[Żelazna Twierdza] Mroczny książę.
: Czw Mar 12, 2020 2:38 am
To lato w Rododendronii było wyjątkowo ciepłe. Już wczesna wiosna zapowiadała dobrą pogodę. Wszystko budziło się do życia wyjątkowo szybko. Pąki na drzewach wystrzeliły niczym woda z fontanny. Nim ktokolwiek zdołał się obejrzeć dni zrobiły się długie, a wieczory pogodne. Niara starała się jak najczęściej przebywać poza zamkiem, jednak ten dzień był bardzo duszny, miała wrażenie, że powietrze jest ciężkie i suche jednocześnie. Słońce grzało jakby zbyt mocno, dlatego po krótkim, porannym spacerze wróciła do pałacu. Kiedy tylko znalazła się w jego murach, odesłała wszystkich strażników z dala od siebie. W zamku czuła się bezpieczna.
Była ubrana w biało-niebieską suknię. Spódnica nieco lżejsza niż zwykle, ale i tak składająca się z trzech warstw tkaniny mieniła są niczym woda odbijająca światło księżyca. Górę stanowił gorset, haftowany srebrną nicią i koralikami. Krótkie, luźne rękawy dawały możliwość pewnej swobody. Ponad dwie dekady temu, kiedy pierwszy raz zakładano jej taki strój, kiedy służka sznurowała jej na plecach gorset, miała wrażenie, że traci płuca i za chwilę przestanie oddychać. Dzisiaj, dwadzieścia lat później, żaden strój nie stanowił dla niej wyzwania. Potrafiła znieść ciasne suknie, ciężkie płaszcze i korony, bez większego problemu. przyzwyczaiła się, a nawet polubiła własne stroje.
Twierdza wydawała się jej dzisiaj wyjątkowo pusta, większość służby uwijała się jednak przy pracy poza oczami królowej, przygotowując przyjęcie nadciągających gości. Jej srebrne pantofle stukały cicho o posadzkę, kiedy przechodziła przez główną salę balową. Po drodze minęła zaledwie kilku strażników - było jeszcze wcześnie. Znalazła się w szerokim, przestronnym, bardzo długim korytarzu. Po jej prawej stronie wysokie okna wychodzące na zieloną stronę twierdzy dawały ogrom światła. Po lewej zaś wisiały wielkie obrazy w ciężkich, drewnianych, złoconych ramach. Galeria Królów. Odgłos jej butów zamilkł, kiedy postawiła stopy na bordowym dywanie ciągnącym się przez cały korytarz. Spojrzała w dal, na strzeliste, dwuskrzydłowe drzwi z ciemnego dębu, znajdujące się na samym końcu, i ruszyła powoli w ich stronę. Po kolei mijała obrazy wiszące na ścianie. Znała je na pamięć, wiedziała, kto się na nich znajduje, znała historię każdego władcy, znała daty ich urodzin i śmierci, lata panowania, pamiętała rysy ich twarzy, choć nie wiedziała, czy autor dobrał je odpowiednio. Za każdym razem kiedy szła Galerią Królów, czuła ścisk w gardle i żołądku. Była tutaj setki, jeśli nie tysiące razy, lecz zawsze to miejsce wywoływało u niej ten sam ból i stres. Im bliżej końca była, tym jej krok stawał się coraz wolniejszy. Kiedy szła tędy z oficjelami, strażą czy kimkolwiek innym, patrzyła wprost przed siebie, krok miała równy, oddech miarowy, ale nie kiedy była sama.
Dotarła prawie do końca, do minięcia zostały jej już tylko trzy ostatnie obrazy. Stanęła przy przy pierwszym z nich i mimowolnie odwróciła się w jego stronę. Ellador III, król Rododendronii informował podpis. Siwy mężczyzna w zbroi, z mieczem przy boku i koroną na głowie. Jej teść, ojciec męża. Niechętnie postąpiła krok dalej i spojrzała na następny obraz. Kilkumetrowe dzieło przedstawiało mężczyznę w kwiecie wieku. Miał jasne, lekko pofalowane włosy, sięgające ramion. Ubrany w czerwono-złote szaty z aksamitu. Na plecy zarzucono mu ciężki, bordowy płaszcz obszyty futrem. Jego głowę zdobiła złota korona, wysadzana rubinami. Jedną rękę opartą miał o rękojeść miecza, druga swobodnie zwisała wzdłuż ciała. Pod obrazem widniała tablica ze złotymi literami, a na niej napis Ellador IV Żelazny oraz data urodzenia, wstąpienia na tron i śmierci, informująca, że dwadzieścia lat temu Rododendronią rządził ten właśnie król.
