Fale Czasu
Wszechobecna magia była ciężka i tak gęsta, że niemal dusiła. Czas, który się z nią zmagał, falował, giął się i rwał.
Miasto płonęło, rozsypywało się i znikało bez śladu.
Mag z trudem biegł po kamieniach ulicy. Nie mógł złapać oddechu, popiół i pył wdzierały się w jego oczy i usta. Gorące powietrze wypełniało płuca. Kurczowo ściskał ciężką Księgę. Moc zaklęta w jej kartach tętniła zaś okucia okładek rozgrzewały opierając się niszczycielskim żywiołom. To była jego Księga i tylko z nią mógł przetrwać.
Ci, którzy wiedzieli o potędze grymuaru pragnęli jego siły i ratunku jaki mógł zapewnić. Ścigali maga lecz z każdą chwilą pożoga jaką wywołała walka magii z czasem pochłaniała ich wraz z miastem. Pozostało ich niewielu - ciemne sylwetki na tle wielobarwnych płomieni ginęły jedna po drugiej.
Mag spojrzał za siebie tylko po to by zobaczyć jak jeden z trzech ścigających potknął się i rozpaczliwie zamachał rękami w beznadziejnej próbie złapania równowagi by biec dalej. Nie zdołał, runął na twarz krzycząc z przerażenia. Na kamienie opadł tylko popiół.
W maga wstąpiły nowe siły - Udało się - pomyślał. Chciał przyspieszyć lecz przed nim jak spod ziemi wyrósł jeden z napastników. Z impetem wpadł na niego, odbił się jak od ściany niemal wypuszczając Księgę. Przeciwnik zrobił tylko jeden krok w przód, tylko jeden ruch ręką.
Nagły ból przeszył prawe udo maga, który zachwiał się i osunął na kamienie ulicy. Grymuar stanęła w płomieniach. Ogarnęła go ciemność.
Pałac Niepamięci
Panujący tu chłód przenikał ciało do szpiku kości. Brak ciepła i brak ruchu definiowały to miejsce. Idealnie gładką posadzkę z ułożonych w szachownicę czarno-białych kamieni pokrywała cieniutka warstwa pyłu. Nie było na niej ani jednego śladu stopy jakby nikt nigdy po niej nie stąpał. Mrok wnętrza rozjaśniały jedynie dwa wąskie snopy bladego światła. Padały wprost na postumenty - prostopadłościany z szarego kamienia, na którego powierzchni widać było białe i czarne żyłki. Wypolerowane, pozbawione wszelkich ozdób powierzchnie w dziwny i niespotykany sposób odbijały nikłe światło. Na cokołach leżały Księga i skórzany karwasz. W cieniu, poza zasięgiem oświetlenia wyczuć można było obecność innych postumentów. Może kiedyś również na nie padną promienie bladego światła.
Tu i teraz
Scharley miał powracające sny. Budził się po nich zziębnięty ze szronem na włosach jak z letargu albo rozpalony, zlany potem z kołatającym sercem. Z początku każde przebudzenie było przepełnione grozą i krzykiem. Nad krzykiem zapanował. Do grozy nie potrafił przywyknąć. Koszmary były ważne. Wiedział, że pozostaje w nich ukryta cząstka jego wspomnień. Ukryta bo nigdy po przebudzeniu nie pamiętał tych mar.
Ponad cztery lata temu nie pamiętał nic. Przebudził się w kałuży krwi na rozpalonych piaskach pustyni. Krew pochodziła z potężnej, świeżo zasklepionej rany na prawym udzie. Blisko jego nogi leżał groźnie wyglądający nóż, którym najprawdopodobniej zadano mu cios. Równie blisko co ostrze leżała na piasku spalona Księga. Od początku wiedział, że to ona jest najważniejsza choć wtedy nieustannie zadawał sobie pytanie dlaczego.
Pustynię przetrwał dzięki sile woli oraz umiejętnościom, które ukryte w jego pamięci czekały na możliwość powrotu do świadomości. Powoli przypominał sobie swoją wiedzę, władzę nad magią.
Brzeg pustyni był niczym brzeg morza. Wydmy naprzemiennie zajmowały i cofały się z obszarów, na których nieśmiało kiełkowało życie. Na samym środku specyficznego miejsca przyboju wznosiły się pradawne ruiny wieży. Przez lata wędrówki mag nigdy ponownie nie napotkał budowli o równie dziwnej i godzącej w zdrowy rozsądek architekturze. Za każdym razem gdy patrzyło się na rumowisko odnosiło się wrażenie, że coś uległo zmianie, że światło drga czy zagina się w inny sposób.
W ruinie znalazł jedną nienaruszoną skrzynie, która jednak rozpadła się w proch gdy tylko jej dotknął. To co pozostało to karwasz, zrobiony z niespotykanej skóry. Wytłoczone w nim były dwa symbole - początku i końca. Na sam ich widok runów poczuł potworny ból za oczami, świdrujący dźwięk rozbrzmiewał w jego uszach, ciało drgało. Gdy się ocknął zdał sobie sprawę z tego, że pamięta swoje imię - pierwsza prawdziwą informację o sobie. Gdy spojrzał na księgę zobaczył, że na okładce pojawiło się, czarne na czerni, wypalone jedno słowo - Scharley. Następnej nocy pojawiły się sny.
Od tamtych wydarzeń minęło dużo czasu. Ciężko zliczyć wszystkie miejsca, które odwiedził w poszukiwaniu informacji - wiekowe zamki, księgozbiory i miejsca kultów. W czasie podróży odzyskiwał dawne zdolności i uczył się nowych. Teraz znalazł sposobność by sprawdzić swoje podejrzenia i tezy. Wyruszył do Ekradonu.