Urodziła się jaskini, schowanej wśród mocno ośnieżonych szczytów górskich. Tak, bardzo dobrze pamięta tamto miejsce. Do
obszernego leża wiódł labirynt wykutych w skale korytarzy. Wiły się one w nieodgadniony, specyficzny sposób. Niektóre wyruszały w
różne
strony, a później krzyżowały się. Ściany korytarzy, w których odznaczało się coś na kształt kolumn, zdobiły fantazyjne wzory. Korytarze,
oczywiście dla nieobeznanych z nimi, stanowiły śmiertelną pułapkę.
Sama pieczara była dość duża. To znaczy, dla zwykłego śmiertelnika musiała być ogromna, jednak para smoków postrzegała to
odrobinę inaczej. Wróćmy więc do tejże izby. Pełno było tam bogactw. Monety, czyste złoto, srebro, cenne kamienie - cały majątek
smoków
przyciągał złodziei jak magnes. Ci jednak, jeśli w ogóle dotarli do komnaty, nie wychodzili z niej żywi. Prawdę mówiąc, nie wychodzili
wcale. Co
za tym idzie, gdzieniegdzie
można było odnaleźć resztki nieproszonych gości. Natomiast na środku groty znajdowało się miękkie legowisko, prawdopodobnie
zrobione z
jakichś skór i futer.
Żyli beztrosko, ucząc córkę wszystkiego, co sami umieli. Wiedza smoków była niezwykle rozległa. Na szczęście uczeń okazał się pojętny.
Jeśli
już mowa o szczęściu, nie mogli cieszyć się nim zbyt długo.
Gdy Requierettene była jeszcze dosyć młoda, do jaskini zapuścili się jacyś ludzie - jak jej się jej wydawało. W gruncie rzeczy, nie byli to
ludzie,
lecz krasnoludy. Całkiem duża grupka krępych mężczyzn pozornie nie mogła stanowić zagrożenia dla smoków. Pozory jednak lubią mylić.
Owa
grupa przybyła w te strony, szukając konkretnej jaskini. Poszukiwaczy skarbów skusił nie tylko fakt, że wszędzie mówiono o
majętnościach
tutejszych smoków - to było ważne, choć mniej istotne od głównego powodu ich obecności tutaj. Smocze jajo. Obiło im się o uszy, że
jest
to rzecz niesamowicie cenna. Podobno za sprzedaż jednego można czterdziestu ludziom pobudować pałace, godne elfickich. Dodatkowo
istniały pogłoski, na temat niezwykłych właściwości jaja, oraz jego walorów smakowych. Niewiele więc potrzeba, by przekonać
krasnoludy do wykonania z góry przesądzonej misji.
Vernaee i Argoth, bo takie imiona nosili rodzice Requie, nie przejęli się zbytnio gośćmi. Zachowali należytą ostrożność, ale nie
podnosili alarmu. Kiedy dźwięki stały się głośniejsze, a w powietrzu czuło się zapach pochodni, postanowili sprawdzić, co się dzieje i
ewentualnie zakończyć wizytę. Pierwszy poszedł Argoth, a po jego dłuższej nieobecności wyruszyła za nim zmartwiona Vernaee. Requie
widziała ogromną miłość pomiędzy nimi. Matka przykazała jej uważać na siebie i poczekać, aż wrócą. Długo czekała. Zniecierpliwiona
smoczyca nie wiedziała, jak ma postąpić. Tkwiła więc w grocie i nadal czekała na powrót rodziców, który miał nigdy nie nastąpić.
Słyszała ciężkie, duże kroki wydawane przez wiele par nóg. Zbliżali się. Po kilku minutach na ścianie wiodącego do komnaty korytarza
zabłysnęło
pomarańczowe światło. Ktoś krzyknął ,,- To chyba tutaj. Szukajcie jaja! Inni niech pakują kosztowności!''. To był ochrypły, niski głos. Do
komory
wszedł krasnolud z ciemną brodą i w czerwonym kapturze. Spojrzał zdziwiony i nieco zły na smoczycę. To przecież ona powinna się
rozzłościć. Ni
z tego, ni z owego, wparował do jej jaskini. Co on sobie wyobrażał? Młody smok przyjął na swoich mocnych łapach pozycję podobną do
szykującego się do skoku kota, a następnie pokazał zęby. Requie miała nadzieję, że wygląda choć odrobinę podobnie do swoich
groźnych
rodziców. Niestety nie zrobiło to wrażenia na krępym człowieczku. Zaraz za nim bowiem podążała doprawdy duża grupa. Koło
trzydziestu
krasnoludów wparowało do pomieszczenia i bez wahania owinęło rzucającego się we wszystkich kierunkach smoka w setki łańcuchów.