Dla niej jednak nie był po prostu królem, który żył, panował i umarł. Nie widziała ani miecza, ani złotej korony, ale za każdym razem człowieka, którego kochała. Ruszył na zachód, do Melgehar, w sprawie sojuszu, który miał zostać zawiązany, by w razie potrzeby zjednoczyć się przeciw Maurii. I już nigdy nie wrócił. Zaledwie dwa tygodnie po wyruszeniu w podróż Ellador IV Żelazny przestał być królem Rododendronii. Jego ciało powróciło do kraju przywiezione przez zaledwie kilkunastu rycerzy, z całego orszaku. Zostali zaatakowani przez nieznane im dotąd bestie, które większość wojowników rozszarpały na strzępy.
Tamtego dnia Niara straciła wszystko, co kochała. Męża i dziecko. Śmierć Elladora wywołała u niej przedwczesny poród, którego nie była w stanie powstrzymać, nawet używając magii. Na świat przyszła martwa dziewczynka, zbyt mała by móc zaczerpnąć powietrza, zbyt mała by krzyczeć. Jej dusza uleciała ku Arkadii, nim matka zdołała ją zobaczyć. Tamtego dnia Niara przekonała się po raz kolejny, że ból nie zna granic, że za każdym razem, kiedy myślała, że przekracza on siłę doczesnego ciała i nieumarłej duszy, myliła się. Na kilka godzin straciła przytomność, lecz już dwa dni później, ubrana w czarną jak węgiel suknię, stała o własnych siłach i patrzyła na pogrzeb męża i córki.
Ellador odszedł bez potomka, a zmiany w prawie, jakie zdążyły zostać wprowadzone, ustanawiające królową współrządzącą, sprawiły, że linia sukcesji przeszła na anielicę. Niara wcale tego nie chciała. Nie chciała być władczynią, nie chciała brać na barki tej odpowiedzialności bez męża przy boku. Ale jaki miała wybór? Elice, siostra Elladora była młoda i miała w głowie pstro. Nie wiedziała nic o odpowiedzialności nawet za samą siebie, a co dopiero za państwo. Z kolei Laisean, siostrzeniec Elladora miał zaledwie dziewiętnaście lat, nie chciał być królem, chciał swobody i zapewne uciekłby z dala o Rododendronii zrzekając się tronu. Co wtedy? Bezkrólewie? Chaos?
Niara zawsze dokonywała wyborów nie zważając na siebie, lecz na większe dobro. Losy państwa i jego mieszkańców były ważniejsze niż jej własny ból. Mimo mocno patriarchalnego podejścia lud nie sprzeciwił się koronacji anielicy. Spodziewano się dużego buntu, jednak w obliczu wyboru pomiędzy siostrą, siostrzeńcem i żoną króla zdawało się, że ta ostatnia będzie najlepszym władcą. Uwielbiana przez naród, dzięki swojemu dobremu sercu i łaskawości została zaakceptowana. Część ludzi widziała w niej nadzieję na lepsze jutro, część współczuła utraty męża i dziecka. Musiało jednak minąć kilka tygodni nim uregulowano prawo. Wstąpienie anielicy na tron, jako niezależnej królowej wiązało się z wieloma zmianami. Jak choćby tym, że w Rododendronii zmieniała się dynastia. Niara była żoną Elladora, po ślubie przejęła nowe nazwisko, lecz teraz, kiedy była wdową, na tron wstępowała nie jako kobieta z rodu Roddenfell, lecz jako pierwsza panująca królowa z nowej dynastii. Mogła wybrać dla siebie nazwisko, nazwisko dla kolejnych pokoleń. I tak podczas koronacji, przed zgromadzonymi stanęła królowa Niara I Łaskawa z rodu Selenrai. Nieprzypadkowo wybrała takie nazwisko, oznaczało ono księżycową kroplę i było związane z kimś, kto kiedyś uratował jej życie.
