FargothZdrożony żebrak w obcym kraju

Miasto położone na granicy Równiny Drivii i Wschodnich Pustkowi, jedno z głównych miast środkowej Alarani, położone na szlaku handlowym, prowadzącym przez Opuszczone Królestwo aż do Wybrzeża Cienia.
Awatar użytkownika
Ikar
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 1 rok temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Złodziej , Włóczęga
Kontakt:

Zdrożony żebrak w obcym kraju

Post autor: Ikar »

Zdrożony żebrak w obcym kraju
Przemierzam troski pełen świat
Lecz droga wiedzie mnie do raju
Gdzie nie zna nikt murów i krat

Więc idę tam, by ujrzeć ojca,
Więc idę tam, gdzie trudów kres,
Tylko przekroczę siódmą rzekę,
Tylko przemierzę siódmy las,

Więc idę tam, by ujrzeć matkę
I wszystkich, których zabrał czas,
Tylko przekroczę siódmą rzekę,
Tylko przemierzę siódmy las…

Niektórzy z siedzących przy wielkim stole zaklaskali nieśmiało w dłonie, ktoś uniósł kubek w
niemym toaście, Ikar po przyjacielsku objął pulchną ciemnowłosą kobietę o miękkim głosie, którą
namówił na wspólny śpiew, gdy usłyszał jak pod nosem nuci znajomą melodię piosenki popularnej
wśród włóczęgów i tułaczy. Kobieta miała oczy błyszczące, a jej uśmiech, miast maskować,
zdradzał prawdziwe emocje. Ikar również otarł łzę, wzruszył się jej wzruszeniem i bardzo zapragnął
dowiedzieć się jakie wspomnienia, obudziła w niej piosenka. Wiedział jednak, że już niebawem
kupiecka karawana z którą podróżowała, ruszy w dalszą drogę, a ona sama prawdopodobnie
próbuje ukryć swą przeszłość nawet przed sobą. Dlaczego miałaby wracać myślami do nędzy i
nieszczęścia, przeobraziwszy się w dostatnio odzianą i dobrze odżywioną handlarkę. Kobieta
zaproponowała mu piwo, odmówił grzecznie. Nie znał jej imienia, nie pytał czym handluje, z
pewnością wiedział jedynie to, że ładnie śpiewa i ślicznie się wzrusza, reszty się domyślał. Gdy
próbował odejść, powstrzymała go gestem, zaproszenia do stołu nie odmówił. Słowa, które
wspólnie zaśpiewali były i w jego przypadku kłamliwe – nie był żebrakiem, ale nie zwykł
odmawiać podobnym propozycjom, tym bardziej wiedząc, że proponującego stać na gest sympatii.
Od śniadania minęło już trochę czasu i chłopak zaczynał już czuć jak zbliża się zimne i rozedrgane
uczucie głodu. Jadł i w milczeniu przysłuchiwał się rozmowom, łowiąc z niej nazwy miast,
prowadzących do nich traktów i wartych odwiedzenia zajazdów. Notował je w pamięci i myślał.
Niemal nie zauważył, gdy stół opustoszał, cisza, która zapadła, zaskoczyła go. Wiedział, że już
niedługo przybytek ten zmieni nieco swój charakter, zapełni się spragnionymi piwa, rozrywek i
miłości, a także tymi, którzy gotowi będą te pragnienia zaspokajać. Być może znajdzie się jakiś
cwaniak, z zamiarem ogrania w karty podpitych prostaczków, którego można by wyzbyć ostatnich
zdobytych łajdackim sposobem pieniędzy, stosując niemniej łajdackie sztuczki. Być może pojawi
się ktoś niepozorny, a jednak fascynujący, z kim uda się przegadać noc, by nad ranem rozejść się i
nie zobaczyć już nigdy w życiu. Być może ktoś za towarzystwo gotów będzie nawet zapłacić. Mógł
też po prostu wstać i wyjść. Możliwości było zbyt wiele, a rozważania Ikara zmęczyły. Jeszcze
wczoraj miał mniej więcej określony cel – dotrzeć do miasta, które spośród innych miast wybrał z
dwóch przyczyn. Pierwsza – znajdowała się tu filia banku, w której kiedyś, podając się za
przedstawiciela niewielkiej i absolutnie fikcyjnej kompanii handlowej, zdeponował pewną sumę
pieniędzy i teraz pojawił się by wypłacić sobie „dietę na podróż służbową”. Druga – mieszkał tu
jego dawny… współlokator z czasów studenckich, który porzuciwszy filozofię, ustatkował się w
Fargoth i założył kancelarię. Ciężko było określić czym dokładnie zajmowała się rzeczona
kancelaria, ale Ikar uznał za stosowne skorzystać z przywilejów starej znajomości i upewnić się czy
aby jego operacje finansowe prowadzone są dostatecznie blisko granicy legalności. Początkowo
Nichtz, wysłuchawszy historii znajomego ze studiów, oburzył się teatralnie. Ikar nie dał się nabrać,
co nieco o działalności Fredteryka Nichtza słyszał i wiedział dobrze, że granicę prawa zna dobrze i
wie jak po niej balansować. Zapewnił kolegę, że jego świeżo poślubiona i pochodząca z „porządnej
rodziny” żona, niekoniecznie chce wiedzieć o charakterze ich dawnej znajomości, na co Nichtz zareagował przesadnymi zapewnieniami o przyjaźni. Zapewnienia, co Ikara zdziwiło, okazały się
jednak szczere. Fredteryk nie tylko udzielił mu stosownych porad, ale i zaproponował nocleg,
przedstawił żonie jako finansistę, przyjaciela i klienta, podjął kolacją i śniadaniem. Atmosfera była
tak niezręczna, że Ikar zlitował się nad gospodarzem i zaraz po posiłku wymówił się od dalszej
gościny, tłumacząc, że musi pilnie stawić się w banku by zrealizować czeki. Tam, zgodnie z planem
podjął niewielką sumę i stanął przed niemożliwą decyzją – co robić dalej. Nie wiedział co
poprowadziło go, pustymi o poranku ulicami, do zajazdu. Nie mógł wszak rozwiązać dylematu
zwykłym dla wielu sposobem, to jest zalewając się, jeśli nie w trupa, to choćby do stanu wesołości.
Mógł jednak przyglądać się ludziom, by ich uniesienia zatarły w nim niesmak i rozczarowanie po
spotkaniu z dawnym kochankiem. Śpiew i posiłek w miłym towarzystwie poprawiły mu nastrój. Bądź co bądź dowiedział się tego co chciał wiedzieć, poznał nowe wcielenie starego znajomego, nic właściwie nie obiecywał sobie po tym spotkaniu.
- Dobrze więc – półgłosem powtórzył swoje motto i oparł plecami o ścianę, rozsiadając się na
drewnianej ławie. Roboczo postanowił sobie poczekać do wieczora aż plany wyklarują się same. Jeśli tak się nie stanie, przenocuje gdzieś kątem i o poranku ruszy w drogę. Dokąd? Jutrzejszy Ikar będzie martwił się tym pytaniem. Ostrożność nakazywała mu jedynie nie pozostawać zbyt długo w tym samym mieście i nie rzucać się zbytnio w oczy.
Awatar użytkownika
Sepinroth
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 1 rok temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec , Najemnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Sepinroth »

        Podróż nie miała trwać długo, ale nie planowana wymiana koła mniej więcej w połowie drogi, znacznie opóźniła docelową porę przyjazdu.
        Sepinroth zajmowała niewielki kąt w tyle powozu. Na początku wsłuchiwała się w jednostajny rytm końskich kopyt energicznie uderzających o dukt, ale gdy z nieba niespodziewanie spadł deszcz, dźwięk kropel rozbijających się o płachtę okrywającą powóz ukołysał ją do snu. Spokój płynący z danej chwili sprawił, że jej umysł stał się czysty i gładki niczym niezmącona tafla jeziora. O niczym nie śniła, dlatego kiedy woźnica szarpnął lejce i zatrzymał konie, Roth wybudziła się z poczuciem, jak gdyby przenieśli się na drugą stronę lasu za pomocą magii.
        Kurtyna odgradzająca podwozie od wnętrza pojazdu uchyliła się szeroko. Roth dostrzegła, znajomą łysą głowę, zaglądającą do środka. Mężczyzna przeczesał wzrokiem załadunek pełen beczek, aż nie wypatrzył jasnych włosów czarodziejki, wystających spod kaptura.
        -Ach! Tu jesteś. Dotarliśmy już na miejsce.
        Roth z ulgą podniosła się na nogi, czując wyraźne ściągnięte mięśnie zastane od siedzenia w jednej pozycji. Odwiązała linę, trzymającą krawędzie płachty, a następnie prześliznęła się między nimi i wyskoczyła na zewnątrz.
        To była pierwsza jej wizyta w Fargoth, choć wcale nie różniło się ono za wiele od innych, ludzkich miast. Obiecała sobie, że na zwiedzanie jeszcze przyjdzie czas. Na razie z powrotem zabezpieczyła tył powozu i narzuciła na siebie skórzany plecak, a do ręki chwyciła rączkę walizki. Przeszła na przód, gdzie woźnica kolejno uwalniał konie z ciężaru uprzęży.
        -Dziękuje za podróż.
        Mężczyzna podniósł na nią wzrok, a pod jego sumiastym wąsem uformowało się coś na kształt uśmiechu.
        -Przysługa za przysługę. Gdybyś akurat nie pojawiła się w naszej wiosce, to pewno moja stodoła leżałaby w gruzach, aż do następnej wiosny.
        -Drobnostka. - odparła, błyszcząc radośnie spojrzeniem.
        -Dla czarodzieja i owszem. Moje spracowane ręce musiałyby odgarniać te kamienie miesiącami, nim udałoby mi się uprzątnąć całość. - na dowód swych słów wysunął w jej stronę ubrudzone kurzem dłonie pełne twardych zrogowaceń i bruzd. Roth popatrzyła na nie z szacunkiem. - Bywaj zdrów czarodziejko i niech ci się darzy w stolicy. - dodał już na koniec.
        -I ze wzajemnością. - odparła, czując prawdziwą wdzięczność wobec nieznajomego. Miała nadzieję, że sprzedaż, którą zaplanował w Fargoth powiedzie się i uda mu się pozbyć wszystkich beczek, z którymi przyjechał. Dobrze wiedziała, jak cenne było dla niego zboże, które w nich przechowywał. Sama pomogła obliczyć mu, że jeśli sprzeda wszystko, to spokojnie wystarczy mu na odbudowę stodoły i wykonanie drobnych renowacji wokół domu.
        Po raz ostatni już skłoniła się elegancko, posłała mężczyźnie ostatni uśmiech, po czym odwróciła się i ruszyła przed siebie. Zdążyła jednak zrobić zaledwie kilka kroków, nim czmychnęła w cień jednego z budynków. Oparła się o chłodną ścianę z kamienia i przymknęła oczy, czując nieprzyjemne pieczenie na skórze. Próbowała nie zwracać na nie uwagi.
        Od kilku miesięcy podróżowała po mniejszych wsiach i miasteczkach, przez co zdążyła odzwyczaić się od tak przeludnionych i gwarnych miejsc jak stolica. Plac targowy w Fargoth, jego kolory, dźwięki jak i zapachy zdawały się ją przytłoczyć.
        Przeczekała chwilę w miejscu, obserwując krzątający się między straganami tłum. Próbowała wyczuć rytm tego miasta i jego mieszkańców, a w międzyczasie poszukiwała wzrokiem drogowskazów. Znalazła jeden przy zakręcie w uliczkę, znajdującą się najbliżej niej. Podeszła do niego, szybkim krokiem i przeanalizowała napisy na drewnianych tabliczkach.
        Zależało jej na odnalezieniu pensjonatu, który pozwoliłby jej na nieco prywatności. Z doświadczenia wiedziała, że nie zawsze miało się do takowych szczęście. Wiedziona kierunkiem wskazywanym przez znaki, powędrowała na wschód.
        Na spacer po okolicy przeznaczyła większość popołudnia. W tym czasie udało się jej nieco lepiej zapoznać z ulicami i nauczyła się odnajdywać znaki, które najczęściej stały na skrzyżowaniach deptaków. Przekrój ras wśród przechodniów zdumiewał, choć Roth wnioskowała, że to położenie miasta miało spory wpływ na liczebność podróżników z całej Alaranii. Fargoth było królestwem leżącym w samym centrum kontynentu i przechodziło przez nie, aż trzy szlaki handlowe. Kultury z wszelkich możliwych stron świata mieszały się i wzajemnie przenikały ze sobą, tworząc jeden wielki kocioł różnorodności. W takiej masie ciężko było się wyróżniać i Sepinroth cieszyła się z faktu, że stanowiła zaledwie maleńką kroplę w wielkim oceanie wszelakich osobliwości.
        Chodziła bez konkretnego planu, choć intuicyjnie kierowała się w stronę uliczek, gdzie raczej ubywało, niż przybywało przechodniów. Ostatecznie trafiła do bardzo spokojnej dzielnicy, pełnej urokliwych kamienic i schludnych, niewielkich skwerków. Podziwiając aleję, natrafiła na szyld pensjonatu o osobliwej nazwie „Wilczy Jar”. Zaintrygował ją ciemne przejście, prowadzące na przestronny plac otulony zewsząd innymi budynkami. Właśnie tam znajdował się ów pensjonat otoczony pięknym ogrodem, który przyciągał wzrok kolorową paletą kwiatów, drzew i krzewów. W centrum, nieopodal wejścia głównego, znajdowała się fontanna, wokół której porozstawiane były drewniane ławki i kamienne rzeźby wilków.
        Sepinroth przeszła wzdłuż ścieżki o kocich łbach. Na ganek prowadziło kilka stromych stopni, które zaskrzypiały kiedy zaczęła się po nich wspinać.
        Wnętrze budynku odpowiadało przytulnemu obejściu. Dominowały kolory beżu i wstawki z ciemnego drewna. Hol był niewielki, a jedno z przejść znajdujących się z lewej strony rzucało widok na salon. Znajdował się tam kominek, szeroka sofa, biblioteczka i kilka stolików. Jeden z nich zajmował elf, pochylający się z cyrklem nad stosem map. Roth odwróciła od niego wzrok i skupił się na tym co znajdowało się przed nią. Przy solidnym sosnowym biurku stała recepcjonistka. Starsza pani w lawendowej sukni. Włosy miała spięte w wysoki kok. Gdzieniegdzie przez warstwę siwizny przebijały się ostatnie pasma czerni. Kobieta podniosła wzrok znad dokumentów, kiedy tylko usłyszała brzęk dzwoneczka przytwierdzonego do drzwi. Posiadała ciepłe spojrzenie, mimo że jej oczy odznaczały się zimnym odcieniem szarości.
        -Dzień dobry, w czym mogę służyć? - zapytała, kiedy Roth podeszła bliżej.
        -Szukam pokoju dla jednej osoby na pięć nocy. Istnieje możliwość, że mój pobyt w mieście wydłuży się do kilku dodatkowych dni. Poinformowałabym wcześniej o takiej ewentualności.
        Recepcjonistka przytaknęła, po czym spojrzała w stronę dużej szafki wiszącej na ścianie. Niektóre z malutkich wnęk były puste, a w innych wisiały klucze.
        -Tak się składa, że mamy kilka wolnych miejsc. - odparła, zapisując coś ołówkiem na kartce. - Życzy sobie pani nocleg z wyżywieniem?
        Sepinroth zastanowiła się przez chwilę. To była kusząca propozycja. Szukanie dobrej jadłodajni w mieście mogłoby trochę zająć, a na pierwszy rzut oka pensjonat prezentował się na godny zaufania. Była gotowa dopłacić więcej po to, aby napełnić brzuch ciepłym i świeżym posiłkiem.
        -Poproszę tylko śniadania i kolacje.
Recepcjonistka odnotowała to na swoim papierku, po czym zgarnęła z szafki kluczyk i odwróciła się w stronę Roth z miłym uśmiechem.
        -Proszę za mną.
        Schody znajdowały się zaraz obok recepcji. Wyszyły na piętro. Sepinroth dostała pokój na samym końcu korytarza. Posiadał numer 19. W drodze do drzwi kobieta przedstawiła się i przybliżyła zasady obowiązujące w pensjonacie.
        -Nazywam się Eleanor del Torshe. Obiady wydawane są o określonej porze. Zawsze ma pani możliwość dodatkowo wykupić sobie posiłek jeśli zajdzie taka potrzeba. Na śniadania i kolacje można przyjść w dowolnym momencie o danej porze dnia. Stoły z jedzeniem będą wystawione w stołówce, tam też proszę spożywać posiłki i nie zabierać tac z jedzeniem do pokoju. - Sepinroth czuła, że to jeszcze nie koniec instrukcji, ale akurat znalazły się już pod odpowiednim pokojem. Eleanor otworzyła drzwi kluczem, który następnie podała Roth. Wspólnie weszły do środka.
        Wnętrze prezentowało się skromnie, ale schludnie i elegancko. Ściany tak jak i w recepcji posiadały stonowany, jasny odcień. W oknach wisiały wykrochmalone firany. Wyposażenie z kolei obejmowało dużą szafę, stojącą pod ścianą, przestronne, sosnowe łóżko zaścielone czystą i pachnącą pościelą, a także stolik z dwoma krzesłami. W kącie pokoju znajdowały się drzwi, zapewne prowadzące do łazienki.
        Roth weszła w głąb pokoju i odłożyła walizkę przy nogach łóżka.
        Eleanor powściągliwie zatrzymała się na etapie progu.
        -Prosimy również nie zapraszać do swojego pokoju dużej liczby osób. - kontynuowała tematu. - W Wilczym Jarze dbamy, aby nasi goście mogli cieszyć się ciszą i spokojem. Po zmierzchu obowiązuje cisza nocna panująca, aż do świtu. Każdemu z gości przysługuje tylko jedno upomnienie, a jeśli skargi będą się powtarzać, za drugim razem wypraszamy delikwenta z pensjonatu. Czy ma pani jakieś dodatkowe pytania lub osobiste preferencje?
        Sepinroth rozejrzała się po pokoju, po czym pokręciła przecząco głową.
        -Nie, to wszystko. Dziękuje.
        -Gdyby pojawiły się jakieś problemy, proszę zejść do recepcji. Ja albo mój brat Thedor będziemy do pani usług. Proszę się rozgościć, a następnie będę oczekiwać pani na dole. Dopełnimy formalności związane z zapłatą. Na razie może pani wpłacić zaliczkę, a resztę sumy oddać w dzień wyjazdu. - zakomunikowała Eleanor, chwytając za klamkę drzwi. - Życzę miłego pobytu. - dodała na koniec z uśmiechem, po czym wyszła.
        Sepinroth w momencie opadła na łóżko. Poczuła ogromną ulgę z faktu, że udało się jej znaleźć tak przyjemne miejsce. W tym wypadku cena nie grała dla niej żadnej roli. Wiedziała jednak, że nie przyjechała do Fargoth żeby spędzić miły tydzień w pensjonacie. Musiała znaleźć kilka dobrze płatnych zleceń, aby móc dalej żyć na podobnym poziomie. W tym celu zaplanowała odwiedzić pobliskie posterunki i dowiedzieć się, czy tutejsza straż posiadała zapotrzebowanie na kogoś z jej „talentem”.
        Nie był to dla niej szczyt marzeń, ale dzięki takiemu rozwiązaniu mogła pozwolić sobie na wygody oferowane choćby przez „Wilczy Jar”. Powoli rozumiała jednak, że stawała się niewolnikiem własnych standardów. Wolała nawet nie wiedzieć, co na ten temat pomyśleliby sobie jej byli współbracia. Sferacyzm odrzucał wszelkie wygody, a ona z dnia na dzień przyzwyczaja się do nich coraz bardziej.
        Nie chcąc zadręczać się tymi myślami ani chwili dłużej, wstała z łóżka i przebrała się w świeże ubrania. Zdecydowała się na proste spodnie, koszulę i skórzaną kurtkę. Włosy spięła z tyłu klamrą. Strój podróżny uprała w bali z pomocą kostki mydła i rozwiesiła go na krzesłach.
        Gotowa na nieśmiały podbój Fargoth wyszła z pokoju i zamknęła go na klucz.
Awatar użytkownika
Ikar
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 1 rok temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Złodziej , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Ikar »

