<TAB></TAB>— Dziwnie na mnie patrzysz. Coś mi wyrosło? Ehh... nieważne. — Falkon uśmiechnął się nieznacznie i podniósł kufel. — Więc co chciałbyś <br>wiedzieć? — zapytał przełknąwszy olbrzymi łyk piwa.<br><TAB></TAB>— Może... zacznij od początku. Gdzie się urodziłeś? — Rozmówca wydawał się nieśmiały ale sprawiał wrażenie zaciekawionego.<br><TAB></TAB>— Myślisz, że to pamiętam? Byłem taki mały... — roześmiał się Falkon. — A tak poważnie to urodziłem się na Jadeitowym Wybrzeżu. Prawie <br>nad samym Oceanem! Piękne miejsce. Moi rodzice mieli tam całkiem pokaźne gospodarstwo. Powiedziałem rodzice... raczej matka. To ona <br>zajmowała się wszystkim - zwierzętami, roślinami, całym majątkiem. Ojciec rzadko bywał w domu. Kochał przygody, podróże, dzikie bestie, <br>powiew wiatru we włosach, złoto... — Rozmarzony Falkon uniósł głowę i zamknął oczy, jakby próbował zobaczyć wszystko o czym tak żywo <br>opowiadał. — Mam to po nim, wiesz? <br><TAB></TAB> Mężczyzna patrzył uważnie na Falkona i wsłuchiwał się w każde jego słowo kiwając nieśmiało głową.<br><TAB></TAB>— A twoje... dzieciństwo? — zapytał, wykorzystując moment, w którym Falkon przyssał się do swojego kufla. Chłopak parsknął śmiechem i o <br>mało nie zakrztusił się trunkiem.<br><TAB></TAB>— A jakie dzieciństwo mógł mieć chłopak zamknięty na klucz w gospodarstwie? Znaczy... nie mówię dosłownie — dodał widząc zdziwione <br>spojrzenie rozmówcy — po prostu matka kazała mi pomagać w gospodarstwie, zajmować się roślinkami, przewalać gnój i takie tam. A ja <br>chciałem przygód! Chciałem, by ojciec zabrał mnie ze sobą! A on zawsze twierdził, że jestem za mały, że lepiej będzie dla mnie, gdy zostanę w <br>domu i będę pomagał matce. I na co mi to było? Na nic. No, prawie na nic... Przecież tam nauczyłem się jeździć konno. No i miałem sporo czasu <br>na naukę różnych zabawnych sztuczek i wymyślanie historyjek, co niezwykle lubiłem. Bawiłem się też w wojownika, tłukłem snopki siana kijem, <br>wyzywałem krowy na pojedynek. Czułem, że wszelka broń to moje przeznaczenie, marzyłem o tym, by kiedyś dobyć prawdziwego miecza albo <br>zapolować na jakieś zwierzę, ale jedyne co mi się udało to zastrzelić zająca z mojego patykowego łuku. — Falkon przełknął resztkę piwa <br>bezskutecznie próbując zachować poważny wyraz twarzy. — Postawże przyjacielu jeszcze jeden kufelek, wysycha mi w ustach... A piwo w tej <br>karczmie wyborne!<br><TAB></TAB>Rozmówca skinął na kobietę w fartuchu, niosącą wielki dzban, która właśnie przechodziła obok. Kiwnęła głową i podeszła do ich stolika. <br>Falkon uśmiechnął się do niej szeroko, gdy ta nalewała mu piwa do kufla. Kobieta, nieco speszona, próbowała powstrzymać chichot. Gdy <br>odeszła, Falkon jeszcze przez kilka chwil odprowadzał ją wzrokiem.<br><TAB></TAB>— Co było dalej? — rozmówca przerwał mu zadumę — bo nie wyglądasz na człowieka wychowanego w gospodarstwie...<br><TAB></TAB>— Doprawdy? — Rozbawiony Falkon wypił kilka łyków i spojrzał wesoło na mężczyznę. — To było tak... — Chłopak poprawił się na krześle, <br>jakby szykował się do opowiedzenia bardzo długiej historii. — Miałem 16 lat. No, może 17. Ojciec wrócił z jednej z najdłuższych wypraw na jakich <br>był. A jak wrócił? A raczej na czym? — Podekscytowany Falkon nachylił się nad stołem. — Na gryfie! Na najprawdziwszym gryfie!<br><TAB></TAB>Rozmówca uniósł brwi, jednak nie wydawał się zbyt przejęty. Nie odezwał się słowem, widocznie czekał na jakieś ciekawe zakończenie <br>historii.