Zbyt piękna gra
: Wto Lis 10, 2020 3:34 am
Aksamit. Jedwab. Welur. Brokat.
Wśród tego można żyć!
Opadł na lśniący chłodem karmazyn pościeli, pozwalając mu dotknąć odkrytych nóg i ramion, zanurzyć je w najsmaczniejszym kolorze. Zamglony wzrok spoczął na rozpiętym baldachimie wyszywanym motywem słońca i róż; ciężkość kotar, które tyle razy w jego życiu opadały by zasłonić zbrodnię głuchej, brutalnej namiętności, teraz zdawały się koić zmysły, osłabiać puls i usypiać.
Jak długo mógł czuć się tak bezpiecznie? Czy to w ogóle mu się należało? Tak, oczywiście, że tak! Ale czy był w stanie to naprawdę osiągnąć? Coś w końcu musiało pójść nie tak! Nie jemu pisany spokój i życie w czystym moralnie dostatku. To nie łączyło się z jego cudownie wypaczoną osobą. Inni pragnęli go, uwielbiali. Nie dawali mu luksusów nie biorąc w zamian ciała. Urody.
Czy lord Van Daren był inny? Nie mógł być. Noa nie był romantykiem, nie wierzył w uczciwość mężczyzn. A jednak - jak do tej pory między nim a jego chwilowym wybawcą do niczego nie doszło.
Pokręcił głową. Westchnął.
Spojrzał na precyzyjnie wykonane krwawą nicią hafty. Zanucił graną dzisiaj kompozycję. Przywołał w pamięci swoją sylwetkę i ruchy, gdy zaszczycał lorda nieskazitelnym występem.
,,Ale gust ma cholernie dobry, drań jeden” burknął w myślach, marszcząc brwi. Machał stopami w nerwowej pewności, że nie mógł naprawdę tak dobrze trafić. To się nie zdarzało!
- Powinieneś zdjąć buty. - Louin westchnął, podchodząc do przyjaciela i zsunął mu z nóg pantofelki. Zerknął na niego zatroskany.
- Coś się stało? - spytał nie oczekując odpowiedzi i wziął się za zbieranie ubrań z krzeseł i podłogi. Znowu przypadła mu rola sługi, ale nauczył się z niej wywiązywać nad wyraz sprawnie kiedy zaczął podróżować z dhampirkiem. I chociaż nadal krył się w nim smutek i niepokój o Yvę i Petro, przynajmniej dla Noamenima postanowił być należytym wsparciem. Robić to co umiał. Bo dhampir mógł udawać, że mu nie zależy, ale on też musiał się martwić… na pewno. Już zdążył polubić tę dwójkę i gdyby dłużej byli razem… ech, to byłoby takie szczęście. Już przestawali żyć w kłamstwach, zaczynali cieszyć się z czyjejś sympatii. Mogli pozwolić sobie na szczere, nieśmiałe uśmiechy. Na odważne słowa. Ta dwójka ludzkich nastolatków mogła ich zrozumieć… oni naprawdę… mogli zostać ich przyjaciółmi. Przyjaciółmi Noi. To było by dla niego tak bardzo dobre!
Spojrzał na wyciągniętą na łóżku, wątłą postać, zaciskającą i prostującą dłonie w rytmie niepokoju, który od lat był już nawykiem. Cień kradł rumieniec jego młodej twarzy i ukrywał zdziczałe oczy wątpiące w jakąkolwiek dobroć.
No, może bezinteresowną dobroć.
Ale… czy istniała inna?
- Jutro nasz "Van" wybiera się gdzieś na miasto… na rynek? - Zaspany, melodyjny głos naznaczony był dziwną niechęcią. - Chyba będziemy mieć popołudnie dla siebie… chcesz coś robić?
- Poćwiczę na Łezce oczywiście. - Uśmiechnął się elfik zachęcająco.
Dhampir obrócił się na bok i prychnął.
- Jak mogłeś nazwać harfę? To skrajnie głupie.
- He he… może… Ale mi się podoba. Kiedy nadasz czemuś imię jest takie… bardziej żywe. Jakbyś oddawał temu część swojej duszy, wiesz… myśli.
- Raczej spożytkował patologiczne nadmiary naiwnie brzmiących nazw. Jedyna sytuacja kiedy nie jest to żenujące to kiedy drab nazwie swoją siekierę ,,Świergotek”. W innych przypadkach…
- Bronie nazywa się, by lepiej służyły; są jak partnerzy! - upierał się Lou. - Dla nas jest tak z instrumentami, czyż nie? Łezka… Łezka nadaje piękne brzmienie wszystkim melancholijnym melodiom.
- A ty nadajesz piękne brzmienie elfiemu zdziecinnieniu. Zaraz zaczniesz nazywać swoje szaty, pasy… co tam jeszcze masz… no niewiele, ale czas przyjdzie, że zaczniesz zbierać przypadkowe przedmioty, przygarniać je i mówić do nich jak nawiedzona niańka. A, chwila, twój misiek Goro!
