Szepczący LasLilie na wietrze

Utopijna kraina druidów, zwierząt i wszystkich baśniowych istnień. Miejsce przyjazne dla każdego stworzenia. Ogromny las położony w górskiej dolinie, gdzie nic nie jest takie jak się wydaje.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Meliel
Zbłąkana Dusza
Posty: 4
Rejestracja: 1 rok temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Inna , Zielarz , Badacz
Kontakt:

Lilie na wietrze

Post autor: Meliel »

         Drobna istotka śmignęła między drzewami, sprawiając, że ich liście zaszeleściły niespokojnie. Suche gałązki i inne elementy tworzące ściółkę chrzęściły pod bosymi dziewczęcymi stopami, jednak właścicielka tychże nie zwracała uwagi na dźwięki otoczenia. Zagłuszało je bowiem szaleńcze bicie jej własnego serca i ciężki oddech, zdający się wypełniać nie tylko płuca, ale i głowę.
         I głosy. Kakofonia męskich głosów, to śmiejących się, to przekrzykujących się między sobą, to nawołujących. Jak to łowcy polujący na zwierzynę.
         Tym razem ich zwierzyną była anielica. Uciekała przed nimi co sił w nogach; gęste korony drzew uniemożliwiały jej rozłożenie skrzydeł i wzbicie się w niebo, biegła więc przez las, raniąc stopy o leżące gdzieniegdzie małe, ale twarde i szorstkie kamienie. Nigdy wcześniej nie znalazła się w takiej sytuacji, dlatego jej umysł wypełniały paniczne myśli. I przerażająca wręcz pewność, iż jej próba ucieczki jest daremna - to tylko kwestia czasu, kiedy banda zbirów w końcu ją dopadnie. Mimo to, niebianka nie przestawała biec, zupełnie jakby od tego zależało jej życie. I kto wie - może właśnie tak było…?

