Słońce czerwieniło się już na horyzoncie zachodząc ponad dachami domostw. Dostatnio odziany jegomość w średnim wieku o potężnej posturze i lekko
szpakowatych włosach zaczesanych do tyłu stał naprzeciwko okna z rękoma splecionymi za plecami. Bez słowa obserwując panoramę miasta trwał tak
w bezruchu wsłuchując się w gwar i krzyki dobiegające z ulic.
-Jegomość wzywali?
Skrzypienie drzwi i głos kancelisty wyrwały go z zamyślenia, mężczyzna odwrócił się od okna dziwiąc się potrzebie jak i banalności swojej niedawnej
kontemplacji.
-Wejdź Rodri.- Oznajmił mocnym basem, gestem upierścienionej dłoni zapraszając młodzieńca do wnętrza gabinetu. - Masz dokumenty o które cię
prosiłem? Bez obaw, nie będziesz potrzebny przy przesłuchaniu. - Dodał widząc bladość pokrywającą twarz pisarczyka i drżenie jego dłoni. Chłopak
odetchnął ze źle skrywaną ulgą i oznajmił już nieco pewniejszym głosem:
-Mam, wasza wielebność. Mistrz Gavin uprasza o wybaczenie ale nie może się stawić na spotkanie jako, że aktualnie zajęty jest niesieniem kaganka
naszej świętej wiary do...
-Do bordeli i wyszynków.- Domyślił się mężczyzna kończąc zdanie tonem w którym zażenowanie mieszało się z rezygnacją.
-Nic to, Rodri. W takim razie sami będziemy musieli się zająć to sprawą. Nie krzyw się tak. Myślisz, że mnie też uśmiecha się siedzieć tutaj po nocach? Nikt
nie mówił, że będzie łatwo a na nieróbstwo trzeba sobie zasłużyć. Zajmij proszę miejsce przy sekretarzyku i przygotuj raporty, chronologicznie jeśli
łaska.- Zarządził pozwalając sobie na ostatnie,przelotne spojrzenie w kierunku szykującego się spoczynku miasta. Rozpierając się wygodnie za ciężkim,
dębowym biurkiem, odgarnął z blatu stosik donosów i łapówek by zrobić miejsce dla akt i raportów. Wolną dłoń zanurzył w zburzony kopczyk
oświadczeń o wyrokach śmierci próbując namacać pióro i kałamarz.
-Jak tam, Rodri?- Spytał zanurzając pióro w buteleczce i stawiając je na blacie tak by się nie przewróciły.
-Już, już! Jeszcze ino tycia chwilka mistrzu Monahan!- Zawołał z ustawionego nieopodal biblioteczki sekretarzyka w nerwowym pośpiechu przeglądając
jego szuflady. Nazwany Monahanem jegomość bez słowa przymknął oczy sięgając po puchar stojący na krawędzi biurka i z miejsca klnąc siarczyście
jako, że okazał się pusty.
-Jest! Znalazłem mistrzu!- Pisarczyk uznając klątwę za objaw zniecierpliwienia omal nie zarył długim nosem w dywan podczas biegu do biurka
przełożonego który po chwili, w pełnym milczenia skupieniu przyjął od niego plik pergaminów. W tym samym momencie drzwi otworzyły się z lekkim
trzaskiem.
-Wybacz za spóźnienie Monahanie. Proces zajął nam więcej czasu niż przewidywaliśmy.- Młody barczysty mężczyzna o jasnej, pogodnej twarzy i prawie
sięgających ramion blond włosach wpadł do pomieszczenia zdejmując płaszcz z ramion i składając go na krześle stojącym naprzeciwko biurka.
-Madejowe łoże znowu się zacięło?
-Ano.
-Każę Arnulfowi je później naoliwić, siadaj Adalbert.
-Co z Gavinem? Nie dotarł?- Spytał jasnowłosy posłusznie zajmując miejsce.
- Jest zajęty zrywaniem kwaśnych i niewydarzonych owoców ogrodu rozkoszy ziemskich.
-Czyli nierząd.- Odgadł młody uśmiechając się lekko.- Który zamtuzik upatrzył sobie tym razem?
-''Czerwony młyn''.
-Poślemy po niego? Jego przełożony wie o tym fakcie?
-Wie, w końcu wybrali się tam razem.
