- Nazywasz się Gozer, tak?
- Tak lordzie Hagal.
- I jesteś diabłem?
- Zgadza się lordzie Hagal.
- A nie wyglądasz...
Gozer po raz pierwszy podniósł wzrok na swego rozmówcę. Lord Hagal był potężnym diabłem. Nie należał może do najpotężniejszych w piekle, ale lokalnie nie miał sobie równych. Sama jego potężna i umięśniona postura musiały budzić respekt i strach.
- Ktoś kiedyś wychędożył upadłego anioła. Kilka pokoleń później i kilka dupczeń więcej, w końcu pojawiłem sie ja.
Lord Hagal pogładził ręką czarną brodę - To by co nieco wyjaśniało … - Wymruczał.
- Ile masz lat? - Piekielny lord kontynuował przesłuchanie.
- Trzydzieści.
- Gdzie dotąd żyłeś?
- W jaskini na pustkowiach na zachód stąd.
- Czym się zajmowałeś?
- Napadłem na pomniejszych piekelników dla żywności i rozrywki.
- Sądzisz, że będziesz dla mnie użyteczny w czymkolwiek?
- Ta decyzja należy do ciebie lordzie.
- Hmmm... - Hagal wymruczał mierząc Gozera wzrokiem, jak kupiec oceniający bydło. - Dobrze - rzekł wreszcie - zobaczymy do czego się nadajesz...
--------------------------------------
- Gozer!
Drzwi do pokoju diabła, rozwarły się z hukiem i pojawił się w nich niezadowolony ifryt - Rakkal, bezpośredni przełożony Gozera i jedyny w całej twierdzy lorda Hagala, który mógł uchodzić dla Gozera za kogoś zbliżonego do przyjaciela. Duch ognia skrzywił się jeszcze bardziej widząc swojego podwładnego, rozpartego w fotelu, w szlafroku, wełnianych kapciach i z ustnikiem nargili między zębami.
- Taaak? - Gozer przeciągnął leniwie kompletnie ignorując szacunek, jaki powinien okazać silniejszemu piekielnikowi.
Fakt faktem, że tylko Rakkal zezwalał by Gozerowi uchodziło to na sucho.
- Rusz dupę. Lord Hagal, zaprasza dzisiaj swoją ulubioną kochankę i trzeba przygotować twierdzę na jej przybycie - Ifryt warknął, bezceremonialnie zwlekając Gozera z fotela i wlokąc go po ziemi. Diabeł tylko westchnął i oswobodziwszy się z uścisku, poszedł za przełożonym.
- Po jaką cholerę cały ten cyrk dla jednej baby? To tylko pokusa. W samym zamku Hagal ma ze trzydzieści nałożnic. - Gozer stwierdził kwaśno.
- Nie tobie kwestionować decyzje lorda - odwarknął Ifryt. - Ciesz się, że jesteś tu gdzieś pośrodku hierarchii i podlegasz mnie. Jeden stopień wyżej lub niżej i miałbyś innego zwierzchnika, który za twoje zachowanie i karygodne zaniedbania, kazałby cię obedrzeć ze skóry. Ja sam powinienem to zrobić.
Jak coś spieprzysz, to i mnie się oberwie. Nie nadążam z tuszowaniem twoich wybryków i wpadek i zwalaniem winy na innych.
- Ale dzięki nim, możesz podkładać świnię przełożonym i podkopywać ich pozycję, licząc, że kiedyś zajmiesz ich miejsce - Gozer odparł z uśmiechem który natychmiast zniknął, gdy Rakkal rzucił mu spojrzenie obiecujące ból. Dużo bólu jeśli się nie zamknie.
- Jesteś najbardziej leniwym i lekkomyślnym kiepem jakiego spotkałem. Ile razy mają połamać ci kości, zanim dotrze do ciebie, żebyś robił co do ciebie należy? Po co w ogóle tu jesteś? Mogłeś zostać w tej swojej jaskini i trzymać się z dala od większych diabłów. Wówczas nikt by ci nie zawracał dupy.
Gozer przez chwilę się zastanowił. Czemu właściwie opuścił swoją samotnię i zgłosił się na służbę do Hagala? To tylko zwaliło mu na głowę obowiązki, których zwykle nie kwapił się wypełniać, dopóki Rakkal nie zawlókł go do roboty.
- Wrota - Odparł w końcu.
- A tak dokładniej? - Parsknął Rakkal.
- Hagal obdarza swoje sługi możliwością przechodzenia do świata ludzi. Chciałem tej mocy.
Ifryt parsknął ponownie, tym razem z odcieniem pogardy.
- Właśnie widzę jak jej używasz. Twój pokój to graciarnia pełna śmieci ze świata śmiertelników.
- To są meble - Gozer odparł odrobinę urażony. - To co mój pokój miał na podstawowym wyposażeniu wyglądało bardziej jak zawartość więziennej celi. A poza tym... Ludzi łatwiej okraść a kobiety wydupczyć. Nie są tak silne i nie walną cię znienacka zaklęciem w ryj. - Podsumował z radosnym uśmiechem.
Rakkal wydał z siebie warknięcie połączone z westchnięciem rezygnacji. - Zajmiesz się kuchnią. Pewnie są tam już bardziej kompetentni nadzorcy, więc po prostu rób co każą... I postaraj się nie wepchnąć kuchcików do kotła... Znowu.
--------------------------------------
- Urhh...
Gozer podniósł głowę ze stołu i powlókł nieprzytomnym wzrokiem po pomieszczeniu. Wszędzie leżały nieruchome ciała. Efekt jego ostatniej wizyty w świecie ludzi. Pomyślałby kto, że diabeł może tak się schlać. Wreszcie jego wzrok zatrzymał się na siedzącym przed nim chochliku.