        Pogrążony w myślach i rozważaniach, nie zauważył, kiedy minęło południe. To jest, zorientował się w porze dnia ale raczej instynktownie, gdy światło słoneczne zaczęło ostro przebijać przez szpary w okiennicach, nie zauważył samego momentu bicia dzwonów, które musiały przecież gdzieś bić, znajdował się wszak w mieście. Prawda, że na jego obrzeżach, gdzie ulice, choć brukowane, pokryte były rozjeżdżonym kołami wozów błotem, prawda, że okolica zwykła gościć raczej podróżujących handlarzy, włóczęgów i najemników, ale było to miasto. W miastach mieszkają ludzie cywilizowani, a cywilizowane życie musi odbywać się za jakimś porządkiem. Uwagę Ikara zwróciło nieznaczne ożywienie ruchów pary właścicieli zajazdu, sympatycznie pospolitego małżeństwa o zmęczonych oczach, którzy zajęli się właśnie wystawianiem rozmaitych, przystosowanych do mieszczenia płynów, naczyń, z wysokich szafek na stojący poniżej blat. Zaraz też okazało się, że mieszkańcy Fargoth, a przynajmniej niektórzy z nich, potrafią robić doskonały użytek z nowoczesnych metod odmierzania czasu i wiedzą dobrze, co oznacza wybicie południa. A oznacza mianowicie to, że można nareszcie zacząć upijać się do nieprzytomności i ciężko pracować na jutrzejszego kaca (a żeby jedynie na jutrzejszego), że nie zostanie się już przez najświętszego ze świętoszków posądzonym o niezdrowe nawyki, choć niektórzy piwo zwykli wypijać już do śniadania. Jako pierwsi pojawiali się zazwyczaj robotnicy o mocnych dłoniach, w które latami wżerał się czarny osad, nie poddając się codziennym, prostym zabiegom higienicznym, i bladych twarzach, zdradzających górników z porannej zmiany, którzy opuszczali domy przed świtem, a karczmy po zmierzchu. Kolejną grupką przybyszy okazali się czterej osobnicy ewidentnie przebrani jedynie za szarych obywateli. Odziani byli skromnie, ale zdradzał ich wysokiej jakości materiał z którego wykonane były bure tuniki, ich twarze były równie blade jak oblicza górników, ale wypielęgnowane dłonie i dumna postawa ludzi, którzy nie przepracowali w życiu ani jednego dnia, zdradzały urzędników lub właścicieli kompanii wydobywczych bądź handlowych, próbujących upodlić się incognito. Ikar obstawiał raczej to drugie, dostrzegając na ich palcach ślady po pierścieniach, gdy przechodzili obok niego. Za nimi dreptał młody chłopak, syn gospodarzy, z gąsiorkiem i niewielkimi szklankami na wódkę. Niedługo później, radośnie pozdrawiając gospodarzy, do zajazdu weszły cztery kolorowo ubrane dziewczyny i jeden chłopak wiadomej profesji. Gospodyni przywitała się z nimi i dyskretnie wskazała stolik przebierańców. Zarobek poczyniony w jednej z izdebek na piętrze będzie i jej zarobkiem. Przychodzili stolarze z resztkami wiórów we włosach, ceglarze z rudawym osadem na rękach, przekupnie ze zdartymi od krzyków gardłami, które domagały się natychmiastowego ukojenia i masa ludu, którego Ikarowi nie chciało się już przydzielać do poszczególnych grup zawodowych. Frekwencja zadziwiła i przytłoczyła go. Może zbliżało się jakieś święto?
        Jego uwagę zajmowała zresztą głównie coraz bardziej hałaśliwa czwórka zbłąkanych przedsiębiorców. Budzili w nim nieodpartą chęć popełnienia szwindlu.
        Ten, który na początku przedstawił się jako Gauber wstał. Ikar nie wstał, bo nie zauważył takiej potrzeby, rzutu oka wystarczało mu, by ocenić, że choć jest od Gaubera nieco wyższy, ten mógłby bez wysiłku przerzucić go sobie przez ramię i jeszcze podskakiwać.
- Wygrałem uczciwie – powtórzył spokojnie i, co nieczęste, zgodnie z prawdą, a na dowód swojej niewinności podwinął rękawy koszuli, wywrócił kieszenie kamizelki i uniósł dłonie w obronnym geście – Chcecie, szukajcie, badajcie karty, zresztą graliśmy waszą talią... - urwał widząc, że jego słowa nie robią na nikim wrażenia – A w ogóle, to możemy uznać tę rozgrywkę za niebyłą i rozejść się w pokoju.
Mężczyzna, miast usiąść i przeprosić za nieporozumienie, poczerwieniał silnie. Ikar nie zdziwił się specjalnie, nie robił sobie specjalnych nadziei. Chwycony za żabot wstał. Kolega Gaubera wstał również, choć grze jedynie się przyglądał.
- Teraz to z nas chcesz zrobić oszustów? - wycedził, zionąc wódką, po chwili roześmiał się skrzekliwie – Patrz go, wystarczy mu palcem pogrozić, a kuli ogon pod siebie, jak szczeniak. Paniczyk zasrany, dowiesz się zaraz, psie… - urwał i zamyślił się, wyraźnie nie mogąc sobie przypomnieć co tak ważnego i pouczającego miał do przekazania.
Ikar westchnął i zapatrzył się w wygaszony kominek wmurowany w przeciwległą ścianę sali. Miarowymi wdechami starał się uspokoić ciało, wypędzić chłód spod splotu słonecznego i mrowienie z palców dłoni. Cóż, zdarzało się i tak. Czwórka nieznajomych, o tajemniczej profesji i pochodzeniu, wydała mu się stosunkowo nieszkodliwą i szybko stała się trójką, jeden z mężczyzn dość pospiesznie oddalił się od stołu w towarzystwie dwóch kurtyzan i ich kolegi. Widząc to, Ikar wstał zza zajmowanego wcześniej stołu, przy którym zdążyło się już zrobić ciasno i pod pretekstem szukania wolnego miejsca, przysiadł się do trzech pozostałych, którzy okazali się być zaskakująco mocno wstawieni. Ucieszył się, bo zrozumiał, że by orżnąć ich do gaci nie będzie musiał ani długo namawiać, ani uciekać się do żadnych sztuczek, co czyniło przedsięwzięcie nieco mniej ryzykownym i nieco bardziej zajmującym. Poznał ich imiona, sam przedstawił się jako Dorian, często używał tego aliasu zawierając przypadkowe znajomości. Z udawaną dyskrecją dał im do zrozumienia, że rozpoznaje w nich panów pośród ludu, co mówiąc tłumić musiał mdłości. „Panowie” rozweselili się głośno, ale zaraz przypomnieli sobie o przyjętym incognito i teatralnie ucichli. Zlustrowali jego strój, na który składała się koszula z bufiastymi rękawami, haftowana kamizelka i przerzucony przez ramię płaszcz z cienkiej wełny, ocenili fachowym okiem wartość biżuterii, zawyżając ją absurdalnie i wyrazili udawane zdumienie, że on, Dorian, chłopak dobrze ubrany, rozeznany towarzysko i niewątpliwie szlachetnie urodzony znalazł się w takiej zafajdanej dzielnicy. Ikar uśmiechnął się przepraszająco, wyjaśnił, że ot, słabość charakteru pchnęła go tu ku sprośnym rozrywkom i zaproponował grę w karty.
         Teraz, gdy Gauber oraz Lutz trzymali go za łokcie, a Kipper patrzył się w dal wzrokiem ponurym i błędnym, zrozumiał, że przeszacował, osobnicy musieli być urzędnikami i to na usługach jakiegoś szczególnie upierdliwego arystokraty, nikt bowiem nie gnoił bliźnich z takim zapałem, jak ci, których na co dzień gnojono.
- Wychodzimy – warknął któryś.
Ikar spodziewał się tego, ba, wręcz oczekiwał aż to słowo padnie, oczekiwał z obawą, bo czuł, że jest wobec niego bezbronny i całkowicie bezradny, zachowywał jednak spokój, poddawanie się emocjom w niczym by mu nie pomogło, a być może i zaszkodziło, prowokując agresję. Próby biernego oporu okazały się nieskuteczne i groziły połamaniem którejś z kończyn w kontakcie z drewnianą ławą. Opór czynny byłby pomysłem raczej groteskowo śmiesznym. Gauber i Lutz w zadziwiającym tempie przepychali się przez ciżbę ciągnąc go za sobą. Napotkał spojrzenie gospodyni, pytająco uniósł brwi. Kobieta oparła ręce na biodrach, pierś uniosła jej się w westchnieniu, zdążył zauważyć, że skinęła na usługującego im wcześniej chłopaka.
Powietrze było przyjemnie rześkie, po zaduchu panującym wewnątrz, Ikar rozejrzał się po uliczkach, choć wciąż było dość jasno, zdawały się opustoszałe, skądś daleka słychać było echo kroków i ludzkich głosów. Rozejrzał się po twarzach trzymających go typów, wieczorny chłód ewidentnie nie otrzeźwił ich. Ani trochę. Przez chwilę zdawali się wypatrywać czegoś w skupieniu, zaburczeli niezrozumiale i pociągnęli go za róg zajazdu, ku bramie na podwórze, gdzie składowano puste beczki. Tam go puścili, ale fakt, że Lutz rozpinał właśnie mankiety, nie wróżył nic dobrego. Ikar sięgnął do boku. Nie myślał nawet o wyciąganiu krótkiego sztyletu, który nosił przy pasku w celach użytkowych, wiedział dobrze, że lepiej było nie wprowadzać ostrych narzędzi do równania, chciał spróbować zaoferować im zawartość swojej torby, ale zorientował się, że wraz z kurtką i śpiącym Kipperem, została przy stole. Wątpił zresztą, by w ogóle chodziło im o pieniądze. Musieli być cholernie niezadowoleni ze swojego życia.
- Hej! - ostry okrzyk i mocny chwyt powstrzymały Gaubera przed kopnięciem Ikara w szczękę. Lutza powstrzymał cios drewnianej pałki. Trzeci strażnik patrolu powoli i nieufnie zbliżył się do siedzącego na bruku, między beczkami chłopaka, dopiero upewniwszy się, że ten nie jest uzbrojony, pomógł mu wstać.
- W porządku? - spytał wyraźnie zdziwiony, że indagowany, choć stoi chwiejnie i maca żebra, wydaje się być trzeźwy.
Ikar skinął głową. Zdawało mu się, że nic się w nim nie złamało, a Lutz, choć celował w nos, trafił w policzek, a i to niespecjalnie wprawnie. Pełnym wdzięczności skinieniem głowy podziękował chłopcu, stojącemu za trzecim ze strażników i próbującemu zza jego pleców przyglądać się scenie.
- Chce pan zgłosić napaść rabunkową?
- Nie – rzucił krótko, obmacując twarz. Wiedział, że takie zgłoszenie wymagałoby odpowiedzi na wiele trudnych pytań typu: nazwisko, wykształcenie, zawód.
Strażnik wyglądał na lekko zaskoczonego, ale wzruszył ramionami, na jego twarz wrócił wyraz względnie obojętny.
- Proszę chwilę zaczekać, pan też pójdzie z nami, spiszemy zeznania – zakomunikował stając w pełnej władzy i autorytetu pozie, przyglądając się jak dwaj pozostali pacyfikują Gaubera i Lutza, opowiadających barwnie o swoich koneksjach. Ikar tymczasem przemknął się chwiejnie za jego plecy, w znacznym stopniu udając szok, boleść i słabość, że niby to oddalić się chce od oprawców i murem ciał stróżów prawa od nich oddzielić, po czym błyskawicznie zniknął za rogiem i wpadł z powrotem do wnętrza zajazdu. Utykając lekko rzucił się do stołu, przy którym odbywała się gra, zgarnął swoją torbę, kurtkę, sakiewkę Kippera i leżące na stole pieniądze, których cudem chyba nikt inny nie sprzątnął. Nie czekając aż skądś pojawi się czwarty z przebierańców by zainteresować się nieobecnością kolegów, podziękował gospodyni szczodrym napiwkiem i ładnym uśmiechem, po czym równie spiesznie wyszedł tylnym wyjściem, które karczmarka otworzyła mu w geście przyjaźni bądź też dla uniknięcia ewentualnej rozróby. Uliczka w której się znalazł była całkowicie pusta, jeśli nie licząc kota przyglądającego się gołębiom siedzącym na parapecie jednego z budynków. Słyszał stłumione okrzyki strażników, udał się więc w przeciwnym kierunku, narzucając na siebie krótki płaszcz i naciągając kaptur. Kierował się w stronę centrum miasta, gdzie, choć z krwiakiem prawdopodobnie kwitnącym na policzku, będzie jednym z wielu w tłumie. Nie miał pojęcia, czy strażnicy będą w ogóle chcieli zawracać sobie nim głowę, ani czy Kipper, ocknąwszy się zgłosi kradzież i będzie w stanie go z tym połączyć, a tym bardziej podać rysopis. Czuł jednak potrzebę oddalenia się z okolicy. Samotne wyruszanie z miasta o tej porze mogłoby wzbudzić niepotrzebną mu ciekawość strażników przy bramie miejskiej i w ogóle zdawało się być pomysłem kiepskim, tym bardziej, że choć dzięki szybkiej interwencji udało mu się uniknąć poważnych obrażeń, nie był obecnie w najlepszej kondycji. W sumie mógł uznać swój sukces, zapewnił sobie tego wieczora emocje, choć może nie do końca takie, jakich sobie życzył.
        Cała ta afera sprawiła, że wrócił do filozoficznych rozmyślań. Zdawał sobie sprawę z lichości swojej konstytucji fizycznej i mógł się tym frustrować lub to zaakceptować. Frustrację odrzucił od razu, zbyt był na to mądry, by pozwalać ego na osłabianie swego umysłu czymś na co nie miał wpływu. Ponadto raczej wzdragał się przed brutalną przemocą, uciekając się raczej do manipulacji i bardziej finezyjnych gierek. Nie był z tego dumny ale na takim, a nie innym świecie przyszło mu żyć, musiał grać takimi kartami jakie otrzymał i nie miał zamiaru się z tego powodu biczować. Wielokrotnie zastanawiał się, czy gdyby dysponował fizyczną siłą, jego postępowanie pozostałoby niezmienione. To pytanie miało charakter czysto retoryczny, oczywiście, że byłby nieco inną osobą. Być może mniej ostrożną a bardziej zuchwałą i zaczepną. W cichych uliczkach nie oglądałby się przez ramię słysząc kroki i o wiele rzadziej słyszałby rozmaite groźby. „Zabawne – pomyślał – niektórzy dowodzą, że dusza może istnieć niezależnie od ciała, a założę się, że Lutz, obdarzony moją posturą nie przeżyłby tygodnia, albo musiałby diametralnie odmienić zwyczaje. Musiałby po prostu przestać być Lutzem, w innym ciele rozwinęłaby się kompletnie inna osoba” Westchnął i uśmiechnął się z politowaniem nad banałem swoich rozważań. Ale naraz odpuścił sobie winę, czy w życiu nie chodziło w końcu o to, by zamiast wymyślać co bardziej skomplikowane i zawiłe teorie, potrafić odnieść do rzeczywistości choćby te najprostsze? Wiedział, że przynajmniej kilku profesorów – zwolenników empiryzmu, zgodziłoby się z nim ochoczo. Wiedział też, że niejeden wyśmiałby go i popierając szyderstwo wieloma długimi i zasadniczo niemożliwymi do wymówienia dla zwykłego śmiertelnika słowami, zamykając wypowiedź jeszcze dłuższym podsumowaniem, stojącym w logicznej sprzeczności z tezą zawartą we wstępie.
Uliczki tymczasem stały się nieco bardziej zaludnione
Ostatnio edytowane przez Ikar 1 rok temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Sepinroth
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 1 rok temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec , Najemnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Sepinroth »

        Roth zeszła na parter, ale od wszelkich powziętych planów odciągnął ją znajomy, urzekający zapach, a mianowicie aromat świeżo zaparzonej herbaty.
        Postanowiła zatem nieco opóźnić swoje wyjście i po uregulowaniu płatności, poprzez wpłacenie zaliczki, przeszła się do wspomnianej przez recepcjonistkę jadalni. Tam odnalazła podłużny stół, na którym wyłożono patery z ciastkami, dwa srebrne samowary oraz opisane, niewielkie słoiczki wypełnione różnymi mieszankami liści, kwiatów i suszonych owoców. Powąchała zawartość każdego z nich, napełniając po brzegi płuca słodkimi nutami przywodzącymi na myśl egzotyczne ogrody. Wybór nie był łatwy, ale ostatecznie zdecydowała się na coś zupełnie odmiennego, mianowicie połączenie czarnej herbaty z dodatkiem czekolady i karmelu. Obok samowaru dostrzegła jeszcze ręcznie malowany mlecznik i bez namysłu zwieńczyła całość naparu odrobiną mleka.
        Przeszła z filiżanką do salonu, nie przejmując się zanadto nakazem wynoszenia czegokolwiek z jadalni, zwłaszcza że oba pomieszczenia dzieliły tylko otwarte na oścież drzwi.
        Zajęła miejsce w kącie, blisko wygasłego kominka. Elf, którego napotkała spojrzeniem przy wejściu, wciąż zajmował się swoimi mapami. Wyglądał na doszczętnie pochłoniętego pracą. Roth ponownie rzuciła mu ukradkowe spojrzenie, odczuwając pewne poczucie pustki podsycane brakiem własnych zajęć, które zajęłyby ją w równymi stopniu. Rozpaczliwie pragnęła odnaleźć coś, co ponownie nadałoby sens jej egzystencji. Praca w postaci wykrywacza poszlak nie przynosiła Roth żadnej satysfakcji. Podejmowała się zleceń po to, aby móc, za co żyć, a wcześniejsza praca na budowie zdecydowanie nie przynosiła takich zysków jak nagrody przydzielane przez miejskie posterunki. Swego czasu myślała o karierze naukowej na uczelni. W końcu posiadała sporo wiedzy z zakresu historii. Obawiała się jednak, że monotonia związana z uniwersyteckim życiem ostatecznie doprowadziłaby ją do sięgania po znajome używki, a te z powrotem mogłyby zachęcić ją do odwiedzenia sfer.
        A przecież nie mogła sobie pozwolić na ponowne spotkanie z tymi istotami. I właśnie ta myśl skutecznie blokowała ją przed podjęciem jakichkolwiek większych planów.
        Wedle oczekiwań herbata była przepyszna i nieco załagodziła trapiącą ją gorycz. Nieznajomy elf wciąż nie zauważył, że poza nim ktoś jeszcze zajmował jeden ze stolików. Nawet wtedy kiedy Roth wstała i odniosła filiżankę do kuchennego okienka w jadalni, nie przerwał swojej pracy, a ona zastanawiała się, czy w ogóle wróci na noc do sypialni. Spodziewała się, że po powrocie z miasta zastanie go w tym samym miejscu.
        Kiedy wyszła na ganek, upewniła się jeszcze, czy na pewno zabrała ze sobą klucze i certyfikat. Wyczuwając ich znajomy kształt w kieszeni kurtki, wyruszyła w stronę centrum.
        Słońce leniwie schylało się w stronę horyzontu, okrywając lśniące dachówki jasnopomarańczową łuną. Wysokie kamienice z kolei rzucały podłużny cień na ulice. Powietrze było rześkie po deszczu i pachniało wilgotną ziemią. Aleja przy pensjonacie praktycznie świeciła pustkami, nie licząc kilku przypadkowych przechodniów.
        Sepinroth doskonale zapamiętała drogę powrotną na plac targowy, a także wszystkie drogowskazy, które minęła. Odnalezienie najbliższego posterunku straży nie zajęło jej wiele czasu. Okazało się jednak, że nie mieli dla niej żadnych zleceń i odesłali ją na południe, w stronę większej jednostki.
        Wspomniany budynek faktycznie okazał się o wiele większy od tego, którego Roth odwiedziła za pierwszym razem. Wokół krzątało się pełno strażników, żaden jednak nie zwrócił na nią większej uwagi.
        W środku było dość gwarno. Na ścian wisiały mapy miasta oraz okolicznych terenów. Sepinroth pośpiesznie się im przyjrzała, chcąc zapamiętać jak najwięcej szczegółów. W pomieszczeniu znajdowały się również drewniane stoły i ławki, na których siedzieli strażnicy. Niektórzy grali w karty, podczas gdy inni ostrzyli broń lub uzupełniali ekwipunek. Na podłodze leżały maty, które miały za zadanie zapobiegać wchodzeniu brudu i piasku, a także skrzynie z narzędziami do naprawy i konserwacji broni. W pobliżu znajdował się stary piec, który zapewne ogrzewał pomieszczenie w chłodniejsze dni. W jednym rogu pomieszczenia stała drabina prowadząca na górę, do wieży strażniczej. Całość wnętrza wypełniały zapachy smoły, wosku, oleju i stęchlizny.
        Sepinroth nie chcąc dłużej zajmować przejścia w korytarzu od razu podeszła do dębowego biurka stojącego nieopodal wejścia. Nad głową strażnika, zajmującego miejsce portiera widniała flaga i bogato zdobiony herb królestwa Fargoth.
        -W czym mogę pomóc?
        Musiał wyczuć na sobie jej cień, bo nawet nie zaszczycił ją krótkim spojrzeniem. Zamiast tego gorączkowo przerzucał stosy dokumentów, poszukując w nich czegoś konkretnego.
        -Chciałam zapytać o aktualne zlecenia. Jestem licencjonowanym magiem.
        Złą oznakę stanowił fakt, że nawet ta informacja nie skłoniła mężczyzny do podniesienia na nią wzroku.
        -Nie jestem pewien, czy aktualnie potrzebujemy usług czarodzieja. - skwitował pośpiesznie, wciąż wertując grube stronice akt. - Ma pani certyfikat?
        Roth sięgnęła do wewnętrznej kieszeni krótki i wyjęła złożoną na pół kartkę o grubej i ziarnistej fakturze. Dokument nie wygląd na pierwszej nowości i gdzieniegdzie już lekko pożółkł, ale wysokiej jakości tusz, którym został zapisany, nic nie stracił na swej intensywności.
        Położyła certyfikat na brzegu kontuaru. Strażnik jednak wcale po niego nie sięgnął.
        -Co pani potrafi? - zapytał, zamiast przeczytać treść licencji.
        -Rekonstruować wydarzenia.
        W momencie, w którym to powiedziała, mężczyzna przerwał wszystko, co robił dotychczas i wreszcie na nią popatrzył. Wyglądał na zaskoczonego, choć Roth nie miała pewności co do końca było tego zasługują. Informacja o jej talencie, czy może niespotykany kolor oczu, który często budził w ludziach podobne odczucia.
        -Proszę chwilę zaczekać. - zakomunikował strażnik, po czym wstał i energicznie oddalił się na tyły strażnicy, znikając w jednym ze służbowych pomieszczeń.
        Sepinroth skorzystała z okazji i przeszła przez korytarz, mijając kilka cel, w których siedzieli więźniowie. Najczęściej oczekiwali oni na wpłacenie kaucji, wytrzeźwienie, albo przeniesienie do podziemnych lochów. Widok był jak zwykle uwłaczający. Zatrzymani wyglądali jak dzikie zwierzęta, osłabieni, brudni, a ich oczy patrzyły na nią z agresją i wrogością. Niektórzy krzyknęli lub wybuchli drwiącym śmiechem, gdy tylko ją zobaczyli. Roth zatrzymała się przed jedną z krat. W środku znajdował się mężczyzna o poranionej twarzy, a jego ramiona były opatrzone obszernymi opatrunkami. Akurat załapali kontakt wzrokowy, kiedy znajomy strażnik wyszedł z pomieszczenia i zaczął iść w kierunku biurka.
        Sepinroth wróciła na swoje miejsce przed nim. Być może strażnikowi nie podobało się, że tak po prostu przechadzała się po posterunku, ale ostatecznie nie skomentował tego w żaden sposób.
        -Znalazłoby się kilka spraw, ale najpierw musimy dokładnie określić, na czym polega pani zdolność. Wyślemy panią na testowe zlecenie. - oznajmił, a dotychczas spokojna mina Roth przybrała nieco groźniejszego wyrazu.
        -Kwestionuje pan dokument podbity królewską pieczęcią? - dopytała dla pewności, gdyż to chyba pierwsza taka sytuacja, z którą się spotkała. Po okazaniu odpowiednich dokumentów zawsze dopuszczano ją do zleceń.
        Strażnik pomimo nieprzyjemnego napięcia, w kierunku którego zaczęła zmierzać cała rozmowa, zachował pełen spokój i odpowiedział z uprzejmym tonem.
        -Proszę mu uwierzyć, pracuję tutaj od lat i miałem okazję widzieć już niejednego wielkiego czarodzieja z szeregiem certyfikatów. Tacy zawsze zarzekają się, że są świetnie przeszkoleni, a kiedy przychodzi, co do czego to mdleją na sam zapach, czy widok krwi. Nie umniejszam pani umiejętności, ale nie będziemy marnować czasu na osoby nieodpowiednie do tej pracy, więc albo zgodzi się pani na nasze warunki, albo proszę iść szukać szczęścia gdzieś indziej.
        Po wysłuchaniu go Roth stwierdziła, że jego obawy były jak najbardziej uzasadnione. Owszem nie lubiła tej pracy, ale niezależnie od swoich osobistych odczuć zawsze stara się pozostać profesjonalistką we wszystkim, co robiła i tego samego oczekiwała ze strony straży, z którą współpracowała.
        Naraz poczuła się nieco zażenowana swoim wcześniejszym zachowaniem.
        -Ma pan całkowitą rację, proszę wybaczyć mi moje uniesienie i zrzucić je na bakier zmęczenia po podróży.
        Strażnik tylko machnął ręką.
        -Rozumiem. Znajdziemy dla pani jakieś zadanie… chociaż najpewniej właśnie zmierza ono w naszą stronę. - oznajmił, spoglądając w bok.
        Sepinroth powiodła spojrzeniem w to samo miejsce i dostrzegła młodego mężczyznę o dość charakterystycznej bujnej w loki czuprynie. Szedł w ich stronę ze skórzaną teczką w dłoni.
        -Skończyłem pisać sprawozdanie. - powiedział, kiedy podszedł dostatecznie blisko biurka.
        -To dobrze się składa, nada się idealnie. - odparł starszy strażnik, odbierając wspomniane dokumenty. Zajrzał do środka i przeanalizował zapiski. - Napaść pod zajazdem. Dobrze, pójdzie pani ze strażnikiem, który był na miejscu zdarzenia i spróbuje pani zrekonstruować przebieg tej napaści. Jeśli uda się pani rozwiązać te sprawę, dostanie pani resztę zleceń.
        Roth nie musiała patrzeć na drugiego strażnika, aby wiedzieć, że przyglądał się jej badawczym wzrokiem.
        -W porządku. - odparła, nie poddając się już żadnej dodatkowej dyskusji.
        -Mogę zostawić czarodziejkę pod twoją opiekę? - zapytał starszy mężczyzna, kierując to pytanie do towarzysza broni. - Zaprowadź ją na miejsce zdarzenia.
        -Obawiam się, że nie mam wyjścia. - odparł nieco rozbawiony, po czym odwrócił się w jej stronę. Niedbałym ruchem dłoni wskazał jej drzwi. - Proszę za mną.
        Roth skinęła pożegnalnie w stronę portiera, po czym bez słowa ruszyła za swoim przewodnikiem.
        Kiedy wyszli na miasto młody strażnik, wydał się o wiele bardziej towarzyski, niż sprawiał wrażenie na początku.
        -Jak się do pani zwracać? - zagaił z uśmiechem.
        -Roth.
        -Bardzo mi miło, ja nazywam się Sebastien. - wyciągnął do niej rękę, którą krzepko uścisnęła - Przybywasz z daleka Roth?
        -Nieustannie podróżuje. Do stolicy przyjechałam z okolicznej wsi Marilla.
        -Co za zbieg okoliczności! Mam tam wujostwo od strony ojca. Co jakiś czas ich odwiedzam i to właśnie tam poznałem swoją narzeczoną. To naprawdę piękna okolica.
        -W rzeczy samej.
        Nie miała pojęcia, co więcej powiedzieć. Sebastiena uznała za bardzo miłego młodzieńca i nie chciała, aby odebrał ją za nieuprzejmą, zwłaszcza że tak chętnie starał się podtrzymywać rozmowę, co bardzo doceniała. Nie każdy wykazywał tak szczodre intencje wobec obcych. Ostatecznie zdecydowała się mówić o czymkolwiek, byleby tylko potrzymać rozmowę.
        -Fargoth dziennie muszą odwiedzać tłumy z najróżniejszych zakątków kontynentu. Pewnie macie ręce pełne roboty, żeby utrzymać na ulicach porządek.
        -To prawda, czasami nie damy rady zapanować nad wszystkim, ale posterunki znajdują się tutaj praktycznie na każdym rogu i dokładamy wszelkich starań, aby patrole nie zmniejszały swojej liczby nawet nocą.
        Odnośnie ilości posterunków wrażenia Roth nie pokrywały się ze słowami Sebastiena, ale i tak nie wypowiedziała swoich uwag na głos. W głowie poszukiwała już następnego tematu, który mógłby wybrzmieć w miarę naturalnie, a w tej samej chwili strażnik zatrzymał się i wskazał palcem przestrzeń przed nimi.
        -To tutaj. - oznajmił, a Roth rozejrzała się po okolicy.
        Nastał wieczór, choć między ciemnymi chmurami przebijały się nieśmiałe pasma zabarwionego na ogniste pomarańcze nieba. Ludność na ulicach zdążyła się nieco przerzedzić. Kluczowym punktem spajającym okoliczności, w których zaszło całe zdarzenie, mógł okazać się zajazd znajdujący się tuż obok. Dla Roth nie wyglądał na miejsce, w którym chciałaby spędzać czas, choć sądząc po rubasznych odgłosach rozmów i jeszcze głośniejszych śpiewów lokal nie narzekał na brak gości.
        -Nie do końca rozumiem co Farrim miał na myśli mówiąc, że będziesz w stanie zrekonstruować przebieg wydarzeń… - podjął, gdy cisza między nimi zaczęła się przeciągać.
        Roth podeszła bliżej miejsca wskazanego przez Sebastiena. Popatrzyła na niego, a on najpewniej ze zwykłej grzeczności starał się za długo nie przyglądać się jej oczom i bliźnie znaczącej lewą część twarzy.
        -Na tym polega moja zdolność. - wyjaśniła, oszczędzając mu tym samym dłuższego trwania w niepewności. - Potrafię rekonstruować minione wydarzenia, za pomocą dostrzegania śladów niewidocznych gołym okiem.
        -W takim razie spróbuj opisać jakieś szczegóły. - starał się zachęcić, choć przez jego młodzieńczy ton słowa te wybrzmiały, jakby właśnie rzucił jej wyzwanie.
        Sepinroth z niebywałą wprawą wprowadziła swój umysł w stan przypominający medytacyjny trans. Ciało stawało się coraz bardziej nieruchome. Czuła jak szczypta magi zapulsowała jej pod skórą. Wszystko inne zniknęło, pozostała tylko ona i energia, którą kontrolowała. Po chwili wszystkie jej zmysły skupiły się na okolicy wokół niej. Zobaczyła wizje niedoszłej walki, słyszała odgłosy rozmów, aż wreszcie zdołała odróżnić poszczególne sylwetki, niemrawo poruszające się we mgle przeszłości
        W końcu otworzyła oczy, a ciało wypuściło z siebie głęboki oddech. Sebastiena najwidoczniej zaniepokoiła ta reakcja, gdyż podszedł do niej i chwycił za ramię.
        -Wszystko w porządku? Krwawisz.
        Roth odruchowo sięgnęła do nosa. Na palcach poczuła znajomą wilgoć.
        -Czasami się zdarza. - przyznała, sięgając do kieszeni po chustkę. Wycierając krew, postanowiła podzielić się swoimi spostrzeżeniami. - Trzy osoby. Jedna ofiara, dwójka atakujących. Próbowałam skupić się na osobie, którą wyprowadzono z zajazdu. Na pewno był to młody mężczyzna o słabej, ledwo wyczuwalnej aurze, czyli ktoś niemagiczny. Chyba był rudy, choć nie jestem pewna. Widziałam głównie pasma złota i cyny, znaczące jego poświatę. Wyczułam również wyraźny zapach krokusów. To dość istotny detal, gdyż dzięki temu łatwiej będzie odróżnić go w tłumie. Wydaje mi się, jakby coś mu towarzyszyło, ale to coś jest ukryte głęboko w jego wnętrzu… - tu na moment urwała, samej nie dowierzając we własne słowa. Posłała ukradkowe spojrzenie Sebastienowi, który również sprawiał wrażenie nieco zmieszanego tą informacją. Nie chcąc wyjść na dziwadło, szybko zmieniła temat. - W każdym razie przy boku miał sztylet. Nie sięgnął po niego, choć przez chwilę się zawahał. Ostatecznie obawiał się, że mógłby tylko pogorszyć swoją sytuację. Mimo to przez cały czas był spokojny, w przeciwieństwie do tej dwójki mężczyzn, którą zatrzymaliście. Od nich wyraźnie było czuć żywą i niezaspokojoną agresję. Zrobiliby coś gorszego, ale wtedy pojawiłeś się ty z innym strażnikiem.
        Sebastian przysłuchiwał się temu z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
        -Rozmawiałem przez chwilę z zaatakowaną osobą. Potwierdzam, że był to młody mężczyzna i owszem, był rudy. Wiesz, dokąd mógł uciec?
        Roth przytaknęła, po czym wskazała ciemny zaułek znajdujący się niedaleko zajazdu.
        -Wycofał się, chcąc sprawiać wrażenie, że próbuje chować się przed dwójką zatrzymanych, a kiedy nadarzyła się okazja, po prostu wszedł w tamtą uliczkę. Poznałam właściwości jego aury, więc powinnam trafić do niego jak po nitce do kłębka.
        -W takim razie chodźmy, robi się już późno. Pomóc ci? - zapytał, mając na uwadze jej wcześniejsze zasłabnięcie. Ona tylko pokręciła przecząco głową. - Muszę przyznać, że całkiem imponująca ta twoja zdolność, jeszcze nie mieliśmy tutaj tropiącego maga. Urodziłaś się z tym talentem?
        Sepinroth spięła się gwałtownie, a wszelkie chęci do kontynuowania rozmowy naraz zupełnie ją opuściły.
        -Nie, otrzymałam go w prezencie.
        Gorycz, z jaką wypowiedziała te słowa, sprawiły, że resztę drogi przeszli już w zupełnym milczeniu.
Awatar użytkownika
Ikar
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 1 rok temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Złodziej , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Ikar »