Adalbert pokręcił głową z urwanym parsknięciem by w następnej chwili wyprostować się i momentalnie spoważnieć.
-Do rzeczy Monahanie, zdaje się, że zebraliśmy się tutaj celem omówienia kwestii pewnego wyjątkowo zatwardziałego grzesznika?
Starszy inkwizytor podał mu pierwszą stronicę otrzymanego od sekretarza pliku.
-Aennas van Guaire. Mężczyzna rasy ludzkiej, urodzony w niewielkim dworku nieopodal Foregham, w domenie podlegającej bezpośrednio hrabiemu
Drummond.- Jasnowłosy odczytał pierwsze ustępy zawarte na karcie informacji.- To szlachcic?
- Z nieprawego łoża. Jego matka puściła się z jakimś chamem a narodzonego bękarta potraktowano nad podziw łagodnie. Pozwolono mu wychowywać
się przy dworze a kiedy podrósł posłano go do szkółki świątynnej.
-Jako ostatni do udziału w dziedziczeniu ziemi miał zostać wykształcony na kapłana i odesłany do któregoś ze zgromadzeń? Bardzo wygodne
rozwiązanie. I praktyczne.
-Blisko ale niecelnie. Po ukończeniu elementarnej edukacji zaczął być szkolony w rycerskim rzemiośle. Umyślili wkręcić go do drużyny hrabiego by z
czasem, gdy zacznie choć trochę przypominać mężczyznę sparować go z jedną z princess zaprzyjaźnionego rodu. W wyniku nieprzewidzianej okoliczności
te skromne skądinąd plany wzięły w łeb.- Oznajmił Monahan podając młodszemu kolejne stronice.
- Odkryto w nim predyspozycje magiczne.- Adalbert uniósł wzrok znad otrzymanego arkusza.- Ile miał wtedy lat?
-Około dwunastu. Lokalny magik sprowadzony celem zorientowania się w charakterze jego talentu orzekł, że jest wrażliwy na moc. Obowiązkiem
nałożonym na niego przed Radę Czarodziejów zmuszony był przyjąć chłopaka pod swoje skrzydła i zapewnić mu podstawową wiedzę mającą
przygotować go do dalszych studiów w Akademii. Nawiasem mówiąc było to bardzo na rękę dla całego dworu. Tuż po wybraniu i oddaniu do terminu
młodzi czarodzieje zupełnie tracą kontakt z niegdysiejszą rodziną. Wszelkie relacje jakie stają się dla nich istotne to te zawiązane w obrębie własnej
konfraterni. Dzięki temu nasza mała skaza i ujma na honorze mogła opuścić dwór niemal stuprocentowo pewna, że już nigdy więcej go nie zobaczy.
-Ile miał lat gdy zdał egzaminy wstępne?
- Piętnaście. Tuż po tym wysłano go w drogę. W samej akademii radził sobie bardzo dobrze pomimo otoczenia faworyzowanych synów możnych i
typowanych uczniów najwyższych przedstawicieli Rady. Przynajmniej do czasu. -Dodał z ciężkim westchnieniem rozmasowując zbolałe skronie.
- W końcu, po pięciu latach terminu młody adept pokazał na co tak naprawdę go stać.-Podjął po krótkiej chwili.- I to z pełnym okrucieństwem. Dał taki
popis, że sztukateria popłynęła ze ścian i nie ostało się choć jedno całe okno. Że nie wspomnę o auli i audytorium.- Monahan przerwał na moment relację
uśmiechając się paskudnie do swoich myśli które wcale nie były ładniejsze.- Relacje mądrali... Pardon, szanownego czarodziejskiego bractwa jak i reszty
świadków są niekompletne i mocno różnią się od siebie. Widać ktoś nie dość dokładnie objaśnił im jak mają zeznawać, a co do tego, że zeznania są
fałszowane prawie nie mam wątpliwości. Nie sądzę żeby to małostkowe ambicje i deprecjacja osiągnięć przez otoczenie popchnęło go do tak pochopnego
czynu. Potrzebował motywu, w dodatku solidnego. A panowie czarodzieje...
- A panowie czarodzieje ślepo wierząc w swoją nieomylność dostarczyli mu go. I jak zwykle w swojej aroganckiej pysze prędzej nabiorą w usta wrzącego
oleju aniżeli przyznają się do błędu.-Wszedł mu w słowo Adalbert. Monahan przytaknął mu skinieniem głowy przerzucając kolejną stronę akt.