- Parch... Przypomnij mi... Co się do cholery działo.
Chochlik podrapał się po jajach, obwąchał rękę i wreszcie wyskrzeczał - No więc trafiliśmy na wiejskie wesele. Wszyscy byli już tak pijani, że nie mieli nic przeciwko diabłu, który postanowił wpaść i nażreć się i nachlać za darmo. Potem zeżarłeś czyjegoś kapcia jako zagrychę, a godzinę później obmacałeś pannę młodą. Pan młody rozbił ci dzban wina na głowie dając sygnał do ogólnej pijackiej nawalanki. Efekty widać dookoła - Chochlik zakończył swój wywód, dumnie dłubiąc w nosie.
- Aha... - Gozer odparł tępo. Po chwili jednak dotarła do niego kolejna myśl. Ponownie spojrzał na chochlika, i skrzywił się.
- A skąd ja właściwie znam ciebie? Mógłbym przysiąc że jeszcze wczoraj cię nie znałem.
- Ja zawsze z tobą byłem, szefie - Parch wyskrzeczał radośnie.
- Nie.
- Tak.
- Nie.
- Tak.
- Co ja do cholery robię... - Gozer pomyślał. - Odbywam egzystencjonalną kłótnię z chochlikiem pośrodku sali pełnej nieprzytomnych pijanych wsiórów...
Nie mam na to siły... - Pomyślał jeszcze zanim łeb ponownie opadł mu nieprzytomnie na stół.
--------------------------------------
- Szefie, jak długo będziemy jeszcze siedzieć w świecie ludzi? - Parch zwrócił się do Gozera, leżącego na sianie w stodole.
- Aż Rakkal da mi znać, że lord Hagal opuścił zamek na dłużej i mogę bezpiecznie wrócić - Odparł diabeł wbijając wzrok w strop stodoły.
- Może nie trzeba było dupczyć jednej z jego nałożnic? - Zasugerował chochlik, co sprowadziło na niego pełne niedowierzania spojrzenie jego pana.
- Jaja sobie robisz? Sama mi to zaoferowała. Hagal ma najlepsze pokusy w okolicy! Jak można odmówić komuś z takimi cyckami?
Chochlik przybrał mądrą minę, co w jego wykonaniu przypominało raczej grymas niestrawności.
- Kochanica lorda, sama proponuje seks stojącemu kilkanaście rang niżej diabłu. To nawet ja uznałbym za podejrzane. Pewnie teraz skarży swojemu panu jakąś wymyślną bajeczkę i kpi sobie z twojej bezmyślności.
- Ty mi tu nie mędrkuj! - Gozer warknął na chochlika, tym bardziej urażony, że nawet ten kretyn zdaje sobie sprawę z jego wpadki. – Miałem nadzieję, że naprawdę ją pociągam… - Wymamrotał jeszcze z żalem.
Jego dąsy przerwał zgiełk na zewnątrz i zanim zdążył zareagować drzwi do stodoły otwarły się. Gozer na moment oślepiony jasnym światłem, usłyszał tylko wiejski akcent, krzyczący - ''Tam jest ten diaboł!'' - oraz Parcha wydzierającego się panicznie - ''Nakryto nas! Nakryto nas!''
Gozer wzruszył tylko ramionami. Wieśniacy z widłami i siekierami bywali upierdliwi ale nigdy nie stanowili zagrożenia. Kilka klapsów i na lewo i prawo odrzucało ich jak szmacianki i zniechęcało do walki.
Tym razem los nie był jednak łaskawy dla Gozera. Zamiast gromady wieśniaków, diabeł zobaczył przed sobą strażnika.
Zawsze unikający konfrontacji z silniejszymi i polegający jedynie na przewadze fizycznej wobec słabszych, Gozer nie był w stanie nawet trafić w wyszkolonego w walce i wyspecjalizowanego w zwalczaniu magicznych istot wojownika. Ciosy pięściami i nogami a nawet desperacko ciśnięte kule ognia nie były w stanie zapewnić mu zwycięstwa, ani nawet odsunąć strażnika od jedynej drogi ucieczki. Ciskane na ślepo kule ognia, wkrótce spowiły stodołę w płomieniach a dym przesłonił widoczność.
Wykorzystując zasłonę dymu, Gozer ruszył biegiem obok przeciwnika i zdołał przemknąć obok niego, ale nie bez szwanku.
Strażnik machnął w jego stronę mieczem i na wysokości brzucha, wykwitła mu długa pręga, która wkrótce zaczęła obficie krwawić.
- Cholera - pomyślał, krzywiąc się z bólu. - Święty oręż.
Gozer krwawiąc uciekał, przez wioskę, w stronę lasu, z goniącym go zajadle strażnikiem tuż za nim. Diabelska szybkość dawała mu przewagę odległości, ale obficie krwawiąca rana, systematycznie zmniejszała zapas jego sił. Parch, który wdrapał mu się na ramię, wrzeszczał mu do ucha.
- Szefie! Może warto by jednak wrócić już do piekła!?
- Dobre pytanie - Pomyślał Gozer. - Wrócić do Hagala i prawdopodobnie spotkać się z niezwykle bolesną karą, a być może i śmiercią, lub z cała pewnością zginąć tutaj, z wykrwawienia, bądź od miecza.
Wybierając między zgubą prawdopodobną a pewną, Gozer zatrzymał się i wspierając o drzewo skupił się na otwarciu bramy... I nic nie uzyskał. Nie ważne jak się koncentrował, nie mógł przenieść się do piekła.