Przez dłuższą chwilę patrzyła na oblicze zmarłego męża, potem przeniosła wzrok na ostatni portret. Nie potrafiła określić, czy lubiła spoglądać na swoje oblicze namalowane i powieszone na ścianie. Musiała jednak przyznać, że artysta namalował ją dokładnie taką, jaka była. A była smutna. Wiecznie smutna. Bardzo szybko nadano jej przydomek łaskawa, ale po śmierci Elladora zaczęto o niej mówić “smutna królowa”, wiedziała o tym. Oczywiście uśmiechała się do ludu, machała, oddawała mu całe serce, przytulała i całowała dzieci, lecz w pałacu wszyscy widzieli w jej oczach smutek, który nigdy nie znikał. Nigdy się nie śmiała, uśmiechała, mniej lub bardziej - owszem. Ale nikt nie znał jej prawdziwego śmiechu. Nie chichotała, żarty przyjmowała unosząc lekko kąciki ust. Nie można, więc się dziwić, że nazwano ją smutną.
Patrząc na swój portret widziała odbicie szarości we własnych oczach. Poczuła, jak łza spływa jej po policzku, przełknęła ślinę i otarła ją wierzchem dłoni. Wzięła głęboki oddech i ruszyła dalej, zostawiając za sobą galerię.
Przez dwadzieścia lat w pałacu wiele się zmieniło, ludzie się zestarzeli, niektórzy odeszli, jak Ellador III, inni byli schorowani, jak królowa Sevi. Mimo iż Niara przejęła władzę, bardzo chciała by Ellador III i Sevi zostali przy niej. Początkowo planowali wyjechać do rodowego zamku u podnóża Szczytów Fellaironu, ale Niara nie chciała na to pozwolić. Zostali więc i wspomagali ją jak tylko potrafili, zwłaszcza Sevi. Ale minęło tak wiele wiosen. Królowa Matka postarzała się gwałtownie po śmierci syna. Dziś była siwą, pomarszczoną staruszką, która musiała wspomagać się laską podczas chodzenia. Wszyscy wiedzieli, że niedługo odejdzie. Była schorowana i zmęczona, Niara uśmierzała jej ból swoją magią, ale rozumiała, że nie może zatrzymać jej przy życiu, Sevi chciała odejść. Przyrzekła jednak, że dopóki będzie miała trzeźwy umysł zostanie przy swojej, bądź, co bądź, córce. Anielica bardzo ceniła sobie jej towarzystwo i kochała tak mocno, jak potrafiła. Nie mówiła do niej inaczej jak mamo. Tak jak do Elladora III zwracała się ojcze.
Dziś miał nastąpić ważny dzień. Wiele tygodni wcześniej do Żelaznej Twierdzy przybyło poselstwo z Mrocznej Puszczy z informacją, że ich archont zamierza odwiedzić królestwo z pokojowymi zamiarami i chęcią podpisania paktu o wzajemnej pomocy, nieagresji i pokoju. Za Północną Bramą od kilku lat panował niezwykły spokój. Bestie właściwie przestały uprzykrzać życie ludziom z południa. Wieść o tajemniczym władcy puszczy rozniosła się bardzo szybko, lecz nikt, nigdy go nie widział, nikt nie znał jego imienia. Mówiono, że tajemniczy władca potrafi łagodzić naturę, że panuje nad żywiołami i to dzięki niemu Mroczna Puszcza przestała zagrażać Rododendronii. Niara wielokrotnie wysyłała posłańców i zwiadowców, lecz żaden z nich nie odnalazł owego króla. Kiedy ogłoszono oficjalnie, że ów władca istnieje naprawdę, w mieście nastąpiło wielkie poruszenie, lecz w natłoku spraw, po kilku tygodniach ciszy, wszystko wróciło do normy i ludzie zajęli się swoimi sprawami. Zwłaszcza, że ów archont o swoim przybyciu poinformował wiosną, a przybyć miał dopiero latem.
