[Shari i okolice]Co wymyślą zakochane w sobie smoki?
: Śro Cze 05, 2019 11:55 am
Wcześniejsza przygoda
Zapach lasu przywoływał miłe wspomnienia. Gdy była mała, Isambre uwielbiała siadać na skraju urwiska i godzinami wpatrywać się w ogromne plamy zieleni ciągnące się aż po horyzont. Wyobrażała sobie wtedy, że tak właśnie wygląda świat: podzielony na bezkresne niebo i to, co pod koronami drzew. Później przyszedł czas na jego poznanie, pierwsze zachwyty i rozczarowania, ze znaczną przewagą tych drugich. Nie przeszkodziło jej to jednak oglądać wszystkiego przez różowe okulary i tryskać optymizmem, gdy nie przystoi. Dziś była o wiele ostrożniejsza, bo wiedziała, że w przeciwieństwie do zwierzęcej, ludzka dusza zawsze ma drugie oblicze. Na szczęście miała przy sobie kogoś, kto był gotowy jej bronić za wszelką cenę. Kogoś kto pragnął ją taką jaką naprawdę była i nie musiała się ukrywać. I ten ktoś właśnie próbował bezwstydnie położyć ręce na jej pośladkach.
- Obejmuj mnie, a nie obmacuj - fuknęła smoczyca na swojego partnera, spacerując pod jego ramieniem leśnym traktem.
Pogoda, jak i humor dopisywały. Nie padał deszcz, słońce przesączało się pomiędzy koronami drzew, a ptaki ćwierkały w buszu. Nie zabrakło również pisków przerażenia uciekających wiewiórek, ściganych przez białe coś z długimi uszami, również popiskującego z dezaprobatą na brak chęci zabawy ze strony leśnych mieszkańców. Isambre przyglądała się temu z uśmiechem na ustach, dopingując duszka i wskazując mu kolejne cele: tym razem zające, które podchodziły niebywale blisko dwójki pradawnych. Musiała przyciągać je nietypowa i spokojna aura smoczycy, bijąca silniej niż ta ponura smuga ciągnąca się za jej ukochanym. Kolejny dowód, że łuskowate jaszczury to nie tylko ziejące ogniem bestie. Isambre kochała las i wszystkie zwierzęta, nie goniła za złotem i lubiła pomagać innym, co było zupełnym przeciwieństwem jej towarzysza. To chyba przez to tak silnie się ze sobą związali. Czując na sobie jego spojrzenie, a raczej na swoim dekolcie, drobnej postury dziewczyna w biało-fioletowej sukience piruetem uciekła mężczyźnie i łapiąc go oburącz za szyję, pocałowała.
- I przestań na mnie patrzeć jak na trofeum - zachichotała bez wrogości.
To, jak River na nią patrzył bardzo jej odpowiadało. Dzięki temu czuła się pożądana, co budziło w niej odruchy, o których nie sądziła, że je posiada. Nie chciała jednak być tym osaczana, zwłaszcza teraz, gdy powoli zbliżali się do miasta.
Shari nie słynęło z wojennych podbojów, jego mury były niskie, a brama zawsze otwarta dla podróżnych. W ciągu godziny mijały się tu dziesiątki karawan i tabuny wędrownych kupców szukających szczęścia w interesach. Ludzie wydawali się przyjaźnie nastawieni, uśmiechali i kłaniali się sobie nawzajem w geście pozdrowienia. Nikt niepokoił pary pradawnych istot, a gdyby nawet chciał, ci szybko zniknęli w tłumie. Przez większość czasu prowadziła Isambre. Smoczyca wiedziała jak poruszać się w tłumie, nie od dziś żyła wśród ludzi, znała ich zwyczaje i przyzwyczajenia. Jednym z nich były niestety krzywe spojrzenia i zduszone przekleństwa, gdy ktoś pchał się pod prąd, wchodząc wszystkim pod nogi, które spadłyby na Rivera, gdyby właśnie nie ona. A tak to nikt specjalnie nie zwracał na nich uwagi, może poza kilkoma młodzieńcami zauroczonymi dziewczyną w białej sukience. Jedno spojrzenie na jej towarzysza skutecznie ich jednak odstraszało.
Kiedy dotarli na rynek, Isambre puściła dłoń ukochanego i zaczęła skakać od straganu do straganu, uważnie oglądając wszystko, co wpadło jej w oczy. Nic nie kupowała. Raz, że nie miała zbyt wiele pieniędzy, a dwa na ten moment nic nie potrzebowała. Szukała jedynie inspiracji dla ocieplenia atmosfery w ich ogromnej jaskini.
- Co myślisz o tym? - Wskazała Riverowi płachtę aksamitu w kolorze dojrzałych wiśni, odciągając go i Chibiego od stoiska z przekąskami. - Moglibyśmy pomalować skały w sypialni na taki kolor. Wiem nawet jak zrobić farbę z prawdziwych wiśni. Problem w tym, że potrzebowałabym z tuzin wielkich koszy.