         Ale zacznijmy od początku…
✧⋄⋆⋅⋆⋄✧⋄⋆⋅⋆⋄✧⋄⋆⋅⋆⋄✧⋄⋆⋅⋆⋄✧

         Potężna wierzba górowała nad gąszczem roślinności, stłoczonym pod szklaną kopułą. Zdawało się, że jej czubek niebawem dosięgnie sufitu, drobnolistne gałązki zaś spuszczały się z głównych konarów niemalże do samej ziemi, raz po raz smyrając po plecach pochylone nad rzędem paproci dziewczę.
         Meliel przerwała zakopywanie korzeni, wyprostowała się i przekrzywiła łagodnie głowę, przyglądając się z uśmiechem nowemu egzemplarzowi w swojej imponującej kolekcji.
         - No, tutaj będzie ci dobrze; ładna pogoda, miła okolica… sami swoi. - Przesunęła delikatnie dłonią po jednym z jasnozielonych liści, po czym wróciła do uklepywania ziemi. Nuciła przy tym cichutko autorską melodię, idealnie komponującą się z szmerem ocierających się o siebie roślin.
         Poza anielicą, w szklarni nie było dziś nikogo. Czasem zdarzało się, że któryś z sąsiadów wpadał na chwilę pod jej dach, by oddać się chwili zadumy lub pogawędzić z ciemnowłosą ogrodniczką. Z tego powodu Meliel nigdy nie zamykała drzwi na klucz. Nie przeszkadzało jej nienachalne towarzystwo innych aniołów, które traktowały jej ogród z szacunkiem i nie przeszkadzały jej podczas pracy, gdy z nosem w liściach zdawała się nie zauważać cudzej obecności.
         Anielskiego posłańca również zauważyła dopiero po chwili, gdy podniosła wzrok znad nowo posadzonej paprotki. Jak długo tam stał? - Meliel nie była pewna. Mógł przyglądać jej się od dłuższego czasu, jednak nie zakłócił jej spokoju, póki ona sama nie skierowała spojrzenia w jego stronę. Anioł przywitał się z nią uśmiechem, który dziewczyna odwzajemniła. Podniosła się z klęczek i otarła czoło przedramieniem, zostawiając na nim brązową smugę wilgotnej ziemi. Widok ten wywołał cichy śmiech posłańca, jednak sama Mel nie zwróciła na to większej uwagi.
         - Witaj, Azariaszu - skłoniła lekko głowę. Cień padł na twarz niebianki, sprawiając że zieleń jej oczu ustąpiła miejsca łagodnej szarości. - Co cię do mnie sprowadza? Przyjacielska wizyta czy interesy?
         - Obawiam się, że to drugie. - Anioł, sięgnął do niewielkiej torby, przytroczonej do skórzanego pasa. Owa torba była jedynym ciemnym elementem na tle jego śnieżnobiałego odzienia. Wyjął z niej zwinięty w rolkę kawałek pergaminu.
         Uśmiech na twarzy Meliel przygasł, jej twarz przybrała wyraz powagi i skupienia. Ktoś, kto znał ją lepiej, mógłby dostrzec w tym wyrazie delikatną nutkę paniki, skrytą w kącikach jej ust i oczu. Wyciągnęła rękę, by przejąć archanielski list, z treścią kolejnego zadania.
         Opisy jej zleceń wyglądały dwojako: albo znała nazwisko osoby, którą miała wystawić na próbę, ale sama musiała dojść do tego, jak ową próbę przeprowadzić - albo dostawała konkretne działanie do wykonania, lecz nie wiedziała, kto w tym działaniu był poddawany próbie. Nigdy nie otrzymywała pełnych informacji. Teraz też, kiedy rozwinęła pergamin, jej oczom ukazało się proste słowo:
         “Interweniuj.” - oraz opis miejsca, w którym miała się pojawić. W odpowiednim, rzecz jasna, czasie.
         Zmarszczyła lekko brwi. Tak nieprecyzyjnych wytycznych nie dostała od bardzo dawna, jeśli w ogóle kiedykolwiek. Kusiło ją, by poprosić Azariasza o wyjaśnienie, jednak zdążyła już zrozumieć, że on, jako zwykły posłaniec, wiedział tyle samo, co ona. Co sprowadzało się właściwie do niczego. Westchnęła. A potem wetknęła list za pasek od sukienki i skierowała się w stronę domu. Według danych, miała się zjawić w odpowiednim miejscu jeszcze tego samego dnia; nie miała więc zbyt wiele czasu na to, by doprowadzić się do porządku po pracy.
         - Meliel… Miałabyś coś przeciwko, gdybym przycupnął tu sobie na chwilę podczas twojej nieobecności?
         - Nie miałabym. Cupaj śmiało - pomachała Azariaszowi na odchodnym i opuściła swoją bezpieczną świątynię.


