- Kogo? - spytał stary mag popijając pozornie beztrosko swoje piwo z kufla - Nie znam nikogo o tym imieniu, przepraszam... - na chwilę zamilkł,
wpijając boleśnie wzrok w mężczyznę przed nim. Rozejrzał się dookoła. Byli w zatłoczonej karczmie, w której gwar pijanych już obwiesiów i piski
łapanych za tyłki dziewek zagłuszyły niemal całkowicie jakiekolwiek inne odgłosy. Odetchnął z ulgą. - Zamilcz, głupcze. Nie wymawiaj jego
prawdziwego imienia w miejscach publicznych, ktoś mógłby to usłyszeć, a wtedy nie tylko on, ale i my bylibyśmy po uszy w gównie. Nie jest
zbyt lubiany w tym mieście. Skoro jednak znasz jego prawdziwe imię, musiałeś mieć z nim bliższy kontakt, hę? - teraz spojrzał na niego łagodnie,
lecz bystrym wzrokiem - Skoro tak, opowiem ci o nim co nieco.
- Byłbym bardzo wdzięczny - odrzekł grzecznie mężczyzna, pijąc swoje piwo.
- Od czego by tu zacząć... może od początku. Drake nie jest stuprocentowym człowiekiem. Miał w rodzinie elfa, a konkretniej praprapradziadka
od strony ojca, stąd to osobliwe nazwisko. Jeśli dobrze rachuję, to jest elfem w jednej trzydziestej drugiej. A to mało. Prawie żadna z elfich
cech się u niego nie zapisała, no, może poza szczątkowymi zaburzeniami w wyglądzie i wyostrzonymi niektórymi zmysłami. Poza tym jest taki, jak
każdy inny człowiek. No, prawie. Jego rodzice, co tu dużo mówić, zginęli. Zwykłe porachunki, jego ojciec miał zaciągnięty kredyt u jakiegoś
podejrzanego gościa. Nie mieli z czego spłacać, więc zostali zabici - oboje, Sylvos i Elizabeth. Ich ośmioletni syn, Huor, nie został zabity, bo
zdołał się ukryć, a potem uciec, zanim dom spłonął całkowicie. Na szczęście niczego nie widział na własne oczy, choć to i tak wielka trauma, jak
dla ośmiolatka. Został bowiem sam. W okolicy żadnej rodziny, dom spłonął, a dobytek został zabrany przez złoczyńców. Stał przed ruinami
mieszkania i łkał głośno. Wkrótce potem położył się i zasnął. Gdy się obudził, był już wieczór. Dom stał poza miastem, na końcu drogi, mało osób
tędy chodziło... O co chodzi?
- Ach, nic, to po prostu... zmęczony jestem.
- Rozumiem... Ale spokojnie, dał sobie radę. Pobiegł czym prędzej do miasta. Był głodny, ale nie miał przy sobie żadnych pieniędzy. Na rynku
ostatnie kramy zbierały się do odjazdu. Korzystając z nieuwagi właścicieli, podkradł kilka jabłek z jednego z nich. Już myślał, że mu się udało,
kiedy coś złapało go za nadgarstek i pociągnęło do góry. To był owy właściciel. Zaczął się na niego drzeć i już sięgnął po tasak, by - zgodnie z
tradycją - odciąć złodziejowi rękę, kiedy ten mu się wyślizgnął i zaczął uciekać. Wnet zawołano straże, a te zaczęły go ścigać. Gdy tak biegł i
już był bliski zmęczenia, ktoś wciągnął go w boczną uliczkę i schował za winklem. Straż przebiegła obok, a oni byli już bezpieczni.
- I co, kto to był? - dopytywał się mężczyzna z naprzeciwka.
- Mieszkaniec miasta. Jedna z osobistości, które na stałe zapisały się w pamięci Drake'a. Pan Uros był dawnym żołnierzem w armii, teraz jednak
po utracie ręki wrócił od cywilu.