Zapach lasu przywoływał miłe wspomnienia. Gdy była mała, Isambre uwielbiała siadać na skraju urwiska i godzinami wpatrywać się w ogromne plamy zieleni ciągnące się aż po horyzont. Wyobrażała sobie wtedy, że tak właśnie wygląda świat: podzielony na bezkresne niebo i to, co pod koronami drzew. Później przyszedł czas na jego poznanie, pierwsze zachwyty i rozczarowania, ze znaczną przewagą tych drugich. Nie przeszkodziło jej to jednak oglądać wszystkiego przez różowe okulary i tryskać optymizmem, gdy nie przystoi. Dziś była o wiele ostrożniejsza, bo wiedziała, że w przeciwieństwie do zwierzęcej, ludzka dusza zawsze ma drugie oblicze. Na szczęście miała przy sobie kogoś, kto był gotowy jej bronić za wszelką cenę. Kogoś kto pragnął ją taką jaką naprawdę była i nie musiała się ukrywać. I ten ktoś właśnie próbował bezwstydnie położyć ręce na jej pośladkach.
- Obejmuj mnie, a nie obmacuj - fuknęła smoczyca na swojego partnera, spacerując pod jego ramieniem leśnym traktem.
Pogoda, jak i humor dopisywały. Nie padał deszcz, słońce przesączało się pomiędzy koronami drzew, a ptaki ćwierkały w buszu. Nie zabrakło również pisków przerażenia uciekających wiewiórek, ściganych przez białe coś z długimi uszami, również popiskującego z dezaprobatą na brak chęci zabawy ze strony leśnych mieszkańców. Isambre przyglądała się temu z uśmiechem na ustach, dopingując duszka i wskazując mu kolejne cele: tym razem zające, które podchodziły niebywale blisko dwójki pradawnych. Musiała przyciągać je nietypowa i spokojna aura smoczycy, bijąca silniej niż ta ponura smuga ciągnąca się za jej ukochanym. Kolejny dowód, że łuskowate jaszczury to nie tylko ziejące ogniem bestie. Isambre kochała las i wszystkie zwierzęta, nie goniła za złotem i lubiła pomagać innym, co było zupełnym przeciwieństwem jej towarzysza. To chyba przez to tak silnie się ze sobą związali. Czując na sobie jego spojrzenie, a raczej na swoim dekolcie, drobnej postury dziewczyna w biało-fioletowej sukience piruetem uciekła mężczyźnie i łapiąc go oburącz za szyję, pocałowała.
- I przestań na mnie patrzeć jak na trofeum - zachichotała bez wrogości.
To, jak River na nią patrzył bardzo jej odpowiadało. Dzięki temu czuła się pożądana, co budziło w niej odruchy, o których nie sądziła, że je posiada. Nie chciała jednak być tym osaczana, zwłaszcza teraz, gdy powoli zbliżali się do miasta.
Shari nie słynęło z wojennych podbojów, jego mury były niskie, a brama zawsze otwarta dla podróżnych. W ciągu godziny mijały się tu dziesiątki karawan i tabuny wędrownych kupców szukających szczęścia w interesach. Ludzie wydawali się przyjaźnie nastawieni, uśmiechali i kłaniali się sobie nawzajem w geście pozdrowienia. Nikt niepokoił pary pradawnych istot, a gdyby nawet chciał, ci szybko zniknęli w tłumie. Przez większość czasu prowadziła Isambre. Smoczyca wiedziała jak poruszać się w tłumie, nie od dziś żyła wśród ludzi, znała ich zwyczaje i przyzwyczajenia. Jednym z nich były niestety krzywe spojrzenia i zduszone przekleństwa, gdy ktoś pchał się pod prąd, wchodząc wszystkim pod nogi, które spadłyby na Rivera, gdyby właśnie nie ona. A tak to nikt specjalnie nie zwracał na nich uwagi, może poza kilkoma młodzieńcami zauroczonymi dziewczyną w białej sukience. Jedno spojrzenie na jej towarzysza skutecznie ich jednak odstraszało.
Kiedy dotarli na rynek, Isambre puściła dłoń ukochanego i zaczęła skakać od straganu do straganu, uważnie oglądając wszystko, co wpadło jej w oczy. Nic nie kupowała. Raz, że nie miała zbyt wiele pieniędzy, a dwa na ten moment nic nie potrzebowała. Szukała jedynie inspiracji dla ocieplenia atmosfery w ich ogromnej jaskini.
- Co myślisz o tym? - Wskazała Riverowi płachtę aksamitu w kolorze dojrzałych wiśni, odciągając go i Chibiego od stoiska z przekąskami. - Moglibyśmy pomalować skały w sypialni na taki kolor. Wiem nawet jak zrobić farbę z prawdziwych wiśni. Problem w tym, że potrzebowałabym z tuzin wielkich koszy.