Młody wojownik, ledwo 30-letni, kapłan Zakonu, spoczął pod drzewem, nieopodal ścieżki, głaszcząc przy tym swojego węża. Lakoniczny nastrój sprawiał, że wpadał w zmęczenie... cienie chłodziły go cudnie, a ciało delektowało się miękką ściółką leśną... nawet kora pnia, twarda jak skała, zyskała na komforcie... Sen zbił z nóg Nazira, kiedy wrócił do swych młodych lat... Tak jak się to wszystko zaczęło...
''11-letni chłopak, mordercą! Kto to widział?'' - tak głosiły wścibskie baby w pewnej wsi, nieopodal sporego miasta...
*Senne majaki rozmyły się i wróciły do wydarzeń sprzed kilku dni, wciąż w młodości Nazira*
Dużo osób specjalnie nie lubiło rodziny Savaren'ców, mieszkających na uboczu. Ojciec dobrze zarabiał na stolarstwie, matka na szyciu, wiodło im się całkiem dobrze... I to pewnie było przyczyną skrywanej niechęci i złośliwości. Ich syn, Tom, był na przekór losu, lubianym chłopcem. Lubianym, dopóki nie przydarzyła się rzecz straszna. Pewnego razu, sam na sam z przyjacielem siłowali się dla ku uciesze oboje stron. Jednak Stanley, uderzył chłopaka zbyt mocno w brzuch, nie miarkując dobrze siły. Tom, oburzony tym, że z przyjacielskiej zabawy, wybuchła walka, wszczęta przez drugą stronę, odepchnął Stanley'a.... niefortunnie, on też nie zmiarkował swej siły. Chłopak poleciał w tył, po czym z głośnym trzaskiem rozbijanych kości, uderzył w kamień, wystający z ziemi na kształt kolca...
*Znów myśli rozmyły się i nagle pojawiły się podczas widowiska wiejskiego...którego powodem był Tom...*
Chłopak stoi na krześle, a w jego szyję boleśnie wpija się sznur. Spazmatycznie wciąga powietrze, podciągając się na palcach, kiedy jego rodzice płaczą trzymani przez chłopską milicję. Sołtys, który umyślił sobie robić samosądy, gdyż Stanley był właśnie jego synem, wygłaszał ognistą przemowę, na temat woli Boskiej i sprawiedliwości. Kiedy rozpacz kiełkowała w głowie chłopaka, niczym magią wspierane nasienie a szaleństwo wyciągało swe macki, by porwał młodego chłopaka, wtem... sołtys zamilkł. Jego słowa zostały urwane jak przecięta lina, gdy na plac wkroczyła ciemno ubrana postać, od której emanowała siła oraz pewność siebie tak wielka, że wszyscy od razu zgadli, kim jest ta osoba...
*Obrazy przemijały w głowie Nizara jak pędzące konie i nagle zatrzymały się na granicach ''mrocznych pustkowi...''*
- Mówiłeś, że jesteś z Zakonu... - Wojownik zerknął na ładną buźkę młodego chłopczyka, który wpatrywał się w niego z pytaniem wymalowanym na twarzy — Bo ja... ja chciałem się spytać... - Chłopak zarumienił się i powiedział nie pewnie — Ja też chciałbym być z Zakonu tak, jak ty... - Wtajemniczony, bo taką rangę miał mężczyzna wiozący chłopca do klasztoru Zakonu, uniósł brwi w lekkim zdziwieniu. Wystarczyło kilka sugestii, pojedynczych słów, a chłopak już zrozumiał, że nikt nie będzie dla niego lepszy, od Zakonu. Nawet własna rodzina. ... Myślał wojownik, jadąc w towarzystwie chłopca przez pustkowia, i tylko natarczywe spojrzenie malca, przypomniało mu o pytaniu. - Tak chłopcze. Rozumiem twoje pragnienia. Zakon jest miejscem, gdzie trafiają, jedynie wybrani, najlepsi. Tacy jak ja i ty. Jedziemy po to, byś z nami został... Po dalszej drodze ukazał im się zarys jakiejś budowli, a gdy dotarli na miejsce, przed nimi ukazała się niewielka katedra. Budynek na środku Spaczonych Ziem.
Trzeba wspomnieć, że te obszary były olbrzymiej wielkości, płatem czarnej, twardej jak skała ziemi. Nad nią wiecznie unosiły się mroczne jak noc chmury, a na około panowała niby nieskończona ciemność. Po wjechaniu do budynku, ich oczom ukazało się pomieszczenie, po bokach wypełnione rzeźbami, z ciasnym przejściem między ławami, które prowadziło do ołtarza, który był niczym innym, niż sporym kamienny blokiem. Tylko obrobionym by był w miarę płaski. Za nim stał podobnie jak wojownik, ubrany człowiek, który na ich widok, uśmiechnął się, ze szczerym szczęściem wypisanym na twarzy i rzekł: -Witajcie dzieci...
* Następna wydarzenia, jak przejście tajemną drogą, ukrytą pod ołtarzem do olbrzymich podziemi gdzie mieścił się zakon, ulokowanie nowego, wytłumaczenie mu jego zajęć... Cały rok spędzony w zakonie jako ''nowy'' minął w 3 sekundy...*
- Ej, Tom... wybacz. Zapomniałam, że wczoraj przeszedłeś rytuał nadania, no i teraz nazywasz się Nazir — Lanii zrobiła słodką minę. Była już nowicjuszką, a Nazir został jej oddany pod opiekę drugiego dnia swego pobytu w podziemiach. - Dzisiaj twój wielki dzień. Masz zjeść na stołówce szybciej niż reszta i w te pędy udać się do sali dziękczynnej. Będę tam na ciebie czekać... - Lan ucałowała go w policzek. Mimo, że była już pełnoletnią nowicjuszką, kiedy dostawała do opieki ''nowego'', zawsze obudzało w niej się coś w rodzaju instynktu macierzyńskiego, co w ogóle nie pasowało do Zakonu zabójców. Ironia znajdzie człowieka nawet pod ziemią...
* Błysk, niczym uderzenie grzmotu i Nazir staje otumaniony w sali dziękczynne. *
Sala dziękczynna... niepozorna nazwa kryje za sobą coś obrzydliwego dla ''nowych'' i dla postronnych osób. Na końcu od wejścia do wielskiej sali stał posąg Krwawego Bóstwa, którego uznawali za patrona, członkowie Zakonu. U jego stóp były dwa baseny, pełne krwi, którą nalewali tam Zakonni bracia. Łącznie było ich 200. Przed posągiem, który, swoją drogą, miał 5 metrów wysokości, stał ołtarz, na którym leżał skrępowany człowiek. Na około Nazira, w sali oświetlonej przez pochodnie, które nadawały ścianą barwę krwi, stali ludzie, w rzędach ławek, dudniącym głosem śpiewając pieśń chwalebną dla Krwawego. Połączenie gorąca, zapachu krwi i dźwięku modlitwy, robiło mętlik w głowie Nazira, który stał w środku tego wszystkiego... Nagle wszystko ucichło. Wszyscy zamilkli, mimo dwóch basenów krwi, nagle przestało się czuć jej zapach. Nad wszystkim tym wybił się głos najwyższego kapłana:
- NIZARZE! Oto twój wielki dzień! Dziś, dostąpisz zaszczytu pierwszego morderstwa na chwałę ZAKONU!... Przyjmij oto to ostrze, na znak twego braterstwa z nami... I zabij tego człowieka, tym właśnie narzędziem. DO DZIEŁA! Nagle, w sekundę wrócił zapach krwi, hałas i mętlik w głowie Nizara. Poczuł, że ktoś wkłada mu w rękę sztylet, przy tym ją ściskając, i popycha lekko do przodu. Podświadomie wiedział, że to Lann. ruszył przed siebie, powolnym krokiem, w stronę szarpiącego się człowieka. - Jesteście chorzy! Popaprańce! Żadni z was płatni zabójcy! Jesteście bandą cho... - Ostatnie spazmy szarpały ciało człowieka, kiedy młodzieniec wyciągał ostrze z jego brzucha i...
* Obraz zwalił się sam w siebie i ukazała się czarna próżnia, która ukształtowała się w salę dziękczynną.*
30-letni Nazir stoi przed starym już i siwym najwyższym kapłanem i mówi:
- Więc mówisz ojcze, bym ruszył do Alarani, by tam zabijać na cześć Zakonu?
- Tak synu... - odpowiada starzec... ruszaj tam i stwórz dla nas nową przystań, byśmy mogli szerzyć wiarę w Krwawego i szkolić prawdziwych skrytobójców... Tak jak tutaj...
- Dobrze ojcze. Czy Lann... czy ona ruszy ze mną? - Pełnym nadziei głosem spytał Nazir. Starzec ściągnął twarz w grymasie głębokiego zastanowienia... - Nie synu. Jeszcze nie. Ale nie martw się, kiedy osiągnie status kapłana, wyruszy także, by wesprzeć cię w twej misji... A teraz idź. Bez pożegnania, rusza...
*Cały sen zawalił się i wybuchł, zamieniając na zieloną łąkę, niezbyt szeroką ścieżynę i powoli zachodzące słońce.*
Nazir wstał, otrzepał się, pogłaskał węża po chropowatych łuskach i przeciągnął ciało, strzelając kośćmi. - Cholera.... nigdy nie mogę zapamiętać, co mi się śniło...