- Szefie, jakiś genialny plan!? - Parch panicznie wydzierał mu się do ucha, ku jego niezadowoleniu ściągając na nich wzrok strażnika i zmuszając do dalszego biegu.
- Staram się nas przenieść ale zupełnie jakby coś nas... - Wówczas do niego dotarło. Hagal już wiedział, że Gozer dobrał mu się do nałożnicy, jednak zamiast wyrwać mu nogi z dupy i wyrzucić przez okno, odebrał mu zdolność przemieszczania się między światami, więżąc go w świecie ludzi, by tu zdechł.
Kara przez porzucenie, godna bardziej nieposłusznego psa, niż wiarołomnego sługi.
Wraz z tą świadomością, Gozera opuściły siły i padł na ziemię. Dotychczas jego wybryki kończyły się w najgorszym wypadku, pewnym okresem bólu, po czym znów stawał na nogi. Teraz wykonał krok, który skazał go na śmierć. Po raz pierwszy Gozer poczuł strach.
Pomoc nadeszła jednak z nieoczekiwanej strony. Słysząc kroki zbliżającego się strażnika, Gozer zdziwił się gdy zamiast niego, zobaczył nad sobą bardzo szczupłą kobietę, w zielonym płaszczu. Miała bladą twarz, pokrytą tatuażami bądź malunkami plemiennymi i łagodny uśmiech a w ręku trzymała kosę.
Gozer niemal parsknął śmiechem. Czyżby przyszło po niego, ludzkie wyobrażenie śmierci? Przed oczami zamajaczyła mu twarz Parcha ale jego skrzek był niezrozumiały i dochodził z oddali. Po chwili światło zgasło.
--------------------------------------
Gozer nie do końca wierzył w ciąg wydarzeń jaki go tu doprowadził. Wydymał kobietę która do niego nie należała, za co został wygnany do świata ludzi, tam prawie zginął z ręki strażnika, zostając w ostatniej chwili zabrany przez kobietę z kosą do tego dziwnego zamku, nie wiadomo gdzie. Opatrzono mu rany a teraz stał przed osobnikiem który najwyraźniej dowodził w tym miejscu.
Mężczyzna był wysoki, ubrany na czarno, z długimi do pasa czarnymi włosami spiętymi w kucyk. Na jednym oku nosił przepaskę, drugie patrzyło na Gozera z lodowatą pogardą i bezdusznością, której nie uświadczył w takim natężeniu nawet w piekle w spojrzeniu potężniejszych diabłów. W ustach trzymał tlącego się skręta. Uznawszy, że już dość napatrzył się na przybysza, jednooki mężczyzna przemówił.
- To miejsce, nazywa się Wieżą Popiołów. Jesteś tu dlatego, że tak zażyczył sobie nasz Magistri.
Gozer zauważył, że jego głos był równie lodowaty co spojrzenie i z jakiegoś powodu poczuł się nieswojo. Od ubranego na czarno mężczyzny czuć było arogancję, odmienną jednak od tej piekielnej która cechowała się potrzebą dominacji słabszych i demonstracji własnej potęgi. On patrzył na świat z odrazą, jakby wszystko wokół niego było poniżej jego godności i nie znaczyło więcej niż robactwo. Gozer nie lubił czuć się jak robak pod tym spojrzeniem.
- Do mnie możesz zwracać się Asfiksja... - Mężczyzna nie dokończył, bo Gozer nie zdążył ugryźć się w język i wszedł mu w słowo.
- Bo masz fetysz podduszania swojej matki w łóżku? - Gozer wypalił z uśmiechem, który zamienił się w szczękościsk, gdy tylko rzeczywistość sytuacji dotarła do niego.
Mężczyzna nawet się nie poruszył. Wyraz jego twarzy nawet się nie zmienił. Ale Gozer nagle padł na ziemię, pod straszliwym naciskiem, jakby ogromny niewidzialny but, próbował go rozdeptać.
- Jak już mówiłem, nazywaj mnie Asfiksja - Jednooki kontynuował, nieporuszony widokiem diabła z trudem łapiącego oddech pod przytłaczającym niewidzialnym ciężarem. - Nasz Magistri zażyczył sobie, abym wyszkolił cię na naszego posłańca, który będzie przemierzał świat wykonując naszą wolę jeśli wydamy ci rozkaz. Nie rozumiem czemu wybrał ciebie skoro posłańców mamy setki i każdy jest lepszy od ciebie. Tym bardziej nie rozumiem, czemu przydzielił cię mnie, ale skoro już tu jesteś to wykonam swoje zadanie i wyszkolę cię. Jeśli dożyjesz do końca.
Nacisk na ciało Gozera zniknął i pozwolił mu się podnieść, co uczynił powoli, mając wrażenie, że połamane ma wszystkie kości.
- Z jednej służby w drugą - Pomyślał.
--------------------------------------
Ból. Gozer nie jeden raz karany był fizycznie, ale nigdy nie czuł takiego bólu. Nawet gdy został zraniony świętą bronią strażnika, nie odczuwał tak agonalnego cierpienia jak teraz. Gdy Asfiksja wyciągnął włócznię i kazał mu starać się uniknąć ciosów, Gozer nie był przygotowany na konsekwencje wobec porażki w wykonaniu tego polecenia. Czymkolwiek zaklęta była broń jego mentora, rany nie chciały się goić a ból jaki wywoływały nawet niewielkie nacięcia, był potworny nawet dla demona.
Gozer podniósł wzrok na kobietę opatrująca jego rany. Czarne włosy przycięte ''na pazia'' twarz w kształcie serca i zielone oczy. Ładna była. Ale wobec nauczki jaka otrzymał ostatnio, wolał nie dobierać się do kobiety pod dachem swojego nowego pana.
