Historia Saretha zaczęła się dokładnie 276 lat temu. Na świat przyszedł w niewielkiej, spokojnej wiosce elfów. Jego ojciec - Erevan, był 
myśliwym, który opanował sztukę posługiwania się wszelkim orężem. Matka zaś - Erethiel, zajmowała się domem, jeżeli można tak nazwać 
niewielką platformę na drzewie. Bardzo dobrze znała się na ziołach, świetnie gotowała, a także panowała nad niektórymi żywiołami. 
W wieku lat 10, młodzian otrzymał prezent od rodziców. Było to coś niezwykłego, nie żaden miecz czy płaszcz, a przyjaciel. Żywe stworzenie - 
ptak, który jako jajko otoczony był magiczną opieką matki Saretha. Zwierzak z początku nie wykazywał żadnych specjalnych zdolności, lecz 
mimo to stał się najlepszym przyjacielem małego elfa i nie odstępował od niego nawet na krok.
Życie dzieciaka przebiegało spokojnie. Dzieciństwo spędzał z rodzicami, którzy uczyli go tego, co potrafią najlepiej. Tak też Sareth nauczył się 
strzelać z łuku, polować na zwierzynę, rozpoznawać i zbierać różnego rodzaju zioła, używać naturalnej magii żywiołów, czy też skakać po 
drzewach niczym małpa. 
Chłopak niewątpliwie był najszybszym i najzwinniejszym elfem w wiosce, dlatego prędko odnalazł się w roli strażnika i jednocześnie zwiadowcy 
małej mieściny. Ataki na wioskę zdarzały się na prawdę bardzo rzadko i były odpierane błyskawicznie. Wilk czy niedźwiedź to dla elfa tylko okazja 
do beztroskiej zabawy. Czasem nawet wszystko odbywało się bez rozlewu krwi, dzięki wrodzonemu talentowi rozmawiania ze zwierzętami. 
Wszystko toczyło się własnym tempem i nikomu do niczego się nie spieszyło.
Życie w małej wiosce odmieniło się całkowicie 30 lat po narodzeniu się Saretha. Wtedy zdarzyło się coś, co utkwiło w pamięci herosa na wieki. 
Komuś bowiem zaczął przeszkadzać spokojny byt elfów w niewielkim lesie...
Atak rozpoczął się w nocy, kiedy to większość mieszkańców słodko spała sobie na drzewach. Wartę wtedy obejmował niejaki Hirthal. Dobrze 
wyszkolony strażnik szybko połapał się, że coś jest nie tak. Jego bystre oko i czuły słuch błyskawicznie dostrzegły tajemnicze postacie, 
wyłaniające się spośród drzew. Natychmiast wyruszył wgłąb wioski, by powiadomić o nadchodzącym niebezpieczeństwie. Jak sam stwierdził 
''skończyłem liczyć na trzydziestu'', kiedy cała mieścina liczyła jakieś 50 mieszkańców. Do walki zebrano około dwudziestu wprawionych w boju 
wojowników, którzy w mgnieniu oka wyruszyli na front. Wśród nich znajdował się oczywiście Sareth i jego ojciec, Erevan.
Gromada elfów szybko ujrzała armię wroga, liczącą dwa razy więcej wojowników. Składała się ona z różnych ras, lecz w większości były to 
mroczne elfy - stworzenia, które znienawidziły resztę rasy elfów. Młody bohater był przerażony, widząc tak potężnego wroga. W dodatku jego 
sprzymierzeńcy padali pod naporem strzał niczym robaki zdeptane przez człowieka. Strach to jedyne uczucie, które wypełniało wtedy 
młodzieńca. Myślał tylko o tym jak uciec z tego miejsca, gdzie się schować. Silne emocje sprawiły, że chłopak uaktywnił drzemiącą w nim moc. 
Dar, który sprawiał, że może stać się niewidocznym. Siedział skulony na gałęzi i obserwował rzeź, nie mogąc zupełnie nic zrobić. Błękitne strzały, 
niczym stworzone z płomieni wydobywały się z łuku dowódcy wrogiej ciżby i wbijały się w ciała leśnych elfów niczym w masło. Wojownicy bronili 
się dzielnie, lecz ostatecznie na polu bitwy żywych pozostało jedynie dziesięciu wrogów i oczywiście ukryty tchórz. Nawet Shiro, choć był małym 
zwierzęciem, rwał się do bitwy i cały czas dziobał Saretha po szpiczastych uszach. Niestety wszystko na nic. Nieprzyjaciel wszedł wgłąb lasu i 
odnalazł kobiety, dzieci i starców. 
Wtedy sokół zacisnął swoje pazury na ramieniu chłopaka, wbijając je na niewielką głębokość, i wybił się w górę, zrzucając młodziana na ziemię. 
Charakterystyczny, sokoli pisk rozszedł się pomiędzy drzewami, ostrzegając wroga przed nadchodzącą śmiercią. Shiro zanurkował wprost na 
dowódcę oddziału. Wyglądał jak czarna strzała śmierci, pędząca ku przeznaczeniu. Potężne uderzenie obaliło wroga na ziemię i wytrąciło mu z rąk 
potężną broń. Sokół nie był głupi, od razu pochwycił magiczny łuk i umykając pomiędzy wrogimi pociskami, zrzucił oręż wprost na głupi, czarny 
łeb swojego przyjaciela. Wtedy dopiero Sareth przejrzał na oczy. Pochwycił z całej siły za rynsztunek i poczuł niesamowitą moc. Dotknął  
cięciwy, a pomiędzy jego palcami pojawiła się błękitna, zaczarowana strzała. Była tak piękna, że chłopak nie mógł przestać się w nią wpatrywać. 
Dopiero kolejny przeszywający pisk sokoła przywrócił go do normalnego funkcjonowania. Elf napiął cięciwę z całych sił, i posłał strzałę prosto w 
gromadę wroga. Strzała przebiła trzech kolejno stojących wojowników, po czym wbiła się głęboko w korę stojącego nieopodal drzewa. Była to 
najpotężniejsza i najbardziej zjawiskowa broń, jaką kiedykolwiek widział. Kolejni wrogowie uginali się pod magicznymi pociskami. Nawet sam 
dowódca, który wciąż leżał na ziemi, nie mógł uwierzyć własnym oczom. Wiedział, ze zaraz na niego przyjdzie kolej. Mimo dużych obrażeń, 
zadanych przez Shiro, lider szybko podniósł się z ziemi i wziął nogi za pas. Niestety za późno zauważył to Sareth, i nie zdążył namierzyć 
ostatniego z wrogów. Był już prawie pewny, że zdąży zwiać, kiedy ogromny huk rozległ się pomiędzy drzewami, a cały las rozświetlił krótki, lecz 
potężny przebłysk. Zza drzewa wyszła Erethiel. Jej dłonie płonęły żywym ogniem, a oczy rozglądały się po całym lesie, w poszukiwaniu kolejnych 
oponentów. To był ostatni obraz jaki widział chłopak tej nocy...
Obudził się koło południa, kiedy słońce zaczęło świecić mu prosto w twarz. Powoli przypominał sobie wydarzenia z zeszłej nocy, a łzy same 
zaczęły wypływać mu z oczu. W dobrym humorze był jedynie Shiro, który wesoło dziobał go po uszach i głowie. Dopiero po chwili Sareth 
zorientował się, dlaczego jego przyjaciel nie podziela jego smutków. Tuż obok niego leżał Erevan, jego ojciec. Praktycznie całe ciało miał 
zabandażowane, a gdzieniegdzie widniały ogromne plamy krwi. Jedynym pocieszającym faktem było to, że klatka piersiowa elfa podnosiła się w 
górę, i w dół, co mogło oznaczać tylko jedno. 
-''Zastanawiasz się jakim cudem, co?'' - zapytała matka chłopaka, stojąca na skraju platformy
-''To całkiem normalne w naszej dużej rodzinie. Rany naszych elfów, w tym także Ciebie, goją się bardzo szybko. Nie masz się co zamartwiać. No 
już, otrzyj łzy bekso. Większość jest w bardzo ciężkim stanie, lecz dzięki magii i ziołom dojdą do siebie.'' - odpowiedziała na pytanie z ciepłym 
wyrazem twarzy. Łzy nadal płynęły z oczu Saretha, lecz tym razem były to jedynie łzy szczęścia...
Mimo że wszystko dobrze się skończyło, wydarzenia te odbiły piętno na młodym elfie. Wykształciły u niego nieufność wobec innych ras, może 
nawet nienawiść oraz inne cechy charakteru. Przez kolejnych kilkaset lat heros szkolił się w różnych dziedzinach, by wreszcie wyruszyć w świat. 
Po co? Hm... Być może żeby szerzyć dobro, zwalczać zło, szukać swojego przeznaczenia lub odnaleźć oprycha, który stał za atakiem na wioskę. 
Któż wie?