Niara przeszła przez całą twierdzę, im bliżej skrzydła gdzie znajdowały się kuchnie, spiżarnie i inne pomieszczenia gospodarcze była, tym więcej ludzi przewijało się przez korytarze. Wspięła się na górę po schodach. Środkową wieżę zamku kazała przebudować i stworzyć w niej jej prywatne komnaty. Dobudowano również dwa obszerne balkony przyłączone do jej pokojów. Jeden wychodzący na stronę miasta i drugi, w wyższej kondygnacji, wychodzący na ogrody. Komnata z tym balkonem stała się jednocześnie jej sypialnią. Drzwi do jej prywatnych pomieszczeń była strzeżone przez całą dobę. Niewielu miało dostęp do tej części zamku. Dwaj strażnicy w pełnym rynsztunku w milczeniu powitali królową i otworzyli jej drzwi główne wieży. Przez chwilę była sama, ale gdy tylko znalazła się w swoich komnatach dziennych, przywitały ją dwórki. Te młodsze były niezwykle podekscytowane wizytą tajemniczego, mrocznego księcia. Te starsze też wydawały się lekko podniecone, tylko te, które były przy Niarze od dwudziestu lat i znały ją na wylot wydawały się absolutnie opanowane. Anna i Elena, bliźniacze siostry, najbardziej zaufane damy dworu, przydzielone nowej królowej wiele lat temu nadal trwały przy jej boku. Dziś miały po 47 lat, zdążyły wyjść za mąż i mieć dzieci, ale ciągle usługiwały królowej, która niegdyś z prostych służek uczyniła je kimś znacznie więcej.
- Pani - rozpoczęła rozmowę Anna - lady Ais przygotowała dla waszej wysokości klejnoty na dzisiejszą okazję - oświadczyła i ruchem głowy wskazała na komodę. Na grubej poduszce z chabrowego aksamitu leżała kolia, bransoleta i kolczyki. Obok, natomiast, także na aksamitnej poduszce postawiono koronę, a właściwie ogromny, złoty diadem, wysadzany diamentami. Wszystko lśniło, wręcz otumaniającym blaskiem. Dzięki temu, że klejnoty wysadzane były białymi diamentami, strój królowej mógł mieć dowolne kolory. Nie musiała trzymać się kolorów królestwa.
- Zaproponowała także suknie, jakie królowa mogłaby włożyć na dzisiejszy wieczór - dodała Anna. Dlaczego właściwie lady Ais zajmowała się takimi rzeczami? Kiedyś minister dyplomacji i pierwszy szpieg w królestwie, dziś namiestnik, a właściwie namiestniczka królestwa, jak królowa kazała ją nazywać. Klejnoty koronne były warte fortunę, dlatego Ais zajęła się tą sprawą osobiście, podobnie w kwestii strojów. Ais była elfką i Niara wiedziała, że będzie doskonałą namiestniczką, która będzie przy niej wiele długich lat. Dlatego wybór padł właśnie na nią. Z resztą, była też wspaniałą przyjaciółką.
- Już są! - wykrzyknęła nagle jasnowłosa dziewczyna stojąca przy oknie, po czym zorientowała się, że nie powinna zachowywać się w ten sposób przy władczyni. Niara uśmiechnęła się do niej lekko i gestem ręki dała znać, że nic się nie stało. Sama ruszyła w stronę okien, a właściwie balkonu. Blondynka pośpiesznie otworzyła przed anielicą drzwi. Być może słowo balkon było tu nie do końca odpowiednie, gdyż bardziej przypominał on taras. Kamienną balustradę zdobiły dopasowane do niej donice z kwiatami w różnych kolorach, ich pnącza zwisały swobodnie w dół, po obu stronach. Stała tutaj drewniana ławka wypełniona poduszkami. szklany stolik i dwa krzesła. Wszędzie było pełno roślin. Pod murami znajdowały się podłużne, głębokie donice, w których rosły bluszcze, powoje i inne rośliny, których gałęzie wiły się ku górze. Ich kwiaty były białe, różowe i fioletowe. Pachniały intensywnie, a ich woń przywodziła na myśl zapach frezji i fiołków. Niara przekroczyła próg i znalazła się na zewnątrz. Stanęła przy balustradzie i spojrzała w dół, wprost na orszak przybywającego władcy Mrocznej Puszczy, szukała pomiędzy nimi tego, który mógłby być przywódcą. Dostrzegła, że jednym z wierzchowców przybyszy jest ogromny, biały igrys. Nie mogło być przypadkiem, że takie zwierzę dało się oswoić. Na jego grzbiecie siedział mężczyzna, w ciemnozielonych szatach, miał kruczoczarne włosy, a jego głowę zdobiło coś przypominające koronę. Patrzyła prosto na niego, po chwili zobaczyła, że mężczyzna unosi głowę i również patrzy w jej stronę. Z daleka, jego twarz nie przypominała jej nikogo. Wyglądał tak samo, jak wielu innych władców, mimo to Niara była ciekawa z kim będzie miała do czynienia. Przez długą chwilę nie spuszczał z niej wzroku, w końcu to ona skinęła głową, odwróciła się i wróciła do komnat.
