Nieumarli, szkielety i inne paskudztwa. W każdym bądź razie, gdy już było po wszystkim okazało się, że na miejscu znalazłem nie tylko kolczyki, ale i sztylet
- Kolczyki?
- Tak, kolczyki Veridii oraz jej ostrze. Kolczyki miały na celu wabić wszystkich, którzy bez zawahania kroczyli ku jej obliczu. Działały hipnotyzująco na poszukiwaczy przygód, którzy kierowali się chciwością.
- I myślisz, że w rękach następczyni tronu...?
- Pozwolisz mi skończyć? - oburzył się Cadaveris. Przesycony emocjami elf skarcił przyjaciela spojrzeniem. Widocznie ta opowieść nie miała tak niskiego poziomu wartości jak poprzednie - Zabrałem przedmioty i wróciłem do domu. Całą drogę przyglądałem się tym dwóm kamyczkom i zrozumiałem, że jeśli znajdą się w rękach kogoś takiego jak Arola...
- Tak?
- To chyba nie najlepszy czas na zmianę tronu, nie sądzisz? - Cad uniósł wzrok, a kiedy starszy mężczyzna wyściskał swoje dzieci, ruchem ręki poprosił elfy by dołączyły do nich. Bez zawahania elficcy pomocnicy skierowali się w stronę niewielkiej osady.
- Dobra, czyli rozumiem, że sztylet...
- Sztylet mój drogi przyjacielu jest tajemnicą, która spoczywa w głowach nielicznych - Cad palcem wskazującym dotknął czoła przyjaciela uśmiechając się przymilnie.
- A kolczyki?
- Oddałem następczyni tronu - Cad odpowiedział krótko. Zaskoczenie przyjaciela było tak ogromne, że przystanął na moment zaskoczony słowami towarzysza.
- Oddałeś? Przecież dopiero co mówiłeś...
- Antonelle - elf zrzucił z głowy kaptur, ukazując swoje długie, białe włosy. Z ust zsunął chustę. Po tych jakże prostych czynach na twarzy rodziców, ludzi, pojawił się uśmiech. Mężczyzna zapewniał ich, że dotrzyma swojej części umowy nie wiedząc, że Cadaveris miał inne plany niż jego kompan.
- Zgarnąłem nagrodę. Dziwne, ale przykro było mi się rozstawać z tymi kolczykami, dlatego dwa dni później wyobraź sobie, ktoś skradł z jej komnaty kiepsko strzeżony artefakt - Cadaveris uśmiechając się tajemniczo spojrzał na przyjaciela. Ich rozmowę przerwał mężczyzna wręczający im sakiewkę wypełnioną monetami - Nie jest gotowa na to, by kraść serca mężczyzn i czynić z nich ofiary własnych ideologii - dodał jeszcze w elfickim języku po czym skierował się w stronę wąsatego rolnika
- Zatrzymaj to - rzekł, zatrzymując dłoń przyjaciela, która niemal dotykała sakwy. Niezrozumienie na twarzy towarzysza rosło coraz bardziej - Za te pieniądze będziesz mógł wynająć pomocnika w mieście. Zbiory tego lata będą obfite... - elf rzucił spojrzeniem przez ramię rolnika. Ten skinieniem głowy jedynie potwierdził przypuszczenia najemnika - To co zbierzesz sprzedaj w mieście. Za otrzymane pieniądze kup dzieciom dodatkowe ubrania i przygotuj się na zimę. Jako zapłatę weźmiemy tylko kosz owoców, o ile to nie problem - w wyścigu zaskoczeń rolnik doganiał przyjaciela Cada, który nie potrafił zrozumieć tego co tu zaszło. Minęło kilkanaście minut, a oboje oddalili się od wioski szukając kolejnych dóbr
- Owoce? Za owoce niczego nie kupimy - oburzył się Antonelle, który po tych słowach złapany za ramię został zatrzymany przez przyjaciela. Cadaveris spojrzał mu głęboko w oczy
- A potrzebujesz czegokolwiek? - znał odpowiedź. Nie potrzebowali niczego. Byli ubrani, mieli wystarczająco dużo wyposażenia i kilka ciekawych tematów do rozgryzienia. Czas płynął nieubłaganie, a słońce powoli chowało się za horyzont
- A więc masz te kolczyki?
- Owszem. Ukryłem je w bezpiecznym miejscu, a kiedy przyjdzie odpowiednia pora, oddam je należytemu następcy. Póki co, możemy przestać o tym rozmawiać?
- Tak, jasne. A więc to tyle? Zostaniesz w tym lesie i otoczony przyrodą zaczniesz szukać szczęścia?
- Szczęście, mój drogi przyjacielu jest indywidualne i ma bardzo szerokie pojęcie. Kto wie, może któregoś dnia odejdę stąd na zawsze? Dopóki mam skrawek dachu nad głową i kilka pniaków drewna do porąbania, nigdzie się stąd nie ruszę. Kosz zachowaj. Odkąd tylko pamiętam Twój dzieciak zachwyca się ich smakiem - Cad pamiętał o wielu rzeczach. Dopiero po tych słowach jego przyjaciel dostrzegł jak wielkie serce ma dla innych elf z białymi włosami. A co było później? Cad zarzucił kaptur na głowę, odwrócił się i zniknął pomiędzy drzewami. Z tego co wiadomo udał się do chaty, która niegdyś należała do myśliwych i tam przeczekuje trudne chwile. Rzadko można go spotkać w mieście, gdyż zdecydowanie bardziej woli oddawać się naturze. Ma z nią świetny kontakt, dlatego też nigdy nie narzeka na brak towarzystwa. A jaki jest jego cel? Cóż, kolejna wyprawa, prawda? Poza tym, kufry najbogatszych mieszkańców miast pękają w szwach od nagromadzonych dóbr, których dorobili się na biednych.
[fragment rozmowy z Caranosem - magiem, przyjacielem ojca Cada]
Elf usiadł na fotelu. Był miękki. Już niemal zapomniał jak smakuje wygoda. Nie narzekał jednak. Świadomy wybór pozwalał cieszyć się tym, co otrzymywał od życia. I otóż to był główny powód wizyty u maga.
- Ten pancerze. Wykuty został na północy, prawda? - Cadaveris trzymając w ręki kielich z czarownym płynem co jakiś czas próbował słodkiego smaku
- Wykuł go Twój ojciec, Cadaveris. Myślisz, że byłby tak doskonały, gdyby nie magia? - mag wydawał się być bardzo spokojny. Zdawał sobie sprawę z tego, że elf nie przyszedł tutaj by pytać o kawałek szmaty jaką nosił na sobie - Jest lekki, zwiewny, a przy tym piekielnie twardy - starzec pozwolił sobie, aby pomarszczoną ręką uderzyć młodzieńca w pierś. Zbroja zdawała egzamin, a wyryte na niej runy chroniły, by pancerz nigdy nie stracił swojej cudownej mocy
- A umiejętności? Je też można poprawić, prawda? Znasz się na tym? - elf był dociekliwy i domyślał się, że starzec wreszcie ustąpi. To nie pierwszy raz, gdy ten pyta go o te sprawy
- Poprawić, dopasować...skąd w ogóle te wszystkie pytania? - mag był lekko podirytowany słowami młodzieńca. Podszedł do stolika na którym znajdował się stos książek, ale żadna nie była w stanie jasno odpowiedzieć na pytanie elfa. To skomplikowane piśmiennictwo przeznaczone było dla tych, którzy długie lata studiowali wiedzę, by teraz móc przeczytać kilka ksiąg i skupić się na ich wykorzystaniu.
- Moje umiejętności. Moje szczęście! Czy nie uważasz, że to trochę za wiele? Spoglądam na bezchmurne niebo, a gdy kilka minut później sięgam do czyjejś kieszeni, księżyc przysłaniają chmury. Strażnik goniąc mnie potyka się kilka razy, co umożliwia mi oddalenie się. A może to? Łucznik, który wypuszcza strzałę, która mija moją głowę o kilka cali. To ma być normalne? - Cadaveris wyrzucił z siebie wszelkie dowody na to, iż nie tylko umiejętności sprawiają, że jest dobry w tym co robi.
- Chyba masz rację młodzieńcze. Tajemnice to coś, co nie da Ci spokoju, aż nie odkryjesz prawdy, mam rację? I pytasz mnie, dlaczego wygrywasz w uliczne gry z taką łatwością, z jaką nikt do tej pory? Lub wchodzisz do miejsc, gdzie nie sposób było by Cię wcisnąć? Posłuchaj - mędrzec przysiadł na niewielkim stołku spoglądając na palącą się na parapecie świecę. Ta, i kilka innych oświetlało izbę, w której panował delikatny półmrok.
- To nie przypadek, Cadaveris. To zasługa Twoich rodziców oraz przychylności bogów sprawiła, że posiadasz dar, który roztacza dookoła Ciebie łut szczęścia.
- Zasługa? Niby jak?
- Nie chodzi tylko o geny. Na pewnego rodzaju wydarzenia nie mamy wpływu. Natura otaczająca Cię z każdej strony, Pani Piękna i Harmonii, jeśli wierzyć księgom, spogląda na Ciebie łaskawym okiem, Cadaveris. Pozwala Ci na wykorzystywanie szczęścia, by czynić dobro. Czy to nie o to chodzi? Nie uważasz, że jesteś strażnikiem...
- Strażnikiem? - elf uniósł się z fotelu podchodząc do okna przez które wyjrzał
- Tak. Nigdy nie uważałeś, że stoisz pomiędzy dobrem i złem? Jesteś żołnierzem, czempionem natury, która daje Ci swoją moc, byś nie pozwolił którejkolwiek ze stron zatriumfować. Przecież to właśnie Ty pomagasz ubogim farmerom wielokrotnie polując na zwierzęta, ale sam każesz i wymierzasz sprawiedliwość mordującym dla zysku i trofeów. Stoisz pośrodku i wierz lub nie, szczęście opuści Cię, gdy zboczysz ze ścieżki jaką podążasz...