        Klucząc po zaułkach stracił poczucie czasu. Westchnął ciężko, gdy kolejna uliczka, w którą skręcił okazała się niewłaściwą. Zamiast wyjść wprost na plac targowy, jak zamierzał, znalazł się przed ścianą wysokich kamienic – porządnych, zadbanych i podobnych do tej, w której mieściła się kancelaria Nichtza. Ikar nie miał w tej chwili jednak najmniejszego zamiaru udawać się do żadnej kancelarii ani w ogóle do porządnego domostwa, chciał jedynie kupić coś do jedzenia, zanim z placu poznikają ostatnie stragany i ewentualnie zaszyć się gdzieś na noc, gdziekolwiek, choćby na jakimś strychu. Spojrzał w górę. Ściany budynków, zdawały się wznosić nad nim stromo i robiły raczej przytłaczające wrażenie. Często zastanawiał się, czy tkwiąca w korzeniach jego świadomości niechęć do ścisku i zaduchu miast pochodzi od matki i dziadka, nieustannie marzących o podróżach ze wzrokiem utkwionym w niebie, od ojca, który, jak się spodziewał, umiłowanie otwartych przestrzeni powinien mieć we krwi, czy po prostu z faktu, iż wychował się w otoczeniu łąk i sadów. Nie miało to właściwie w tej chwili większego znaczenia. Znaczenie miał fakt, że wąski pasek nieba nad nim zaczynał przybierać coraz głębszy odcień błękitu, przechodząc w granat. Znaczenie miało to, iż jego chód stawał się coraz bardziej sztywny, bo bolało go biodro i kolano, na które upadł, że gdy stał w przeciągu, hulającym w niektórych uliczkach, było mu zimno, że zaczynały mu się trząść ręce, czuł się ogólnie słabo, cienko i przejrzyście, był niemal przekonany, że gdyby padł na niego promień światła, nie rzucałby cienia. Nie sposób było tego jednak sprawdzić, gdy wszystko wokół spowijał łagodny półmrok. A nie tak miało to wyglądać. Zacisnął pięści i powieki, wiedząc, że jeśli zaraz się nie opanuje w rozpamiętywaniu niewygód i przykrości, rozedrgane emocje przejmą nad nim kontrolę i wcale nie będzie to ani przyjemne, ani konstruktywne. Zwyczajnie zgubił się w mieście, nie na lodowym pustkowiu, ani na bagnie, tysiąc mil od cywilizacji, własna słabość zdała mu się żałosną i śmieszną. Umiał rozpoznawać u siebie podobne stany. „To nie ja, to myśli, które we mnie żyją, czuję głód, ale nim nie jestem, czuję ból, ale on nie ma nade mną władzy.”
         Wyprostował się, otworzył oczy, spojrzał w górę ulicy i zaklął, krótko, acz dosadnie. W niewielkiej odległości przed sobą widział wyraźnie szyld należący do „Zielonej Piwniczki”, a od jej strony dolatywał go słaby zapach czegoś smażonego. Poszedł w tamtym kierunku, szybko orientując się, że trafił na lokal o zdecydowanie odmiennym charakterze, od poprzedniego, który przyszło mu w pośpiechu opuścić. Wnętrze było urządzone przytulnie, choć raczej chaotycznie, większość ścian dekorowały kiczowate malunki na deskach, wykonane przez kogoś o talencie umiarkowanym lub dopiero uczącego się rzemiosła. Tam, gdzie brakowało wypłowiałych scenek rodzajowych, wisiały rozmaite kuchenne utensylia, haftowane serwetki, pęki zwietrzałych ziół oraz, z jakiegoś powodu, barwne, teatralne maski. Schodząc po wąskich kamiennych schodkach miał okazję przyjrzeć się niskiej i wąskiej sali, zastawionej ciężkimi stołami, na których dominowały raczej talerze, niż kufle, goście siedzieli spokojnie, skupieni na jedzeniu, a nie na wywrzaskiwaniu plugawych przyśpiewek. Gdzieś, z głębi sali, zza ciężkiej, zielonej kotary, dało się słyszeć ciche dźwięki muzyki granej na flecie i czymś metalicznie brzęczącym. Ikar uśmiechnął się szeroko. Wiedział już czym było to miejsce, znał kilka podobnych. Piwniczka oferowała jedzenie i relaks, ciepło i spokój. U rumianego gospodarza zamówił posiłek, konkretnie to, co zdołają najprędzej podać i już po chwili siedział nad miską pełną ziemniaków smażonych z cebulą i boczkiem, do których podano mu gliniane naczynie z kefirem.
         Zjadłszy, z wdzięcznością powitał ciepło, które rozlało mu się po ciele, a gdy zamykał oczy, miał wrażenie, że świeci słonecznym światłem. Półmrok panujący w piwnicy oświetlanej olejnymi lampami usypiał go, dźwięki muzyki rozleniwiały. Od chwili, gdy rozejrzał się po przybytku po raz pierwszy, wiedział, że w końcu wejdzie za zieloną kotarę. Okazja wręcz prosiła się o to, by z niej skorzystać, nie miał też żadnego powodu, by odmówić sobie tej przyjemności – brak planów bywał zaletą samą w sobie.
         Dopiero wstając od stołu, po dłuższym bezruchu poczuł w ciele skutki wcześniejszych wydarzeń, tym razem nie tylko z biodrze i kolanie, ale i w żebrach i dole pleców. Nie przejmował się tym, przeciwnie, pogodnie się uśmiechał, utykając w drodze do magicznej kotary, przed którą należało zdjąć buty i płaszcz, bo kotara była bramą do cudownego świata, za nią zaś siedział mędrzec. Mędrzec miał ciało i twarz urodziwej kobiety w średnim wieku, w dłoni trzymał cienką szklaną fajeczkę, którą nabijał właśnie z tajemniczym uśmiechem na twarzy. Kobieta dopełniła ceremoniału i podała fajkę klęczącemu na poduszce chłopakowi, który na chwilę przerwał grę na flecie, by zaciągnąć się gęstym dymem. Ikar podszedł do niej powoli, z namaszczeniem wręczył jej kilka monet, za które otrzymał senne spojrzenie spod półprzymkniętych powiek, ciepły uśmiech, nabitą szklaną fajkę i wskazane płynnym gestem miejsce na zasłanej poduszkami i cienkimi materacami podłodze. Wkrótce ból zniknął, rozpłynął się w dymie i muzyce, Ikar rozpłynął się wraz z nim, pamiętając, by uprzednio wsunąć skórzaną torbę pod materac.
         Jak wielu innych, odkrywających uroki życia akademickiego, Ikar właśnie na studiach dowiedział się o istnieniu podobnych miejsc i w ogóle realnej możliwości pozyskania ziół o działaniu odmieniającym świadomość. Po raz pierwszy wizytę w palarni zaproponowała mu koleżanka, studiująca medycynę, która za punkt honoru obrała sobie znalezienie sposobu, by Ikara odurzyć pomimo jego kondycji, uniemożliwiającej picie i skuteczne spożywanie… produktów rozrywkowych w ogóle. Palenie, które dostarczało substancję bezpośrednio do krwiobiegu zaproponowała zaraz po nieco bardziej kontrowersyjnych metodach, których on sam testować jednak nie chciał. Próby zakończyły się sukcesem, nie dość, że udało się go wprowadzić w upragniony stan, to obeszło się bez nieprzyjemnych skutków ubocznych. Po opuszczeniu uniwersytetu, Ikar zgodnie z przyświecającą mu zasadą, że w życiu należy korzystać ze wszelkich jego dobrodziejstw, gdy się przydarzają, odwiedzał palarnie raz na jakiś czas. Rozrywka ta nie była tania, nie była więc dostępna dla każdego, a wśród tych, których było na nią stać, często traktowano ją jako coś nagannego i niebezpiecznego. Ikar był świadom zagrożeń, jakie niosło ze sobą zbyt częste odurzanie się mieszanką ziół o trudnych do spamiętania nazwach, dobrze wiedział, że należało zachowywać umiar, a gdy raz się go straciło, nie było powrotu do beztroskiej rekreacji. Były za to wszystkie groźby, którymi straszy się małe dzieci, zaczynały się od utraty pamięci, rozumu, pracy i majątku, kończyły na utracie godności i kompletnym upadku, co Ikara zawsze niezmiernie śmieszyło, uważał bowiem, że zna dość chodzących dowodów na to, że godność zazwyczaj trzeba stracić na drodze do tego, co większość uznawała za sukces, a często najporządniejszymi ludźmi byli ci, których społeczeństwo skazywało na potępienie.
        Ikar nie czuł się potępiony, przeciwnie, czuł się dobrze. Dobroć była jedynym, czego doświadczał, dobroć wszechświata, dobroć muzyki prześlizgującej się łagodnie po jego mózgu i skórze, dobroć świętej kobiety, która niestrudzenie udzielała potrzebującym żywicznego, życiodajnego leku. Dobroć umysłu, który odkrywał przed nim tajemnice życia, by po chwili wymazać je z pamięci. I ciężar, obezwładniający i unieruchamiający go na materacu, przyjemny ciężar, pod którym czuł się bezpiecznie i stabilnie, jak w łonie matki.
         Musiał był zasnąć, bo dobrze pamiętał, że jeszcze przed chwilą pędził konno przez las w brawurowej ucieczce przed zabójcami na usługach straszliwie grubego króla, którego ktoś wcześniej kazał mu szpiegować, obiecując złote góry, a z pewnością nie jeździł konno na tyle dobrze, by przesadzić szeroką rzekę jednym skokiem. Oraz niewątpliwie wciąż znajdował się w piwnicy, choć daleki od pełni sił, to pokrzepiony niedługą acz głęboką drzemką. Muzyka ucichła, grający na instrumentach osobnicy spali po bokach ciemnowłosej kobiety. Ta drzemała siedząc oparta o ścianę, z dłońmi na głowach muzykantów. W gęstym, wypełniającym pomieszczenie, wonnym dymie wyglądała niczym bogini błogosławiąca swe dzieci. Wspomnienie snu rozmyło się w oparze. Gdzieś, z bardzo daleka dobiegał cichy szczęk sztućców i naczyń. Ale czy były to wieczorne porządki, czy przygotowania do śniadania?
Awatar użytkownika
Sepinroth
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 1 rok temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec , Najemnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Sepinroth »

