I Dzieciństwo
Nauczono mnie ładnie pisać i czytać, więc może ma to sens, by te umiejętności wykorzystywać. Nie mam wspomnień z dzieciństwa. Nie wiem
co się wtedy ze mną działo, ale nawet teraz śnią mi się rzeczy, które śnić się nie powinny. Zaiste, jestem chyba jedyną osobą posiadającą
oczy zmieniające kolor, a takich rzeczy od matki się nie otrzymuje. Od wtedy, od kiedy pamiętam, miałam też naszyjnik z miniaturową maską
od czoła do czubka nosa. Jest w tej masce magia, pulsuje z niej i drga, jakby chciała, by ktoś ja przymierzył. Ale w istocie jest za mała, by
ktokolwiek ją nosił.
II Pierwsze wspomnienia
Pamięć ma sięga czasu gdy po raz pierwszy obudziłam się w chatce starej, milczącej zielarki niepamiętającej dnia wczorajszego. Staruszka
była leciwa i najprawdopodobniej od ciągłej izolacji zapomniała sposobów komunikacji. Starła się mnie czegoś nauczyć, ale nie rozumiałam jej.
Trwało to tak do czasu, gdy do chatki ni stąd, ni zowąd zawitała cała hałastra wymalowanych zbrodniarzy, którzy postanowili założyć trupę.
Moja opiekunka nie widziała tego, że szukali czegokolwiek by ją okraść, ale ona na szczęście nie posiadała nic. Uznała, że banda pijaczków i
ich kiedyś atrakcyjne kobiety to doskonałe kompania dla mnie. Ostateczność okazała się lepsza, bo całą tę trupę w pół zgodzie z prawem
trzymały właśnie kobiety. Pozwalały one na drobne kradzieże i pijaństwo, ale nie na występki, za które płaciło się gardłem. Chyba, że
nadarzała się specjalna okazja. Od nich nauczyłam się tak naprawdę wszystkiego. Ładnie wyglądać i zachowywać się grzecznie, by wzbudzać
zaufanie. Od nich dowiedziałam się, że wyrobione zaufanie można wykorzystywać w dowolny sposób. Malwersacja, ponoć o to im chodziło,
ale niestety za słaba byłam w łganiu i kradzieżach, więc malwersantem nie zostałam. Dlatego nauczyli mnie grac na pianinie, za co, w rzeczy
samej, jestem im wdzięczna.
III Powrót
Gdy uznano, że moje talenty nudzą niewyszukaną publiczność, zostałam odesłaną ją z powrotem do chatki starej zielarki. Nikt jej nie wskazał
drogi, nie damo jej prowiantu, ale najprawdopodobniej ciągnięta niewidzialną siłą dotarłam do celu. Kres swej podróży rozpoznałam również w
bardziej metafizyczny sposób, ponieważ po chatynce pozostały same zgliszcza. Drewniane ściany na wpół popalone chyliły się ku ziemi pod
własnym ciężarem. Nigdzie nie było śladu starszej pani ani wskazówek, co się z nią mogło stać. Jedynym przedmiotem, jaki znalazłam, był
wbity w ziemię miecz. Miecz, który nawet dla zupełnie nieświadomej mnie wydał się arcydziełem. Moje oczy zabłysły na jaskrawozielono i z tej
ciekawości nie mogłam się oprzeć chęci dotknięcia brzeszczotu. Gdy tylko to zrobiłam, zalśniły na nim słowa Shinpai Kasai, a po chwili po
klindze przestępowały na przemian ogniste płomienie i czarno fioletowe krople niby krwi. Miecz przemówił ludzkim głosem, przedstawiając mi
się jako władca strachu i pan płomieni, ale potem zamilkł. Zabrałam go ze sobą, bo miecz przedstawia się chyba tylko swojemu wybrańcowi,
w to wierzę i tak ja sądzę.
IV Axeron
Spotkałam istotę rozumną, lecz do głębi nieszczęśliwą. Chyba oboje uratowaliśmy sobie życie, ale on mi, o jeden raz więcej. Trzeba mu
pomóc, bo przecież życie to w ostatecznym rozrachunku nie tylko ciągłe pasmo zdrad i porażek. Jednak mam też wrażenie, że z kimś on mnie
pomylił, jakoś rude włosy ostatnimi czasy są znacznie popularniejsze. Może udałoby się mu pomóc przez klejnot zmieniający kształt. Dostałam
od mojego przyjaciela worek złota i o odrobinę dłuższe życie, chyba mam obowiązek się odwdzięczyć.