Mauria, Deria, 9 dzień Miesiąca Niedźwiedzia. 774 rok
Drogi Melethenerze
W swoim ostatnim liście pisałeś, że chciałbyś poznać moją historię od samego początku, nie pomijając niczego. Trochę mnie to zdziwiło, ale nie zamierzam się z Tobą kłócić, jesteś wszak o wiele mądrzejszy ode mnie.
Urodziłem się w piekle. Kim byli moi rodzice? To nie jest istotne. Zostałem naznaczony, zabrany memu ojcu i matce. Zrobiono ze mnie Łowcę Dusz. Heh. Tak łatwo się to mówi, a tak trudne to było. Dwadzieścia lat hartowania, ćwiczeń i udoskonalania. Brzmi to imponująco, ale jest straszne. Pomimo całej swojej wiedzy nie zdołasz pojąć, co przeżyłem, więc nie będę o tym się wywodził. Powiem tylko, że to było brutalne i surowe szkolenie, niemal bez żadnych przerw. Jedyne były na zaspokajanie podstawowych potrzeb. Nic dziwnego, że jestem, kim jestem. Nie było wątpliwości, że byłem najlepszy spośród wszystkich. Inni Łowcy Dusz nie mogli się mi równać. Opanowałem walkę do perfekcji, uwierz mi. Opuściłem mury mojej szkoły jako w pełni wyszkolony Łowca Dusz. Byłem gotowy do służby władcom piekieł. Co było dalej? Wysłali mnie na moją pierwszą misję. Moim celem było zamordowanie pewnego wampira. Nie powiem, zadanie dziwne dla Łowcy, ale nie mi było się dziwić. Odnalazłem tego krwiopijcę w Fargoth. Włamałem się do jego domu. Gdybyś widział ten strach na jego oczach. Próbował stawiać opór, ale nie miał szans. Zabiłem go, a ciało poćwiartowałem i spaliłem. Wróciłem do piekieł, gdzie powierzono mi kolejne zadania. Przez dobre pięć lat zajmowałem się zwykłymi sprawami: neutralizowaniem wrogów piekła, kradzieżą artefaktów, przekabacaniem ludzi na naszą stronę, polowaniem na ukrytych w społeczeństwie niebian. Lubiłem tę pracę. Była jedynym, co miałem. Po owych pięciu latach najwyraźniej docenili mnie w piekle. Zostałem mianowany dziesiętnikiem Łowców, dostałem własny oddział i mojego własnego konia. Zaprzyjaźniłem się z nim, nazwałem Ilgird. Lubiliśmy się. Dziesięciu Łowców Dusz miało od teraz słuchać moich rozkazów. Szybko się nauczyłem, jak utrzymywać dyscyplinę w oddziale. Teraz otrzymywaliśmy ważniejsze zadania. W głównej mierze była to walka z niebianami na wszystkich frontach. Choć było to całkiem przyjemne, tęskniłem za starym zajęciem. Krwawe potyczki z aniołami nie były tym, czego pragnąłem. Po siedmiu miesiącach zrezygnowałem z posady. O dziwo zostawili mi Ilgirda. Ucieszyło mnie to. Powróciłem do solowych misji, choć niewątpliwie były o wiele ważniejsze, niż te wcześniejsze. Nie było tym razem przekonywania nędznych pachołków. Większość misji odbywała się na dworach możnych panów. W końcu nakazano mi zabić przywódcę zakonu paladynów. Przemknąłem się niczym dzień do ich siedziby, ale wtedy zorientowałem się, że mieliśmy zdrajcę w piekle. Paladyni już na mnie czekali. Na ich czele stał brodaty mężczyzna. W dłoniach dzierżył ognisty miecz. Nakazał innym, aby mnie otoczyli, a sam stanął do pojedynku. Długa to była walka, muszę przyznać, ale nie miał ze mną szans. Jedynym jego atutem był miecz, który niewątpliwie mu pomagał. Wytrąciłem mu go z rąk, a dalej było łatwo. Kiedy upadł martwy, reszta rzuciła się na mnie. Chwyciłem ognisty miecz, z zadziwieniem odkrywając, że jest pełen piekielnej magii. Zabawne, co? Piekielna broń w rękach „Bogobojnych wojowników Nieba”. Wyrąbałem drogę do wyjścia i uciekłem na Ilgirdzie. Co było dalej? Wróciłem do piekła i wszystko zameldowałem. Tam szybko znaleźli zdrajcę i zamordowali go. Dostałem jego posiadłość, dość duży dom nad jeziorem smoły. Ładna okolica, nie powiem. Spędziłem tam z tydzień. Potem wróciłem do zawodu, jednak tym razem płacili mi. Widać było, że miałem już całkiem niezłą reputację. Wszystkie zarobione pieniądze przekazywałem majordomowi, który zajmował się rozbudową i upiększeniem mojej posiadłości. Czasem tam wpadałem, patrzyłem, co nowego się pojawiło, odpoczywałem. Ta dziura zmieniła się znacząco od czasu, gdy ją dostałem. Została nazwana Smolnym Czerepem. Muszę przyznać, dużo piekielnych nieraz odwiedzało Czerep. Było to naprawdę piękne miejsce. Wizytę składało mi nawet kilku spośród ważnych osobistości piekła. Chcieli, abym zaczął pracować tylko dla nich, abym ignorował zlecenia innych. Zawsze im odmawiałem. Nie interesowała mnie polityka. Dalej przyjmowałem wszystkie zlecenia. Po jakichś czternastu latach natknąłem się na potężnego nekromantę. Zabiłem go, ale zapłaciłem za to straszliwymi ranami. Przez kilka miesięcy je leczyłem. Przy okazji zabrałem jego berło, o którym wiesz, jak straszliwą jest bronią. Kilka lat potem dostałem zlecenie na pewnego człowieka. I tutaj właśnie sprawa się komplikuje. Otóż podczas tej pracy coś się stało, nie wiem dokładnie, co, ale coś ważnego. Pierwsze, co pamiętam, to to, że obudziłem się w twojej chatce, kilka miesięcy później. Zająłeś się mną, zaopiekowałeś, za co Ci dziękuję. Wiem z Twoich słów, że znalazłeś mnie nieprzytomnego na ulicy, całego poturbowanego, wraz z moim koniem. Przez kilka tygodni nauczyłeś mnie empatii i troszczenia się o los innych. Zaprawdę Ci za to dziękuję. Niedługo potem wyruszyłem do piekła. Piekielni władcy zażądali ode mnie stu dusz ludzi wskazanych przez nich, w zamian przywrócą mi pełną pamięć. Zgodziłem się na to. Od tamtego czasu zabiłem osiemdziesięciu dziewięciu. Zostało jedenastu. To mój cel, kiedy go wypełnię, odejdę ze służb piekieł i będę podróżował razem z Tobą. Mam już dość tej ciągłej przemocy i zła. Otworzyłeś mi oczy na dobro, za co Ci pokornie dziękuję.
Pozdrawiam
Malugard