- Przy pomocy kilku wykradzionych artefaktów i własnych umiejętności udało mu się zdjąć ochronną barierę antymagii i rozpętać tam małe piekiełko.
Zgromadzona przez niego energia magiczna znalazła swoje ujście w reakcji łańcuchowej rozmaitych anomalii które w krótkim czasie wypaczyły
strukturę mocy na obszarze całej uczelni. Iskra która przerodziła się w olbrzymi pożar którego nie sposób było kontrolować. Dziesiątki zabitych, jeszcze
więcej rannych i zaginionych. A to i tak była tylko przykrywka, zasłona dymna.- Starszy inkwizytor umilkł na chwilę przyglądając się słonecznym
refleksom odbijającym się na rubinie w jego pierścieniu.
- Celem właściwym była o wiele węższa grupa uczniów i preceptorów. Odcinając sobie dostęp do magii Aennas pozbył się ich konwencjonalnie, przy
pomocy sztyletu. Części z nich poderżnął gardła we śnie, resztę zakłuł na śmierć. Niektórzy nie wiedząc o chaotycznym polu magii próbowali bronić się
przy jej pomocy. Ich zwłoki zidentyfikować było najtrudniej. Zabrakło hmm, materiału. Prócz tego doszły postronne ofiary faktycznego pożaru który się
później rozpętał oraz kilku gwardzistów którzy zastąpili mu drogę podczas ucieczki. Ucieczki za którą wkrótce wyruszył pościg wysłany przez władze
zarówno akademii jak i miasta w którym się ona znajdowała.
- Gdzie udał się po incydencie?
- Poza granice i jurysdykcję naszego świętego cesarstwa. Dokładny rejon wciąż podlega ustaleniu. Ścigany dosyć szybko gubił tropy, często posiłkując
się magią. A ta, jak wiemy choć również pozostawia ślady to jednak ich odczytanie nastręcza odrobinkę więcej trudności aniżeli konwencjonalne metody
tropienia. Lokalizacja którą byli w stanie określić nasi astromanci była mocno przybliżona. Ziemie Hassiru, pustynia Sar' Hadath. Dolina Grobowców. A
to i tak radiant ze sporą tolerancją.- Przyznał krzywiąc się niechętnie. - Swego czasu wysłaliśmy tam kilku specjalnie przeszkolonych braci. - Dodał
widząc pytające pytania młodszego inkwizytora.- Odnaleźliśmy tylko dwóch z czego jeden został zmumifikowany żywcem a drugi popadł w obłęd do tego
stopnia, że gołymi rękoma wyłupił sobie oczy.
- Myślisz, że...
- Myślę, że to nie on. A przynajmniej nie bezpośrednio. Ekspedycja została wysłana w późniejszym czasie, zupełnie poza pościgiem. Jej celem było
zbadanie sprawy tajemnego kultu-bractwa praktykującego zakazane praktyki a swoją siedzibę mającą dokładnie w tamtych stronach. Jakoby. Niemniej
jednak nie odrzucamy poszlaki, że poszukiwany jest z owym bractwem ściśle powiązany. Dziękuję Rodri. To już wszystkie? Świetnie. Możesz udać się na
spoczynek chłopcze, nie, nie zamykaj bramy. Dobrej nocy. - Przerwał na chwilę by odebrać resztę dokumentów i odprawić kancelistę.
- Co dalej? Skończyliście na Sar'Hadath.- Przypomniał Adalbert widząc jak starszy inkwizytor próbuje przypomnieć sobie przerwany wątek.
-Ach tak. Miną dobre trzy dekady zanim Aennas opuści to miejsce i zawita w granice cesarstwa. Jednak kiedy to nastąpi, będzie wtedy znany pod
zupełnie innym imieniem.- Monahan oderwał wzrok od kartkowanych papierów by spojrzeć na ucznia swoim przenikliwym wejrzeniem oczu o barwie
roztopionej stali.- Radjashtam.
Adalbert nieznacznie drgnął na krześle odpowiadając na spojrzenie pełnym zdumienia wyrazem.
- Radjasztam? Przecież to...
- Wirtuoz makabry z Roccano. Ten sam który sprowadził na miasto szaleństwo morderczego szału i zarazę na całą tamtejszą okolicę. Śmierć struchleje,
wszelkie ciało...