Parchowi nie przeszkadzało to jednak w próbach zajrzenia jej pod spódnicę.
Gozer zebrał myśli. Jeśli dobrze pamiętał, nazywała się Shara. Milczenie w małym pokoju zaczynało dzwonić mu w uszach, więc zaczął szukać tematu do rozpoczęcia rozmowy.
- Asfiksja... Chyba mnie nie lubi... Zawsze jest taki wredny? - Zwrócił się do Shary.
Kobieta spojrzała na niego i ku jego zaskoczeniu na jej twarzy pojawił się nieco figlarny i nieco złośliwy uśmieszek.
- Asfiksja nie lubi brać na siebie odpowiedzialności, za inne osoby, dlatego odstrasza od siebie wszystkich, którzy chcieliby znaleźć się pod jego komendą. Poza tym... W porównaniu z innymi uczniami jakich miał, obchodzi się z tobą wyjątkowo łagodnie. Nie rozczaruj go, bo może być nieprzyjemny.
Gozer przełknął ślinę a dreszcz przeszedł mu po plecach. Następnym razem, gdy Asfiksja każe mu robić uniki, Gozer stanie na głowie, żeby unikać ciosów.
Magiczna włócznia jego mentora to tylko połowa motywacji. Teraz, Gozer nie chciał zobaczyć Asfiksji rozczarowanego. Miał przeczucie, że odbije się to na jego zdrowiu...
--------------------------------------
Gozer wpatrywał się w swojego mentora, stojąc z zaciśniętymi zębami. Z jego ciała w kilku miejscach spływała krew, ale stał z ciałem gotowym do skoku i mięśniami jak czułe, napięte sprężyny. Ku jego uldze, Asfiksja schował swoją włócznię.
- Nareszcie osiągnąłeś zadowalający poziom - oświadczył jednooki mężczyzna. - Udało ci się uniknąć większości moich ataków i nadal stoisz mimo ran, a nauka uciekania, zajęła ci zaledwie... Pięć lat... - stwierdził sarkastycznie.
Gozer jednak nie poczuł ukłucia sarkazmu. Przeciwnie, był z siebie dumny. Obiecał sobie, że będzie wykonywał polecenia swojego mentora, nawet jeśli jego szkolenie miało się ograniczać do uchylania przed ciosami włócznią. Dotrzymanie tej obietnicy okazało się trudniejsze niż się spodziewał. Asfiksja był za szybki. Zawsze za szybki i gdy Gozerowi wydawało się, że nauczył się już czytać jego ruchy, w każdej kolejnej lekcji, jego mentor odrobinę przyspieszał. Jednak nareszcie nadszedł dzień, w którym Asfiksja, choć na swój jadowity sposób, pochwalił jego postęp. To wiele dla niego znaczyło.
Asfiksja przywołał jego uwagę, odzywając się ponownie - Uciekać już umiesz. Jutro nauczysz się atakować. Ale nie poprowadzę tych zajęć osobiście.
Zostałem wezwany do ważniejszych zadań.
Po tych słowach, zostawił zdziwionego Gozera pośrodku szkoleniowej areny.
----------------------------------------
- Szefie, czemu jesteśmy tak wcześnie? - Parch zapytał Gozera rozglądającego się po arenie.
- Cokolwiek Asfiksja przygotował, wolę spotkać od razu. Gdyby to on na mnie czekał, pewnie miałby czas by zaplanować dla mnie jakieś świństwo.
Ogromy zegar zamontowany na wieży wysoko nad areną, wybił szóstą godzinę. Dokładnie w momencie pierwszego uderzenia, drzwi na arenę otwarły się i stanął w nich Asfiksja.
- Zawsze punktualny - pomyślał Gozer - i dokładny co do sekundy niczym golem...
Za Asfiksją weszła druga postać, która przykuła uwagę Gozera, znajoma aurą.
- Piekielnik... - Gozer bezgłośnie poruszył ustami.
Przed nim stała pokusa. Tak przynajmniej sądził Gozer. Wyglądała bardzo młodo, niemal jak dziecko i była drobnej budowy, ledwie sięgając mu do piersi. Jej lawendowego koloru krótkie włosy i czerwone oczy, kontrastowały swoim kolorem z czarną koszulą która nosiła, podwijając rękawy i czarnymi skórzanymi spodniami, wzmacnianymi płytkami z metalu. Taki sam wzór jaki nosił obecnie Gozer.
- Zapewne standardowy ubiór szkoleniowy - pomyślał.
Ale co najbardziej uderzyło go w małej piekielnicy to blizny. Potworne blizny widoczne na odkrytych ramionach. Widoczne ślady po ciele rozdzieranym i ciętym i ohydnie zagojonym. Twarz być może niegdyś ładna, obecnie nosiła równie potworne blizny, a na jednym policzku brakowało dość ciała, by odsłonić kość policzkową. Zupełnie jakby napadło ją stado psów i zostawiło na wpół pożartą. Jej cera miała niezdrowy, szarawy kolor, jak gdyby trawiła ją choroba a jej spojrzenie było równie obojętne co Asfiksji, choć nie miało tego lodowatego chłodu. Do pasa miała przypasany shamshir.
- To jest Echo - Asfiksja wskazał na pokusę. - Moja starsza doświadczeniem uczennica. To ona będzie cię uczyć walki, podczas mojej nieobecności. A teraz zapoznajcie się - Z tymi słowami Asfiksja pozostawił oboje uczniów na arenie.
- Szefie, ona wygląda jakby ktoś przeciągnął ją przez milę cierni - Parch zauważył z właściwym sobie wyczuciem sytuacji, za co został odesłany kopniakiem na bok.