         Niebawem dotarła na miejsce swojego zlecenia. Zadzierała głowę, wpatrując się w potężne karczmisko, zbudowane na rozdrożu. Ze środka dobiegał hałas, który już stąd nieprzyjemnie drażnił czuły słuch anielicy… ale w takich miejscach to normalne, prawda? Przymknęła na chwilę oczy, wzięła głęboki oddech przez nos i przekroczyła progi gospody.
         I wpadła w sam środek chaosu.
         Zdążyła zostać popchnięta i szturchnięta z pół tuzina razy, zanim zorientowała się, że wewnątrz karczmy trwa w najlepsze jakaś jatka. Nie miała pojęcia, o co chodziło, a podjudzeni gapie nieszczególnie byli skorzy do udzielania odpowiedzi na pytania, które niebianka starała się im zadawać. Przedzierała się przez tłum, usiłując rozeznać się w sytuacji, w czym zdecydowanie nie pomagały latające tu i ówdzie naczynia, przed którymi trzeba było robić uniki, jeśli się nie chciało skończyć z rozbitą głową.
         Nie wyglądało to dobrze. Dwaj mężczyźni, otoczeni przez kółko zapalonych kibiców, urządzili sobie dość krwawe mordobicie. Wokół latały drzazgi. Śmierdziało rozlanym alkoholem i świeżą krwią. Walczący sprawiali wrażenie silnych, ale przynajmniej bili się na pięści i nikt nie używał magii. To nieco ułatwiało sprawę, bowiem w przeciwnym wypadku interwencja byłaby jeszcze trudniejsza, a i bez tego Meliel żywiła całkiem silne obawy o to czy jej umiejętności okażą się wystarczające, by wyjść z tej akcji bez szwanku. Zakrwawione twarze rozbójników nie dodawały otuchy. Przez dłuższą chwilę anielica stała jak sparaliżowana, zupełnie nie wiedząc, jakie kroki powinna podjąć, aż nagle szala zwycięstwa przechyliła się na stronę jednego z mężczyzn, który uniósł dłonie w geście kapitulacji… a jego przeciwnik, zamiast honorowo zakończyć walkę, rzucił się na przegranego ze zdwojoną siłą i raz za razem obijał jego twarz na klepisku.
         Wtedy Meliel interweniowała. Intuicyjnie sięgając po magię życia, zatrzymała oddech agresora; nie na tyle, by go udusić, ale wystarczająco długo, by na krótką chwilę pozbawić go przytomności. Leżący pod nim mężczyzna nie wahał się; wykorzystał podarowane mu kilka sekund, by w mgnieniu oka odwrócić losy tej walki. Teraz to on znalazł się na górze, a już zaraz kilku obserwatorów porzuciło swoje bierne postawy. Podnieśli nieprzytomnego delikwenta z ziemi i wywlekli go poza karczmę. Ostateczny zwycięzca tego starcia wstał zaś i splunął zamaszyście. A potem powiódł wzrokiem po zebranej wokół gawiedzi.
         Jego spojrzenie spoczęło na Meliel.
         Anielica instynktownie postąpiła krok do tyłu, chcąc schować się przed jego wzrokiem, jednak biel jej ubrań na bladej cerze zbyt mocno rzucała się w oczy w panującym w gospodzie półmroku. Mężczyzna kiwnął głową w jej stronę.
         - Ty - powiedział, niebezpiecznie się do niej zbliżając. - Czego się wtrącasz?
         - Ja… ja… - Meliel wciąż się cofała, w panice rozglądając się za najlepszą drogą ucieczki. - Ja tylko… To było niesprawiedliwe. Chciałam pomóc… To, co robił tamten człowiek, było złe.
         Mężczyzna zatrzymał się na chwilę i zaniósł się śmiechem, który udzielił się niektórym z otaczających go ludzi, najwyraźniej stanowiących jakąś grupkę. Niebianka poczuła się jeszcze mniej pewnie.
         - Złe, powiadasz? - powtórzył tymczasem jej rozmówca. - No to chyba stanęłaś po niewłaściwej stronie, złociutka. Zapytam ostatni raz: po kiego czorta się wtrącasz w nieswoje sprawy?
         - Ja… Takie dostałam rozkazy. To wszystko.
         - Rozkazy?
         Jakiś chudy dryblas zbliżył się do mężczyzny i wyszeptał mu coś na ucho. Meliel nie dosłyszała jego słów, ale poczuła jak spoczywające na niej spojrzenie wyostrza się. Miała co do tego złe przeczucia.
         I nie pomyliła się.
         - Masz pecha, ptaszyno. Zdecydowanie stanęłaś po niewłaściwej stronie. Trochę mi cię nawet żal, ale trzeba oddzielać życie prywatne od zawodowego, co nie?
         W dłoni mężczyzny błysnął kawałek metalu. Meliel uchyliła się w ostatniej chwili, inaczej ostrze noża tkwiłoby teraz idealnie w środku jej głowy; wbiło się jednak w drewnianą kolumnę, podtrzymującą sklepienie. Anielica nie czekała aż w jej stronę poleci następny. Zanurkowała pod nogi świadków tego zdarzenia, pod którymi przeczołgała się do drzwi - a opuściwszy budynek, rzuciła się biegiem w stronę gęstwiny drzew.
✧⋄⋆⋅⋆⋄✧⋄⋆⋅⋆⋄✧⋄⋆⋅⋆⋄✧⋄⋆⋅⋆⋄✧

         I teraz była tu, uciekając przed bandą goniących ją zbójów. Mimo że to było najszybsze tempo, na które było ją stać, nadal była zbyt wolna. Słyszała coraz bliżej głosy polujących na nią mężczyzn.
         - Nie dajcie jej uciec! Taka żyła złota na na srebrnej tacy nie trafia się codziennie!
         Żyła złota? Meliel nie miała pojęcia, o czym oni wygadują. Ale na srebrnej tacy nie zamierzała im się podawać, co to to nie! Tym bardziej, że owi panowie nie mieli wobec niej przyjaznych zamiarów, o czym świadczył fakt, że jedynie cudem nie leżała teraz na deskach karczmy z nożem w mózgu. Tu jej się zdecydowanie poszczęściło, ale całość okoliczności, powiedzmy sobie szczerze, nie układała się na korzyść anielicy. Jak to możliwe, że nagle znalazła się w takiej sytuacji?
         Zacisnęła powieki, biegnąc już na oślep, w duchu wołając do Pana i wszystkich dobrych dusz, by zlitowały się nad nią i zabrały ją stąd, zanim zrobią to tamci z tyłu.

         A jak wie doskonale każdy anioł, Pan zawsze słucha, gdy jego wierni wołają w potrzebie.
Awatar użytkownika
Pei
Zbłąkana Dusza
Posty: 3
Rejestracja: 1 rok temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Pei »

Wiosna tego roku była przyjemna, delikatna w nadejściu i życzliwa w cieple, pozwalając roślinności leśnej i polnej osiągnąć swój pełen potencjał. Pei umiał to docenić, nawet jeśli nadzieja ładniejszej pogody zawsze skutkowała częstszymi wizytami ze strony mieszkańców miasteczka: lekkie przeziębienia, kaszle, bóle gardła, małe konsekwencje rozłamu między rozgrzaniem promieniami słonecznymi i chłodem izb, których kamienne ściany jeszcze nie zdążyły się nagrzać. Pei cieszył się, że nie musiał martwić się o malejące zapasy ziół, pewny, że w niedługiej przyszłości będzie w stanie zebrać ich dość na kolejny sezon.

Las tego dnia był raczej spokojny, głównie szum liści poruszanych delikatnym wiatrem i jego własne kroki, chrzęst ściółki pod butami. Ostatnie kilka dni pogoda raczyła ich brakiem deszczu i pięknym słońcem, co zawsze dawało roślinom idealne warunki – ziemia wciąż nasączona roztopami, ale dość już sucha na powierzchni, i dość słońca, żeby wszystko nakłonić do zielenienia się. Jednak na horyzoncie zaczynały się powoli zbierać chmury, a nie ważne, jak miła wiosna by nie była, zdarzało jej się ulegać kaprysom raczej częściej niż rzadziej. Idealny moment na małą wycieczkę.

Potrzebował kory brzozy, a te lubiły się chować głębiej, między innymi drzewami. Nie przeszkadzało mu to, zmiana pogody nie wydawała się nadejść jeszcze dzisiaj. Może nocą. Musiał jeszcze podejść nad strumień, później, najlepiej zaraz przed zapadnięciem zmroku, kiedy kwiaty zaczynały się zamykać. Idąc znanymi sobie ścieżkami, zastanawiał się, czy z tej konkretnej wycieczki wróci już mokry.

Odetchnął powietrzem przesyconym zapachem lasu. Czasami, wśród codziennej rutyny, zapominał jak bardzo wyjątkowe jest to miejsce.

I jak dziwnie działa na dźwięki.

Usłyszał zamieszanie na długo wcześniej niż był w stanie zrozumieć, co znaczą najgłośniejsze krzyki. Zwolnił, ale z każdym kolejnym krokiem wydawały się dobiegać z coraz mniejszej odległości, więc najwyraźniej zmierzały w jego kierunku, albo on w ich, chociaż jeszcze nie do końca był w stanie rozpoznać słowa, poza ewidentnym podekscytowaniem, jaki rozbrzmiewał w ich tonie. Wyścig? Polowanie?

