Setheltanien, dawniej zwany Amadeuszem do szesnastego roku życia wychowywał się w arystokratycznej rodzinie. Jako mały chłopiec
wykazywał
oznaki swojej ''wyjątkowości'', dlatego rodzice, by nie zmarnować talentu syna, posyłali go do najlepszych szkół.
W wieku piętnastu lat zakończył drogę nauki, świeży, pełen marzeń. Lekcje w szkołach dały mu wiele do myślenia. Postanowił, że zwiedzi świat.
Po ukończeniu szesnastych urodzin wyprawił się w upragnioną podróż.
Poruszał się głównie konno, czasami drogą morską. Zobaczył wiele przepięknych miejsc, poznał całe masy ciekawych ludzi. Czuł się cudownie
wolny.
I tak dni stawały się tygodniami, te miesiącami, aż w końcu minęły dwa lata od opuszczenia rodzinnego miasta. Setheltanien przez ten czas
dojrzał, nabrał krzepy i stał się przystojnym mężczyzną o długich, kręconych włosach i uwodzicielskim spojrzeniu. Cały świat należał do niego.
Droga poprowadziła go do pewnego miasta, zwyczajnego nadmorskiego portu. Mężczyzna postanowił się tu zatrzymać, gdyż owe miasto
przypominało mu rodzinne zakątki. Wtedy po raz pierwszy zatęsknił za bliskimi, a mała łza przecięła policzek.
- Wrócę.- powiedział w stronę morza, siedząc na dzikiej plaży i obserwując majestatyczny zachód słońca.
Nazajutrz, skoro świt wyruszył w drogę powrotną. Zwiedził już dość świata, by mieć co wspominać na stare czasy. Uśmiechnął się na myśl, że
za jakiś czas ujrzy twarze kochających rodziców. Ta myśl dała mu siłę, by maszerować cały dzień, bez wytchnienia.
Aby skrócić sobie drogę na górskich terenach, postanowił przeciąć jedno z niższych pasm. Powietrze było tu znacznie chłodniejsze, zmuszając
podróżnika do chwilowego postoju. Rozejrzał wzrokiem i natrafił na nienaturalne wybrzuszenie w ścianie większego pagórka. Podszedł bliżej. Ów
przedmiot okazał się być zamaskowanymi, niskimi drzwiami. Zaintrygowany, zastukał kilka razy. Zaraz później dosłyszał przytłumione kroki za
ścianą, wewnątrz pagórka. Przyłożył głowę do wrót, by lepiej słyszeć.
Poczuł ból skóry ucha. Sapnął, odskakując od ściany i chwytając się za ucho. Spojrzał w stronę małej góry, szukając źródła bólu. Od razu
znalazł. W otworze w drzwiach tkwiła para oczu, o świdrującym spojrzeniu. Zasuwka otworu najwyraźniej przycięła ucho chłopaka, gdy nieznany
człowiek ją odsunął.
- Kim jesteś?- zapytał niskim, cichym głosem człowiek za drzwiami.
Chłopak był zaskoczony, także nie odpowiedział od razu.
- Zwą mnie Amadeusz.- odparł, starając się zachować tak samo spokojny głos, co mężczyzna.
Zasuwka przesłoniła oczy, maskując otwór. Setheltanien usłyszał zgrzyt rygla i postawił krok w tył. Drzwi otworzyły się, a w progu ujrzał mniej
więcej swego wzrostu mężczyznę w oliwkowym płaszczu, spiętym brązowym, niezwykle szerokim pasem. Ów człowiek miał krótko obcięte,
przylegające do głowy jasne włosy. Wyglądał dosyć groźnie, chłopak dostrzegł jego umięśnioną posturę. Dodatkowo takie wrażenie dopełniały
spoczywające po bokach dwie szable. Poczuł się niepewnie. Mężczyzna zmierzył go wzrokiem i, pomrukując coś pod nosem, zaprosił go gestem
ręki do środka. Setheltanien zawahał się, nie był pewien, czy może zaufać mężczyźnie.
- No, chodź.- ponaglił go człowiek, uśmiechając się. W tym uśmiechu chłopak dostrzegł coś, jakby łobuzerstwo. Postanowił wykonać rozkaz i
wszedł do słabo oświetlonego korytarza, pnącego się w górę pod kątem, o ścianach ze skały i stropie podtrzymywanym przez drewniane bele.
Mężczyzna zamknął z hukiem drzwi i poprowadził go w głąb korytarza. Setheltanien nie zadawał żadnych pytań, wolał poczekać z nimi do
odpowiedniej chwili.