Łańcuchy
te nie dawały się przerwać i praktycznie same zacisnęły się na stworzeniu. Chyba było w nich jeszcze coś, poza metalem. Tak czy owak,
Requie
została obezwładniona na dobre. Desperacko szamotała się jak ryba w sieci, ale kończyło się to tylko uderzeniami biczy. Ostatecznie
zawiązano
jej też pysk. Patrzyła, jak krasnoludy napełniają worki lśniącym złotem. Gdy zabrakło im miejsca, ruszyły w drogę powrotną. Ciągnęły za
sobą
czarne stworzenie, owinięte łańcuchami, trzepiąc nim o wypukłości podłoża. Tak przemierzając korytarz, po pewnym czasie natknęli się
na
zwłoki. Smoki leżały na brzuchach, truchła wyciągały w swoim kierunku łapy. Ciała były pocięte, leżały w kałużach krwi. Krew ta należała
głównie
do gadów, lecz nie wyłącznie do nich. Wokół leżało wielu brodaczy, podartych smoczymi pazurami i osmolonych niemal tak, jak ściany
wokół.
Cały korytarz pachniał siarką, a podłoże usłane było gruzami. Requie próbowała wyciągnąć łapę w kierunku rodziców, jakby chcąc w ten
sposób
zwrócić im życie. Dosięgnęła jedynie matki. Była taka zimna. Młodą smoczycę przeszły ciarki, poprzedziły one bat wymierzony przez
siwego
starca. Jakiś czas zajęło im dotarcie do wyjścia. Na zewnątrz padał śnieg. Gad kątem oka zauważył, że gnomy ciągną też ciała zabitych
smoków.
Zapewne zależało im na utargu za skóry.
Szli dalej. Z trudem zeszli po stromym skalistym zboczu, dodatkowo pokrytym grubą warstwą śnieżnego puchu. Po kilkunastu dniach
dotarli do
kamiennej fortecy, zbudowanej między dwoma górami, które wspierały konstrukcję. Z tego, co krasnoludzcy mężczyźni mówili, zamek
nosił
nazwę ,,Merlieroden''. Był on, zdaniem smoczycy, nietypową jak na krasnoludy siedzibą. Mniejsza jednak o to. Zdobycze wyprawy
zaniesiono na
dziedziniec. Pojawił się tam jasnowłosy krasnolud, z krótką, równo przystrzyżoną brodą. Jego strój miał kolor fioletowy, a pomniejsze
jego
elementy były śnieżnobiałe. Był wyraźnie rozczarowany. Nakazał przykuć smoka do ściany na dziedzińcu. W ten oto sposób nastały
najgorsze
lata życia Requie. Lata niewolnictwa.
Nie była jedynym przedstawicielem swojego gatunku w Merlierodenie. Obok niej uwiązany był ciemnozielony smok, z dwoma rogami na
nosie i podwójną parą skrzydeł.
Jedno z jego oczu okrywała biała mgiełka. Nie ukazywało mu ono żadnego obrazu. Smoczycy w pierwszym odruchu zrobiło się go
szkoda. Jak się później dowiedziała, nazywał się Senevriel. Zostali przyjaciółmi.
Nie były to jednak zbytnio korzystne dla Requie stosunki. Zielonołuski gad był bardzo impulsywny, szybko się denerwował. Sytuacja w
jakiej się znajdował zniszczyła go wewnętrznie. Bywał bardzo agresywny. To działało na zasadzie nagłych ataków furii, najczęściej
biorących się ze stresu. Smok nie potrafił wtedy nad sobą panować. Rzucał się na wszystko i na wszystkich, czasami desperacko gryzł i
walczył z kamienną ścianą, do której go przykuto. Kiedy jednak emocje opadały, zaczynały dręczyć go wyrzuty sumienia. Przepraszał za
wszystko, płakał...
W gruncie rzeczy Senevriel był dobry. Gdy panował nad swoimi reakcjami, bardzo troszczył się o towarzyszkę niedoli. Przy ciężkich
pracach, które wyznaczały im krasnoludy zawsze brał na siebie cięższą część. Do robót, jakie w łańcuchach i pod batami wykonywały
stworzenia, należały takie rzeczy, jak budowla kolejnych wieży Merlierodenu lub naprawa murów zamku. Zdarzało się też, że
wykorzystywano ich jako maszyny oblężnicze w zdobywaniu innych fortec. Było to jednak bardzo rzadkim zjawiskiem, choć Senevriel
opowiadał. że uczestniczył już w sześciu tego rodzaju starciach.
Czarna smoczyca spędziła tam kilkadziesiąt lat swego życia. Uczyła się od swego nadpobudliwego przyjaciela wielu rzeczy, przede
wszystkim magii ognia. Tak naprawdę, najwięcej umiejętności , jakie w swym życiu zdobyła, zawdzięczała właśnie jemu. Można też
powiedzieć, że wprowadziła do jego życia odrobinę słońca.
Któregoś wieczoru, gdy księżyc miał sierpowaty kształt, a ledwo słyszalne za wysokimi murami ptaki zaczynały cichnąć, coś się
wydarzyło. Na dziedzińcu zrobiło się pusto. Stojący tuż przy Requie smok właśnie przeciągał swe, całe pokryte bruzdami ciało. Wydał z
siebie typowe dla niego stęknięcie i patrząc na przyjaciółkę szeroko otworzył oczy. Po chwili pokazał trochę pożółkłe kły i zapytał:
- Co tu robisz człowieku?! Gdzie się podział ten czarny smok? Mów, albo Cię pożrę! - mimo wielu lat traktowania go jak przedmiot i
wrodzonej nerwowości, nigdy nie brakowało mu godnego zachowania.
- Sevril... nie nabijaj się, proszę. Idę spać. - odpowiedziała układająca się w kłębek na ziemi kobieta. Nie spostrzegła nawet, jak łańcuch
się poluzował.
Znajomy głos wprawił smoka w jeszcze większe zdumienie. Po chwili zdał sobie sprawę z tego, że miał rozdziawiony pysk i pośpiesznie
go zamknął. Pomyślał moment.
- Requierettene, bo do ciebie się zwracam. Jeżeli to, to ty, to jestem zmuszony cię o czymś poinformować. Nie wątpię, ze będziesz
zainteresowana faktem, że wyglądasz jak... - tu głośno przełknął ślinę- jak coś, co zwie się człowiekiem. - zakończył.
Kobieta natychmiast się podniosła i spojrzała na smoka przekrzywiając lekko głowę. Następnie zbliżyła się do koryta, w którym stała ich
kilkudniowa woda. Powietrze szybko zostało wciągnięte do jej ust - jakby miała krzyknąć. Zamiast tego, przy wydechu wydobył się
stamtąd dziwnie brzmiący świst. Jednego była pewna - nikt, ale to absolutnie nikt, nie powinien o tym wiedzieć. Spojrzała na Senevriela
jak dziecko, które właśnie potłukło mamie wazon:
- Jak to możliwe? Co się dzieje? - wyszeptała.
- Requie... nie mam pojęcia. Mimo to, uważam, że powinnaś z tego skorzystać. Może wreszcie znikniesz z tego miejsca raz, na zawsze?
Może nie będę już musiał patrzeć, jak prawie martwa doczołgujesz się do tej ściany? Może to okropieństwo nareszcie się skończy.
- Gdybym zdecydowała się uciec, to co stałoby się z tobą?
- Mną się nie przejmuj...
- Nie! Nie ma mowy! Masz mi w tej chwili powiedzieć, gdzie te małe wypierdki trzymają klucze do tych cholernych magicznych łańcuchów!
To jest moja ostatnia decyzja, zrozumiałeś?! - zdenerwowała się.
Pobiegła we wskazanym przez Senevriela kierunku i po chwili uśmiechnęła się radośnie. Zaczęła biec do smoka, bujając klucz między
palcami. Zwierzę przychyliło się, a kluczyk znalazł się w zamku. Requie przekręciła żelastwem. Raz, drugi, trzeci - nic.
- Jesteś pewien, że to ten? ...innego tam nie było.
- To musi być ten. Jak sądzisz, możliwe że to ma związek z magią w łańcuchach?
- Uważasz, że tylko te wstrętne karzełki mogą to otworzyć?
- Aha. - stwierdził.
- I co teraz? Mam tu jakiegoś przytargać, zakneblować i kazać otworzyć kłódkę?
- Sądzę, że to nie ma sensu. Zaczyna robić się jasno. Już nawet cię nie proszę, ja ci każę - idź. Musisz stąd zniknąć. Zawsze cię
kochałem i na pewno nie przestanę. Nikt nigdy nie był dla mnie tak dobry, jak ty - o ile ktokolwiek był dla mnie kiedyś przychylny. Musisz
stąd uciec! Musisz być wolna! - powiedział.