        Zrobiło się już późno, a za jedyne źródło światła służy miejskie latarnie i ciepły poblask bijący z okien kamienic. Wbrew wcześniejszym oczekiwaniom Roth, poszukiwania trwały dłużej, niż zakładała. Szybko zorientowała się, że ich niedoszły uciekinier kluczył po uliczkach, nie za bardzo wiedząc, w którą stronę się udać. Podążając jego pokręconym szlakiem, sama czuła się nieco zagubiona, nawet jeśli zdążyła już nauczyć się, czego mogła się spodziewać na końcu niektórych uliczek.
        Sebastien niestrudzenie maszerował obok niej, choć nie odzywali się już do siebie. Tym samym nie wyraził na głos swojego powątpiewania wobec jej poczynań. Wiedziała jednak, że pewne posiadał. Wystarczyło spojrzeć na jego nietęgą minę.
        Mimo to Sepinroth czuła, że mogłaby mieć w nim serdecznego współpracownika i nieco żałowała swojego niegrzecznego tonu, którym udzieliła mu wcześniejszej odpowiedzi. Tak jak zawsze jednak nie umiała zapanować nad tą irracjonalną złością, jaką wzbudzał w niej temat przyswojonej zdolności. Zapewne dlatego, że wciąż nie znalazła odpowiedzi na nurtujące ją pytania, a wszelkie emocje z tym powiązane działały jak mechanizm obronny. Wypierały ten przemożny strach, który czuła na myśl o tym czy ową umiejętność faktycznie powinna traktować jako prezent, czy może bardziej jako zaciągnięcie długu o niesprecyzowanej cenie spłaty.
        W końcu zebrała się w sobie, aby zagaić Sebastiena do rozmowy, lecz nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, poczuła nagły impuls, przeszywający ją na wskroś. Znała to uczucie. Źródło, które śledziła, znajdowało się bardzo blisko. Przyspieszyła kroku, zostawiając Sebastiena w tyle. Ostatecznie doprowadziła ich do znajomo prezentującej się dzielnicy. Dopiero kiedy przeszli kilka krótszych alejek Roth zorientowała się, że niedaleko znajduje się pensjonat, w którym stacjonowała. Już nie mogła się doczekać, aż do niego wróci i porządnie się wyśpi.
        -Aura niknie, ale widzę i czuję pojedyncze pasmo, które prowadzi tutaj. - oznajmiła i wraz ze strażnikiem zatrzymali się ku zejściu prowadzącego do lokalu o nazwie „Zielona Piwniczka”
        -Znam to miejsce, pracują tu porządni ludzie. - przyznał Sebastien.
        Sepinroth nawet nie usłyszała, co powiedział, bo akurat zaczęła schodzić po stromych schodkach w dół. Zmysły, którymi nieustannie podtrzymywała łącze z aurą nieznajomego, stały się już mocno nadwerężone. Do tego natężenie zapachu, jaskrawość kolorowych plam, tańczących jej przed oczami i przede wszystkim intensywność wibracji, które zaczęły rozchodzić się po całym jej ciele, doprowadzały ją do stanu wzmożonej irytacji. Chciała mieć to już za sobą. Dlatego nie czekając na Sebastiena po prostu wtargnęła ciężkim krokiem w głąb pomieszczenia, jednocześnie od razu rozglądając się gorączkowo za potencjalnie znajomą aurą.
        Na moment jednak zawahała się, widząc zdziwienie na twarzy gości. Swoim wielkim najściem chyba przerwała im kolację. Lokal, jak na te rejony miasta przystało, prezentował się bardzo przytulnie. Na ścianach wisiały grube zasłony, które przysłaniały kawałki muru, a na drewnianych belkach zawisły stare lampy oliwne. Pomieszczenie wypełniał zapach mięsa duszonego w winie i ziołach. Na stołach znajdowały się gliniane misy z duszoną pieczenią, gotowanymi warzywami i świeżym chlebem, a na półkach stały butelki wina i piwa. Kłęby paru dobiegały z małej kuchni przy wejściu do piwnicy. Szef kuchni, wiekowy mężczyzna o siwych włosach, stał za ladą z narzędziami kuchennymi. Popatrzył na nią wyraźnie zaniepokojony intencjami, z jakimi do nich przybyła.
        -Mogę w czymś pomóc? - zapytał, po czym pobladł jeszcze bardziej, orientując się, kto właśnie zatrzymał się tuż za jej plecami.
        -Chcemy się tylko trochę rozejrzeć. Nie ma pan nic przeciwko? - zapytał Sebastien.
Kucharz pokręcił głową, choć oczywiste było, że nawet jeśli posiadałby jakieś obiekcje to i tak by się do nich nie przyznał.
        -Nie, nie… skąd. Proszę, nie mam nic do ukrycia.
        Sebastien uśmiechnął się w sposób, przez który Roth wywnioskowała, że chyba często słyszał podobne zapewnienia. Co więcej, podejrzewała, że będzie na nią zły za zostawienie go w tyle bez słowa, ale on tylko przebiegł pobieżnie wzrokiem po gościach, tak jak wcześniej uczyniła to ona, po czym odwrócił się i nachylił do niej w dyskretnym geście. Nie sprawiał wrażenia zirytowanego, a raczej zaintrygowanego.
        -Nie widzę tu nikogo podobnego do naszego zbiega. Na pewno tu jest? - popadł w wątpliwość, a ona wręcz poczuła potrzebę wykrzywienia ust w szyderczym uśmiechu. Gdyby mogła, to zdjęłaby z siebie skórę tylko po to, aby nawracające mrowienie przestało jej tak doskwierać. Co, więcej w okolicy skroni zbierał się pulsujący ból. Każda z tych dolegliwości była wyraźnym dowodem na to, że byli we właściwym miejscu.
        Odwróciła się, zerkając w jedno intrygujące ją miejsce, oddzielone od głównego pomieszczenia zieloną kotarą. Posłała porozumiewawcze spojrzenie Sebastienowi, po podeszła do zasłony i jednym zamaszystym ruchem odgarnęła ją na bok.
        Pomiędzy siwymi kłębami dymu dostrzegła rude pasma przeplatane muśnięciami złota i cyny. Zapach krokusów z kolei zapiekł ją w nozdrzach, tak boleśnie, że aż zacisnęła zęby. Zanurzyła dłoń w odmętach bladej mgły, sięgając po wątłe ramię, na którym zacisnęła palce, a potem siłą wywlekła delikwenta poza jego bezpieczną przystań.
        Sebastien w momencie pojawił się przy nich. Pomógł wstać nieznajomemu, który słusznie, był w wielkim szoku.
        -To on… to naprawdę on. - powiedział, patrząc to na niego, a to na Roth. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, wskazał jej palcem przestrzeń w okolicach nosa.
        Zrozumiała, o co mu chodzi kiedy poczuła ciepłą ciecz, cieknącą jej po brodzie. Przeklęła i sięgnęła po sfatygowaną chusteczkę. Próbowała zatamować krwawienie, ale tym razem nie było to takie proste. A kiedy pomyślała, że najgorszą część zlecenia ma już za sobą wyczuła w powietrzu znajomą woń, od której zesztywniał jej każdy mięsień. Odwróciła się dyskretnie i ponownie zajrzała do osnutego subtelnym dymem pokoiku. Nie miała pojęcia, jakim cudem wcześniej nie dostrzegła szklanej fajki spoczywającej w kobiecej dłoni. To, kim była ów nieznajoma i co tam robiła, nie miało dla Roth żadnego znaczenia. Liczyło się tylko to, co trzymała w palcach.
        Źrenice oczy Roth rozszerzyły się, stopniowo pochłaniając amarantowy ocean.
        -Muszę wyjść.
        I nie czekając na odpowiedź pośpiesznie wyminęła Sebastiena. Przepchnęła się pomiędzy gośćmi, którzy zebrali się, aby zobaczyć co się stało, a po schodach prowadzących na ulicę praktycznie wybiegła, rozpaczliwie pragnąc zaczerpnąć świeżego powietrza. Noc była chłodna i rześkie powietrze przyjemnie objęło ją za kark. Na moment straciła czucie w nogach. Zakręciło się jej w głowie. Nie była nawet pewna, czy wciąż znajdowała się w Fargoth. Znajomy cytrusowy zapach o gorzkim zabarwieniu na powrót przeprowadził ją przez palące piaski pustyni, wprost od klasztornej samotni, w której wszystko się zaczęło. Jedyne miejsce, które mogła nazwać domem i tym samym jedyne, do którego nie chciała już nigdy więcej wrócić.
        Oparła się plecami o ścianę kamienicy, a spomiędzy ust uciekł jej bolesny jęk. Skóra na plecach paliła ją żywym ogniem. Pot zrosił czoło. Zdjęła rękawiczkę i przetarła całą twarz dłonią. Wyczuła pod paznokciami zaschniętą krew.
        Chciała stamtąd odejść, ale w porę przypomniała sobie, że przecież musi dokończyć zlecenie. W oczekiwaniu na Sebastiena próbowała zapanować nad drżącymi dłońmi. Już dawno nie czuła takiego głodu, sfery zaś rozpaczliwie ją nawoływały. Dobrze pamiętała, jak to było przemieszczać się pomiędzy ich kręgami. Cudowne uczucie, ale te wspomnienia nie pomagały. Potrzebowała ciszy i medytacji. Powtarzała sobie, że jeszcze trochę wytrzyma, a później znajdzie się w swoim pokoju w przytulnym pensjonacie. Z powrotem nabierze dystansu. Jeszcze tylko trochę…
        Drzwi do „Zielonej Piwniczki” otworzyły się i zamknęły. Po schodach wyszedł Sebastien wraz z pojmanym nieznajomym, choć trudno było nazwać pochwyconym kogoś, kto szedł obok strażnika bez ciężkich kajdan otulających nadgarstki. Sepinroth wnioskowała, że najwidoczniej Sebastienowi udało się przekonać młodzieńca do pokojowego rozwiązania sprawy.
        -Hej, wszystko u ciebie w porządku? Wyglądasz strasznie blado. - zauważył, na co tylko machnęła ręką. Miała wrażenie, że w przeciągu ich krótkiej znajomości pytanie to padło stanowczo za wiele razy.
        -Tak, trochę podrażniłam zmysły, ale powoli wszystko wraca do normy - skwitowała, mając nadzieję, że tymi słowami na dobre utnie temat dotyczący jej samopoczucia i pokręconej umiejętności. I na szczęście podziałało, gdyż ostatecznie nikt nie zdecydował się skomentować jej zatrważającego wyglądu.
        Dopiero po wszelkich tych ekscesach Roth zdecydował się przyjrzeć nieznajomemu. Od momentu zetknięcia się z jego aurą, aż do teraz miała w głowie mglisty obraz jego osoby. Widziała tylko niewyraźnie odznaczającą się szczupłą sylwetkę i jaskrawe włosy, we wspomnianym już wcześniej rudym odcieniu. Złoto rzeczywiście oświetlało jego subtelny uśmiech, a cyna podkreślała tajemnicze spojrzenie. Coś w jego postawie sprawiało, że prezentował się jak postać z bajki. Roth czasami przeglądała kolorowe ilustracje z książek dla dzieci w miejskich księgarniach i przypuszczała, że właśnie stąd wzięło się jej to przyrównanie. Uznała to za dziwne skojarzenie, ale również nadwyraz trafne.
        Sebastien wraz z baśniowym młodzieńcem poszli przodem. Sepinroth wolała iść z tyłu i przysłuchiwać się ich rozmowie. Nieznajomy bowiem, za pomocą niebywale kwiecistego języka, starał się przekonać strażnika, że nie ma potrzeby prowadzenia go na posterunek. Nie chciał składać żadnej skargi. I choć Roth nawet zaimponowało to, w jaki niebywały sposób potrafił się wysławiać to Sebastien wydawał się zupełnie niewzruszony jego próbami.
        -Proszę oszczędzać słów, w końcu czeka pana bardzo przyjemna i szczegółowa rozmowa o tym co wydarzyło się pod zajazdem.
        I dopiero tymi słowami skutecznie uciszył młodzieńca z baśni.
Awatar użytkownika
Ikar
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 1 rok temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Złodziej , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Ikar »

        - No bez jaj… - jęknął bełkotliwie macając nieprzytomnie wokół siebie. Przetarł twarz dłonią, drugą ręką opierając się o podłogę, jakby obawiał się, że może upaść jeszcze niżej niż teraz, gdy siedział skulony przed dwójką nieznajomych, ze wzrokiem na wysokości ich kolan. Ból w ciele powrócił, sny i mętne wizje kotłowały się jeszcze przed jego załzawionymi oczyma, a jednak był przekonany, że pocięta bliznami twarz dziewczyny o płonących oczach, o wiele od niej starszych, nie pochodziła z jego wyobraźni. Potrzebował całej wieczności, by naprawdę przyswoić, że to co się dzieje, nie jest narkotycznym majakiem. Rzeczywistość powoli wracała do swojego zwykłego tempa, lata skurczyły się do minut, a doby do czasu między uderzeniami serca. Złowił gwałtowny ruch i uniósł rękę w obronnym geście, ale to tylko ktoś wyszedł zza kotary. Kroki, głosy, dłoń zaciskająca się na jego ramieniu, zdecydowanie, ale nie brutalnie. Nagle znalazł się w pozycji wertykalnej, usłyszał słowa mężczyzny, był pewien, że słyszał jego głos już wcześniej. Puszczony omal nie osunął się z powrotem na bezpieczną i stabilną podłogę. Dopiero ponowne spojrzenie na twarz nieznajomej, przywróciło go rzeczywistości. Jej twarz i zmiana, jaka na niej zaszła. Gdy niemal wybiegła z piwniczki wiedział już. I uśmiechnął się delikatnie a w jego uśmiechu było łagodne zrozumienie, odrobina politowania i dopiero w samym kąciku jego warg czaiło się coś złośliwego.
        Gdy zostali sami, i mógł nareszcie przyjrzeć się twarzy mężczyzny, przypomniał sobie skąd go pamięta i jakie okoliczności towarzyszyły ich spotkaniu. Powstrzymał parsknięcie, gdy dostrzegł zakłopotanie na obliczu strażnika, zupełnie nielicujące z jego postawą i strojem, a wywołane bez wątpienia jego spojrzeniem. Uśmiechu, który wpełzł mu na usta, gdy zrozumiał absurd sytuacji, a następnie wyobraził spotkanie w swobodniejszej atmosferze nie powstrzymał, ryzykując nieco podpadnięciem stróżowi prawa. Na jego szczęście ten zdawał się akurat patrzyć w zupełnie innymi kierunku. W dodatku pozwolił mu założyć buty, co rokowało nie najgorzej. Jego torbę, najwyraźniej wydobytą wcześniej z pomieszczenia za kotarą, trzymał jednak przerzuconą przez ramię, a ręka strażnika niebezpiecznie zbliżała się do przypiętych przy pasie kajdan. Ikar cofnął wyprostowane dłonie i chciał zrobić krok w tył, ale trafił plecami na ścianę.
- Myślę, że nie ma takiej potrzeby – powiedział spokojnie, z lekkim uśmiechem, który zdawał się nie znikać z jego twarzy, a tym razem była w nim jedynie czysta, dziecięca i naiwna niewinność.
Mężczyzna zawahał się, jego ręka zatrzymała się w połowie ruchu, gdy Ikar sięgnął do własnego paska, powoli odpinając ozdobną pochwę ze sztyletem i ruchem niemal ceremonialnym podając nóż strażnikowi rękojeścią zwróconą w jego kierunku. Ogólnoświatowy gest poddania został chyba poprawnie zrozumiany, ponieważ strażnik przyjąwszy kapitulację, zaprzestał manewrowania w pobliżu środków przymusu.
- Czy zrobiłem coś niewłaściwego? - spytał ze szczerym zdumieniem w głosie. Spojrzenie miał ufne, postawę otwartą i w ogóle cały Ikar był czystą szczerością.
Mężczyzna zmarszczył czoło, sprawiał wrażenie nieco zbitego z tropu.
- Wyjdźmy na zewnątrz – odparł wreszcie, z ociąganiem podając chłopakowi jego płaszcz.
        Wbrew zewnętrznemu wrażeniu, Ikar klął w duchu i zapytywał się, po jaką właściwie cholerę straż miejska fatygowała się by go szukać i dlaczego wysłała za nim aż dwie osoby, w tym jedną najwyraźniej niepoczytalną. I wyraźnie mającą w przeszłości bliską i długotrwałą styczność z narkotycznymi ziołami, a o ile się orientował, kandydaci na stanowiska w straży podlegali w tym względzie ścisłym ograniczeniom. Ponadto był przekonany, że osoba ta jest przynajmniej nieco starsza od niego samego i prowadzącego go przed sobą strażnika. Uzależnienie nie pojawia się ot tak, po dwóch fajkach wypalonych na pierwszym semestrze studiów, a odwyk, który musiała przecież mieć za sobą, skoro opanowała odruch sięgnięcia po narkotyk, nie trwał zapewne dwóch miesięcy. Mógł się mylić, właściwie nic o niej nie wiedział, nie był też ekspertem w leczeniu uzależnień, ale wspomnienie jej oczu podpowiadało mu, że coś na rzeczy być musi.
        Gdy znaleźli się na zewnątrz, niemal zadławił się świeżym powietrzem, przystanął w obawie, że się przewróci. Odruchowo rozejrzał się, choć nawet nie myślał o ucieczce, zaskoczył go chłód i mrok nocy, był przekonany, że przesiedział w piwniczne przynajmniej do następnego popołudnia. Strażnik, który do tej pory jedynie asekuracyjnie trzymał dłoń na jego plecach najwyraźniej inaczej zinterpretował jego zachowanie i zniecierpliwiony pchnął go leko. Ikar posłusznie postąpił w kierunku stojącej naprzeciw postaci, w której utkwił nieruchome spojrzenie. Trudno było nie zgodzić się ze słowami mężczyzny, wyglądała kiepsko. Wyglądała zupełnie jak ktoś w nawrocie narkotykowego głodu. Byłby, być może, jej współczuł, ale wrednie ściągnęła go z materaca, co niestety, obiektywnie stawiało ją w niekorzystnym świetle i zmuszało do uznania za osobę przynajmniej nieżyczliwą. Przypomniawszy sobie o stojącym za nim mężczyźnie, odwrócił głowę w jego stronę.
- O co właściwie chodzi? - spytał krótko, starając się, by jego ton nie wydał się zaczepny.
Nie doczekał się odpowiedzi, zamiast tego znów został lekko, choć stanowczo pchnięty naprzód. Syknął, bo kolano zbuntowało się nagle przeciw podejmowaniu wysiłku, ale ruszył we wskazanym kierunku, z ponurą satysfakcją stwierdzając, że jego włosy i odzież na wskroś przesiąknięte są zapachem żywicznego dymu, więc jeżeli dziwna kobieta ma zamiar im towarzyszyć, woń ta zostanie z nią jeszcze na jakiś czas.
- Czy są wysuwane wobec mnie jakieś zarzuty? O ile dobrze się orientuję, nie istnieją obecnie żadne regulacje prawne, które korzystanie z palarni ziół czyniłyby przestępstwem, bądź nawet wykroczeniem.
- Nie chodzi wcale o zioła – bąknął strażnik, sprawiając wrażenie, jakby czynił to wbrew sobie i właściwie nie wiedział co chce i co może, w tych nieoficjalnych okolicznościach ujawnić upierdliwemu delikwentowi.
Ikar postanowił iść jednak za ciosem, wczuwając się w rolę zagubionego i zakłopotanego jeśli nie pełnoprawnego filozofa, to chociaż doktoranta, żyjącego w stanie pewnego odklejenia od rzeczywistości.
- Ach! - zdziwił się – Czyżby chodziło więc o dzisiejsze zajście nieopodal zajazdu „Pod Gęsią Pipką”? W takim razie zapewniam, że nie ma potrzeby zajmowania funkcjonariuszy moją osobą, bez wątpienia macie na głowie o wiele ważniejsze sprawy. Pięknie dziękuję za interwencję, gdybyście wtedy nie zareagowali, z pewnością przyszłoby mi pożegnać się z zębami, o ile nie z życiem. Wydaje mi się, że sprawców napaści ujęto, a sprawa nie okazała się nadto skomplikowana? Z mojej strony niestety nie ma co liczyć na szczegółowe informacje o przestępcach, widziałem ich po raz pierwszy w życiu i, mówiąc szczerze, wolałbym ich więcej nie oglądać. Wstyd się przyznać, ale po prostu się ich boję, dlatego oddaliłem się podczas interwencji, nie chciałbym, by zapamiętali moją twarz i próbowali mnie odnaleźć, gdy wyjdą na wolność. Proszę mnie zrozumieć, w starciu z brutalną siłą, nawet najlepsze argumenty nie zdążą nawet wybrzmieć. Wolałbym, by w tej sprawie reprezentował mnie mój pełnomocnik, znajomy doktor prawa, zdecydowanie lepiej ode mnie wyznający się w tych wszystkich zawiłościach i terminologii, mający ponadto środki, by w razie konieczności obronić się przed zemstą przestępców.
Odpowiedź strażnika, podobnie jak poprzednia, niewiele wniosła do dyskusji.
- Ależ z całą pewnością, nie mogę się doczekać tej przyjemności i tego zaszczytu… - zapewnił, starając się by wyraz jego twarzy i ton głosu nie stały w sprzeczności z treścią wypowiedzi.
Resztę drogi przeszli w milczeniu, w którym Ikar wielokrotnie zadawał sobie pytanie o co właściwie chodzi tej dwójce i kim, do cholery, jest idąca za nimi kobieta, której raz po raz rzucał spojrzenie znad ramienia, wcale nie siląc się na ukradkowość. Podobna drobiazgowość nie leżała raczej w zwyczajach funkcjonariuszy miejskiej straży, których biurka zawalone były tonami akt, zeznań, rozkazów, zapytań, wezwań i zapytań o wezwania. Nierozwiązanych spraw najpewniej nie brakowało, a wczorajsza wizyta u Nichtza te domysły potwierdzała, prawnik klął bowiem straszliwie na opieszałość i niedofinansowanie tej instytucji, będące najwyraźniej przymiotami wszystkich straży świata, a samemu Nichtzowi utrudniające robienie pieniędzy na ciągnących się latami sprawach. W wygłoszonej przez niego samego tyradzie, zasadniczo większość stwierdzeń nie mijała się z prawdą, nie zależało mu specjalnie na ponownym znalezieniu się w pobliżu Gaubera i Lutza, choć w tym momencie planował raczej opuszczenie miasta przy pierwszej nadarzającej się okazji, co, jak oczekiwał, powinno nastąpić zanim ta dwójka znajdzie się na wolności.
        Widząc, że zbliżają się do gmachu strażnicy, ciężkiego, kanciastego i robiącego raczej smętne wrażenie, co nie odróżniało go od innych tego typu budynków, zrobił szybki rachunek sumienia. Nichtz zapewniał go, że w chwili obecnej jego sprawy z bankami są względnie uregulowane, przedsiębiorczy finansiści czynią inwestycje, pieniądze robią się same, trzeba by grzebać daleko w przeszłości, by dopatrzyć się przekrętów, a i najbardziej dociekliwy najprawdopodobniej dałby sobie spokój po prześledzeniu pierwszych kilkuset przekazów realizowanych pomiędzy niezależnymi od siebie placówkami, dokonanych na przestrzeni ostatnich pięciu lat. Sakiewka Kippera… Sakiewka Kippera nie wyróżniała się niczym szczególnym, wyglądała jak tysiące innych sakiewek i nie sposób byłoby niewątpliwie dowieść, że od zawsze nie należała do Ikara. Właściwie nie było przeciw niemu żadnych dowodów, a dla strażników nie był nikim więcej niż napadniętym włóczęgą, który opuściwszy mury uniwersytetu szlaja się po świecie bez celu i czasem gada trochę od rzeczy. Pozostała w nim właściwie tylko ciekawość, czego może się od niego chcieć. I uparta, zacięta niechęć do rozmów z przedstawicielami władzy jako takiej, którą nabył na studiach, a nie wyzbył się do tej pory.
        W strażnicy przywitał ich smrodliwy zaduch, pochodzący, jak się zdawało, zarówno z celi, w których przetrzymywano aresztantów, jak i z podziemi, w których musiała mieścić się kuchnia. Kto, do cholery, gotuje grochówkę o tej porze? Gdy mijali kraty cel, szedł sztywno ze wzrokiem utkwionym przed siebie, nie chcąc prowokować głupich zachowań. A jednak ktoś poczuł się w obowiązku zagwizdać. Prawdopodobnie na idącą za nimi kobietę. Wzdrygnął się, nawet jeśli była mu nieprzychylna, podobne zachowanie wzbudzało w nim odrazę. Dziwiąc się własnej reakcji, odwrócił się i splunął w kierunku gwiżdżącego typka o kanciastej twarzy. Krucha duma aresztanta pękła z hukiem, jął więc wywrzaskiwać rozmaite groźby, na co prowadzący Ikara strażnik przyspieszył kroku, choć na jego twarzy malował się cień aprobaty. Wreszcie zatrzymali się przed zawalonym stertami papierów biurkiem. Wysokość na jaką piętrzyły się dokumenty, tłumaczyła aż nadto wyraźnie dlaczego siedzący za nimi oficer, pracuje jeszcze, mimo późnej pory. Mężczyzna odłożył czytany dokument, spojrzał na Ikara, na stojącego strażnika, na kobietę, na Ikara i jeszcze raz na kobietę. Na jego zmęczoną twarz wpełzło coś na kształt wyrazu zadowolenia.
- Dobry wieczór, wszelkie pytania proszę kierować do mojego prawnika – oświadczył pogodnie Ikar, uśmiechając się rozbrajająco.
Awatar użytkownika
Sepinroth
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 1 rok temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec , Najemnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Sepinroth »

        Droga powrotna odbyła się bez zbędnych niespodzianek. Roth zdążyła nieco ochłonąć od przebodźcowania się aurą tajemniczego młodzieńca. Niestety nocne powietrze nie odgoniło od niego aromatu ziołowego dymu. Przesiąknął nim na wskroś i z tego powodu musiała nieustannie się pilnować. Trzymała się na bezpieczną odległość, a w głowie na okrągło powtarzała znajome mantry, wyuczone w klasztorze. Za ich pomocą skutecznie wygłuszała wszelkie natrętne myśli.
        Przez większość czasu szli energicznym marszem, gdyż Sebastienowi ewidentnie spieszyło się do zakończenia swojej zmiany. Sepinroth podzielała jego entuzjazm. Sama również nie mogła się doczekać, aż w końcu odpocznie po podróży i nieplanowanej przygodzie przysporzonej przez swój talent. Mimo to kiedy zauważyła, że nieznajomy utyka na jedną nogę, poprosiła strażnika, aby szli wolniej. Nie podała konkretnego powodu, ale Sebastien o nic nie dopytywał, tylko bez narzekania dostosował do nich swoje tempo.
        Późną porą, kiedy uliczne światła tliły się zaledwie nikłym blaskiem, posterunek straży prezentował się na bardziej posępny niż w ciągu dnia. Kamienne mury, z których wiele było zniszczonych przez upływ czasu, a także wysoka wieża obserwacyjna, wznosząca się ponad okolicą, tworzyły wrażenie, jakby budowla sama w sobie była strażnikiem, zmęczonym nieustannym czuwaniem. Na zewnątrz, przed wejściem stała dwójka żołnierzy, każdy zaopatrzony w elementy lekkiej zbroi i z krótkimi mieczami przy boku. Ich wzrok był czujny, a uwaga wyostrzona, gotowa do wyłapania każdego podejrzanego dźwięku lub ruchu w ciemnościach.
        Po wejściu do środka musieli przystosować oczy do panującego półmroku. Pochodnie nie były w stanie dobrze rozświetlić wszystkich zakamarków. Najciemniejszą część pomieszczenia stanowiły cele, wokół których wisiał zapach stęchlizny i wilgoci. Przechodząc obok nich, Roth nie mogła oprzeć się pokusie, aby nie przyjrzeć się osnutym ciemnością postacią. Dostrzegła tylko niewyraźnie sylwetki osadzonych, zasłaniających się odwrotem lub śpiących na podłodze. Co poniektórzy ożywili się na widok przybyszy z zewnątrz i zaczęli wypełzać z mroku niczym szczury. Od razu przyspieszyła kroku, czując na sobie ich śledzące spojrzenia. Nagle, usłyszała gwałtowne zagwizdanie, które wyrwało ją z zadumy. Z początku nie wiedziała, co to było, ale potem zdała sobie sprawę, że to jeden z więźniów, który chciał zwrócić na siebie uwagę. Odwróciła się w kierunku, z którego dobiegł dźwięk i dostrzegła postać mężczyzny, który wyłonił się z głębi swojej celi. Posiadał nieprzyjemną, kanciastą twarz, która sama w sobie stanowiła już jasne ostrzeżenie. Popatrzył na nią z błyskiem w oku, a potem powoli przesunął po niej swoim spojrzeniem. Na usta wpełzł mu obleśny uśmiech, od którego Roth aż wzdrygnęła się z niesmakiem. I dopiero wtedy zorientowała się, że nie miała na sobie swojego burgundowego płaszcza. Suszył się wraz z resztą jej podróżnych ubrań w sypialni pensjonatu. Z kolei zamienne, skórzane spodnie, które miała na sobie, ciasno przylegały do ciała, a lekka kurtka kończyła się tuż nad pasem. Dobierając, garderobę z samego rana nie przypuszczała, że dla kogoś ten strój okaże się sensacyjny. Przyzwyczajona jednak do chodzenia w obszernych pelerynach już zapomniała, jak niewiele było potrzebne, aby skupić na sobie czyjąś uwagę.
        Postanowiła po prostu zignorować tę zaczepkę. Nieoczekiwanie jednak idący przed nią młodzieniec splunął na skazańca. Zmarszczyła brwi, nieco obrzydzona tym zachowaniem. Podejrzewała jednak, że w jego geście kryło się wiele dezaprobaty wobec postawy oprycha, co akurat w pełni podzielała. W ostatecznym rozrachunku uznała to za niezbyt elegancką, ale miłą formę wstawiennictwa ze strony rudowłosego uciekiniera.
        Kiedy przeszli całą długość cel, napotkali kilku strażników, siedzących przy stole. Nie dało się ukryć, że członkowie nocnej warty wyglądali na wypoczętych i gotowych do działania. Nie można jednak było powiedzieć tego samego o oficerze oddziału, niejakim Farrimie, który niczym dotknięty jakąś klątwą wciąż tkwił przy swoim stanowisku i stercie papierów.
        Żądanie postawione przez tajemniczego młodzieńca niebywale go rozbawiło. Z wszystkich obecnych przy biurku śmiał się tylko on, podczas gdy pozostali stali w milczeniu.
        Wskazał ręką na krzesło, znajdujące się tuż przed nim.
        -Niech no pan sobie tu usiądzie, rozgości się i odpręży. - nakazał, a kiedy delikwent zaczął ociągać się z wykonaniem polecenia, Sebastien pchnął go nieznacznie, nakierowując w stronę wysłużonego siedziska. Farrim przeszedł na przód i oparł się o krawędź blatu. Na jego ustach zagościł zgryźliwy uśmiech. - Jak pan nigdy nie był na posterunku, to proszę się napawać tymi widokami do woli, nikt panu nie broni.
        Roth nie zdążyła zaobserwować reakcji młodzieńca, przypuszczała jednak, że musiał czuć się sfrustrowany całą tą sytuacją. Odsunęła się od niego na bezpieczną odległość, dalej czując dokuczliwą woń dymu.
        Oficer popatrzył na nią wzrokiem sugerującym żywe zainteresowanie. Zaniepokoiła się, że zaczął coś podejrzewać, ale na wszelki wypadek odpowiedziała mu hardą miną. Czuła, że oceniał stan, w jakim do nich wróciła. O dziwo jednak w żaden sposób nie skomentował krwi, broczącej połowę jej twarzy, a także skrawku koszuli. Chyba była mu za to wdzięczna, bo z całą pewnością nie wytrzymałaby kolejnych pytań, o to się stało.
        Baśniowy młodzieniec próbował jeszcze zwrócić na siebie uwagę, ale nikt z obecnych nie wydawał się nim zainteresowany… choć Roth może jednak czuła się trochę zaintrygowania, ale tylko dlatego, że wydawał się jej nieco ekstrawagancki. Przypuszczała, że gdy tylko podpisze jakiś mało istotny świstek papieru, to z powrotem wypuszczą go na wolność. A przynajmniej taką miała nadzieję. Jakoś nie mogła wyobrazić go sobie siedzącego w celi między tymi wszystkimi szumowinami. Byłby jak bezbronny rudzik zamknięty w jednej klatce ze stadem wron.
        Rozmyślania przerwał jej szorstki głos oficera. Zauważyła, że wskazał na nią palcem.
        -No to jak? Nada się? - zagaił Sebastiena, który z kolei wydawał się nieco zmieszany tym pytaniem, jakby nie spodziewał się, że to on będzie zmuszony udzielić tego ostatecznego werdyktu.
        -Nigdy wcześniej nie mieliśmy tutaj takiego maga. Potrafiła opisać całe zdarzenie ze szczegółami i wytropiła zbiega na dużą odległość. Przeszliśmy pół miasta, za nim go znaleźliśmy, a na końcu nawet się nie zawahała, wskazując prawidłową osobę.
        Oficer przysłuchiwał się temu z nieodgadnionym wyrazem twarzy, a na końcu tylko przytaknął i znowu zwrócił się bezpośrednio do Sepinroth. Tym razem odnotowała pewną różnicę widoczną w jego spojrzeniu i dopiero po chwili zorientowała się na, czym ona polegała. Wyrażał szacunek, którego wcześniej na próżno było się u niego doszukiwać.
        -Zwracam pani honor i jeśli zainteresowanie naszymi zleceniami nie zmalało, to jutro może się pani do mnie zgłosić. Ta cała… zdolność musi się jakoś zregenerować, czy…
        -Wystarczy, że porządnie się wyśpię i będę mogła działać dalej. - odparła, chcąc oszczędzić mu tych niezręcznych poszukiwań właściwych słów. - Uprzedzam jednak, że mój szósty zmysł wynajduje świeże poszlaki. Przy rozwiązaniu spraw sprzed kilku dni nie na wiele się przydam.
        -Dzisiaj znaleźliśmy zwłoki, podejrzewamy morderstwo. - powiedział to tonem czysto służbowym, wypranym z jakichkolwiek emocji. Nie każdy byłby w stanie przekazać podobną wiadomość z równym opanowaniem. Taką odporność nabyw się latami. Roth nawet nie chciała zgadywać, ile dziennie musiał słyszeć, podobnych zgłoszeń. Życie w stolicy królestwa z całą pewnością wiązało się z interwencjami do wielu paskudnych i nieraz zapewne okrutnych przestępstw. - Nie boi się pani trupów?
        -Nie. - wyznała z resztą zgodnie z prawdą. Jeszcze kilka lat temu może i zawahałaby się, udzielając takiej odpowiedzi, ale nabyte doświadczenie sprawiło, że zdążyła już wyrobić swoją odporność.
        Farrim musiał wyczytać to z jej spojrzenia, bo uśmiechnął się do niej porozumiewawczo.
        -W takim razie będę oczekiwał na panią jutro rano.
        Roth przytaknęła, uznając ich rozmowę za zakończoną. Postanowiła się pożegnać i po prostu wyjść, ale w porę zaczęło docierać do niej, że zupełnie niechcący utrudniła życie niewinnej osobie, a do tego jej zachowanie w „Zielonej Piwnicze” było wysoce niestosownie. Wiedziała, że jeśli nie skorzysta z okazji i nie wyjaśni całej tej sprawy, to później dopadłyby ją niechciane wyrzuty sumienia. Sytuacji nie poprawiała również świadomość, że nie była wtedy do końca sobą. Uznała więc, że w takim wypadku powrót do pensjonatu i odpoczynek będą jeszcze musiały poczekać.
        Szybko wybadała grunt. Oficer wrócił do biurka i zaczął czegoś szukać w swoich dokumentach. Być może wypisu. Sebastien z kolei dalej stał przy niedoszłym zbiegu, ale przy tym nie wydawał się szczególnie zainteresowany jego osobą. Błądził spojrzeniem po nieokreślonej płaszczyźnie, próbując jakoś przetrwać czas oczekiwania na zakończenie całej tej sprawy.
        Kierowana chęcią dobrej woli i własną moralnością dyskretnie przybliżyła się do nieznajomego. Zapach ziołowego dymu nieznośnie się nasili, a wtedy nadwerężone zmysły zaszalały dziko jak wygłodniałe psy, których nie spuszczano ze smyczy od wieków. Obawiała się pomyśleć, co stałoby, gdyby naraz wyrwały się spod kontroli.
        Kiedy młodzieniec podniósł na nią wzrok, od razu przeszła do rzeczy.
        -Proszę mi wybaczyć to nieuprzejme wywleczenie pana na korytarz. Nie miałam złych intencji, a na swoją obronę mogę jedynie powiedzieć, że moja wcześniejsza szorstkość wynikała ze zwykłego przemęczenia. Nie da się ukryć, że pańska obecność tutaj jest poniekąd podyktowana moją osobą, a że jest już bardzo późno w ramach rekompensaty, kiedy po wypełnieniu dokumentów puszczą pana wolno, mogę zaoferować eskortę do pańskiej kwatery.
        Jedyne, o co będzie zmuszona zadbać, jeśli wyrazi zgodę na jej propozycję, to stosowna odległość. Skoro była w stanie przejść z nim całą drogą spod Zielonej Piwniczki do posterunku to i każda inna odległość nie powinna stanowić dla niej większej trudności. Gdyby jednak odmówił, będzie mogła z czystym sumieniem udać się na zasłużony wypoczynek, a z samego rana podjąć się nowego zlecenia.
        Każdy z obu tych przypadków wydawał się uczciwym zwieńczeniem ich krótkiej znajomości.
Awatar użytkownika
Ikar
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 1 rok temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Złodziej , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Ikar »

        Wesołość oficera była na tyle widowiskowa, że można było nabrać uzasadnionych podejrzeń, iż reakcja ta jest nie tyle objawem rozbawienia, ile tikiem nerwowym, wyzwalanym przez podobne supliki, które w swej karierze musiał słyszeć częściej niżby sobie tego życzył. Ikar nie winił go, wiedział dobrze, że nic nie doprowadza stróży prawa do szału skuteczniej niż wspominanie o adwokatach. Cierpliwie przeczekał wybuch tubalnego śmiechu, kwitując go jedynie nieznacznym wzruszeniem ramion. To, czy właściwie chciałby się wykłócać o swoje prawo, zależało całkowicie od tego jakie pytania miały paść później. Na tę chwilę satysfakcjonowało go zaznaczenie, że nie jest w tym mieście całkowicie sam i pozbawiony szans na pomoc z zewnątrz. Częściowo była to blaga, nie był bowiem w pełni przekonany, czy Nichtz, wezwany w jego sprawie pofatygował się na posterunek, ale wolał zakładać, że w obliczu konieczności Fredteryk nie okazałby się skończonym dupkiem.
        Na szydercze zaproszenie odpowiedział jedynie dość lekceważącym skrzywieniem ust. Zdumiona niewinność obecna do niedawna w jego postawie rozmyła się w mgnieniu oka. Oficer wywoływał w nim organiczną niechęć, zdawał się bowiem aktualnie odgrywać pewnego rodzaju teatr, w którym prezentował swoje przewagi w postaci autorytetu i władzy, które miałyby zapewniać mu całkowity posłuch u szarych obywateli. U Ikara natomiast, poza ta wywoływała jedynie niesmak i politowanie, był pewien, że mężczyzna w ten sposób kompensuje sobie jakieś frustracje. Pchnięty usiadł. Faktycznie, zgodnie z sugestią, dość swobodnie, wyciągając skrzyżowane w kostkach nogi daleko przed siebie, niemal dotykając krzesła stojącego po drugiej stronie biurka i rozpierając się nisko. Dopracowawszy pozycję należycie i uznawszy, że jego gra wcale nie ustępuje tej, którą prezentował oficer, wbił spojrzenie w niewiadomy punkt, umiejscowiony w nieskończoności nieco powyżej głowy rzeczonego i przybrał minę wyrażającą umiarkowane znudzenie sytuacją oraz posterunkiem jako takim. Nie była to bynajmniej jego pierwsza wizyta na posterunku, w czasach studenckich odbywał takowe dość regularnie, ale nie zamierzał wyprowadzać nikogo z błędu.
        Cisza, która nagle zapadła, nie wróżyła rychłego rozwikłania tajemnicy celu jego bytności w tym smutnym przybytku. Ikar zawiercił się na trzeszczącym niemiłosiernie krześle, odrzucił głowę wodząc wzrokiem po suficie, odchrząknął kilkukrotnie, z satysfakcją dostrzegając, jak oficerski wąs drga nerwowo. Nie chcąc jednak konsekwentnie pchać się w gips, powrócił do obserwacji zwieńczenia ramy okiennej, udając, że prowadzona między pozostałymi uczestnikami spektaklu konwersacja nie zajmuje go wcale.
        Przysłuchując się jednak wymianie zdań, roześmiał się w duchu. Więc nie dość, że cała ta idiotyczna sytuacja była sprawdzianem, to on sam stanowił jedynie rekwizyt podczas testu, którego obiektem była tajemnicza kobieta. Będąca w dodatku magiczką. Nie dawał poznać po sobie rozbawienia i zaciekawienia, zaczął przysłuchiwać się w większym skupieniu. Dotąd nie miał zbyt wiele do czynienia z magami. Wiedzy o ich możliwościach i umiejętnościach w zasadzie nie posiadał, a to co słyszał było w zasadzie plotkami i legendami przekazywanymi w opowieściach i pieśniach włóczęgów. Nigdy nie dążył też do poznania prawdy na ten temat, po prostu skupiał się na tym, czego sam mógł doświadczyć. Teraz jednak, gdy magicznych zdolności używano go tropienia go po piwniczkach, postanowił zainteresować się tematem. Kiedy tylko upora się z nadętym oficerem…
        Podchodząc, zaskoczyła go nieco. Myślał, że porozumiawszy się ze strażnikami, odwróci się na pięcie i wyjdzie, nie miał najlepszej opinii o osobach współpracujących ze służbami, choć zdawał sobie sprawę, że jest to krzywdzące uogólnienie. Niechęć ta była jednak równie trudna do logicznego uzasadnienia, jak awersja do chrząszczy. Ikar i jedne i drugie tolerował z daleka. Spojrzał na nią z zaciekawieniem, a widząc w jej oczach szczerość, odpowiedział na nią lekkim uśmiechem i przejściem do pozycji mniej lekceważącej. Wysłuchał jej słów w spokoju, skinął głową na znak, że rozumie. Propozycja ucieszyła go. Miał powody przypuszczać, że pozostawiony sam na sam z oficerem i młodszym strażnikiem, mógłby bardzo długo oczekiwać na moment, gdy jego sprawa stanie się dla nich ponownie zajmująca, co prawdopodobnie wiązałoby się ze spędzeniem przynajmniej jednej nocy w celi i prawdopodobnie z licznymi niewygodami. Podejrzewał też, że mogło to w sporej mierze wynikać ze złej woli starszego z mężczyzn, a nie samego przeciążenia pracą, zadaniem spisania jego oświadczenia mogliby wszak obarczyć kogoś niżej postawionego.
- Z chęcią skorzystam z tej propozycji. Nie żywię do pani żalu za wcześniejsze wydarzenia, doskonale rozumiem i znam to uczucie, gdy słabości ciała wywołują słabości charakteru. Mówiąc szczerze, ja sam, choć staram się panować nad umysłem, stanowczo zbyt łatwo poddaję się emocjom, gdy moje ciało zbyt długo zmaga się z uczuciem głodu… - oświadczył miękko, wypowiadając ostatnie słowo z nieznacznym naciskiem – Jak już powiedziałem, w pełni to rozumiem, nie potępiam i nie oceniam. - dodał patrząc jej w oczy, po czym westchnął, uśmiechnął się szeroko, patrząc ponad głowę oficera – Mam szczerą nadzieję, że moja decyzja o przyjęciu pomocy, nie narazi pani na niewygody zbyt długiego oczekiwania i nie opóźni udania się na zasłużony spoczynek, w tej sprawie mogę jednak zdać się jedynie na uprzejmość panów strażników.
Mężczyzna zmarszczył się wyraźnie i bardzo długo patrzył na Ikara w milczeniu. Ikar nie przestając się uśmiechać, odwzajemnił spojrzenie. Głos rozsądku w jego głowie ostrzegał, że źle skończy, pozwalając by podobne zachowania zbyt łatwo weszły mu w krew, ale uciszył go, bowiem widok miny oficera był przepyszny.
        Przez chwilę zastanawiał się jeszcze, czy ratująca mu tyłek propozycja nie ulegnie unieważnieniu wobec zabiegów retorycznych, które zastosował odpowiadając na nią, ale na jego szczęście, kobieta wciąż stała w pobliżu i najwyraźniej nie zamierzała się w najbliższym czasie oddalać, a strażnik, patrząc na nią sięgał po kartkę i pióro.
- Imię.
- Dorian – zełgał bezczelnie.
- Nazwisko.
- Grigio.
- Profesja.
- Świadczenie usług seksualnych – wyrecytował bez zająknienia, patrząc, jak oficerowi bieleją zaciśnięte w pięść palce.
- W dniu dzisiejszym, w porze popołudniowej, w zajeździe „Pod Gęsią Pipką” zostałem zaatakowany przez dwóch mężczyzn o imionach Gauber i Lutz, będącym pod wpływem alkoholu, atak spowodowany był uprzedzeniami zatrzymanych wobec mojej osoby i doszło do niego na terenie zajazdu, pod bramą na podwórze, oświadczam, że nie doszło do zawłaszczenia żadnej mojej własności, podpisać.
Ikar podpisał i spojrzał na strażnika z niekłamanym podziwem, nie był pewien, czy sam też dałby radę wyrecytować treść oświadczenia na jednym wydechu.
        Nie miał pojęcia, która była godzina, gdy opuścili mury strażnicy. Dzięki drzemce w piwniczce nie był senny, ale wyraźnie czuł fizyczne zmęczenie wywołane wrażeniami minionego dnia. Odzyskał płaszcz i torbę, nie pozostał więc bez środków ale nie był pewien, czy o tej porze uda mu się znaleźć miejsce oferujące ciepłą wodę i łóżko, a wiedział, że bardzo ich potrzebuje. Czuł też zapowiedź wrednego uczucia słabości i drażliwości, tym bardziej irytującego, iż wiedział, że od ostatniego posiłku nie minęło wcale dużo czasu.
- Właściwie nie mam żadnej kwatery, do której można by mnie odprowadzać. - wyznał, gdy oboje oddalili się już trochę od gmachu strażnicy. Teraz, poza jej murami pozdejmował maski i porzucił oficjalny ton. - Dziękuję, że zostałaś, myślę, że ten oficer przymknąłby mnie przynajmniej do jutra, choćby po to, by pokazać mi, że może, a z posłaniem po mojego znajomego zwlekałby pewnie do jutrzejszego wieczora. Nie chcę byś z mojego powodu chodziła do pracy niewyspana, wystarczy mi, jeśli przejdziemy razem przez te zafajdane dzielnice do centrum, tam już powinno być spokojnie, a tutaj… Tutaj raczej nie powinienem sam się włóczyć o tej porze i po tym co zaszło w zajeździe... – urwał, spojrzał na nią, ściągnąwszy lekko brwi – Wiesz dokładnie, co działo się w czasie od momentu gdy wszedłem z powrotem do zajazdu, a chwilą kiedy wyszedłem tylnymi drzwiami, prawda?
Awatar użytkownika
Sepinroth
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 1 rok temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec , Najemnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Sepinroth »

        O dziwo nieznajomy przystał na propozycję odprowadzenia go. Co więcej, nie wydawał się wcale na nią zły. Uśmiechał się w bardzo autentyczny sposób, który nawet nieco ją zaskoczył. Odczuła pewne osobiste zażenowanie, kiedy wspomniał o słabości, jaką u niej dostrzegł. W takim razie on sam mógł posiadać pewne pojęcie o tym i owym. Roth nieświadomie ściągnęła brwi, nadając swojej minie bardziej surowego wizerunku, a wtedy młodzieniec od razu się zreflektował i zapewnił, że w pełni rozumie tę przypadłość, po to by na końcu ponownie uraczyć ją tym urzekającym uśmiechem.
        Pozostała niewzruszona i w żaden sposób nie skomentowała jego słów. Wiedziała bowiem, że pewnie uznał ją za zwykłego laika i w jego mniemaniu mogła mieć kontakt zaledwie ze zwykłymi, łatwo dostępnymi używkami. A tu jednak chodziło o coś znacznie bardziej złożonego. Nie uzależniła się tylko od środków, ale i od samych stanów, w jakie potrafiła umiejętnie wprowadzić swój umysł pod ich wpływem. Powrót do wędrówek sferycznych stanowił ogromną pokusę, a lata zażywania najróżniejszych substancji przyczyniły się do zajścia nieodwracalnych zmian w jej organizmie. Poczucie głodu bywało czasami nie do zniesienia. Pierwsze kilkanaście miesięcy po ucieczce z klasztoru były wspomnieniami jak z najgorszego koszmaru i wtedy też obiecała sobie, że już nigdy więcej nie doprowadzi się do takiego stanu.
        Na szczęście nieznajomy nie zdecydował się już powiedzieć nic więcej w tym temacie. Zamiast tego zaczepnie zwrócił się w stronę oficera, który wydawał się wyraźnie poirytowany postawą swojego tymczasowego więźnia.
        Roth odsunęła się dyskretnie, nie chcąc już dłużej przeciągać wymaganych formalności. Kiedy oficer zaczął spisywać dokument, podszedł do niej Sebastien. Uśmiechnął się i podał jej niewielką sakiewkę. Nie wyciągnęła po nią dłoni, tylko posłała mu pytające spojrzenie.
        -To zapłata. - wyjaśnił pośpiesznie, dostrzegając jej zmieszanie. - Dostałem za nasze wspólne zlecenie i pomyślałem, że należałoby się tym z tobą podzielić. Zrobiłaś znacznie więcej ode mnie.
        -Jesteś pewien, że nie chcesz wziąć całej sumy? - dopytała. Nie była pewna, co ma o tym myśleć. Nic nie wiedziała o tym, że Sebastien za wykonanie zlecenia dostanie jakieś pieniądze. Zdrowy rozsądek nakazywał, aby nie chwalić się tą informacją i po prostu zachować całość sumy dla siebie.
        -Czułbym się z tym źle, widząc, jak się namęczyłaś, aby zdać ten test. Zasłużyłaś sobie. - stwierdził, wciskając sakiewkę wprost do jej ręki.
Roth popatrzyła najpierw na zawartość swojej dłoni, a potem na Sebastiena. Z pewnym wewnętrznym rozbawieniem pomyślała, że może posiadał podobny dylemat do niej, kiedy zastanawiała się, czy podejść z przeprosinami do nowo poznanego młodzieńca. Zazwyczaj uśmiechała się w trudno dostrzegalny sposób, ale tym razem postanowiła wykrzesać z siebie więcej, nawet pomimo zmęczenia.
        -Dziękuje.
        Sebastien wyglądał na zaskoczonego tym widokiem, a przynajmniej na tyle, że między nimi zapadła krępująca cisza. Dzięki temu odpowiedź przesłuchiwanego dotycząca profesji, którą się zajmował, wybrzmiała głośniej, niż powinna. Sebastien niezręcznie odchrząknął, Sepinroth natomiast rzuciła ukradkowe spojrzenie w stronę tajemniczego młodzieńca. Nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić, czy kłamał. Zmysłem objęła jedynie przestrzeń przed zajazdem, nie sięgając po wydarzenia, które działy się w środku i być może podjęła słuszną decyzję. Zaczęła się zastanawiać, czy faktycznie nie mówił prawdy. Posiadał całkiem ładną twarz, która z powodzeniem mogłaby przykuć uwagę nie jednej osoby i na dodatek mówił w iście czarujący sposób. Obie te zalety wydawały się bardzo znaczące w roli osoby do towarzystwa. Nim jednak zdążyła zapędzić się w swoich rozmyślaniach Sebastien słusznie zwrócił na siebie jej uwagę.
        -Pójdę już. Jestem mocno spóźniony i obawiam się, że moja narzeczona będzie mieć do mnie mnóstwo pytań o to gdzie i z kim byłem przez cały ten czas. Do zobaczenia jutro?
        Roth przytaknęła i znowu się do niego uśmiechnęła, tym razem zaledwie delikatnie unosząc kącik ust.
        -Tak, na pewno się pojawię.
        Sebastien jeszcze skinął głową na pożegnanie, po czym ruszył w kierunku głównego wyjścia. Odprowadziła go wzrokiem, a potem chcąc jak najlepiej wykorzystać pozostały czas, skupiła się już tylko na bezgłośnym recytowaniu wyciszających mantr. Dzięki temu odniosła wrażenie jakby całość procesu przesłuchiwania trwała zaledwie chwilę. Gdy oficer uporał się już z wszystkimi niezbędnymi papierami, pożegnała się z nim po raz ostatni tego dnia i w towarzystwie nieznajomego młodzieńca opuściła posterunek.
        Weszli na główną drogę prowadzącą do centrum miasta. Roth dostosowała do niego swoje tempo, wciąż mając na uwadze, że doskwierała mu kontuzja kolana. Trzymała też stosowny dystans, który sprawiał wrażenie zachowanego mocno na wyrost. On jednak nie skomentował tego w żaden sposób. Roth pomyślała, że było to bardzo uprzejme z jego strony. Przeszli zaledwie kawałek nim ponownie zaskoczył ją kolejną informacją, a mianowicie przyznał się, że nie posiadał żadnego miejsca, w które mógłby się udać. Sepinroth nie do końca wiedziała, co powinna zrobić w takiej sytuacji. Z lekkim zakłopotaniem zaczęła się zastanawiać, czy powinna coś zaproponować w ramach alternatywy, ale niezależnie od jego sytuacji nie ufała mu na tyle, aby zaoferować mu nocleg na podłodze w jej wynajętym pokoju, a tylko to przyszło jej do głowy. Na szczęście sam wyszedł z inicjatywą, aby odprowadziła go w pobliże centrum, gdzie będzie się już czuł bezpieczniej. Przystała na ten pomysł i miała zamiar go o tym poinformować, ale powstrzymała ją mina, którą akurat przybrał. Okazał pewną podejrzliwość względem umiejętności, którą go wytropiła. Nie dziwiła mu się i co więcej, uważała, że zdecydowanie zasługiwał na wyjaśnienia.
        -Nie, to nie tak. Jestem w stanie dowiedzieć się, co wydarzyło się w danym miejscu o określonej porze i jakie osoby akurat się tam znajdowały, ale w pełni kontroluję zasięg tej umiejętności. Zbadałam tylko teren na zewnątrz zajazdu i zapewniam, że nie wiem, co robił pan w środku.
        I dopiero kiedy to powiedziała, uzmysłowiła sobie dwie rzeczy. Po pierwsze nieświadomie znowu zwróciła się do niego formalnie, pomimo iż on zdecydował się z tego zrezygnować. Zupełnie przeoczyła fakt, że mogło to negatywnie wpłynąć na komfort ich rozmowy. Co więcej, chyba domyśliła się, dlaczego interesowały go szczegóły dotyczące tego co udało się jej dowiedzieć. Na początku pomysł, w którym to podczas pobytu w zajeździe mógł, robić coś związanego z jego rzekomą profesją uznała za mało możliwy, a nawet trochę śmieszny. Skoro jednak pytał ją o to, to być może coś jednak było na rzeczy. Naraz bardzo zawstydził ją fakt, że nieświadomie mogła stać się świadkiem scen, których zdecydowanie nie powinna oglądać.
        -Gwarantuje, że z naszej dwójki to pan widział mnie w bardziej zawstydzającej sytuacji, więc bez obaw. I jeszcze raz przepraszam za to zajście w Zielonej Piwniczce. - dodała, decydując się już pozostać konsekwentną i używać formalnej formy, przynajmniej do momentu, aż sam nie zwróci jej na to uwagę. Zreflektowała się jednak, że pomimo wszystkich swoich braków, jakie posiadała w sferze towarzyskiej, chyba powinna wykazać trochę zaangażowania. - Nie jestem pewna, czy na posterunku podawał pan swoje imię, ale jeśli tak to wciąż nie wiem, jak mam się do pana zwracać. - na moment zmniejszyła dystans i wyciągnęła do niego rękę, uprzednio zdejmując z niej rękawiczkę. - Moje pełne imię brzmi Sepinroth i z tego co kiedyś mi powiedziano, to jest to imię męskie, dlatego w miejscu, w którym kiedyś mieszkałam, wołano na mnie po prostu Roth. - skonkretyzowała, wracając wspomnieniami do lat spędzonych w społeczności sferacyzmu. W międzyczasie prowadziła ich przez kręte ulice miasta, bez choćby chwili zawahania się, gdyż doskonale zapamiętała wszystkie zwiedzone tego dnia trasy.
        Zmęczenie, jakie odczuwała, zaczęło już bardzo jej doskwierać. Czuła nieprzyjemny piasek pod powiekami i zbierający się w skroniach ból głowy. Zrobiło się już trochę chłodno, więc przyciągnęła do siebie krawędzie kurtki. W jednej z kieszeni wyczuła sakiewkę, którą dostała od Sebastiena. Nie było tego dużo i wiedziała, że za jutrzejsze zlecenie dostanie o wiele więcej. Wyciągając ją z kieszeni i podając swojemu towarzyszowi, nie odczuła żadnej straty. Gdy tylko zauważyła jego zmieszaną minę, pośpieszyła z wyjaśnieniami.
        -To była moja część zapłaty za wykonanie zlecenia, ale nie potrzebuję tych pieniędzy. Wydaje mi się, że powinny wystarczyć w ramach rekompensaty za ten szalony wieczór.
Awatar użytkownika
Ikar
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 1 rok temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Złodziej , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Ikar »

        Odpowiedź zaskoczyła go, ale starał się tego po sobie nie okazywać. Choć szczerze wątpił, by ukrywanie reakcji miało jakikolwiek sens, pytanie samo w sobie było dość obciążające. Gdy dodała swoje zapewnienie, nie ukrywał jednak rozbawienia. A więc nie dość, że w jej świadomości pozostawał niewinną i przypadkową ofiarą napaści, to jeszcze błędnie zinterpretowała jego obawy. Zamiast mieć go za złodzieja, uznała go za żigolaka… Cóż, biorąc pod uwagę, że zdarzało mu się przyjmować zapłatę za przeróżne rzeczy, oraz jego naturę samą w sobie, nie rozpatrywał tego bynajmniej jako ujmy, a wręcz uznał, że dzięki temu uniknie jej potępienia. Oficjalny ton, jakiego używała zwracając się do niego trochę konsternował i zmuszał do zastanowienia. Jak już wcześniej zauważył, a teraz z całą pewnością stwierdzał, nie wyglądała wcale na wiele starszą od niego, przy czym był świadom, jak wielki wpływ na podobne ewaluacje ma zachowanie obiektu szacowania. Było jednak w jej oczach coś, co kazało mu zakładać, że pozory, a przede wszystkim wygląd, mylą w tym wypadku. Nie było to przecież zresztą wcale takie rzadkie i sam po trosze był tego przykładem. Jej upór w tytułowaniu go „panem”, świadomy czy też nie, był jeszcze bardziej konfundujący. Z jednej strony mógł zinterpretować go jako dobitne przypomnienie, że to zajmujący wyższą pozycję i starszy z rozmówców decyduje o przejściu na mniej formalne zaimki, z drugiej, wyczuwał w nim lekką niezręczność, jak u osoby stosunkowo mało obytej. Podobny brak wyczucia charakteryzował ludzi wychowanych w pewnego rodzaju izolacji od tego, co on sam byłby gotów nazwać „prawdziwym światem”, i którym przez większość życia wpajano nieżyciowe zasady. Jemu samemu, w każdym razie, zdawało się całkowicie naturalnym, że do osoby, po której nie spodziewał się, że mogłaby uznać to za zniewagę, a tym bardziej nie zagrozi mu z tego tytułu żadnymi konsekwencjami, powinien zwracać się po ludzku i bez tworzenia dystansu.
        Spojrzał na nią z uznaniem, gdy wyraziła wątpliwość co do prawdziwości imienia, pewnie chwycił jej dłoń, skłaniając lekko głowę, choć zastanawiał się, czy był to efekt jej domyślności, czy użycia jakichś pozazmysłowych sztuczek.
- Słuszne podejrzenia. Nie podaję swojego imienia osobom nieżyczliwym, właściwie można jednak uznać, że ma to znaczenie jedynie symboliczne. Nazywam się Ikar l’Epikour. I zapewniam, że swobodna forma, na którą sobie pozwoliłem nie wynika bynajmniej z braku szacunku, a wręcz przeciwnie. Wyznaję pogląd, że „panem” może w końcu zostać każdy i zazwyczaj używając po temu metod godnych jedynie potępienia, a człowieczeństwo to rzecz wrodzona i godna szacunku jako taka. Myślę, że nie pomyliłem się oceniając, że nie należysz do osób, które szukają potwierdzenia swej wartości w tworzeniu sztucznego dystansu… - urwał widząc jak sięga do kieszeni, na widok sakiewki lekko zmarszczył brwi, wyraźnie wytrącony z roli.
- Nie no, oni są niepoważni… - jęknął, przesadnie załamując ręce – Mówię o naszej dzielnej straży oczywiście. – dodał szybko, unosząc wzrok na twarz dziewczyny.
Skrzyżował ręce na piersi zatrzymując się w marszu.
- Czy ja dobrze rozumiem co zaszło? Jestem w stanie pojąć, że użyli nieistotnej i idiotycznej wręcz sprawy do przetestowania umiejętności osoby, którą zamierzają zatrudnić. Jestem w stanie objąć rozumem fakt, że jako mało ważny statysta w tej scenie zostałem iście potraktowany jak teatralny rekwizyt i ostatecznie zignorowany, na co bynajmniej nie narzekam, jako że nie miałem nic więcej do powiedzenia tym panom, ale teraz okazuje się, że instytucja nieustannie skarżąca się na wszelkiego rodzaju braki, naprawdę znajduje fundusze na tego rodzaju farsy?
Pytanie było czysto retoryczne, chwilę obserwował reakcję dziewczyny, po czym, nie czekając na odpowiedź, ponownie podjął temat.
- Doceniam twój gest, ale naprawdę nie jest on konieczny. Bądź co bądź wykonałaś swoją pracę, a jeśli chodzi o dzisiejszy wieczór, to jak już wcześniej chyba wspominałem, nie żywię do nikogo urazy. Każdy tu po prostu robił swoje, częściowo nawet można powiedzieć to samo i o typach siedzących obecnie w areszcie. Więcej – jestem gotów się odwdzięczyć za twój gest w strażnicy, gdyby więc istniała przysługa, którą mógłbym ci wyświadczyć, nie wahaj się.
Miał nadzieję, że Roth nie obrazi się, ani nie uzna jego odmowy, za zaproszenie do dalszego namawiania, czego, szczerze powiedziawszy, nie znosił. Dla niego samego miniony dzień, pod względem finansowym, był zdecydowanie owocny. Nie licząc funduszy wypłaconych z konta, wszedł w posiadanie więcej niż zadowalającej sumy pieniędzy będących stawką w karcianej grze oraz zawartości ukradzionej sakiewki, którą bez żalu mógłby uznać za rekompensatę za straty cielesne i moralne poniesione podczas incydentu. Coś kazało mu podejrzewać, że sama oferująca zdecydowanie bardziej potrzebowała pieniędzy, skoro podejmowała się współpracy ze strażą. Był świadom tego, że jego założenie oparte jest na subiektywnej opinii o przedstawicielach władzy i właściwie, poza drobnymi wskazówkami, jak na przykład okazana mu sympatia, nie miał żadnych przesłanek, by uważać, że Roth tę opinię podziela, ale i tak zdecydował się zaryzykować.
- Zachowaj te pieniądze, nawet jeśli nie jest to majątek, to każda kwota oddala moment, w którym będziesz musiała podjąć się kolejnego zlecenia o podobnej wadze i dla podobnie szacownej instytucji.
W tonie jego głosu nie było ani śladu szacunku dla jakichkolwiek organizacji rządowych.
                Oświadczywszy to, ruszył przed siebie, kontynuując drogę we wcześniejszym kierunku. Obejrzał się za siebie, by upewnić się, czy dziewczyna idzie za nim. Nie było jego intencją jej obrażać i nie rozszerzał na nią wstrętu do straży, ale nie zamierzał kryć się z opiniami. W najgorszym razie Roth prawdopodobnie odwróciłaby się na pięcie i odeszła, zostawiając go na ulicy, na której szczerze powiedziawszy, nie spodziewał się już rzeczywistej napaści. Jakiś czas temu minęli okolicę bezpośrednio sąsiadującą z miejscem, gdzie został pobity i gdzie pozostawił dwóch towarzyszy Lutza oraz posiadał pewną praktykę w przemykaniu się ciemnymi uliczkami. Ostatecznie mógł poszukać jakiegoś noclegu, nie wybrzydzając w kwestii ceny. Intrygowały go jednak sprzeczności w jej postaci, umiejętności jakimi dysponowała i zaciekawiła go jej bezinteresowna życzliwość. Nie miał zamiaru jednak udawać, gdy nie było ku temu konieczności, ponadto uznał, że dziewczyna zasługuje na szczerość, tym bardziej po tym, gdy dał jej do zrozumienia, że on sam, dzięki obserwacji dowiedział się o niej czegoś, co prawdopodobnie chciała ukrywać.
                Byli obcymi sobie ludźmi, których dziwne okoliczności umieściły w jednym miejscu. Nieocenioną zaletą takich spotkań, było to, że nieznajomi, nawet skłonni do wydawania wyroków, niewiele mogą zaszkodzić, posiadając niewielką wiedzę. A zawsze można było, przy odrobinie szczerości, przejrzeć się w ich oczach, jak w lustrze. Nie ryzykując niczym, zbliżyć się do istoty własnego jestestwa, które wielu z nauczycieli i autorów filozoficznych rozpraw, wręcz definiowali sposobem, w jaki jest się postrzeganym przez innych. Ikar, choć unikał zdecydowanego skłaniania się ku konkretnym nurtom, starając się wyciągać mądrości płynące po trosze z każdego, na jaki natrafiał, zgadzał się z tym poglądem. Jego osoba, jego persona, była narzędziem, które pozwalało mu wchodzić w interakcję ze światem. Sny i ambicje ego pozostawały bez znaczenia i nie mogły zmienić sposobu, w jaki postrzegało go otoczenie. Nie oznaczało to, że był skłonny ulegać każdej krytyce i brać do siebie każdej oceny. Chciał jednak doświadczać i badać, odkrywać punkty widzenia i światopoglądy.
Westchnął.
- Ostatecznie, co jest do stracenia? - zapytał sam siebie cicho, kończąc na głos rozmyślania.
Awatar użytkownika
Sepinroth
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 1 rok temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec , Najemnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Sepinroth »

        Ikar bardzo pewnie uścisnął jej dłoń. Sepinroth z trudem ukryła grymas, wywołany nagły bólem, jaki odczuła w ręku. Zdążyła już zapomnieć, jak to było wchodzić z kimś w bezpośredni kontakt. Próbowała nie rozproszyć się tym chwilowym dyskomfortem, tylko skupić się nad tym co akurat do niej mówił. Pełne brzmienie jego imienia i nazwiska naprawdę nadawało wrażenia jakby, był postacią wyjętą wprost z kart baśni. Roth zaśmiała się w duchu. Uznała za niesamowity fakt, że nawet zwykłą okazję do przedstawienia się wykorzystał w celu podzielenia się z nią swoimi nieco ekscentrycznymi przemyśleniami.
        Nie poczuła się zaskoczona jego reakcją na propozycję przyjęcia od niej pieniędzy.
        Oczywiście nie poczuwała się do stwierdzenia, że poznała go na tyle, aby móc to przewidzieć. Zdążyła jednak zaobserwować, że większość decyzji, które podjął od momentu ich pierwszego spotkania w Zielonej Piwniczce, aż do teraz posiadały w sobie pewną przekorę wobec świata. Zakładała, że może się mylić w tym osądzie, co więcej czuła się wobec siebie wstyd, że w ogóle wysnuwała jakiekolwiek domysły na jego temat. W końcu bezpodstawne ocenianie innych stanowiło sprzeczność z fundamentalnymi zasadami sferacyzmu. Alias wyraźnie napisał w swojej księdze - mimo że możemy spędzać dużo czasu z inną osobą, rozmawiać z nią, obserwować ją i poznawać jej życie, to nadal nigdy nie będziemy w stanie poznać wszystkiego, co się w niej kryje. Roth wierzyła w te słowa i w to, że człowiek może mieć swoje tajemnice, ukryte motywacje i nieświadome procesy, które wpływają na jego zachowanie. Dlatego właśnie starała się nie wyprzedzać faktów i nie snuć niepotrzebnych założeń, a opierać się na tym, co już zdążyła o nim poznać. Ikar miał pełne prawo do niepochlebnego wyrażania swojej opinii na temat instytucji strażniczej, w końcu spotkało go z ich strony wiele nieprzyjemności.
        -W porządku, zaproponowałam ci przyjęcie odszkodowania, bo uważam, że na nie zasłużyłeś, ale oczywiście nie musisz podzielać mojego zdania. - wyjaśniła, chowając sakwę z powrotem do kieszeni kurtki. Uznała temat za zakończony, ale wtedy poczuła na sobie badawczy wzrok Ikara. Odebrała to jako przejaw jego niepewności, czy aby przypadkiem nie zapędził się zanadto w słowach. Słusznie zakładał, że mógł ją tym urazić, ówcześnie nie dowiadując się, jaki sama posiadała do tego stosunek. Kącik ust Roth mimowolnie uniósł się do góry. Podeszła do niego, a następnie zainicjowała kolejne kilka kroków, dając tym jasny sygnał do chęci kontynuowania spaceru. Zapach dymu nie przeszkadzał jej już tak bardzo jak na początku, choć wciąż zachowywała stosowny dystans. Widziała wyraźnie malującą mu się na twarzy ciekawość. Postanowiła zatem nieco się otworzyć i udzielić swojej odpowiedzi.
        -W moim odczuciu praca dla straży nie jest, aż taka zła. Zajmuję się tym już od kilku lat, zdążyłam odwiedzić naprawdę wiele posterunków w różnych królestwach i zapewniam cię, że pod wieloma względami znacząco się one od siebie różnią. Wszystko zależy od tego, jakich ludzi napotkasz na swojej drodze. Dlatego, opierając tylko na własnych doświadczeniach, nie jestem w stanie wyrazić jednoznacznej opinii na temat tej instytucji. Szanuję twoje zdanie, ale jednocześnie potrafię zrozumieć punkt widzenia oficera. Miał rację, mówiąc, że po zlecenia zgłasza się wielu niedoświadczonych magów, którzy często przynoszą więcej szkód niż pożytku i z tego powodu nie mam do niego osobistych pretensji o chęć przetestowania moich zdolności, przykro mi jedynie, że musiałeś na tym ucierpieć.
        Roth zdumiewała swoboda, z jaką rozmawiało się z Ikarem. Odnosiła przy tym wrażenie, jak gdyby znali się znacznie dłużej niż jeden wieczór, co pozwalało na zniwelowanie wszelkich granic typowych przy kontakcie z kimś nowo poznanym. Przypuszczała, że taka była po prostu jego natura i być może sam nie posiadał podobnych spostrzeżeń. Dla niej natomiast było to o tyle wyjątkowe, że niecodziennie miała okazję wdać się z kimś w jakąkolwiek rozmowę, a już na pewno w nie tak zajmującą. Ikar miał w sobie coś przyciągającego, co sprawiało, że czuła się swobodnie i komfortowo. To uczucie było dla niej całkiem nowe i intrygujące, ponieważ rzadko kiedy miała okazję poznać kogoś takiego. Nie szukała towarzystwa na siłę, gdyż posiadała w życiu inne priorytety, ale takie chwile jak ta, kiedy za sprawą zwykłej zbieżności przypadków spotykała osobę otwartą i pozbawioną wszelkich uprzedzeń w stosunku do niej, skorą do niezobowiązującej wymiany zdań, budziły się w niej sprzeczne, słodko-gorzkie odczucia. Towarzyszył jej cień żalu, przede wszystkim zrodzonego ze świadomości, że w którym momencie obaj rozejdą się w dwie przeciwne strony i być może już nigdy więcej się nie zobaczą. Zastanawiała się, czy nie będzie jej brakować tej spontaniczności i swobody, jaką odczuwała w jego towarzystwie. Myśl ta jednak pogłębiała w niej poczucie niepowtarzalności tej chwili i sprawiała, że czuła coś na wzór beztroskiej, dziecięcej radości, niezwiązanej z żadnymi oczekiwaniami ani potrzebami.
        W międzyczasie dalej przemieszczali się coraz bardziej w głąb miasta. Na ulicach panował mrok, a jedynym światłem były pochodnie i latarnie uliczne, które rozświetlały tylko niewielki obszar wokół siebie. Odległe dźwięki instrumentów, jakie dobiegały z okolicznych karczm, mieszały się z odgłosami końskich kopyt i pijanymi okrzykami dochodzącymi z oddali. Roth spróbowała wykrzesać z siebie resztki energii i uważniej badać otoczenie, bo choć minęli najbardziej niebezpieczne dzielnice, to z doświadczenia wiedziała, że niebezpieczeństwo uwielbiało wyskakiwać znienacka. W szczególności zaniepokoił ją widok dwóch mężczyzn siedzących na murku. Ukrywali się pod obszernymi kapturami ciemnych płaszczy, mimo to wyczuła na sobie ich spojrzenia. Potrafiła również przewidzieć, że kiedy już się na nią napatrzą i stwierdzą, że nie stanowi dla nich żadnego zagrożenia, to przeniosą wzrok na torbę spoczywającą przy boku Ikara. Mogła skrywać dosłownie wszystko i oni zapewne właśnie o tym pomyśleli. Roth wiedziała, że musi dobrze rozeznać się w sytuacji, aby zapewnić sobie ewentualną przewagę. Nie zakładała od razu, że ci dwaj mężczyźni ich zaatakują, ale mało kto nie wykorzystałby nadarzającej się okazji.
        Ulica, w którą weszli, była prawie pusta, a na dodatek akurat zbliżali się w stronę zakrętu prowadzącego do ciemniejszego zaułka. Ikar coś powiedział, ale jego słowa jej umknęły, gdyż była zbyt zajęta analizowaniem sytuacji.
        -Przepraszam, chyba nie dosłyszałam… mógłbyś powtórzyć? - zagadnęła, próbując nie zdemaskować przy tym wzbierającego w niej niepokoju. Czuła się wycieńczona długą podróżą, nadwerężeniem swoich magicznych zdolności i walką z nawracającym uzależnieniem. Stać ją było na użycie zaledwie kilku prostych zaklęć, wolała jednak nie afiszować się z używaniem magii i spróbować zdać się na siłę własnych mięśni.
        Przeniosła spojrzenie na rozpościerające się przed nimi wierzchołki kocich łbów. Ziemia, wciąż była nieco wilgotna po popołudniowej ulewie. Znalazła kilka luźniej usadowionych kamieni. Zapamiętała ich ułożenie, po czym wróciła wzrokiem do dwójki mężczyzn. Nie siedzieli już na murku.
        Ikar dalej szedł przed siebie, ale Roth zatrzymała się gwałtownie i skupiła swój zmysł magiczny, nawiązując gwałtowne łącze z ziemią pod jej stopami. Wyczuła kroki tuż za sobą, chciała ostrzec swojego towarzysza, ale nie było już na to czasu. Zanim przeciwnicy zdążyli ją zaskoczyć, Roth pierwsza wykonała swój ruch. Odwróciła się gwałtownie i wymierzyła solidnego kopniaka w brzuch jednego z napastników. Mężczyzna stęknął i zatoczył się do tyłu. W tej samej chwili jego wspólnik, który miał na sobie ciemną, skórzaną zbroję, zareagował instynktownie i wysunął z kieszeni nóż. Roth zdołała jednak uchylić się przed jego zamachem i w ramach odwetu uderzyła go mocno w żebra. Niestety jej przewaga nie trwała długo. Zdyszana i zmęczona, usiłowała uniknąć pozostałych ciosów i zadawać uderzenia, ale walka była trudna, a jej przeciwnicy w pełni sprawni. Przy ich pierwszym celnym uderzeniu otrzymała cios w brzuch. Przeciwnicy nie dali jednak czasu na odpoczynek i kontynuowali natarcie. Roth blokowała ciosy, ale nie mogła uniknąć wszystkich. Jeden z mężczyzn zwrócił swoją uwagę na Ikara. Drugi natomiast pozostał przy niej. Dostała kilka razy w twarz i klatkę piersiową, ale kiedy ponownie dostrzegła błysk noża wymierzonego w swojego towarzysza, przestała się wahać i sięgnęła zmysłem do źródła kręgu ziemi. Skoncentrowała swoją uwagę na kamieniach, które wcześniej zauważyła. Naznaczyła je swoją magią, a następnie rozszerzyła swoje zaklęcie o energię z kręgu przestrzeni. Kilka kamieni zaczęło unosić się w powietrzu, krążąc wokół Roth i tworząc swoisty pierścień obronny. Przeciwnicy, widząc tę niespodziewaną akcję, zaczęli chwilowo zwalniać, próbując zrozumieć, co właśnie się stało.
        Roth skupiła się na jednym z kamieni i skierowała swoją moc, atakując przeciwnika, który wcześniej ją uderzył. Pocisk z impetem trafił go prosto w brzuch, wytrącając mu powietrze z płuc. Upadł na ziemię i zaczął jęczeć z bólu. Drugi z napastników widząc to, aż cały pobladł. Rzucił trzymany w ręce nóż i puścił się biegiem przez ciemną uliczkę.
        Kamienie spadły na ziemię. Sepinroth nie miała już dłużej siły ich utrzymać. Widok uciekającego mężczyzny napełni ją ulgą. Nie była pewna, czy gdyby się nie poddał, to zdołałaby się wybronić. Magia miała swoją cenę, a tego dnia Roth stanowczo przeceniła swoje możliwości. Czuła świeżą krew i piekący ból w miejscach, które napastnicy obrali za cel. Wycieńczona słaniała się na nogach.
        Nie zdążyła się nawet zorientować, czy Ikar wciąż był gdzieś w pobliżu, nim na dobre straciła przytomność.
Awatar użytkownika
Ikar
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 1 rok temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Złodziej , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Ikar »

        Jeszcze podczas studiów, zdarzyło się w życiu Ikara, że został wciągnięty w szarpaninę dwukrotnie w ciągu tygodnia. Dwie napaści w przeciągu kilku godzin, zdecydowanie ustanawiały nowy rekord. Myśl ta była pierwszą, która przyszła mu do głowy, gdy usłyszał co dzieje się za jego plecami. Nie miał zamiaru głupio ryzykować życia w obronie dóbr doczesnych, zwłaszcza w obliczu przeważających sił wroga. Zwłaszcza sił uzbrojonych. Dziwił się i w myśli przeklinał głupotę dziewczyny, która zamiast uciekać, zdecydowała się próbować walki. Dziwił się sobie, że zamiast zrobić to, co należało zrobić na samym początku, zdecydował się na coś absolutnie idiotycznego.
        Drugą myślą była olśniewająco jasna świadomość, że pomysł iż obecność Roth mogłaby poprawić jego bezpieczeństwo na ulicach miasta, był beznadziejnie głupi i że w zasadzie mógł spodziewać się wręcz odwrotnego efektu, a oświecenie to spłynęło na niego, gdy jeden z mężczyzn zignorował wyciągniętą w jego kierunku torbę i zaatakował. Ikar zorientował się, że to ten od noża i zrobiło mu się bardzo zimno, a przez myśl jęły przebiegać mu rozmaite wspomnienia i widowiskowe sceny, których zdarzyło mu się być świadkiem. Sztywno postąpił w tył, modląc się w duchu, by nie zahaczyć obcasem o wystający kamień, aż natrafił plecami na ścianę budynku. A potem wszystko zaczęło dziać się niesamowicie szybko. Odruchowo zasłonił się trzymaną w rękach torbą i prawdopodobnie jedynie temu odruchowi zawdzięczał fakt, iż jego jelita znajdowały się wciąż tam, gdzie powinny, miast zostać malowniczo rozciągnięte po bruku. Napastnik, bez wątpienia niezadowolony z niepowodzenia swych zamiarów, wyszarpnął torbę z rąk chłopaka i cisnął ją na ulicę, dając jednoznaczny sygnał, że nie zadowoli się pieniędzmi i rozwiewając nadzieje Ikara w tej kwestii. Mężczyzna chwycił go za ubranie na ramieniu, bez wysiłku przypierając do muru. Ikar próbował powstrzymać go przed wypruciem sobie flaków, chwytając za zbrojną rękę, ale przewaga siły zdecydowanie nie była po jego stronie. Rozpaczliwie starał się uczepić palcami dłoni napastnika, złapać za jego mankiet, lub choćby rękojeść noża. Zdawało mu się, że ostrze ociera się o jego żebra, i trafia na znajdującą się za nim ścianę, odruchowo rejestrował pewne ruchy mężczyzny, próbującego szybkim, oszczędnym ciosem zaatakować od dołu, wyciągnął dłonie w beznadziejnym odruchu. Czuł jak jego palce robią się śliskie od krwi i jak zaczynają drętwieć. Jego ruchy stały się absolutnie chaotyczne, kopał na oślep, w rozpaczliwym wysiłku starał się odsunąć od siebie rękę napastnika. I ten chaos uratował go. Zamiast, jak się spodziewał, skończyć z nożem wbitym pod mostek, poczuł uderzenie w udo, po którym napastnik z jakiegoś powodu odstąpił, zostawiając Ikara dość dramatycznie osuwającego się na bruk.
        Gdy wrócił mu oddech, wzrokiem odnalazł Roth. Nie leżała wcale daleko od niego samego, choć chwilę wcześniej zdawało mu się, że słyszy ją z oddali, a przed sobą nie widział niczego prócz twarzy napastnika. Twarzy, której zdążył się dobrze przyjrzeć. Sam nie wiedział jakim sposobem w podobnych okolicznościach udało mu się zapamiętać tyle szczegółów, ale był pewien, że mężczyzna nosił na sobie skórzaną zbroję i ubranie warte kilkukrotnie więcej niż zawartość jego torby. Był pewien, że w oczach, w które zdążył się napatrzyć, nie było złości, żądzy zemsty ani okrucieństwa, była tam jedynie zimna i skupiona determinacja. Torba, swoją drogą, choć nosząca ślady cięć ostrza, wciąż leżała w zasięgu jego ręki. Sięgnął więc po nią i jęknął widząc swoją dłoń i przedramię, którymi próbował bronić się przed nożownikiem. Skulił się i wtedy poczuł ból również w udzie. Westchnął. Uniósł wzrok na nieprzytomną dziewczynę. Jeśli miał jeszcze czegoś się o niej dowiedzieć, jeśli miał jeszcze czegoś w życiu doświadczyć, z całą pewnością nie mógł wykrwawić się na bruku.
        Rana na udzie, choć bez wątpienia głęboka, nie pulsowała jasną krwią, a gdy się nie ruszał nie broczyła wcale aż tak obficie. Z trudem i pomagając sobie zębami, odpiął sprzączki paska torby. Sztywnymi i zgrabiałymi dłońmi zawiązał go na udzie, wiedząc, że nie zdoła zacisnąć go dostatecznie mocno. Ostrożnie przeczołgał się w stronę Roth. Oddychała. Musiała zachować resztki świadomości, gdy upadała, i uchronić się przed walnięciem głową w bruk. Taką przynajmniej nadzieję żywił Ikar, opierając ją na pobieżnych oględzinach . Z wysiłkiem obrócił ją na bok, by nie dławiła się krwią spływającą z nosa. Oparł się o bruk poranionymi dłońmi. Oddychał ciężko i długo zbierał siły na krzyk, którym miał nadzieję zwrócić czyjąś uwagę. Sytuacja wyglądała kiepsko, chociaż nie całkowicie beznadziejnie. Ulice o tej porze były co prawda puste, ale samo miasto jedynie zdawało się drzemać. Blada łuna nad horyzontem zapowiadała wschód słońca, po ulicach wciąż musiały włóczyć się patrole, gdzieniegdzie można było napotkać blade i niewyraźne istoty będące niedobitkami po nocnych libacjach. Ktoś przecież usłyszeć go musiał, a Ikar gotów był za pomoc zapłacić. Istniało co prawda ryzyko, że przypadkowy pijaczyna zdecyduje się przyjąć zapłatę i oddalić się nie robiąc sobie nic z poczynionych zobowiązań, ale próbować należało.
        Nie trwało długo, nim stracił resztki sił do nawoływań, w ustach zaschło mu nieznośnie, a zęby szczękały mu z zimna. Położył się obok Roth, nie mogąc utrzymać się na zdrętwiałych rękach.
- Tak bywa – szepnął, kierując słowa do nieprzytomnej dziewczyny.
Było mu trochę głupio, że nie potrafi jej pomóc, ale głos rozsądku odpędzał wszelkie wyrzuty. To on wykrwawiał się właśnie na ulicę i domyślał się dlaczego. Magowie i owszem, jeśli wierzyć wyjaśnieniom Roth, może nie byli niczym ekstraordynaryjnym w miejskich strażnicach, ale wieści rozchodzą się bardzo szybko, a ludzie zapobiegliwi i zorganizowani zwykli dmuchać na zimne. Przestępczość była zazwyczaj zorganizowana bardzo dobrze i wcale niezgorzej zorientowana. Ludzie, którzy ich napadli mieli jasny cel. Analizując minione wydarzenia Ikar nie miał najmniejszych wątpliwości, że była nim Roth. Napastnicy zignorowali go zupełnie, nie zwracając uwagi na jego strój i biżuterię, nie odstąpili od dziewczyny, nawet gdy zaproponował im dobrowolne zrzeczenie się kosztowności, a gdy on sam zdecydował się wtrącić, został wyeliminowany z udziału w zajściu szybko i skutecznie.
Miała szczęście… Miała cholerne szczęście, że i oni, podobnie jak komendant straży, nie potraktowali jej poważnie. Nie byli gotowi na faktyczne użycie magii, pewnie spodziewali się kolejnej dyletantki, próbującej nająć się byle komu i za byle jaki pieniądz. Chcieli zastraszyć kolejnych chętnych? Jacy znów „oni”?
        Jego chaotyczne, rozedrgane myśli, przerwał odgłos kroków, początkowo miarowych i spokojnych. Spróbował szturchnąć Roth, ale dziewczyna wciąż nie reagowała. Zawołał w ciemność. Rytm przerwał się nagle, Ikar usłyszał syk gwałtownie wciąganego powietrza. Przez chwilę zastanawiał się, czy przechodzień nie ucieknie, ale po chwili znów usłyszał stukot butów na bruku. Dźwięk narastał szybko, chłopak obrócił głowę, rozglądając się nieprzytomnym wzrokiem. Nie był pewien swoich zdolności poznawczych, ale teraz wydawało mu się, że idących było kilkoro, że musieli nosić ciężkie buty i broń, metalicznie szczękającą w rytm kroków. Nie widział dość dobrze, by ocenić czy nadchodzi pomoc, czy śmierć.
Awatar użytkownika
Sepinroth
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 1 rok temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec , Najemnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Sepinroth »

        W umyśle Roth rozciągała się pustynia, bezkresna i niebezpiecznie piękna. W powietrzu unosiły się wiry piasku, tworząc misterną taneczną formę, podczas gdy słońce, będące centralnym punktem nieba, bezlitośnie prażyło i kruszyło wszystko na swojej drodze. Sepinroth strudzona wspinaczką po wysokich wydmach, co jakiś czas przystawała, aby zaczerpnąć tchu i otrzeć pot z czoła. Nie wiedziała jak długo trwała ta wędrówka, ani tym bardziej dokąd zmierzała. Czuła jednak potrzebę, aby nieustannie przeć przed siebie. Szła akurat wzdłuż jednego z piaskowych grzbietów, kiedy zobaczyła w oddali postać.
        Miraż? Nie. Roth była pewna tego co widziała i z tego powodu zaczęła iść w kierunku tajemniczego podróżnika. Kiedy zbliżyli się do siebie na odległość kilku kroków, Roth obrzuciła nieznajomego czujnym spojrzeniem. Stał pod słońce, więc musiała zmrużyć oczy, aby cokolwiek zobaczyć. Dostrzegła białe szaty, lekkie i zwiewne, a także twarz przykrytą woalką.
        -Witaj, Roth. Cieszę się, że w końcu do mnie dotarłaś. - przemówił, a Sepinroth odczuła nagłe dreszcze, przebiegające jej wzdłuż kręgosłupa. Nie przypominała sobie, aby miała się z kimś spotkać, a już na pewno nie pośrodku rozżarzonej pustyni. Na dodatek znał jej imię. Czyżby był to ktoś z jej przeszłości? Ktoś, kogo powinna pamiętać? Nieoczekiwanie ta myśl napełniła ją niepokojem.
        -Kim jesteś? - zapytała.
        -Jestem twoim przewodnikiem. To ja mam ci pomóc przemierzyć tę pustynię i odnaleźć cel, który przed tobą stoi - odpowiedział i podszedł bliżej, schodząc z linii słońca.
        Roth ponownie mu się przyjrzała, tym razem już z większą swobodą. Pierwszym co rzuciło się jej w oczy, były spiczaste uszy, wystające spod chusty.
        -Przewodnikiem? - powtórzyła, patrząc mu prosto w oczy. Miały odcień morskiej bryzy i posiadały w sobie coś przenikliwego, jakby były odbiciem zwierciadła. Nikt prawdziwy nie mógł mieć takiego spojrzenia. Spojrzenia, które wydawało się wręcz wszechwiedzące. - To niemożliwe. Wiem, że jestem tutaj sama, że nie istniejesz, nic z tego co widzę, nie jest prawdą.
        -Czy na pewno jesteś sama? Może po prostu nie widzisz tego, co jest tu obok ciebie? - spytał, obejmując powłóczystym ruchem dłoni rozpościerający się przed nimi horyzont.
        Roth jednak, zamiast skupić uwagę na krajobrazie, zawiesiła swój wzrok na nim.
        -Widzę cię, ale… - zaczęła, orientując się, że odpowiedź chyba nie była tak prosta, jak wydawało się jej na początku. Podejrzała, że on dostrzegał coś, co dla niej pozostawało niewidoczne gołym okiem. - Co masz konkretnie na myśli?
        Nie musiała widzieć jego twarzy, aby wiedzieć, że na dźwięk tego pytania jego usta rozciągnęły się w uśmiechu. Zdradziło go spojrzenie, a konkretniej zbierające się wokół oczu zmarszczki. Uniósł dłoń i pogładził złociste pasmo, spoczywających mu na ramieniu włosów. Pogrążył się w chwilowym zamyśleniu, podczas którego wspólnie spoglądali przed siebie, na zarysowane w oddali grzbiety wydm.
        -Często zdarza się, że nie dostrzegamy rzeczy, które są przed nami, ponieważ jesteśmy skoncentrowani na swoich własnych myślach i emocjach. Możliwe, że pewne ścieżki są tuż obok ciebie, ale ty po prostu ich nie widzisz. - odparł, a sens jego słów rozbawił Roth. Zaśmiała się prawie bezgłośnie, choć kąciki ust miała uniesione wysoko.
        -To brzmi jak jakaś filozofia. Jak to ma mi pomóc w dotarciu do celu?
        Do celu, którego nawet przecież nawet nie znała. Nie chciała jednak się do tego przyznać.
        -Jeśli nauczysz się uważnie obserwować swoje otoczenie, może uda ci się znaleźć tę właściwą drogę. Podążaj za intuicją i nie poddawaj się. Każdy krok jest ważny, nawet jeśli wydaje się zbyt mały, aby przyniósł ci korzyść.
        -Jak mam wiedzieć, że to, co robię, jest dla mnie właściwe, że się nie mylę?
        Elf schylił się i zagarnął do ręki garść piasku. Drobne ziarenka zaczęły przesypywać mu się między palcami, ulatując z wiatrem. Wyprostował palce i wtedy Roth dostrzegła, że jego dłoń pozostała pusta.
        -Nie ma gotowych recept na sukces czy szczęście, ale każdy z nas ma w sobie potencjał, aby je osiągnąć. Wydaje mi się, że to, co robisz, może być dla ciebie właściwe, o ile robisz to z pasją i oddaniem. Wszystko zależy od ciebie. W końcu to ty jesteś odpowiedzialna za swoje życie i swoją podróż. Jeśli będziesz słuchać siebie i dążyć do tego, co dla ciebie ważne, to na pewno nabierzesz pewności. To tylko kwestia czasu i determinacji. - elf, mówiąc to, spojrzał w dal, gdzie piasek zaczął unosić się w powietrzu, tworząc piękne, falujące wzory.
        Roth również je zauważyła.
        -Wierzę w twoje słowa, choć… mimo to ja wciąż nie wiem, czy jestem w stanie się tego podjąć. Mam w głowie mętlik.
        -To normalne, że czujesz się zagubiona na pustkowiu. Ale pamiętaj, że jesteś silna i zdolna do pokonania każdej przeszkody. Musisz tylko wierzyć w swoją prawdę i siłę. I nie zapominaj, że zawsze masz mnie jako swojego przewodnika. Razem uda nam się dotrzeć do celu.
        Roth nie była co do tego przekonana. On z kolei jakby wyczuł jej niepewność i spojrzał na nią z uśmiechem, po czym kontynuował.
        -Wszystko, co widzisz w swoim śnie, jest częścią ciebie. Pustynia, piasek, słońce - to wszystko jest we wnętrzu twojego umysłu. Ale czy jesteś w stanie zapanować nad tymi obrazami i skierować je w pożądanym kierunku?
        Roth spojrzała na niego, a następnie na rozległą przestrzeń wokół siebie. Zastanawiała się, jak to wszystko ma się do rzeczywistości, którą znała.
        -Istnieją różne sposoby, aby poznać siebie samego i odkryć ukryte w sobie prawdy. Podróż w głąb swojego umysłu to jedna z nich. Musisz jednak pamiętać, że nie jest to łatwa droga. Często musimy stawić czoła naszym największym obawom, by przejść dalej. Czy jesteś gotowa na to wyzwanie? Czego pragniesz najbardziej w życiu Roth? - zapytał, kiedy jej milczenie zaczęło się przedłużać. - Jakie są twoje cele, marzenia?
        Roth nic nie odpowiedziała, zamiast tego zawiesiła wzrok na swoich dłoniach, które wyciągnęła przed siebie. Czuła się dziwnie, jakby nie była pewna tego, czy ciało, które posiadała, w ogóle do niej należało. Część życia, które już zdążyła przeżyć i wszelkie wspomnienia z nim związane utraciła bezpowrotnie. Nic o sobie nie wiedziała, jak więc miała podołać temu wyzwaniu.
        -Daj mi rękę i pozwól, że pomogę ci postawić pierwsze kroki. - zaproponował.
        Roth pochyliła się i podniosła swoją dłoń. Elf ujął ją delikatnie i zaczął prowadzić w stronę krańca wydmy. Roth ruszyła za nim, starając się utrzymać równowagę na miękkim podłożu. Jednak po kilku krokach zaczęła grzęznąć w piasku, jej stopy tonęły coraz głębiej, a każdy ruch sprawiał, że zapadała się jeszcze bardziej. Przewodnik zauważył jej trudności, ale nie zareagował z pomocą. Popatrzyła na niego zaniepokojona, wysuwając mu się z palców. Stopniowo tonęła coraz głębiej, a piasek zaczynał przysypywać się na nią z każdym ruchem. W końcu przestała widzieć świat dookoła, ponieważ piasek okrył już jej twarz i zaczynał zalewać jej usta i nos. Czuła się osaczona, zatopiona w tonach ziaren, które miały pochłonąć ją żywcem. Zaczęła się panicznie szarpać i rzucać, starając się wyjść z pułapki, którą stworzyła wydma. Jej serce zaczęło walić jak oszalałe, krew w żyłach przyspieszyła, a umysł zaczął pracować w trybie alarmowym.
        Usłyszała pisk w uszach, a już po chwili otworzyła oczy i zobaczyła jasny sufit. Gwałtownie oderwała plecy od twardego materaca. Zmrużyła oczy, kiedy zorientowała się, jak było jasno. Całe jej ciało pulsowało, a pot spływał po jej twarzy. Zorientowała się, że to naprawdę był tylko sen. Westchnęła z ulgą, ale jednocześnie poczuła się oszołomiona i przestraszona tym, co widziała. Zajęło jej kilka chwil, aby uspokoić swoje bicie serca i przypomnieć sobie, że jest bezpieczna.
        Z oddali dobiegał do niej jakiś znajomy głos. Zaczęła rozumieć co dzieje się dookoła dopiero kiedy szumy w głowie ustały. Zerknęła w bok i dostrzegła oficera Farrima stojącego w przejściu.
        -Wszystko w porządku? - zapytał z wymalowaną na twarzy niepewnością.
        -Tak. - rzuciła, między głębszymi wdechami. Odgarnęła od siebie koc i zsunęła nogi na podłogę. Ubrała buty i korzystając z okazji, rozejrzała się po pomieszczeniu. Ściany posiadały odcień zimnej szarości, a na podłodze leżał stary dywan w kolorze brudnej żółci. W rogu znajdowała się mała ławka, wykonana z surowych desek, w przeciwległym rogu z kolei stoi skromny stolik z szeroką misą i niewielką doniczką z suchą rośliną. - Posterunek? - dopytała, gdyż zaczęła się poważnie obawiać, że wpadła w jakiejś błędne koło, które z niewyjaśnionych powodów co chwila kierowało ją z powrotem w to samo miejsce.
        Oficer przytaknął, po czym wszedł i zamknął za sobą drzwi.
        -Zakładam, że nie planowaliście szybkiego powrotu. - zażartował, choć żadne z nich się nie zaśmiało. Farrim zasiadł na chwiejącej się ławce. - Znaleźli was strażnicy. Co się stało?
        Roth pomyślała, że ta odpowiedź musi zaczekać. Wstała i podeszła do misy. Tak jak słusznie założyła, znajdowała się w niej czysta woda. Podkasała rękawy koszuli i obmyła twarz, ręce oraz przedramiona. Z ulgą spłukała z siebie pozostałości nieprzyjemnego snu. Zaraz po nim jednak przyszła trudna rzeczywistość, z którą należało się zmierzyć.
        -Dziękuje za opatrzenie ran. - zaczęła, opierając się dłońmi o blat stołu. W odpowiedzi usłyszała jedynie cichy pomruk. - Napadła na nas dwójka mężczyzn. Obaj zamaskowani, z całą pewnością nie byli to przypadkowi rabusie. Wyglądali i ruszali się jak zawodowcy.
        -Nie próbowaliście uciekać? - w głosie oficera wyraźnie wybrzmiało niedowierzanie.
        Roth odwróciła się i popatrzyła na niego ciężkim wzrokiem. Dalej czuła zmęczenie, choć tym razem innego rodzaju. Oczywiście siniaki i obrażenia nabawione podczas bójki dawały jej się we znaki, ale wtedy o wiele bardziej męczyły ją myśli, niewyjaśnione sprawy, tożsamość pustynnego elfa, którego spotkała we śnie, a przede wszystkim wrażenie, że cała ta podróż przez pustkowie mogła mieć jakieś powiązania z przeszłością w zakonie.
        -Dogoniliby nas bez trudu. - skwitowała, podchodząc do jednego z krzeseł, w celu odebrania swojej kurtki, wiszącej na oparciu. Zarzuciła ją sobie luźno na ramiona, przy okazji odczuwając dokuczliwy ból w plecach, przy gwałtownym ruchu. Zagryzła język, żeby nie wykrzywić twarzy w grymasie.
        -Nie sądziłem, że informacje o tobie wypłyną, aż tak szybko. - zarzekał się, choć Roth czuła, że nie był z nią do końca szczery. Postanowiła wybadać grunt rozmowy i nakierować się na konkretne poszlaki, zdradzając nieco informacji na swój temat.
        Podeszła do wciąż siedzącego oficera i popatrzyła na niego z góry.
        -Widzieli moją magię, wiedzę, że jestem telekinetykiem.
        Oficer nieco pobladł. Spuścił wzrok i poprawił mocowanie swojego skórzanego karwasza, jakby potrzebował chwili na zastanowienie. Roth zauważyła, że jego dłonie drżą, gdy po chwili spojrzał na nią ze zdumieniem w oczach.
        -Naprawdę? - wydusił w końcu z trudem.
        Roth potwierdziła skinieniem głowy, nie mając ochoty na dalszą dyskusję na ten temat. Oficer wstał z krzesła i zaczął nerwowo chodzić po pokoju, coś mrucząc pod nosem.
        -Dzisiejsze sprawy odłożymy na jutro. Powinnaś porządnie wypocząć, bo w aktualnym stanie na nim się nam nie przydasz. Spróbujemy też zachować twoją zdolność do rekonstrukcji wydarzeń w ścisłej tajemnicy. - zarządził, na co tylko ponownie przytaknęła.
        W kieszeni kurtki odnalazła swoje rękawiczki, które od razu wsunęła na dłonie. Mieszek z pieniędzmi wciąż był na swoim miejscu. Roth wzięła głęboki wdech, po czym zadała najbardziej nurtujące ją pytanie.
        -Co z Ikarem?
        Oficer popatrzył na nią z pewnym niezrozumieniem. Imię to zapewne nic mu nie mówiło i trochę czasu zajęło mu, nim połączył fakty w całość.
        -Pan l'Epikour jak mniemam? - dopytał dla pewności, choć nie poczekał na potwierdzenie. - W porządku. Był trochę pocięty, ale opatrzyliśmy jego rany. Nie ucieszył się na nasz widok… i ze wzajemnością. Mam mu coś od ciebie przekazać?
        - Nie. - odparła chłodno. Poczuła do siebie wstręt, gdyż nie lubiła załatwiać spraw w ten sposób. Powinna zajść do niego osobiście, albo chociaż napisać jakąś krótką wiadomość, tłumacząc swoje zachowanie. Wiedziała jednak, że naraziła go na duże niebezpieczeństwo i nie miała prawa prosić go o wybaczenie. Zmarnowała mu wieczór, zaciągając go na posterunek, a na domiar złego prawie przypłacił życiem, za sam fakt przebywania w jej towarzystwie. Nie chciała już więcej mu się narzucać i dla jego dobra postanowiła odpuścić sobie podtrzymanie dalszego kontaktu. - Proszę tylko upewnić się, że trafi bezpiecznie we wskazane przez siebie miejsce. - dodała na koniec, licząc, że tym razem nie spotkają go już żadne nieprzyjemności.
        -Wolałbym nie ingerować w tą sprawę od tej strony, ale rozumiem okoliczności i coś wymyślę. - odparł, choć wyglądał na zirytowanego faktem, że w ogóle musi coś dla niego zrobić. Jego wzrok mówił więcej niż słowa.
        -Dziękuję. - powiedziała krótko, odwróciła się i zaczęła kierować się ku drzwiom.
        Zbierasz się? - zawołał za nią, próbując ją jeszcze zatrzymać. Zapewne przypuszczał, że odpocznie jeszcze trochę, nim na dobre opuści posterunek. - Przydzielić ci jakiegoś strażnika?
        -Nie. Do pensjonatu mam niedaleko. Stawię się jutro rano. - zapewniła.
        -Tak, tak… do zobaczenia. - owe słowa były ostatnimi, jakie usłyszała od oficera przed wyjściem na korytarz.
Awatar użytkownika
Ikar
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 1 rok temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Złodziej , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Ikar »