Była ubrana w biało-niebieską suknię. Spódnica nieco lżejsza niż zwykle, ale i tak składająca się z trzech warstw tkaniny mieniła są niczym woda odbijająca światło księżyca. Górę stanowił gorset, haftowany srebrną nicią i koralikami. Krótkie, luźne rękawy dawały możliwość pewnej swobody. Ponad dwie dekady temu, kiedy pierwszy raz zakładano jej taki strój, kiedy służka sznurowała jej na plecach gorset, miała wrażenie, że traci płuca i za chwilę przestanie oddychać. Dzisiaj, dwadzieścia lat później, żaden strój nie stanowił dla niej wyzwania. Potrafiła znieść ciasne suknie, ciężkie płaszcze i korony, bez większego problemu. przyzwyczaiła się, a nawet polubiła własne stroje.
Twierdza wydawała się jej dzisiaj wyjątkowo pusta, większość służby uwijała się jednak przy pracy poza oczami królowej, przygotowując przyjęcie nadciągających gości. Jej srebrne pantofle stukały cicho o posadzkę, kiedy przechodziła przez główną salę balową. Po drodze minęła zaledwie kilku strażników - było jeszcze wcześnie. Znalazła się w szerokim, przestronnym, bardzo długim korytarzu. Po jej prawej stronie wysokie okna wychodzące na zieloną stronę twierdzy dawały ogrom światła. Po lewej zaś wisiały wielkie obrazy w ciężkich, drewnianych, złoconych ramach. Galeria Królów. Odgłos jej butów zamilkł, kiedy postawiła stopy na bordowym dywanie ciągnącym się przez cały korytarz. Spojrzała w dal, na strzeliste, dwuskrzydłowe drzwi z ciemnego dębu, znajdujące się na samym końcu, i ruszyła powoli w ich stronę. Po kolei mijała obrazy wiszące na ścianie. Znała je na pamięć, wiedziała, kto się na nich znajduje, znała historię każdego władcy, znała daty ich urodzin i śmierci, lata panowania, pamiętała rysy ich twarzy, choć nie wiedziała, czy autor dobrał je odpowiednio. Za każdym razem kiedy szła Galerią Królów, czuła ścisk w gardle i żołądku. Była tutaj setki, jeśli nie tysiące razy, lecz zawsze to miejsce wywoływało u niej ten sam ból i stres. Im bliżej końca była, tym jej krok stawał się coraz wolniejszy. Kiedy szła tędy z oficjelami, strażą czy kimkolwiek innym, patrzyła wprost przed siebie, krok miała równy, oddech miarowy, ale nie kiedy była sama.
Dotarła prawie do końca, do minięcia zostały jej już tylko trzy ostatnie obrazy. Stanęła przy przy pierwszym z nich i mimowolnie odwróciła się w jego stronę. Ellador III, król Rododendronii informował podpis. Siwy mężczyzna w zbroi, z mieczem przy boku i koroną na głowie. Jej teść, ojciec męża. Niechętnie postąpiła krok dalej i spojrzała na następny obraz. Kilkumetrowe dzieło przedstawiało mężczyznę w kwiecie wieku. Miał jasne, lekko pofalowane włosy, sięgające ramion. Ubrany w czerwono-złote szaty z aksamitu. Na plecy zarzucono mu ciężki, bordowy płaszcz obszyty futrem. Jego głowę zdobiła złota korona, wysadzana rubinami. Jedną rękę opartą miał o rękojeść miecza, druga swobodnie zwisała wzdłuż ciała. Pod obrazem widniała tablica ze złotymi literami, a na niej napis Ellador IV Żelazny oraz data urodzenia, wstąpienia na tron i śmierci, informująca, że dwadzieścia lat temu Rododendronią rządził ten właśnie król.
