[Królewskie Ogrody]Miecz, królewna i stara gadzina.
: Śro Paź 13, 2010 10:08 pm
Kto tydzień temu zaproponowałby Kazimirowi jazdę na smoku z pewnością spotkałby się z odmową, dzisiaj leciał na jednym z nich. Nie był przekonany co do tego środka transportu jednak zmusiła go do tego smutna rzeczywistość. Mężczyzna po raz pierwszy raz odczuł, że jazda na wierzchowcu mu nie leży. Te ciągłe wzloty i opadanie przyprawiały go o rozstrój żołądka.
W jego pamięci jeszcze dokładnie odbijały się wydarzenia ostatniej nocy. Szaleńczy upadek i wspinaczka zakończona utratą przytomności. Zdawało się, że to był już jego koniec, ale jednak nie. Kazimir obudził się następnego ranka przy ognisku na jednym z klifów. Siedział przy nim ów chłopak, który dosiadał skrzydlatego wierzchowca, którego zaatakował Kazimir. Mężczyzna nie miał złych zamiarów. Oznajmił, że tak miało być i przybył na tą wyspę tylko z powodu Shengeliego. Z początku barbarzyńca nie chciał uwierzyć w żadne ze słów chłopaka i odszedł. Chłopak rzucił mu tylko, że gdy znajdzie swój miecz na którym zawiśnie martwy wąż z pewnością wróci tu z powrotem. Shengeli oczywiście uznał to za jakieś brednie i ruszył gdzie go nogi poniosły. Skierował się ku szczytom. Jakby inaczej natrafił na swój miecz, leżał wbity obok strumyka. Oczywiście chwycił go, jednak w tym momencie spadło na niego truchło beznogiego padalca. Gdy spojrzał w górę zobaczył lecącego ptaka... Którego chwile potem przebiła strzała. Kazimir postanowił cofnąć się, jednak nie zamierzał zbliżać się do obozowiska chłopaka. Ruszył wzdłuż urwiska, z boku majaczyło mu błękitne morze, które wtedy falowało łagodnie powiewając morską bryzą. W końcu postanowił na chwilę się zatrzymać, usiadł na przywalonym pniu wpatrując się w morską toń. Jak nic w życiu każdego człowieka nie mogło to trwać wiecznie, usłyszał świst... Strzałą pojawiła się nagle przelatując obok jego twarzy. Shengeli podniósł się błyskawicznie, jednak stracił równowagę - ziemia osunęła mu się pod nogami. Ostatnie co zrobił to chwycił za miecz, który wbił obok pnia, jednak na nic to się zdało razem z nim zjechał wzdłuż wzgórza. - Trafił dokładnie w to samo miejsce, w którym dzisiaj się obudził.
- Znowu się widzimy.
Uśmiechnął się mężczyzna.
- Znowu ty! Skąd wiedziałeś! Mów!
- Spokojnie... Najpierw opuśćmy to miejsce, robi się tu niebezpiecznie.
Oznajmił. Zbierając się. Kazimir zauważył, że obóz w którym się dzisiaj obudził był praktycznie spakowany. Kazimir pomimo oporów postanowił ruszyć w końcu za smoczym jeźdźcem...
- Niech Ci będzie... A smok?
Wypalił barbarzyńca, nagle pojmując, że wierzchowiec chłopaka znikł.
- Bezpieczny. Syreńscy łowcy nie znajdą go. Pomóż mi z tymi tobołami.
- Ale wyjaśnisz wszystko?
- Oczywiście.
Razem z jeźdźcem zeszli w dół wzgórza w kierunku niedużego źródła wypływającego wprost z półki skalnej. Minęli ją i niecałą staję weszli pomiędzy skały. Okazało się, że był tam jaskinia. Weszli w pomiędzy ciągnące się szare kamienie tonąc w ciemnym jak noc mroku. Trwało to zaledwie moment, chwile później wyłonili się na powierzchnie. Okazało się, że znaleźli się w miejscu niedużej wyrwy. Na samym środku zobaczyli nieckę wypełnioną wodą w której widać było mordę smoczej gadziny.
- A więc mów.
Powiedział Kazimir gdy zrzucili toboły pod półkę skalną.
- Hmmm...
Westchnął mężczyzna.
- Zastanawiałeś się kiedyś nad tym kto kieruje naszym losem? Czym jest przeznaczenie? Otóż ja jestem jego wysłannikiem...
Kazimir zmrużył oczy, w całym tym zamieszaniu w końcu doszło do niego o czym mówi mężczyzna.
- Wiem co chcesz powiedzieć... Jesteś jego uniżonym sługą?
- Dokładnie.
- Więc z czym On Cię tutaj przysyła?
- I w tym cała tajemnica...
Uśmiechnął się chłopak...
Mocny powiew wiatru rozwiał smolistoczarne włosy barbarzyńcy. Układanka zaczynała nabierać sensu. Doran bo tak nazywał się ów chłopak nie był nikim wielkim, był synem ubogiego kowala z dalekiego miasta Ekradon. Podobnie jak Kazimir także otrzymał misje od Niego. Wszystkie informacje na temat przyszłych wydarzeń jakie posiadał Doran, otrzymał widząc jasne białe światło...
Gadzina zatoczyła koło zniżając się coraz niżej zgrabnego pałacu królowej Arii. Tak jak zapowiedziano w tej chwili nikt nie ujrzał ich na ciemnym niebie. Zbliżyli się ku terenom zielonym pałacu zgrabnie lądując na samym środku, tuż obok wielkiej fontanny. Tu mieli czekać... Tak zaplanowano...
W jego pamięci jeszcze dokładnie odbijały się wydarzenia ostatniej nocy. Szaleńczy upadek i wspinaczka zakończona utratą przytomności. Zdawało się, że to był już jego koniec, ale jednak nie. Kazimir obudził się następnego ranka przy ognisku na jednym z klifów. Siedział przy nim ów chłopak, który dosiadał skrzydlatego wierzchowca, którego zaatakował Kazimir. Mężczyzna nie miał złych zamiarów. Oznajmił, że tak miało być i przybył na tą wyspę tylko z powodu Shengeliego. Z początku barbarzyńca nie chciał uwierzyć w żadne ze słów chłopaka i odszedł. Chłopak rzucił mu tylko, że gdy znajdzie swój miecz na którym zawiśnie martwy wąż z pewnością wróci tu z powrotem. Shengeli oczywiście uznał to za jakieś brednie i ruszył gdzie go nogi poniosły. Skierował się ku szczytom. Jakby inaczej natrafił na swój miecz, leżał wbity obok strumyka. Oczywiście chwycił go, jednak w tym momencie spadło na niego truchło beznogiego padalca. Gdy spojrzał w górę zobaczył lecącego ptaka... Którego chwile potem przebiła strzała. Kazimir postanowił cofnąć się, jednak nie zamierzał zbliżać się do obozowiska chłopaka. Ruszył wzdłuż urwiska, z boku majaczyło mu błękitne morze, które wtedy falowało łagodnie powiewając morską bryzą. W końcu postanowił na chwilę się zatrzymać, usiadł na przywalonym pniu wpatrując się w morską toń. Jak nic w życiu każdego człowieka nie mogło to trwać wiecznie, usłyszał świst... Strzałą pojawiła się nagle przelatując obok jego twarzy. Shengeli podniósł się błyskawicznie, jednak stracił równowagę - ziemia osunęła mu się pod nogami. Ostatnie co zrobił to chwycił za miecz, który wbił obok pnia, jednak na nic to się zdało razem z nim zjechał wzdłuż wzgórza. - Trafił dokładnie w to samo miejsce, w którym dzisiaj się obudził.
- Znowu się widzimy.
Uśmiechnął się mężczyzna.
- Znowu ty! Skąd wiedziałeś! Mów!
- Spokojnie... Najpierw opuśćmy to miejsce, robi się tu niebezpiecznie.
Oznajmił. Zbierając się. Kazimir zauważył, że obóz w którym się dzisiaj obudził był praktycznie spakowany. Kazimir pomimo oporów postanowił ruszyć w końcu za smoczym jeźdźcem...
- Niech Ci będzie... A smok?
Wypalił barbarzyńca, nagle pojmując, że wierzchowiec chłopaka znikł.
- Bezpieczny. Syreńscy łowcy nie znajdą go. Pomóż mi z tymi tobołami.
- Ale wyjaśnisz wszystko?
- Oczywiście.
Razem z jeźdźcem zeszli w dół wzgórza w kierunku niedużego źródła wypływającego wprost z półki skalnej. Minęli ją i niecałą staję weszli pomiędzy skały. Okazało się, że był tam jaskinia. Weszli w pomiędzy ciągnące się szare kamienie tonąc w ciemnym jak noc mroku. Trwało to zaledwie moment, chwile później wyłonili się na powierzchnie. Okazało się, że znaleźli się w miejscu niedużej wyrwy. Na samym środku zobaczyli nieckę wypełnioną wodą w której widać było mordę smoczej gadziny.
- A więc mów.
Powiedział Kazimir gdy zrzucili toboły pod półkę skalną.
- Hmmm...
Westchnął mężczyzna.
- Zastanawiałeś się kiedyś nad tym kto kieruje naszym losem? Czym jest przeznaczenie? Otóż ja jestem jego wysłannikiem...
Kazimir zmrużył oczy, w całym tym zamieszaniu w końcu doszło do niego o czym mówi mężczyzna.
- Wiem co chcesz powiedzieć... Jesteś jego uniżonym sługą?
- Dokładnie.
- Więc z czym On Cię tutaj przysyła?
- I w tym cała tajemnica...
Uśmiechnął się chłopak...
Mocny powiew wiatru rozwiał smolistoczarne włosy barbarzyńcy. Układanka zaczynała nabierać sensu. Doran bo tak nazywał się ów chłopak nie był nikim wielkim, był synem ubogiego kowala z dalekiego miasta Ekradon. Podobnie jak Kazimir także otrzymał misje od Niego. Wszystkie informacje na temat przyszłych wydarzeń jakie posiadał Doran, otrzymał widząc jasne białe światło...
Gadzina zatoczyła koło zniżając się coraz niżej zgrabnego pałacu królowej Arii. Tak jak zapowiedziano w tej chwili nikt nie ujrzał ich na ciemnym niebie. Zbliżyli się ku terenom zielonym pałacu zgrabnie lądując na samym środku, tuż obok wielkiej fontanny. Tu mieli czekać... Tak zaplanowano...