Echo pozostała jednak nieporuszona wpatrując się obojętnie w Gozera.
Gozer nie mógł oderwać oczu od blizn na ciele dziewczyny. Czy o tym mówiła Shara, gdy wspomniała, że rozczarowany Asfiksja jest nieprzyjemny? Gozer nie wiedział jak zacząć rozmowę. Zauważył, że zdarza mu się to często z tutejszymi kobietami.
- Eeee... Jesteś pokusą, prawda? - Gozer zapytał trochę niezręcznie - Pytam bo jak na pokusę masz bardzo małe cycki.
Gdy tylko słowa opuściły jego usta przypomniał sobie swoje pierwsze spotkanie ze swoim mentorem pięć lat temu i podobną sytuację gdy walnął bezmyślny komentarz. Jego przeczucia potwierdziły się gdy w oczach Echo po raz pierwszy pojawił się błysk a na twarzy wykwitły rumieńce. Gdy mała piekielnica chwyciła za swoją broń, Gozer zdążył tylko pomyśleć: - O cholera.
-----------------------------------------
- Szefie, chuderlawa ona i szpetna, ale ostra z niej babeczka - Parch wyskrzeczał pochylając się nad Gozerem.
Diabeł skrzywił się i odwarknął - Zamknij się i podaj mi rękę. Szybciej przyrośnie niż odrośnie.
------------------------------------------
- Asfiksja to twoje prawdziwe imię?
- Nie. Nikt w tej wieży nie podał ci prawdziwego imienia.
- Nie ufacie mi?
- Takie są reguły.
- Jakie reguły?
Jego mentor nie odpowiedział.
------------------------------------------
- Co to za kobieta która mnie tu sprowadziła? Nie spotkałem jej więcej.
Shara podniosła głowę znad swoich specyfików.
- Nie wolno mi o tym mówić. Możesz wiedzieć tyle, że to osobisty pies gończy Magistri.
- Wysoko stoi w hierarchii?
- Stoi poza hierarchią. Jedynie Magistri jej rozkazuje.
- A Asfiksja?
- On… Stoi wysoko. Bardzo wysoko.
------------------------------------------
Biały błysk oznajmił przybycie Gozera, gdy wyszedł ze zdobionego portalu, umieszczonego na szczycie Wieży Popiołów. Czarny dym spowijający niebo i pustynia pokryta popiołem gdzie samotna wieża była jedynym punktem orientacyjnym, były bardziej odludne niż równiny piekieł. A mimo to, Gozer powitał ponury krajobraz jak własny dom. Nigdy nie przypuszczał, że przywyknie do tego miejsca, ani że zaprzyjaźni się z opiekuńczą Sharą i małomówną Echo, bardzo wrażliwą na punkcie rozmiaru swojego biustu. Mała pokusa przysporzyła mu niezliczonych bolesnych ran ale nauczyła więcej niż ktokolwiek z jego rasy.
Nie oczekiwał nawet, że zacznie szanować swojego sadystycznego i często znikającego z zajęć, ale skutecznego w naukach mentora, który - jak zauważył - nigdy nie pojawiał się bez skręta w ustach. Poznał wielu mieszkańców Wieży Popiołów, jeden dziwniejszy od drugiego. Istny cyrk osobliwości jakiego nie spotkał nigdzie na ziemi. Ale czuł się tu na miejscu.
Gozer pogładził okrągły srebrny kolczyk w lewym uchu. Swoją nową smycz. Gdy Asfiksja uznał, że szkolenie go w Wieży osiągnęło już swój limit, podarował mu ten kolczyk i pokazał portal na szczycie wieży. Tym portalem Gozer znów mógł podróżować do odległych krain, jednak musiał zapamiętać, że kolczyk pozwala mu słyszeć rozkazy zarówno od Asfiksji jak i tajemniczego Magistri. Ale przede wszystkim, na komendę jego zwierzchników, może sprowadzić go z powrotem do Wieży. Z bardzo nieprzyjemnymi skutkami ubocznymi, w postaci utraty sporej porcji ciała...
Teraz wracał po ponad rocznej podróży, podczas której doskonalił swoje umiejętności w walce a nawet nabył odrobinę ogłady - Przestał gwałcić...
Choć z obmacywania nie zrezygnował.
Po każdej podróży, Echo pod okiem Asfiksji, poddawała go testowi, sprawdzając czego się nauczył. Tym razem, przywiózł umiejętność walki dwoma mieczami naraz. Poczuł dziwne łechtanie dumy, na myśl, o pochwaleniu się przed Echo i swoim mentorem. Pogładził wystrzępiony materiał wokół swoich bioder. Kiedyś była to ozdobna suknia, noszona przez kapłanów tam skąd wracał, ale jemu bardziej podobała się w tej sponiewieranej formie. Zadowolony z siebie i z
życia, schodami opuścił szczyt wieży by zameldować się u swego mentora. Zaraz jednak po przybyciu, Asfiksja wezwał go na arenę. Przybywszy tam Gozer zauważył, że nie ma z nimi małej pokusy i nie omieszkał poruszyć tego tematu.
- Gdzie jest Echo?
Asfiksja odparł nie spoglądając nawet w jego stronę - Skończyła szkolenie. Sam Magistri był pod wrażeniem jej postępów i nadał jej rangę oficerską.
Teraz dowodzi jedną z naszych placówek.
Tak jak poprzednio uczucie dumy, tak teraz Gozer poczuł ukłucie żalu, że nie sprezentuje jej swoich umiejętności. Przez moment poczuł też żal że może jej już nie spotkać. Jednak te uczucia wciąż nie do końca mu znane szybko zniknęły gdy przypomniał sobie, że wciąż nie wie czemu został tu wezwany. Nim zdążył jednak zadać pytanie, Asfiksja odwrócił się w jego stronę, wyciągając włócznię.