Dla niej jednak nie był po prostu królem, który żył, panował i umarł. Nie widziała ani miecza, ani złotej korony, ale za każdym razem człowieka, którego kochała. Ruszył na zachód, do Melgehar, w sprawie sojuszu, który miał zostać zawiązany, by w razie potrzeby zjednoczyć się przeciw Maurii. I już nigdy nie wrócił. Zaledwie dwa tygodnie po wyruszeniu w podróż Ellador IV Żelazny przestał być królem Rododendronii. Jego ciało powróciło do kraju przywiezione przez zaledwie kilkunastu rycerzy, z całego orszaku. Zostali zaatakowani przez nieznane im dotąd bestie, które większość wojowników rozszarpały na strzępy.
Tamtego dnia Niara straciła wszystko, co kochała. Męża i dziecko. Śmierć Elladora wywołała u niej przedwczesny poród, którego nie była w stanie powstrzymać, nawet używając magii. Na świat przyszła martwa dziewczynka, zbyt mała by móc zaczerpnąć powietrza, zbyt mała by krzyczeć. Jej dusza uleciała ku Arkadii, nim matka zdołała ją zobaczyć. Tamtego dnia Niara przekonała się po raz kolejny, że ból nie zna granic, że za każdym razem, kiedy myślała, że przekracza on siłę doczesnego ciała i nieumarłej duszy, myliła się. Na kilka godzin straciła przytomność, lecz już dwa dni później, ubrana w czarną jak węgiel suknię, stała o własnych siłach i patrzyła na pogrzeb męża i córki.
Ellador odszedł bez potomka, a zmiany w prawie, jakie zdążyły zostać wprowadzone, ustanawiające królową współrządzącą, sprawiły, że linia sukcesji przeszła na anielicę. Niara wcale tego nie chciała. Nie chciała być władczynią, nie chciała brać na barki tej odpowiedzialności bez męża przy boku. Ale jaki miała wybór? Elice, siostra Elladora była młoda i miała w głowie pstro. Nie wiedziała nic o odpowiedzialności nawet za samą siebie, a co dopiero za państwo. Z kolei Laisean, siostrzeniec Elladora miał zaledwie dziewiętnaście lat, nie chciał być królem, chciał swobody i zapewne uciekłby z dala o Rododendronii zrzekając się tronu. Co wtedy? Bezkrólewie? Chaos?
Niara zawsze dokonywała wyborów nie zważając na siebie, lecz na większe dobro. Losy państwa i jego mieszkańców były ważniejsze niż jej własny ból. Mimo mocno patriarchalnego podejścia lud nie sprzeciwił się koronacji anielicy. Spodziewano się dużego buntu, jednak w obliczu wyboru pomiędzy siostrą, siostrzeńcem i żoną króla zdawało się, że ta ostatnia będzie najlepszym władcą. Uwielbiana przez naród, dzięki swojemu dobremu sercu i łaskawości została zaakceptowana. Część ludzi widziała w niej nadzieję na lepsze jutro, część współczuła utraty męża i dziecka. Musiało jednak minąć kilka tygodni nim uregulowano prawo. Wstąpienie anielicy na tron, jako niezależnej królowej wiązało się z wieloma zmianami. Jak choćby tym, że w Rododendronii zmieniała się dynastia. Niara była żoną Elladora, po ślubie przejęła nowe nazwisko, lecz teraz, kiedy była wdową, na tron wstępowała nie jako kobieta z rodu Roddenfell, lecz jako pierwsza panująca królowa z nowej dynastii. Mogła wybrać dla siebie nazwisko, nazwisko dla kolejnych pokoleń. I tak podczas koronacji, przed zgromadzonymi stanęła królowa Niara I Łaskawa z rodu Selenrai. Nieprzypadkowo wybrała takie nazwisko, oznaczało ono księżycową kroplę i było związane z kimś, kto kiedyś uratował jej życie.
Przez dłuższą chwilę patrzyła na oblicze zmarłego męża, potem przeniosła wzrok na ostatni portret. Nie potrafiła określić, czy lubiła spoglądać na swoje oblicze namalowane i powieszone na ścianie. Musiała jednak przyznać, że artysta namalował ją dokładnie taką, jaka była. A była smutna. Wiecznie smutna. Bardzo szybko nadano jej przydomek łaskawa, ale po śmierci Elladora zaczęto o niej mówić “smutna królowa”, wiedziała o tym. Oczywiście uśmiechała się do ludu, machała, oddawała mu całe serce, przytulała i całowała dzieci, lecz w pałacu wszyscy widzieli w jej oczach smutek, który nigdy nie znikał. Nigdy się nie śmiała, uśmiechała, mniej lub bardziej - owszem. Ale nikt nie znał jej prawdziwego śmiechu. Nie chichotała, żarty przyjmowała unosząc lekko kąciki ust. Nie można, więc się dziwić, że nazwano ją smutną.