-... gdy powstanie jak leżało. Co jeszcze o nim wiemy?
- Jeżeli sam fakt bycia bluźniercą i banitą nie wystarczy, dochodzi przypisywany mu incydent pod Tetyrem kiedy to wspomagając się przeklętym
czarnoksięstwem uchylił wrota piekieł zatrzymując tym samym świętą wyprawę na Samahan i przyczyniając się do śmierci wielu szlachetnych obrońców
wiary. Przestań się głupio uśmiechać. Zdaję sobie sprawę, że naszemu rycerstwu sporo brakuje do ideału a ich pobudki i intencje są jeszcze mniej czyste
od ich ciał i odzienia. Naprawdę uważasz, że powinniśmy raczyć motłoch szczerą prawdą na którą nie jest gotowy? Doprawdy, mam objaśniać ci tak
proste prawidła, Adalbercie?
- Wybacz. Kontynuuj, proszę.
- Jego dalsza działalność zaprowadziła go na północą rubież. Do niewielkiego hrabstewka znanego jak Hexham.
-To tam...?
Monahan potwierdził przymykając na chwilę oczy.- Dostał tam wygodne stanowisko nadwornego maga szybko zjednując sobie samego księcia pana jak
i jego otoczenie. Z czasem stał się nieomal regentem i faktyczna władza na zamku należała do niego. Nie wiem ile w tym było magii a ile dyplomacji, fakt
faktem, że szybko udało mu się zasiąść w radzie książęcej sukcesywnie uzyskując kolejne, coraz większe wpływy. To właśnie wtedy spotkaliśmy się po
raz pierwszy.- Starszy inkwizytor podniósł się zza biurka uznając ten moment za odpowiedni na odświeżenie pamięci i rozprostowanie obolałych
kończyn. Wyjrzał przez okno. Słońce już dawno zdążyło skryć się pod horyzontem i w mieście panował teraz mrok rozświetlony wyłącznie światłem
ulicznych latarń jak i nikłym blaskiem domowych ognisk wypadającym na obskurne brukowane ulice. Z pobliskich tawern powoli zaczynały dobiegać go
pierwsze zwrotki pijackich piosenek.
- Od samego początku domyślał się kim jestem. A byłem tam oczami i uszami naszego Świętego Oficjum. W swoich raportach miałem informować o
każdym posunięciu nekromanty oraz wypatrywać sposobności do pochwycenia go. Jakimś sposobem udało mu się przewidzieć i ominąć czyhające na
niego obławy trafiając do Hexham właśnie. Miejsce które wybrał na swoją siedzibę gwarantowało mu pełen azyl i bezpieczeństwo. Skurwiel świetnie
zdawał sobie z tego sprawę i nie omieszkał mi o tym przypomnieć za pomocą delikatnych aluzji i niedopowiedzeń. W końcu jednak powinęła mu się noga.
Czekając cierpliwie i nie pozwalając się sprowokować w końcu dopiąłem swego. Czarownik wpadł głupio, iście na chłopięcą modłę, brzuchacąc Adalię,
książęcą żonę. Przed samym księciem ukrywał ten fakt bardzo długo pomagając w tym sobie magią. W końcu jednak za sprawą mojej nie chwaląc się,
interwencji kurtyna opadła i władyka otrząsnął się z transu wyrzekając się zaufanego doradcy i pozbawiając go wszystkich dotychczasowych godności.
Wtedy przystąpiliśmy do działania.- Monahan zamilknął w pełnym namaszczenia skupieniu. Jego szare oczy odbijały pomarańczowe światło świec
podczas gdy jego nieobecny wzrok zatrzymał się w bliżej nieokreślonym punkcie. Inkwizytor wracał pamięcią do minionych wydarzeń przywołując
obrazy minionych wspomnień. Adalbert cierpliwie czekał bez słowa nie śmiejąc przeszkadzać.
- Wtedy to nocą jak kir czarną ruszyliśmy do tańca. Przemykając korytarzami starego zamku dopadliśmy go u wrót wraz z ciężarną kochanką. Niezwykle
ciężko było mu się rozstać życiem, bronił się zażarcie swoją diabelską magią rzucając na nas klątwy i zasłaniając się legionem wzywanych na pomoc
upiorów. W końcu jednak musiał ustąpić. Ukrywszy Adalię w lochach pod zamkiem wycofał się do zamkowej wieży. Nim zdążyliśmy przekroczyć jej próg
cała stanęła w płomieniach. Płonęła długo, silnym huczącym ogniem który zdawał się nigdy nie wygasać. Zebrani w dole patrzyliśmy z niedowierzaniem
jak wkrótce nad jej iglicą poczynają zbierać się czarne chmury... Wieża rażona piorunem, iście legendarna symbolika. A potem otaczając ją ze wszystkich
stron mogliśmy tylko patrzeć jak powoli wali się w dół przy wtórze ogłuszającego huku. A wiesz co jest w tym wszystkim najlepsze?- Monahan odwrócił
się od okna, po raz pierwszy od początku całego wywodu spoglądając w kierunku młodego inkwizytora.
- Nie znaleźliśmy tam absolutnie NIC. Wyłącznie gruz i przepalone deski drewnianych konstrukcji, przepadł jak kamień w odmętach. Ludzie szemrali, że
to same demony porwały go do piekła za konszachty których się z nimi za życia dopuszczał.W końcu w tę bajeczkę ukutą przez plebs zaczynali wierzyć
nawet niektórzy z nas... Ta niejasność wielokrotnie spędzała mi sen z powiek. Odcięliśmy mu wszelkie możliwe drogi ucieczki, również tej przy
wykorzystaniu środków magicznych. Na skok między wymiarami nie miał zarówno czasu, sił ani środków. Późniejsze badania biegłych w tej dziedzinie
specjalistów wyłącznie to potwierdziły. Pozostała jednak kwestia wiarołomnej żony. Książę w przypływie gniewu kazał zamurować wszystkie przejścia
prowadzące do lochu w którym ukrył ją czarnoksiężnik. Gdy jego złość nieco opadła udało mi się uzyskać pozwolenie na eksploracje. Prócz utajnionej,
przystosowanej do mieszkania komnatki którą wraz z ciężarnym trupem księżnej tam znaleźliśmy, przyszło nam odkryć rzecz dalece bardziej
przerażającą i godną zainteresowania naszej instytucji. Pod właściwym poziomem lochów natknęliśmy się na drugi, o wiele starszy, w dużej części
oparty na systemie naturalnych pieczar które się tam znajdowały. A w nich- pracownia godna samego władcy piekieł i piekła niemal sięgająca. Cała sieć
jaskiń zaadaptowana na laboratorium koszmarów. Przez wszystkie lata służby na dworze to tutaj ukrywał swoje wynaturzone eksperymenty przed
wzrokiem postronnych osób. Za każdy z tworów które powoływał tam do życia zasługiwał na osobny proces poprzedzony długimi torturami i
zwieńczony spaleniem na stosie. Tym gorzej, że wiele z nich korzystając z nieobecności swojego kreatora wydostało się na wolność. Byliśmy zmuszeni
wyplenić zło z tej jamy ohydy uświęcającym ogniem. Żałuję, że nie było czasu na dokładniejsze oględziny. Nikomu z tam obecnych niespecjalnie podobała
się taka perspektywa niemniej zgromadzone materiały miały charakter dowodowy oraz dydaktyczny. Ilekroć broń wroga wpada w nasze ręce staramy
się poznać ją przynajmniej w stopniu przybliżonym by móc się lepiej bronić przed jej morderczym działaniem. I tak tedy opuściliśmy to miejsce nigdy nie
powróciwszy do niego z powrotem. -Zakończył opowieść, z ciężkim westchnieniem ponownie zasiadając za biurkiem.- Nigdy tam już nie powróciliśmy.
Książę popadł w pijaństwo, zamek w ruinę i w końcu stanął pusty. Co prawda było kilku pretendentów do dziedziczenia ale żaden z nich nie kwapił się
szczególnie do przejmowania tego miejsca. Zaczęły krążyć o nim słuchy, że jest przeklęte. I czego dowiaduję się nagle po dziesięciu latach od całego
wydarzenia?- Spytał z dziwną mieszanką gniewu, rozbawienia i niedowierzania unosząc upierścienione dłonie ku powale.