<br><TAB></TAB>— Pytałem skąd go ma, unikał odpowiedzi, wspomniał tylko o znajomym, który zajmuje się hodowlą przeróżnych stworzeń. Bardzo chciałem <br>dosiąść gryfa i wzbić się w niebo... — Falkon znów zrobił rozmarzoną minę — ale ojciec zabronił mi go nawet dotykać, bo bał się, że taka bestia <br>może mi zrobić krzywdę. Pomyślałem sobie tak: skoro jest oswojony to czemu ma mi coś zrobić? Przecież to prawie jak koń, z tym że ma <br>skrzydła! No i szpony. I oooostry dziób... — Falkon żywo gestykulował, próbując pokazać to o czym opowiadał. — Cholera - pomyślałem - może <br>to właśnie jest okazja, by pokazać ojcu, że nie jestem już dzieciakiem? Następnego dnia wieczorem, gdy rodzice jedli, wyszedłem po cichu z <br>domu i pobiegłem w stronę drzewa, do którego był przywiązany gryf. Nie bałem się, z pewnym ktokiem zbliżyłem się do zwierzaka. Był wspaniały! <br>Potężny i dostojny. Nie sprawiał wrażenia agresywnego, wydawał się raczej znudzony i przygnębiony tym, że nie może się stąd ruszyć. Zupełnie <br>jak ja! Ostrożnie go dotknąłem, pogłaskałem. Wydawał się zadowolony! Powoli odwiązałem linę i delikatnie położyłem ją na ziemi. Gryf uważnie na <br>mnie patrzył, śledząc każdy mój ruch. Gdy go uwolniłem trącił mnie lekko dziobem. Zrozumiałem to jako zaproszenie no i wdrapałem się mu na <br>grzbiet. Nie stawiał oporu, przeciwnie, zdawał się być chętny na rundkę wokół gospodarstwa. Poczułem się wspaniale, to było całkiem inne <br>uczucie niż dosiadanie konia. Mocno wczepiłem się w jego pióra i ścisnąłem mu tułów nogami, by nie spaść. Gryf głośno skrzeknął, jakby chciał <br>oznajmić, że za chwilę ruszamy. Ojciec na pewno to słyszał, jednak nie przejmowałem się tym. Po krótkim rozpędzie zwierzę machnęło mocno <br>skrzydłami i wzbiło się w powietrze. Czułem każdy jego ruch, w uszach słyszałem szum wiatru, przerywany miarowymi uderzeniami skrzydeł i <br>krzykami dochodzącymi gdzieś z dołu... to było cudowne! Po chwili poczułem się bardziej pewnie, zrobiłem o taaak — Falkon rozłożył ręce na <br>boki i o mało nie uderzył jakiegoś starszego mężczyzny, przechodzącego obok ich stolika — krzyczałem z radości i śmiałem się jak dziecko. Gdy <br>wylądowaliśmy dostałem oczywiście burę, jednak ojciec nie wydawał się zbyt zdenerwowany, widziałem w jego oczach swego rodzaju radość i <br>dumę. Zrozumiał, że jestem już mężczyzną, że siedzenie w gospodarstwie nie jest dla mnie. Potrafię się dogadać z gryfem, to już o czymś <br>świadczy! — roześmiał się Falkon. — Kilka tygodni później ojciec wziął mnie ze sobą do Turmalii, do portu. Oznajmił, że zabiera mnie w podróż. <br>Zaprowadził mnie na całkiem spory statek i zamienił kilka słów z jakimś brodaczem, pewnie kapitanem. Udało mu się załatwić dla mnie miejsce na <br>statku. No i robotę, jakżeby inaczej. Mimo to cieszyłem się niezmiernie, chociaż żal mi było rozstawać się z gryfem, z którym zdążyłem się już <br>zaprzyjaźnić... — Z twarzy Falkona po raz pierwszy zniknął uśmiech. — Wypłynęliśmy, nawet nie zdążyłem się zorientować kiedy. Na początku <br>było spokojnie, szumiące fale, czyste niebo, ciepły wiaterek, szorowanie pokładu brudną szmatą. Ojciec opowiadał załodze o moim pierwszym <br>locie na gryfie, wszyscy śmiali się popijając wino. Od czasu do czasu ktoś podszedł, by zamienić ze mną dwa słowa, poklepać po ramieniu, <br>pochwalić. A ja pracowałem. Jak nie szorując zbutwiałe dechy to pomagając stawiać żagle. Nadawałem się do tego, miałem już wtedy sporo <br>siły. Ale wydawało mi się, że dostawałem za dużo roboty a ''dumny'' z syna ojciec niewiele sobie z tego robił.