- Dziś jest twój egzamin końcowy. Teraz będziesz walczył ze mną.
- To żart? - Gozer pomyślał z nagłym uczuciem przestrachu, ale włócznia, która niemal wbiła mu się w głowę a której w ostatniej chwili uniknął, rozwiała te wątpliwości.
Diabeł wyciągnął oba miecze które miał przy pasie a potem... Potem Gozer sam nie do końca wiedział co się dzieje. Poruszał się jak półprzytomny a jego świat wypełniony był brzękiem metalu i błyskiem ostrzy. W pewnym momencie uświadomił sobie coś - Walczy ze swoim mentorem jak z równym! Nagłe poczucie radosnego podniecenia z własnej mocy wypełniło go, gdy już świadomie parował ciosy i zadawał własne. Wreszcie zarówno on jak i jego mentor zatrzymali się. Gozer trzymał jeden ze swoich mieczy na szyi Asfiksji, zaś czubek włóczni jego mentora znajdował się o włos od jego oka. Osiągnął remis z najbardziej zajadłym przeciwnikiem jakiego znał. Przez myśl przemknęła mu kwestia kto okazałby się zwycięzcą. Asfiksja, czy lord Hagal.
Gozer widział tylko, komu by kibicował....
Asfiksja wycofał swoją broń i po raz pierwszy w jego oczach nie było zlodowacenia. Było nawet coś co można by uznać za dumę.
- Zdałeś egzamin - Oznajmił.
- Co się stanie teraz? - Gozer zapytał, nagle niespokojny. Nigdy nie myślał, jaką rolę przyjdzie mu odegrać, gdy już ukształtują go jak zechcą, a teraz nagle wystraszyła go perspektywa, że mogą go wyrzucić także stąd.
Asfiksja początkowo nie odpowiedział. Gestem dłoni wskazał by Gozer podążał za nim, co też diabeł uczynił. Zatrzymali się przed zbrojownią za drzwiami której jego nauczyciel zniknął na chwilę. Wkrótce wrócił niosąc parę czarnych jak węgiel mieczy.
Jeden przypominał szablę, drugi kojarzył się z kataną, choć nie miał jej dokładnego kształtu i łagodniej zwężający się czubek.
- Co to za broń? - Gozer zapytał unosząc brew.
- Nie zostały nazwane - Odparł Asfiksja. - Wykonał je sam Magistri. Są wyrzeźbione z jego kości.
- To... Dość ekstrawaganckie - Gozer oznajmił z ostrożnością, mierząc jednocześnie wzrokiem niezwykłą broń.
- Są dla ciebie.
Ta uwaga zaskoczyła piekelnika. Spojrzał na mentora pytającym wzrokiem, na co ten skrzywił się nieznacznie, jakby zirytowany że Gozer nie pojmuje prostych rzeczy.
- Nie rozdajemy dyplomów i certyfikatów. Tych którzy ukończą szkolenie, nagradzamy jedną z broni wykonanych przez naszego Magistri. Te dwa miecze nie są magiczne, ale trwalsze i ostrzejsze niż jakakolwiek broń wykonana bez użycia magii. Między nami, są bezcenne.
Słysząc to, Gozer wziął oba miecze w ręce, niemal z nabożną czcią. Były symbolem jego sukcesu i drogi przez mękę.
- Wraz z nimi jest para rękawic.
Głos Asfiksji, wyrwał Gozera z zamyślenia. Diabeł podniósł oczy znad trzymanych przez siebie mieczy i dostrzegł w dłoni mentora parę niesymetrycznych rękawic. Je także wziął z nietypowym dla piekielnika a nawet dla siebie, szacunkiem.
- Dziękuję... - Zdołał jedynie wydusić. Lecz Jego mentor przywołał jego uwagę po raz ostatni.
- Ode mnie także dostaniesz nagrodę. Zasłużyłeś. - Z tymi słowami położył Gozerowi rękę na piersi.
Po chwili Gozer poczuł, jak w jego ciało płynie jakaś energia.
- Co to jest? - Zapytał z fascynacją, patrząc jak na jego piersiach, pod skórą rozpełzają się świetliste pomarańczowe linie, niczym stróżki lawy.
- To ta sama siła, która powaliła cię przy naszym pierwszym spotkaniu. Władza nad grawitacją. To dar ode mnie, byś nie zasiadał na laurach, ale rozwijał nowy talent, który w tobie zasiałem.
Gozer zamilkł. Po raz pierwszy od dawna, brakło mu słów. Nikt. Ani jego rodzina, którą ledwo pamiętał, ani jego pobratymcy z piekła ani nawet Rakkal, nie okazali mu tyle zainteresowania, co zamieszkująca tą wieżę zgraja dziwolągów. Wreszcie zapytał dziwnie ściszonym głosem.
- Co teraz?
- Jesteś naszym posłańcem. Idź do portalu na szczycie wieży i użyj go by udać się dokąd zechcesz. Dopóki twój kolczyk nie da ci znać, że mamy dla ciebie zadanie, już za ciebie nie odpowiadamy. Rób co zechcesz, żyj jak zechcesz. Portale powrotne do tego miejsca, których używałeś do tej pory, już cię nie przepuszczą. Przekazaliśmy ci wiedzę i zwiększyliśmy twoje szanse przetrwania. Dostałeś dar. Teraz go używaj. Być może Magistri kiedyś uzna, że
przysłużyłeś się nam dość by w pełni wrócić w nasze szeregi.
Uznając to za wystarczające słowa pożegnania, Asfiksja znów zostawił Gozera samego.
-----------------------------------------
- Szefie to dokąd idziemy?
Parch kręcił się niecierpliwie u nóg Gozera.
Diabeł zmrużył oczy i zacisnął wargi. Na jego twarzy pojawił się rzadki u niego, mściwy wyraz.
- Jest ktoś komu muszę odpłacić...
Po tych słowach, wraz z Parchem, diabeł wkroczył w biały portal.
-----------------------------------------
Twierdza lorda Hagala. Ze wszystkich miejsc do których mógł się udać, Gozer wybrał właśnie to.
- Z całym szacunkiem szefie... Ale... POSRAŁO CIĘ!? - Parch wydarł się panicznie. - To na Hagalu chcesz się mścić!? Jego gwardia nas rozniesie, a Hagal połamie cię jak sucharka, przeżuje i wypluje w bezdenną czeluść! Jeśli mamy szczęście...
Gozer nie słuchał jednak biadolenia chochlika. Doskonale wiedział, że jeśli Hagal złapie go teraz, poniżająca egzekucja z ręki człowieka, na jaką skazał go przed laty, wyda się nader litościwa wobec tego co czekałoby go teraz. Mimo to, warknął tylko do chochlika. - Idziemy.
------------------------------------------
Gozer był zdumiony. Nieskończenie zdumiony, jak łatwo zdołał spenetrować twierdzę. Diabły, które niegdyś złamałyby mu kark, padały nie zdążywszy podnieść alarmu. Gozer w myślach podziękował Echo za jej nauki w dziedzinie anatomii i wrażliwych punktów nerwowych, uniwersalnych dla wielu ras.
Jedno uderzenie w punkt na gardle i diabeł tracił dech, drugie w czuły punkt na skroni i bysior padał nieprzytomny.
Pora była późna i większość służby już spała. Gozer przemykał znajomymi korytarzami, unikając konfrontacji z mieszkańcami i używając siły tylko w ostateczności. Naprawdę wolał nie sprowadzić sobie na łeb całej tutejszej gwardii niepotrzebnym hałasem. Szczęście było jednak po jego stronie.
Wewnątrz samej twierdzy zdołał cichcem wyminąć nieliczną służbę trafiając tylko na dwoje potępionych i jednego diabła, których musiał migiem uciszyć.
Wreszcie dotarł nie niepokojony do swego celu... Do kuchni.
- Parch... - Gozer wyszeptał z diabolicznym uśmiechem. - Rób co robisz najlepiej...
- Tak jest szefie - Parch wycharczał równie konspiracyjnym szeptem i zaczął... Lać do garnków, na stosy mięsa i warzyw. Słowem do wszystkiego co miało następnego dnia, pójść na stół lorda Hagala.
Tym wyjątkowo szczeniackim dowcipem, zakończywszy swój akt wielkiej zemsty, po który przybył tuż pod nos swojego dawnego pana, ruszył w drogę powrotną, nim ktoś zauważy ciała lub co gorsza, któryś twardogłowy diabeł się ocknie i wznieci raban.
-------------------------------------------
- No dobra... I co teraz? - Gozer zapytał sam siebie, siedząc w swojej dawnej jaskini.
Nie niepokojony opuścił twierdzę Hagala, ale wkrótce zdał sobie sprawę, że ktoś na jego pozycji będzie miał na podorędziu jakiegoś tropiciela, który prędzej czy później wskaże winnego. Tym bardziej, że co najmniej jeden z diabłów zobaczył jego twarz, a może nawet poznał go sprzed lat. To tylko przyspieszy identyfikację.
Znów zadziałał zanim pomyślał. Zatęsknił za czasami, w których mógł się całymi dniami opierdalać, czytając sprośne książki i paląc nargile, co przerywane było jedynie wypadami po żarcie i seks.
Niestety powrót do owego błogostanu będzie musiał jeszcze poczekać. Musi jakoś uciec pogoni która niezawodnie nastąpi.
Najlepiej gdyby zdołał zwiać z piekła, ale to Hagal był źródłem jego zdolności do otwierania przejść.
Nagle doznał olśnienia. Musi znaleźć gotowe przejście.
- Chyba nawet wiem od czego zacząć... - Wymruczał lekko się uśmiechając.
--------------------------------------------
W piekle istnieją punkty gdzie granica między światami jest cieńsza. W tych punktach najczęściej otwierają się przejścia, gdy jakiś domorosły czarownik, próbuje niefachowo przywołać mieszkańca piekieł. W tych też punktach, często gromadzą się całe czeredy impów, a często pokus i diabłów, które nie mając potężnego pana, szukają jakiejkolwiek furtki do świata ludzi.
Zazwyczaj szczelina jest zbyt mała by mogło się nią przedostać coś potężniejszego od impa, lub też po imieniu wzywany jest konkretny, zwykle potężny piekielnik. Czasem jednak ktoś otworzy szczelinę na tyle dużą, by nawet diabeł zdołał się przecisnąć. To swoiste zaproszenie, gdy przywołujący jest nieumiejętny ale wkłada dużo siły, bądź nie zależy mu na tym, co przyzwie. Do takich miejsc należała ta grota i na taka okazje czekają zgromadzone tu piekielniki. Na nią czeka też Gozer.