- Nie rozmawiam z nim!
- Słyszałem jak mu coś paplesz, nie kłam.
- To dlatego, że byłeś dla niego niemiły… - Lou zaciął się i spojrzał w podłogę. Lecz zaraz zmierzył się z prześmiewczym spojrzeniem kolegi. - Nie można tak strącać go z łóżka! I leżałeś na nim!
- Szczęściarz.
- Noa!
- Ojeju jej, dobra. - Rudzielec padł na plecy i wykonał dwa ruchy ręką. Pochwycił sfatygowanego misia przeniesionego magią z ich małej kryjówki i wyciągnął w stronę tego infantylnego pseudomężczyzny. No nie wierzył, że ta płaczka jest starsza od niego! Nie wierzył, że przeszli praktycznie przez to samo…
- Dziękuję. - Lou przygarnął swoją maskotkę, utulił i usiadł na łóżku, przy boku dhampirka. Uśmiechnął się niewinnie.
- Nie jesteś taki okrutny jak starasz się pokazywać - wypowiedział niebezpieczną prawdę i uchylił przed nagłym ruchem rozeźlonego Noi.
- Widzę, że chcesz, by ten misiek cierpiał. Dawaj go!
- Aaaa, nie!
Chłopcy szarpali i przepychali się w najlepsze, gdy leżące pod progiem demony uniosły uszaste łebki i miauknęły ostrzegając przed zbliżającym się człowiekiem. Zaraz też czmychnęły za ustawiony w rogu fotel. Maskotka zniknęła, Lou zerwał się, a Noa poprawił bieliznę. Nie nie, te dwie goszczone dziewczyny wcale nie miały sześciookich kotów i nie walczyły na łóżku o misia, którego wcześniej nie przynosiły. Wszystko było w porządku. Lilevia tylko dogadzała swojej małej pani. Przyjaciółce. Pani… ich relacja nie do końca została wyjaśniona. Można by jednak rzec, że była to całkiem typowa przyjaźń między zagubionymi pannami z różnych sfer. Pewna protekcjonalność ze strony Glorii (w tej roli Noa) była więc bardzo na miejscu, a pokora i służalczość Lily (Lou) świetnie podkreślały na szybko narysowaną historię. Van Daren uwierzył w nią wtedy, wszyscy wierzyli w nią teraz.
Taką przynajmniej chłopcy żywili nadzieję.
Wśród tego można żyć!
Opadł na lśniący chłodem karmazyn pościeli, pozwalając mu dotknąć odkrytych nóg i ramion, zanurzyć je w najsmaczniejszym kolorze. Zamglony wzrok spoczął na rozpiętym baldachimie wyszywanym motywem słońca i róż; ciężkość kotar, które tyle razy w jego życiu opadały by zasłonić zbrodnię głuchej, brutalnej namiętności, teraz zdawały się koić zmysły, osłabiać puls i usypiać.
Jak długo mógł czuć się tak bezpiecznie? Czy to w ogóle mu się należało? Tak, oczywiście, że tak! Ale czy był w stanie to naprawdę osiągnąć? Coś w końcu musiało pójść nie tak! Nie jemu pisany spokój i życie w czystym moralnie dostatku. To nie łączyło się z jego cudownie wypaczoną osobą. Inni pragnęli go, uwielbiali. Nie dawali mu luksusów nie biorąc w zamian ciała. Urody.
Czy lord Van Daren był inny? Nie mógł być. Noa nie był romantykiem, nie wierzył w uczciwość mężczyzn. A jednak - jak do tej pory między nim a jego chwilowym wybawcą do niczego nie doszło.
Pokręcił głową. Westchnął.
Spojrzał na precyzyjnie wykonane krwawą nicią hafty. Zanucił graną dzisiaj kompozycję. Przywołał w pamięci swoją sylwetkę i ruchy, gdy zaszczycał lorda nieskazitelnym występem.
,,Ale gust ma cholernie dobry, drań jeden” burknął w myślach, marszcząc brwi. Machał stopami w nerwowej pewności, że nie mógł naprawdę tak dobrze trafić. To się nie zdarzało!
- Powinieneś zdjąć buty. - Louin westchnął, podchodząc do przyjaciela i zsunął mu z nóg pantofelki. Zerknął na niego zatroskany.
- Coś się stało? - spytał nie oczekując odpowiedzi i wziął się za zbieranie ubrań z krzeseł i podłogi. Znowu przypadła mu rola sługi, ale nauczył się z niej wywiązywać nad wyraz sprawnie kiedy zaczął podróżować z dhampirkiem. I chociaż nadal krył się w nim smutek i niepokój o Yvę i Petro, przynajmniej dla Noamenima postanowił być należytym wsparciem. Robić to co umiał. Bo dhampir mógł udawać, że mu nie zależy, ale on też musiał się martwić… na pewno. Już zdążył polubić tę dwójkę i gdyby dłużej byli razem… ech, to byłoby takie szczęście. Już przestawali żyć w kłamstwach, zaczynali cieszyć się z czyjejś sympatii. Mogli pozwolić sobie na szczere, nieśmiałe uśmiechy. Na odważne słowa. Ta dwójka ludzkich nastolatków mogła ich zrozumieć… oni naprawdę… mogli zostać ich przyjaciółmi. Przyjaciółmi Noi. To było by dla niego tak bardzo dobre!
Spojrzał na wyciągniętą na łóżku, wątłą postać, zaciskającą i prostującą dłonie w rytmie niepokoju, który od lat był już nawykiem. Cień kradł rumieniec jego młodej twarzy i ukrywał zdziczałe oczy wątpiące w jakąkolwiek dobroć.
No, może bezinteresowną dobroć.
Ale… czy istniała inna?
- Jutro nasz "Van" wybiera się gdzieś na miasto… na rynek? - Zaspany, melodyjny głos naznaczony był dziwną niechęcią. - Chyba będziemy mieć popołudnie dla siebie… chcesz coś robić?
- Poćwiczę na Łezce oczywiście. - Uśmiechnął się elfik zachęcająco.
Dhampir obrócił się na bok i prychnął.
- Jak mogłeś nazwać harfę? To skrajnie głupie.
- He he… może… Ale mi się podoba. Kiedy nadasz czemuś imię jest takie… bardziej żywe. Jakbyś oddawał temu część swojej duszy, wiesz… myśli.
- Raczej spożytkował patologiczne nadmiary naiwnie brzmiących nazw. Jedyna sytuacja kiedy nie jest to żenujące to kiedy drab nazwie swoją siekierę ,,Świergotek”. W innych przypadkach…
- Bronie nazywa się, by lepiej służyły; są jak partnerzy! - upierał się Lou. - Dla nas jest tak z instrumentami, czyż nie? Łezka… Łezka nadaje piękne brzmienie wszystkim melancholijnym melodiom.
- A ty nadajesz piękne brzmienie elfiemu zdziecinnieniu. Zaraz zaczniesz nazywać swoje szaty, pasy… co tam jeszcze masz… no niewiele, ale czas przyjdzie, że zaczniesz zbierać przypadkowe przedmioty, przygarniać je i mówić do nich jak nawiedzona niańka. A, chwila, twój misiek Goro!
- Nie rozmawiam z nim!
- Słyszałem jak mu coś paplesz, nie kłam.
- To dlatego, że byłeś dla niego niemiły… - Lou zaciął się i spojrzał w podłogę. Lecz zaraz zmierzył się z prześmiewczym spojrzeniem kolegi. - Nie można tak strącać go z łóżka! I leżałeś na nim!
- Szczęściarz.
- Noa!
- Ojeju jej, dobra. - Rudzielec padł na plecy i wykonał dwa ruchy ręką. Pochwycił sfatygowanego misia przeniesionego magią z ich małej kryjówki i wyciągnął w stronę tego infantylnego pseudomężczyzny. No nie wierzył, że ta płaczka jest starsza od niego! Nie wierzył, że przeszli praktycznie przez to samo…
- Dziękuję. - Lou przygarnął swoją maskotkę, utulił i usiadł na łóżku, przy boku dhampirka. Uśmiechnął się niewinnie.
- Nie jesteś taki okrutny jak starasz się pokazywać - wypowiedział niebezpieczną prawdę i uchylił przed nagłym ruchem rozeźlonego Noi.
- Widzę, że chcesz, by ten misiek cierpiał. Dawaj go!
- Aaaa, nie!
Chłopcy szarpali i przepychali się w najlepsze, gdy leżące pod progiem demony uniosły uszaste łebki i miauknęły ostrzegając przed zbliżającym się człowiekiem. Zaraz też czmychnęły za ustawiony w rogu fotel. Maskotka zniknęła, Lou zerwał się, a Noa poprawił bieliznę. Nie nie, te dwie goszczone dziewczyny wcale nie miały sześciookich kotów i nie walczyły na łóżku o misia, którego wcześniej nie przynosiły. Wszystko było w porządku. Lilevia tylko dogadzała swojej małej pani. Przyjaciółce. Pani… ich relacja nie do końca została wyjaśniona. Można by jednak rzec, że była to całkiem typowa przyjaźń między zagubionymi pannami z różnych sfer. Pewna protekcjonalność ze strony Glorii (w tej roli Noa) była więc bardzo na miejscu, a pokora i służalczość Lily (Lou) świetnie podkreślały na szybko narysowaną historię. Van Daren uwierzył w nią wtedy, wszyscy wierzyli w nią teraz.
Taką przynajmniej chłopcy żywili nadzieję.