        - Pijani? - spytał ktoś, a głos jego brzmiał jakby dochodził zza drzwi lub cienkiej ściany.
- Nie wiem, ale to mi nie wygląda na zwykłe zachlanie, spójrz na jego ręce i ubranie.
- Czekaj... - Ikar usłyszał odległy szelest materiału i zobaczył cień pochylający się nad jego głową – Ja ich chyba skądś kojarzę...
        Pamiętał, że go niesiono. Pamiętał, że został rozebrany obmyty. Pamiętał, aż nazbyt dobrze, że zakładano mu szwy i to, że próbował protestować, ale nie miał sił. Nie pamiętał, czy dotrwał w stanie świadomości do końca zabiegu, czy stracił przytomność w jego trakcie.
        Gdy nareszcie się ocknął, leżał na twardawym materacu i pod cienkim kocem, czuł ucisk bandaży na dłoniach, przedramionach, udzie i żebrach, a przede wszystkim ostry zapach alkoholu, którego prawdopodobnie użyto do dezynfekcji ran i medycznych utensyliów. Tłumaczyło to ból głowy i mdłości, choć objawy te możnaby równie dobrze przypisać doznanym obrażeniom i utracie krwi. Do otwarcia oczu i uniesienia głowy zmusiło go nieznośne pragnienie. W pomieszczeniu, w którym się znajdował, panował półmrok, ale dało się zauważyć, że urządzono je w bardzo oszczędnym stylu. Ściany pokryte były jasnym tynkiem i pozbawione jakichkolwiek ozdób, jedynymi meblami było, zajmowane przez niego, proste łóżko przypominające katafalk, biórko oraz dwa krzesła, z których na jednym, znajdującym się tuż obok łóżka, stał blaszany dzbanek i szklanka z wodą, a na drugim, wygięta niczym krewetka, zdawała się drzemać jakaś postać. Ikar domyśliłby się gdzie się znajduje, nawet gdyby proste drewniane drzwi nie były zaopatrzone w ciężki zamek, cienie padające z zewnątrz na wiszącą w oknie kotarę nie zdradzały, że jest ono zakratowane, a śpiąca w kącie postać nie była ubrana w mundur straży miejskiej. Ostrożnie uniósł prawą rękę i przyjrzał się opatrunkowi. Wyglądał na czysty, co trochę go uspokoiło, nie ufał instytucji, która gościła go już po raz drugi, na tyle, by zakładać, że regularnie prali koce i pościel w koszarach. Ogólnie jego odporność na rozmaite infekcje była więcej niż zadowalająca, ale wolałby nie ryzykować. Gdyby miał wybór. Widząc swoje obandażowane dłoniei czując w jakim są stanie, postanowił zrezygnować z pomysłu samodzielnego sięgania po szklankę.
- Hej... - wychrypiał, a na słaby dźwięk jego głosu, postać w kącie wyprostowała się momentalnie i rozejrzała nerwowo, spoglądając w kierunku drzwi i dopiero upewniwszy się, że nie stoi w nich przełożony, spojrzała na niego. Teraz zauważył, że jest to kobieta o jasnych, gładko zaczesanych włosach, zebranych na karku w ciasny koczek.
Czując, że drapanie w gardle nie pozwoli mu na wydawanie dalszych dźwięków, gestem obandażowanej dłoni wskazał stojącą na ksześle szklankę. Strażniczka wstała sprężyście, wygładziła dłońmi zmięty mundur i podeszła w jego kierunku. Potrzenował pomocy, by usiąść, opierając się o wezgłowie łóżka. Rama gniotła go w plecy, ale w pomieszczeniu próżnoby szukać poduszek, poza jedną, cienką i wysłużoną, na której chwilę wcześniej spoczywała jego głowa. Nie ufał swoim możliwościom manualnym, powstrzymał więc chęć protestu, gdy kobieta zamiast spróbować podać mu szklankę, przyłożyła mu ją do wysuszonych ust. Wypił, czując jak skręca mu się żołądek, ale nie był to odruch wymiotny, a odbierający resztki sił głód Spojrzał na strażniczkę z niemym pytaniem, ale ona albo nie odczytała go z twarzy chłopaka albo nie chciała odpowiadać. Co, do cholery, robił w koszarach? Dlaczego nie umieszczono go w lazarecie? Skąd decyzja o umieszczeniu go w osobnym pomieszczeniu, bo przecież nie wynikała ona z pewnością z troski o jego wygodę. Nie skuto go ani nie związano, ale mimo wszystko był pod strażą. Gdzie jest i co robi Roth? Kto stał za zamachem na ich życie? Nie miał siły zadać wszystkich tych pytań, zdecydował się więc zamknąć oczy i oprzeć głowę o ścianę.
        Z sennego otępienia wyrwało go skrzypnięcie zawiasów. Gdy otworzył oczy, przy jego łóżku stali dwaj mężczyźni, również noszący strażnicze mundury. Ikar dobrze pamiętał obu. Byli to ci sami, którzy jeszcze wczoraj domagali się od niego wyjaśnień w sprawie napaści w zajeździe.
- No proszę – zaczął zgryźliwie starszy z nich – znów się widzimy, panie... - pauza, którą zrobił w oczywisty sposób miała służyć niczemu innemu jak budowaniu napięcia – l’Epikour – dokończył wreszcie oficer, nie doczekawszy się reakcji ze strony Ikara, który z uporem godnym lepszej sprawy gapił się na pająka łażącego po suficie.
- Taaaaaak... - podjął oficer, sprawiając wrażenie lekko zbitego z tropu – Paradoksalnie zdradził cię twój własny przyjaciel, ten sam, o którym wczoraj nam wspomniałeś, nie racząc podać jego imienia ale chwaląc się jego profesją. Wystarczyło byśmy rozpuścili wieść o znalezionym na ulicy, nieprzytomnym i rannym osobniku, by znalazł się jeden, gotów pospieszyć ci z pomocą i zapewnić odpowiednie leczenie. Taaaak... Wpadłeś przez szczerą chęć pomocy.
Ikar zdecydował się nareszcie porzucić obserwację pająka i przeklinanie w myślach zgubnego zaufania do rozsądku Nichtza. Westchnął i spojrzał na oficera z pokazowym znudzeniem wypisanym na twarzy.
- Wpadłem dokładnie z czym? - spytał, starając się, by słabość jego głosu brzmiała raczej jak objaw znużenia niż wyczerpania – Cały dowcip sytuacji polega nie na tym, że mam coś do ukrycia, a po prostu i zwyczajnie was nie lubię. Bardzo.
Oficer skrzyżował ramiona na piersi i zaciął usta, przy czym jego wąsy zafalowały niczym wielka, włochata gąsienica. Ikar spróbował się nie zaśmiać, w czym pomogła mu pamięć o ranie na boku, powrócił więc do śledzenia wędrówki pająka.
- Słuchaj – polecił, pochylając się nad chłopakiem – Jesteś w głębszym gównie, niż ci się wydaje, myślisz, że nie mamy wystarczających dowodów, by przymknąć cię za to, co rzeczywiście masz na sumieniu? Nic straconego, znajdziemy inne dowody i inne przeiwnienia, to nie jest, jak się pewnie domyślasz, żaden problem.
- Nie rozumiem o co wam chodzi. Mam ponownie podziękować za pomoc? Dziękuję. Czy moja torba znalazła wraz z nami? Jeśli tak, zwrócę wszelkie koszty mojego leczenia, jeśli nie, zrobi to mój przyjaciel i rozstaniemy się w atmosferze przyjaźni.
Ikar zauważył, że oficer poczerwieniał lekko, co nie zdziwiło go ani trochę. Zaintrygowała go natomiast bladość na twarzy młodszego strażnika, tego, który wczoraj towarzyszył Roth w poszukiwaniach. Ta reakcja sprawiła, że zdecydował się przerwać grę.
- Gdzie Roth? - spytał całkowicie poważnie.
Dowódca straży zamrugał zaskoczony, natomiast jego podwładny drgnął ledwo zauważalnie, ale Ikar wiedział, że to opanowanie było wymuszone.
- Cała, zdrowa i przytomna – odpowiedział oficer powoli, przyglądając się chłopakowi uważnie, ten jednak nie odrywał wzroku od młodszego strażnika.
- Czego właściwie ode mnie chcecie? - spytał cicho, pozwalając zmęczeniu wybrzmieć – Nie rozmwawialibyśmy teraz, gdybyście po prostu chcieli posadzić mnie za podanie fałszywego nazwiska albo podobną bzdurę.
- Nie – przyznał dowódca, a zmiana w jego głosie świadczyła o tym, że i on zdecydował się zakończyć prowadzoną wcześniej grę. Na moment, dyskretnie podążył za wzrokiem Ikara, po czym zdecydował się przejść do rzeczy.
- Czy widziałeś twarz któregoś z napastników?
Ikar spojrzał na niego, odczytując w jego postawie napięcie, różniące się jednak od tego, które dało się dostrzec u jego podwładnego. O ile oficer oczekiwał odpowiedzi z wyraźną niecierpliwością, to na obliczu stojącego tuż za nim strażnika dało się dostrzec obawę, a dłoń mężczyzny znajdowała się niebezpiecznie blisko rękojeści przypiętego do pasa noża. Chłopak długo patrzył wprost w oczy mężczyzny, na jedno uderzenie serca spoglądając za jego plecy i wystarczyło mu tego spojrzenia, by przypomnieć sobie kogo przypominał mu chłodny wzrok strażnika.
- Nie – skłamał pewnie i dobitnie.
I wtedy stało się to, czego oczekiwał, a co potwierdziło jego podejrzenia. Oficer spochmurniał. Strażnik natomiast wyraźnie rozluźnił się i uspokoił, niby od niechcenia założył kciuki za pasek i stanął w swobodniejszej pozycji.
- Widzi pan? - zagaił pogodnie i z lekko drwiącym uśmiechem – Mówiłem, że od niego niczego ciekawego się nie dowiemy.
Oficer długo przyglądał się Ikarowi, najwyraźniej próbując zrozumieć co zaszło, a Ikar modlił się w duchu, by rzeczywiście zrozumiał.
        Odetchnął dopiero gdy obaj wyszli, spróbował zmienić pozycję na wygodniejszą. Nie podobało mu się to wszystko. Mężczyznom wyraźnie zależało na dwóch zupełnie innych odpowiedziach. Jednemu z nich wykrycie sprawców napaści było wyraźnie i wybitnie nie na rękę. Jeden z nich mógł mieć coś wspólnego z tajemniczym „rozejściem się” wieści o zdolnościach Roth. Jeden z nich był bezpośrednim świadkiem ich użycia, konsekwencji korzystania z magii, jakie ponosiła dziewczyna i wie, że prawdopodobnie nawe jeśli nie zapamiętała twarzy napastników, mogłaby ich wytropić. Jeden z nich opuścił wczoraj strażnicę przed nimi i uczynił to w pewnym pośpiechu. A Roth zdawała się mu ufać.
Skrzypnięcie drzwi ponownie skupiło jego uwagę na chwili obecnej. Towarzysząca mu wcześniej strażniczka weszła do pomieszczenia niosąc w ręce miskę kaszy. Ikar ucieszyłby się z tego widoku znacznie bardziej, gdyby jego myśli nie zajmowały kolejne pytania. Jak, w tym stanie, miałby ostrzec Roth? Czy niosąca mu jedzenie kobieta zechce i zdoła go obronić, gdyby zaszła taka potrzeba? Zacisnął powieki, a gdy je otworzył, przywołał na twarz wyraz spokoju i pokornie pozwolił się nakarmić.
Awatar użytkownika
Sepinroth
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 1 rok temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec , Najemnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Sepinroth »

        W życiu czasami zdarzają się takie momenty, w których człowiek czuje się kompletnie odrealniony od otaczającego go świata, jakby obserwował wszystko z zewnątrz i zastanawiał się, czy to, co widzi, dzieje się naprawdę. Roth spotkało to w momencie, w którym przeszła przez drzwi strażnicy.
        Od razu oślepił ją blask popołudniowego słońca. Przymrużyła powieki, lecz na niewiele się to zdało. Wszystko wydawało się tak nieznośnie jasne, że aż zapiekły ją od tego oczy. Zatęskniła za cieniem własnego kaptura, który pozostawiła w pensjonacie. Podniosła rękę, żeby przysłonić twarz i wtedy zauważył, że jej dłonie drżą. Weź się w garść, pomyślała, w końcu Fargoth to nie pustynia.
        Pierwsze kroki, które postawiła, były bardzo niepewne. Rozejrzała się na boki, przypominając sobie gdzie była i dokąd zmierzała. Nie potrafiła ukryć przed sobą, że przemieszczający się po ulicy przechodnie, przytłaczali ją swoją obecnością. Czuła się, jakby była jedynym obcym na całym kontynencie.
        Co gorsza, dokuczał jej ostry ból w żebrach, przez który szybko się męczyła. Co jakiś czas przystawała i opierała się o ściany kamienic, na powrót zbierając siły. W międzyczasie nie przestawała myśleć o wszystkim, co spotkało ją w tym mieście od momentu przyjazdu. Cała ta sytuacja z napaścią wydawała się jej co najmniej grubo podejrzana. Naraz zaczęła mieć pewne wątpliwości, czy nie powinna wrócić i nie rozmówić się z Ikarem. Istniała szansa, że mógł widzieć lub słyszeć coś, co mogłoby stanowić poszlaki w sprawie. Sama była zbyt wycieńczona, aby wrócić do miejsca napaści i spróbować zrekonstruować aury tajemniczych mężczyzn. Liczyła, że nie ulotnią się one szybko, gdyż w planie miała powrócić tam wieczorem, gdy już odzyska nieco sił.
        Po swojej kolejnej wizycie na posterunku zrozumiała też, że nie ufała oficerowi. Na szczęście tuż przed wyjściem natrafiła na Sebastiena. Wydawał się szczerze zatroskany jej stanem i obiecał, że dopilnuje, aby Farrim nie nadużył swojej władzy na Ikarze i szczerze liczyła, że dotrzyma słowa. W końcu dotarło do niej, że niezależnie od decyzji, której by nie podjęła i tak trapiłyby ją jakieś wątpliwości i ostatecznie zdecydowała się skupić na sobie. Potrzebowała odpoczynku, lepszych opatrunków, maści, ciepłego jedzenia i przede wszystkim medytacji dla załagodzenia swoich zszarganych nerwów.
        Nie była pewna, ile dokładnie zajęło jej dotarcie do Wilczego Jaru, ale czuła się, jakby trwało to całą wieczność. Oczywiście Eleanor nie sprawiała wrażenia zachwyconej tym, w jakim stanem powróciła Roth. Nie zdawała jednak żadnych pytań i poinformowała tylko, że właśnie trwała pora obiadowa i na stołówce wydawano posiłki.
        Sepinroth postanowiła, że nim skorzysta z oferty, wróci do swojego pokoju i nieco się odświeży. Podchodząc do schodów, zauważyła, że w salonie nieznajomy elf wciąż siedział na swoim miejscu i dalej niestrudzenie kreślił cyrklem po mapach. Roth usilnie powtarzała sobie w myślach, że wcale nie zaczyna wariować.
        Wyjście na górę okazało się największym wyzwaniem. Z każdym podniesieniem nogi, czy każdym najmniejszym pochyleniem do przodu piekący uścisk w momencie wędrował falą od dołu jej brzucha, przez żebra aż do obojczyka. Przed oczami wystąpiły jej mroczki. Wsparła się o balustradę i wzięła głęboki oddech. Eleanor trzykrotnie zaoferowała swoją pomoc, ale Roth uparcie, choć równie uprzejmie odmawiała, aż w finalnie po żmudnej wspinaczce małymi kroczkami osiągnęła swój cel.
        Nie potrafiła opisać co czuła, gdy nareszcie zamknęła za sobą drzwi wynajętego pokoju. Na pewno doznała poczucia ulgi, które niestety z każdą chwilą zaczęło zanikać pod warstwą narastającego niepokoju, że to jeszcze nie był koniec, wręcz przeciwnie. Jej pobyt w Fargoth dopiero się zaczął, a już zdążyła narobić problemów niewinnej osobie, naraziła się tutejszym rzezimieszkom prawdopodobnie powiązanych z szerzej pojętym podziemiem przestępczym tego miasta, otarła się o skrajne wycieńczenie i drenaż magicznego źródła, a na domiar złego powróciły do niej sny podszyte nieodgadnioną symboliką. I to wszystko w niespełna dwa dni, aż bała się pomyśleć co będzie z nią po spędzeniu całego tygodnia w tym miejscu.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Fargoth”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość