Jej pierwsze wspomnienie, w którym uczestniczą wszystkie zmysły nie jest zbyt szczęśliwe - pochodzi z czasu, gdy była uwięziona przez swych bezimiennych oprawców, a oni przeprowadzali na niej swoje eksperymenty. Było specjalne - czuła ból. Ale nie taki ból fizyczny - z tym była już wtedy świetnie zaznajomiona i był czymś codziennym, jak głód podczas wcześniejszego życia; ona czuła ból duszy i wydawało jej się, że ktoś tę duchową esencję życia rozrywa na strzępy.
Można powiedzieć, że to chichot losu, że pierwsze jej wspomnienie, które na zawsze pozostanie w jej pamięci to to z przełomu dwóch żyć - wcześniejszego, jako dziecko z chłopskiej rodziny, od zawsze klepiącej biedę oraz późniejszego, jako nieudany eksperyment, któremu przeznaczona jest zdrada stwórców.
Do dziś byłaby w stanie przywołać tamte bodźce - widok spękanego, kamiennego sufitu. Nie widziała wiele więcej, bo nie potrafiła skupić wzroku - jej zmysły były przeciążone. W ustach mogła posmakować rdzawosłonej krwi, a jej nozdrza drażnił ledwo uchwytny zapach, który później nauczyła się rozpoznawać jako woń magii. Ale co odgrywało aktualnie największą rolę, to dwa inne odczucia - uszy, ogłuszone krzykiem Satorii, krzykiem wywołanym przez zadawane jej niewyobrażalne cierpienie.
Początkowo obawiała się, że umrze; taki obrót spraw przerażał ją niewyobrażalnie, ale jakiś czas później zmieniła zdanie - wolała umrzeć, niż żyć dalej w tej torturze; bogowie nie od razu i tylko po części wysłuchali jej błagań i modlitw: straciła przytomność.
Potem ciemność pamięci ustępuje w tym samym pomieszczeniu, leżącą na brzuchu na pryczy. Była w zasadzie cała; jedyne, co odbiegało od normy, to to iż czuła dziwną ciężkość na plecach. Ignorując te dziwaczne objawy, zaczęła powoli wstawać, obawiając się, że zaraz szarpnie za jakieś więzy.
Gdy była już na nogach, coś - a raczej ktoś - powiedziało jej, iż nie jest w żaden sposób skrępowana i - tak było w istocie. Cały czas jednak pozostawała sprawa niecodziennego obciążenia. Starała się obrócić, ale ciało szybko zasygnalizowało jej ostrym, pieczącym bólem, że to błąd. Pozostawiając więc tę kwestię, próbowała domyślić się tego sama.
– To skrzydła. – Usłyszane słowa wywarły na niej takie wrażenie, że aż zapomniała o wszystkim innym. – Musisz po prostu spiąć mięśnie i się rozl… ach – głos przerwał nagle swoje tłumaczenie, jakby uświadomił sobie coś interesującego. – Nigdy nie miałaś skrzydeł, prawda?
Zastanawiała się zarówno co oraz jak odpowiedzieć na to pytanie, gdzie podąży dalej ta dziwaczna i wyimaginowana rozmowa, a także dlaczego jej wyobraźnia nie wiedziała, że nigdy nie posiadała skrzydeł - to był przecież dla niej naturalny stan, nigdy ich nie posiadała i nie miała szans, w końcu była człowiekiem!
Zanim zdążyła wyartykułować swoje zdanie, dobiegła ją kolejna wypowiedź.
– Z tego co zdążyłam zauważyć, nie musisz mówić nic na głos; wystarczy, że o tym pomyślisz - usłyszymy.
– To chyba wszystko uła… Usłyszycie?! Sugerujesz, że - kimkolwiek nie jesteś, nie jesteś sama?!
– Nie. – Tym razem to zdecydowanie była inna osoba. – I nie jesteśmy tylko twoimi urojeniami - o sobie na pewno mogę powiedzieć, że jestem prawdziwa, nie wiem jak tamta druga. No a ty to bez wątpienia - w końcu możesz się ruszać – przerwała na chwilę, chociaż Satoria czuła przesuwające się myśli; nie mogła ich rozszyforwać, ale mogła wychwycić pojedyncze słowa-klucze, które i tak wiele dawały; istota chciała, aby rozłożyła skrzydła; bardzo c hętnie by to zrobiła, ale niestety nie miała pojęcia jak się za to zabrać. Na szczęście, z pomocą przyszła kobieta, która odezwała się jako pierwsza.
W pierwszej chwili trudno jej było opanować teorię ruchów mięśniami z którymi nigdy wcześniej się nie spotkała, ale po pewnym czasie udało jej się zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi i powoli zaczęła ruszać swoimi skrzydłami. Najpierw sam fakt posiadania dodatkowych kawałków ciała którymi mogła swobodnie poruszać był dość kłopotliwy - szczególnie w tak małym pomieszczeniu - ale upływające godziny skutkowały coraz większym przyzwyczajeniem się do tego faktu. Bardziej zastanawiające było to, iż przez cały ten czas nikt nawet nie zainteresował się tym, jak sobie radziła, ani czy w ogóle żyła; z tego, co udało jej się odszukać w nawale obcych wspomnień, to takie zachowanie było niepodobne do jej oprawców. Ignorując ssanie w żołądku, zaczęła rozmawiać z kobietami, których głosy słyszała - a raczej pozwoliła im opowiadać o sobie, sama nie mogąc odgrzebać teraz żadnych wspomnień ze swojego życia.
Zaczęła Malaika - jej historia nie była najszczęśliwsza pod słońcem - dziecko dwójki aniołów, które od samego początku zostało skazane na jedno, niezmienne przeznaczenie: służba oraz bezwzględne posłuszeńswto wobec woli Pana. Sama nigdy nie miała ogromnych oczekiwań wobec swojej przyszłości - w przeciwieństwie do jej rodziców, chcących aby zapisała się w historii Nieba. Nie było to nic dziwnego - jej ojciec, Verkon miał zmysł strategiczny i taktyczny, który dał znać o sobie już na początku życia, przez co jego kariera rozwinęła się błyskawicznie, a dzięki temu, że potrafił podejmować decyzje oraz przyjmować na siebie ich konsekwencje, szybko dołączył do grona osób z bliskiego otoczenia Pana. Matka - Jodara - zaś była jedną z najlepszych łuczniczek swojego pokolenia - mało kto potrafił jej dorównać w strzelaniu z łuku, nie tylko spośród niebian, ale wszystkich ras.
Wraz z wiekiem zaczął uwydatniać się fakt, że nie jest obdarzona żadnym szczególnym talentem - nie odziedziczyła zdolności po matce, z broniami dystansowami nie radziła sobie wcale, a walka w zwarciu wychodziła jej co najwyżej przeciętnie; mimo długich lekcji i wykładów, które dawał jej tata, nie potrafiła planować bitew, ani chociaż dowodzić wojskiem - była zwykłą, szarą anielicą, która nie wyróżniała się nijak spośród swoich rówieśników i jej rodzice nie mogli się z tym pogodzić.
Pomimo całej miłości do swojej córki, w końcu przestali zamęczać ją swoimi ambicjami - zrozumieli, że jest tym, kim jest, a oni nie mogą tego zmienić, choć bardzo by chcieli; to doprowadziło do sytuacji, w której zaczęli starać się o drugie dziecko.
Kobieta - chociaż wtedy jeszcze raczej dziewczyna - próbowała nadążyć za ich oczekiwaniami tylko na początku swojego życia - brutalna prawda dotarła do niej znacznie wcześniej. Ponieważ wiedziała, że nie ma żadnej szansy na zostanie kimś wielkim, chciała jak najlepiej odegrać rolę, która jej została - przeżyć życie niczym niewyróżniającej się anielicy; dlatego też, zaczęła szukać szczęścia.
Znalazła je dzieki swojemu ojcu - podczas jednej z wizyt w dowództwie jednostki za którą odpowiadał, spotkała anioła światła imieniem Pelyn. Pelyn służył jako szeregowy żołnierz - niedawno stał się dorosły, a jako że miał talent w operowaniu mieczem, bez wahania poszedł do wojska. W tamtym momencie sprzątał budynek, mrucząc pod nosem klątwy. Pod wpływem impulsu, postanowiła wstawić się za żołdakiem; początkowo, Verkon nie chciał słyszeć nic o odwoływaniu wydanego osądu, tłumacząc to wyrządzoną krzywdą, ale Malaika była nieustępliwa i dalej próbowała go przekonać; w końcu, jej tata zgodził się zmienić tę karę na naganę i większy przydział wart.
Decyzja ta nie miałaby żadnych konsekwencji, gdyby nie to, że nikt - a już w szczególności sam zainteresowany - nie potrafił uwierzyć, iż jeden z najsurowszych dowódców Niebios bez powodu zmienił zdanie w takiej sprawie. Chłopak zdecydował się podjąć wszelakie możliwe kroki, aby dowiedzieć się, co się stało; to szybko doprowadziło go do swojej wybawczyni, której postanowił podziękować; kiedy widział się z nią po raz pierwszy, było to raczej z chęci podziękowania Malaice, niż tego, że naprawdę coś do niej czuł, ale po nieco bliższym poznaniu dziewczyny, naprawdę ją polubił.
Szybko okazało się, że Pelyn stał się jej obiektem westchnień i nie uszło to jego uwadze. Wiedząc, że podejmuje ważną decyzję, postanowił związać się z anielicą - która w międzyczasie sama przekroczyła próg dorosłości - i spróbować szczęścia w poważniejszej relacji z nią.
Przez pierwszych kilka lat wszystko szło lepiej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać - ich stosunki pozostały bardzo dobre, a życie mijało im głównie na prostych zadaniach, które wypełniali z łatwością.
Niestety, ta radosna sielanka skończyła się w momencie, gdy ukochany Malaiki został wybrany przez jej ojca jako uczestnika misji mającej na celu zabicie kilku niebezpiecznych piekielnych. Mimo jej licznych protestów, ojczym był nieustępliwy i twierdził, że Pelyna cała wyprawa może się nie udać - jego umiejętności walki mogły zaważyć o wyniku całego przedsięwzięcia; jedyne, co udało jej się wymóc, to obietnica, że Verkon nie będzie narażał życia mężczyzny w sytuacji, gdy nie będzie to naprawdę konieczne.
Podczas, gdy cała misja dopiero się zawiązała i podróżowali przez Ziemię, zostali zaatakowani przez kilkoro napastników. Jako, iż byli wybrani spośród najlepszych, bez problemu udało im się obronić - problem polegał na tym, iż w tym samym czasie, byli wciągani w pułapkę, która miała na celu wyeliminowanie dowódcy. Kiedy zorientowali się, co przygotowali piekielni, kocioł już dawno był zamknięty, a oni nie mieli gdzie i jak uciekać - jedyne, co mogli zrobić, to spróbować wywalczyć sobie drogę na wolność, co niefortunnie nie udało się żadnemu z nich.
Malaika, dowiedziawszy się o wydarzeniach, niemalze oszalała ze smutku, a także nie potrafiła wybaczyć sobie tego, iż pozwoliła swemu ukochanemu iść na misję, a swojemu ojcu nie wyperswadowała przewodzenia jej. Co naturalne, w takim stanie nie mogła wykonywać swoich obowiązków, więc ogólną zgodą wróciła do Nieba. Zgodnie ze swoim życzeniem, razem ze swoją matką została umieszczona w domku na uboczu, gdzie mogły rozpaczać w spokoju, nie będąc przez nikogo niepokojone.
Nawet jednak to nie było wszystko - pewnego dnia, młoda anielica zobaczyła swoją matkę, które przymierzała się do popełnienia samobójstwa - chciała podciąć sobie żyły. Działając szybko, powstrzymała ją i rozbroiła, a potem próbowała dowiedzieć się, dlaczego próbowała zrobić coś takiego; Jodara przez długi czas nie chciała nic jej powiedzieć, mówiąc tylko, że zrobiła coś strasznego. Dopiero po godzinach ciągłego pilnowania jej, zaczęła mówić. Mówić nieskładnie, przerywając płaczem i słowami nienawiści wobec samej siebie - całkiem zrozumiałymi, jeśli tylko wziąć pod uwagę to, co uczyniła: to ona przekonała swojego męża do tego, aby zgłosił się jako kierujący wyprawą, a także podsunęła mu myśl o tym, że może zabrać ze sobą Pelyna. To, co chaciała tym osiągnąć, to spełnienie swoich ambicji o rodzinie zmieniającej historię; nie mogła tego uczynić bezpośrednio jej córka, więc wykorzystała jej ukochanego, który de facto był już częścią rodziny.
Kiedy tylko zakończyła swoją historię, Malaika podjęła drastyczną, podyktowaną stratą oraz związanymi z nią emocjami decyzję - zabójstwa swojej rodzicielki. Użyła do tego broni, którą jeszcze niedawno zabrała swojej matce i poderżnęła jej gardło, a potem uciekła; wiedziała, że musi opuścić Niebo, zanim ktokolwiek znajdzie ciało, a sama chciała jeszcze przed spodziewaną szybką śmiercią odwiedzić miejsce masakry.
Kiedy już się tam znalazła, nie zobaczyła zbyt wiele - ciała zniknęły, a jedyne znaki potyczki, która niedawno się tutaj odbyła były leżące gdzieniegdzie kawałki rynsztunku, które nie zostały zabrane wraz ze zwłokami. Mimo wszystko spędziła tam jakiś czas, chcąc nieco się uspokoić i przemyśleć wszystko to, co stało się w ostatnim czasie.
Po pewnym czasie opuściła teren, na którym wydarzyła się rzeź - wiedziała, że decyzja pozostawania tam dłużej jest definitywnie nierozsądna - znalezienie jej w tym miejscu dla wysłanników Pana nie będzie zbyt trudne, bo sama lokalizacja jest bardzo oczywista.
Uciekła więc, przyjmując na siebie los wiecznego zbiega, szukając sensu w życiu i zmuszając się do parcia naprzód. Jakiś czas później tułała się po świecie, ucząc się umiejętności przydatnych przedstawicielom ziemskich ras, powoli zapominając wszystko to, czego nauczyła się w Niebie.
Nie trwało to jednak długo - jakiś czas później, na skutek swojej nieostrożności, spotkała ją grupka piekielnych. Rozpoznali w niej poszukiwaną i zaproponowali jej pomoc w ukryciu się przed Niebianami. Skuszona możliwością pomocy, Malaika przystała na ich propozycję - była to pierwsza pozytywna sytuacja, która spotkała ją od czasu kiedy rozpoczeł się łańcuch tragicznych wydarzeń. Nie zorientowała się jednak, że wpadła w misternie zastawioną pułapkę - grupa była łowcami dusz, którzy szukali ofiary, a upadła anielica była świetnym celem, głównie ze względu na czystość jej charakteru. Przez kilka początkowych dni jednak nie próbowali wyrządzić jej żadnej krzywdy - po prostu prowadzili ją, potulną i nieświadomą w stronę swojej kryjówki, oszczędzając sobie kłopotów, żeby pozbawić ją przytomności, a potem życia gdy przybyli już na miejsce. Potem jej dusza uwięziona w krysztale wędrowała długi czas, aż w końcu trafiła w ręce ludzi, którzy przeprowadzili eksperyment.
Tepala pochodzi z Elisii, a los sprzyjał jej na tyle, że urodziła się w arystokratycznej rodzinie jako trzecie dziecko i pierwsza córka; wychowywana na damę, która ma zostać wydana za kogoś o odpowiedniej pozycji społecznej, przy okazji powiększając wpływy swoich krewnych, Tepala nigdy nie sprzeciwiała się takiemu rozwojowi spraw - obchodziła ją możliwość beztroskiego spędzania czasu w starannie wyselekcjonowanym przez siebie towarzystwie i oddawania się zabawie, a taki rozwój wydarzeń dawał jej świetną okazję do takiego życia.
Mając piętnaście lat, rodzice znaleźli jej wreszcie idealnego kandydata do roli męża - nieco starszego od niej chłopaka, który pochodził z podobnie wpływowej rodziny imieniem Deras. Ich związek szybko został przypieczętowany, a sama para była całkiem ukontentowana rozwojem spraw. Co więcej, po pierwszych kilku miesiącach przekonali się do siebie i związało ich uczucie nieco inne od politycznych konseksji - przyjaźń, a trzy lata później doczekali się pierwszego dziecka - Boriny.
Tepala jednak nie była zbyt dobrą matką - mimo miłości do swojego dziecka, od razu po porodzie wolała wrócić do tak bardzo ukochanych przez nią zabaw, niż chociaż rozpocząć wychowanie swojej potomkini, zrzucając ten obowiązek już od samego początku na wynajętą do tego celu mamkę.
Podobna sytuacja potwórzyła się pięć lat później, kiedy to urodziła syna - Rolema, lecz tym razem zrodziło to liczne sprzeciwy ze strony jej męża, który uważał, iż powinna zająć się osobiście dzieckiem, które w przyszłości zostanie spadkobiercą rodu. Mimo tego, kobieta zlekceważyła zdanie Derasa, uważając, że jako matka to ona powinna decydować o losie owoców ich związku choć na początku ich życia. Doprowadziło to do tego, że ich relacja, tak misternie budowana przez lata obróciła się w perzynę - mężczyzna zaczął traktować kobietę bardziej jak poddaną, a nie bliską osobę o różnych prawach. []Mimo że był to całkiem normalny rozdział w rodzinach, które znała, marzyła aby zawsze byli na wzór jej rodziców - kochającą i dobającą o krewnych familię, która była silna u samych podstaw.
Dopiero po kolejnych kilku latach obserwowania rozpadku tej relacji dotarło do niej, iż wina nie leżała tylko po stronie jej męża, ale wtedy było już za późno, żeby podająć jakąkolwiek próbę ratowania ich związku - już dawno zagnieździła się między nimi zimna obojętność. Chcąc desperacko odciąć od tego uczucia, zaczęła szukać wśród znajomych kochanka, lecz nikt nie chciał nawet słuchać jej propozycji - wszyscy domyślali się, jak zareaguje Deras.
Dopiero po pewnym czasie, znalazł się jeden chętny, który nie obawiał się jego władzy - przybysz z dalekich krain, który jakiś czas temu osiadł w Elisii. Jak szybko się okazało, był wampirem i złożył Tepali propozycję przemiany i wspólnej ucieczki. Kobieta jednak wolała zostać - podjęła już jakiś czas wcześniej decyzję, iż podejmie się wychowywania latorośli, tak, jak powinna postąpić odpowiedzialna matka.
Niestety, mężczyzna nie chciał o tym słyszeć i podczas jednej z ich schadzek zmusił Tepalę do oddania mu swojej krwi i praktycznie ją jej pozbawił - wtedy jedyny wybór, który pozostał zdesperowanej kobiecie było przystanie na jego ofertę i umożliwienie mu przeprowadzenie metamorfozy. Krwiopijca pod osłoną nocy ukrył ją w przygotowanym wcześniej do tego miejscu, a sam wrócił do swoich codziennych zajęć, aby uniknąć wszelakich podejrzeń gdy wreszcie rozpoczęły się pytania o jej nagłe i niespodziewane zniknięcie.
Gdy wreszcie przeobrażenie się w wampirzycę dobiegło końca, była sama, ukryta w dotychczas nieznajomym jej pokoju swojego dworku, a jedyna rzecz, która do końca do niej docierała to fakt, iż odczuwała piekielnie intensywne pragnienie - wiedziała, że nie zaspokoi go szklanka wody, czy czegokolwiek innego, co dotychczas piła. Jeszcze nie do końca docierały do niej skutki tego, co się stało, ale uzmysłowiła sobie, iż jeśli nie utrzyma chwiejnej kontroli nad odruchami swojego przetransformowanego ciała, to w okolicy trup pościele się gęsto, a krew poleje się strumieniami - prosto do jej gardła.
Początkowo całkiem jej się to udawało, ale w momencie spotkania na swojej drodze pierwszego cżłowieka - jednej ze służących, jej wola poddała się instykntowi, który zamienił ją w prawdziwą bestię i chwilowo odebrał pamięć.
Następne wspomnienie jest już spokojniejsze - i zdecydowanie bardziej makabryczne - jej pewna, stojąca postawa, nogi dotykające podłogi zalanej posoką i zasłanej przeważnie zdekompletowanymi ciałami. Czuła, że jej oddech powoli się uspokaja, a ona powoli wraca do stanu mentalnej normalności - to chyba za sprawą silnej ręki, która pewnie zatrzymywała ją w miejscu i nie pozwalała odejść, albo - co bardziej prawdopodobnie - osunąć się na ziemię.
Była świadoma tego, co zrobiła - z każdą chwilą docierało to do niej coraz bardziej. I wiedziała też, że gdyby nie właściciel dłoni, która teraz powstrzymywała ją od ruchu, to nigdy by się nie stało. Wzięła kilka głębszych oddechów.
A potem kilka rzeczy wydarzyło się na raz - odwróciła się w stronę swojego kochanka, jednocześnie chwytając jego rękę i precyzyjnie obliczonym ruchem uderzając w nią tak, aby złamać kości. W skutek tego, po komnacie rozeszło się chrupnięcie, gdy Tepala solidnie utrudniła zdumionemu wampirowi poruszanie jego prawą ręką. Następnie wyprowadziła jeszcze dwa ciosy: jeden w brzuch, a drugi w podbrzusze, na skutek tego już chwilę później mężczyzna zwijał się z bólu u jej stóp i był na jakiś czas całkowicie wyłączony z walki. Kobieta w tym czasie nie próżnowała - gorączkowo szukała czegoś, z pomocą czego mogłaby sprawdzić czy zasłyszane kiedyś plotki o tym, iż wampira można zabić pozbawiając go głowy są prawdziwe.
Kilka chwil później przekonała się, że tak jest w istocie - a w dodatku była bogatsza o kilka niezbyt przyjemnych doświadczeń.
Potem uciekła - ludzie zlinczowaliby ją, gdyby została. Ale tak, nikt nawet nie wiedział, że to ona była sprawczynią rzezi. Wolała, aby tak pozostało.
Nie minęło jednak wiele czasu, a została rozpoznana - była jedyną osobą, której szczątek nie znaleziono na miejscu pogromu, a wiesci o jej poszukiwaniach szybko rozeszły się po całej Alaranii - w końcu została jedyną bliską osobą dla dwójki dzieci które urodziła. Była jednak przygotowana - przedstawiła własną wersję wydarzeń, nieco zmieniając ją względem rzeczywistości, i - o dziwo - wyszła z tego niemalże bez szwanku, zarówno na ciele, jak i reputacji.
Jednak mimo tego, zdecydowała się opuścić Elisię i pozostawić latorośle ich własnemu życiu - niezależnie od tego, jak prosto było jej okłamać innych oraz zaprezentować siebie w lepszym świetle, nie chciała oszukiwać swoich dzieci.
Ale gdy ona zrezygnowała z wielkiego świata, wielki świat nie zrezygnował z niej - kobiecie, która przetrwała masakrę, zabiła sprawcę i przy okazji została przemieniona w wampirzycę, a teraz trzymała się tak dobrze mimo śmierci męża i utracie wszystkiego, co miała.
Była swego rodzaju bohaterką arystokratów, którzy już od dawna nie mieli szansy wsławić się żadnymi szlachetnymi i wielkimi czynami. Z tego też powodu, każdy chciał mieć z nią coś wspólnego, była zapraszana na liczne wydarzenia w swoim rodzinnym kraju, a już niedługo potem także poza nim. To bardzo przemawiało do jej charakteru, ale przez dłuższy czas nie chciała przystawać na te propozycje.
Sytuacja taka nie trwała jednak wiecznie; po pewnym czasie emocje i wspomnienia uspokoiły się na tyle, że była w stanie wrócić do swojego normalnego życia i starych przyzwyczajeń - łącząc je z nowymi, jak na przykład picie krwi, czy unikanie promieni słonecznych.
Wtedy też dostrzegła jedną ważną rzecz - jej egzotyczność dawała jej niejaką władzę nad innymi. Początkowo była tym zjawiskiem zafascynowana w takim samym stopniu, jak otoczenie było zafascynowane nią, ale potem zaczęła uczyć się je wykorzystywać, aby uzyskać konkretne korzyści. Nie było to łatwe, ale powoli się udawało.
To był właśnie początek czegoś, co potem duchowni nazywali sekciarskim imperium - najpierw będące tylko delikatną siecią wpływów, które wykorzystywała do osiągnięcia doraźnych korzyści, powoli ewoluujące do potężnej maszynerii zdolnej mieszać w polityce całej Alaranii. Maszynerii, która powstała na kłamstwach i przypadku, była przez nie oliwiona i ulepszana, a na koniec przeżyła swoją kreatorkę.
Biorąc pod uwagę to, co udało jej się osiągnąć, jej życie nie było trudne - opływała w luksusy, a jej status społeczny przekraczał jej najśmielsze marzenia - kobiecie nie wadziło, iż wszystko to było całkowicie nieoficjalne.
Śmierć zaś, nadeszła nagle i niespodziewanie - jedna z osób z jej najbliższego otoczenia, która dotychczasowo była całkowicie godna zaufania, pewnego dnia po prostu pozbawiła ją przytomności, a następnie zabiła - przy okazji kradnąc jej duszę i zmuszając ją do trwania w wiecznym uwięzieniu.
Gdy historie te zostały już opowiedziane, zapadła długa cisza. Satoria czuła, że obie kobiety czekają, aż i ona coś powie, ale była bezsilna - podczas rytuału jej pamięć została rotrzaskana w drobny mak, a ona była w stanie odnaleźć tylko te najdrobniejsze i najmniej ważne fragmenty całej układanki. Dziewczyna, chcąc uciec od niewygodnego tematu, poruszyła temat skrzydeł - mimo całej przyjemności używania ich, obawiała się tego, iż będzie przez długi czas skazana, na swoje gapiostwo z tym związane.
Jednak w tym momencie do pomieszczenia wszedł mężczyzna - o ile udało jej się go poznać, to kilka razy już ją tutaj odwiedzał i przynosił jej co jakiś czas posiłki. Ale tym razem nie niósł nic, za to intensywnie się na nią patrzał, zupełnie jakby oceniał jej stan. Po krótkiej walce na spojrzenia, odezwał się.
– Jak się czujesz? – pytanie zabrzmiało niemalże troskliwie. Niemalże, bo w jego głosie słychać było niecierpliwość - zapewne dotyczącą wyników ich „małego” eksperymentu.
– Całkiem dobrze… Chociaż skrzydła trochę przeszkadzają, ale chyba po jakimś czasie się do nich przyzwyczaję. A z nimi zaczęłam się dogadywać.
– Co? – Na jego twarzy malowało się najszczersze zdziwienie - nawet bez podpowiedzi Malaiki i Tepali domyślała się, że najwyraźniej coś nie poszło zgodnie z planem. Szczególnie przerażające dla niej było to, iż zaczął zbliżać do niej, przy okazji wyglądając na wściekłego.
– Jejku jej, chyba naprawdę coś poszło nie tak, jak powinno — odezwała się anielica, chyba nie do końca zdając sobie sprawę z faktu, że brzmi komicznie.
Ale one nie mogły martwić się tą sprawą - zdecydowanie ważniejsze od tego było to, że mężczyzna po chwili znajdował się tuż obok niej i na pewno nie miał przyjaznych zamiarów.
Udało jej się uniknąć kilku pierwszych uderzeń, ale potem została przygwożdżona do ściany silnymi rękami atakującego, które następnie chwyciły jej gardło. Szarpała, próbując wydostać się ze śmiertelnego uścisku, ale nie bardzo jej się to udawało. Ale gdy była już na skraju przytomności, nagle poczuła coś dziwnego i - co zaskakujące - jej ciało zaczęło działać na własną rękę.
Pierwsza rzecz, którą zrobiło, było mocne poruszenie skrzydłami. Ze względu na to, iż była przyciśnięta do ściany, poczuła ból, ale przynajmniej się od niej trochę odepchnęła. Potem jej dłonie błyskawicznie zaatakowały napastnika; mimo że nigdy nie była szczególnie silna, z jakiegoś powodu najpierw rozluźnił on swój chwyt, a potem cofnął swoją rękę i zaczął się zasłaniać.
Satoria ledwie ogarnęła to swoimi zmysłami - wszystko stało się w ułamku sekundy, ale walka nie była jeszcze rozstrzygnięta: szybki doskok i już wymierzała mu kolejne ciosy, zdecydowanie burzące jego słabą obronę. Moment później, pchnięty mężczyzna poleciał do tyłu, przewrócił się, uderzył głową o kamienną posadzkę i stracił przytomność.
– Tak właściwie, to co się tutaj stało? – zapytała Satoria, tym razem z pozycji głosu w głowie.
– Ja… Wydaje mi się, że walczyłam o nasze życie – odpowiedziała anielica.
– Przecież mówiłaś, że nie potrafisz walczyć – zauważyła Tepala.
– Na treningach nigdy mi to nie wychodziło, to prawda. Ale na treningach stawką nigdy nie było moje życie.
– To całkiem dobre wytłumaczenie. Ale czy mogłabyś już oddać mi moje ciało?
– Bardzo bym chciała. Problem polega na tym, że nie wiem w jaki sposób tego dokonałam. Po prostu wiedziałam, że ty nic nie zdziałasz, więc modliłam się o to, żeby móc ci jakoś pomóc bo nie słuchałaś moich rad… I byłam tutaj.
– Po prostu świetnie… – Miała zamiar dodać coś jeszcze, ale wampirzyca jej przerwała.
– Pozwólcie, że wam pomogę. Malaika, czy byłabyś tak miła i zechciałabyś zechcieć wrócić tutaj, do środka?
– Nie ma pro… O, widzicie, tak jak myślałam, to działa mniej więcej w ten sposób.
– Jaki sposób? – zapytała Satoria, ale zaraz zorientowała się, że nastąpiła zmiana - teraz to Tepala sterowała ich poczynaniami. Momentalnie domyśliła się co kobieta chciała jej przekazać i już w następnej chwili znów ona miała pełnię władzy. Korzystając z tego, szybkim krokiem podeszła do nadal nieprzytomnego mężczyzny i zaczęła go przeszukiwać; nie znalazła wiele - pęk kluczy, nóż i jakiś kryształ. Zabrała to wszystko, otworzyła drzwi i wyszła z pomieszczenia. Przywitał ją krótki korytarz, który na końcu przechodził w większą izbę z kilkoma meblami, stojakiem na niewielki kociołek, rozłożonymi na stole księgami i notatkami… i to było tyle. Po drugiej stronie pomieszczenia były jeszcze drzwi, ale po szybkim ich sprawdzeniu okazało się, że prowadzą do kolejnego pomieszenia - tym razem już kompletnie pustego, na końcu którego też było wyjście.
Wróciwszy, zaczęła się rozglądać po pokoju, szukając czegokolwiek, co mogłoby dać jej jakieś wskazówki dotyczące tego, co się stało lub mogłoby być w jakikolwiek sposób pomocne. Zapas jedzenia na kilka dni, kubeł, w którym najprawdopodobniej była przynoszona woda, drewno, zapewne przeznaczone do paleniska, dwa komplety ubrań, chyba leżących tutaj od naprawdę długiego czasu… I to w zasadzie było wszystko.
Konkluzja była oczywista - tutaj nikt nie mieszkał. Była pilnowana przez wartownika zmienianego co kilka dni. Nadal jednak pozostawało pytanie jedno fundamentalne pytanie: „po co?”.
– Wydaje mi się, że odpowiedź na nie znajdziesz w tych papierach, ale to tylko moja sugestia.
– Domyślam się tego, ale nie potrafię czytać.
– Ale my jak najbardziej. – No tak, o tej opcji w ogóle nie pomyślała; wiedziała też, że jej towarzyszki nie przewidziały innej możliwości: że zmiennik zastanie je czytające i nieprzygotowane do walki. A tym razem nie mogły już liczyć na szczęście Malaiki.
– Więc znajdź jakąś torbę i tam to wszystko zapakuj. I nie zapomnij o zabraniu zapasów jedzenia.
Kilkanaście minut później stała już na zewnątrz. Okazało się, że budynek, w którym była więziona to ruiny małego, marmurowego pałacyku. Przez ramię miała przerzuconą torbę, do której zapakowała całe jedzenie i wszystkie notatki, które udało jej się znaleźć. []Mimo że ważyło to kilka dobrych funtów, szła do przodu, chcąc jak najbardziej oddalić się od tego miejsca. Marsz ten trwał kilka godzin, po których nie miała już sił, na postawienie kolejnego kroku. Zbierając jeszcze resztki pozostałej energii, zjadła posiłek i zasnęła.
Kolejny dzień minął już wolniej - szła spokojniej, nie forsując tak swojego ciała, wiedząc że opuściła już najbardziej niebezpieczny teren. W dodatku, przedzieranie się przez las ze skrzydłami - nawet cały czas złożonymi - nie jest prostą czynnością i jeśli robi się to za szybko, to można skończyć nie tylko z zadrapaniami. Przy okazji, Malaika i Tepala robiły coś, co nazwały „przyspieszonym kursem czytania” - starały się jej przekazać wspomnienia z ich nauki oraz kontaktów z różnymi tekstami. Po pewnym czasie Satoria miała wrażenie, że jej głowa pęka, więc poprosiła o przerwę aż do następnego dnia. Niechętnie, bo niechętnie, ale przystały na takie rozwiązanie, a potem zamilkły, na tyle na ile inteligentna istota może wyciszyć swoje myśli.
Kiedy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, rozbiła obóz i zaczęła powoli czytać znalezione dokumenty. Przez długi czas nie znalazła nic pomocnego - informacje o tym, że była nieprzytomna przez kilka dni, jak pilnujący człowiek ją poił i mył… wyglądało to raczej jak raporty, niż notatki. Jednak potem natrafiła na zapisy z okresu jej porwania - wtedy to właśnie piszący wspominał coś o jakimś planie: świetnie rokowała, bo była osobą, której nikt nie będzie intensywnie szukał, była młoda i niezbyt silna - zarówno psychicznie, jak i fizycznie. []Mimo iż nie wnosiły zbyt wiele, pozwoliły jej się mniej więcej zorientować jak długo była uwięziona - około miesiąca, jeśli ostatni wpis pochodził z dnia ucieczki. Ale później aż do końca notatnika ciągle widziała te same, rutynowe wpisy opisujące codzienność osoby pełniącej akurat wartę.
Kolejne dni wyglądały łudząco do siebie podobnie - najpierw marsz w rozsądnym tempie, a potem czytanie zabranych ze sobą ksiąg. Miały szczęście, że wampirzyca używała za swojego życia magii rytualnej, więc była dobrze zaznajomiona z obcymi alfabetami i mogła przeczytać zapisane nimi teksty. Te lektury były już znacznie trudniejsze i dużo cześciej przerywane, aby wytłumaczyć jakiś aspekt Satorii - najcześciej te dotyczące magii i jej użytkowania. Wiele z ksiąg było tylko luźno powiązanych z tym, co się z nią zdarzyło, ale i tak dawały jednoznacze wskazówki co do celu, jaki chcieli osiągnąć porywacze - złączyć dusze Malaiki i Tepali w jedną, tym samym tworząc odmienną osobę i wykorzystać ciało dziewczyny jako swoisty kontener. Według teoretycznych rozważań było to jak najbardziej możliwe, ale albo teoria jednak się myliła, albo coś zostało mocno spartaczone.
Zupełnie inną sprawą były skrzydła - o ile żaden z tomów nie traktował o nich bezpośrednio, to notatki na kartach kilku z nich powoli zaczęły składać się w całość, a kilka dni przed skończeniem się zapasów, była już mniej-więcej świadoma zasady ich działania. Wiedząc już, że działają tak, jak skrzydła innych istot, zaczęła ćwiczyć latanie pod okiem anielicy.
Nie mogła nie przyznać, że kombinacja wszystkich bodźców związana z - jakby się wydawało - zwyczajnym w skali świata unoszeniem się w powietrzu, to najbardziej euforyczne uczucie, którego doznała dotychczas w swoim życiu; uczucie to jednak było okupione sporą ilością siniaków, stłuczeń, a nieraz mało brakowało do złamań.
Sytuacja zmieniła się, gdy zaczęło brakować im prowiantu - musiały przerwać swoją bezcelową wędrówkę i zbliżyć się do jakichś osiedli ludzkich aby go uzupełnić. Problemem jednak był całkowity brak pieniędzy, którymi mogłyby zapłacić. Pierwszą opcją, przedstawioną przez Tepalę była kradzież, ale dwie pozostałe ją odrzuciły. Pozostało im więc jedynie zarobić na swoje utrzymanie. Szybko jednak musiała z tego - w wioskach trudno było zdobyć jakiekolwiek pieniądze, a gospodarze rzadko w ogóle przyjmowali kogokolwiek spoza wsi. Jedynym możliwym wyborem pozostawało miasto.
O ile tylko dobrze pamiętała, to nigdy wcześniej nie odwiedzała żadnego większego miasta - jedyne, co widziała to małe miasteczka w których odbywał się co jakiś czas targ, na który udawała się wraz z rodziną aby sprzedać plony, dlatego wizyta w Valladonie była dla niej całkowitym zaskoczeniem, nawet mimo faktu, iż obie kobiety uświadamiały ją że tak będzie, a ona sama w ich wspomnieniach widziała obrazy ludzkich skupisk, które wyglądały znacznie bardziej imponująco.
Tam, potrzebując zakwaterowania znalazła gospodę potrzebującą pracownika i zaczęła tam mieszkać, czekając na bardziej lukratywne zajęcie. Bardzo szybko jej zajęcie zaczęło ją frustrować - po tak długim czasie przebywania z dala od ludzi, teraz ciężko jej było zachować spokój w otoczeniu dziesiątek ludzi, którzy krzyczeli na nią, karczmarza i siebie wzajemnie. Dodatkowo, z powodu jej urody klienci często byli napastliwi, a jedyną jej obroną był właściciel karczmy, który nie mógł cały czas ratować jej z opresji, dlatego też po pewnym czasie zrezygnowała.
Szczęśliwie dla niej, ówczesna królowa zarządziła inwentaryzację swoich zbiorów bibliotecznych, do których potrzebna była każda wykształcona pomoc, ze względu na niewyobrażalnie ogromną kolekcję ksiąg będących w posiadaniu królewskiego rodu. Najpierw kandydatura Satorii została od razu odrzucona, ale gdy udowodniła, iż nie tylko potrafi czytać ludzkie litery, ale także runy i inne alfabety szybko została przyjęta.
Mogąc bezproblemowo nocować w zamku i korzystać z tamtejszej kuchni, jej dotychczasowe kłopoty zostały rozwiązane, a nawet miała z tego dodatkowy profit - księgi, z którymi niejednokrotnie spotykała się podczas swojej pracy czasem były bardzo rzadkie, a w kilku przypadkach okazało się nawet, iż wszystkie egzemplarze były uznane za zaginione. Dodatkowo, dopóki jakieś dzieło nie zostało objęte specjalną jurysdykcją któregoś z kierujących zepsołami bibliotekarzy, to miała do niego nieskrępowany dostęp.
Podczas tego okresu dowiedziała się wiele o świecie, innych państwach, rasach oraz ich zwyczajach, poznała teorię magii - co skłoniło ją do pierwszych, nieśmiałych i początkowo nieudanych eksperymentów - a także zapoznała się z bardziej specjalistycznymi dziedzinami wiedzy jak podstawy matematyki czy fizyki.
Wszystko jednak runęło w momencie rozpoznania jej w jakiś sposób - najpewniej po aurze - przez przypadkowego anioła, przebywającego akurat w mieście. Gdy ten zaczął ją ścigać, nie pozostało jej nic innego, niż ucieczka i opuszczenie swojego tymczasowo ułożonego życia - coś, o czym już jakiś czas wcześniej powiedziała jej Malaika. Miała choć tyle szczęścia, że udało jej się zabrać ze sobą dotychczas zarobione pieniądze oraz kilka ksiąg.
Jednak z treścią ksiąg szybko się zapoznała i przeanalizowała ją, a pieniądze - nawet z jej powolnym tempem wydawania - nie mogły starczyć na zawsze, więc zaczęła rozglądać się za kolejną taką okazją jak wcześniej; życie mijało jej od wizyty w jakimś mieście aż do następnej, w międzyczasie poświęcając wiele uwagi na odkrywania arkanów magii oraz nauki posługiwania się nią; w tym czasie podjęła też decyzję dotyczącą wybrania dziedziny istnienia jako swojej głównej domeny magicznej, w której będzie się rozwijać.
Później, jej życie toczyło się mniej więcej po ścieżce, którą sobie wyznaczyła, a jedynymi wybojami na tej drodze były krótkie momenty gdy uciekała przed kimś, kto próbował ją załapać i zabić.