Podeszła bliżej smoka. Ten wsunął coś do jej dłoni i obniżył łeb. Przez dobrą chwilę patrzyła w jego złociste, pełne brązowych plamek
oczy. Nie skupiała się na tym ślepym. Próbowała znaleźć jakiś konkretny układ punktów na tęczówce. Przytuliła mocno pysk gada.
Usłyszała cichy pomruk.
- Też nigdy cię nie zapomnę...
Z płaczem wybiegła z fortecy. Wiedziała gdzie znajdzie odpowiednie klucze. Wszyscy strażnicy spali. Za to było jej bardzo ciężko na
sercu. Też kochała Senevriela. Nie potrafiła określić tej miłości, ale zdawała sobie sprawę z jej istnienia.
Jakiś czas wędrowała. Znów niekontrolowanie powróciła do swej ludzkiej postaci.
Po kilku miesiącach znalazła się w wąwozie, którego dnem płynął wartki strumyczek. Patrząc wzwyż, w oddali majaczyły drzewa i
krawędź urwiska. Ruszyła w górę strumienia. Po jakimś czasie, gdy znudzona przysiadła przy ścianie wąwozu, zauważyła po przeciwnej
stronie mały biały punkt. Zaciekawiło ją to, ponieważ plamka znajdowała się we wnęce. Bez zastanowienia ruszyła w jej stronę.
Powiększająca się z każdym krokiem plama, nabrała odpowiedniego sobie kształtu. Była to ludzka czaszka, najwyraźniej służąca za
kołatkę, a tuż za nią rozciągał się porośnięty bluszczem, zacieniony korytarz. Na jego końcu Requie przystała na chwilę. Wychyliła się za
wystającą skałę, by sprawdzić co ukrywa jaskinia.
Jej oczom ukazało się pełne regałów z książkami obszerne pomieszczenie. Na środku stał wielki ośmiokątny stół, a na nim mapa i kilka
pergaminowych zwojów. W kącie leżało proste posłanie. Nie wystrój był jednak istotny - po jaskini spacerowała, okryta złocistą łuską
smoczyca. Sylwetkę miała wychudłą, a skrzydła w wielu miejscach porozdzierane. Od szkarłatnych oczu biła delikatna poświata.
- Nie czaj się. Nieczęsto coś umyka mej uwadze. Wejdź do środka. - wychrypiała.
Requie posłusznie przesunęła się w kierunku stołu.
- Zwą mnie Imerienela . Co sprowadza cię w te strony? - powiedziała gospodyni i wykrzywiła pysk w lekkim uśmiechu.
- Uciekłam z pewnego zamku, ale to długa historia. Jestem Re..
- Requierettene. Twoimi rodzicami byli Argoth i Vernaee. - Ja wiem wszystko. - przerwała smoczyca, podkreślając ostatni wyraz.
Następnie zbadała gościa wzrokiem. Dopiero teraz Requie zauważyła, jak stara jest rozmówczyni. Musiała liczyć wiele tysięcy lat. Jej
życie chyliło się ku końcowi.
Tak się poznały. Requie nie mogła się nadziwić, jak rozległą wiedzę posiada jej nowa znajoma. Złotołuskie stworzenie udzieliło jej wielu
cennych nauk. Podszkoliła się także w czarach. Kształcenie się pod opieką Imerieneli nie było wcale proste. Nauczycielka okazała się
wyjątkowo wymagająca. Trud, wkładany w studiowanie tysięcy ciężkich ksiąg nie szedł jednak na marne.
Któregoś dnia właścicielka jaskini poczuła się gorzej niż zwykle. Nakazała Requie opuścić swoją grotę. Ciężko było im się rozstać, zdążyły
się porządnie ze sobą zżyć, ale ,,Imerie'' nalegała. Objaśniła też, że nie może wyjawić powodu takowej decyzji. Nie było to jednak
trudne. Powiedzmy, że właścicielka cudownej biblioteki miała swoje plany. W skrócie - zamierzała poddać się procesowi przemijania.
Zadecydowała być wtedy sama.
Requierettene wyruszyła w podróż. Nie stanowiło to problemu, bo przez lata nabyła umiejętności, które pozwalały jej na przetrwanie w
tym złym świecie. Spotkało ją jeszcze wiele przygód, dzięki którym między innymi zrodziło się w niej zamiłowanie do zastawiania sideł.
Z czasem jej charakter ulegał zmianom. Miała jednak świadomość, że zaczęło budować się jej ,,właściwe ja''.
Zrozumiała, że to dzięki wędrówce czuła się naprawdę wolna.