- A tego, że czarnoksiężnik Radjashtam do niedanwa poszukiwany przez rozporządzenia zarówno cesarskie, Rady Czarodziejów jak i naszego
Inkwizytorium i powszechnie uważany za martwego zostaje zauważony i rozpoznany w odległej krainie zwanej Alaranią. Doprawdy, śmiechu warte!-
Monahan skrzywił wargi w kwaśnym grymasie po czym splunął do pustego kielicha.- Jakkolwiek idiotycznie by to nie brzmiało mamy obowiązek
sprawdzać podobne sygnały. Zwłaszcza jeśli pochodzą z wiarygodnych źródeł. -Zakończył ze zrezygnowanym westchnieniem.- Jak się zapewne
domyślasz tobie przypadnie w udziale chwalebna misja wyruszenia w tamte strony. Tobie i Gavinowi. To pijak i próżniak ale potrafi być przydatny.
Zwłaszcza, że pochodzi z przyległych regionów. Wyruszacie jutro ze świtaniem, na czas misji mianuję cię kapitanem naszej lokalnej gwardii.
Podejrzewam też, że twój towarzysz nie będzie zbyt chętny do współpracy po rewelacjach poprzedniej nocy więc zechciej mu zacytować sankcje jakie
nakłada na inkwizytora niesubordynacja i opieszałe wykonanie rozkazu. Paragraf szósty, ustęp czwarty winien zapewnić odpowiednią spolegliwość i
chęć kooperacji. Idźcie więc i bądźcie jako strzały zaostrzone a ukryte w kołczanie. Działajcie z namysłem i dyskrecją. Wszelkie potrzebne informacje,
glejty i upoważnienia odbierzesz jutro w kancelarii od Rodriego. Idź już.
Wysłuchawszy uważnie instrukcji, młody inkwizytor skłonił się przed Monahanem i zabierając płaszcz ruszył w kierunku drzwi.
- Ach, Adalbercie... Jeszcze jedno.
- Tak?- Jasnowłosy zamierając z dłonią na klamce powoli odwrócił się w kierunku biurka.
- Według ostatnich raportów nasz czarnoksiężnik zdaje się podróżować w dosyć nietypowym towarzystwie którego natura jest dla nas bardzo
niepokojąca...
- Kambion. Piekielnik.- Odgadł młodszy po chwili zastanowienia spoglądając wyczekująco na Monahana.
- Nie wykluczamy takiej możliwości. Opisy są zwykle mało szczegółowe i różnią się od siebie. Ale wszystkie wspominają o albinizmie oraz kilku cechach
hmm, charakterystycznych...
- Zachowam więc szczególną ostrożność. Z uwzględnieniem koniecznych środków.
- Roztropnie. Nie przesadzaj jednak z tą ostrożnością. Decydując się przystać do kompanii czarnoksiężnika tajemniczy bies wykazał się równą
krótkowzrocznością co on sam. A jeśliby ślepy ślepego wiódł, obydwaj w dół wpadną. Nie wróżyłbym tedy zbyt owocnej współpracy pomiędzy nimi
dwoma.- Rzekł uśmiechając się z dozą politowania.- A teraz idź już. Jutro czeka cię dzień pełen pracy.
- Zadbam o to aby był pełn plonów Monahanie. -Oznajmił na pożegnanie by w następnej chwili zniknąć za drzwiami.
Monahan został sam w gabinecie. Miasto za oknem zmieniło się po raz kolejny. W większości domów pogasły już światła a szanty ryczane były coraz
nieskładniej. Stary inkwizytor po raz kolejny zanurzył się w rozważaniach uciekając myślami daleko od swojego gabinetu i całego miasta. Przez jedną
krótką chwilę zdawało mu się, że w zwyczajową muzykę nocy wplata się znajomy akord. Donośny i triumfujący śmiech czarnoksiężnika rozbrzmiał w
tym samym momencie gdy niewyraźne odbicie jego oblicza zamajaczyło na szybie wiercąc spojrzeniem tak przenikliwym, że zdającym się przeszywać na
wylot jak szpony dzikiego zwierza. Mężczyzna otrząsnął się nagle szybko zamrugawszy oczami zaklął niemal natychmiast wydając z siebie urwane
parsknięcie. Kręcąc głową nad własną głupotą skierował swoje kroki ku wyjściu.
- Powinienem dać sobie więcej prawa do odpoczynku...- Mruknął pod nosem zdmuchnąwszy stojącą na biurku świecę i zamykając drzwi od gabinetu by
pogrążyć go w zupełnych ciemnościach.