Grota jest mała i mieści się tu stosunkowo niewiele diabłów. Jest też kilka pokus i masa impów. na ziemi, pośrodku groty iskrzy sie mały wulkan magicznej energii. Ten właśnie mały stos iskier magii może rozrosnąć się w upragnioną szczelinę. Plan ma jednak kilka wad. Po pierwsze wokół ważnego punktu, siedzą trzy wielkie diabły, spoglądające na siebie złowrogo, gotowe rzucić się na siebie i odpychać rywali, gdy tylko pojawi się szansa przejścia. Po drugie, za diabłami tłoczą się mniejsze piekielniki, czekające na okazję, jaką może im dać kłótnia między trzema największymi potworami. Po trzecie, cholera wie, kiedy i czy w ogóle szczelina pojawi się akurat tutaj. Mogą upłynąć nawet tygodnie.
Gdy Gozer zaczął ponownie rozważać celowość swojego planu, ukryty za skałą, usłyszał ryk i chaos.
- Zaczęło się - Pomyślał i biegiem rzucił się w stronę rosnącej szczeliny, gdzie kotłowały się ciała.
Gdy trzy diabły targały się za pyski, Gozer bez trudu roztrącił skłócone pokusy i czeredę impów i już miał wejść w przejście gdy jeden z diabłów z furią złapał go za kark. Gozer odruchem niemal bezmyślnym sięgnął miecz i z wściekłością wbił go napastnikowi w twarz. Upuszczony na ziemię znów ruszył do szczeliny, tym razem już bez pardonu szatkując konkurencję mieczem. Jego mentor miał rację. Broń z kości jego nowego pana - czymkolwiek był - przecinała piekielne ciała i kości jak ciepły nóż przecina masło, nie napotykając niemal oporu. Wreszcie, z Parchem wczepionym we włosy dostał się do przejścia.
---------------------------------------------
Transport nie był długi. Wkrótce Gozer stanął w kręgu przywołań, mając przed sobą czarnowłosego maga. Podrapał się w tył głowy i zapytał - Masz
może wakat dla diabła i chochlika?
I tak wyglądał pierwszy dzień ponownego, samodzielnego życia dla Gozera. Mniej więcej tak.
-------------------------!!!!!!-------------------------
Ciemność. Gozer nie zdawał sobie pojęcia, że może istnieć tego rodzaju ciemność. Wszech ogarniająca i tak opresyjna, że zdawała się wżerać w pory jego ciała, przenikać jego tkankę grożąc, że pochłonie go jak kawałek soli w szklance wody.
Co gorsza, Gozer nie był w stanie sobie przypomnieć jak się tu znalazł. Pamiętał, że opuścił Wieżę Popiołów po raz ostatni, poznał maga z którym wyruszył w podróż, jakieś mętne wspomnienia a potem... Pustka w głowie.
Zanim na dobre zaczął panikować, wśród jednolitej czerni coś przykuło jego uwagę a czego dałby głowę, przed chwilą nie było - Dwa czerwone punkty, kilka metrów od niego i powyżej jego głowy.
Dopiero po chwili zrozumiał na co patrzy. To były oczy. Czerwone jak rubiny, rozświetlone blaskiem który nie dawał światła. I nic poza oczami wbitymi w niego z nieprzeniknionego mroku, zdawało się istnieć w tej upiornej przestrzeni.
Diabeł poczuł się wybitnie nieswojo pod szkarłatnym spojrzeniem. Podobne oczy nie były wyjątkiem, zwłaszcza w piekle, ale raczej niepokoił go fakt, że nie mógł nic wyczuć od drugiej istoty. Ani ruchu, ani oddechu ani aury. Coś jednak nie dawało mu spokoju. Jakieś drżenie, którego nie mógł wyjaśnić. Dopiero po nie określonym momencie, zdał sobie sprawę, że to nie on drży, ale jego broń. I wtedy spłynęła na niego oszałamiająca klarowność.
- Ty... - Wydukał - To ciebie nazywali Magistri.
Istota, którą Gozer zidentyfikował jako Magistri, uśmiechnęła się. Diabeł nie wiedział skąd (gdyż nadal nie było widać nic poza gorejącym wzrokiem istoty), ale był pewien, że istota miała na twarzy coś, co można by nazwać uśmiechem.
- Twój umysł zdaje się sprawny...
Magistri przemówił... A może przemówiła? Gozer nie mógł stwierdzić, gdyż dobiegły go dwa głosy wskazujące na odmienne płcie, mówiące perfekcyjnym unisono.
- Gdzie ja jestem? Co się stało? - Gozer musiał przyznać, że nie była to dla niego chwila szczególnej elokwencji.
- Sen się zmienił... Zmiana niemal cię wymazała... Zabrałem cię tutaj... Prasmok znów śni stabilnie. Pora byś wrócił...
- Prasmok? Co się zmieniło? Nie rozumiem!
- Świat będzie inny niż zapamiętałeś... Nie polegaj zbytnio na dawnej wiedzy... Sen można zmienić...
Gozer nie był zbytnio zadowolony z wymijającej odpowiedzi, o ile w ogóle było to odpowiedź. Zdążył jednak zauważyć, że Czerwone oczy Magistri zwęziły się, jak gdyby jego wyobrażony uśmiech, stał się jeszcze szerszy.
- Klocki domina, stają w szeregu...
Mrok rozwiał się, jak dym zdmuchnięty huraganem a nagły blask oślepił Gozera. Nim jeszcze przywykł do jasności, głos skądś poniżej, przykuł jego uwagę.
- Szefie! Szefie!
Mrużąc oczy i klarując rozmyty obraz, Gozer dostrzegł wreszcie Parcha, kręcącego się u jego nóg, niczym pies czekający na spacer.
- To gdzie teraz?! - Dopytywał się chochlik.
Diabeł powiódł wzrokiem po zielonych, wręcz idyllicznie pięknych równinach na których się znalazł.
- No i chuj. - Stwierdził z rezygnacją.