Urodziłem się roku 750 Ery Alarańskiej w Maurii jako jedyne dziecko kowala Mhitariana. Nie znam dokładnej daty. Rodzice jakoś nie zaprzątali
sobie tym głowy, a mi jakoś wtedy zupełnie na tym nie zależało. Ojciec miał na głowie swój warsztat, więc i tak sprawami intelektualnymi
zajmowała się matka. Był dumny ze swojej kuźni i tylko to go interesowało. Zaopatrzenie w opał i inne surowce do pracy, kompetentni
pomocnicy etc. Dopiero kiedy po kilku latach zacząłem przejawiać zainteresowanie moją osobą. Póki co bylem kolejną gębą do wyżywienia.
Rodzicielka póki byłem mały dbała o mnie. Mogła bez problemu się mną zajmować, gdyż jako wróżbitka większość czasu spędzała w domu i tu
przyjmowała gości. Tak pierwsze lata upływały mi w spokoju i na zabawie, dokazywaniu i poznawaniu otaczającego mnie świata. Z tego
powodu niewiele udało się matce wtłoczyć mi do głowy, czego do dziś żałuję.
Dopiero kiedy wyrosłem ponad stół i jak się rzekło zacząłem przejawiać zainteresowanie warsztatem, ojciec przejął mnie pod swoje skrzydła.
Pod jego okiem nabierałem krzepy i podstawowej wprawy w płatnerstwie, a z czasem stałem się samoukiem z dziedziny jubilerstwa i
zdobnictwa. I tak życie płynęło nam spokojnie. Do czasu.
Kiedy byłem już dojrzałym młodzieńcem ojciec podupadł na zdrowiu. I choć się z matką staraliśmy, chodziliśmy po kapłanach i uzdrowicielach,
to nikt nie był w staniu powiedzieć, co tak naprawdę mu dolegało. Po roku ojciec zmarł. Zgodnie z zawartym kontraktem, który zawarł za
młodu, jego ciało zostało przekazane magowi Tyksudowi. Wtedy nie przeczuwaliśmy, że chodziło o coś więcej. Matka ciężko przeżyła śmierć
ojca i fakt, że musiała oddać go magowi. Zamknęła się w domu i zaprzestała pracy, także ja zostałem zmuszony do utrzymywania nas oboje.
Pewnego ranka, kiedy zapukałem do jej izby ze śniadaniem zastałem jedynie pusty pokój. Łóżko było zasłane, a na stole leżały rozłożone w
ostatni układ karty wróżbiarskie. Niewiele znałem się na tej sztuce, ale z tego co zdołałem odczytać, to matka wywróżyła sobie coś złego i z
tego powodu opuściła w nocy domostwo. Przynajmniej tak sobie to tłumaczę, bo do dziś nie znam odpowiedzi na tą zagadkę. Może jeszcze
gdzieś żyje i się tuła? Sam nie wiem...
Przez kolejny rok walczyłem o utrzymanie na powierzchni, lecz interes szedł coraz gorzej i nie byłem w stanie utrzymać domostwa. Wtedy to
w zimowy wieczór ostatniego miesiąca roku do moich drzwi zastukał jeden ze sług Tyksuda i przekazał zaproszenie od swojego pana.
Niepewien czego nekromanta może chcieć ode mnie poszedłem na spotkanie. Przyjął mnie grzecznie zapytał jak mi się wiedzie i w ogóle był
bardzo miły i czarujący. Jednakże gdy rozmowa zeszła na temat mojej wizyty okazało się, że chce on ze mną podpisać kontrakt na moje
ciało. Od czasu śmierci ojca miałem awersję do tego procederu i w grzecznych słowach odmówiłem, lecz Tyksudos nalegał. Z niezrozumiałego
dla mnie powodu stal się strasznie natarczywy i niemalże żądał, bym mu się oddał. Ostatni raz odmówiłem mu i opuściłem jego domostwo. Nie
spodziewałem się, że spowoduje to szereg nieprzyjemnych zdarzeń.
Stało się to w tydzień po spotkaniu. Nocą przyszli po mnie w pięciu i porwali mnie podczas snu. W domu brak było śladów walki, brakło kilku
przedmiotów, więc uznano, że tak samo jak rodzicielka po prostu w nocy opuściłem dom. Porywacze zaprowadzili mnie przed oblicze
nekromanty. Ten bez zbędnych ceregieli kazał zabrać mnie do laboratorium. Okazało się, że w głębokich katakumbach dworku Tyksudosa
mieści się tajne laboratorium, w którym mag parał się wszelkiej maści eksperymentami. Ożywione zwłoki lub poszczególne części ciał,
chimery, czy też konstrukty z ciała i mechanizmów. Co się wyobraziło w swych najgorszych koszmarach tutaj było. Mag miał względem mnie
jakieś specjalny cel, lecz póki co się z nim nie ujawniał. Moje protesty krzyki i groźby na nic się zdawały. Tkwiłem w podziemnej celi bez
nadziei na ratunek. Początkowo przeprowadzał na mnie proste badania: wytrzymałość na ból, odporność na pomniejsze trucizny, czy magię.
W końcu po kilku dniach przeszedł do poważniejszych eksperymentów. Niewiele pamiętam z tego okresu. Utraty przytomności, okropny ból,
odrętwienie w maltretowany ciele.
Nie wiem ile czasu upłynęło. Każdy dzień był dla mnie taki sam, a w piwnicy nie ma dnia, ni nocy. Pewnego dnia Tyksudos powiedział, że
nadszedł szczęśliwy dla mnie dzień, gdyż oto stanę się ukoronowanie jego prac. Niewiele rozumiałem z tego co mówił, oprócz tego, że
zamierzał uczynić ze mnie hybrydę. W ten sposób, jednego z tych koszmarnych dni w kazamatach stałem się tym, czy jestem do teraz. Mag
był z siebie dumny. Mówił coś o połączeniu zwierzęcia i człowieka na poziomie jakichś małych cząsteczek. Bla, bla, bla.... Ględzenie szalonego
starca.
Nadszedł okres kolejnych prób i badań mojej nowej istoty. Osobiście słyszałem o takich stworzeniach, jak ja. Tak zwani zmiennokształtni.
Moja lykantropia była zupełnie inna, prawdziwa klątwa. Z niezrozumiałych powodów moje ciało uznawało za podstawową formę pośrednią
między człowiekiem, a zwierzęciem. W każdą inną przemiana była bolesna i początkowo wyczerpująca. Tak samo w formie ludzkiej lub
zwierzęcej nie mogłem pozostawać za długo, gdyż dochodziło do deformacji, aż powracałem do hybrydy. Mag cieszył się z tego wszystkiego
jak małe dziecko na niespodziewany prezent. Dawałem mu wszak całą masę sposobności do badań, o wiele więcej niż mój ojciec.
To stwierdzenie zaciekawiło mnie i poprosiłem o wytłumaczenie. Zadowolony z siebie mag opowiedział mi wszystko. To, że mój ojciec był
specyficznym człowiekiem, o bardzo sprzyjających predyspozycjach do jego badań. O kontrakcie i specjalnie wywołanej, magicznej słabości,
której nikt nie był w stanie wykryć. Mag podtruwał przez roku mojego ojca, aż do śmierci. Chciał bowiem jak najszybciej dorwać się do
niezwykłego materiału badawczego. Niestety zawiódł się. Rok zajęło mu dojście do tego, że potrzebuje żywego osobnika. A Mhitarian miał
wszak syna....
Rewelacje te wprawiły mnie w istną furię. Wszystko to było spowodowane zachcianką tego maga. Nasze problemy, śmieć ojca, depresja i
ucieczka matki, moje ubóstwo. Rozgorzał we mnie prawdziwy ogień. Póki co ten jeden i jedyny raz.
Z niezrozumiałych dla mnie powodów uwolniła się ze mnie najprawdziwsza i potężna magia ognia. Wystarczająco silna, by zniszczyć
laboratorium i przywrócić mi wolność. Niestety podczas całego zamieszania mag zdołał uciec. Ja także musiałem zniknąć z miasta. Zacząłem
więc swoją tułaczkę w poszukiwaniu pomocy, aby odczynić rzucony na mnie urok i odnaleźć Tyksudosa.
Póki co i jedno i drugie bez większych sukcesów...