Patrząc na swój portret widziała odbicie szarości we własnych oczach. Poczuła, jak łza spływa jej po policzku, przełknęła ślinę i otarła ją wierzchem dłoni. Wzięła głęboki oddech i ruszyła dalej, zostawiając za sobą galerię.
Przez dwadzieścia lat w pałacu wiele się zmieniło, ludzie się zestarzeli, niektórzy odeszli, jak Ellador III, inni byli schorowani, jak królowa Sevi. Mimo iż Niara przejęła władzę, bardzo chciała by Ellador III i Sevi zostali przy niej. Początkowo planowali wyjechać do rodowego zamku u podnóża Szczytów Fellaironu, ale Niara nie chciała na to pozwolić. Zostali więc i wspomagali ją jak tylko potrafili, zwłaszcza Sevi. Ale minęło tak wiele wiosen. Królowa Matka postarzała się gwałtownie po śmierci syna. Dziś była siwą, pomarszczoną staruszką, która musiała wspomagać się laską podczas chodzenia. Wszyscy wiedzieli, że niedługo odejdzie. Była schorowana i zmęczona, Niara uśmierzała jej ból swoją magią, ale rozumiała, że nie może zatrzymać jej przy życiu, Sevi chciała odejść. Przyrzekła jednak, że dopóki będzie miała trzeźwy umysł zostanie przy swojej, bądź, co bądź, córce. Anielica bardzo ceniła sobie jej towarzystwo i kochała tak mocno, jak potrafiła. Nie mówiła do niej inaczej jak mamo. Tak jak do Elladora III zwracała się ojcze.
Dziś miał nastąpić ważny dzień. Wiele tygodni wcześniej do Żelaznej Twierdzy przybyło poselstwo z Mrocznej Puszczy z informacją, że ich archont zamierza odwiedzić królestwo z pokojowymi zamiarami i chęcią podpisania paktu o wzajemnej pomocy, nieagresji i pokoju. Za Północną Bramą od kilku lat panował niezwykły spokój. Bestie właściwie przestały uprzykrzać życie ludziom z południa. Wieść o tajemniczym władcy puszczy rozniosła się bardzo szybko, lecz nikt, nigdy go nie widział, nikt nie znał jego imienia. Mówiono, że tajemniczy władca potrafi łagodzić naturę, że panuje nad żywiołami i to dzięki niemu Mroczna Puszcza przestała zagrażać Rododendronii. Niara wielokrotnie wysyłała posłańców i zwiadowców, lecz żaden z nich nie odnalazł owego króla. Kiedy ogłoszono oficjalnie, że ów władca istnieje naprawdę, w mieście nastąpiło wielkie poruszenie, lecz w natłoku spraw, po kilku tygodniach ciszy, wszystko wróciło do normy i ludzie zajęli się swoimi sprawami. Zwłaszcza, że ów archont o swoim przybyciu poinformował wiosną, a przybyć miał dopiero latem.
Niara przeszła przez całą twierdzę, im bliżej skrzydła gdzie znajdowały się kuchnie, spiżarnie i inne pomieszczenia gospodarcze była, tym więcej ludzi przewijało się przez korytarze. Wspięła się na górę po schodach. Środkową wieżę zamku kazała przebudować i stworzyć w niej jej prywatne komnaty. Dobudowano również dwa obszerne balkony przyłączone do jej pokojów. Jeden wychodzący na stronę miasta i drugi, w wyższej kondygnacji, wychodzący na ogrody. Komnata z tym balkonem stała się jednocześnie jej sypialnią. Drzwi do jej prywatnych pomieszczeń była strzeżone przez całą dobę. Niewielu miało dostęp do tej części zamku. Dwaj strażnicy w pełnym rynsztunku w milczeniu powitali królową i otworzyli jej drzwi główne wieży. Przez chwilę była sama, ale gdy tylko znalazła się w swoich komnatach dziennych, przywitały ją dwórki. Te młodsze były niezwykle podekscytowane wizytą tajemniczego, mrocznego księcia. Te starsze też wydawały się lekko podniecone, tylko te, które były przy Niarze od dwudziestu lat i znały ją na wylot wydawały się absolutnie opanowane. Anna i Elena, bliźniacze siostry, najbardziej zaufane damy dworu, przydzielone nowej królowej wiele lat temu nadal trwały przy jej boku. Dziś miały po 47 lat, zdążyły wyjść za mąż i mieć dzieci, ale ciągle usługiwały królowej, która niegdyś z prostych służek uczyniła je kimś znacznie więcej.