Mag dopił do końca kufel, po czym poprosił służkę o dolewkę, nie zapominając o standardowym klapsie w tyłek. W odpowiedzi usłyszał wyuczony
już pisk i chichot.
- Gdy usłyszał od zapłakanego chłopca całą historię, przygarnął go z chęcią do siebie. Zaprowadził go do swojego domu na wzgórzu i
zaopiekował jak synem, wraz z żoną Teresą. A co było dalej... cóż. Nauczyli go wielu rzeczy. Walki mieczem, łucznictwa, polowania...
sporządzania trucizn też. Jako, że pani Teresa była obdarzoną osobą, potrafiła władać magią w niewielkim stopniu. Nie rozwijała talentu, lecz
umiała odczytywać cudze aury. Nauczyła tego H.. Drake'a. I tak mijały dni, tygodnie, miesiące. Lata.
- No dobrze - zaczął słuchacz korzystając z przerwy w rozmowie wywołanej przyniesieniem zamówionego trunku - ale Drake w końcu ruszył w
świat, czyż nie? Jak do tego doszło?
- Bardzo naturalnie - odrzekł gdy spił już pianę z wierzchu kufla - Tak, jak każdy z nas wyprowadził się z domu, tak i on. Przygotowywał się do
tego jeszcze bardziej niż my, aż pewnego dnia powiedział, że się wyprowadza. Z łzami w oczach pożegnał swoich przybranych rodziców. Miał 19
lat. Znalazł zatrudnienie w innym mieście, zaczął polować na zwierzęta za pieniądze. Później to przeniosło się na potwory i tak trwa do dziś. To
chyba tyle, jeśli chodzi o jego przeszłość. A przyszłość... przynajmniej dla mnie nie jest znana. No, może nie całkiem - uśmiechnął się tajemniczo.
- O więcej informacji pytaj jego samego. Jeśli go kiedyś spotkasz, na pewno wszystko ci opowie.
- Mam jeszcze jedno pytanie - wtrącił szybko mężczyzna - Widziałem, jak jego miecz zmienia się w trakcie walki. Co to za dziwny przedmiot?
- Ha! - krzyknął mag z uśmiechem na twarzy - To nie byle miecz, wierz mi. Nazywa się C'kalenn i jest elfim dziedzictwem. Nie mówiłem ci o nim
specjalnie. Dość długa historia wiąże się z tym ostrzem, lecz postaram się opowiedzieć ci wszystko w pigułce. Miecz ten należał dawno temu do
elfiego króla, który nakazał swoim magom wykonać broń specjalnie dla niego. Zażądał też, by miała magiczne właściwości. Siedmiu elfich
kapłanów odprawiając rytuał zaklęło w nim moc pozwalającą zmieniać materiał ostrza wedle woli jego właściciela. Zadowolony król postanowił
wypróbować go w boju. Nie należał jednak do najszczęśliwszych osób i zginął, zanim splamił miecz krwią. Wiele razy przeszukiwano pole bitwy,
lecz nie znaleziono C'kalenna. Przypuszczano, że jeden z ludzi uczestniczących w bitwie potajemnie ukradł go i przywłaszczył sobie. Zostawiono
tą sprawę w spokoju. Tu jego historia się urywa, aż do momentu, kiedy Huor natrafił na zwłoki w lesie. Jakiś człowiek leżał na środku polany, cały
zakrwawiony i rozerwany na strzepy, zapewne przez wilki. Obok niego leżał miecz, który połyskiwał w słońcu. Gdy tylko go dotknął, poczuł magię
zeń emanującą. Wziął go i od tej pory należy do niego.
- Miał sporo szczęścia. - podsumował słuchacz, wstając z krzesła. - W przeciwieństwie do króla jak i człowieka. Miejmy nadzieję, że na mieczu
nie ciąży klątwa. Może magowie nie pałali miłością do władcy i w zemście przynieśli mu zgubę? W każdym bądź razie, ja muszę już iść. Dziękuję
za trunek i za opowieść.
- Żegnaj, młodzieńcze.