<br><TAB></TAB>Falkon odetchnął i spojrzał na siedzącego w bezruchu mężczyznę, który słuchał w skupieniu jego historii. Podniósł kufel do ust i z błogim <br>wyrazem twarzy pociągnął z niego potężny łyk, po czym odchrząknął i zaczął opowiadać dalej.<br><TAB></TAB>— Nie ma co mówić o nieciekawej podróży. Gdyby nie jeden incydent to umarłbym z nudów. Spodziewałem się wtedy czegoś innego, <br>myślałem, że ojciec robi coś ciekawszego...<br><TAB></TAB>— Incydent? — przerwał mu rozmówca, marszcząc brwi. — Jaki incydent?<br><TAB></TAB>— Ach tak, może warto coś o tym wspomnieć, ale... — Falkon przechylił kufel, by pokazać, że nic w nim nie ma i uśmiechnął się niewinnie. <br>— Rozumiesz, przyjacielu.<br><TAB></TAB>Po kolejnej dolewce mężczyzna wreszcie usłyszał słowa, które na prawdę go zainteresowały.<br><TAB></TAB>— Piraci. — Falkon spróbował zrobić groźną minę, która jednak wydała się jego rozmówcy raczej komiczna i o mało nie parsknął śmiechem. <br>— Po prostu nie zdążyliśmy uciec, mimo, że wypatrzyłem ich na horyzoncie wystarczająco wcześnie. Wiatr nie sprzyjał. Dopadli nas - ogień... <br>abordaż... błysk szabli... krzyki... śmiech... krew... — Chłopak wyrzucał z siebie słowa w taki sposób, że obrazy same powstawały przed <br>oczyma. — Wielu zabili. Inni zaginęli, w tym mój ojciec. Może kiedyś go odnajdę. — Falkon uśmiechnął się, jakby nic sobie z tego nie robił. — Ale <br>nie o tym mówimy. No więc zabrali mnie i kilku członków załogi na swój statek. Szybko okazało się, że to lepsze niż mycie pokładu na <br>handlowcu! — niemal krzyknął szczerząc zęby. — Odstawałem od reszty niewolników, próbowałem pokazać, kto tu rządzi. Zobaczyli we mnie <br>potencjał no i mimowolnie stałem się członkiem załogi piratów. Na początku było ciekawie, podobały im się moje popisy - sztuczki, żarty, krótkie <br>historyjki. Dzięki tym wygłupom polubili mnie i nie powstrzymywali się w przekazywaniu mi swoich umiejętności - zabawy z wytrychami, sztuki <br>kradzieży, cichego mordowania no i walki. Sam kapitan, Siwobrody, walczył ze mną parę razy na szpady, by sprawdzić moje umiejętności. <br>Stwierdził nie raz, że jestem niezłym materiałem na pirata, wspaniale władam niemal każdą bronią, dobrze się skradam a i oszust ze mnie niezły. <br>Byłem wdzięczny za to czego się nauczyłem, cieszyłem się, przytakiwałem, chociaż z każdym dniem czułem co raz bardziej, że lepiej będzie <br>stamtąd jak najszybciej zniknąć. Pewnej nocy, gdy odbijaliśmy od jakiegoś portu obłowiwszy się w złoto, jadło i trunki, wszyscy schlali się jak <br>świnie zanim jeszcze na dobre odpłynęliśmy. Wiedziałem, że to idealna okazja no i zniknąłem, razem z paroma sakiewkami, porządnym sztyletem i <br>butlą dobrego rumu - czegóż więcej trzeba? — roześmiał się Falkon i wypił kilka łyków piwa. — Skoczyłem do wody, dopłynąłem do brzegu i tak <br>skończyła się moja morska przygoda. Od tamtego czasu włóczę się po drogach i bezdrożach, zwiedzam świat, tropię różne bestie, nie raz je <br>zabijam. Zdążyłem się już w tym wyćwiczyć. Czasami trafi się jakaś robota, czasami okazja do zarobku w inny sposób — uśmiechnął się <br>znacząco — no i tak życie mija. Ostatnio zawitałem w te strony z nadzieją, że znajdę jakieś ciekawe zajęcie...<br><TAB></TAB>— I co? — spytał mężczyzna z zaciekawieniem.<br><TAB></TAB>— To co widzisz — odpowiedział wesoło Falkon — siedzę w gospodzie i popijam piwo...