Minutę czy dwie później już wiedział, że ich drogi nie do końca ze sobą kolidowały. Pokrzykiwania dochodziły raczej z jego lewej strony, ale nieustannie się zbliżały. Jeśli stanąłby w miejscu, ktoś prawdopodobnie by się na niego natchnął, ale czuł, że wolałby do tego nie dopuścić. Niemniej jednak przystanął i nasłuchiwał. Ciekawiło go, czy udałoby się mu usłyszeć, za jakim zwierzęciem gonił ten pościg godny polowania na niedźwiedzia, chociaż w tych lasach nie spotkał się nawet ze śladami niczego większego od jeleni.

Usłyszał trzask gałązki znacznie bliżej niż powinien, znacznie bliżej niż wskazywałyby krzyki, jeśli to myśliwi byliby za niego odpowiedzialni. Trzask, trzask; Pei zmarszczył brwi, nie rozpoznając rytmu kroków, który nie zgadzał się z żadnym, którego zdążył się do tej pory nauczyć, zbyt wolny dla mniejszych mieszkańców lasu, zbyt szybko dla większych. Pasował mu tylko do ludzkiego biegu, ale dlaczego ktoś miałby biec przed główną masą pogoni…

Kiedy zrozumiał, w jaką sytuację nieświadomie się wpakował, zacisnął szczęki, skupiając się na naturalnej iskierce buntu niż na kiełkującym strachu. Zdążył usłyszeć od mieszkańców o grupie jakichś obdartusów, którzy postanowili się zatrzymać w niedalekiej gospodzie. Ponoć aż strach było na nich patrzeć, jeszcze któryś gotowy byłby zabić, jakby tylko mu się takie spojrzenie nie spodobało. Jeśli handlarze niewolników, jeśli właśnie takowymi byli, albo jacyś łowcy głów, bo i o takich nie trudno, trafiliby na niego tak po prostu w środku lasu… W zależności od wartości ich oryginalnej zwierzyny, mogliby się pokusić i o kotołaka. Nie znał swojej ceny na czarnym rynku, ale nie wątpił, że zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie w stanie taką ustalić.

Zwykle nie martwił się takimi rzeczami. Może i ludzie nie zawsze traktowali go najmilej, ale nie był to powód do paranoi, mimo że czasami myśli skaczą do najczarniejszych scenariuszy. Nie mógł jednak wykluczyć, że jeśli trafiłby w ręce handlarzy niewolników, byłby dla nich dość bezwartościowy, żeby go zostawili w spokoju.

Nie znaczyło to jednak, że zostawi kogokolwiek, kogo ścigali, na pastwę losu.

Nagle dotarło do niego, że kroki rozbrzmiewały bardzo blisko. a zaraz potem między drzewami mignęła mu jakaś sylwetka. Tutaj, w tej części lasu, drzewa nie rosły aż tak gęsto, żeby skutecznie ją zakamuflować. Dziewczyna – bo zakładał, że to dziewczyna, drobna, w białej sukience, tak bardzo kontrastującej z brązami i zielenią lasu, że równie dobrze mogłaby mieć na plecach wymalowaną tarczę strzelecką – poruszała się tak chaotycznie, że cudem było, że jeszcze nie uderzyła w żaden z pni. Widział, jak się potyka, niemal tracąc równowagę, i zanim zdążył dokładniej to przemyśleć, jego ciało już było w ruchu, a adrenalina zaczęła buzować w jego żyłach, zawężając postrzeganie do tu i teraz.

Dogonienie jej nie zajęło długo, wystarczyła lekka korekta jego pierwotnej trasy i już był zaraz przy niej. Złapał ją za ramię, nie tracąc czasu na przyglądanie się, i korzystając z jej pędu obrócił ich tak, żeby stali twarzą niemal prostopadle do miejsca, z którego biegła. Chciał coś powiedzieć, uspokoić, ale każda sekunda zwłoki pozwalała pościgowi się zbliżyć. Nie mieli czasu. Dosłownie kilka metrów dalej, w kierunku, w którym ich zwrócił, drzewa rosły zbite w małą gromadkę, tworząc miniaturowy zagajnik. Nic nadzwyczajnego, jednak dość, żeby posłużyć jako tymczasowa kryjówka, o ile nic nie nakłoni ścigających do nagłej zmiany kierunku pościgu.

Kiedy tylko tam dotarli, odwrócił się do dziewczyny – tak, dziewczyny, której sukienka nie była już tak biała, jak wydawała się z daleka, której włosy opadały na twarz, skutecznie ją zakrywając – i nie myśląc przyciągnął ją do siebie, opierając się plecami o jeden z pni i delikatnie ją obejmując. Skrzywił się na takie naruszenie jej przestrzeni osobistej, ale po tym, jak poczuł na sobie jej ciężar ciała, zgadywał, że była wykończona. Może intuicyjnie to wyczuł i właśnie dlatego, nie myśląc, pozwolił sobie na takie zachowanie, ale na wymówki jeszcze znajdzie się czas. W tej pozycji nie mógł zobaczyć jej miny, ale czuł, jak gwałtownie nabiera powietrza w płuca. Jej oddech wydawał się głośniejszy niż krzyki, które zdawały się powoli ich mijać.

- Shhh, spróbuj uspokoić oddech – odezwał się, ściszając już głos. Starał się brzmieć uspokajająco, ale nie winiłby jej, jakby zaraz się mu wyrwała z krzykiem i sprzedała policzek. Po prostu miał nadzieję, że jest dość świadoma swojej sytuacji, żeby poczekać z tym, aż będzie po wszystkim. – Nie powinni nas tu znaleźć, ale musimy być cicho. Wszystko będzie dobrze. Nie zrobię ci krzywdy.

Wiedział, jak to może brzmieć, ale nie mógł nic innego wymyślić. Czuł pod palcami delikatny materiał jej sukienki, gwałtowne ruchy klatki piersiowej, a po chwili jego instynkty znowu wzięły nad nim górę. Położył rękę na jej głowie, delikatnie, w geście, który sam osobiście uznawał za kojący, kiedy jeszcze jako dziecko był brany w ramiona swojej mamy, ogarnięty jakimiś mocnymi emocjami. Skoro już trzymał ją w objęciach, mógł spróbować sprawić, żeby było to jak najmniej niezręczne.

Jej włosy były lekko splątane ucieczką, miejscami poprzeplatane małymi listkami z drzewek, które dopiero co zaczynały przypominać drzewa. Były jednak tak miękkie, że sam ich dotyk pozwolił adrenalinie krążącej w jego żyłach trochę się uspokoić i samemu rozluźnić, opierając się trochę bardziej o pień za sobą. Teraz pozostało im to tylko przeczekać. Miał nadzieję poczekać do momentu, aż będą mogli bezpiecznie opuścić kryjówkę i mieć nadzieję, że nie zostanie zgłoszony do lokalnych władz za nieodpowiednie zachowanie względem damy.
Awatar użytkownika
Meliel
Zbłąkana Dusza
Posty: 4
Rejestracja: 1 rok temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Inna , Zielarz , Badacz
Kontakt:

Post autor: Meliel »

         Meliel wiedziała, że istnieją ludzie, którzy czerpią satysfakcję z polowań. Wprawdzie jeśli chodzi o alarańską kulturę, znacznie bardziej interesowały ją mity i obrzędy, w których wykorzystywano specyficzne rośliny, niż zwyczajowe rozrywki szlachty i plebejuszy, ale i o tym zdarzyło jej się co nieco poczytać. Choć sama nie rozumiała jaką przyjemność może sprawiać gonienie po lesie jego bogu ducha winnych, przerażonych mieszkańców, to nie ośmieliłaby się kwestionować ludzkich tradycji. Nigdy jednak nie sądziła, że dane jej będzie osobiście wziąć udział w takim właśnie polowaniu.
         A już na pewno nie jako zwierzyna.
         Odkąd wiele lat temu pewien dobry przyjaciel spacyfikował delikwentów, którzy uprzykrzali jej życie, anielica nie spotkała się z żadnymi przejawami agresji, skierowanymi w jej stronę. O ile misja Meliel nie wymagała pozostania w ukryciu, mieszkańcy Alaranii witali ją raczej przyjaźnie, w najgorszym wypadku neutralnie czy z lekką dozą nieufności, lecz jeszcze nigdy dotąd nie zawisła nad nią bardzo realna groźba śmierci. Albo jakichś innych okoliczności, które, czymkolwiek by się nie okazały, z pewnością nie byłyby miłe.
         Najgorsze w tym wszystkim było przekonanie, że nie zdoła uciec. Zaczynało brakować jej tchu, a stopy nie chciały poruszać się tak szybko, jak powinny, jeśli chciały ponieść ją z dala od ścigających niebiankę zbójów. Podjęła niebywale głupią decyzję, gdy wybrała las jako kierunek swojej ucieczki. Pozbawiając się możliwości rozpostarcia skrzydeł, sama na siebie ściągnęła zgubę, ale któż mógł ją winić, kiedy jej jedyną siłą napędową była czysta panika. Mało w tym jednak było pocieszenia. Martwemu nie robi różnicy, z jakiego powodu nie żyje, prawda?
         Pan jednak najwyraźniej miał wobec Meliel zgoła inny plan niźli padnięcie ofiarą podrzędnych zbirów, dumnie określających się mianem łowców nagród. A może Pan nie miał z tym nic wspólnego… Tego nie sposób ustalić, można jedynie snuć gdybania. Co się zaś tyczy faktów, anielica miała szczęście. Znacznie większe, niż można się było spodziewać, choć w owej chwili nie mogła tego jeszcze wiedzieć.
         Biegła na oślep, ryzykując rozbicie czaszki na jakimś drzewie, nie mogła więc widzieć zbliżającej się do niej postaci, dopóki ich spotkanie nie przybrało fizycznego charakteru. Poczuwszy szarpnięcie za ramię, krzyknęła cienkim głosem i natychmiast szeroko otworzyła oczy; spodziewała się zobaczyć zbójecką gębę, wyszczerzoną w okrutnym uśmiechu. Nie była do końca pewna, co lub kogo miała przed oczami - wszystko wydarzyło się w ciągu kilku gwałtownych uderzeń serca - ale nie stawiała oporu, kiedy ów ktoś pociągnął ją w sobie tylko znaną stronę. W jego ruchach nie było czuć brutalności, jedynie ostrożność i pośpiech - obie te rzeczy były wskazane w przypadku kogoś, kogo aktualnym priorytetem jest wymknięcie się pościgowi. Biorąc pod uwagę wszelkie okoliczności, podświadomość Mel uznała, iż lepszym taktycznie posunięciem będzie danie się poprowadzić nieznajomemu z lasu, niźli wpaść w ręce zbirów z karczmy. Tylko w przypadku tego pierwszego mogła mieć choć cień nadziei, że nie będzie miał wobec niej złych zamiarów.
         Trzymała się kurczowo owej nadziei, choć większa część jej umysłu znajdowała się w kompletnym chaosie. Kiedy została przyciągnięta i zamknięta w objęciach, nie miała pojęcia, co począć. Wyrwać się? Uciekać? Schować w nich? Poddać się? Zacząć krzyczeć? … Nie, lepiej nie. To jeszcze z powrotem zwabi tutaj tamtych. Z dwojga złego Meliel wolała być przytulana przez jednego obcego mężczyznę niż robić za cel do rzucania nożami dla tuzina.
         Jego cichy głos nieco przywołał ją do porządku. Skupiła się na tym dźwięku, równocześnie starając się z całych sił wyrównać oddech. Nie było to łatwe w jej obecnym stanie; kiedy hamowała usilnie chcące się wydostać na zewnątrz fale powietrza, miała wrażenie, że ciśnienie rozsadzi ją od środka, szukając ujścia przez uszy. Mimowolnie zaczęła się trząść. Zacisnęła dłonie w pięści, jakby to miało pomóc nad tym zapanować, zacisnęła również powieki. Udawała, że wcale nie istnieje. Nie było jej tutaj. Nic a nic.
         I wtedy to poczuła. Dłoń na swojej głowie. Gest tak delikatny, że zupełnie niepasujący do sytuacji, w jakiej się znajdowała. W jakiej obydwoje się znaleźli. To był niesamowicie silny kontrast: agresja i groźby w zestawieniu z niespodziewaną łagodnością. Anielica otworzyła na chwilę oczy, zaskoczona, by po chwili zamknąć je na powrót, pozwalając sobie na chwilę wytchnienia; odruchowo wtuliła twarz w materiał okrywający pierś osoby, która właśnie najprawdopodobniej uratowała jej życie. Może i było to niestosowne, może także naiwne, ale… pachniał lasem i ziołami. To był dobry zapach. Przypominał Meliel dom; jej szklarnię, jej świątynię, w której się czuła bezpiecznie. Ktoś, kto pachniał domem, nie mógł chcieć jej skrzywdzić. Prawda?
         - Szałwia… - Z jej ust wyrwał się cichuteńki pomruk, z którego nawet nie zdała sobie sprawy.
         Nie wiedziała, jak długo stali pod drzewem w tej pozycji. Mogło to trwać sekundy, mogło całe minuty, wystarczyło jednak, żeby łowcy nagród oddalili się poza zasięg wzroku tudzież słuchu. W końcu niebianka odważyła się na długi, ciężki wydech, wraz z którym wypuściła wstrzymywane weń napięcie. Nie całe, rzecz jasna; stres wciąż sprawiał, że lekko drżała, ale nie czuła już, że dusi się własnym oddechem. Jakkolwiek absurdalnie mogło to brzmieć.
         Odsunęła się odrobinę, chcąc przyjrzeć się nieoczekiwanemu wybawcy. Musiała nieco zadrzeć głowę, by spojrzeć mu w twarz, bowiem był od niej znacznie wyższy. Zamrugała oczami, przesuwając spojrzeniem po kocich uszach i ciemnych włosach, zatrzymując się na chwilę na życzliwym spojrzeniu. Jeśli ją spowijała biel, on był jej całkowitym przeciwieństwem. Choć jej domniemana biel nie prezentowała się już tak biało, odkąd weszła w kontakt z kurzem, ziemią i Pan-wie-czym-jeszcze. Musiała przedstawiać żałosny widok i tej żałosności wcale nie zniwelowały łzy, jakie nagle zebrały się w kącikach oczu niebianki. Światło odbijające się od wilgotnej powierzchni sprawiło, że jej tęczówki przybrały zielony odcień, jak liście otaczających ich drzew. Jak liście zaplątane we włosy Mel. Znów zadrżała; nerwy potrzebowały znaleźć ujście, ale dziewczyna nie chciała płakać. Otarła więc oczy, z przyzwyczajenia wierzchem dłoni, tak jak robiła to podczas pracy w ogrodzie.
         - Prze… przepraszam - odezwała się, niemal szeptem, próbując objąć się rękami. - I dziękuję. Oni… Nie wiem, co się stało. Nie rozumiem. Przecież im pomogłam. Chciałam dobrze. Nie rozumiem… - powtarzała bezradnie. Czuła jak po policzkach spływają jej łzy. Walczyła z nimi zaciekle, zarówno próbując je powstrzymać, jak i ocierając co chwilę twarz, co oczywiście poskutkowało klasycznym już umorusaniem jej ziemią.
         - Ja… Jak mogę ci się odwdzięczyć?
ODPOWIEDZ

Wróć do „Szepczący Las”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości