Avallach sporą część swojego życia spędził w niebiosach. Tam się urodził i wychował na dworze swojego ojca, wielkiego wojownika. Swojej matki nigdy
nie widział, słyszał o niej tylko z opowieści wujostwa. Ojciec Avallacha nigdy o niej nie mówił...
Życie nastoletnie Anioła nie było zbyt ciekawe. Szkoła - Dom - Trening - Dom. I tak w kółko. Do czasu. To było w wigilię jego dwudziestych pierwszych
urodzin. Został wezwany do prywatnych kwater swego ojca. Gdy wszedł do pokoju, zobaczył ojca stojącego w oknie. Zamknął za sobą drzwi, i uklęknął.
- Witaj Ojcze. Zgodnie z Twą prośbą, jestem. Czym mogę ci służyć? - Spytał grzecznie, zgodnie z etykietą i wstał.
- Synu... Jutro kończysz dwadzieścia jeden lat. Osiągasz pełnoletniość. Jak wiesz, każdy anioł w chwili osiągnięcia pełnoletności otrzymuje misję na
ziemi. Pan już zadecydował. Za tydzień, w dzień przesilenia, zostaniesz zesłany na ziemię. Twoje zadanie jest z pozoru proste. Będziesz walczył w imię
Pana na ziemi, do póki całe zło nie zostanie z niego wyplenione. Nie powinienem Ci tego mówić, mój synu. Ale to zadanie, jest praktycznie nie do
wykonania. Zło będzie zawsze. Zawsze! I nic na to nie poradzisz.
Avallach nie wiedział co powiedzieć. Stał tylko i patrzył przez okno na krajobraz niebios. \\\\\\\\\\\\\\'Czy jeszcze kiedyś je zobaczę? \\\\\\\\\\\\\\'
-Dobrze Ojcze. Zrozumiałem. Kiedy odbędzie się ślubowanie?
-Jutro, z samego rana. Jak już wspomniałem, brama do śmiertelników otworzy się za tydzień. Przez ten czas przygotuj się. Zakończ wszystkie sprawy
tutaj, zabaw się. Spędź ten tydzień tak, jak byś miał już nigdy tu nie wrócić. A teraz odejdź już. Pragnę chwilę pobyć sam.
-Dobrze więc. Bywaj, Ojcze. Do zobaczenia jutro, na moich ślubach.
Młody anioł wyszedł i skierował się do swoich komnat. Czemu on? Dlaczego to właśnie on dostał tak ciężkie zadanie? Dlaczego Pan tak zdecydował?
Avallach miał mętlik w głowie. Nie wiedział co zrobić. Nie wiedział nawet kiedy, znalazł się w swoich komnatach.
-Nie mam wyboru... Nie mogę podważać decyzji Pana. Będę walczył w imię Boskie, dopóki nie wyplenię całego zła z tego świata.
Avallach wstał pół godziny przed uroczystością. Umył się i przyodział ceremonialne szaty. Następnie wyszedł z pokoju, i udał się w kierunku
największego pałacu w całych niebiosach. Wszyscy już byli obecni. Anioł szedł po miękkim dywanie, aż do końca sali gdzie, oprócz jego ojca, stał
archanioł, prawa ręka pana, w pełnej płytowej zbroi i mieczem przypasanym przy boku. Avallach uklęknął. Archanioł zabrał głos.
- Dobrze - rzekł - możemy zaczynać... Czy Ty, Avallachu, ślubujesz walczyć na ziemi, z imieniem Pana na ustach?
- Ślubuję
- Czy ślubujesz nigdy nie zdradzić Pana, ani nie zaniechać misji wyznaczonej dla ciebie przez niego?
- Ślubuję.
- Dobrze więc. Niniejszym, z łaski Pana, mianuję Cię wysłannikiem bożym. Idź i walcz w imię Pana!
Avallach wstał, ukłonił się. I wycofał się z sali.
- Słucham Cię Ojcze. Wzywałeś mnie?
- Taak. Widzisz synu. Nie możesz iść na taką misję, bez odpowiedniego wyposażenia. Pozwól za mną.
Avallach ruszył za swoim ojcem. Ten wykonał zawiły gest ręką, i przed nimi, w miejscu gdzie wcześniej była ściana, zmaterializował się korytarz. Przeszli
przez krótki korytarzyk, i chwilę później znaleźli się w ogromnym pokoju, wielkości małej katedry.
-Spójrz synu - Kontynuował Ojciec , a jego głos odbił się echem od ścian- To wszystko co tu widzisz jest moje.
A Avallach widział sporo. Widział zbroje, począwszy od prymitywnych skórzanych, kończąc na pełnych zbrojach płytowych. Widział miecze, jedno, dwu i
półtora-ręczne. Widział buławy, topory, oszczepy, łuki, kusze, armaty. Wszystko. Cały arsenał.
- Kolekcjonowałem to przez całe moje życie. Zaiste, piękna kolekcja. Jednak prawdziwe perełki, są tam, na końcu. Chodźmy.
Ojciec znowu ruszył, lawirując pomiędzy półkami i regałami. W końcu doszli do oszklonej wnęki w ścianie. I wtedy Avallach zobaczył to.
- Widzisz to, mój synu? Te miecze, zostały stworzone przez największych rzemieślników jakich świat widział. Zostały one wykute dla mojego dziada. On
przekazał je mojemu ojcu. Mój ojciec przekazał je mi. A teraz ja, przekazuje je tobie, mój synu. Tobie najbardziej się przydadzą. Są bardzo ostre, nigdy się
nie stępią. Tną wszystko co spotkają na swojej drodze, nawet duchy. Proszę, weź je. Od teraz są twoje.
Avallach otworzył szklaną gablotę i wziął obydwa miecze. Były bardzo lekkie. Prawie nie ważyły. Pochwa była zrobiona z miękkiej skóry. Anioł założył
miecze na plecy. Dopiero teraz zorientował się, że jego ojciec gdzieś zniknął. Jednak po chwili, zagadka się rozwiązała. Niósł na rękach zbroję, a była to
najwspanialsza zbroja jaką Avallach widział. Pięknie wypolerowana, płytowa zbroja z wycięciami na skrzydła. Bardzo twarda, i lekka przy tym.
- Teraz, jesteś już gotowy synu. Idź i wykonaj swoje zadanie.
Avallach dyszał, trzymając miecz w prawej dłoni, naprzeciwko niego stał demon, z krwi i kości. Oboje krwawili. Demon zaatakował. Pchnął między żebra.
Anioł sparował ukośnie, wykonał piruet i ciął w szyje. Lekko, samym końcem miecza... Wystarczyło. Demon nie zdążył się uchylić, krew buchnęła na
srebrzystą zbroję anioła. Avallach odwrócił się od konającego przeciwnika, schował miecz do pochwy. Słońce zachodziło. Avallach ruszył więc w
kierunku najbliższego miasta, w celu przenocowania. Odwrócił się ostatni raz. Demon już umarł.