- Pani - rozpoczęła rozmowę Anna - lady Ais przygotowała dla waszej wysokości klejnoty na dzisiejszą okazję - oświadczyła i ruchem głowy wskazała na komodę. Na grubej poduszce z chabrowego aksamitu leżała kolia, bransoleta i kolczyki. Obok, natomiast, także na aksamitnej poduszce postawiono koronę, a właściwie ogromny, złoty diadem, wysadzany diamentami. Wszystko lśniło, wręcz otumaniającym blaskiem. Dzięki temu, że klejnoty wysadzane były białymi diamentami, strój królowej mógł mieć dowolne kolory. Nie musiała trzymać się kolorów królestwa.
- Zaproponowała także suknie, jakie królowa mogłaby włożyć na dzisiejszy wieczór - dodała Anna. Dlaczego właściwie lady Ais zajmowała się takimi rzeczami? Kiedyś minister dyplomacji i pierwszy szpieg w królestwie, dziś namiestnik, a właściwie namiestniczka królestwa, jak królowa kazała ją nazywać. Klejnoty koronne były warte fortunę, dlatego Ais zajęła się tą sprawą osobiście, podobnie w kwestii strojów. Ais była elfką i Niara wiedziała, że będzie doskonałą namiestniczką, która będzie przy niej wiele długich lat. Dlatego wybór padł właśnie na nią. Z resztą, była też wspaniałą przyjaciółką.
- Już są! - wykrzyknęła nagle jasnowłosa dziewczyna stojąca przy oknie, po czym zorientowała się, że nie powinna zachowywać się w ten sposób przy władczyni. Niara uśmiechnęła się do niej lekko i gestem ręki dała znać, że nic się nie stało. Sama ruszyła w stronę okien, a właściwie balkonu. Blondynka pośpiesznie otworzyła przed anielicą drzwi. Być może słowo balkon było tu nie do końca odpowiednie, gdyż bardziej przypominał on taras. Kamienną balustradę zdobiły dopasowane do niej donice z kwiatami w różnych kolorach, ich pnącza zwisały swobodnie w dół, po obu stronach. Stała tutaj drewniana ławka wypełniona poduszkami. szklany stolik i dwa krzesła. Wszędzie było pełno roślin. Pod murami znajdowały się podłużne, głębokie donice, w których rosły bluszcze, powoje i inne rośliny, których gałęzie wiły się ku górze. Ich kwiaty były białe, różowe i fioletowe. Pachniały intensywnie, a ich woń przywodziła na myśl zapach frezji i fiołków. Niara przekroczyła próg i znalazła się na zewnątrz. Stanęła przy balustradzie i spojrzała w dół, wprost na orszak przybywającego władcy Mrocznej Puszczy, szukała pomiędzy nimi tego, który mógłby być przywódcą. Dostrzegła, że jednym z wierzchowców przybyszy jest ogromny, biały igrys. Nie mogło być przypadkiem, że takie zwierzę dało się oswoić. Na jego grzbiecie siedział mężczyzna, w ciemnozielonych szatach, miał kruczoczarne włosy, a jego głowę zdobiło coś przypominające koronę. Patrzyła prosto na niego, po chwili zobaczyła, że mężczyzna unosi głowę i również patrzy w jej stronę. Z daleka, jego twarz nie przypominała jej nikogo. Wyglądał tak samo, jak wielu innych władców, mimo to Niara była ciekawa z kim będzie miała do czynienia. Przez długą chwilę nie spuszczał z niej wzroku, w końcu to ona skinęła głową, odwróciła się i wróciła do komnat.