Doszli do kolejnych drzwi, tym razem wytrzymalszych, mosiężnych. Mężczyzna chwycił za krawędź wrót, otwierając je. Chłopakowi zabrakło tchu
ze zdumienia. Wyszli na niewielki, kamienny dziedziniec. Otoczony był ścianami z kamiennych bloczków, w których widniało kilka par drzwi z
ciemnego drewna i okien. Ściany rosły wysoko nad ich głowami, przedstawiając kilka pięter. Dziedziniec nie był zadaszony, więc oświetlało go
światło promieni słonecznych.
- Gdzie ja jestem?- wyszeptał, chłonąc całość wzrokiem. Piętra były odsłonięte, przypominały duże balkony. Tam dostrzegł ludzi, ubranych w
takie same płaszcze, co mężczyzna, który go przyprowadził. Różniły się między sobą jedynie kolorami. Mężczyzna pociągnął Setheltaniel'a za
sobą w stronę schodów w kącie. Weszli na górny poziom, mijając po drodze kilku mężczyzn. Przeszli na lewo i wkroczyli do niedużego pokoju za
jednymi z drzwi. Pomieszczenie wydało się chłopakowi przytulne za sprawą kominka po prawej stronie, z którego buchał ogień. Naprzeciw wejścia
stało biurko, za którym siedział mężczyzna w sile wieku. Za nim znajdowała się biblioteka, a po lewej, przy ścianie stały drewniane schody.
Mężczyzna był czymś pochłonięty, przewracał kartki książki pomrukując i zapisywał ptasim piórem.
- Słucham, o co cho...- zaczął, gdy podniósł wzrok znad biurka, urwał w połowie słowa. Chłopak dostrzegł teraz wyraźnie jego twarz, pokrytą
kilkudniowym zarostem. Dojrzał również szramę, przechodzącą przez prawe oko.
- Przyprowadziłem go.- zameldował mężczyzna obok niego.
- Tak, widzę. Dziękuję, Lermusie.- odpowiedział zza biurka. Po tych słowach Lermus wyszedł, pozostawiając ich samych.
Mężczyzna wstał i stanął naprzeciw niego. Chłopak zauważył, że ten nosi śnieżnobiały płaszcz.
- Witaj, Amadeuszu. Jestem Firenzo.- ukłonił się.
- Skąd mnie znasz? I czego ode mnie chcesz?- w jego głosie dało się wyczuć nutkę niepokoju.
- Spokojnie. Nikt nie ma zamiaru zrobić ci krzywdy. Czy wiesz, gdzie teraz jesteś?
Setheltanien pokręcił głową.
- Jesteś w siedzibie Asasynów. Jesteś tu, ponieważ zostałeś wybrany, by zasilić nasze szeregi. Nie bądź do nas wrogo nastawiony. Wiedz, że to
zaszczyt, być wybranym na Asasyna.- poklepał go przyjaźnie po ramieniu.
Chłopak nieco się rozluźnił. Potrafił poznać złe zamiary u człowieka, ale ten najwidoczniej ich nie miał. Wzruszył ramionami.
- I co teraz? Mam zabijać ludzi, tak po prostu?
Firenzo przeszedł na bok, stając przy kominku.
- My nie zabijamy ludzi, tylko kształtujemy świat lepszym. Teraz, mój drogi, staniesz się jednym z nas. Powiedz tylko, czy jesteś na to gotów.
Chłopak zawahał się na chwilę. Znowu pomyślał o rodzinie, domu. Jednak z drugiej strony coś ciągnęło go w szeregi Asasynów.
- Jestem gotów.- odparł z całą pewnością. Miał osiemnaście lat, całe życie przed sobą. Mógł zostać bohaterem, dzięki niemu już żaden człowiek
nie będzie cierpiał przez drugiego.
- Dobrze.- wyprowadził go na zewnątrz, na piętro. Zeszli po schodach, wychodząc na dziedziniec, na którym zebrała się grupka ludzi w
płaszczach koloru morskiego. Na podeście przed nimi widniała postać Asasyna w białym płaszczu, który właśnie zarządzał resztą, by zajęli
miejsca. Firenzo szepnął kilka słów do ucha Asasyna i wrócił do swojego pokoju, pozostawiając chłopaka przy podeście. Biały Asasyn zniknął za
drzwiami za sobą. Wrócił po chwili z małym zawiniątkiem takiego samego koloru, co płaszcze grupki Asasynów i podał je. Chłopak rozwinął
płaszcz. W środku znalazł medalion, przedstawiający podobiznę orła i pierścień z wygrawerowanym napisem SICARIUS- cichy morderca.
- Jestem Cerlis. To twój płaszcz. Jesteś dopiero na początku swej drogi, dlatego twój kolor to morski. Barwy płaszczów to stopnie. Witamy
wśród skrytobójców.- uśmiechnął się nieznacznie.- Dołącz do grupy. A, i jeszcze jedno. Od dziś nazywasz się Setheltanien.